|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 12 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pon 18:28, 06 Lut 2023 Temat postu: |
|
|
Dziękuję bardzo za miły komentarz. Naomi była miłością życia Adama i tak chyba już pozostanie. Holly to taka żona trochę z przypadku, a właściwie to z "wpadki". Adam bardzo ją lubi, na swój sposób też kocha, ale to nigdy nie będzie taka miłość, jak do pierwszej żony. Znając Adama pewnie będzie miał wyrzuty sumienia, że nie jest w stanie pokochać Holly tak, jak na to zasługuje. Może jednak z czasem to się zmieni, kto wie...
Adam jest bardzo podejrzliwy w stosunku do Goldbluma i małe jest prawdopodobieństwo, żeby to uległo zmianie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 12 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Śro 18:12, 08 Lut 2023 Temat postu: |
|
|
***
I było tak, jak Adam obiecał żonie. Spokojnie i rzeczowo porozmawiał z bratem (w co włożył dużo wysiłku i cierpliwości), jednak zdania o Goldblumie nie zmienił. Joe, co prawda próbował przekonać go, że jest w błędzie, lecz Adam żartem zbył słowa brata i zaproponował, a właściwie zażądał, aby już więcej nie wracali do tematu Aarona Goldbluma. Wkrótce też przekazał swojemu synkowi wieści o ewentualnych odwiedzinach dziadka. Jak łatwo zgadnąć chłopiec nie był uszczęśliwiony tym faktem, jednak przyjął to ze spokojem, co było dla Adama sporym zaskoczeniem. Musiał przyznać, że Matthew, choć był jeszcze dzieckiem nie przestawał go zaskakiwać. Czasem jego reakcje były niezwykle dojrzałe, a wypowiedziane słowa mądre, tak jak te o dziadku Goldblumie. Matt na wieść, że dziadek może go odwiedzić odpowiedział, że już się go nie boi, ale czy zechce się z nim spotkać, to jeszcze nie wie. Stwierdził przy tym, że każdemu należy dać szansę, więc może dziadkowi Goldblumowi także. Dodał, że jak przyjdzie czas to wtedy będzie się nad tym zastanawiał, i jak to dziecko nie zaprzątając sobie głowy tematem zajął się Muffinką, która koniecznie chciała wyjść na dwór.
Tymczasem wielkimi krokami zbliżał się Dzień Dziękczynienia, podczas którego zgodnie z tradycją, Amerykanie dziękują za upływający rok, jesienne plony, jak również wszystkie błogosławieństwa, którymi zostali obdarzeni przez Opatrzność. Święto to po raz pierwszy było obchodzone w 1621 roku przez angielskich kolonistów z Plymouth w Massachusetts, którzy wspólnie z plemieniem Indian Wampanoag ucztowali, dziękując za wszystkie łaski, które otrzymali od Boga. W przedostatni czwartek listopada 1865 roku *1 do stołu w salonie Adama i Holly zasiadły rodziny Cartwrightów i Toliverów. Świętowanie rozpoczęto od uroczystego obiadu przygotowanego, jak zwykle w takich okazjach przez niezastąpionego Hop Singa z wydatną pomocą Emily Toliver. Oczywiście pieczę nad wszystkim miała Holly McCulligen-Cartwright, pani domu. Nim rozpoczęto wspólny posiłek, tak jak chciała tradycja, głos zabrał gospodarz domu. W tej roli po raz pierwszy wystąpił Adam. Wzruszonym głosem podziękował za wszystko czym obie rodziny zostały obdarowane, a szczególnie za nowych ich członków, za Holly, Aileen i mające narodzić się dzieci. Potem, już wspólnie, odmówiono krótką modlitwę dziękczynną. Głos także zabrał Ben, życząc wszystkim wspaniałego Dnia Dziękczynienia i dziękując najstarszemu synowi za przygotowanie prawdziwej uczty. Stół pięknie nakryty i uginający się pod przeróżnymi wspaniałościami, mogący z powodzeniem konkurować z najlepszymi restauracjami na Zachodnim Wybrzeżu, wzbudził zachwyt wszystkich gości, a w szczególności znanego z ogromnego apetytu Hossa. Oczywiście wśród smakołyków były przede wszystkim potrawy tradycyjne, a więc ogromny, pieczony indyk z aromatycznym rozpływającym się w ustach farszem chlebowym-szałwiowym, dwa sosy: pieczeniowy i żurawinowy. Do tego podano ziemniaki ubite z mlekiem i masłem, słodkie bataty, kolby kukurydzy, jako świąteczny symbol, przeróżne warzywa gotowane i zapiekane oraz chlebek kukurydziany. Nie mogło też zabraknąć dobrego, starego wina z piwniczki Bena Cartwrighta. Po obiedzie panowie przeszli do gabinetu Adama, w którym delektując się mocniejszymi trunkami, prowadzili zajmującą rozmowę na temat sytuacji panującej w kraju, po dopiero co zakończonej wojnie pomiędzy Północą a Południem kraju. Panie natomiast, którym towarzyszył Matthew z nieodłączną Muffinką, zajęły miejsca przy kominku rozprawiając o sprawach dnia codziennego. Pod nieobecność mężczyzn z minami konspiratorek uraczyły się kawą z odrobiną wspaniałej nalewki autorstwa Emily Toliver. Zważywszy na błogosławiony stan tak Holly, jak i Aileen, fakt ten musiał pozostać w ścisłej tajemnicy, do czego został zobowiązany Matt podwójną porcją szarlotki oraz obietnicami codziennej gry w warcaby i to przez najbliższy tydzień. Chłopczyk każdego dnia miał grać z inną panią i oczywiście liczył na to, że wszystkie je pokona. Zaraz też ułożył sobie plan działania i wyznaczył „konspiratorkom” terminy, w których mają mu poświęcić swój czas. Holly nie mogła przy tym powstrzymać się od uwagi, że Matt swym sprytem i szybkością działania przypomina jej Adama, czemu gorliwie przytaknęły Aileen i Emily.
Czas upływał wszystkim w beztroskiej, rodzinnej atmosferze. Wreszcie podano kolację, na której ostatecznie rozprawiono się z pozostałością indyka, ale tak aby pozostawić nienaruszony mostek tego ptaka. Na koniec Hop Sing podał wspaniałe, dopiero co wyjęte z pieca ciasto dyniowe oraz gorącą czekoladę. Wtedy też przyszedł czas na atrakcję wieczoru, czyli wishbone *2. Była to stara, tradycyjna zabawa świąteczna polegająca na przeciąganiu kości życzeń. Do obowiązków pana domu należało wycięcie mostka ze szkieletu świątecznego ptaka, a następnie donośne ogłoszenie rozpoczęcia zawodów, do których tym razem mieli stanąć Matthew i Joseph. Nim jednak rozpoczęli rywalizację, musieli w myślach wypowiedzieć swoje życzenia. Adam, upewniwszy się, że to zrobili, dał sygnał do rozpoczęcia „walki”. Matt, dopingowany przez wszystkich gości, z całych sił ciągnął kość do siebie. Joe również. Wreszcie kość z głośnym trzaskiem pękła. Większa część mostka została w dłoniach Matthew i tym samym chłopczyk stał się dumnym zwycięzcą, wykrzykując przy tym, że teraz to już na pewno spełni się jego największe marzenia. Nie wiedział, że do tego zwycięstwa wydatnie przyczynił się jego ojciec, który dyskretnie nadłamał kość oraz stryj Joseph, który jedynie markował wysiłek, jaki wkładał w przeciąganie indyczego mostka. O tym jednak Matti miał się dowiedzieć dużo, dużo później, gdy stał się dorosłym mężczyzną. Tymczasem szczęśliwy z powodu wygranej, położywszy przy swoim talerzu zwycięskie trofeum, z apetytem wziął się za jeszcze ciepłe ciasto dyniowe. Wyraz jego buzi świadczył, że było wyśmienite.
***
Na następny dzień po Święcie Dziękczynienia Cartwrightowie rozpoczęli realizację zamówienia na dostawę drewna dla Southern Pacific. *3 Praca w ich tartakach trwała dzień i noc. Benowi bardzo zależało aby pierwsza część zamówionego drewna dotarła do kontrahenta jeszcze przed Świętami Bożego Narodzenia. Cartwrightowie wkładali maksimum wysiłku w to, żeby dotrzymać warunków umowy. Wszystko wskazywało, że tak właśnie będzie. Dni, wypełnione ciężką pracą, płynęły jeden za drugim. Na początku grudnia w Ponderosie rozpoczęto przygotowania do Świąt. Wkrótce do Cartwrightów zawitał ojciec Aileen wraz ze swoją narzeczoną Caroline Rankins i ich synkiem Johnnym. Towarzyszył im brat Caroline, Frank. Żona Hossa, co zrozumiałe, była uszczęśliwiona tym faktem, a pan Medard Chump, gdy dowiedział się, że zostanie dziadkiem wręcz oszalał z radości. Zamówił stolik w restauracji Hotelu International i w któryś piątek wyprawił tam dla Bena, Hossa i jego braci oraz Franka i Ralpha Tolivera prawdziwie męskie przyjęcie. Panowie wrócili do Ponderosy w doskonałych humorach i z niezłym zamętem w głowach, jak również mocnym postanowieniem powtórzenia tego niezwykle udanego wieczoru. Postanowienie to zweryfikował ranek, dnia następnego i potężny ból głowy u wszystkich uczestników zabawy. Nie trzeba dodawać, że niektórzy z nich nie znaleźli u swoich pań ani grama współczucia. Najbardziej dostało się Medardowi i Adamowi, którzy mając małych synów, zdaniem Caroline i Holly, powinni być dla nich wzorem, a nie upijać się, choćby z tak radosnego powodu, jak odmienny stan Aileen. Holly, która w skrytości ducha bardziej mężowi współczuła niż była na niego zła, nie byłaby sobą, gdyby nie postanowiła Adamowi dać nauczki. Co zrobiła? Nic takiego, tylko go ignorowała, głośno to podkreślając. I tak jakimś dziwnym trafem, a to książka spadła z hukiem na podłogę, a to raz i drugi drzwi trzęsły z taką mocą, że omal okna nie wyleciały z futryn, wreszcie Matt i Johnny, zachęceni przez Holly, zaczęli wydawać z siebie wojownicze okrzyki. Wszak zabawa w Indian tego właśnie wymagała. Adam, nie mając nic na swoje usprawiedliwienie mężnie znosił te szykany. Postanowił przeczekać zły nastrój żony i tuż po obiedzie zabrał synka i jego nowego kolegę na zimową przejażdżkę. Późnym wieczorem w sypialni małżonków, Holly zaczęła odzywać się do męża, tak jakby nigdy nic się nie stało. Była przy tym niezwykle miła i czarująca. Adam poczuł się tym wszystkim zdezorientowany. Zdecydowanie wolałby, gdyby Holly zrobiła mu porządną awanturę, zamiast tak, jak teraz uśmiechać się do niego z niemal anielskim wyrazem twarzy. Niemal, bowiem w oczach małżonki Adam dostrzegł kpiące błyski. Szybko zrozumiał, że chciała dać mu nauczkę, i co tu wiele mówić, cel osiągnęła. Nie miał jej tego za złe. Skoro się narozrabiało, to trzeba z honorem ponieść karę, a to Adam potrafił, jak nikt inny.
***
_____________________________________________________________
*1 Dzień Dziękczynienia zgodnie z tradycją obchodzone jest w czwarty czwartek danego roku. W 1865 r. Święto to przypadło 23 listopada.
*2 Wishbone – kość życzeń
*3 Southern Pacific– założony w 1865 r. początkowo dla połączenia San Francisco z Los Angeles; 1885 przyłączenie Central Pacific RR; 1903 przejęcie kontroli nad siecią Pacific Electric; kolej zakupiona przez Union Pacific RR w 1996 - istnieje do dziś.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Śro 20:02, 08 Lut 2023 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Musiał przyznać, że Matthew, choć był jeszcze dzieckiem nie przestawał go zaskakiwać. Czasem jego reakcje były niezwykle dojrzałe, a wypowiedziane słowa mądre, tak jak te o dziadku Goldblumie. Matt na wieść, że dziadek może go odwiedzić odpowiedział, że już się go nie boi, ale czy zechce się z nim spotkać, to jeszcze nie wie. Stwierdził przy tym, że każdemu należy dać szansę, więc może dziadkowi Goldblumowi także. Dodał, że jak przyjdzie czas to wtedy będzie się nad tym zastanawiał, i jak to dziecko nie zaprzątając sobie głowy tematem zajął się Muffinką, która koniecznie chciała wyjść na dwór. |
Matt okazał dużo więcej rozsądku niż jego ojciec
Cytat: | Nim rozpoczęto wspólny posiłek, tak jak chciała tradycja, głos zabrał gospodarz domu. W tej roli po raz pierwszy wystąpił Adam. Wzruszonym głosem podziękował za wszystko czym obie rodziny zostały obdarowane, a szczególnie za nowych ich członków, za Holly, Aileen i mające narodzić się dzieci. Potem, już wspólnie, odmówiono krótką modlitwę dziękczynną. Głos także zabrał Ben, życząc wszystkim wspaniałego Dnia Dziękczynienia i dziękując najstarszemu synowi za przygotowanie prawdziwej uczty. |
Nareszcie Adam jest prawdziwym panem domu
Cytat: | Pod nieobecność mężczyzn z minami konspiratorek uraczyły się kawą z odrobiną wspaniałej nalewki autorstwa Emily Toliver. Zważywszy na błogosławiony stan tak Holly, jak i Aileen, fakt ten musiał pozostać w ścisłej tajemnicy, do czego został zobowiązany Matt podwójną porcją szarlotki oraz obietnicami codziennej gry w warcaby i to przez najbliższy tydzień. Chłopczyk każdego dnia miał grać z inną panią i oczywiście liczył na to, że wszystkie je pokona. Zaraz też ułożył sobie plan działania i wyznaczył „konspiratorkom” terminy, w których mają mu poświęcić swój czas. |
Spryciula potrafi wykorzystać każdą okazję
Cytat: | Wtedy też przyszedł czas na atrakcję wieczoru, czyli wishbone *2. Była to stara, tradycyjna zabawa świąteczna polegająca na przeciąganiu kości życzeń. Do obowiązków pana domu należało wycięcie mostka ze szkieletu świątecznego ptaka, a następnie donośne ogłoszenie rozpoczęcia zawodów, do których tym razem mieli stanąć Matthew i Joseph. Nim jednak rozpoczęli rywalizację, musieli w myślach wypowiedzieć swoje życzenia. Adam, upewniwszy się, że to zrobili, dał sygnał do rozpoczęcia „walki”. Matt, dopingowany przez wszystkich gości, z całych sił ciągnął kość do siebie. Joe również. Wreszcie kość z głośnym trzaskiem pękła. Większa część mostka została w dłoniach Matthew i tym samym chłopczyk stał się dumnym zwycięzcą, wykrzykując przy tym, że teraz to już na pewno spełni się jego największe marzenia. Nie wiedział, że do tego zwycięstwa wydatnie przyczynił się jego ojciec, który dyskretnie nadłamał kość oraz stryj Joseph, który jedynie markował wysiłek, jaki wkładał w przeciąganie indyczego mostka. |
Joe chyba dojrzewa, jeśli zgodził się na tę zabawę
Cytat: | Panowie wrócili do Ponderosy w doskonałych humorach i z niezłym zamętem w głowach, jak również mocnym postanowieniem powtórzenia tego niezwykle udanego wieczoru. Postanowienie to zweryfikował ranek, dnia następnego i potężny ból głowy u wszystkich uczestników zabawy. Nie trzeba dodawać, że niektórzy z nich nie znaleźli u swoich pań ani grama współczucia. Najbardziej dostało się Medardowi i Adamowi, którzy mając małych synów, zdaniem Caroline i Holly, powinni być dla nich wzorem, a nie upijać się, choćby z tak radosnego powodu, jak odmienny stan Aileen. Holly, która w skrytości ducha bardziej mężowi współczuła niż była na niego zła, nie byłaby sobą, gdyby nie postanowiła Adamowi dać nauczki. |
Zaiste, nie powinni się upijać
Cytat: | I tak jakimś dziwnym trafem, a to książka spadła z hukiem na podłogę, a to raz i drugi drzwi trzęsły z taką mocą, że omal okna nie wyleciały z futryn, wreszcie Matt i Johnny, zachęceni przez Holly, zaczęli wydawać z siebie wojownicze okrzyki. Wszak zabawa w Indian tego właśnie wymagała. Adam, nie mając nic na swoje usprawiedliwienie mężnie znosił te szykany. |
Biedactwo, mając kaca ciężko cię znosi jakiekolwiek hałasy
Kolejna, bardzo rodzinna część opowieści. Rodzina godnie świętuje Dzień Dziękczynienia. Autorka przystępnie wyjaśniła nam pochodzenie tego święta. Adam nadal opiera się przed wyzytą Galdbluma i twierdzi, że jego przemiana to tylko pozory. O wiele więcej rozsądku wykazuje Matt, który nie przepada za dziadkiem, ale uważa, że każdemu trzeba dać szansę. Panowie bardzo cieszą się z powiększenia rodziny i godnie to czczą. Niestety, nie spotkało to się z aprobatą kobiet. Cóż, na drugi dzień każdego chyba męczył kac. I dobrze. Z alkoholem nie należy przesadzać. Z jakiejkolwiek okazji! Na szczęście Holly doskonale zaczyna sobie radzić z Adamem i … jej zemsta jest i dolegliwa i zabawna. Adam poczuwa się do winy i cierpi w milczeniu. Z godnością zresztą. Cóż była wina, musi więc i być kara. Czekam na kontynuację …
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 12 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Czw 0:05, 09 Lut 2023 Temat postu: |
|
|
Dziękuję bardzo za sympatyczny komentarz. Zastanawiałam się, czy w "Bonanzie" choć w jednym odcinku Adam był wstawiony i wychodzi mi, że nie, za to Mały Joe i owszem. Pomyślałam jednak, że nasz ulubieniec nie może być taki nieskazitelny, wszak na Dzikim Zachodzie za kołnierz się nie wylewało, stąd też obdarowałam Adasia kacem i dałam Holly możliwość dokuczenia małżonkowi.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 12 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Wto 9:53, 14 Lut 2023 Temat postu: |
|
|
***
Wkrótce Dzień Dziękczynienia odszedł w niepamięć. Zbliżające się Święta Bożego Narodzenia oraz dwa bardzo ważne wydarzenia stanęły w centrum uwagi rodziny Cartwrightów i ich przyjaciół. W połowie grudnia na ślubnym kobiercu stanęli Medard ojciec Aileen i miłość jego życia, Caroline. Ślub i przyjęcie weselne odbyło się oczywiście w Ponderosie w ścisłym rodzinnym gronie. Medard Chump tego dnia nie przypominał siebie. Tak szczęśliwego ojca Aileen nigdy nie widziała, bo też mężczyzna miał powody do radości. Wreszcie pojął za żonę kobietę, która była uosobieniem dobroci, ale przede wszystkim była jego przyjaciółką na dobre i na złe. Johnny, ich syn stał obok swojej siostry przyrodniej i podobnie, jak ona nie mógł oderwać od nich wzroku. Przed ślubem doszło do wzruszającej chwili, w której brat panny młodej oddał ją zgodnie ze zwyczajem panu młodemu. Frank Rankins powiedział, że co prawda Medard sam sobie wziął jego ukochaną siostrzyczkę, nie pytając go o zgodę, ale w gruncie rzeczy okazał się w porządku i lepszego kandydata na jej męża nie mógł sobie wymarzyć. Ostrzegł przy tym Medarda, że gdyby Caroline miała stać się krzywda, to rozszarpie go gołymi rękoma. Oczywiście wszyscy potraktowali te słowa z przymrużeniem oka, ale też nikt nie miał wątpliwości, co do prawdziwości tych słów.
Na tydzień przed Świętami Bożego Narodzenia zaczęła się prawdziwa świąteczna gorączka. Porządki, ostatnie zakupy, wreszcie wielkie gotowanie w różnym stopniu zajmowały wszystkich domowników. Adam prawdę mówiąc wolałby ten czas spędzić w domu u boku żony, ale jak wiadomo czas przedświąteczny mam swoje prawa i tak, czy mu się to podobało, czy nie, zmuszony był włączyć się w to rodzinne szaleństwo. Wykonywał wszystkie zlecone mu przez Holly prace, niestety bez większego entuzjazmu i z miną cierpiętnika. W końcu Holly miała tego dość i lżejsze prace zaczęła wykonywać sama. Gdy Emily to spostrzegła wstąpiło w nią złe i biedny Adam szybko został ustawiony do pionu. Od tej pory niczemu już się nie sprzeciwiał. Być może obawiał się Emily, lecz bardziej prawdopodobne było to, że nie chciał mieć ciosanych kołków na głowie. Podczas gdy dorośli byli zajęci ważnymi sprawami Matt i Johnny, którzy doskonale czuli się w swoim towarzystwie i spędzali ze sobą niemal cały czas, biegali podekscytowani między domami dziadka Bena, Adama i Toliverów. Wszędzie działo się tyle ciekawego, a punktem kulminacyjnym okazała się wyprawa po choinki. Chłopcy byli w siódmym niebie, a tarzanie się w śniegu i bitwa na śnieżki sprowokowana przez Josepha, uznana została przez nich za najlepszą ze wszystkich znanych im zabaw. Oczywiście wojna na śnieżki zakończyła się pełnym zwycięstwem Matta i Johnny’ego. Tryumfalny powrót do domu wyglądał spektakularnie. Chłopcy w nieco przemokniętych i zaśnieżonych ubraniach, ale z oczami błyszczącymi radością i zaczerwienionymi od mrozu policzkami siedzieli na choinkach ciągniętych przez konia, którego prowadził Hoss. Po obu stronach asekurowali ich Adam i Joe, a z tyłu zaś Medard. Trzeba przyznać, że mężczyźni nie wyglądali lepiej niż dumni zwycięzcy. Radość z wyprawy do lasu została przyćmiona przez awanturę, jak rozpętała się po powrocie choinkowej ekspedycji do Ponderosy. Holly, Caroline i wiernie im sekundująca Aileen stwierdziły, że takiego braku odpowiedzialności nie spodziewały się bądź co bądź po dorosłych mężczyznach. Panie nie przyjmowały żadnych tłumaczeń. Zagroziły nawet, że jeśli Matt i Johnny się rozchorują, to dni ich ojców będą policzone. Na takie dictum Hoss zaczął się śmiać. Mina mu jednak szybko zrzedła, gdy jego łagodna małżonka zapowiedziała, że jeśli nie przestanie śmiać się z poważnych spraw, to wyląduje w stajni na sianie. Zaskoczony Hoss wyjąkał przeprosiny i natychmiast wziął stronę zdenerwowanych kobiet. To oczywiście nie spodobało się Adamowi i Medardowi, którzy uznali go za zdrajcę i pantoflarza. Mały Joe widząc, że sprawy przybierają niekorzystny dla rodzaju męskiego obrót po prostu uciekł.
Wreszcie nadeszły, tak długo wyczekiwane, szczególnie przez dzieci, Święta Bożego Narodzenia. Matthew skoro świt pobiegł do salonu, gdzie na honorowym miejscu stała ogromna, pięknie przystrojona choinka. Pod nią leżała cała góra prezentów – widomy znak, że Święty Mikołaj nie zawiódł. Matti sprawdził najpierw, czy dostojny gość zjadł i wypił przygotowane dla niego ciasteczka i mleko. Z satysfakcją stwierdził, że tak talerzyk, jak i szklanka były puste.
- To znaczy, że Mikołaj jednak znalazł czas na ciasteczka – mruknął do siebie niezwykle zadowolony chłopczyk. Gdy wieczorem kładł się do łóżka, tata powiedział mu, żeby tak bardzo nie ekscytował się wizytą Mikołaja, który tej jednej, jedynej nocy miał bardzo dużo pracy. Musiał bowiem dostarczyć prezenty dzieciom na całym świecie. Dlatego też Matti nie powinien być rozczarowany, gdy okaże się, że ciasteczka i mleko będą nietknięte. Cóż, tym razem tata się mylił, a chłopiec zamierzał mu o tym, jak najszybciej powiedzieć. Tymczasem w sypialni Adama i Holly rozgrywały się zgoła inne sceny. Adam właśnie wsunął się pod kołdrę, mówiąc:
- O mały włos i by mnie przyłapał.
- Jeszcze może – stwierdziła Holly – na górnej wardze masz ślad mleka.
- Miałem wstać wcześniej, ale nie myślałem, że Matti wstanie o piątej rano – odparł Adam ocierając usta wierzchem dłoni.
- Kochanie, nie doceniasz małych chłopców. Wczoraj był taki podekscytowany. Obawiałam się, że zechce całą noc spędzić przy kominku, czekając na Mikołaja.
- Na szczęście usnął i uniknął rozczarowania – Adam mrugnął okiem do Holly.
- Wiesz co, chyba powinniśmy udawać, że śpimy, bo jak go znam to zaraz do nas przybiegnie.
- Masz rację – odparł Adam tuląc się do żony, która uśmiechnąwszy się zapytała:
- Ciekawe, co ja dostanę od Mikołaja?
- Nie mam pojęcia – rzekł Adam, cmoknąwszy ją w szyję.
- Oj, chyba wiesz…
- Oj, chyba nie wiem, ale coś mi się wydaje, że to będzie rózga – zaczął się z nią droczyć, a ujrzawszy oburzone oblicze małżonki zaśmiał się cicho. Holly pacnęła go w ramię i udając obrażoną, powiedziała:
- Skoro tak, to wiedz, że ty nic nie dostaniesz.
- Ależ ja już dostałem prezent, dodam, piękny prezent – odparł, niezrażony powyższym faktem.
- Niby jaki? - Holly nie była w stanie ukryć zaciekawienia.
- Ciebie, kobieto i to z niespodzianką w środku – Adam pogłaskał brzuch Holly. Nagle rysy twarzy mężczyzny złagodniały i cicho powiedział: - o, kopnęło.
- Kopnęło, coś takiego – westchnęła z politowaniem Holly, po czym roześmiała się, mówiąc: - masz minę, jakbyś stał się świadkiem nie wiadomo jakiego cudu.
- A żebyś wiedziała – odparł – to jest cud, prawdziwy cud.
- Wariat – stwierdziła Holly. Miała zamiar coś jeszcze powiedzieć, ale nie zdążyła, bo Adam pochylił się nad nią i zaczął całować. Ta miła chwila nie trwała jednak długo, gdyż do sypialni małżonków z impetem wpadł Matthew. Zobaczywszy całujących się rodziców, zrobił zdegustowaną minę i powiedział:
- A fuj, wy znowu się całujecie.
- A ty zapomniałeś, że bez pukania się nie wchodzi – Adam zmierzył syna srogim wzrokiem.
- Przepraszam, ale chciałem wam powiedzieć, że Mikołaj już był i zostawił całą masę prezentów. Najwięcej i największych dla mnie.
- Doprawdy? Chyba się pomylił. Powinien przynieść ci rózgę.
- A za co, tato? Byłem grzeczny – odparł chłopiec szczerze zdziwiony.
- Tak, jak aniołek – mruknął Adam.
- Tato, a wiesz, że Mikołaj zjadł ciastka i wypił mleko?
- Coś takiego – Adam z niedowierzaniem pokręcił głową.
- Tak, tak. A mówiłeś, że nie będzie miał na to czasu. Pewnie był głodny, bo zjadł wszystko, co do okruszka.
- To z tego Mikołaja prawdziwy łasuch. – Zauważyła Holly, spoglądając przy tym nieznacznie na Adama, a następnie z uśmiechem zapytała: - a dla mnie coś przyniósł?
- Chyba tak, ale za bardzo to nie wiem…
- Bo zaglądałem do swoich prezentów – Adam wszedł synowi w słowo.
- Nieprawda – zaprzeczył Matt – no może tylko trochę, do skarpety wiszącej nad kominkiem.
- I, co w niej znalazłeś? - zaciekawiła się Holly.
- Rożek z cukierkami, pralinki z Nowego Orleanu*), kredki i książkę. Wasze skarpety też są wypełnione – zapewnił Matt.
- Nie wiem, jak ty Adamie, ale ja chciałabym zobaczyć, co przyniósł mi Mikołaj – rzekła Holly i zwróciwszy się do Matthew, poprosiła: - skarbie, podaj mi szlafrok.
- A ja wolałbym pospać. W końcu mamy święta, a do tego nie ma jeszcze szóstej – zauważył Adam.
- Tato, tatusiu, ja tak bardzo proszę – Matt podbiegł do ojca i zarzucił mu ramiona na szyję.
- Chyba nie odmówisz dziecku? – rzuciła Holly spojrzała z politowaniem na męża.
- Dobrze, niech wam będzie – odparł Adam i zwichrzył włosy Mattowi – ale otworzymy po jednym prezencie i wracamy do łóżka.
- Żartujesz sobie? – spytała Holly z wyzywającym wyrazem twarzy.
- No właśnie, tato, żartujesz? - Matt stał obok Holly z podobną, co ona miną. Adam spojrzał na tę dwójkę i już wiedział, że z nimi nie wygra.
- Nie, gdzież bym śmiał – odparł. - Chodźcie już, bo was skręci z ciekawości.
Matthew biegiem wypadł z sypialni. Holly, jak na kobietę w błogosławionym stanie też dość szybko znalazła się w korytarzu. Adam w pośpiechu zakładając szlafrok podążył za żoną. U szczytu schodów złapał ją za rękę, mówiąc:
- Wolniej, chcesz spaść ze schodów.
- Adamie nie rób ze mnie łamagi. Myślisz, że brzuch przeszkadza mi w schodzeniu po schodach?
- Ale ty nie schodzisz, tylko zbiegasz.
- Nigdy tak nie robiłam i nie robię – odparła Holly i wznosząc oczy ku sufitowi, dodała: - do ciebie to trzeba mieć anielską cierpliwość. Daj mi wreszcie spokój i pozwól cieszyć się świętami.
- Ale ja przecież…
- Wiesz co? Jesteś nie do wytrzymania i coś mi się wydaje, że to tobie Mikołaj powinien przynieść rózgę.
***
_____________________________________________________________
*) Pralinki, które przez przypadek zostały wynalezione w XVII wieku na dworze Ludwika XIV trafiły do Stanów Zjednoczonych za sprawą sióstr Urszulanek, które przybyły w XVIII w. do Nowego Orleanu. Zakonnice były odpowiedzialne za edukację młodych dziewcząt, które zostały tam wysłane celem poślubienia francuskich kolonistów. Jako przyszłe mężatki musiały opanować również sztukę kulinarną. Wśród umiejętności, które nabywały była właśnie nauka robienia pralinek. Francuski przepis musiał jednak zostać zmodyfikowany – niedostępne w Ameryce były wówczas migdały, które zastąpiono rodzimymi orzechami pecan. I tak zapoczątkowana została chlubna tradycja miast Nowy Orlean oraz Luizjana, które do dziś słyną z tego przysmaku.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 12 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Czw 19:14, 23 Lut 2023 Temat postu: |
|
|
***
Matthew był w siódmym niebie, gdy okazało się, że jednym z prezentów były najprawdziwsze kowbojki z ozdobnymi wzorami na cholewkach i srebrnymi ostrogami. A gdy kolejnym podarkiem okazała się być skórzana, pięknie haftowana kamizelka oraz czapsy, oniemiał z zachwytu. Adam, wbrew temu, co sugerowała Holly, nie znalazł pod choinką rózgi, a aż trzy prezenty, w tym najnowsze wydanie powieści pana Hermana Melville’a zatytułowanej „Moby Dick”, której skórzana, bogato zdobiona oprawa zrobiła na nim spore wrażenie. Holly również została obdarowana kilkoma podarkami. Była wśród nich narzutka z koronek weneckich, uszyta przez Emmę Stone (tym razem sympatycznej krawcowej udało się dochować tajemnicy) oraz flakon francuskich perfum. Jednak największe wrażenie wywarła na na niej szmaragdowa bransoleta z wygrawerowanym napisem: Rudzielcowi za nowe życie – mąż. Nie potrafiła ukryć wzruszenia, gdy Adam zapinał ten piękny prezent na jej nadgarstku. W podzięce pocałowała go w usta i chyba po raz pierwszy nie wiedziała, co powiedzieć. Tymczasem Adam, spytał:
- Podoba ci się?
- Powiedzieć piękna, ta jak nic nie powiedzieć – odparła ściszonym głosem Holly. - Musiała kosztować fortunę.
- Jesteś warta wszystkich pieniędzy świata – rzekł Adam i dodał: - a ten napis jest szczerą prawdą. Wierzysz?
- Owszem, ale dlaczego „rudzielcowi”?
- Przecież jesteś ruda. – Zauważył Adam i uśmiechnął się, po czym już poważnym głosem powiedział: - ta dedykacja po prostu do ciebie pasuje. Zastanawiałem się dość długo, jak ma brzmieć i za każdym razem przypominało mi się nasze pierwsze spotkanie i ty w przebraniu rudego, zadziornego chłopaka. Obudziłaś mnie wtedy do życia. Dziękuję Ci.
- To miłe, że tak uważasz. Rok temu nienawidziłam ciebie ze wszystkich sił – odparła Holly.
- Z wzajemnością – Adam zaśmiał się.
- Kiedy ci przeszło?
- Po naszej wycieczce w góry. A ty, kiedy uznałaś, że warto mi zaufać?
- Gdy wpadałam do dołu podczas poszukiwań Matthew.
- Nie wiem, czy wiesz, ale usłyszałem wtedy twoje wyznanie.
- Bardzo bałam się, że nie zdążę ci powiedzieć, jak jesteś dla mnie ważny – Holly wtuliła się w ramiona męża.
- Na szczęście oboje dostaliśmy szansę od losu – odparł cicho Adam i pocałował ją w czubek głowy.
- Mam coś dla ciebie – rzekła Holly i z kieszeni szlafroka wyciągnęła małe pudełeczko, po czym podała je mężowi, przyglądając się mu uważnie. Adam, zaintrygowany, otworzył je. Jego oczom ukazał się piękny, złoty zegarek z dewizką. - Należał do mojego taty. Dostał go od swojego ojca. To jedyny prezent, jaki od niego otrzymał. Chcę, żebyś go nosił.
- To wspaniały, niezwykle drogocenny prezent… nie wiem, co powiedzieć. Naprawdę chcesz mi go dać? Przecież to pamiątka po twoim ojcu.
- Mój tata był wspaniałym człowiekiem, doskonałym lekarzem i moją opoką. Teraz ty nią jesteś i jesteś tak, jak on, dobrym, wrażliwym człowiekiem, dlatego musisz przyjąć ten zegarek.
- Dziękuję. Będę go nosił z prawdziwą dumą – odparł wzruszony Adam i pocałował żonę.
- A wy to już naprawdę nie macie co robić, tylko tak wciąż się całować? - spytał Matti z dezaprobatą kręcąc głową.
- Synu, twoje pytanie jest nie na miejscu – stwierdził z powagą Adam – jedynie ten świąteczny czas powstrzymuje mnie przed przetrzepaniem ci siedzenia.
- Tylko tak straszysz, tato. Przecież wiem, że nigdy byś tego nie zrobił – rzekł z pewnością w głosie chłopiec.
- A chcesz się przekonać? - Adam schwycił synka w pasie i przełożył przez kolano.
- Mamo Holly, ratuj! - krzyknął, udając przestraszonego, Matthew.
- Daj mu spokój, Adamie. Jak dorośnie sam będzie biegał za pannami, żeby skraść im całusa – zaśmiała się Holly. Adam jej przytaknął i postawił synka na podłodze. Matt spojrzał z politowaniem na rodziców i wzruszywszy ramionami, rzekł:
- Też nie miałbym, co robić. Dziewczyny są głupie i nie znają się na męskich sprawach.
- To znaczy, że twoim zdaniem jestem głupia? - spytała z udawanym smutkiem Holly.
- Ależ nie, mamo – zaprzeczył chłopiec – ty nie jesteś dziewczyną.
- A niby kim?
- Mamą i żoną taty – odparł Matt, zdumiony, że Holly tego nie wie.
- Masz rację, synku – przyznała i wyciągnąwszy do dziecka ramiona spytała: - a mogę cię uściskać?
- Pewnie – Matt uśmiechnięty od ucha do ucha wtulił się w ramiona Holly. Po chwili, jakby nigdy nic spytał:
- Tato, czy na obiad do dziadka mogę założyć moje nowe kowbojki?
***
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Czw 19:15, 23 Lut 2023, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Czw 21:12, 23 Lut 2023 Temat postu: |
|
|
Super... czekam na dalszy ciąg.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 12 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pią 0:29, 24 Lut 2023 Temat postu: |
|
|
Ewelino, cieszę się, że przeczytałaś ten fragment. Dziękuję.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 12 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pią 12:05, 24 Lut 2023 Temat postu: |
|
|
Ciąg dalszy Świąt u Cartwrightów
***
Świąteczny obiad u Bena Cartwrighta od wielu lat należał do tradycji. Co roku (z jednym wyjątkiem, gdy Adam ciężko się rozchorował) do Ponderosy zjeżdżali sąsiedzi i przyjaciele. Wspólnemu biesiadowaniu, opowieściom i kolędowaniu nie było końca. Oczywiście największą frajdę z Bożego Narodzenia miały dzieci, którym tego dnia pozwalano na znacznie więcej niż zwykle.
Adam wraz z rodziną pojawił się u ojca około południa. Chciał przed przybyciem gości w spokoju złożyć życzenia i obdarować swoich najbliższych prezentami. Matthew dopiął swego i pojawił się u dziadka w nowiutkich kowbojkach. Dumnie przechadzał się po salonie pobrzękując srebrnymi ostrogami. Żałował tylko, że ojciec nie pozwolił mu przyjechać na Karmelku ukochanym kucyku, bo wtedy mógłby założyć czapsy, z których był równie dumny, co z kowbojek. To wszystko jednak zrekompensowały mu kolejne prezenty, które dziwnym trafem Święty Mikołaj zostawił dla niego w domu dziadka. Wraz z Johnnym, małym szwagrem Hossa, pokrzykiwali radośnie, chwaląc się jeden przez drugiego otrzymanymi podarkami. Tego roku Święty Mikołaj był wyjątkowo szczodry. Były więc góry słodyczy i orzechów, pięknie wydane książki, kredki w metalowych ozdobnych pudełkach, mnóstwo różnych zabawek i ubrań. Jednak zachwyt chłopców wzbudziły przepięknie rzeźbione szachy ( te Ben w imieniu Świętego Mikołaja zamówił u Flynna Mortona, tego samego, który wykonał leżankę dla Holly, gdy ta nie mogła chodzić). Matthew oczywiście wymógł na dziadku codzienną grę w szachy, na co uszczęśliwiony Ben natychmiast się zgodził. Bardzo kochał swojego, jak na razie, jedynego wnuka i nie mógłby niczego mu odmówić.
Przed obiadem miało miejsce jeszcze jedno wydarzenie. Otóż Ben wręczył Mattowi małą sakiewkę i niewielkich rozmiarów skórzaną tubę, taką w której zwykle przechowuje się bardzo ważne dokumenty. Chłopiec trzymał w rączkach oba prezenty i nie wiedział, do którego najpierw zajrzeć. Wreszcie podał tubę ojcu i poprosił, żeby mu ją potrzymał, ale w żadnym wypadku do niej nie zaglądał. Tą uwagą wzbudził ogólną wesołość. Nie zważając na rozbawienie rodziny Matthew zajrzał do sakiewki i po chwili wyciągnął z niej kamień, o metalicznym połysku i dziwnej mosiężno-żótej barwie z zielonkawymi i czarnymi rysami. Zdumiony chłopiec spojrzał na dziadka i stwierdził:
- Przecież to kamyk z mojej kolekcji. Znalazłem kilka takich kamieni, gdy jesienią wracaliśmy z Reno.
- Owszem, tak było – Ben skinął głową – ale ten kamyk znalazłem całkiem niedawno. Wiesz, jak się nazywa?
- Nie, dziadziu – odparł Matt.
- To chalkopiryt.*)
- Chalko… co? - chłopiec zdumiony spojrzał na dziadka.
- To piryt miedziowy – Adam wyręczył ojca w odpowiedzi. - Piękny, choć pospolity minerał. Rzadko znajduje zastosowanie w jubilerstwie, ale za to jest bardzo ważny dla przemysłu. Tam, gdzie jest piryt może być również srebro, a nawet złoto.
- Naprawdę, tato? Złoto i srebro? - Matt z niedowierzaniem spojrzał na ojca.
- Naprawdę, ale występowanie chalkopirytu w danym miejscu o niczym jeszcze nie świadczy.
- Chciałbym mieć takie miejsce tylko dla siebie – westchnął z rozmarzeniem Matthew.
- To proponuję ci, żebyś zajrzał do tuby, którą trzyma twój tata – poradził z tajemniczym uśmiechem Ben. Adam w ułamku sekundy zrozumiał, co trzyma w dłoni.
- Zrobiłeś to? - z niedowierzaniem spojrzał na ojca i podał tubę synkowi. Ben tylko skinął głową nie przestając się uśmiechać. Tymczasem Matthew wyciągnął z tuby zrolowany dokument. Rozprostował go i sylabizując, przeczytał:
- Akt własności ziemi – po czym podając dokument ojcu spytał: - tato, czy to znaczy, że mam własną ziemię z kamieniami?
Adam szybko przebiegł oczyma treść dokumentu i odparł:
- Tak. Dostałeś ładny kawałek ziemi. Podziękuj, dziadkowi. To wspaniały i szczodry prezent.
- Daj spokój Adamie. - Ben machnął dłonią. - Wbrew pozorom nie był to aż tak wielki wydatek. Poza tym nie jest pewne, co tak naprawdę skrywa ta ziemia.
- Na pewno skarby – stwierdził Matt i objąwszy Bena w pasie mocno się przytulił, jednocześnie mówiąc: - dziadziu, dziękuję, bardzo dziękuję. A kiedy tam pojedziemy? Może oprócz tego chalko czegoś znajdziemy żyłę złota?
- Jasne – mruknął Adam – teraz się zacznie i zamiast zabawy w kowboi, będzie zabawa w poszukiwanie złota. Mam tylko nadzieję, że nie przekopiesz nam całego rancza, synu.
- No, co ty tato – Matt spojrzał zdziwiony na ojca – kopać to będę na swojej ziemi. I będę potrzebował dużo narzędzi, prawda dziadziu?
- Tak – odparł krótko Ben z trudem zachowując powagę.
- A pomożesz mi w tym kopaniu?
- To ma się rozumieć.
- To kiedy zaczynamy?
- Dopiero na wiosnę.
- Ale dlaczego nie możemy już teraz? - Matt wyglądał na zmartwionego.
- Dlatego synku, że jest zima – odparł Adam. – Ziemia jest zamarznięta i szybciej połamiesz szpadel niż cokolwiek wykopiesz. Dziadek ma rację. Pojedziemy tam na wiosnę.
- Szkoda – mruknął chłopiec.
- Nie martw się. Zima szybko minie, a czas do wiosny możesz wykorzystać na odpowiednie przygotowanie się do wyprawy. Bo to przecież będzie prawdziwa wyprawa – rzekł Adam mrugnąwszy do synka.
- Dobrze tato, zrobimy tak, jak mówisz – zadecydował Matt i schował akt własności ziemi do tuby i podając go Adamowi powiedział: - przypilnuj mi tego tato, bo ja mogę zgubić.
- Przypilnuję, możesz być pewien – odparł z powagą Adam.
***
______________________________________________________________
*) Chalkopiryt (piryt miedziowy), którego głównym składnikiem jest mieszany siarczek miedzi i żelaza. Jest minerałem pospolitym i bardzo szeroko rozpowszechnionym. Nazwa pochodzi od gr. chalkós, „miedź” i pyrítes, "ogniowy", i nawiązuje do składu chemicznego i barwy tego minerału. Jest to jedna z ważniejszych rud miedzi. Może być źródłem złota i srebra. Występuje w niemal na całym świecie. W Stanach Zjednoczonych chalkopiryt występuje m.in. w Pensylwanii, Arizonie, Utah, Alasce i Kalifornii. Dla potrzeb opowiadania przyjęłam, że w Nevadzie również. W końcu Ponderosa niemal graniczy z Kalifornią.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pią 23:35, 24 Lut 2023, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pią 19:51, 24 Lut 2023 Temat postu: |
|
|
Dziękuję ... piękne ...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 12 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pią 23:33, 24 Lut 2023 Temat postu: |
|
|
Bardzo się cieszę, że Ci się podobało. Jutro postaram się wkleić ciąg dalszy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 12 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Sob 11:09, 25 Lut 2023 Temat postu: |
|
|
***
Tuż po Nowym Roku gościnną Ponderosę opuściła rodzina państwa Chumpów. Aileen długo żegnała ojca, tuląc się do niego niczym mała dziewczynka. Pan Medard zapewnił córkę, że na pewno odwiedzą ją z końcem lata. Wtedy to bowiem miało przyjść na świat dziecko Aileen i Hossa. Johnny, który zaprzyjaźnił się z młodszym od siebie Mattem, obiecał mu, że jak przyjedzie latem to pomoże mu w poszukiwaniu skarbów. Matthew był tym zachwycony i ze swej strony obiecał przyjacielowi, że pozwoli mu pojeździć na Karmelku. Cartwrightowie z żalem pożegnali sympatyczną rodzinę Chumpów oraz Franka Rankinsa, brata Caroline, człowieka pogodnego i niezwykle miłego, którego nie sposób było nie lubić. On również otrzymał zaproszenie do Ponderosy i zapewnienie, że zawsze będzie mile widziany w domu Cartwrightów. Po wyjeździe Chumpów zrobiło się w Ponderosie niezwykle cicho. Życie toczyło się leniwe. Zima, która przypuściła gwałtowny atak spowodowała, że wszyscy siedzieli zamknięci w domach. Śnieg sypał bez ustanku przez cały tydzień. Do tego silny wiatr spowodował, że drogi były nieprzejezdne. Wstrzymano kursowanie dyliżansów, nie docierała poczta oraz nie działał telegraf, którego linia została uszkodzona przez duże opady śniegu. Zaspy były tak wielkie, że uniemożliwiały odwiedzanie sąsiadów. Na szczęście przygotowane jesienią zapasy pozwoliły ludziom bez większych problemów przeczekać złą aurę. Nieprzyjazna pogoda bardzo niepokoiła Adama. Wielkimi krokami zbliżał się termin porodu Holly, a oni byli niemal odcięci od świata. Na samą myśl, że musiałby sam przyjąć poród cierpła mu skóra. Doszło nawet do tego, że każde skrzywienie ust żony, a nie daj Boże jęknięcie wywoływało u Adama niemal atak paniki. Doszło do tego, że zaczął źle sypiać. Każdej nocy budził się po kilka razy i natychmiast sprawdzał jak ma się Holly i czy nic jej nie dolega. Tą nadmierną troskliwością wyprowadzał biedną kobietę z równowagi. Wreszcie Holly nie wytrzymała i udawanym atakiem histerii wydusiła z małżonka powód jego dziwnego zachowania. Uspokoiła go, że do rozwiązania jest jeszcze cały miesiąc i do tego czasu pogoda na pewno ulegnie zmianie, tak więc nie ma się czym niepokoić. Słowa te w żaden sposób nie uspokoiły Adama, zwłaszcza, że coraz częściej miewał sny, w których zmuszony był odebrać porody kilku kobiet i to jednocześnie. Zwykle takie sny kończyły się głośnym krzykiem przerażenia. Te nocne „wybryki” Adama spowodowały permanentne zmęczenie i podenerwowanie Holly, która przy tak znerwicowanym małżonku nie była w stanie się wyspać. Kilka nocy Adam spędził w pokoju gościnnym. Tam mógł sobie krzyczeć do woli, tyle tylko, że wówczas prawie nie spał, bo i tak zaglądał do Holly.
Na szczęście w połowie stycznia śnieg przestał padać, a mróz zelżał. Gdy pewnego dnia z wizytą zajrzeli do nich Emily i Ralph Toliverowie Adam mógł wreszcie odetchnąć i po raz pierwszy od dłuższego czasu przespał całą noc i to nie zmieniając pozycji ciała. Pomału życie wracało do normalności. Drogi były już na tyle przejezdne, że można było dotrzeć do Virginia City, choć wymagało to sporego wysiłku. Mimo to Ben z Hossem i Małym Joe wybrali się do miasta. Adam ze względu na ciężarną żonę nie zamierzał ruszać się z domu i bardzo dziwił się bratu, że ten zostawił Aileen, będącą także przy nadziei, jedynie z Hop Singiem.
Gdy Cartwrightowie po naprawdę wyczerpującej drodze dotarli do Virginia City, ze zdumieniem stwierdzili, że na ulicach prawie nie było ludzi, a same miasto wyglądało niczym wymarłe. Wkrótce wszystko się wyjaśniło, gdy na ich spotkanie wyszedł ze swojego biura szeryf Roy Coffee. Okazało się, że sroga zima odcięła Virginia City, podobnie jak inne miasta i miejscowości, od świata. Telegraf nadal był uszkodzony, a dyliżanse nie kursowały. W sklepach zaczynało brakować żywności, a także drewna na opał i nafty do lamp.
- Nie będę ukrywał, że ludziom żyje się bardzo ciężko – mówił szeryf – i jeśli w ciągu najbliższego tygodnia nic się nie zmieni, to po prostu będzie bardzo źle. Towaru w sklepach wystarczy może na dwa, góra trzy tygodnie. Przez jakiś czas można żyć po ciemku, ale bez jedzenia się nie da. Ludzie mogą zacząć głodować.
- Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie – rzekł zafrasowany Ben.
- W obecnej sytuacji nadzieja to zbyt mało – zauważył Roy.
- Jeśli faktycznie zajdzie taka potrzeba spróbujemy jakoś pomóc. Co prawda mamy żywność, ale nie tak dużo, żeby zaspokoić potrzeby wszystkich mieszkańców Virginia City.
- To zrozumiałe – odparł szeryf – ale w tej sytuacji każda pomoc się przyda. Byłbym wdzięczny, gdybyś porozmawiał ze swoim najbliższymi sąsiadami. Może mogliby podzielić się swoimi zapasami. Oczywiście nie za darmo.
- Obiecuję, porozmawiam z nimi i zobaczymy, co da się zrobić. Najpierw jednak muszę spotkać się z Johnem Jacksonem. To przecież on jest właścicielem największego sklepu w mieście i to on najlepiej orientuje się w potrzebach mieszkańców.
- Dobry pomysł – szeryf skinął głową. - Dasz mi znać, co ustaliliście?
- Jasne. Możesz na mnie i chłopcach polegać – odparł Hoss.
- Proszę się nie martwić – rzekł Hoss – jak tato, powiedział, że pomożemy to pomożemy.
- Na pewno nie zawiedziemy – dodał Joe.
- Dziękuję. Na kim, jak na kim, ale na was zawsze można polegać – stwierdził wzruszony Roy Coffee.
- To w takim razie ja idę do Jacksona – powiedział Ben. - Hoss, idziesz ze mną, a ty Joe odprowadź konie do stajni. Potem zajrzyj do telegrafisty. Może jakoś będzie można mu pomóc.
- W porządku – Joe skinął głową.
- W takim razie idź już. Za pół godziny masz być w sklepie u Jacksona. Tam będziemy na ciebie czekać.
***
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Sob 18:50, 25 Lut 2023 Temat postu: |
|
|
bardzo ciekawe ... super![/list]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 12 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Sob 23:16, 25 Lut 2023 Temat postu: |
|
|
Bardzo dziękuję.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 12 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pon 19:41, 27 Lut 2023 Temat postu: |
|
|
***
Szczęśliwie pogoda niemal z dnia na dzień zaczęła się poprawiać. Tydzień później do Virginia City zawitał pierwszy, po długiej przerwie, dyliżans, co prawda tylko z jednym pasażerem, ale za to z kilkoma workami zaległej poczty. W ślad za nim pojawiły się wozy z przeróżnymi towarami, które sklepikarze zamówili jeszcze przed gwałtownym atakiem zimy. W następnym tygodniu udało się przywrócić łączność telegraficzną. Wkrótce potem w mieście zaczęli pojawiać się górnicy z pobliskich kopalni, którym zaspy śnieżne skutecznie uniemożliwiły wydostanie się z baraków pracowniczych. Teraz mogli już się zabawić. Saloony pękały w szwach, a dziewczęta tam pracujące, jak i barmani nie mieli powodów do narzekania, bowiem dolary płynęły do nich wartkim strumieniem.
Początek lutego przywitał Nevadę słońcem i dodatnią temperaturą. Śnieg zaczął topnieć i wszystko wskazywało na to, że zima była w odwrocie. Joseph Cartwright, który po długich zimowych tygodniach aż palił się do pokera, o innych przyjemnościach nie wspominając, przyjechał właśnie do Virginia City. Najpierw zaprowadził swojego wierzchowca do miejskiej stajni, gdzie przywitawszy się z jej właścicielem uciął sobie z nim krótką pogawędkę. Wprost ze stajni powędrował do biura telegrafu aby odebrać pocztę i zaprenumerowaną przez Adama prasę. Przechodząc obok saloonu „Silver Dollar” rzucił w jego kierunku tęsknym wzrokiem, a usłyszawszy dobiegające stamtąd radosne, rozbawione głosy, głośno, niemal żałośnie westchnął. Wiele dałby, żeby tam teraz się znaleźć, dlatego też postanowił, jak najszybciej załatwić wszystko, co miał do załatwienia i przed powrotem do domu skorzystać z uroków miasta. W biurze telegrafu spędził więcej czasu niż zamierzał. Frank Garvin, telegrafista i jego serdeczny kolega, jak zawsze miał mu sporo do powiedzenia, a to o nowych lampach do powozu, a to o pannie Kerri Dunbar, której miał zamiar się oświadczyć, a to wreszcie o prawdziwej sensacji dotyczącej najsłynniejszego w Virginia City barmana Jerry’ego Thomasa, zwanego Profesorem*), który zamierzał opuścić miasto. Zwłaszcza ta ostatnia wiadomość wyraźnie zasmuciła Josepha. Nikt tak jak Profesor Thomas nie potrafił serwować trunków, a jego Blue Blazer**) był prawdziwym trunkowym majstersztykiem. Do „Delta Saloon”, gdzie pracował Thomas ciągnęły prawdziwe tłumy. Nie wszystkich stać było na drinki Profesora, ale popatrzeć mógł każdy. Pod wpływem tej nieoczekiwanej wiadomości Joe zmienił plany i namówił Franka na natychmiastową wizytę w najdroższym saloonie Virginia City. Uznał, że w obliczu wyjazdu Thomasa grzechem byłoby nie uraczyć się którymś z jego wyśmienitych drinków. Nawiasem mówiąc telegrafista miał pewne opory, co do pomysłu przyjaciela i nie dotyczyły one bynajmniej obowiązków jakie wykonywał, bo te właśnie miał przekazać swojemu zmiennikowi, ale zupełnie innej kwestii. Tak naprawdę chodziło o to, że w „Delta Saloon” było bardzo drogo, a on musiał odkładać każdego dolara, jeśli chciał, aby Kerri nie odrzuciła jego awansów. Z pewnym zawstydzeniem wyznał Małemu Joe, co go nurtowało. Cartwright, znany ze swojej fantazji, zapewnił przyjaciela, że pić, a właściwie degustować trunki będą na jego koszt. Samopoczucie Franka natychmiast uległo diametralnej poprawie i z ochotą przyjął zaproszenie. W kwadrans później, gdy Frank zdał obowiązki zmiennikowi, mężczyźni w wyśmienitych humorach ruszyli do „Delta Saloon”. Nie dane było im tam jednak dotrzeć. Byli w pobliżu hotelu International, gdy z jego drzwi w towarzystwie mężczyzny i kobiety wyszła niezwykle ładna i elegancko ubrana panienka. Mogła mieć nie więcej, niż dwanaście lat, ale swą niezwykłą urodą już przyciągała wzrok wszystkich przechodniów. Joe nie byłby sobą, gdyby nie zerknął na tę młodziutką piękność. Zerknął i zamarł, bowiem rozpoznał w niej nie kogo innego, jak Susan LaMarr zwaną „Mgiełką”, jego najprawdziwsze przekleństwo. Tu trzeba nadmienić, że dziewczynka od pierwszej chwili, gdy poznała Joego, a miała zaledwie dziesięć lat, zapałała do niego najprawdziwszym, głębokim uczuciem, czego nie omieszkała mu okazywać, gdy tylko miała ku temu okazję. Po blisko dwóch latach nic się nie zmieniło, bo zobaczywszy kogo ma przed sobą, zapiszczała z radości i przyśpieszyła kroku. Joe, jakby mógł to zapewne salwowałby się ucieczką i tylko jego honor Cartwrighta na to mu nie pozwalał. Na szczęście Mgiełka nie była sama. Tuż za nią szli jej siostra Valerie oraz detektyw Logan Carter. Tymczasem dziewczynka promiennie uśmiechnięta, na powitanie wykrzyknęła:
- Co za niespodzianka! Jakże miło cię widzieć, Joe! Właśnie rozmawialiśmy z Val i Lucky’m, że powinniśmy zajrzeć do Ponderosy, bo mamy wspaniałe wieści, a tu proszę, ty się zjawiasz. To musi być prawdziwe zrządzenie losu.
- Nie sądzę, żeby tak było. Zwykły zbieg okoliczności. – Odparł niemal przez zęby Joe i sztywno skinąwszy głową, dodał: - dzień dobry, Susan. A jakie to wieści przywozicie?
- Wspaniałe, naprawdę wspaniałe – dziewczynka uśmiechnęła się zupełnie niezrażona ponurą miną Josepha – ale o to musisz spytać moją siostrę i jej męża – tu dziewczynka udała zawstydzenie i pisnęła: - ups, wybaczcie, wymsknęło mi się.
Joe, nie zważając na Susan, spojrzał z niedowierzaniem na stojącą tuż obok parę wyraźnie szczęśliwych ludzi.
- Wzięliście ślub?! Kiedy?! Gdzie?! Przecież mieliście pobrać się na wiosnę!
- Ale wzięliśmy zaraz po Nowym Roku – odparł Logan. - Pamiętasz chyba, że planowaliśmy ślub na Boże Narodzenie, ale moi rodzice nie mogli przyjechać do Nevady.
- Mama Logana nie domagała - wtrąciła Valerie.
- To prawda – kontynuował Carter. - Moi rodzice bardzo chcieli poznać Val i jej rodzinę, dlatego zaprosili nas do siebie, do Lexington. I tak od słowa do słowa nasi rodzicie doszli do wniosku, że ze ślubem nie powinniśmy czekać aż do wiosny, tylko pobrać się już teraz. Nie muszę ci mówić, że ja byłem całym sercem za. Takiego klejnotu, jak moja Valerie, nie mogłem wypuścić z ramion.
Po ostatnim zdaniu męża Val spłoniła się i skromnie spuściła oczy. Tymczasem Mgiełka uznała, że powinna zabrać głos:
- Ślub był wspaniały – zapewniła – a moja siostra była najpiękniejszą panną młodą. Szkoda, że jej nie widziałeś. Pan młody też był niczego sobie.
- Dziękuję ci moja szwagiereczko – Logan zaśmiał się.
- Na pewno oboje wyglądaliście pięknie. Przyjmijcie moje najszczersze gratulacje. Życzę wam dużo szczęścia na nowej drodze życia – rzekł Joe, całując Val w policzek, a potem ściskając dłoń Logana, który powiedział:
- Zamierzamy wkrótce wyprawić przyjęcie dla naszych przyjaciół z Nevady. Koniecznie musisz być na nim.
- O tak, koniecznie – wtrąciła Mgiełka i klasnąwszy z radości w dłonie utkwiła w Małym Joe rozmarzony wzrok. Joseph poczuł się, prawdziwie osaczony. Tymczasem Logan, rozbawiony reakcją Susan, rzekł:
- Oczywiście przyjedziemy do Ponderosy z oficjalnym zaproszeniem, a tymczasem zapraszam na lampkę wina do hotelowej restauracji.
- To miłe, ale zdaje się, że dokądś się wybieraliście – zauważył Joe.
- To nic takiego – zapewnił Logan – zwykła przechadzka. Może poczekać.
- Tylko, że ja jestem z przyjacielem… - zaczął Joe i dopiero teraz zauważył, że Frank zniknął.
- Twój przyjaciel już jakiś czas temu postanowił nam nie przeszkadzać.
- Cóż w takim razie, przyjmuję zaproszenie – odparł Joseph, obiecując sobie w duchu, że porachuje się z tym zdrajcą, za jakiego miał właśnie w tej chwili Franka Garvina.
- W takim razie chodźmy – rzekł Logan. - Musisz koniecznie opowiedzieć nam, co słychać w Ponderosie i przede wszystkim, jak ma się Holly i Adam. Czy może powiększyła się im już rodzina?
- Jeszcze nie – Joe uśmiechnął się i dodał: - ale jeśli nie nastąpi to w najbliższym czasie to mój brat Adam na pewno oszaleje.
***
_____________________________________________________________
*) Jeremiah „Jerry” P. Thomas (30 października 1830 - 15 grudnia 1885) amerykański barman, który był właścicielem saloonów w Nowym Jorku. Ze względu na swoją pionierską pracę w popularyzacji koktajli i drinków w Stanach Zjednoczonych jest uważany za „ojca amerykańskiej miksologii”. Oprócz napisania przełomowej pracy na temat koktajli, Bar-Tender's Guide, Thomas wykazał się kreatywnością i kunsztem podczas przygotowywania drinków, i ugruntował wizerunek barmana jako kreatywnego profesjonalisty. W związku z tym często nazywano go „profesorem” Jerrym Thomasem. Pracował też na Zachodnim Wybrzeżu, m.in. w San Francisco i Virginia City, gdzie od 1863 r. był głównym barmanem w Delta Saloon. Do Nowego Jorku wrócił w 1866 r. Thomas był autorem sławnego drinka Blue Blazer, a jego koktajl Martinez uważany jest za pierwowzór współczesnego martini.
**) Blue Blazer – drink, który Jerry Thomas, wymyślił w salonie gier El Dorado w San Francisco. Drink powstaje poprzez podpalenie whiskey i przepuszczenie jej tam i z powrotem między dwoma szklankami do mieszania, co tworzy z płonącego alkoholu widowiskowy łuk płomienia.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|