Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Cud Cichej Nocy
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 20:46, 26 Gru 2021    Temat postu: Cud Cichej Nocy




          Cud Cichej Nocy



Ponderosa. Grudzień 1872 r.

Zima tego roku była wyjątkowo sroga. Mróz i śnieg zawitały do Ponderosy już na początku grudnia. Ranczo Cartwrightów było niemal odcięte od świata, mimo to przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia szły pełną parą. Jak co roku Hop Sing królował w kuchni, wyczarowując różne smakołyki. Hoss i Joe tuż przed świętami wybrali się po choinkę do lasu. Oczywiście musiała być okazała i sięgać sufitu. Co prawda Mały Joe omal nie stracił stopy przy ścinaniu świątecznego drzewka, ale jakoś nikt szczególnie się tym nie przejął. Wszak jakieś tam draśnięcie i zniszczenie buta, fakt z doskonałej skóry, to jednak nie to samo, co amputacja stopy. Zresztą przed świętami było tyle spraw do załatwienia, że biadolenie Joego puszczano mimo uszu. Świąteczna gorączka ogarnęła wszystkich bez wyjątku i dotyczyła w równym stopniu tych starszych, jak i nieco młodszych, a nawet zupełnie małych. Tu wspomnieć należy, że Ben, senior rodu Cartwrightów, od blisko pięciu lat był szczęśliwym, poczwórnym dziadkiem. Pierwszy wnuk pojawił się na świecie za sprawą Małego Joe. Niewiele brakowało, a biedne dziecko nigdy nie poznałoby swojego ojca, bowiem rodzina dziewczyny, którą Joseph wpędził w kłopoty, chciała w sposób niezwykle radykalny pomścić honor córki i siostry używając do tego celu broni palnej, ewentualnie sznura, zgrabnie związanego w stryczek. Tu do akcji wkroczyła „wpędzona w kłopoty” o pięknym imieniu Gina i z iście ognistym temperamentem, jak na Włoszkę przystało, oświadczyła, że jeśli ktokolwiek dotknie jej bello ragazzo to urządzi mu piekło na ziemi. Wobec tak stanowczej postawy ojcu i trzem braciom dziewczyny nie pozostało nic innego, jak natychmiast jej ustąpić. Oczywiście, żeby zachować twarz postawili Małemu Joe ultimatum: ożenek albo drzewo wisielca, ewentualnie spławienie nurtem rzeki Truckee. Joe, co łatwe było do przewidzenia wybrał małżeństwo, zwłaszcza, że na zabój zakochał się w pięknej Włoszce i z nią chciał spędzić resztę swojego życia. Obie strony tego „konfliktu” były usatysfakcjonowane, choć prawdę mówiąc ojciec dziewczyny nie do końca chciał pogodzić się z wyborem córki. Dopiero, gdy na świecie pojawił się uroczy, słodki malec, któremu na chrzcie dano imiona Lorenzo Benjamin, ostatecznie zakopano topór wojenny pomiędzy rodzinami Torleone a Cartwrightami. Chłopczyk rósł jak na drożdżach. Był żywym srebrem i wszędzie było go pełno. Choć trzymały się go psoty, to nikt nie miał ich mu za złe, bowiem wszyscy bez wyjątku byli nim zauroczeni.
W jakiś czas po ożenku Małego Joe, Hoss poczuł wolę bożą i ożenił się z Mary Sue Porter, panną niezbyt urodziwą, ale za to niezwykle sympatyczną, pracowitą i zapatrzoną w dobrodusznego olbrzyma. Hoss i Mary zostali szczęśliwymi rodzicami dwójki dzieci: czteroletniego Gunnara i półtorarocznej Essie. Ich pociechy w przeciwieństwie do synka Małego Joe były najgrzeczniejszymi istotkami pod słońcem. Ben, jak każdy dziadek bezwarunkowo kochał wszystkie swoje wnuki i uważał jej za siódmy cud świata, a właściwie poczwórny cud świata, bowiem oprócz Lorenza, Gunnara i Essie miał jeszcze jedną wnuczkę o imieniu Elizabeth, którą znał jedynie z fotografii. Dziewczynka miała pięć lat i była córeczką jego najstarszego syna, Adama, który od kilku lat mieszkał na stałe w Ballarat w Australii, w stanie Wiktoria, gdzie był właścicielem kopalni złota. Jak już się rzekło Ben uwielbiał swoje wnuczęta nic więc dziwnego, że poczynając od wczesnej jesieni obmyślał, co by tu kupić maluchom pod choinkę. Bardzo przy tym się starał, aby prezenty były prawdziwą niespodzianką. Dość powiedzieć, że sprowadzał je z Sacramento, San Francisco, a nawet z Nowego Jorku.
Gdy wreszcie nadszedł świąteczny czas, a dom pachniał choinką i ciastem nad kominkiem zawisły większe i mniejsze skarpety wszystkich domowników. Oczywiście całą tą świąteczną atmosferą najbardziej podekscytowane były dzieci. W wigilię Świąt Bożego Narodzenia nie potrafiły znaleźć sobie miejsca. Lorenzo i Gunnar w poszukiwaniu prezentów starali się zajrzeć w każdy kąt, niestety bez efektów. Wreszcie Ben przeprowadził z nimi poważną rozmowę, tłumacząc, że takim postępowaniem narażają się na gniew Mikołaja i zamiast prezentów mogą dostać co najwyżej rózgę. Oczywiście dzieci niezwykle tym się przejęły i zaraz po kolacji poszły bez szemrania spać. Gunnar i maleńka Essie usnęli niemal od razu. Lorenzo natomiast już, już usypiał, gdy nagle przypomniał sobie, że nikt nie pomyślał o mleku i ciasteczkach dla Mikołaja, który miał przyjść nocą i to przez komin. Wymknął się więc ze swojej sypialni i na paluszkach zszedł do salonu. Na szczęście na stoliku jakaś dobra dusza zostawiła mleko i ciasteczka oraz kieliszek nalewki dziadka Bena. To ostatnie bardzo chłopca zdziwiło, bowiem uważał i słusznie, że Mikołaj mając tyle obowiązków do spełnienia i to w jedną noc, nie powinien pić, szczególnie zaś nalewki dziadka, która była bardzo mocna i zwalała wręcz z nóg. Lorenzo coś o tym wiedział, bo kiedyś sam jej spróbował. Efekt był piorunujący i to bardziej niż klapsy, jakie dostał od taty. Chłopczyk miał już wracać do swojej sypialni, gdy jego bystre oczęta dostrzegły pękate skarpety. Czyżby więc Mikołaj był już w Ponderosie? Skoro tak, to dlaczego nie zjadł przygotowanego dla niego poczęstunku. Dziwna sprawa – malec pokręcił głową i miał już zajrzeć do pierwszej z brzegu skarpety, gdy nagle za jego plecami pojawił się Ben. Schwycił chłopca w pasie i z groźną miną zapytał go, co tu robi i dodał, że chyba nie chce dostać prezentów. Lorenzo wyraźnie się stropił. Złożył rączki, jak do modlitwy i zapewnił dziadka, że chciał tylko sprawdzić, czy przygotowano ciasteczka dla Mikołaja i wcale nie zamierzał szukać żadnych, ale to żadnych prezentów. Robił przy tym tak płaczliwe minki, że Ben roześmiał się i ucałowawszy malca zaniósł go do łóżeczka. Oczywiście Lorenzo nie byłby sobą gdyby nie poprosił dziadka o bajeczkę. Było dobrze po północy, gdy wreszcie Ben opuścił pokój wnuczka. Teraz już bez problemów mógł ułożyć pod choinką przygotowane na te święta prezenty. Gdy wreszcie uporał się ze wszystkim usiadł w fotelu i zapatrzył się w ogień trzaskający na kominku. Nie dane mu było jednak długo cieszyć się samotnością. W salonie pojawili się jego synowie. Hoss i Joe przynieśli swoje prezenty. Na widok ojca zaskoczeni, przystanęli. Zaraz jednak, jakby nigdy nic zaczęli wykładać większe i mniejsze paczki. Potem Joe z dużego worka brał po garści cukierków i wkładał je do skarpet wiszących nad kominkiem. Nagle nad jedną z nich ręka mężczyzny zawisła w bezruchu. Joe ciężko westchnął i ze zniecierpliwieniem pokręcił głową.
- Tato – powiedział – to nie mam sensu. Po co wieszać skarpetę skoro i tak wiadomo, że on nie przyjedzie.
- Tak bardzo ci to przeszkadza? - spytał Ben.
- Nie, oczywiście, że nie. Po prostu nie mogę patrzeć, jak tym wszystkim się przejmujesz.
- Uważasz, że usunięcie skarpety to zmieni? Że w tym świątecznym czasie nie będę myślał o Adamie, mojej wnuczce i synowej?
- Szkoda, że oni o tobie… o nas nie myślą – rzucił Joe i trochę wbrew sobie wsypał cukierki do trzech skarpet wiszących na samym końcu rantu kominka.
- A skąd taka pewność?
- Tato, nie chwytaj mnie za słówka. Adam na te święta nie przysłał listu, nawet kartki. Prawie zupełnie się do nas nie odzywa. Od siedmiu lat nie było go w domu. Nie przyjechał ani na ślub Hossa, ani na mój. Nie interesuje się, jak żyjemy, czy dajemy sobie radę, czy czegoś nam trzeba.
- To nieprawda – odparł Ben. - Adam doskonale wie, co u nas się dzieje, a że jeszcze nie przyszedł od niego list, to nic nie znaczy. Nie pomyślałeś, że ostanie śnieżyce skutecznie sparaliżowały wszelki ruch. Od jakiegoś czasu poczta nie dochodzi do Virginia City, a telegraf jest zepsuty.
- No, właśnie – rzekł Hoss – śniegu wszędzie jest tak dużo, że z trudem można gdziekolwiek dojechać. Ja też myślę, że Adam napisał. Co jak co, ale na święta na pewno napisał.
- Ty też go bronisz – Joe pokręcił z politowaniem głową. - My urabialiśmy sobie ręce po łokcie, a on zwiedzał świat. Londyn, Paryż, Europa, potem zaciągnął się na statek, a gdy znudziła mu się praca marynarza, pojechał do Australii, aby tam zbudować swoją Ponderosę.
- I zbudował ją – wtrącił Ben.
- Może. Kto go tam wie. Teraz został wielkim właścicielem kopalni złota. Ciekawe kim zostanie w następnej kolejności?
- Czyżby przemawiała przez ciebie zazdrość, braciszku? - spytał z ironicznym uśmieszkiem Hoss.
- Nie, do licha! Ale mam już dość tego czekania na powrót syna marnotrawnego! - krzyknął Joe i zerwawszy skarpetę z imieniem „Adam”, cisnął ją na podłogę. Zapadła cisza. Ben powoli wstał z fotela i zimnym niezwykle opanowanym głosem, rzekł:
- Podnieś. Natychmiast podnieś tę skarpetę i zawieś ją tam gdzie jej miejsce.
- Wiesz, tato gdzie jest jej miejsce? W koszu.
- Joe, opanuj się – syknął Hoss.
- Podnieś – powiedział ponownie Ben. - Dopóki ja rządzę w tym domu, będzie tak, jak chcę, a ty będziesz mnie słuchał. Czy to jasne?
- Tak, tato. Przepraszam – odparł Joe i schylił się po skarpetę, po czym zawiesił ją obok dwóch niemal takich samych skarpet z wyszytymi na nich imionami: „Lizzie” i „Ellen”.
- Już dobrze – mruknął Ben i dodał: - zrobiło się późno. Kładźcie się spać.
- A ty, tato? - spytał Hoss.
- Posiedzę jeszcze trochę. Dobrej nocy, chłopcy.
Po rozmowie z Małym Joe Ben długo nie mógł się uspokoić. Bardzo zabolały go słowa syna. Może i było w nich trochę racji, ale Joe nie miał prawa oceniać Adama, a przynajmniej nie w ten świąteczny czas, czas pełen nadziei, miłości i zrozumienia. Ben podszedł do okna i wyjrzał na podwórze. Śnieg sypał gęsto i nic nie wskazywało na to, żeby miał przestać padać. Wszystko było spowite białym puchem, a na niebie migotały gwiazdy. Ta noc była wyjątkowo cicha. Żaden odgłos jej nie mącił. Nawet ogień na kominku płonął cicho, cichuteńko, jakby wiedział, że już wkrótce coś się wydarzy. Nagle wśród wirujących płatków śniegu Ben dostrzegł kobiecą postać prowadzącą za rączkę małego chłopca. Oboje podeszli bliżej, a wtedy w kobiecie rozpoznał swoją pierwszą żonę, Elizabeth, a w chłopcu swojego syna, Adama mającego nie więcej niż pięć lat. Uśmiechali się do niego łagodnie. Nagle chłopczyk pociągnął matkę za rękę, tak jakby chciał dać jej znak, że najwyższa pora iść dalej. Elizabeth przecząco pokręciła głową i lekko pchnęła dziecko w kierunku domu, po czym rozpłynęła się w mroku nocy. Mały Adam zupełnie zdezorientowany i przerażony stał pośrodku podwórza wołając: „Mamo! Mamo!”.
Gwałtowne pukanie do drzwi obudziło Bena. Przez chwilę nie wiedział, gdzie jest. Pukanie powtórzyło się, a wtedy mężczyzna zerwał się z fotela. Czyżby jakiś niespodziewany gość i to w środku nocy? Musi być nieźle zmarznięty i zmęczony. Ben otworzył szeroko drzwi i… zamarł. Nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył, a zobaczył swojego najstarszego syna, Adama trzymającego w ramionach śpiącą córeczkę. Obok niego stała młoda, ładna kobieta i uśmiechała się nieśmiało.
- Witaj tato – powiedział widocznie wzruszony Adam. - Czy przyjmiesz pod swój dach zdrożonych wędrowców?
- Adam… co za cud – wydusił z siebie Ben, patrząc na syna, jak na zjawę. - Jak to możliwe? Nie wierzę! Dlaczego nie daliście znać, że przyjeżdżacie? Wyjechałbym po was.
- Wysłałem telegram, ale widocznie nie doszedł – odparł Adam i spytał: - możemy wejść?
- Oczywiście, gdzie ja mam głowę. Wchodźcie do środka, kochani. Co za niespodzianka! Co za wspaniała niespodzianka! Pozwól, wezmę od ciebie małą. Mój Boże, jaka ona śliczna – powiedział Ben spoglądając na wnuczkę. Ta właśnie otworzyła oczy i zaspanym głosikiem, spytała:
- Dziadzio? To naprawdę ty?
- Tak, mój skarbie – odparł tuląc do siebie dziewczynkę. - Poznałaś mnie?
- No pewnie, przecież mam twoją fotografię.
- Ja też mam twoje zdjęcie. Stoi w moim pokoju, obok fotografii babci Elizabeth.
- A wiesz dziadku, że imię dostałam właśnie po babci?
- Tak, wiem i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy. Elizabeth to piękne imię. Noszą je mądre, pewne siebie kobiety.
- Chciałeś powiedzieć tato, uparte i z niezłym charakterkiem – wtrącił Adam, pomagając żonie zdjąć płaszcz.
- Ciekawe po kim to ma? – spytała mimochodem matka dziewczynki.
- Mówisz o mnie? - Adam udał zdziwienie.
- No pewnie, tatusiu. Sam mówiłeś, że jestem do ciebie podobna – Lizzie uśmiechnęła się niewinnie, po czym zwróciła się do Bena: - dziadku, czy to prawda, że mam dwóch kuzynów i malutką kuzynkę?
- Owszem. Poznasz ich rano, teraz śpią – odparł mężczyzna sadzając wnuczkę w fotelu.
- Ty też powinnaś iść do łóżka. – Zauważył Adam i dodał: - tato, pozwól to moja żona, Ellen.
- Bardzo mi miło – rzekł Ben i uścisnął dłoń kobiety.
- Mnie również. Wreszcie spełniło się moje marzenie. Adam, tyle opowiadał o panu i o swoich braciach.
- To teraz będziemy mieć dużo czasu, żeby się lepiej poznać – zapewnił Cartwright, po czym spoglądając na syna, dodał: - długo kazałeś na siebie czekać… bardzo długo, niemal straciłem nadzieję, ale wreszcie jesteś i to tylko się liczy. I wiesz co, synu, cuda naprawdę się zdarzają.
- Tak tato, zwłaszcza w taką noc, jak ta – przytaknął Adam.
- W tak cichą i pełną tajemnic noc, gdy Syn Boży przychodzi na świat, cała rodzina powinna być razem. I tak właśnie będzie u nas, u Carwtrightów - rzekł Ben i objął ramionami dawno niewidzianego syna.




Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pon 21:32, 27 Gru 2021, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
scarlet13




Dołączył: 06 Wrz 2019
Posty: 221
Przeczytał: 16 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Esbobar

PostWysłany: Pon 10:48, 27 Gru 2021    Temat postu: Cud Cichej Nocy

Bardzo ładna historia, pełna ciepła i miłości.
Czy będzie ciąg dalszy ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 13:34, 27 Gru 2021    Temat postu:

Dziękuję. Co do ciągu dalszego, to być może będzie. Zobaczymy. śmieszek

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 16:34, 27 Gru 2021    Temat postu:

Cytat:
Hoss i Joe tuż przed świętami wybrali się po choinkę do lasu. Oczywiście musiała być okazała i sięgać sufitu.

To się rozumie samo przez się. Wszak to choinka Cartwrightów
Cytat:
Co prawda Mały Joe omal nie stracił stopy przy ścinaniu świątecznego drzewka, ale jakoś nikt szczególnie się tym nie przejął. Wszak jakieś tam draśnięcie i zniszczenie buta, fakt z doskonałej skóry, to jednak nie to samo, co amputacja stopy. Zresztą przed świętami było tyle spraw do załatwienia, że biadolenie Joego puszczano mimo uszu.

To miód na moje serce. Co prawda ucierpiał but, li i jedynie, ale dobre i to
Cytat:
… Ben, senior rodu Cartwrightów, od blisko pięciu lat był szczęśliwym, poczwórnym dziadkiem. Pierwszy wnuk pojawił się na świecie za sprawą Małego Joe.

Najmłodszy, ale jak widać najbardziej aktywny
Cytat:
… rodzina dziewczyny, którą Joseph wpędził w kłopoty, chciała w sposób niezwykle radykalny pomścić honor córki i siostry używając do tego celu broni palnej, ewentualnie sznura, zgrabnie związanego w stryczek.

Tradycja rzecz święta, niestety … to znaczy na szczęście tym razem od niej odstąpiono
Cytat:
Oczywiście, żeby zachować twarz postawili Małemu Joe ultimatum: ożenek albo drzewo wisielca, ewentualnie spławienie nurtem rzeki Truckee. Joe, co łatwe było do przewidzenia wybrał małżeństwo, zwłaszcza, że na zabój zakochał się w pięknej Włoszce i z nią chciał spędzić resztę swojego życia. Obie strony tego „konfliktu” były usatysfakcjonowane, choć prawdę mówiąc ojciec dziewczyny nie do końca chciał pogodzić się z wyborem córki.

Może nic straconego, Joe’mu różne głupie pomysły do głowy wpadają i rodzina Giny jednak będzie mogła się wykazać?
Cytat:
Dopiero, gdy na świecie pojawił się uroczy, słodki malec, któremu na chrzcie dano imiona Lorenzo Benjamin, ostatecznie zakopano topór wojenny pomiędzy rodzinami Torleone a Cartwrightami. Chłopczyk rósł jak na drożdżach. Był żywym srebrem i wszędzie było go pełno. Choć trzymały się go psoty, to nikt nie miał ich mu za złe, bowiem wszyscy bez wyjątku byli nim zauroczeni.

Lorenzo, czyli po naszemu Wawrzyniec. Też ładnie
Cytat:
Hoss poczuł wolę bożą i ożenił się z Mary Sue Porter, panną niezbyt urodziwą, ale za to niezwykle sympatyczną, pracowitą i zapatrzoną w dobrodusznego olbrzyma. Hoss i Mary zostali szczęśliwymi rodzicami dwójki dzieci: czteroletniego Gunnara i półtorarocznej Essie. Ich pociechy w przeciwieństwie do synka Małego Joe były najgrzeczniejszymi istotkami pod słońcem.

Gunnar i Essie to dzieci Hossa, więc … są grzeczne
Cytat:
… bowiem oprócz Lorenza, Gunnara i Essie miał jeszcze jedną wnuczkę o imieniu Elizabeth, którą znał jedynie z fotografii. Dziewczynka miała pięć lat i była córeczką jego najstarszego syna, Adama, który od kilku lat mieszkał na stałe w Ballarat w Australii, w stanie Wiktoria, gdzie był właścicielem kopalni złota.

To Adam też jest tatusiem? I dobrze, szkoda tylko, że mieszka tak daleko
Cytat:
Lorenzo natomiast już, już usypiał, gdy nagle przypomniał sobie, że nikt nie pomyślał o mleku i ciasteczkach dla Mikołaja, który miał przyjść nocą i to przez komin. Wymknął się więc ze swojej sypialni i na paluszkach zszedł do salonu. Na szczęście na stoliku jakaś dobra dusza zostawiła mleko i ciasteczka oraz kieliszek nalewki dziadka Bena.

Ktoś o wszystkim pomyślał
Cytat:
Potem Joe z dużego worka brał po garści cukierków i wkładał je do skarpet wiszących nad kominkiem. Nagle nad jedną z nich ręka mężczyzny zawisła w bezruchu. Joe ciężko westchnął i ze zniecierpliwieniem pokręcił głową.
- Tato – powiedział – to nie mam sensu. Po co wieszać skarpetę skoro i tak wiadomo, że on nie przyjedzie.

A co mu to przeszkadza?
Cytat:
Po prostu nie mogę patrzeć, jak tym wszystkim się przejmujesz.
- Uważasz, że usunięcie skarpety to zmieni? Że w tym świątecznym czasie nie będę myślał o Adamie, mojej wnuczce i synowej?
- Szkoda, że oni o tobie… o nas nie myślą – rzucił Joe …

Joe „kopie dołki" pod Adamem
Cytat:
Prawie zupełnie się do nas nie odzywa. Od siedmiu lat nie było go w domu. Nie przyjechał ani na ślub Hossa, ani na mój. Nie interesuje się, jak żyjemy, czy dajemy sobie radę, czy czegoś nam trzeba.
- To nieprawda – odparł Ben. - Adam doskonale wie, co u nas się dzieje, a że jeszcze nie przyszedł od niego list, to nic nie znaczy. Nie pomyślałeś, że ostanie śnieżyce skutecznie sparaliżowały wszelki ruch. Od jakiegoś czasu poczta nie dochodzi do Virginia City, a telegraf jest zepsuty.

Przecież Adam mieszka w Australii, nie za miedzą
Cytat:
- My urabialiśmy sobie ręce po łokcie, a on zwiedzał świat. Londyn, Paryż, Europa, potem zaciągnął się na statek, a gdy znudziła mu się praca marynarza, pojechał do Australii, aby tam zbudować swoją Ponderosę.
- I zbudował ją – wtrącił Ben.
- Może. Kto go tam wie. Teraz został wielkim właścicielem kopalni złota. Ciekawe kim zostanie w następnej kolejności?
- Czyżby przemawiała przez ciebie zazdrość, braciszku? - spytał z ironicznym uśmieszkiem Hoss.

Hoss go rozszyfrował
Cytat:
- Nie, do licha! Ale mam już dość tego czekania na powrót syna marnotrawnego! - krzyknął Joe i zerwawszy skarpetę z imieniem „Adam”, cisnął ją na podłogę. Zapadła cisza. Ben powoli wstał z fotela i zimnym niezwykle opanowanym głosem, rzekł:
- Podnieś. Natychmiast podnieś tę skarpetę i zawieś ją tam gdzie jej miejsce.
- Wiesz, tato gdzie jest jej miejsce? W koszu.
- Joe, opanuj się – syknął Hoss.
- Podnieś – powiedział ponownie Ben. - Dopóki ja rządzę w tym domu, będzie tak, jak chcę, a ty będziesz mnie słuchał. Czy to jasne?
- Tak, tato. Przepraszam – odparł Joe i schylił się po skarpetę, po czym zawiesił ją obok dwóch niemal takich samych skarpet z wyszytymi na nich imionami: „Lizzie” i „Ellen”.

Pasikonik dostał nauczkę, Hossowi też się nie spodobało takie postępowanie
Cytat:
Ben otworzył szeroko drzwi i… zamarł. Nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył, a zobaczył swojego najstarszego syna, Adama trzymającego w ramionach śpiącą córeczkę. Obok niego stała młoda, ładna kobieta i uśmiechała się nieśmiało.
- Witaj tato – powiedział widocznie wzruszony Adam. - Czy przyjmiesz pod swój dach zdrożonych wędrowców?
- Adam… co za cud – wydusił z siebie Ben, patrząc na syna, jak na zjawę. - Jak to możliwe? Nie wierzę! Dlaczego nie daliście znać, że przyjeżdżacie? Wyjechałbym po was.
- Wysłałem telegram, ale widocznie nie doszedł – odparł Adam i spytał: - możemy wejść?
- Oczywiście, gdzie ja mam głowę. Wchodźcie do środka, kochani.

A jednak przyjechał … z rodziną
Cytat:
Elizabeth to piękne imię. Noszą je mądre, pewne siebie kobiety.
- Chciałeś powiedzieć tato, uparte i z niezłym charakterkiem – wtrącił Adam, pomagając żonie zdjąć płaszcz.
- Ciekawe po kim to ma? – spytała mimochodem matka dziewczynki.
- Mówisz o mnie? - Adam udał zdziwienie.
- No pewnie, tatusiu. Sam mówiłeś, że jestem do ciebie podobna – Lizzie uśmiechnęła się niewinnie …

Mała, ale rezolutna

Urocza, nastrojowa świąteczna historia. Adam jak zwykle idealnie trafił w najodpowiedniejszy moment, żeby pojawić się w domu. Jego żona żona i córeczka cieszą się, że poznają rodzinę Cartwrightów. W każdym razie Ben jak zwykle naszykował dla nich prezenty. I dobrze. Podejrzewam, że przy świątecznym obiedzie może dojść do utarczek (oby słownych) między Adamem i Joe. Joe chyba zawsze zazdrościł starszemu bratu pozycji, jaką on zajmował w rodzinie, szacunku i miłości ojca, chociaż to on, jako najmłodszy syn był bardziej rozpieszczany. Myślę, że w dzieciństwie Joe był utrapieniem dla starszych braci. Dobrze, że Adam usamodzielnił się, stworzył swoje własne „królestwo”. Miejsce, w którym wszystko zawdzięczał swojej pracy i rozsądkowi. W Ponderosie tego nie mógł mieć. Tam wszystko ocenianoby porównując jego osiągnięcia z dorobkiem Bena. No i jego córeczka, urocza, rezolutna, z refleksem. Sam Adam podkreślał, że ma charakterek … no i że jest do niego podobna. I fajnie. Liczę na kontynuację …


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 21:21, 27 Gru 2021    Temat postu:

Dziękuję bardzo, za miły komentarz. śmieszek Postaram się o drugą część opowiadania. uśmiech

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 13:12, 31 Gru 2021    Temat postu:

Druga część, na zakończenie starego roku. Mruga



***

Lizzie nie mogła spać. Za dużo wokół niej się działo. Jej tatuś obiecał, że będzie bajkowo i tak było. Dom dziadka okazał się piękny. Piękny, ogromny i tajemniczy. Do tego wielka choinka, która stała w salonie i mnóstwo leżących pod nią prezentów, nie wspominając o skarpetach wiszących nad kominkiem nie pozwalały dziewczynce zasnąć. Nic więc dziwnego, że Lizzie postanowiła zrobić sobie mały rekonesans i zaraz wrócić do łóżka. Wydawało się to niezwykle proste, bowiem tak ona, jak i jej rodzice zajmowali pokój gościnny, przylegający do salonu. Dziewczynka wysunęła się spod ciepłej kołdry i z wzrokiem utkwionym w śpiących rodziców powoli ruszyła do wyjścia. Delikatnie nacisnęła klamkę i uchyliła drzwi. Na szczęście nie skrzypnęły. Lizzie wyjrzała na zewnątrz. W salonie nikogo nie było. Na kominku żarzyły się resztki polan, a przez okno wpadało światło księżyca. W jego blasku stała choinka i w niemal magnetyczny sposób przyciągała do siebie dziecko. Lizzie z zachwytem malującym się na buzi podeszła do świątecznego drzewka i z uwagą zaczęła oglądać zawieszone na nim ozdoby. Czego tam nie było? Różne zwierzątka spoglądały na nią z gałązek, gwiazdki mrugały tajemniczo, a dzwonki, była tego pewna, zadzwoniły na jej widok. Spod sufitu, z czubka choinki patrzył na nią duży, poważny anioł i śledził każdy jej krok. Lizzie na jego widok dygnęła pięknie i skinęła wdzięcznie głową. Musiał jej coś odpowiedzieć, bo uśmiechnęła się i cichutko zaklaskała w rączki, po czym okręciła się wokół raz i drugi. Potem kucnęła i zaczęła przyglądać się złożonym pod choinką prezentom. Było ich całkiem sporo, a właściwie bardzo dużo. Lizzie nie widziała do tej pory aż tylu podarków. Oczywiście w jej domu rodzinnym w Ballarat, w każde Boże Narodzenie była pięknie udekorowana choinka i prezenty od świętego Mikołaja, ale nie w takiej ilości, jak tu w Ponderosie. Dziewczynka stwierdziła, że Mikołaj z Nevady był wyjątkowo hojny. Ciekawe, czy pamiętał o mnie? - pomyślała i jej spojrzenie padło na pękate skarpety wiszące nad kominkiem. Podeszła bliżej i zaczęła sylabizować napisy: L-o-r-e-n-z-o, G-i-n-a, J-o-e, G-u-n-n-a-r, E-s-s-i-e, M-a-r-y, H-o-s-s, B-e-n. W połowie odczytywania imion posmutniała, jej imienia nie było. Westchnąwszy przesunęła się nieco dalej i zobaczyła jeszcze trzy skarpety. Z szybko bijącym serduszkiem podeszła bliżej i mrużąc oczy przeczytała: Ellen, Lizzie, Adam. Jednak Mikołaj nie zapomniał ani o niej, ani o jej rodzicach. Buzię dziewczynki rozświetliła radość. Natychmiast też zapragnęła zajrzeć do skarpety z jej imieniem. Nie zastanawiając się długo przysunęła krzesło do kominka, wdrapała się na nie, po czym zanurzyła dłoń w skarpecie. Pierwsze, co wyciągnęła to była pięknie wydana książka z bajkami. Zachwycona, chciała ją przejrzeć, ale po chwili z żalem odłożyła ją na miejsce. Kolejną rzeczą, którą wyjęła był rożek z kolorowymi cukierkami. Tu nie mogła się powstrzymać i jeden cukierek, a po chwili wahania drugi, wylądował w ustach dziecka. Smak był niebiański. Trudno więc dziwić się, że łakomstwo wzięło górę i Lizzie opróżniła rożek słodkości do połowy. Ostatkiem sił powstrzymała się przed zjedzeniem wszystkiego. Miała już odłożyć rożek na miejsce, gdy usłyszała jakiś szmer i cichy głosik mówiący:
- Kradnie.
- Nie wierzę. To przecież dziewczynka – odparł drugi głosik.
- To, co z tego? Myślisz, że dziewczyny nie są złodziejkami? Są, a do tego strasznie oszukują. Tata mówił, że kobiety robią nam wodę z mózgu, a mój tata wie, co mówi. Wszystkie dziewczyny są wredne. Ona też. Mówię ci – rzekł pierwszy głosik należący do małego Lorenzo.
- Ale ona jest taka ładna. Na pewno nie jest złodziejką – upierał się drugi głosik, którego właścicielem był synek Hossa, Gunnar.
- Bo nie jestem żadną złodziejką – warknęła oburzona Lizzie i zeskoczyła z krzesła.
- To, co tam robiłaś? - spytał Lorenzo.
- Oglądałam skarpetę z moim imieniem – odparła podchodząc do schodów, na których siedzieli chłopcy, bacznie się jej przyglądając.
- Wiesz, co Gunnar, to chyba ta Lizzie, czy jak jej tam – rzekł po chwili Lorenzo.
- Chyba masz rację – przytaknął drugi z chłopców.
- Zawsze mam rację.
- Lorenzo, jak myślisz, skąd ona się tu wzięła?
Jednak Lorenzo nie zdołał udzielić Gunnarowi odpowiedzi, bowiem dziewczynka wziąwszy się pod boki i zrobiwszy przy tym groźną minę, zakomunikowała:
- Jestem Elizabeth, Elizabeth Cartwright, a nie „jak jej tam” i jestem waszą kuzynką. A w ogóle moglibyście być dla mnie milsi. Co wy sobie myślicie, że przyjechałam tu z Australii, żeby wysłuchiwać, jak mnie obrażacie.
- Wcale tego nie robimy – powiedzieli niemal równocześnie chłopcy.
- Ale nazwaliście mnie złodziejką – Lizzie zrobiła nadąsaną minkę – a ja tak bardzo czekałam, żeby was poznać, moich kuzynów.
- Nie wiedzieliśmy kim jesteś – rzekł Lorenzo. - Baliśmy się, że ktoś chce zabrać podarki, które przyniósł dla nas Mikołaj.
- Pojawiłaś się tak nagle – dodał Gunnar – no i trochę się wystraszyliśmy.
- Akurat uwierzę, że przeraziła was mała dziewczynka, taka jak ja.
- Nie gniewaj się na nas – poprosił Lorenzo. - Nie wiedzieliśmy, że przyjedziesz, prawda Gunnar?
Chłopiec energicznie pokiwał głową i powiedział:
- No, nic a nic.
- Dobra, niech wam będzie. - odparła Lizzie. Przez chwilę przyglądała się swoim kuzynom, a widząc ich stropione miny uśmiechnęła się i oznajmiła: - nie gniewam się na was. Fajni jesteście.
- Ty też – zapewnił Lorenzo.
- No. – Potwierdził Gunnar i wlepiwszy w Lizzie błękitne oczy, spytał: - naprawdę przyjechałaś z Australii?
- Tak.
- Czy tam są takie zwierzęta, co boksują?
- Chodzi ci o kangury. Tak, są.
- Ciekawe, kto ich tego uczy? – zainteresował się Lorenzo.
- Nikt, one po prostu tak się bronią.
- A to prawda, że można jej zjeść? - spytał Gunnar i mimowolnie przełknął ślinę.
- To prawda. Ich mięso podobne jest do wołowiny i niektórzy ludzie robią z niego steki.
- Jadłaś?
- Nie, nie mogłabym. One są takie śliczne. Tatuś mówi, że dopóki mamy, co jeść nie powinniśmy polować na te zwierzęta.
- Twój tata lubi je, prawda? - zainteresował się Lorenzo.
- Tak. Mówi, że wszystkim zwierzętom należy się szacunek, i że nie wolno ich krzywdzić.
- Mój tato też tak mówi – rzekł Gunnar.
- On ma na imię Hoss?
- Mhm, Eryk Hoss.
- A mój ma na imię Joseph – wtrącił Lorenzo.
- Mały Joe – ucieszyła się Lizzie.
- Wcale nie jest mały – chłopiec wyraźnie naburmuszył się. - To tylko takie przezwisko, ale nikt już do niego tak nie mówi i ty nie powinnaś.
- Nie martw się, nie będę – uspokoiła go dziewczynka – to przecież mój stryjek.
- Tak, jak i mój tato – zauważył Gunnar.
- Mój też jest dla was stryjkiem – Lizzie uśmiechnęła się do chłopców.
- Opowiedz nam, jaki on jest – poprosił Lorenzo.
- O tak - Gunnar dołączył się do prośby kuzyna. - I opowiedz, jak jest w Australii?
- Teraz? - dziewczynka zrobiła zdziwioną minę. - Chyba powinniśmy iść do łóżek. A co będzie, jak znajdą nas rodzice?
- Boisz się? - zakpił Lorenzo.
- Niczego się nie boję. Mogę wam opowiedzieć, ale jest mi zimno.
- To ja przyniosę koce – zaoferował się Gunnar. - Są tu w komodzie.
- A ja przyniosę ciasteczka. Hop Sing upiekł ich całe góry – rzekł Lorenzo i zniknął w kuchni.
Po kilku chwilach dzieci owinięte w koce siedziały pod choinką. Między nimi stał talerz pełen ciasteczek, które znikały wraz z opowieścią Lizzie. Wkrótce Lorenzo zmuszony był po raz drugi wyprawić się do kuchni. Świtało, gdy dzieci zmęczone rozmową usnęły.

***

Mniej więcej o tej samej porze Ben wstał z łóżka. Pojawienie się Adama, Ellen i małej Lizzie nie pozwoliło mu zmrużyć oka. Zresztą za bardzo był szczęśliwy, żeby spać. To dopiero zdziwią się Hoss i Joe, gdy zobaczą kto przyjechał. Ben uśmiechnął się na tę myśl i zatarł dłonie. Poczuł, że wstąpiła w niego zupełnie nowa energia, a radość wprost go rozsadzała. Spojrzał na fotografię swojej pierwszej żony i cicho powiedział: Lizzie, nasz syn przyjechał do domu na święta. Wreszcie przyjechał. Dałby głowę, że żona uśmiechnęła się do niego. Odpowiedział jej tym samym. Nagle poczuł, że ściany sypialni go przytłaczają. Postanowił więc zejść do salonu i posiedzieć trochę przy choince. Najpierw jednak musiał zaparzyć sobie kawy. Bladym świtem nic tak nie smakowało, jak gorąca, aromatyczna i czarna jak smoła kawa.
Już schodząc po schodach wiedział, że coś jest nie tak. Gdy zobaczył trójkę swoich wnucząt przytulonych do siebie i śpiących w najlepsze, łzy zakręciły mu się w oczach. Usiadł w fotelu i zapatrzył się w ten przecudny obrazek.
Tymczasem w pokoju gościnnym rozgrywały się zgoła inne sceny. Gdy Ellen Cartwright przebudziła się, pierwsze co zrobiła to spojrzała na łóżko, na którym spała jej córeczka. Kołdra była odrzucona, a dziecka nie było. Kobieta rozejrzała się pokoju, po czym szarpnęła mocno męża za ramię.
- Adamie obudź się. Natychmiast się obudź. Słyszysz mnie?
- Mhm – mruknął i odwrócił się do żony plecami.
- Adamie, Lizzie nie ma w łóżku.
- Dobrze, dobrze – odparł przez sen.
- Do licha ciężkiego, obudź się – szturchnęła go z całej siły. Adam syknął z bólu i z oburzeniem zapytał:
- Kobieto, co w ciebie wstąpiło?
- Jeszcze pytasz? Nasza córka zniknęła.
- Co ty opowiadasz – Adam ziewnął.
- To sam zobacz. Nie ma jej.
- Może wyszła za potrzebą. Pewnie zaraz wróci. Nie ma się czym martwić – odparł i... zamknął oczy.
- A jak nie wróci? Adamie, a jak coś się stało?
- Tu w Ponderosie? Niemożliwe. Ellen daj mi jeszcze trochę pospać.
- Jak w ogóle możesz myśleć o spaniu, gdy nie wiadomo, co się dzieje z naszym dzieckiem. Nie pamiętasz już tej historii z dingo?
- W Nevadzie nie ma psów dingo.
- Ale są inne niebezpieczne zwierzęta – odparła zdenerwowana kobieta.
- Tak, kury, krowy i konie – rzekł z ironią Adam.
- Kpij sobie, kpij. Koń też może zrobić krzywdę, a przecież wiesz, jaka Lizzie jest ciekawska.
- Mam ją poszukać? - Adam ciężko westchnął. Po długiej podróży, jakoś nie uśmiechało mu się opuszczenie ciepłego łóżka.
- A jak myślisz?
- Dobrze, ale jak ją znajdę to dostanie w skórę – odparł mężczyzna i z miną nie wróżącą nic dobrego wstał z łóżka i założył szlafrok. Patrząc na żonę ponownie westchnął i poirytowany zapowiedział, że Lizzie go popamięta. Ellen nic sobie z tego nie robiąc, powiedziała:
- Idź już i przyprowadź mi tu dziecko.
Adam fuknął niezadowolony i wyszedł z pokoju. Tylko wczesna pora powstrzymała go przed trzaśnięciem drzwiami. Zrobił kilka kroków i dostrzegł ojca siedzącego w fotelu.
- Już nie śpisz? - spytał.
- Jak widzisz – odparł Ben. - Pewnie szukasz córki.
- Zgadłeś.
- Jest tu, pod choinką.
Adam podszedł bliżej i na widok trójki śpiących maluchów uśmiechnął się.
- Jak widzę już się poznali – powiedział.
- Wyglądają uroczo – stwierdził Ben.
- Ten blondynek to syn Hossa?
- Tak, to Gunnar.
- Rozumiem, że ten drugi to Lorenzo. Ma czuprynę dokładnie taką samą, jak Joe, gdy miał pięć lat.
- Zauważyłeś?
- Trudno nie zauważyć – odparł Adam. - Bardzo ładny chłopiec.
- I tak samo psotny, jak był jego ojciec – odparł Ben.
- Cóż chcesz, jaki ojciec taki syn – Adam zaśmiał się cicho.
- Odkąd Joe został mężem i ojcem bardzo wydoroślał. A poza tym Gina krótko go trzyma.
- Jakoś nie wyobrażam sobie, żeby mój braciszek słuchał żony.
- A ty?
- Co ja? - Adam zdziwiony spojrzał na ojca.
- Słuchasz się swojej żony?
- Ellen? Nawzajem się słuchamy. I kochamy.
- Jaka ona jest?
- Mądra, dobra i łagodna. Najważniejsze, że ze mną wytrzymuje.
- To już ją bardzo lubię.
Na chwilę zapadła cisza. Adam z ciekawością rozglądał się po salonie, a Ben z podobną ciekawością przyglądał się synowi. Przez te siedem lat prawie się nie zmienił, tylko skronie nieco mu posiwiały, a wokół oczu pojawiła się siateczka drobnych zmarszczek. Wreszcie Adam zorientował się, że ojciec go obserwuje. Poczuł się nieswojo. Nie wiedział, co powiedzieć, więc uśmiechnął się tylko, po czym wskazując Lizzie, rzekł:
- Chyba powinienem ją zabrać. Ellen się niepokoi.
Ben pokiwał ze zrozumieniem głową, a gdy Adam pochylił się nad córeczką dało się słyszeć cichą rozmowę:
- Znowu gdzieś razem poleźli.
- Na pewno sprawdzić, czy są dla nich prezenty.
- A mówiłeś Joe, że tata ich wystraszył tą przemową o konieczności bycia grzecznym.
- No, cóż myliłem się, a ty Hoss miałeś rację. Trzeba było pilnować smarkaczy. Gdyby nie święta to Lorenzo dostałby lanie.
- Akurat Gina pozwoliłaby ci na to – odparł Hoss zduszonym ze śmiechu głosem.
- Uważaj sobie, bo jestem wściekły – Joe zrobił groźną minę i nagle zamarł. Po chwili wydusił z siebie jedno słowo: - Adam.
- Adam? Co ty gadasz? - spytał Hoss i podobnie, jak Joe przystanął na schodach, a potem w ułamku sekundy znalazł się na dole i chwycił brata w objęcia. Wzruszenie odjęło mu mowę, ale niedźwiedzi uścisk powiedział wszystko. W oczach Hossa zaszkliły się łzy, Adam również był wzruszony. Wreszcie Hoss z niedowierzaniem kręcąc głową powiedział:
- Zrobiłeś nam prawdziwą niespodziankę. Dobrze, że jesteś.
Tymczasem Joseph ochłonąwszy po wstrząsie, jakiego doznał na widok najstarszego brata, zszedł powoli po schodach i przystanął przy choince. Adam spojrzał na niego, oczekując wyrzutów zamiast powitania. Po policzkach Josepha płynęły łzy. On również nie potrafił zapanować nad wzruszeniem. Adam podszedł do niego i wyciągnął dłoń. Joe udał, że jej nie widzi. Rzekł tylko:
- Witaj w domu – i objął brata ramionami, po czym wyszeptał: - jeśli myślisz, że cię nie opieprzę to jesteś w błędzie. Zawieszenie broni obowiązuje tylko w święta.
- Wiem, mamy sobie dużo do powiedzenia – przyznał Adam.
- Przyjechałeś sam, czy z rodziną?
- Z rodziną. Jej część leży pod choinką.
- Co takiego? - zdziwił się Joe.
- Sam zobacz – rzekł Adam wskazując na budzącą się ze snu trójkę maluchów.
- No i co szkraby – Hoss przykucnął przy dzieciach – znalazłyście swoje prezenty?
- Jeszcze nie, tato – odparł Gunnar trąc piąstką oko – ale znaleźliśmy kuzynkę.
- Kuzynkę?
- Tak stryjku – wtrącił Lorenzo i wyciągnąwszy palec w kierunku ciekawie spoglądającej dziewczynki, dodał: – to ona. Fajna, prawda?
- Bardzo – odparł Hoss i uśmiechnął się od ucha do ucha.
Ben, siedzący przez cały ten czas w fotelu, wiedział jedno, cud cichej nocy wciąż trwał.

***



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pią 13:13, 31 Gru 2021, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
scarlet13




Dołączył: 06 Wrz 2019
Posty: 221
Przeczytał: 16 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Esbobar

PostWysłany: Pią 13:17, 31 Gru 2021    Temat postu: Cud Cichej Nocy

Ciepła historyjka.
Adam się zachowuję jak typowy mąż, gdy chce spać to dziecko już nie jest jego.
Mała Liz jest uroczą dziewczynką, uparta i ciekawą świata.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez scarlet13 dnia Pią 13:24, 31 Gru 2021, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 13:23, 31 Gru 2021    Temat postu:

Dziękuję za komentarz. Tak, Adam to typowy mężczyzna. Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 21:12, 01 Sty 2022    Temat postu:

Cytat:
Lizzie z zachwytem malującym się na buzi podeszła do świątecznego drzewka i z uwagą zaczęła oglądać zawieszone na nim ozdoby. Czego tam nie było? Różne zwierzątka spoglądały na nią z gałązek, gwiazdki mrugały tajemniczo, a dzwonki, była tego pewna, zadzwoniły na jej widok. Spod sufitu, z czubka choinki patrzył na nią duży, poważny anioł i śledził każdy jej krok. Lizzie na jego widok dygnęła pięknie i skinęła wdzięcznie głową. Musiał jej coś odpowiedzieć, bo uśmiechnęła się i cichutko zaklaskała w rączki …

Uroczy obrazek – choinka i zachwycone nią dziecko
Cytat:
Oczywiście w jej domu rodzinnym w Ballarat, w każde Boże Narodzenie była pięknie udekorowana choinka i prezenty od świętego Mikołaja, ale nie w takiej ilości, jak tu w Ponderosie. Dziewczynka stwierdziła, że Mikołaj z Nevady był wyjątkowo hojny.

Cóż, Ben jednak nie jest taki oszczędny jak na przykład Adam
Cytat:
Westchnąwszy przesunęła się nieco dalej i zobaczyła jeszcze trzy skarpety. Z szybko bijącym serduszkiem podeszła bliżej i mrużąc oczy przeczytała: Ellen, Lizzie, Adam. Jednak Mikołaj nie zapomniał ani o niej, ani o jej rodzicach. Buzię dziewczynki rozświetliła radość. Natychmiast też zapragnęła zajrzeć do skarpety z jej imieniem.

Tak, Ben co roku wiesza skarpety z ich imionami. Wierzył, że przyjadą
Cytat:
Miała już odłożyć rożek na miejsce, gdy usłyszała jakiś szmer i cichy głosik mówiący:
- Kradnie.
- Nie wierzę. To przecież dziewczynka – odparł drugi głosik.
- To, co z tego? Myślisz, że dziewczyny nie są złodziejkami? Są, a do tego strasznie oszukują. Tata mówił, że kobiety robią nam wodę z mózgu, a mój tata wie, co mówi. Wszystkie dziewczyny są wredne. Ona też. Mówię ci – rzekł pierwszy głosik należący do małego Lorenzo.
- Ale ona jest taka ładna. Na pewno nie jest złodziejką – upierał się drugi głosik, którego właścicielem był synek Hossa, Gunnar.

A to co? Jakieś elfy? Lorenzo jest nieodrodnym synem Joe
Cytat:
… dziewczynka wziąwszy się pod boki i zrobiwszy przy tym groźną minę, zakomunikowała:
- Jestem Elizabeth, Elizabeth Cartwright, a nie „jak jej tam” i jestem waszą kuzynką. A w ogóle moglibyście być dla mnie milsi. Co wy sobie myślicie, że przyjechałam tu z Australii, żeby wysłuchiwać, jak mnie obrażacie.

Wygadana, zupełnie jak jej tata
Cytat:
- Nie wiedzieliśmy kim jesteś – rzekł Lorenzo. - Baliśmy się, że ktoś chce zabrać podarki, które przyniósł dla nas Mikołaj.
- Pojawiłaś się tak nagle – dodał Gunnar – no i trochę się wystraszyliśmy.
- Akurat uwierzę, że przeraziła was mała dziewczynka, taka jak ja.
- Nie gniewaj się na nas – poprosił Lorenzo.

Jasne. Ewentualny włamywacz w pierwszej kolejności zapakowałby do worka słodkości ze skarpet i kolorowe książeczki. A Lorenzo już złagodniał
Cytat:
- Tak. Mówi, że wszystkim zwierzętom należy się szacunek, i że nie wolno ich krzywdzić.
- Mój tato też tak mówi – rzekł Gunnar.
- On ma na imię Hoss?
- Mhm, Eryk Hoss.
- A mój ma na imię Joseph – wtrącił Lorenzo.
- Mały Joe – ucieszyła się Lizzie.
- Wcale nie jest mały – chłopiec wyraźnie naburmuszył się. - To tylko takie przezwisko, ale nikt już do niego tak nie mówi i ty nie powinnaś.

Oj! Czyżby jakieś kompleksy się odezwały?
Cytat:
Po kilku chwilach dzieci owinięte w koce siedziały pod choinką. Między nimi stał talerz pełen ciasteczek, które znikały wraz z opowieścią Lizzie. Wkrótce Lorenzo zmuszony był po raz drugi wyprawić się do kuchni. Świtało, gdy dzieci zmęczone rozmową usnęły.

Kolejna urocza scenka
Cytat:
Już schodząc po schodach wiedział, że coś jest nie tak. Gdy zobaczył trójkę swoich wnucząt przytulonych do siebie i śpiących w najlepsze, łzy zakręciły mu się w oczach. Usiadł w fotelu i zapatrzył się w ten przecudny obrazek.

Tak, Ben miał prawo się wzruszyć
Cytat:
- Adamie obudź się. Natychmiast się obudź. Słyszysz mnie?
- Mhm – mruknął i odwrócił się do żony plecami.
- Adamie, Lizzie nie ma w łóżku.
- Dobrze, dobrze – odparł przez sen.
- Do licha ciężkiego, obudź się – szturchnęła go z całej siły. Adam syknął z bólu i z oburzeniem zapytał:
- Kobieto, co w ciebie wstąpiło?
- Jeszcze pytasz? Nasza córka zniknęła.
- Co ty opowiadasz – Adam ziewnął.
- To sam zobacz. Nie ma jej.
- Może wyszła za potrzebą. Pewnie zaraz wróci. Nie ma się czym martwić – odparł i... zamknął oczy.

Adam to typowy facet
Cytat:
- Pewnie szukasz córki.
- Zgadłeś.
- Jest tu, pod choinką.
Adam podszedł bliżej i na widok trójki śpiących maluchów uśmiechnął się.
- Jak widzę już się poznali – powiedział.
- Wyglądają uroczo – stwierdził Ben.
- Ten blondynek to syn Hossa?
- Tak, to Gunnar.
- Rozumiem, że ten drugi to Lorenzo. Ma czuprynę dokładnie taką samą, jak Joe, gdy miał pięć lat.
- Zauważyłeś?
- Trudno nie zauważyć – odparł Adam. - Bardzo ładny chłopiec.

Urocza trójka leży pod choinką niczym prezenty
Cytat:
- Znowu gdzieś razem poleźli.
- Na pewno sprawdzić, czy są dla nich prezenty.
- A mówiłeś Joe, że tata ich wystraszył tą przemową o konieczności bycia grzecznym.
- No, cóż myliłem się, a ty Hoss miałeś rację. Trzeba było pilnować smarkaczy. Gdyby nie święta to Lorenzo dostałby lanie.
- Akurat Gina pozwoliłaby ci na to – odparł Hoss zduszonym ze śmiechu głosem.
- Uważaj sobie, bo jestem wściekły – Joe zrobił groźną minę i nagle zamarł. Po chwili wydusił z siebie jedno słowo: - Adam.

A to go zamurowało
Cytat:
Wzruszenie odjęło mu mowę, ale niedźwiedzi uścisk powiedział wszystko. W oczach Hossa zaszkliły się łzy, Adam również był wzruszony. Wreszcie Hoss z niedowierzaniem kręcąc głową powiedział:
- Zrobiłeś nam prawdziwą niespodziankę. Dobrze, że jesteś.
Tymczasem Joseph ochłonąwszy po wstrząsie, jakiego doznał na widok najstarszego brata, zszedł powoli po schodach i przystanął przy choince. Adam spojrzał na niego, oczekując wyrzutów zamiast powitania. Po policzkach Josepha płynęły łzy. On również nie potrafił zapanować nad wzruszeniem. Adam podszedł do niego i wyciągnął dłoń. Joe udał, że jej nie widzi. Rzekł tylko:
- Witaj w domu – i objął brata ramionami, po czym wyszeptał: - jeśli myślisz, że cię nie opieprzę to jesteś w błędzie. Zawieszenie broni obowiązuje tylko w święta.
- Wiem, mamy sobie dużo do powiedzenia – przyznał Adam.

Czyli spokojnie z Joe pokłócą się po świętach, a z Hossem … nie pokłócą się
Cytat:
- No i co szkraby – Hoss przykucnął przy dzieciach – znalazłyście swoje prezenty?
- Jeszcze nie, tato – odparł Gunnar trąc piąstką oko – ale znaleźliśmy kuzynkę.
- Kuzynkę?
- Tak stryjku – wtrącił Lorenzo i wyciągnąwszy palec w kierunku ciekawie spoglądającej dziewczynki, dodał: – to ona. Fajna, prawda?
- Bardzo – odparł Hoss i uśmiechnął się od ucha do ucha.

Z kuzynki też się ucieszyli

Bardzo rodzinna, bonanzowa, cartwrightowska świąteczna opowieść. Adam wraz z żoną i córeczką przyjeżdża do Ponderosy. W Wigilię. Ben bardzo się ucieszył z takiej świątecznej niespodzianki, Hoss zawsze tęsknił za bratem, ale Joe zawsze się złościł na Adama, że rzadko pisze i nie odwiedza rodziny. Jednak, kiedy zobaczył starszego brata, wzruszył się i uściskał go, zapowiadając jednak, że później mu to i owo wygarnie. Zobaczymy. Na razie to ich dzieci zaprzyjaźniły się. I dobrze. Lizzie jest rezolutną, bystrą dziewczynką, Lorenzo jest nieco zapalczywy i kłótliwy jak Joe, a Gunnar dobroduszny i życzliwy wszystkim jak Hoss. W każdym razie to początek pięknej przyjaźni. Te chwile spędzone w Ponderosie z pewnością dzieci zapamiętają na całe życie. Ciekawe, czy Joe dotrzyma słowa i wygarnie to i owo Adamowi? Jak Adam na to zareaguje? Czy Hoss znów będzie musiał ich rozdzielać, jak kiedyś, przed laty? Zobaczymy, a raczej przeczytamy. Mam nadzieję …



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Sob 21:14, 01 Sty 2022, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 23:41, 01 Sty 2022    Temat postu:

Serdecznie dziękuję za miły komentarz. Very Happy Myślę, że Joe nie odpuści Adamowi, ale to okaże się w trzeciej części. Mruga

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Senszen
Moderator artystyczny



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 4082
Przeczytał: 31 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 16:37, 02 Sty 2022    Temat postu:

To mnie tu omija zupełnie nowe opowiadanie Shocked Trzeba się zabrać za czytanie Mruga

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 13:14, 06 Sty 2022    Temat postu:



***

Był wieczór. Adam wyszedł przed dom i zaczerpnął głęboko mroźnego powietrza. Wydawało mu się jakby nigdy nie wyjeżdżał z Ponderosy, jednak radosne głosiki dzieci dochodzące z wnętrza rozświetlonego domu świadczyły, że tak nie jest. Spojrzał w rozgwieżdżone niebo. Migotały na nim setki tysięcy gwiazd. Tak, gwiazdy na niebie nad Nevadą były wyjątkowe. Nagle ze stajni dało się słyszeć rżenie koni. Adam, dałby głowę, że usłyszał swojego wierzchowca Sporta. To był wspaniały rumak. Po nim nie miał równie inteligentnego, odważnego i wytrzymałego konia. Rżenie powtórzyło się. Widocznie coś zaniepokoiło zwierzęta. Adam niewiele się zastanawiając ruszył do stajni. Otworzył powoli drzwi. Przywitało go krótkie parsknięcie najbliżej stojącego konia. Zabrzmiało to tak, jakby zwierzę ostrzegało swoich towarzyszy przed czymś nieoczekiwanym. Mężczyzna sięgnął po lampę wiszącą przy wejściu i zapalił ją. Rozejrzał się i stwierdził, że od jego wyjazdu nic tu się nie zmieniło. Uśmiechnął się, gdy w wierzchowcach stojących w boksach po prawej stronie rozpoznał Bucka, należącego do jego ojca i Chuba, ogromnego konia Hossa. Po drugiej stronie stał łaciaty Cochise, należący do Joego. W dużym boksie obok kręciły się niespokojnie dwie klacze, najpewniej należące do szwagierek Adama. Jedna była biała, dość wysoka, druga siwa. Dalej niemal na końcu stajni stał on. Stał i patrzył na intruza na dwóch nogach.
- Jesteś, koniku. Jednak cię nie sprzedali cię. - Powiedział łagodnym głosem Adam i zrobiwszy dwa kroki w kierunku zwierzęcia, spytał: - poznajesz mnie, Sport?
Koń machnął ogonem i tupnął tylną nogą. Uszy miał położone po sobie, a głowę uniesioną do góry. Mężczyzna wiedział, co to oznacza. Przystanął i czekał aż wierzchowiec pozwoli mu podejść. Trwało to dłuższą chwilę, tak jakby koń potrzebował trochę czasu, aby przypomnieć sobie kim jest ten stojący przed nim człowiek. I nagle lekko pochylił głowę i kiwnął nią. Nozdrza miał rozszerzone, a ogon uniesiony niczym flaga. Jego czarne, aksamitne oczy miękko spoglądały na człowieka. Adam podszedł do konia i wyciągnął knykcie dłoni w jego kierunku. W odpowiedzi Sport dotknął ją pyskiem. Mężczyzna cofnął rękę, a potem jeszcze dwa razy podsuwał mu pod pysk dłoń zwiniętą w luźną pięść. Za każdym razem zwierzę albo muskało albo skubało ją wargami. Wreszcie Adam pogłaskał Sporta po szyi. Koń przyjął to z wyraźnym zadowoleniem, a gdy mężczyzna podrapał go po kłębie, stało się jasnym, że odzyskał zaufanie wierzchowca. Zaraz też, jak dawniej, Sport próbował sprawdzić, czy w kieszeni jego właściciela znajdą się jakieś smakołyki.
- Wiem czego szukasz, ale nie mam nic dla ciebie – rzekł Adam głaszcząc konia po szyi. - Przykro mi, staruszku.
- Jabłka i marchew dla koni są tu w skrzyni – rozległ się nagle głos Josepha. Adam znieruchomiał i spojrzał przez ramię. Jego brat stał tuż obok z filiżankami świątecznego ponczu w dłoniach.
- Sport zawsze uwielbiał jabłka.
- I w tej kwestii nic się nie zmieniło. – Zapewnił Joe i dodał: - daj mu wreszcie to jabłko, bo chcę z tobą porozmawiać.
W kilka chwil później, gdy Sport dostał aż pięć jabłek i tyleż samo marchewek, Adam usiadł obok brata na skrzyni z narzędziami. Ten podał mu filiżankę z ponczem. Pili się w zupełnej ciszy.
- Podobno w noc narodzin Pana zwierzęta mówią ludzkim głosem – zauważył Adam.
- Podobno, ale, ty powinieneś się cieszyć, że to tylko taka legenda. W przeciwnym razie twój koń miałby ci dużo do powiedzenia i to niekoniecznie dobrych rzeczy – odparł Joe.
- Wyobrażam sobie.
- Nie, nie wyobrażasz sobie. Bardzo tęsknił. Nikomu nie dał się dosiąść. Nie chciał jeść i omal nie padł.
- Mieliście go sprzedać – zauważył cicho Adam.
- Tak, ale jakoś nie mogliśmy się na to zdecydować.
- Kto teraz na nim jeździ?
- Właściwie nikt – odparł Joe – ale od czasu do czasu zabieram go na przejażdżki. Chyba trochę mi ufa, bo pozwala się dosiadać.
Jakby na potwierdzenie tych słów któryś z koni prychnął, a inny zarżał. Adam uśmiechnął się smutno i głęboko zaczerpnąwszy powietrza, powiedział:
- Chciałeś mnie opieprzyć. Przeszło ci?
- Nie, nadal chcę – odparł z powagą Joe.
- To do dzieła.
- Właściwie to nie wiem od czego zacząć. Trochę tego się zebrało. Dlatego zapytam wprost, dlaczego, dlaczego nas zostawiłeś?
- Nie zostawiłem was, Joe – odparł cicho Adam.
- Ja widzę to inaczej. Porzuciłeś nas. Na początku byłem na ciebie cholernie wściekły. Z czasem wściekłość zmieniła się w żal. Nie zawsze się ze sobą zgadzaliśmy. Ta nasza braterska miłość była szorstka, ale nigdy, przenigdy nie pomyślałbym się, że mój najstarszy brat zniknie z mojego życia na długie siedem lat.
- Nie wiem, co mam powiedzieć... – zaczął Adam.
- Nie musisz nic mówić, tylko mnie wysłuchaj. Zazdrościłem ci pozycji, jaką zajmowałeś w rodzinie, zazdrościłem ci szacunku i miłości ojca. We wszystkim byłeś lepszy, a ja według ciebie byłem utrapieniem całej rodziny.
- To nieprawda – zaprzeczył Adam. - Jako najmłodszy z nas byłeś po prostu rozpieszczany i tyle. Ojciec zawsze ciebie najbardziej kochał. Byłeś jego pupilkiem i nadal jesteś.
- Cóż ja mam nieco inne zdanie – stwierdził Joe. - Swoją drogą ciekawe, co Hoss miałby do powiedzenia na ten temat?
- Nasz brat jest prostodusznym, dobrym człowiekiem. Nie sądzę, żeby miał się nad tym zastanawiać.
- Być może masz rację. Wychodzi na to, że obaj jesteśmy bardzo skomplikowani.
- Tak. Chyba tak właśnie jest. Pytałeś dlaczego wyjechałem…
- Nie – Joe przerwał bratu. - Pytałem dlaczego nas zostawiłeś?
- Na początku tylko wyjechałem. To miały być dwa najwyżej trzy miesiące. Miałem wrócić na jesienny spęd, ale zachłysnąłem się tym co zobaczyłem, innym życiem, innym światem. Chciałem tego wszystkiego doświadczyć. Miałem dość codziennej rutyny, chyba też… Ponderosy.
- Tego lepiej nie mów ojcu.
- Nie powiem, ale wtedy tak właśnie myślałem. Chciałem się stąd wyrwać.
- No i na siedem lat ci się udało – Joe nie ukrywał ironii, po czym powiedział coś, co zaskoczyło Adama: - takie zachowanie przystoi młodzieńcowi, który nie wie czego chce od życia, lekkoduchowi, takiemu jak ja.
- Z małymi wyjątkami, nie byłeś nim.
- To miłe z twojej strony – Joe uśmiechnął się – ale ja wiem swoje.
- Zmieniłeś się – stwierdził Adam.
- Najwyższy czas – zażartował Joe – a tak poważnie, nie byłoby to możliwe bez mojej żony.
- Gina to wspaniała kobieta.
- To prawda. Ty, Hoss i ja mieliśmy ogromnie dużo szczęścia, że trafiły nam się takie mądre żony.
- Zaskakujesz mnie. Naprawdę się zmieniłeś.
- Chyba nie o mnie mieliśmy rozmawiać. Adamie, chcę wiedzieć czym się wtedy kierowałeś. Co pchnęło trzydziestopięcioletniego mężczyznę, którym wtedy byłeś, do takiego kroku?
- Marzenia i uczucie, że życie przecieka mi przez palce.
- Nie rozumiem – Joe zdziwiony spojrzał na brata.
- Gdyby ojciec nie wysłał mnie na studia może nie byłoby problemu, a tak zobaczyłem z bliska, jak wygląda życie w Bostonie i Nowym Jorku. Tam na wyciągnięcie ręki miałem wszystko… biblioteki, teatry, operę. Do tego wielu interesujących, ciekawych ludzi. A tu była ciężka robota od świtu do zmierzchu i czas liczony od jednego spędu do drugiego, od jednej pory roku do drugiej.
- Myślałem, że to lubisz, tak jak Hoss i ja.
- Wtedy myślałem, że to nie jest życie dla mnie. Zbyt dużo się wówczas wydarzyło. Mój wypadek, odejście Laury. Zresztą sam wiesz… - Adam głośno westchnął.
- Nie przypuszczałem, że tak mocno odczujesz jej zdradę.
- To nie tak, Joe. Ja jej nigdy nie kochałem. Lubiłem, ale nie kochałem. Przyzwyczaiłem się do myśli, że zostanie moją żoną. Prawdę mówiąc, nasz kuzyn, Will wyświadczył mi przysługę. Gdyby nie on, ożeniłbym się z Laurą i bylibyśmy dwójką najnieszczęśliwszych ludzi na świecie. To wtedy pomyślałem sobie, że muszę coś zmienić w swoim życiu. Ciągnęło mnie do świata. Chciałem zobaczyć, jak żyją inni ludzie i co zmieniło się od czasu, gdy studiowałem. Wiesz, że już w czasach studenckich myślałem, żeby na stałe zostać w Bostonie?
- To dlaczego tego nie zrobiłeś?
- Bo wtedy doszło do nieszczęścia z twoją mamą. Wiedziałem, że muszę wrócić. Potrzebowaliście mnie. Ty miałeś wtedy tyle lat, co teraz ma moja Lizzie - Adam uśmiechnął się smutno. - Wiesz, dlaczego tak naprawdę wyjechałem? Uznałem, że nie jestem już wam potrzebny, i że jest to ostatni moment, żeby coś osiągnąć w życiu. Tu w Ponderosie, gdzie się nie obróciłem, podążał za mną cień ojca. Nie zrozum mnie źle. Bardzo go kocham i szanuję, ale doszedłem do wniosku, że tu wciąż będę do niego porównywany, że będę jedynie synem Bena Cartwrighta.
- Źle myślałeś. Zawsze byłeś i będziesz nam potrzebny.
- Teraz to wiem, ale wtedy musiałem spróbować. W Australii odniosłem sukces. Zbudowałem swoją Ponderosę, a nawet więcej… znalazłem miłość, prawdziwą miłość.
- Skoro tak dużo osiągnąłeś, to może powinieneś już wrócić – zasugerował Joe. - Chyba, że w ogóle nie tęskniłeś.
- Tęskniłem. Szczególnie w okresie świąt.
- Trzeba było po prostu przyjechać.
- Myślisz, że nie chciałem? Zawsze stawało mi coś na przeszkodzie.
- Nawet wtedy, gdy brałem ślub?
- Uwierz mi, że bardzo chciałem przyjechać, ale wtedy byłem już żonaty, a Ellen spodziewała się naszego dziecka. Bardzo źle znosiła ciążę. Nie mogłem jej zostawić samej. Poród trwał bardzo długo. Wtedy omal nie straciłem ich obu. Ellen bardzo długo dochodziła do siebie, a Lizzie… Lizzie pozostanie naszym jedynym dzieckiem.
- Nie wiedziałem. Bardzo mi przykro – rzekł Joe. - Tato, powiedział nam tylko, że urodziła ci się córka. Nie mówił nic o waszych kłopotach.
- Prosiłem żeby tego nie robił, przecież się żeniłeś. Planowaliśmy z Ellen, że jak Lizzie podrośnie to wreszcie tu przyjedziemy, ale mała trochę chorowała. Poza tym sam wiesz, jak to jest na wsi. Dzień biegnie za dniem. Musiałem nieźle się napracować, żeby moje ranczo zaczęło przynosić profity.
- Z tego, co wcześniej powiedziałeś zrozumiałem, że praca na wsi była twoim przekleństwem.
- Aż tak to nie – odparł Adam. - Australia mnie oczarowała. Tam dopiero są możliwości. Na południu kontynentu są rozległe równiny, idealne na ogromne rancza. Nie mogłem nie skorzystać z okazji. Widocznie pracę na wsi mam we krwi.
- To ranczo naprawdę nazwałeś „Ponderosa”?
- Nie. Ponderosa może być jedna. Moje ranczo nazywa się „The Ellen Creek”.
- I naprawdę jest takie duże?
- Jak na australijskie warunki, to raczej średnie. Trochę większe od Ponderosy.
- To faktycznie średnie – Joe zaśmiał się. - Nie myślałeś, żeby wrócić do Nevady… do domu?
- Nie. Zresztą sam nie wiem. Może kiedyś, kto wie?
- Powinieneś wrócić. Ojciec robi się coraz starszy, a ostatnio trochę niedomaga. Tęskni za tobą i to bardzo. Martwimy się z Hossem o niego. Wciąż stara się być tym dawnym Benem Cartwrightem, ale od kiedy zrozumiał, że nie wrócisz, przychodzi mu to z coraz większym trudem.
- Joe, to nie jest takie łatwe wrócić, przeprowadzić się tu. Mam rodzinę. Moje życie jest tam w Ballarat i na ranczu The Ellen Creek. To dziedzictwo Lizzie i muszę o nie dbać.
- Tu też masz rodzinę – zauważył Joe.
- Będę przyjeżdżał.
- Tak jak przez te siedem lat? - spytał Joe, ale nie doczekał się odpowiedzi. Po chwili z rozgoryczeniem powiedział: - no, właśnie. Czego ja się spodziewałem? Przecież ty nie wrócisz. Zawsze byliśmy sobie obcy, ale nie myślałem, że aż tak.
- Joe, posłuchaj… - zaczął Adam, ale przerwały mu głośne pokrzykiwania, parskanie koni i strzelanie z bata. Właśnie przyjechali goście na coroczne bożonarodzeniowe przyjęcie u Cartwrightów.
- Chodźmy, czas na wielkie świętowanie – powiedział Joe i wstawszy ze skrzyni ruszył do wyjścia. W drzwiach stajni przystanął i wskazując Sporta, niezwykle poważnie powiedział: - musisz, go zabrać. Drugi raz takiej rozłąki nie przeżyje. Padnie.
Z podwórza dochodziły radosne powitania, a potem, niczym hymn, wybuchła z całym impetem kolęda „Radość dla świata”*).


Dwadzieścia lat później. W przeddzień Świąt Bożego Narodzenia.

- Stryjaszek! Stryjaszek Joe! - krzyknęła na widok siwowłosego mężczyzny piękna młoda kobieta z maleńkim dzieckiem na ręku. On z uśmiechem na twarzy rozpostarł ramiona. Po chwili kobieta z dzieckiem znalazła się w jego objęciach. Temu czułemu powitaniu na peronie dworca kolejowego w Virginia City przyglądała się trójka młodych ludzi: dwóch mężczyzn i urocza panna.
- Jak dobrze cię widzieć, Lizzie – rzekł tymczasem Joe, całując kobietę w oba policzki.
- Ciebie też stryjku kochany – odparła uśmiechając się czarująco.
- A to, jak mniemam jest mały Adam. Mogę wziąć go na ręce?
- Oczywiście – Lizzie podała dziecko stryjowi. Chłopczyk mający nie więcej, niż półtora roczku najpierw skrzywił się, jakby chciał zapłakać, ale widząc uśmiechniętą twarz mężczyzny, stwierdził, że na płacz przyjdzie jeszcze czas i ukazując niepełne uzębienie, uśmiechnął się i wydał z siebie radosny pisk, kopiąc przy tym nóżkami.
- Oj, widzę, że masz niezły charakterek – powiedział Joe – i do tego podobny jesteś do dziadka. Oczy i uśmiech masz jego, tylko ząbków ci brakuje.
- Stryjaszku, jak ma się tatuś?
- Już dużo lepiej. Napędził nam niezłego stracha, ale na szczęście lekarz wykluczył zapalenie płuc.
- Bogu dzięki, tak bardzo się o niego bałam. – Wyznała Lizzie, po czym spojrzawszy na stojącą opodal trójkę młodych ludzi, spytała: - a wy długo będziecie tak stać? Macie zamiar się ze mną przywitać, czy nie?
- Lizzie, jak możesz w ogóle o to pytać? - śliczna blondyneczka ruszyła w jej kierunku. Zaraz też obie uścisnęły się mocno, chichocząc przy tym, jak małe dziewczynki.
- Essie, ależ z ciebie piękna panna! - zachwyciła się kobieta. - Jestem pewna, że męski trup gęsto ściele się wzdłuż całej głównej ulicy Virginia City.
Dziewczyna zawstydzona spuściła oczy. Tymczasem wysoki, postawny mężczyzna o niezwykle błękitnych oczach, udając nachmurzonego, rzekł:
- Tak, mów tak mojej siostrze, a zupełnie przewróci się jej w głowie. Już teraz nie nadążamy odganiać od niej fatygantów.
- Gunnar, kochany, jak dobrze cię widzieć – Lizzie zniknęła w niedźwiedzim uścisku kuzyna. Po chwili wpadła w ramiona drugiego z młodych mężczyzn, pytając: - Lorenzo, a ty nadal łamiesz serca dziewczynom?
- Staram się, jak mogę – odparł śmiejąc się i schwyciwszy Lizzie w tali uniósł ją do góry i obrócił się z nią raz i drugi.
- Postaw mnie natychmiast, wariacie! - krzyknęła rozbawiona kobieta.
- Zaraz, zaraz, a gdzie twój mąż? - spytał Lorenzo.
- Nie przyjedzie.
- Interesy go zatrzymały?
- Raczej kochanka – odparła krótko.
- To łajza! - krzyknął Lorenzo. - Od początku mi się nie podobał.
- Mnie też. – Przyznał Gunnar i wzburzony zaproponował: - jeśli chcesz to z Lorenzo go załatwimy.
- Dziękuję wam chłopcy. Sama się z nim policzę.
- Lizzie, to prawda, co mówisz? - spytał Joe.
- Tak. Peter był znudzony rolą męża i ojca. Potrzeba mu było nowych podniet. Ja i Adam nie byliśmy w stanie mu tego dać. Hazard i ruda dama o wiadomej proweniencji zapewniły mu to. Nie chcę go widzieć na oczy. Po nowym roku wnoszę sprawę o rozwód. To już postanowione i przynajmniej na razie nie mówmy o tym.
- Obić mu mordę to mało – stwierdził Lorenzo.
- To padalec! Musi dostać nauczkę – powiedział z zaciętym wyrazem twarzy Gunnar.
- Chłopcy, rozumiem wasze wzburzenie, ale teraz jedziemy do domu. Weźcie bagaże Lizzie. No, pośpieszcie się – zarządził Joe.
- Już się robi, tato – odparł Lorenzo i po krótkim czasie całe towarzystwo opatulone i wygodnie usadowione w saniach ruszyło do Ponderosy. Mróz był siarczysty, a śnieg grubą warstwą pokrył wszystko wokół. Zmierzchało, gdy dotarli do domu.

***

- Nawet nie wiecie, jak bardzo brakowało mi naszych rozmów – rzekła Lizzie otulając się miękkim pledem. Ona, Lorenzo, Gunnar i Essie, jak co roku w przeddzień Świąt Bożego Narodzenia siedzieli na podłodze obok ogromnej, pięknie ustrojonej choinki i zwierzali się sobie ze swoich sekretów i marzeń. Na kominku wesoło trzaskał ogień, a między nimi stały dwa talerze z górą kruchych ciasteczek oraz karafka z nalewką dziadka Bena.
- Nam ciebie też brakowało, Atosie w spódnicy - rzekł Lorenzo i wszyscy się zaśmiali.
- Pamiętacie jeszcze nasze zabawy w muszkieterów? - Lizzie sięgnęła po ciasteczko.
- Kto by nie pamiętał – odparł Lorenzo. - Ojciec spuścił mi niezłe manto, gdy zobaczył, że jego szpada jest złamana.
- Powinieneś mu wtedy powiedzieć, kto ją złamał – rzekł Gunnar.
- Wtedy, to ty byś dostał. Pamiętasz, jeden za wszystkich…
- Wszyscy za jednego – dokończyli chórem Lizzie, Essie i Gunnar.
- To był taki piękny czas - rzekła Lizzie. - Pamiętam, jak tatuś podjął decyzję, że zamieszkamy tu w Nevadzie, byłam taka podekscytowana. Nie mogłam myśleć o niczym innym tylko o Ponderosie, o was, o dziadku. Nasze dzieciństwo było takie wspaniałe.
- To prawda – przyznał Lorenzo. - Było fantastyczne i pełne przygód.
- Gdy wyjechałam do Bostonu na pensję myślałam, że serce mi pęknie. Nawet nie wiecie, jak tam było okropnie. Dziewczyny były koszmarne. Mówiły tylko o jednym: jak najlepiej wyjść za mąż.
- Mimo to ukończyłaś pensję z pierwszą lokatą.
- A co innego miałem do roboty – Lizzie wzruszyła ramionami. - Wolałam siedzieć z nosem w książkach niż plotkować z tymi pustymi pannicami.
- Myśleliśmy, że po szkole wrócisz do nas – rzekł Gunnar.
- A ty zaskoczyłaś nas tym swoim zamążpójściem – dodał Lorenzo.
- Dla mnie to była prawdziwa tragedia – przyznała cicho Essie. - Tak bardzo czekałam na twój powrót. Potrzebowałam przyjaciółki. Z chłopakami nie o wszystkim mogłam porozmawiać. Gdy okazało się, że masz narzeczonego wiedziałam, że nic już nie będzie takie samo. Że skończyły się nasze wyprawy w góry i pikniki nad Tahoe.
- Lizzie, nigdy nam nie powiedziałaś dlaczego zgodziłaś się wyjść za tego palanta? - spytał Lorenzo podając jej kieliszek z nalewką.
- Bo byłam głupia. Oczarował mnie pięknymi słówkami. Zapewnił, że stworzymy wspaniałą rodzinę. Mówił, że mnie kocha, że czekał na mnie przez całe swoje życie. Uwierzyłam mu. Do tego jego ojciec był dobrym znajomym tatusia. Po prostu idealny kandydat na męża, a ja… ja się w nim zakochałam. To małżeństwo było jednym wielkim nieporozumieniem.
- A, co zrobisz, jeśli zechce cię odzyskać? Przebaczysz mu? - spytał Gunnar.
- To nie wchodzi w rachubę.
- Ale to ojciec twojego dziecka – zauważył Lorenzo.
- I dlatego mam mu wybaczyć?
- Będzie ci ciężko żyć. Wiesz, jacy są ludzie.
- Wiem, ale jestem silna, jak każdy o nazwisku Cartwright. Dam sobie radę – rzekła z pewnością w głosie Lizzie.
- Pamiętaj, że masz nas – powiedział Lorenzo. - Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.
- Dziękuję – w oczach Lizzie zaszkliły się łzy. - Czy mówiłam już wam, jak bardzo was kocham?
- Od przyjazdu jakieś dwadzieścia razy – odparł Lorenzo i ukradkiem otarł łzę. Zapadła wzruszająca cisza.
- Jak myślicie, co przyniesie nam Mikołaj? - spytała po chwili Essie.
- To ty jeszcze wierzysz w Mikołaja? - zaśmiał się Gunnar.
- A ty nie?
- Masz mnie, siostrzyczko. To, co? Sprawdzimy najpierw, co jest w skarpetach?

***

Adam nie mógł spać. Tak bardzo cieszył się z przyjazdu córki i wnuka, ale wieści o rozpadzie jej małżeństwa zmroziły go. Jego zięć okazał się skończonym łajdakiem. Nigdy nie pozwoli mu zbliżyć się do Lizzie i małego Adama. Spojrzał na śpiącą niespokojnie żonę. Ona też była wstrząśnięta zdradą Petera. Długo płakała zanim usnęła. Tych łez, łobuzowi nigdy nie daruje. Spojrzał na zegar. Dochodziła druga po północy. Wstał powoli z łóżka, założył szlafrok i bezszelestnie wyszedł z sypialni. Stanął u szczytu schodów i wzrokiem potoczył po salonie. Ileż wspaniałych lat tu spędził. Przypomniał sobie, jak codziennie z ojcem i braćmi siadł do stołu, a Hop Sing podawał im posiłek. Stary, poczciwy Hop Sing. To już dwa lata, odkąd nie ma go w Ponderosie. Przypomniał sobie też, jak przekomarzał się z braćmi, jak kłócił się z nimi i żartował. Myślami wrócił do dnia wyjazdu z Ponderosy. Dziwne, bo wciąż pamiętał wyraz twarzy ojca, gdy się z nim żegnał. Wreszcie przywołał z mroków pamięci, taki dzień, jak ten, tyle że sprzed siedmiu lat. Ogień na kominku tak samo się palił. Taka sama była choinka z mnóstwem prezentów ułożonych wokół. Obok niej spało troje dzieci przytulonych do siebie. Nigdy więcej nie widział tak uroczego obrazka. Teraz też pod choinką leżały prezenty. Prezenty i coś jeszcze. Adam nie dowierzając oczom zszedł po schodach. Wzruszenie ścisnęło mu krtań. Lizzie, Essie, Lorenzo i Gunnar zawinięci w koce i przytuleni do siebie spali w najlepsze.
- Znowu dopadła cię bezsenność - dobiegł go cichy, drżący głos ojca. Sędziwy Ben Cartwright siedział w fotelu i ze zrozumieniem uśmiechał się do syna.
- Niezupełnie – odparł Adam.
- Martwisz się Lizzie?
- Tak.
- Dobrze, że odeszła od Petera. Ktoś taki, jak on nigdy się nie zmieni.
- Masz rację – westchnął Adam. - Obawiam się tylko, że czeka ją mnóstwo przykrości i ciężkich chwil.
- To pewne – Ben skinął głową – ale Lizzie da sobie radę. Jest taka, jak ty, silna i nieustępliwa.
- Nie pociesza mnie to.
- Zobaczysz wszystko się ułoży. W rodzinie siła, a Lizzie ją przecież ma.
- Wiesz, co tato, napiłbym się twojej nalewki.
- Ja też.
- To naleję po kieliszku.
- Nie.
- Jak to nie?
- Nie, bo nie ma nalewki.
- A co, Mikołaj wypił? - zażartował Adam.
- Nie, tych czworo – odparł Ben wskazując na swoje śpiące pod choinką, dorosłe wnuki. - Rano będą bolały ich głowy.
- To pewne – Adam parsknął cichym śmiechem. - A pamiętasz tato, jak dwadzieścia lat temu też tak spali pod choinką?
- Tak, tylko, że wtedy było ich troje. Essie była jeszcze taka maleńka.
- Racja i do tego zamiast twojej nalewki pili tylko mleko i kakao.
- To prawda. – Zaśmiał się Ben. Po chwili jednak spoważniał i spoglądając na Adama, powiedział: - cieszę się, że w te święta mam was wszystkich tu w Ponderosie. Dla mnie to trwający nieprzerwanie od dwudziestu lat prawdziwy cud, cud świątecznej, cichej nocy.

                  Koniec





_____________________________________________________________
*) „Radość dla świata”, czyli „Joy To The World”, angielska kolęda z 1719 napisana przez Isaaca Wattsa. Od 1848 r. śpiewana w aranżacji amerykańskiego kompozytora Lowella Masona.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Czw 13:17, 06 Sty 2022, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
scarlet13




Dołączył: 06 Wrz 2019
Posty: 221
Przeczytał: 16 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Esbobar

PostWysłany: Czw 14:14, 06 Sty 2022    Temat postu: Cud Cichej Nocy

Ciekawa rozmowa braci. Tak łatwo nam czasem oceniać decyzję bliskich, zamiast pozwolić im iść własną drogą.
Lizy wyrosła na silną, niezależną kobietę, skoro woli rozwód niż znoszenie krzyża małżeńskiej udręki z dziwkarzem.
Aż chętnie bym o niej poczytała w jakimś innym opowiadaniu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez scarlet13 dnia Czw 14:18, 06 Sty 2022, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 18:46, 06 Sty 2022    Temat postu:

Dziękuję za komentarz. Very Happy Być może napiszę oddzielne opowiadanie o Lizzie. Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 20:13, 06 Sty 2022    Temat postu:

Cytat:
… rozpoznał Bucka, należącego do jego ojca i Chuba, ogromnego konia Hossa. Po drugiej stronie stał łaciaty Cochise, należący do Joego.

Czyli koniki w komplecie
Cytat:
Porzuciłeś nas. Na początku byłem na ciebie cholernie wściekły. Z czasem wściekłość zmieniła się w żal. Nie zawsze się ze sobą zgadzaliśmy. Ta nasza braterska miłość była szorstka, ale nigdy, przenigdy nie pomyślałbym się, że mój najstarszy brat zniknie z mojego życia na długie siedem lat.

Joe jest bardzo rozżalony, ale przecież zawsze kłócił się z Adamem
Cytat:
Gdyby nie on, ożeniłbym się z Laurą i bylibyśmy dwójką najnieszczęśliwszych ludzi na świecie. To wtedy pomyślałem sobie, że muszę coś zmienić w swoim życiu. Ciągnęło mnie do świata. Chciałem zobaczyć, jak żyją inni ludzie i co zmieniło się od czasu, gdy studiowałem.

Możliwe, ale jednak bardzo długo zwlekał z tą decyzją
Cytat:
W Australii odniosłem sukces. Zbudowałem swoją Ponderosę, a nawet więcej… znalazłem miłość, prawdziwą miłość.
- Skoro tak dużo osiągnąłeś, to może powinieneś już wrócić – zasugerował Joe. - Chyba, że w ogóle nie tęskniłeś.
- Tęskniłem. Szczególnie w okresie świąt.

To sam sukces i rodzina mu nie wystarczały?
Cytat:
- Jak dobrze cię widzieć, Lizzie – rzekł tymczasem Joe, całując kobietę w oba policzki.
- Ciebie też stryjku kochany – odparła uśmiechając się czarująco.
- A to, jak mniemam jest mały Adam. Mogę wziąć go na ręce?
- Oczywiście – Lizzie podała dziecko stryjowi. Chłopczyk mający nie więcej, niż półtora roczku najpierw skrzywił się, jakby chciał zapłakać, ale widząc uśmiechniętą twarz mężczyzny, stwierdził, że na płacz przyjdzie jeszcze czas i ukazując niepełne uzębienie, uśmiechnął się i wydał z siebie radosny pisk, kopiąc przy tym nóżkami.
- Oj, widzę, że masz niezły charakterek – powiedział Joe – i do tego podobny jesteś do dziadka. Oczy i uśmiech masz jego, tylko ząbków ci brakuje.

Tak, Adam miał pełne zębienie … chociaż w dzieciństwie pewnie też czekał na kolejne ząbki
Cytat:
- Zaraz, zaraz, a gdzie twój mąż? - spytał Lorenzo.
- Nie przyjedzie.
- Interesy go zatrzymały?
- Raczej kochanka – odparła krótko.
- To łajza! - krzyknął Lorenzo. - Od początku mi się nie podobał.
- Mnie też. – Przyznał Gunnar i wzburzony zaproponował: - jeśli chcesz to z Lorenzo go załatwimy.
- Dziękuję wam chłopcy. Sama się z nim policzę.
- Lizzie, to prawda, co mówisz? - spytał Joe.
- Tak. Peter był znudzony rolą męża i ojca. Potrzeba mu było nowych podniet. Ja i Adam nie byliśmy w stanie mu tego dać. Hazard i ruda dama o wiadomej proweniencji zapewniły mu to. Nie chcę go widzieć na oczy. Po nowym roku wnoszę sprawę o rozwód. To już postanowione i przynajmniej na razie nie mówmy o tym.

Lizzie miała pecha, trafiła na niewłaściwego faceta
Cytat:
Ona, Lorenzo, Gunnar i Essie, jak co roku w przeddzień Świąt Bożego Narodzenia siedzieli na podłodze obok ogromnej, pięknie ustrojonej choinki i zwierzali się sobie ze swoich sekretów i marzeń. Na kominku wesoło trzaskał ogień, a między nimi stały dwa talerze z górą kruchych ciasteczek oraz karafka z nalewką dziadka Bena.

Tak jak przed laty, tyle, że wtedy nie pili nalewki dziadka Bena
Cytat:
- A, co zrobisz, jeśli zechce cię odzyskać? Przebaczysz mu? - spytał Gunnar.
- To nie wchodzi w rachubę.
- Ale to ojciec twojego dziecka – zauważył Lorenzo.
- I dlatego mam mu wybaczyć?
- Będzie ci ciężko żyć. Wiesz, jacy są ludzie.
- Wiem, ale jestem silna, jak każdy o nazwisku Cartwright. Dam sobie radę – rzekła z pewnością w głosie Lizzie.

Tak, Lizzie jest prawdziwym Cartwrightem
Cytat:
Adam nie mógł spać. Tak bardzo cieszył się z przyjazdu córki i wnuka, ale wieści o rozpadzie jej małżeństwa zmroziły go. Jego zięć okazał się skończonym łajdakiem. Nigdy nie pozwoli mu zbliżyć się do Lizzie i małego Adama. Spojrzał na śpiącą niespokojnie żonę. Ona też była wstrząśnięta zdradą Petera. Długo płakała zanim usnęła. Tych łez, łobuzowi nigdy nie daruje.

Jak widać Peter podpadł nie tylko muszkieterom, ale i Adamowi
Cytat:
Teraz też pod choinką leżały prezenty. Prezenty i coś jeszcze. Adam nie dowierzając oczom zszedł po schodach. Wzruszenie ścisnęło mu krtań. Lizzie, Essie, Lorenzo i Gunnar zawinięci w koce i przytuleni do siebie spali w najlepsze.
- Znowu dopadła cię bezsenność - dobiegł go cichy, drżący głos ojca. Sędziwy Ben Cartwright siedział w fotelu i ze zrozumieniem uśmiechał się do syna.

Powtórka sprzed lat … bardzo wzruszająca

Bardzo rodzinna, ciepła kontynuacja opowieści o powrocie Adama. Sporo się zmieniło. Co prawda, na początku Adam i Joe sporo sobie wyjaśnili, ale czy doszli do porozumienia? Raczej każdy pozostał przy swoim zdaniu. Myślę, że nieporozumienia między nimi złagodziło to, że obaj mieli żony i dzieci, bardzo ze sobą zaprzyjaźnione. Ben jak zwykle chciałby mieć oko na wszystko, decydować, nadzorować, ale i jemu daje się we znaki upływ czasu. Po dwudziestu latach Lizzie przyjeżdża do Ponderosy, z uroczym synkiem Adamem. Okazuje się, że miała pecha w wyborze męża. Trafiła na łajdaka. Na szczęście podjęła dobrą decyzję i zdecydowała się na rozwód. I dobrze. Nie jest sama … może liczyć na wsparcie rodziców i reszty rodziny, kuzynów, wujków itd. Dziewczyna ma silny charakter i na pewno da sobie radę. Liczyłabym na rozwinięcie jej losów o ile to możliwe? Możliwe?



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin