Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Dziewczyna z Georgii
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, ... 55, 56, 57  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 15:31, 05 Mar 2020    Temat postu:

Robi się coraz ciekawiej. Holly cały czas jest w drodze do Ponderosy ... nie mogę się doczekać kiedy tam dojedzie. Ciotka Emily na razie się nie pojawiła. Zapowiada się na bardzo interesującą postać. Jej przyjaciółka, panna Helen Fallon nie wzbudziła u Holly zachwytu. Sprawiła wrażenie osoby zarozumiałej, małostkowej, wywyższającej się ... takie wrażenie wywołała po dłuższej obserwacji, na pierwszy rzut oka sprawiała raczej sympatyczne wrażenie. Czy ciotka Emily, która się z nią przyjaźniła jest podobna do Helen? Niekoniecznie. Często przyjaźnimy się z osobami, które są naszym przeciwieństwem. Może i w tym przypadku tak jest. W każdym razie Emily (może pod wpływem wrażenia jakie na niej wywarła panna Helen Very Happy ) zdecydowała się na ryzykowną (zdaniem Helen) podróż do Nevady. Pomimo zagrożenia napadami Indian, bandytów i itp

Opowiadanie bardzo ciekawie się zapowiada, postacie wyraźne i ciekawie nakreślone, niejednoznaczne ... co jest oczywiście zaletą. Niecierpliwie czekam na kontynuację


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 12 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 23:20, 05 Mar 2020    Temat postu:

Cieszę się, że tak odbierasz te postaci. Very Happy Obiecuję, że zanim Holly dotrze do Virginia City poznamy jej ciotkę. Wesoly

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 12 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 0:54, 08 Mar 2020    Temat postu:

Virginia City, 6 grudnia 1864 r.

Drobny śnieg sypał leniwie. Dochodziło południe i miasto tętniło życiem. Mimo typowo zimowej aury na ulicach było sporo ludzi. Pochłonięci swoimi sprawami mknęli przed siebie, czasem tylko przystając na widok kogoś znajomego, lub w biegu wymieniając słowa pozdrowienia. Ktoś właśnie pukał do drzwi gabinetu doktora Martina, ktoś inny śpieszył się na umówioną wizytę w kancelarii prawnej. Jakiś mężczyzna stał przed wejściem do saloonu „Silver Dollar” i wyciągnąwszy drobniaki z kieszeni nerwowo je przeliczał w nadziei, że jeszcze tym razem starczy mu na szklaneczkę whiskey. Z biura telegrafu wyszła kobieta, średniej budowy ciała, mająca nie więcej niż czterdzieści dwa lata. Szła krokiem szybkim, energicznym, wzdychając przy tym i kręcąc jakby z niedowierzaniem głową. Odruchowo poprawiała niesforne, rude włosy, które wciąż wysuwały się jej spod czepka. W dłoni trzymała dopiero, co odebraną depeszę. Na jej twarzy wyraźne malowało się zdenerwowanie.
• Emily! - zawołał mężczyzna idący po drugiej stronie ulicy, ale kobieta pochłonięta swoimi myślami nie zwróciła na niego uwagi. - Emily Toliver, zaczekaj! - zawołał jeszcze raz i przepuszczając jadący właśnie wóz, podbiegł do niej. Gdy zastąpił jej drogę w pierwszym odruchu chciała go wyminąć, ale, że z natury była osobą zadziorną spojrzała wrogo na intruza i … uśmiechnęła się.
• Ben, Ben Cartwright, a ja już myślałam, że to kolejny cwaniaczek, który chce wyciągnąć parę centów na whiskey.
• Wyglądam na takiego cwaniaczka? - spytał, przystojny, siwowłosy mężczyzna.
• Och, daj spokój. – Machnęła ręką, w której wciąż trzymała telegram, po czym rzekła: - miło cię widzieć sąsiedzie.
• Ciebie również, Emily – odparł Ben. - Co tam u was słychać? Jak Ralph?
• Bez zmian, nie licząc tego, że z dnia na dzień robi się coraz bardziej uciążliwy, niczym wrzód na tyłku. Muszę zapytać doktora Martina, czy na to jego marudzenie nie znalazłby jakiegoś lekarstwa, bo w przeciwnym razie nie ręczę za siebie.
• Chorzy mężczyźni już tak mają. – Ben zaśmiał się i dodał: - wiem coś o tym.
• Wybacz, plotę bez sensu, ale to dlatego, że bardzo się martwię.
• To jednak, z Ralphem coś nie tak? - zaniepokoił się mężczyzna.
• A gdzież tam. Ma się całkiem nieźle. Posłuchaj, Ben, każdy normalny człowiek wie, że trzeba czasu, aby złamania się zrosły. On niestety tego nie pojmuje i uprzykrza mi życie na wszelkie sposoby.
• No, tak, ciężka sprawa – Ben ze zrozumieniem pokiwał głową.
• Żeby to tylko chodziło o Ralpha. – Emily westchnęła. – Dostałam właśnie telegram, po przeczytaniu którego omal nie dostałam zawału serca.
• Złe wieści? Jeśli to nie tajemnica, powiedz mi, może będę mógł ci jakoś pomóc.
• Jaka tam tajemnica – rzekła, wzruszając ramionami, Emily – chodzi o moją bratanicę, Holly.
• Tę z Savannah? - Ben uważnie spojrzał na Emily, a gdy ta kiwnęła głową spytał: - Czy coś się stało?
• A stało się, stało – odparła z dziwnym wyrazem twarzy kobieta.
• Chcesz o tym porozmawiać?
• A znajdziesz dla mnie czas?
• Dla najlepszej przyjaciółki i sąsiadki, zawsze. – Zapewnił Ben i dodał: - właśnie zamierzałem coś przekąsić. Chodźmy do restauracji hotelowej. Zjemy, rozgrzejemy się, a ty wszystko mi opowiesz.
W chwilę później Ben i pani Toliver siedzieli przy stoliku w restauracji Hotelu International. Gdy kelner przyjął zamówienie i niemal bezszelestnie zniknął z pola widzenia, Ben rzekł:
• Teraz możemy spokojnie porozmawiać. Powiedz, o co chodzi i w czym mogę ci pomóc.
• Pamiętasz, jakiś czas temu mówiłam ci, że oczekujemy na przyjazd córki mojego przyrodniego brata.
• Owszem, pamiętam. Chyba nawet mieliście po nią jechać do Nowego Jorku.
• To prawda, ale wypadek Ralpha wszystko pokrzyżował. Do tego Holly była już w drodze i nie miałam, jak jej powiadomić, że nie przyjedziemy po nią. Poprosiłam więc moją serdeczną przyjaciółkę, Helen, żeby odebrała ją z portu i zaopiekowała się nią do czasu, gdy będziemy mogli z Ralphem przyjechać.
• To całkiem rozsądne wyjście. W czym jest problem? - spytał Ben.
• Ano w tym, że moja bratanica postanowiła sama wyruszyć do Nevady, o czym właśnie raczyła powiadomić mnie telegraficznie.
• Odważna panna – stwierdził Ben.
• Odważna? - Emily ze złością pokręciła głową – raczej głupia i nieodpowiedzialna. Co jej strzeliło do głowy, żeby ruszyć w taką podróż? Wyobrażasz sobie, młodą pannę, samotnie przemierzającą kontynent? To dla mężczyzny jest wyzwanie, a co dopiero dla dwudziestoletniej kobiety. Jeszcze, żeby jechała tylko jednym pociągiem, ale nie. Najpierw z Nowego Jorku musi dotrzeć do Chicago. Z Chicago musi przesiąść się na pociąg do Omaha. Stamtąd przy odrobinie szczęścia dotrze do Nevady, ale tylko dyliżansem i oczywiście o ile aura będzie łaskawa. A na to jakoś się nie zanosi.
• Faktycznie, do przyjemnych ta podróż może nie należeć – zauważył Ben.
• Sam widzisz, że Holly wykazała się skrajną głupotą. Zamiast przyjąć z wdzięcznością zaproszenie Helen, to ona od niej po prostu uciekła. Wyobrażasz sobie, że Święto Dziękczynienia spędziła w drodze z jakimiś zupełnie obcymi jej ludźmi. A przecież u Helen niczego by jej nie zabrakło. Mogłaby do wiosny mieszkać u niej, ale nie, musiała postawić na swoim – Emily z pasją uderzyła dłonią w stół, a zorientowawszy się, co zrobiła z zakłopotaniem powiedziała: - martwię się o nią, Ben. Po tym, jak pół roku temu zginął jej ojciec, to jest moja jedna krewna.
• Rozumiem cię Emily. Masz prawo być zdenerwowana.
• A, co będzie jeśli i jej coś się stanie? Obiecałam państwu Simpson, że dobrze zaopiekuję się Holly.
• Państwu Simpson?
• To bardzo szlachetni ludzie. Prawie jak rodzina. Byli przy Edwardzie i Holly w najgorszych momentach ich życia. Żona Edwarda zmarła gdy ich córeczka miała cztery latka. Pojechaliśmy wtedy z Ralphem do Savannah.
• To podobno piękne miasto.
• Tak. Bardzo ładne – przyznała Emily. - Próbowałam wówczas namówić mojego brata, żeby ze względu na Holly przeniósł się do nas, do Nevady. Ale on nie chciał. Twierdził, że Georgia to jego miejsce na ziemi, że tam ma znajomych, pracę, a przede wszystkim pacjentów, których nie może zostawić. W jakiś czas później dowiedziałam się o jaką pracę i pacjentów chodzi.
• A co to była za praca?
• Był lekarzem, bardzo dobrym lekarzem…
• Wybacz, ale zawód lekarza nie jest czymś nadzwyczajnym – zauważył Ben.
• Wiesz, co takiego Kolej Podziemna?
• Wiem – odparł powoli Ben – i teraz chyba rozumiem. Twój brat był abolicjonistą.
• Tego do końca nie jestem pewna, ale faktem jest, że pomagał zbiegłym niewolnikom i za to zapłacił życiem.
• Mówiłaś, że to był wypadek.
• To było morderstwo, które wyglądało jak wypadek. Pan Simpson jest tego pewny, a ja nie mam podstaw mu nie wierzyć.
• Twoja bratanica o tym wie?
• Owszem. Pan Simpson zmuszony był o wszystkim jej powiedzieć, w przeciwnym razie nie wyjechałaby z Savannah.
• Czy naprawdę musiała?
• Tak. Wojska Shermana były coraz bliżej. Do tego niebezpieczeństwo groziło jej ze strony swoich. Okazało się, że na Holly wydano wyrok.
• Czyżby działała w tej samej organizacji, co ojciec?
• Nie, ale pomagała mu i to wystarczyło.
• Okropne to wszystko – westchnął Ben.
• Rozumiesz teraz, dlaczego tak bardzo niepokoję się o Holly.
• Śmierć ojca to prawdziwy wstrząs.
• Nie chodzi tylko o to. Ona ma dopiero dwadzieścia lat, a już tak wiele przeszła w swoim życiu – rzekła kobieta z trudem powstrzymując łzy.
• Bardzo mi przykro Emily – Ben przykrył swoją ręką drobną, spracowaną dłoń kobiety. - Powiedz, co mogę dla ciebie… dla was zrobić?
• Bardzo martwię się tym, jak ona daje sobie radę w podróży. Wciąż o niej myślę. To przecież taka ciężka droga. Pomyślałam, że może wyjadę po nią choć do Star City. Tyle tylko, że tego mojego marudy nie mogę zostawić samego. Więc gdyby… może… któryś z twoich synów zechciał po nią pojechać, to wtedy byłabym spokojniejsza.
• To jest do załatwienia – odparł uśmiechając się pocieszająco Ben. - A kiedy spodziewasz się bratanicy?
• Dziś mamy wtorek, szóstego. Holly powinna być w Omaha, w przyszłym tygodniu, w środę. Tak przynajmniej wynika z jej telegramu.
• To znaczy czternastego.
• O ile nic się nie stanie pod drodze.
• Na pewno wszystko będzie dobrze.
• Pocieszasz mnie, Ben. To miłe.
• Jeśli ta Holly ma taki sam charakterek, jak jej ciocia to na pewno da sobie radę.
• No, nie wiem – Emily z powątpiewaniem pokręciła głową.
• Dobrze, to w takim razie Hoss po nią pojedzie, bo Adam i Joe są teraz zajęci w tartaku.
• Naprawdę? Będzie mógł?
• Myślę, że nawet będzie zadowolony. Zawsze to jakieś urozmaicenie – Ben mrugnął okiem do Emily. - To w takim razie jesteśmy umówieni. Musisz tylko dokładnie opisać pannę Holly, żeby Hoss jej nie przegapił.
• To będzie raczej niemożliwe, bo ona ma tak samo rude włosy, jak ja.
• Piękny kolor – rzekł Ben nieco pochyliwszy głowę.
• Jesteś jak zwykle szarmancki. Nie wszyscy tak jednak uważają. Kiedyś w dzieciństwie, przezywano mnie Ognista Głowa i to nie z racji charakteru, a z powodu włosów. Podobno z daleka wyglądałam tak jakby na mojej głowie płonęło ognisko.
• To musiał być ekscytujący widok.
• Pewnie tak, choć mnie wtedy wcale nie było do śmiechu.
• Byłaś wtedy dzieckiem.
• Tak. Stare dzieje – rzekła Emily i spoglądając z wdzięcznością na Bena dodała: - bardzo za wszystko ci dziękuję. Taki przyjaciel, jak ty to prawdziwy skarb.
• Do usług, moja droga. - Ben uśmiechnął się. - Czy coś jeszcze cię trapi?
• Owszem, jest jeszcze coś. Tylko nie wiem, jak mam ci to powiedzieć, żebyś mnie dobrze zrozumiał. Nie chcę, żebyś pomyślał, że wtrącam się w nieswoje sprawy.
• Emily, znamy się od dwudziestu lat. Mów, o co chodzi?
• O Matthew – powiedziała cicho.
• Czyżby wam się naprzykrzał?
• Ależ, uchowaj Boże.
• Mówiłem mu, żeby nie biegał do was skoro świt, ale do niego nic nie dociera.
• Ben, to naprawdę nie o to chodzi. On jest spragniony ciepła, uwagi, a najbardziej miłości...
• Przecież ją ma.
• Od was tak, ale nie od swojego ojca.
Na chwilę zaległa cisza. Ben poważnym wzrokiem przyglądał się Emily Toliver. Ona i jej mąż byli jego najbliższymi przyjaciółmi. Nigdy się na nich nie zawiódł, a Emily cenił za prawość charakteru i za to, że nigdy nikogo pochopnie nie oceniała. Wciągnąwszy głęboko powietrze do płuc, skinął głową i rzekł:
• Obiecuję, że zajmę się tą sprawą.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Nie 19:14, 08 Mar 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 19:40, 08 Mar 2020    Temat postu:

Holly jeszcze nie dojechała do Nevady Smutny ale akcja opowiadania już "zahaczyła" o Wirginia City. To dobrze. Nawet Ben Cartwright się pokazał, choć główną postacią jest tu na razie ciotka Holly - Emily Toliver. Chyba panie są podobne do siebie, nie tylko z powodu koloru włosów Very Happy Ciotka Emily jest zaprzyjaźniona z Cartwrightami ... nawet prosi Bena, żeby wysłał któregoś z synów po Holly do Star City. Niestety, Ben ma zamiar wydelegować Hossa. A ja myślałam, że wybierze innego synaCóż, autorka zdecydowała. Ale może Holly już w Nevadzie, w Wirginia City, może i w Ponderosie pozna resztę Cartwrightów?
Czekam na kontynuację przygód dzielnej Holly


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 12 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 20:24, 08 Mar 2020    Temat postu:

Nawet domyślam się, o którego Cartwrighta Ci chodzi. Mruga Zobaczymy, co da się zrobić. Holly jest dużo młodsza od Adasia, a on raczej nie zechciałby takiej młódki. Wszystko więc wskazuje na Perłę Ponderosy Laughing

Dziękuję za przeczytanie odcinka. Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 21:11, 09 Mar 2020    Temat postu:

A tutaj bym się nieco upierała. Holly miała 20 lat! W tamtych czasach częste były związki kobiet z mężczyznami o 6 - 12 lat starszymi, o ustabilizowanej sytuacji materialnej i niezłej pozycji w społeczeństwie. O ile pamiętam, to w "Ponderosa matador" babeczka miała też koło dwudziestki i wszyscy bracia kręcili się koło niej. Adaś też i jakoś mu różnica wieku nie przeszkadzała. Szkoda takiej fajnej dziewczyny dla Pasikonika ... ale ... to autorka decyduje. Ja tylko marzę sobie


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 12 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 2:12, 10 Mar 2020    Temat postu:

Zobaczymy, jak akcja się potoczy i do kogo żywiej zabije serce Holly. Very Happy

Tymczasem muszę sprostować jedną rzecz: Hoss pojechał po Holly nie do Star City tylko do Omaha. Okazało się bowiem, że w roku 1864 kolej nie dochodziła jeszcze do interesującego nas miejsca. Mało tego, nigdy tam nie dotarła, bowiem stacji tej nie było w planach, choć na ówczesnej mapie przebiegu kolei wschód-zachód była zaznaczona. Okazało się, że był to tzw. błąd w druku, o czym dowiedziałam się szukając informacji o mieście Star City. Nawiasem mówiąc istniało ono tylko 10 lat od 1861 do 1871 roku.



W drodze do Virginia City, początek grudnia 1864 r.



Pociąg linii Chicago – Omaha zwolnił przed wjazdem na wysoki, drewniany wiadukt. Po chwili rozległo się tak charakterystyczne dudnienie, jakie wywołują koła wagonów przetaczających się po torach, tyle tylko, że wolniejsze, jakby dostojniejsze. Starszy pan siedzący w przedziale drugiej klasy z zainteresowaniem przyglądał się mijanemu krajobrazowi. Wreszcie wyjął z kieszeni kamizelki zegarek i spojrzawszy nań, rzekł do siedzącej obok żony.
• Najdalej za dwie godziny będziemy w Omaha.
• To wspaniale, mój drogi. Nareszcie w domu – odparła z ulgą w głosie starsza, miła pani, po czym spojrzawszy na rudego chłopaka, siedzącego naprzeciwko, rzekła z troską:
• A ty, Jo będziesz miał gdzie się zatrzymać po przyjeździe do Omaha?
• Nie, pani Higgins, ale mam nadzieję, że nie będę musiał długo czekać na dyliżans do Virginia City – odparł grzecznie chłopak, który był nie kim innym, a przebraną w męski strój Holly McCulligen.
• Obawiam się, młodzieńcze, że z Omaha nie ma bezpośredniego połączenia do Virginia City. To małe, górnicze miasto. Do Carson City, Reno złapiesz dyliżans, ale nie do Virginia City.
• Co więc pan mi radzi, panie Higgins? - spytała rzeczowo Holly.
• Zatrzymać się na dzień lub dwa w Omaha. Odpocząć i zorientować się, jakie będziesz miał najlepsze połączenie.
• Nie mogę sobie na to pozwolić. I tak pociąg miał opóźnienie.
• Faktycznie, te opady śniegu w okolicy Chicago niemal sparaliżowały kolej, ale nie możesz działać w myśl zasady: wszystko jedno czym, byle do przodu.
• Masz rację, mój drogi – rzekła pani Higgins. - Pośpiech wskazany jest przy łapaniu pcheł.
• Otóż to właśnie. – Zaśmiał się mężczyzna i zwracając się do Holly powiedział: - posłuchaj, chłopcze, zdaje sobie sprawę, że może brakować ci pieniędzy na hotel, ale przecież nic nie stoi na przeszkodzie żebyś zatrzymał się u nas.
• Bardzo doceniam państwa gest, ale naprawdę nie mogę – odparła z ujmującym uśmiechem Holly. - Chcę, jak najszybciej znaleźć się w Virginia City. Sam przecież pan mówił, że gdy spadnie jeszcze więcej śniegu drogi mogą, aż do wiosny być nieprzejezdne.
• Rozumiem cię – pan Higgins z powagą skinął głową – ale zaproszenie do nas na obiad chyba przyjmiesz?
• Nie chciałabym robić kłopotu.
• To żaden kłopot – rzekła starsza pani. - Zjemy obiad, a potem mój mąż pokaże ci gdzie jest stacja dyliżansów i pomoże wybrać odpowiednie połączenie do Virginia City.
• Cóż... w takim razie chętnie skorzystam i bardzo dziękuję za państwa życzliwość.
Dwie godziny później, tak jak obiecał starszy pan, pociąg zatrzymał się na stacji w Omaha, która w niczym nie przypominała tej w Nowym Jorku czy Chicago. Prawdę mówiąc miasto nie było jakąś ogromną metropolią. Od jego założenia minęło, dopiero dziesięć lat *) i wciąż było w budowie, a różnego rodzaju biznesmeni, ale też zwykli oszuści i spekulanci ciągnęli do tego miejsca, w przekonaniu, że mogą dorobić się tu niezłej fortuny. Niewątpliwie Omaha było prężnie rozwijającym się miastem o ogromnym potencjale. Nawet Union Pacific Railroad**) miało tu swoją siedzibę, o czym nie bez dumy wspomniał pan Higgins.
W godzinę później, po tym, jak Holly wysiadła z pociągu, znalazła się w gościnnym domu państwa Higginsów. Tu odświeżyła się i zjadła z miłymi domownikami pierwszy od wielu dniu ciepły, pożywny obiad. Po krótkim odpoczynku, zgodnie z wcześniejszą umową, pan Higgins zaprowadził młodego gościa na stację dyliżansów. Okazało się, że tego dnia Holly dopisało prawdziwe szczęście. Dyliżans do Reno miał odjechać o czwartej po południu tuż przed zapadnięciem zmroku. Lepiej nie mogło się złożyć. Do tego pan Higgins wypytał pracownika stacji o wszystkie możliwe połączenia z Nevadą, a potem informacje te skrzętnie zapisał na kartce, którą wręczył Holly. Dziewczyna była niezwykle wdzięczna państwu Higgins za roztoczoną nad nią opiekę. Jednocześnie miała wyrzuty sumienia, że nie powiedziała im kim tak naprawdę jest. Obiecała sobie jednak, że jak już dotrze na miejsce napisze do nich list i wyjawi prawdę.
Trzy godziny, jakie zostały jej do odjazdu spędziła w towarzystwie miłych starszych ludzi, którzy okazali jej tyle serdeczności. Pożegnanie z nimi było oczywiście bardzo wzruszające. Gdy pan Higgins odwiózł Holly na dyliżans ta nie wytrzymała i wyznała mu, że nie jest chłopakiem, a podróżującą w przebraniu dziewczyną. Tak zdziwionego i zaskoczonego człowieka dawno nie widziała. Pan Higgins nie mogąc wyjść z szoku pomachał jej na pożegnanie i sprawiając wrażenie, jakby rewelacja, którą dopiero, co usłyszał zupełnie do niego nie dotarła, krzyknął:
• Szczęśliwej podróży, Jo! Napisz, chłopcze!
Podróż dyliżansem, zwłaszcza zimą nie należała do przyjemności, ale Holly, szczęśliwa że wszystko tak dobrze się układało, nie zwracała na to szczególnej uwagi. Zaraz po tym, jak dyliżans ruszył, dziewczyna otuliła się ciepłym pledem podarowanym jej przez panią Higgins. Początkowo wzbraniała się przed przyjęciem tego podarku, ale teraz, gdy temperatura wyraźnie się obniżyła, była wdzięczna, że starsza pani wcisnęła go jej niemal siłą. Trzeba przy tym zauważyć, że warunki podróżowania odbiegały zdecydowanie od tych, jakie był w pociągu. Przede wszystkim w dyliżansie stłoczonych było aż dziewięciu pasażerów, w tym oprócz Holly, trzech mężczyzn i pięć kobiet. Do tego, co było dość częste w tamtych czasach, nie wszyscy grzeszyli czystością. Ale nie to było najgorsze. Wyboista droga i zimno dość szybko wszystkim dały się we znaki. Dlatego też, gdy po około pięciu godzinach dyliżans zatrzymał się na małej stacyjce znajdującej się w szczerym polu, a woźnica zakomunikował, że tu spędzą noc, nikt się nie sprzeciwił. Budynek stacji, który przypominał raczej rozpadającą się szopę, był mimo wszystko lepszy niż lodowaty dyliżans. Pasażerowie i obsługa dyliżansu szybko posilili się gęstym i gorącym gulaszem, stanowiącym podstawę menu, wszystkich stacji przesiadkowych, po czym każdy, gdzie kto mógł ułożył się do snu. Na następny dzień, bladym świtem dyliżans ruszył w dalszą drogę. I tak wyglądała podróż przez kilka następnych dni, aż do Reno. Tam, okazało się, że dyliżans do Virginia City już odszedł, a kolejny będzie dopiero na następny dzień. Holly czekała więc nieciekawa perspektywa spędzenia nocy w zupełnie nieznanym mieście. Być może, ktoś inny na jej miejscu byłby tym przerażony, ale nie panna McCulligen. Najpierw postanowiła kupić bilet na dyliżans do Virginia City. Przy okazji zapytała znudzonego urzędnika stacji, gdzie może znaleźć niedrogi i bezpieczny nocleg. Mężczyzna, spojrzawszy na stojące przed nim zmarznięte chuchro wskazał palcem do góry. Okazało się, że nad stacją prowadzono niedrogi, ale całkiem czysty hotelik. Holly wybrała pokój, którego drzwi zamykały się na zasuwkę. Zapłaciła za niego więcej niż za zwykły pokój, bo aż półtora dolara za noc, ale nie zamierzała ryzykować czyichś nieproszonych odwiedzin. Na następny dzień, bez większych problemów, nie licząc małego spięcia z pewnym mężczyzną o miejsce w dyliżansie, ruszyła wreszcie w ostatni etap podróży. Do Virginia City dotarła późnym południem. Gdy uświadomiła sobie, że sama przemierzyła niemal cały kontynent poczuła niesamowitą dumę. Ciekawe, co na to powiedziałaby panna Helen Fallon? – pomyślała Holly i zaraz sobie odpowiedziała: – na pewno by nie uwierzyła. Zadowolona z siebie dziewczyna poczuła przypływ nowych sił. Teraz wystarczyło tylko dowiedzieć się, jak dojechać do rancza cioci Emily i cel zostanie osiągnięty. Przez chwilę zastanawiała się u kogo najlepiej mogłaby zasięgnąć informacji. Rozejrzała się wokół. To co zobaczyła mile ją zaskoczyło. Główna ulica Virginia City wyglądała całkiem przyjemnie i za sprawą śniegu czysto. Holly zauważyła, że po jednej stronie ulicy usytuowane było biuro szeryfa (tam na razie wolała nie zaglądać), jakaś kancelaria prawnicza i dwupiętrowy, całkiem okazały hotel. Po drugiej stronie był saloon o nazwie „Silver Dollar”, skład żelazny, trochę dalej gabinet lekarski niejakiego doktora Paula Martina, a na rogu ulicy usytuowany był duży sklep, na którego wystawie ułożone były przeróżne słodkości. Na ich widok Holly poczuła gwałtowny głód. Nie było w tym nic dziwnego, bowiem od rana nie miała nic w ustach, a do tego pora obiadowa dawno już minęła. Może i słodycze nie były najlepszym posiłkiem, ale na pewno smacznym i dodającym energii. W kieszeni miała jeszcze kilka dolarów, nie musiała więc zastanawiać się, czy może pozwolić sobie na porcję łakoci. Ruszyła więc energicznym krokiem do sklepu. W środku nie było zbyt wielu klientów, tylko jakaś starsza pani i dwóch młodych mężczyzn pakujących do skrzynek zakupiony towar. Jeden z nich, w ciepłej granatowej kurtce, pochyliwszy się do drugiego, starszego, coś mu tłumaczył. Drugi mężczyzna wyglądał na niezwykle znudzonego i nie odzywał się ani słowem. Holly zauważyła, że był bardzo przystojny. Wysoki, proporcjonalnie zbudowany, o czarnych włosach mógł podobać się każdej kobiecie. Na moment ich oczy skrzyżowały się i wtedy zauważyła, że jego spojrzenie było ciężkie, mroczne i jakby nieobecne. Trwało to tylko sekundę, ale Holly poczuła się jakoś dziwnie. Pomyślała o Braxtonie, miłości swego życia. On też miał takie spojrzenie, gdy widzieli się ostatni raz. Tymczasem podszedł do niej właściciel sklepu i zapytał, czego sobie życzy. Holly poprosiła o dużą porcję apetycznie wyglądającej szarlotki i średni rożek chrupiących, wypełnionych sokiem malinowym, fasolek. Przy okazji, używając swojego „chłopięcego” czaru dowiedziała się, gdzie mieszkają państwo Toliver. Na koniec zapytała jeszcze, gdzie może napić się gorącej kawy, a gdy sklepikarz wskazał jej kawiarenkę panny Sally Byrnes, podziękowała i ruszyła do drzwi. Równocześnie z nią ruszyli także wspomniani mężczyźni. Zderzenie było nieuniknione i Holly wpadła na jednego z nich, tego młodszego, który schwycił ją za kołnierz i pociągnąwszy mocno do tyłu kpiąco spytał:
• Gdzie się pchasz rudy szczeniaku? Oczu nie masz?
• Grzecznością to pan nie grzeszy – odparowała Holly.
• A w nos chcesz?
• Niech no tylko pan spróbuje, to narobię takiego wrzasku, że zleci się pół miasta – rzuciła zaczepnie Holly.
• Popatrz Adamie, taki pętak, a stawia się i jaki do tego wyszczekany. – Zaśmiał się mężczyzna i zwracając się do Holly stwierdził: - tobie to chyba dawno nikt tyłka nie przetrzepał.
• Nie pana sprawa – warknęła, czując, że wszystko się w niej gotuje.
• Owszem nie moja, ale porządne lanie to by ci się przydało. Nabrałbyś więcej szacunku do dorosłych.
• Szacunku?! Też mi coś – prychnęła. - Na szacunek to trzeba sobie zasłużyć.
• No to się doigrałeś, szczeniaku – odparł mężczyzna i próbując ponownie złapać Holly za kołnierz, wytrącił jej z ręki rożek z fasolkami i szarlotkę. Dziewczyna uskoczyła w bok i z wściekłością krzyknęła:
• I, co zrobiłeś, skończony kretynie?
• Co powiedziałeś?! Chyba się przesłyszałem?! – mężczyzna wyraźnie rozzłoszczony tym, co usłyszał, wyglądał tak, jakby chciał uderzyć Holly. Wtedy właśnie do sprzeczki włączył się drugi z mężczyzn, o imieniu Adam.
• Dosyć, Joe. Uspokój się – powiedział głosem wyzutym z jakichkolwiek emocji i przytrzymując jedną ręką skrzynkę z zakupami, drugą sięgnął do kieszeni spodni. Wyciągnąwszy z niej półdolarówkę powiedział:
• Przepraszam za brata. – I podając Holly monetę dodał: - masz, kup sobie, co tam chcesz.
• Zbytek łaski – warknęła Holly.
• Twoja sprawa – odparł wzruszając ramionami i schowawszy monetę, rzucił przez ramię do sprzedawcy: - John, podaj temu kawalerowi ciasto i cukierki, i zapisz je na mój rachunek.
Powiedziawszy to, jak gdyby nigdy nic, po prostu wyszedł ze sklepu. Za nim, wzruszając ramionami, podążył jego kłótliwy brat. Holly w tym czasie, zdenerwowana zajściem próbowała uprzątnąć rozrzucone po podłodze fasolki i szarlotkę.
• Zostaw to chłopcze – rzekł John. - Proszę tu masz świeżą porcję.
Holly podeszła do lady i cicho powiedziała:
• Dziękuję panu.
• Nie ma za co. A w ogóle nic ci nie jest?
• Wszystko w porządku – odparła Holly, choć jeszcze wciąż była wzburzona. - Proszę pana?
• Tak?
• Kim byli ci mężczyźni?
• To bracia Cartwright’s.
• Co za podłe typy – Holly pokręciła z irytacją głową.
• Mylisz się. Oni są w porządku.
• No, nie wiem.
• To jedni z najporządniejszych ludzi w okolicy.
• Skoro tak wyglądają porządni ludzie, to już zaczynam się bać.
Odpowiedź Holly i marsowa mina przecząca jej słowom, rozśmieszyła Johna niemal do łez. Gdy wreszcie przestał się śmiać, powiedział:
• Co do jednego Joe miał rację: strasznie wyszczekany jesteś, ale może i dobrze. Dasz sobie w życiu radę, kawalerze, to pewne. Szkoda, że Adam i Joe już pojechali. Mógłbyś zabrać się z nimi do Ponderosy.
• Do Ponderosy?
• Tak nazywa się ich ranczo. Stamtąd blisko jest do rancza Toliverów. A właściwie, to czego od nich chcesz?
• Ja? Nic takiego. Nająłem się do pracy na ich ranczo. Podobno potrzebują pomocy, bo pan Toliver miał wypadek.
• To faktycznie się zgadza. A skąd o tym wiesz?
• Wiem i już. A panu, co do tego?
• Już dobrze, dobrze – rzekł uspokajająco John. - A wiesz, co? Idź do gabinetu doktora Martina. To po drugiej stronie ulicy. Jeśli jeszcze nie wyjechał do pacjentów, to zapytaj go, czy możesz zabrać się z nim. Powiedz, że jedziesz do Toliverów, może doktor ma akurat w planie wizytę u Ralpha.
• Dziękuję panu. Natychmiast tam pójdę.
• Nie ma za co. I nie zapomnij o słodyczach, wreszcie to Cartwright płaci – mężczyzna uśmiechnął się i mrugnął do Holly porozumiewawczo okiem.
• Skoro, tak, to poproszę jeszcze jedną porcję. Szarlotka wygląda tak smakowicie.
• Masz rację, chłopaku, na biednego nie trafiło – stwierdził John, pakując drugą, większą porcję ciasta.

***


_________________________________________________________
*)Omaha, największe miasto stanu Nebraska w USA położone na jego wschodnim skraju, na zachodnim brzegu rzeki Missouri, siedziba administracyjna hrabstwa Douglas. Omaha została założona w 1854 roku przez spekulantów z Council Bluffs, w stanie Iowa na przeciwnym (zachodnim) brzegu Missouri i szybko uzyskała przydomek Gateway to the West („Wrota na zachód”). W XIX wieku położenie Omahy spowodowało, że stała się ona znaczącym węzłem transportowym, natomiast dla hodowców bydła ze Środkowego Zachodu, dużo wygodniejszym punktem odstawiania trzód, niż odległe Chicago. W wieku XX znajdował się tu największy na świecie kompleks zagród dla bydła oraz rozwinął się przemysł rzeźny, co przyczyniło się do wzrostu znaczenia miasta.

**) Union Pacific Railroad – amerykańskie przedsiębiorstwo kolejowe powstałe w 1862 r. na mocy Pacific Railroad Act of 1862. Firma ma swoją siedzibę w mieście Omaha w Nebrasce. Union Pacific zarządza siecią kolejową w środkowych i zachodnich stanach o łącznej długości ok. 32 400 mil (ok. 52 200 km). Jednym z ważniejszych momentów w historii Union Pacific było połączenie się z koleją Central Pacific 10 maja 1869 r. Union Pacific eksploatowało 25 sztuk jednego z największych parowozów na świecie – Big Boya i 47 sztuk najsilniejszej lokomotywy spalinowo-elektrycznej – EMD DDA40X (jeden egzemplarz nadal w użyciu).


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Śro 22:14, 11 Mar 2020, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 19:57, 10 Mar 2020    Temat postu:

Super! Pierwsze spotkanie z Cartwrightami Very Happy Jutro wstawię komentarz.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 13:20, 11 Mar 2020    Temat postu:

Holly nadal podróżuje, ale zbliża się już do celu. Poznaje sympatycznych ludzi ... cały czas jako chłopiec. Zmiana pociągu na dyliżans uświadomiła jej, że jest już na tzw Dzikim Zachodzie. Wyboista droga, spartańskie warunki noclegu niewyszukane posiłki ... na razie nic romantycznego. Po kilku dniach męczącej podróży dotarła do Wirginia City.
Cytat:
Rozejrzała się wokół. To co zobaczyła mile ją zaskoczyło. Główna ulica Virginia City wyglądała całkiem przyjemnie i za sprawą śniegu czysto. Holly zauważyła, że po jednej stronie ulicy usytuowane było biuro szeryfa (tam na razie wolała nie zaglądać), jakaś kancelaria prawnicza i dwupiętrowy, całkiem okazały hotel. Po drugiej stronie był saloon o nazwie „Silver Dollar”, skład żelazny, trochę dalej gabinet lekarski niejakiego doktora Paula Martina, a na rogu ulicy usytuowany był duży sklep, na którego wystawie ułożone były przeróżne słodkości.

No, no ... co za zaskoczenie? Wirginia City to może nie metropolia, ale wrażenie robi
Cytat:
Ruszyła więc energicznym krokiem do sklepu. W środku nie było zbyt wielu klientów, tylko jakaś starsza pani i dwóch młodych mężczyzn pakujących do skrzynek zakupiony towar. Jeden z nich, w ciepłej granatowej kurtce, pochyliwszy się do drugiego, starszego, coś mu tłumaczył. Drugi mężczyzna wyglądał na niezwykle znudzonego i nie odzywał się ani słowem. Holly zauważyła, że był bardzo przystojny. Wysoki, proporcjonalnie zbudowany, o czarnych włosach mógł podobać się każdej kobiecie. Na moment ich oczy skrzyżowały się i wtedy zauważyła, że jego spojrzenie było ciężkie, mroczne i jakby nieobecne. Trwało to tylko sekundę, ale Holly poczuła się jakoś dziwnie. Pomyślała o Braxtonie, miłości swego życia. On też miał takie spojrzenie, gdy widzieli się ostatni raz.

Z opisu wnioskuję, że to bracia C. Jak zwykle najstarszy robi piorunujące wrażenie na kobietach
Cytat:
Równocześnie z nią ruszyli także wspomniani mężczyźni. Zderzenie było nieuniknione i Holly wpadła na jednego z nich, tego młodszego, który schwycił ją za kołnierz i pociągnąwszy mocno do tyłu kpiąco spytał:
• Gdzie się pchasz rudy szczeniaku? Oczu nie masz?

Żeby tak od razu wyzywać kogoś od rudych szczeniaków? Joe przesadził
Cytat:
• Grzecznością to pan nie grzeszy – odparowała Holly.
• A w nos chcesz?
• Niech no tylko pan spróbuję, to narobię takiego wrzasku, że zleci się pół miasta – rzuciła zaczepnie Holly.

I jeszcze chce się bić! Z mniejszym od siebie przeciwnikiemNie popisał się Pasikonik.
Cytat:
• Popatrz Adamie, taki pętak, a stawia się i jaki do tego wyszczekany. – Zaśmiał się mężczyzna i zwracając się do Holly stwierdził: - tobie to chyba dawno nikt tyłka nie przetrzepał.
• Nie pana sprawa – warknęła, czując, że wszystko się w niej gotuje.
• Owszem nie moja, ale porządne lanie to by ci się przydało. Nabrałbyś więcej szacunku do dorosłych.

Joe jest bardzo niegrzeczny. A kiedyś chwalił się tacie, że on od razu rozpoznałby kobietę przebraną za mężczyznę
Cytat:
• No to się doigrałeś, szczeniaku – odparł mężczyzna i próbując ponownie złapać Holly za kołnierz, wytrącił jej z ręki rożek z fasolkami i szarlotkę. Dziewczyna uskoczyła w bok i z wściekłością krzyknęła:
• I, co zrobiłeś, skończony kretynie?
• Co powiedziałeś?! Chyba się przesłyszałem?! – mężczyzna wyraźnie rozzłoszczony tym, co usłyszał, wyglądał tak, jakby chciał uderzyć Holly.

Robi się nieciekawie. Holly może oberwać od Joe
Cytat:
Wtedy właśnie do sprzeczki włączył się drugi z mężczyzn, o imieniu Adam.
• Dosyć, Joe. Uspokój się – powiedział głosem wyzutym z jakichkolwiek emocji i przytrzymując jedną ręką skrzynkę z zakupami, drugą sięgnął do kieszeni spodni. Wyciągnąwszy z niej półdolarówkę powiedział:
• Przepraszam za brata. – I podając Holly monetę dodał: - masz, kup sobie, co tam chcesz.
• Zbytek łaski – warknęła Holly.
• Twoja sprawa – odparł wzruszając ramionami i schowawszy monetę, rzucił przez ramię do sprzedawcy: - John, podaj temu kawalerowi ciasto i cukierki, i zapisz je na mój rachunek.

Na szczęście starszy brat czuwa, choć tym razem raczej uratował domniemanego chłopca, niż kłopotliwego młodszego brataI jaką okazał hojność, całe pół dolara przeznaczył dla nieznajomego, pokrzywdzonego przez Joe
Cytat:
Holly w tym czasie, zdenerwowana zajściem próbowała uprzątnąć rozrzucone po podłodze fasolki i szarlotkę.
• Zostaw to chłopcze – rzekł John. - Proszę tu masz świeżą porcję.
Holly podeszła do lady i cicho powiedziała:
• Dziękuję panu.
• Nie ma za co. A w ogóle nic ci nie jest?
• Wszystko w porządku – odparła Holly,

Co Holly przeżyła, to jej, na szczęście zajście dobrze się skończyło. To znaczy nikt jej nie pobił
Cytat:
• To bracia Cartwright’s.
• Co za podłe typy – Holly pokręciła z irytacją głową.
• Mylisz się. Oni są w porządku.
• No, nie wiem.
• To jedni z najporządniejszych ludzi w okolicy.
• Skoro tak wyglądają porządni ludzie, to już zaczynam się bać.

No tak, Joe wywarł duże wrażenie. Niekoniecznie pozytywne
Cytat:
• Nie ma za co. I nie zapomnij o słodyczach, wreszcie to Cartwright płaci – mężczyzna uśmiechnął się i mrugnął do Holly porozumiewawczo okiem.
• Skoro, tak, to poproszę jeszcze jedną porcję. Szarlotka wygląda tak smakowicie.
• Masz rację, chłopaku, na biednego nie trafiło – stwierdził John, pakując drugą, większą porcję ciasta.

Na rewanż Joe nie ma co liczyć, ale przynajmniej dziewczyna się "odgryzie" za zaczepkę i wyzywanie od rudych pętaków

Ufff! Holly już dotarła do Wirginia City i tu dopiero zaczyna pojmować co to jest Dziki Zachód ... no i ta podróż dyliżansem. Też nowe, niezapomniane wrażenia. Zostaje potrącona, wyzwana od rudych szczeniaków, chciano ją pobić, wytrącono jej z ręki szarlotkę i słodkości - same nieszczęścia można powiedzieć. Na szczęście brat brutala spacyfikował go i zadośćuczynił krzywdom pokrzywdzonego "chłopca". Trzeba przyznać, że jego aparycja zrobiła na Holly wrażenie, większe niż jego hojnośćNa razie dziewczyna trzyma się. Zobaczymy, co będzie dalej, ale tak interesująco rozpoczętą znajomość powinno się kontynuować. Już słyszę stuk opadających szczęk braci C. na wieść kogo napotkali w tym sklepie ... czekam na kontynuację.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 12 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 22:14, 11 Mar 2020    Temat postu:

Dziękuję za miły i ciekawy komentarz. Very Happy Holly na pewno nie da sobie w kaszę dmuchać, Mruga a Pasikonik, gdy tylko dowie się komu chciał przetrzepać portki początkowo będzie ją przepraszał, a potem zapała do dziewczyny "prawdziwą", płomienną miłością. Laughing

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 12 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 3:08, 13 Mar 2020    Temat postu:

W domu Emily i Ralpha Toliverów.

• Dziecko moje kochane, jak my o ciebie się martwiliśmy, jak bardzo się martwiliśmy – powtarzała Emily. - Co za szczęście, że doktor Martin akurat do nas się wybrał.
• Ciociu…
• A w ogóle to dlaczego nie zostałaś u Helen? - Emily nie pozwalała dojść bratanicy do głosu. - Przecież wszystko z nią uzgodniłam. Miałabyś u niej, jak u Pana Boga za piecem.
• Ciociu…
• Ty nawet nie wiesz, co się ze mną działo, gdy dostałam twój telegram. Mało ducha nie wyzionęłam. No, ale najważniejsze, że już jesteś. Pokój dla ciebie od dawna mam przygotowany. Chcesz zobaczyć?
• Emily, dasz dziewczynie dość do głosu? - spytał siedzący w fotelu Ralph, który wsparłszy dłonie na lasce z politowaniem patrzył na żonę.
• A tobie, o co chodzi?
• Tylko, o to, że odkąd Holly stanęła w drzwiach naszego domu gadasz, jak nakręcona i nie dasz jej nic powiedzieć.
• Ja? - Emily z oburzeniem spojrzała na męża, a następnie ciężko westchnąwszy zwróciła się do Holly: - widzisz, co ja z nim mam. No, ale mów kochana, mów, jak dałaś sobie radę? To przecież taki szmat drogi.
• A, co nie domyślasz się, jak Holly sobie poradziła? - spytał z sarkazmem Ralph.
• Czy ciebie ktoś, o coś pytał? - Emily rzuciła mężowi złowróżbne spojrzenie i uśmiechnąwszy się serdecznie do Holly zachęciła dziewczynę: - opowiadaj, skarbie, opowiadaj.
• Ciociu, powiedz mi, kiedy ostatni raz widziałaś pannę Fallon?
• Jakieś szesnaście lat temu, ale jesteśmy w stałym kontakcie korespondencyjnym. Ona wie, co u nas się dzieje, a my, co u niej. Mamy do siebie pełne zaufanie. A dlaczego pytasz, moja droga? Czyżby, ze strony Helen spotkała cię jakaś przykrość?
• Nie ciociu, oczywiście, że nie. Panna Fallon była miła, ale, jakby tu powiedzieć, żeby cioci nie urazić...
• Mów wprost. U nas panuje taka zasada, że jak kogoś coś gryzie to mówi od razu, bez owijania w bawełnę. To, co zrobiła, lub czego nie zrobiła moja przyjaciółka?
• Tak, jak powiedziałam była miła i bardzo się starała, żebym dobrze się u niej czuła, tyle tylko, że ja wcale dobrze się nie czułam. Panna Fallon nie przyjmowała do wiadomości, że jestem dorosłą kobietą i traktowała mnie, jak małą dziewczynkę.
• Holly, być może w tym było trochę mojej winy, bo prosząc Helen, żeby udzieliła ci gościny napisałam jej, że niedawno straciłaś ojca, a do tego żyłaś w ogromnym stresie i ciągłym zagrożeniu życia.
• Wiem, że doktor Simpson poinformował ciocię, o moim… nieszczęściu. Czy o tym też ciocia poinformowała pannę Fallon?
• Nie. Uznałam… uznaliśmy z Ralphem, że to jest tylko i wyłącznie twoja sprawa. Jeśli zechcesz to powiesz komu będziesz chciała. My takiego prawa nie mamy.
• Dziękuję ciociu – rzekła cicho Holly. Emily kiwnęła głową i powiedziała:
• A co do Helen, to zrozum, ona nie chciała źle.
• Wiem, ale dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Panna Fallon ma pewną manierę, nad którą nie sposób przejść spokojnie. Wszystko wie najlepiej, a ludzi bez względu na ich pozycję, traktuje protekcjonalnie.
• Helen? To nie do wiary – Emily wydała się zupełnie zaskoczona.
• Przepraszam, ciociu, ale dawno nie widziałaś swojej przyjaciółki. Listy to jedno, a rzeczywistość to drugie. Nie mogłam i nie chciałam pozostać w domu panny Fallon. Nic dobrego z tego by nie wyszło, a ty ciociu straciłabyś przeze mnie przyjaciółkę.
• Cóż, może i masz rację. Papier wszystko potrafi przyjąć – powiedziała z namysłem Emily. - No, ale dajmy temu spokój. Przyjdzie jeszcze czas to o wszystkim sobie porozmawiamy. A teraz chodź, pokażę ci twój pokój. Zaraz przygotuję ci gorącą kąpiel, potem zjemy sobie pyszną kolację i opowiesz nam, jak w tym stroju chłopaka udało ci się przemierzyć tyle stanów. Moja kochana, nawet nie wiesz, jakim wielkim szczęściem jest dla nas to, że jesteś już z nami.
W godzinę później Holly, odświeżona i przebrana w swą jedyną suknię, usiadła wraz z wujostwem do suto zastawionego stołu. Kolacja przeciągnęła się niemal do północy, bowiem dziewczyna ze szczegółami musiała opowiedzieć, jak wyglądała jej podróż. Dużą wesołość wywołało jej spięcie z Cartwrightami, choć sama Holly tej wesołości nie podzielała. Ralph podobnie, jak Emily z góry cieszył się na przyjemność, jaką niewątpliwie przyniesie mu reakcja braci na wieść, że „rudy szczeniak” to w rzeczywistości całkiem ładna panna i do tego krewna Toliverów.
• Gdybym wiedziała, że tak świetnie dasz sobie radę, to nie prosiłabym Hossa, żeby pojechał po ciebie do Omaha. Jak ja go teraz przeproszę? - westchnęła Emily i zrobiła zafrasowaną minę.
• Upieczesz mu dużą blachę szarlotki – rzekł Ralph - i jestem pewien, że nie będzie żywił do ciebie urazy. A zresztą, jak zobaczy naszą piękną, dzielną Holly, to cała złość mu minie, o ile w ogóle będzie zły. Bo widzisz, moja droga – Ralph zwrócił się do Holly - Hoss, mężczyzna słusznej budowy ciała, to najmilszy człowiek pod słońcem.
• Naprawdę? - Holly pokręciła z niedowierzaniem głową. - A kim jest ten... pan Hoss?
• A, co nie powiedzieliśmy? To, syn naszego sąsiada i przyjaciela, Bena Cartwrighta.
• Co?! Cartwrighta?! - krzyknęła Holly, nie dowierzając słowom wuja.
• Tak. Hoss to brat Adama i Joseph’a, tego, co ci chciał przetrzepać spodnie - zaśmiał się Ralph.
• Żebym ja mu nie przetrzepała. – Mruknęła Holly i zrobiwszy zafrasowaną minę rzekła: - a swoją drogą to ten wasz sąsiad ma więcej synów?
• Nie – Emily zaśmiała się – tylko trzech.
• I wystarczy – Holly odetchnęła z ulgą.
Na następny dzień, mimo zmęczenia podróżą, dziewczyna wstała bardzo wcześnie. Gdy weszła do kuchni za oknem zaczęło świtać. Jej ciotka, Emily wyciągnęła właśnie z pieca rumiane, pięknie pachnące bułeczki. Na widok bratanicy uśmiechnęła się radośnie i kazała usiąść jej przy stole.
• Dlaczego tak wcześnie wstałaś? - spytała. - Trzeba było sobie jeszcze pospać.
• Jakoś nie mogłam. Myślałam, że szybko zasnę, ale nic z tego nie wyszło.
• Może to wina nowego miejsca – zasugerowała Emily – ale nie martw się, odeśpisz to całe swoje zmęczenie. A teraz spróbuj moich wypieków. Maślane bułeczki to moja specjalność. Chcesz kawy? Właśnie zaparzyłam.
• Z ochotą, ale pozwól ciociu, że sama naleję.
• Filiżanki są w kredensie – odparła Emily i zaraz zastrzegła: - ale mnie na razie nie nalewaj. Muszę zajrzeć do stajni, a potem jeszcze do obory. Jak wrócę to się napiję.
• To ja zaczekam na ciocię – zaproponowała Holly.
• Daj spokój. Łap się za bułeczki. Powiesz mi, czy ci smakowały.
W chwilę później Holly została sama w ciepłej i pachnącej kuchni. Nalała sobie do filiżanki kawy i nim usiadła przy stole rozejrzała się wokół. Z przyjemnością zauważyła, że kuchnia ciotki jest czyściutka i świetnie wyposażona oraz, co było dla niej niespodzianką, miała zainstalowaną małą pompę z wodą, co na wsi nie było aż tak powszechne. Holly usiadła wreszcie przy stole przysuniętym do okna, za którym było już całkiem widno. To co zobaczyła zaskoczyło ją. Zaskoczyło i oczarowało. W oddali widać było ośnieżone szczyty gór, porośnięte w niższych partiach lasem. Wydawały się jej niezwykle groźne, magiczne i pełne tajemnic. Popijając poranną kawę nie mogła oderwać wzroku od widoku roztaczającego się z okna kuchni. Nagle na myśl przyszła jej bajka „Królowa śniegu”, którą ojciec czytał jej, gdy była mała. Może w takich właśnie górach żyła zimowa dama– pomyślała, a potem jej wzrok padł na sosny rosnące całkiem blisko domu, których gałęzie uginały się pod grubą warstwą śnieżnego puchu. Zamyślona nie usłyszała skrzypnięcia drzwi i szybkich lekkich kroków. Zupełnie zaskoczona, aż podskoczyła na krześle, gdy ujrzała przed sobą małego chłopca, wpatrującego się w nią z ogromną ciekawością. Chłopczyk miał sześć może siedem lat. Ciemne niesforne włosy opadały mu na czoło. Czarne, jak węgielki oczy miały idealny kształt migdałów i niemal wwiercały się w dziewczynę. Holly uśmiechnęła się do dziecka i powiedziała:
• Dzień dobry.
• Dzień dobry. – Odparł chłopczyk i spytał: - To pani jest tą krewną cioci Emily?
• Owszem, jestem jej bratanicą, a ty, kim jesteś?
• Jestem Matthew i mieszkam tu niedaleko.
• Miło mi ciebie poznać, Matthew – Holly uśmiechnęła się i wyciągnęła do chłopca rękę. On jakby przez chwilę wahał się, ale w końcu uścisnął podaną mu dłoń i rzekł:
• Wolę, jak mówi się do mnie Matt.
• Dobrze, będę o tym pamiętała.
• A pani, jak ma na imię?
• Joanna, ale możesz do mnie mówić Jo lub Holly.
• Podoba mi się Jo. – Stwierdził i dodał: - mój stryjek też ma tak na imię.
• Niemożliwe, żeby nazywał się Joanna – zaśmiała się Holly.
• No, nie – chłopiec zachichotał – ma na imię Joseph, ale wszyscy mówią na niego Mały Joe.
• Mały Joe?
• Tak, ale on wcale nie jest mały. Jest całkiem duży i dobrze jeździ konno, ale nie tak dobrze, jak mój tata.
• To zrozumiałe – Holly skinęła z powagą głową i wskazując wolne krzesło powiedziała: - zdejmij kurtkę i usiądź. Masz może ochotę na bułeczki? Ciocia Emily dopiero, co wyjęła je z pieca.
• Poproszę. Bardzo je lubię – odparł chłopiec i spytał: - a zrobi mi pani kakao? Ciocia Emily zawsze mi robi. Chyba, że pani nie umie, to może być mleko.
• Miałeś mówić mi po imieniu.
• Dobrze, proszę pani… to znaczy… Jo. A mogę mówić... Holly?
• Oczywiście – rzekła z trudem powstrzymując rozbawienie. - Pytałeś, czy potrafię przygotować kakao. Potrafię, ale musisz mi powiedzieć, gdzie je znajdę.
• W kredensie, na dole, po prawej – odparł Matt, który w międzyczasie zdążył zjeść pół maślanej bułki - a mój kubeczek stoi na górnej półce. Jest niebieski w białe koniki.
• Znalazłam – odparła Holly. - Piękny ten kubeczek.
• Dostałem go od cioci Emily. Przychodzę do niej prawie codziennie i tak sobie rano rozmawiamy.
• A twoi rodzice nie mają nic przeciwko temu, że sam i do tego tak wcześnie wychodzisz z domu?
• Ja nie mam mamy – odparł Matt i cicho pociągnął nosem.
• Przykro mi, skarbie. A tata?
• Jemu wszystko jedno i tak prawie nigdy nie ma go w domu. – Chłopiec wzruszył ramionami i sięgnął po drugą bułeczkę: - mogę?
• Jasne, częstuj się. Zaraz będzie kakao – powiedziała, całą uwagę skupiając na rondelku, w którym podgrzewała mleko. Słowa chłopca dziwnie nią wstrząsnęły. Zrobiło jej się żal malca. Jakim trzeba być człowiekiem, żeby nie interesować się własnym dzieckiem– pomyślała i łzy ścisnęły jej gardło. Po chwili opanowawszy emocje podała Mattowi kubeczek mówiąc: - mam nadzieję, że będzie ci smakowało.
• A, co tu się dzieje? - spytała ze śmiechem Emily, która niepostrzeżenie stanęła w progu kuchni.
• Ciocia, ciocia Emily – Matt zerwał się od stołu, podbiegł do kobiety i mocno się przytulił.
• Witaj skarbie – rzekła. - Widzę, że poznałeś już Holly.
• Tak – przyznał chłopiec. - To twoja bratanica, ta po którą pojechał stryjek Hoss.
• Zgadza się, tylko, że jak widzisz, Holly przyjechała wcześniej – odparła Emily. - Twój stryjek na darmo pojechał do Omaha. Mam tylko nadzieję, że nie będzie na nas zły.
• Stryjek? - Matt zrobił zdziwioną minkę – ciociu czy ty widziałaś złego stryjka Hossa?
• W zasadzie, to nie.
• No, widzisz.
• Och ty mój mały mądralo – Emily pogłaskała chłopca po głowie. - Zaraz przygotuje ci kakao.
• Już piłem – odparł Matt – Holly mi zrobiła.
• Naprawdę, a dobre było?
• Bardzo dobre, takie jak i twoje, ciociu. – Chłopiec uśmiechnął się, po czym rzekł: - pójdę już, bo nie chcę spóźnić się na śniadanie.
• Może cię odprowadzić? - spytała Holly.
• W szlafroku? - Matt zachichotał zakrywając rączką usta.
• Faktycznie, trochę dziwnie bym wyglądała.
• Ja odprowadzę Matta, a ty Holly idź na górę i ubierz się. U nas też zaraz będzie śniadanie.
• Do widzenia Holly – chłopiec pomachał jej ręką.
• Do jutra skarbie.
Kwadrans później Holly już ubrana, czekała na ciotkę w kuchni. Cały czas myślała o małym gościu. Jej serce w równym stopniu przepełniało współczucie dla dziecka, co wrogość w stosunku do jego ojca. Postanowiła, że jak tylko go pozna, to powie mu, co o nim myśli. Dalsze jej rozważania przerwał powrót ciotki
• Rześki mamy ranek – powiedziała Emily – rześki i słoneczny.
• Ciociu, ten chłopiec, Matt, to daleko mieszka?
• Nie, zaledwie pół mili. Jak wyjdziesz na drogę, to zobaczysz jego dom. Ponderosę. To nie jest daleko, a poza tym to Cartwright.
• A, co to ma do rzeczy, ciociu? Cartwright nie Cartwright, to przecież małe dziecko. Jego ojciec nie boi się, że coś mogłoby mu się stać?
• A, co miałoby się stać?
• Nie wiem – wzruszyła ramionami Holly – a gdyby chłopca zaatakowało jakieś zwierzę.
• Tu? Co najwyżej skunks. Ani niedźwiedź ani puma nie zejdą tak nisko.
• Mimo wszystko, uważam, że takie wędrówki nie są bezpieczne dla małego dziecka.
• Holly, moja droga, tu na Dzikim Zachodzie dzieci są zupełnie inaczej chowane niż w dużym mieście. Tu są rancza, na których praca wre od świtu do zmierzchu. Dzieci naprawdę szybko uczą się samodzielności.
• Być może, ale i tak nie zrozumiem, jak można nie interesować się tym, co robi własne dziecko.
• Matt skarżył się na ojca?
• Niezupełnie – odparła Holly. - Powiedział tylko, że ojciec rzadko bywa w domu.
• To prawda. Jest bardzo zajęty.
• Tak bardzo, że nie ma czasu dla syna?
• Wywnioskowałaś to po jednym zdaniu Matta? - spytała Emily spoglądając z uwagą na bratanicę.
• Jedno wystarczyło – odparła Holly. - Kiedy chłopiec stracił matkę?
• Półtora roku temu. Miał pięć lat. Od roku, niemal, co rano przychodzi do nas na pogaduszki, ale tak naprawdę po to, żeby się przytulić, czasem pożalić się, albo pochwalić dopiero, co znalezionym kamyczkiem. To takie dobre i kochane dziecko. Ma ojca, dziadka i stryjów. Carwtrightowie go kochają, ale mały tęskni za matką. Może gdyby jego ojciec okazywał mu więcej uczucia, to Matt nie czułby się taki odrzucony i samotny. A tak, jest, jak jest.
• To ten Adam jest jego ojcem?
• Tak.
• Z mrocznym, odpychającym wyrazem twarzy.
• Nie zawsze taki był. To śmierć Naomi go zmieniła.
• Jego żony?
• Ukochanej żony. Długo na nią czekał. To była prawdziwa, głęboka miłość. Świata poza sobą nie widzieli, ale jej rodzina nie chciała zgodzić się na to małżeństwo i nigdy z wyborem Naomi się nie pogodzili.
• Dlaczego?
• Widzisz, Naomi była Żydówką. Ślub z gojem był dla jej rodziny nie do przyjęcia. To było pogwałcenie ich religii, tradycji. Wyrzekli się jej, wykreślili ze swojej społeczności. Gdy Naomi zmarła, a Adam pojechał, do jej rodziców, żeby powiadomić ich o śmierci córki, nikt nie chciał z nim rozmawiać, tak jak nikt z nich nie pojawił się na pogrzebie. Naomi wiążąc się z Adamem popełniła ciężki grzech, grzech za który przyszło jej ponieść najwyższą karę.
• Ciociu, to o czym mi opowiedziałaś jest niewyobrażalne – rzekła Holly. - Po prostu trudno w to uwierzyć.
• Owszem, ale taka jest ich tradycja, a tradycja jest dla nich święta.
• No, dobrze, nie rozumiem tylko jednego, dlaczego ojciec Matta, jest dla niego taki nieczuły?
• Nie wiem i nie odpowiem ci na to pytanie, bo sama wciąż na tym się zastanawiam.

***


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pią 12:59, 13 Mar 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 15:43, 13 Mar 2020    Temat postu:

Super! Kolejna część opowiadania. Później wstawię komentarz ...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 18:05, 13 Mar 2020    Temat postu:

Cytat:
• A co do Helen, to zrozum, ona nie chciała źle.
• Wiem, ale dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Panna Fallon ma pewną manierę, nad którą nie sposób przejść spokojnie. Wszystko wie najlepiej, a ludzi bez względu na ich pozycję, traktuje protekcjonalnie.

No tak, ciotka Emily dawno nie widziałaprzyjaciółki
Cytat:
... dziewczyna ze szczegółami musiała opowiedzieć, jak wyglądała jej podróż. Dużą wesołość wywołało jej spięcie z Cartwrightami, choć sama Holly tej wesołości nie podzielała. Ralph podobnie, jak Emily z góry cieszył się na przyjemność, jaką niewątpliwie przyniesie mu reakcja braci na wieść, że „rudy szczeniak” to w rzeczywistości całkiem ładna panna i do tego krewna Toliverów.

O tak! Bracia będą mieli niespodziankę
Cytat:
Zupełnie zaskoczona, aż podskoczyła na krześle, gdy ujrzała przed sobą małego chłopca, wpatrującego się w nią z ogromną ciekawością. Chłopczyk miał sześć może siedem lat. Ciemne niesforne włosy opadały mu na czoło. Czarne, jak węgielki oczy miały idealny kształt migdałów i niemal wwiercały się w dziewczynę.

Kolejna niespodzianka ... ten chłopczyk mi kogoś przypomina
Cytat:
- Pytałeś, czy potrafię przygotować kakao. Potrafię, ale musisz mi powiedzieć, gdzie je znajdę.
• W kredensie, na dole, po prawej – odparł Matt, który w międzyczasie zdążył zjeść pół maślanej bułki - a mój kubeczek stoi na górnej półce. Jest niebieski w białe koniki.
• Znalazłam – odparła Holly. - Piękny ten kubeczek.
• Dostałem go od cioci Emily. Przychodzę do niej prawie codziennie i tak sobie rano rozmawiamy.

Bardzo rezolutny ten chłopczyk
Cytat:
- To twoja bratanica, ta po którą pojechał stryjek Hoss.
• Zgadza się, tylko, że jak widzisz, Holly przyjechała wcześniej – odparła Emily. - Twój stryjek na darmo pojechał do Omaha. Mam tylko nadzieję, że nie będzie na nas zły.
• Stryjek? - Matt zrobił zdziwioną minkę – ciociu czy ty widziałaś złego stryjka Hossa?
• W zasadzie, to nie.

Tak, Hoss się bardzo rzadko złościł
Cytat:
Kwadrans później Holly już ubrana, czekała na ciotkę w kuchni. Cały czas myślała o małym gościu. Jej serce w równym stopniu przepełniało współczucie dla dziecka, co wrogość w stosunku do jego ojca. Postanowiła, że jak tylko go pozna, to powie mu, co o nim myśli. Dalsze jej rozważania przerwał powrót ciotki

Holly ma bardzo czułe i wrażliwe serce
Cytat:
Od roku, niemal, co rano przychodzi do nas na pogaduszki, ale tak naprawdę po to, żeby się przytulić, czasem pożalić się, albo pochwalić dopiero, co znalezionym kamyczkiem. To takie dobre i kochane dziecko. Ma ojca, dziadka i stryjów. Carwtrightowie go kochają, ale mały tęskni za matką. Może gdyby jego ojciec okazywał mu więcej uczucia, to Matt nie czułby się taki odrzucony i samotny. A tak, jest, jak jest.
• To ten Adam jest jego ojcem?

Dziecko pragnie ciepła rodzinnego. To synek Adama? Dlaczego nie okazuje czułości synkowi?
Cytat:
• Z mrocznym, odpychającym wyrazem twarzy.
• Nie zawsze taki był. To śmierć Naomi go zmieniła.
• Jego żony?
• Ukochanej żony. Długo na nią czekał. To była prawdziwa, głęboka miłość. Świata poza sobą nie widzieli, ale jej rodzina nie chciała zgodzić się na to małżeństwo i nigdy z wyborem Naomi się nie pogodzili.

Adam jest wdowcem? Zrozpaczonym wdowcem?
Cytat:
• Widzisz, Naomi była Żydówką. Ślub z gojem był dla jej rodziny nie do przyjęcia. To było pogwałcenie ich religii, tradycji. Wyrzekli się jej, wykreślili ze swojej społeczności. Gdy Naomi zmarła, a Adam pojechał, do jej rodziców, żeby powiadomić ich o śmierci córki, nikt nie chciał z nim rozmawiać, tak jak nikt z nich nie pojawił się na pogrzebie. Naomi wiążąc się z Adamem popełniła ciężki grzech, grzech za który przyszło jej ponieść najwyższą karę.

Cóż, jednak trochę pechowo trafił, jej rodzina nie zaakceptowała decyzji Naomi
Cytat:
• No, dobrze, nie rozumiem tylko jednego, dlaczego ojciec Matta, jest dla niego taki nieczuły?
• Nie wiem i nie odpowiem ci na to pytanie, bo sama wciąż na tym się zastanawiam.

No właśnie, dlaczego jest taki nieczuły?
Kolejna część opowiadania, bardzo ciekawa. Pojawia się Matt, interesujący, sympatyczny sześciolatek. Okazało się, że jest niekochanym? synem Adama. Przypuszcza się, że niekochanym, bo ojciec nie jest dla niego czuły, niewiele czasu mu poświęca. To niepodobne do Adama. Musi być jakaś przyczyna takiego postępowania. Ciekawe jaka? Holly coraz bardziej "wciąga" się w życie na Dzikim Zachodzie. Ciocia Emily jest bardzo sympatyczną osobą, wyrozumiałą, tolerancyjną i chętną do pomocy.
Czekam na kontynuację


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 12 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 0:13, 14 Mar 2020    Temat postu:

Dziękuję za przeczytanie kolejnego fragmentu opowieści o Holly. Również za ciekawy komentarz. Very Happy
Faktycznie wychodzi na to, że Holly szybko zaaklimatyzuje się na Dzikim Zachodzie, choć za Georgią tęsknić będzie. Adam jest wdowcem i wszystko wskazuje, że z tym stanem, jak i ojcostwem nie bardzo potrafi sobie poradzić. Może jednak znajdzie się ktoś, kto mu w tym pomoże. Zobaczymy. Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 12 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 12:00, 18 Mar 2020    Temat postu:

***

• Chyba jeszcze się nie wyspałaś? - zagadnął wesoło Ralph, gdy ziewająca Holly weszła do salonu. Dziewczyna przystanęła nieco zawstydzona i z przepraszającym uśmiechem zasłoniła dłonią usta. - Chcesz kawy? - spytał.
• Chętnie – odparła. - O tym właśnie marzyłam.
• To nalej sobie. Jeszcze gorąca. Emily zaparzyła. Śniadanie masz w kuchni na stole. Musisz sobie tylko podgrzać.
• Na razie nie jestem głodna – odparła Holly sięgając po dzbanek z kawą. - A gdzie jest ciocia?
• Z samego rana pojechała do naszych sąsiadów, Cartwrightów. Zbliżają się święta i trzeba ustalić menu na wspólne przyjęcie w Ponderosie.
• Wspólne przyjęcie? Nie rozumiem – rzekła Holly, siadając w fotelu z filiżanką w dłoni. Przymykając oczy, wciągnęła do nosa aromat kawy, a następnie nieco upiła. - Wspaniała. Dawno nie piłam tak dobrej. Ciocia jest prawdziwą mistrzynią w parzeniu kawy.
• O, tak i nie tylko w tym – odparł Ralph mrugając okiem. - A, co do tego przyjęcia, to nasz, tutejszy zwyczaj. W pierwszy dzień świąt spotykamy się u Cartwrightów na uroczystym obiedzie. Potem śpiewamy kolędy, rozmawiamy, wspominamy, a dzieci, jak to dzieci dokazują. Czasem na takim przyjęciu jest i trzydzieści osób.
• Wyobrażam sobie, że musi być wesoło.
• A żebyś wiedziała. Na przyjęciach u Cartwrightów wszyscy świetnie się bawią.
• Ci… Cartwrightowie to jakaś tutejsza elita, bogacze którym niczego się nie odmawia? - spytała z ledwie skrywaną ironią.
Ralph spojrzał na nią spod oka, chrząknął i uśmiechając się powiedział:
• Masz rację, to bogaci ludzie, ale na wszystko, co mają ciężko zapracowali. Nikt im niczego nie dał. I faktycznie, rzadko kiedy im się odmawia. A wiesz dlaczego? Bo to ludzie, którzy zawsze gotowi są nieść pomoc, nie oczekując za to ani zapłaty, ani wdzięczności.
• Tacy dobrzy samarytanie?
• Można i tak ich nazwać. Dla mnie i twojej cioci, to sprawdzeni przyjaciele. Są jak rodzina. A te ich przyjęcia, to bardzo miłe spotkania i okazja do podtrzymania dobrosąsiedzkich stosunków. Prawdę mówiąc nie wyobrażam sobie świąt zwłaszcza Świąt Bożego Narodzenia bez obiadu u Cartwrightów.
• To taka wasza tradycja?
• A i owszem. Przed kilkunastu laty mieliśmy tu prawdziwą klęskę. Najpierw upalne lato i susza doprowadziły do bankructwa wielu naszych sąsiadów. Jakby tego było mało, przyszła mroźna, ciężka zima. Niemal wszyscy ponieśli wówczas ogromne straty. Cartwrightowie również, jeśli chciałabyś o to zapytać. Większość farmerów przymierało głodem. Podobnie i Indianie. To był naprawdę bardzo ciężki czas. Dla twojej cioci i dla mnie również. Wtedy straciliśmy całe nasze bydło i gdyby nie pomoc Bena, pewnie by nas zlicytowano. Pamiętam, że sytuacja była tak ciężka, że nikt nie myślał o świętowaniu. I wtedy Ben Cartwright zaprosił wszystkich swoich znajomych i sąsiadów do Ponderosy na Święta Bożego Narodzenia. Było bardzo skromnie, ale każdy przyniósł, co tylko mógł, co miał... jabłka zapiekane w cieście, marchewkę z groszkiem, ostatni słoik powideł, trochę słodkich ziemniaków. I wiesz, co? To były niezapomniane święta. Poczuliśmy się wtedy, jak jedna, wielka rodzina. Różnie potem bywało, ale świąteczny obiad u Cartwrightów stał się faktycznie tradycją. Zresztą, będziesz miała okazję sama się o tym przekonać.
• Ja? Wujku, przecież ja jestem dla nich obca, a do tego nikogo z waszych znajomych nie znam.
• To poznasz – rzekł Ralph. - Jak znam Bena, to pewnie szykuje dla ciebie przyjęcie powitalne.
• Dla mnie? - Holly zrobiła zdziwioną minę. - A niby dlaczego?
• A choćby dlatego, żeby poznać dziewczynę, po którą wysłał swojego syna.
• No, tak zapomniałam – westchnęła. - Przydałoby się im podziękować.
• Owszem, przydałoby się – Ralph skinął głową.
• Co takiego „przydałoby się”? - zapytała Emily energicznie wchodząc do salonu. - O widzę, że Holly dopiero wstała.
• Przepraszam, ciociu. Wiem, że już jest późno, ale długo nie mogłam zasnąć, a jak wreszcie zasnęłam to…
• Ależ, kochanie przecież nie robię ci żadnych wyrzutów. Po tak wyczerpującej podróży każdy na twoim miejscu spałby dobę albo nawet i dwie. To co? Dowiem się o czym rozmawialiście?
• O Cartwrightach i przyjęciu dla Holly – odparł Ralph. - A tobie, jak poszło u Bena?
• Świetnie. Prawie wszystko uzgodniliśmy. Przyjęcie świąteczne zapowiada się wspaniale – odparła Emily i zwracając się do Holly rzekła: - bo musisz wiedzieć kochana, że my tu mamy pewną tradycję...
• Przyjęcie świąteczne u Cartwrightów – dziewczyna przerwała ciotce. - Wiem, wujek mi powiedział.
• No, tak – westchnęła Emily. – Twój wuj nie byłby sobą gdyby wszystkiego nie wypaplał.
• A, co ja takiego zrobiłem? - Ralph spojrzał na żonę zupełnie zaskoczony.
• Jak zawsze nic – odparowała Emily. - To miała być niespodzianka. Niespodzianka dla Holly, a ty wszystko zepsułeś.
Mężczyzna z rezygnacją pokręcił głową. Wiedział doskonale, że żadne perswazje tu nie pomogą. Westchnął więc tylko i wzruszył ramionami, po czym splótłszy dłonie siedział ze wzrokiem wbitym w sufit.
• Ciociu, ale przecież nic takiego się nie stało – Holly próbowała załagodzić spięcie. - Zresztą ze względu na moją sytuację nie powinnam uczestniczyć w wesołych spotkaniach. Poza tym nie mam odpowiedniego stroju, a nie sądzę, żebym znalazła teraz przed świętami krawcową, która uszyłaby mi stosowną suknię.
• A cóż ty wygadujesz, dziewczyno?
• Ciociu, przecież ja…
• Wiem. Jesteś w żałobie, ale to nie znaczy, że masz zamknięta siedzieć w domu i izolować się od ludzi. Nikt przecież nie będzie od ciebie wymagał tryskania radością, tańca i śpiewu. A, co do stroju, to żaden problem. Znam doskonałą krawcową, która na pewno nam pomoże.
• A jak nie, to zawsze mogę pożyczyć ci spodnie i marynarkę – rzekł z poważną miną Ralph.
• Na razie mam dość męskiego stroju – odparła Holly i uśmiechnąwszy się dodała: - choć muszę przyznać, że jest bardzo wygodny i praktyczny.
• Zwłaszcza spodnie – przyznała Emily.
• Czyżby ciocia je nosiła?
• Owszem. W sukni z turniurą*) raczej nie mogłabym zapędzać bydła.
• Zapędzać bydła? - Holly z wrażenia aż przełknęła ślinę.
• A, co myślałaś? To jest ranczo, ranczo z stadem bydła. Na Dzikim Zachodzie, kobiety muszą naprawdę ciężko pracować.
• Ale zapędzać bydło? - spytała ponownie Holly.
• Twoja ciocia jest niezwykle postępową kobietą – wtrącił Ralph. - A poważnie mówiąc nikt, tak jak ona, z wyjątkiem Bena Cartwrighta nie zna się na krowach, cielakach i… bykach.
• Ktoś w tej rodzinie musi. Oj, Ralfii, ty jak już coś powiesz…– Rzekła nieco szorstko Emily, mimo to widać było wyraźnie, że mężowska pochwała sprawiła jej dużą przyjemność. W chwilę później popatrzyła z uśmiechem na bratanicę powiedziała: - Holly, powinnaś poznać naszych przyjaciół i sąsiadów. Uwierz mi, żałoba w tym nie przeszkadza. A poza tym jest ktoś, kto bardzo cię polubił i już dwa razy o ciebie pytał.
• Proszę, proszę. Jesteś u nas niecałe dwa dni, a już masz adoratora – zażartował Ralph.
• Och, wujku, co tym mówisz, przecież ja tu nikogo nie znam. Zresztą nie mam głowy do takich spraw.
• A jednak masz adoratora – Emily mrugnęła porozumiewawczo do męża. - Ma ciemne oczy, czarne włosy, sześć lat i na imię Matt.
• Ach, to ten mały chłopczyk, który wczoraj rano zajrzał do kuchni. Miłe dziecko, tylko takie jakieś smutne – rzekła Holly.
• Zauważyłaś? Cóż, mały nie ma teraz najłatwiej, ale to temat na zupełnie inną rozmowę. A może chcesz obejrzeć nasze ranczo? Umiesz jeździć konno?
• Nie za bardzo, ale jakoś utrzymuję się w siodle. W Savannah, tato, gdy miał trochę czasu zabierał mnie na konne przejażdżki. Wynajmował wierzchowce i jeździliśmy po parku.
• Nie mieliście swoich koni?
• Mieliśmy, ale tylko takie do bryczki. Do wierzchu nie mielibyśmy gdzie trzymać, a poza tym tato uważał, że byłby to zbędny wydatek.
• Pamiętam doskonale, że Edward, twój ojciec świetnie jeździł konno – powiedziała Emily.
• Ja raczej nie odziedziczyłam po nim tej zdolności. Zawsze strasznie wierciłam się w siodle i było mi w nim niewygodnie, ale czas spędzony z tatą wszystko mi rekompensował.
• A jakie to było siodło?
• Jak to, jakie? - Holly zdziwiona spojrzała na ciotkę. - Damskie.
• Kochanie, tu na takich nie jeździmy. Wiem, że niektórzy twierdzą, że jazda po męsku nie przystoi damom, ale jak ci już powiedziałam tu jest Dziki Zachód. Musisz dobrze jeździć i to po męsku, i nawet wiem, kto cię tego nauczy – Emily uśmiechnęła się kiwnąwszy głową.
• Chyba nie myślisz o Małym Joe? - spytał z dziwną miną Ralph.
• Właśnie o nim. Jest jednym z najlepszych jeźdźców w okolicy i mam do niego zaufanie – odparła Emily.
• Joe Cartwright – mruknął Ralph i pokręcił głową – żadna dziewczyna nie jest z nim bezpieczna.
• Miejscowy podrywacz? - spytała Holly.
• Nie słuchaj wujka – rzekła Emily. - Joe jest porządnym chłopcem. A poza tym, ty Holly jesteś z McCulligenów, a my zawsze dajemy sobie radę. W najbliższą sobotę porozmawiam z nim i na pewno zgodzi się być twoim nauczycielem.
• Oby tylko dobrym, ciociu – Dziewczyna uśmiechnęła się, choć w głębi duszy nie byłą przekonana do tego pomysłu.
• Jeśli nie będzie ci odpowiadał, zawsze możemy znaleźć innego nauczyciela. Tymczasem, chodź, pokażę ci zabudowania gospodarcze, a jutro pojedziemy do Virginia City i sprawimy ci odpowiedni strój oraz zamówimy dla ciebie siodło.
• Ależ ciociu, ja nie mam aż tylu…
• Kochanie, będziesz potrzebowała dobrego siodła, a o pieniądze się nie martw. To będzie prezent pod choinkę.

***

_________________________________________________________
*) Turniura - stosowany głównie w drugiej połowie XIX wieku element sukni, podkreślający tył bioder i nadający kobiecej sylwetce kształt litery S. Tył spódnicy zdobiły upinane draperie: spiętrzone fałdy podkreślane wstążkami. Kształt tyłowi sukni nadawał specjalny stelaż, wywodzący się początkowo ze stelaża krynolinowego. Stopniowo stelaż ten skracał się, aż pod koniec lat 70 XIX w. ustąpił różnego rodzaju specjalnym konstrukcjom i poduszkom umieszczanym na pośladkach.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, ... 55, 56, 57  Następny
Strona 2 z 57

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin