Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Dziewczyna z Georgii
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 15, 16, 17 ... 55, 56, 57  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 18:41, 17 Wrz 2020    Temat postu:

Dziękuję za komentarz. Miło mi, że tak szybko wkleiłaś swoją opinię o kolejnym fragmencie opowiadania. Very Happy W następnym odcinku Holly, targana wyrzutami sumienia, będzie próbowała porozmawiać z Adamem. Zobaczymy, czy jej się to uda. Mruga

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 11:26, 20 Wrz 2020    Temat postu:

Piknik czas zacząć... Very Happy Odcinek długi, bo i piknik trwa od rana Mruga


***

Sobota. Trzy dni później.

Druga sobota maja okazała się pięknym słonecznym dniem, idealnym na zorganizowanie pikniku. Miejsce wybrane przez Adama, przy ogromnym współudziale jego synka, okazało się szczególnie urokliwe. Z polany, na której rozłożono koce, widać było pomiędzy drzewami migoczące turkusem jezioro Tahoe, a w oddali majaczyły osnute lekką mgiełką góry Sierra Nevada. Piknikowanie miało trwać aż do wieczora, dlatego też wczesnym rankiem Hop Sing przy pomocy Speeda Monroe przygotował wóz z jedzeniem. Mężczyźni prawie pół godziny układali na nim kosze z pieczonymi kurczętami, dwiema ogromnymi pieczeniami i słodkimi ziemniakami. Na wierz położono mniejsze koszyki, w których znajdowały się przeróżne owoce i łakocie, w tym brzoskwinie w słodkiej zalewie, tak ulubione przez Hossa. Obok leżało kilka blach z różnymi ciastami, butelki z lemoniadą, oczywiście dla pań oraz mocniejsze trunki: wino i brandy. Do tego na wozie znaleźć można było niezbędną zastawą. Wszystko to przykryte było czystymi ściereczkami i odpowiednio zabezpieczone. Wreszcie, tuż po śniadaniu, Hop Sing i Monroe ruszyli na miejsce pikniku. Mieli przygotować biesiadę pod chmurką i zadbać o wygodę wszystkich piknikujących. Tymczasem Mały Joe w nieskazitelnie białej koszuli, pachnący niczym sklep perfumeryjny w Virginia City, pojechał do miasta po państwa LaMarr. Pozostali Cartwrightowie ruszyli na piknik tuż po dziesiątej rano. Po drodze wpadli do Toliverów i razem z nimi nie śpiesząc się ruszyli w drogę. Adam w przeciwieństwie do swojego brata, Joseph’a, ubrany był tak jakby to był zwykły, roboczy dzień, a nie tak przeze wszystkich wyczekiwany piknik wiosenny. Podobnie, jak Hoss, jechał konno. Jednak już na pierwszy rzut oka widać było, że jego wierzchowiec przygotowany był do dłuższej podróży. Tuż za tylnym łękiem siodła umocowany był gruby koc, a z przodu na rożku służącym do przytrzymywania się i pracy z bydłem zawieszono torbę z prowiantem i bukłak z wodą. Do tego, oprócz lassa z prawej przedniej strony siodła z olstra wystawała strzelba myśliwska. Wszystko to nie uszło uwagi Holly McCulligen, która liczyła na to, że na pikniku porozmawia spokojnie z Adamem. Rozmyślając o tym bezwiednie westchnęła, nie zdając sobie sprawy z tego, że Adam, jadący niemal równolegle do powozu, w którym się znajdowała, przygląda się jej uważnie. Na moment ich oczy spotkały się, ale zaraz, jakby zawstydzeni tym faktem, zaczęli udawać, że to był jedynie przypadek. Adama nagle zainteresowała mijana okolica, której przypatrywał się tak, jakby widział ją pierwszy raz w życiu, Holly natomiast z przesadną uwagą zaczęła przysłuchiwać się rozmowie siedzących razem z nią w powozie, Emily i Matta. W końcu Adam wstrzymał konia i poczekał aż powozy go wyminą. Dołączył do jadącego na końcu Hossa, który zaczął mówić o czekających ich rozrywkach i wyśmienitym jedzeniu. Adam, co i raz uśmiechał się, ale prawie w ogóle się nie odzywał. Jakoś nie miał nastroju, żeby wdawać się w rozmowę z bratem, bowiem od niemal godziny, coś nie dawało mu spokoju. To „coś” siedziało w powozie jadącym przed nim i wdzięcznie pochylało głowę nad jego synkiem Mattem. Cóż, musiał przyznać, że pyskaty rudzielec wyglądał tego dnia wyjątkowo atrakcyjnie. Holly miała na sobie piękną suknię w delikatnym odcieniu mięty z rozrzuconymi na spódnicy kwiatowymi wzorami. W tali przepasana była ciemnozieloną szarfą. Wstążka tej samej barwy podtrzymywała jej włosy, które zdążyły już na tyle odrosnąć, aby można było ułożyć z nich wdzięczną fryzurę, odsłaniającą kształtną, długą szyję. W uszach miała małe, wiszące, szmaragdowe kolczyki, które dopełniały całości stroju. W jej wyglądzie było coś delikatnego i niewinnego, i gdyby Adam nie znał Holly, to zapewne pomyślałby sobie, że ma przed sobą młodą, dystyngowaną pannę. Do tego jej oczy, gdy spojrzeli na siebie, miały niesamowitą głębię, w której była jakąś tajemnica, a może obietnica czegoś nieznanego. Gdy Adam o tym pomyślał poczuł, że robi mu się gorąco. Po raz pierwszy od śmierci żony spojrzał na inną kobietę, jak na obiekt pożądania. Tylko dlaczego musiał to być akurat pyskaty rudzielec, z którym nie chciał mieć nic wspólnego?
• … i co ty na taką bratową? - Adam usłyszał końcówkę pytania z jakim zwrócił się do niego Hoss.
• Edna to miła dziewczyna, ale nie musisz od razu z nią się żenić.
• Przecież nie mówię o niej – Hoss wytrzeszczył oczy ze zdziwienia – i nie mam zamiaru się żenić. Przynajmniej nie teraz. – Rzekł, a widząc konsternację Adama spytał: - czy ty w ogóle mnie słuchałeś?
• Wybacz – westchnął Adam – jestem jakiś rozkojarzony.
• To widać – prychnął Hoss.
• Skoro nie mówisz o sobie, to pozostaje tylko Mały Joe – rzekł pojednawczo Adam.
• To błysnąłeś – stwierdził Hoss i zaśmiał się.
• Domyślam się, że nasz braciszek zakochał się na zabój w pannie LaMarr.
• A żebyś wiedział. Panna Valerie LaMarr jest naprawdę piękna.
• Widziałeś ją?
• Tak, poznałem ją wczoraj w Virginia City. Ma klasę, tylko nie wiem, czy zechce Małego Joe.
• To się okaże – rzekł Adam. - Znając Joseph’a to po tygodniu może dwóch, no, góra po miesiącu zmieni obiekt zainteresowań. Nie wiesz, jak z nim jest? Zakochuje się i odkochuje z gwałtownością huraganu.
• Chyba nie tym razem – Hoss z powątpiewaniem pokręcił głową. - Ta panna ma francuskie korzenie, a wiesz, jak Joe reaguje na wszystko co francuskie.
• Wiem – Adam zaśmiał się. - Nie wiadomo tylko, co na te jego zapędy powie sama panna LaMarr.
• Cóż, chyba i jej wpadł w oko. Tak to przynajmniej wczoraj wyglądało.
• To w takim razie obejrzymy sobie dokładnie tę pannę – rzekł Adam – i zobaczymy, czy nada się na naszą bratową. Popatrz jesteśmy już prawie na miejscu. I, co ty na to?
• Matti mówił mi, że jest tu pięknie i naprawdę tak jest – stwierdził z uznanieme Hoss.

***

• Joseph’e, tu naprawdę jest cudownie – rzekła rozglądając się wokół szczupła blondynka o niebieskich niczym niebo oczach. Powóz z rodziną LaMarr dotarł wreszcie na piknik wzbudzając, co oczywiste, spore zainteresowanie. Jedynie Adam, który akurat rozmawiał ze Speedem Monroe nie uczestniczył w powitaniu. Jakoś nie miał ochoty na to całe zamieszanie, choć doskonale wiedział, że poznanie rodziny nowego dyrektora banku przecież go nie ominie. Na razie jednak, zważywszy na zamieszanie jakie wywołali nowi goście, jego nieobecność nie rzucała się szczególnie w oczy. Zaraz po powitaniu Ben i Toliverowie wdali się w kurtuazyjną rozmowę z państwem LaMarr, którzy chętnie dzielili się swoimi pierwszymi wrażeniami z pobytu w Virginia City. Ich młodsza córka, Susan podekscytowana piknikiem wraz z Matthew pobiegła do Hop Singa po lemoniadę. Holly również została przedstawiona nowo przybyłym, ale pod pretekstem doglądania dzieci szybko opuściła towarzystwo. Miła panna Valerie LaMarr jakoś nie przypadła jej do gustu, może dlatego, że była śliczna, jak z obrazka. Jej lśniące w słońcu włosy, nieskazitelna biała cera i łagodne spojrzenie błękitnych oczu mogły przyprawić każdego mężczyznę o szybsze bicie serca. Valerie była tak samo zgrabna, jak Holly, ale nieco wyższa od niej i szczuplejsza w talii. Poza tym już na pierwszy rzut oka widać był, że panna odebrała bardzo dobre wychowanie. Być może wyglądała nazbyt dystyngowanie, ale to właśnie podobało się kawalerom, szczególnie zaś Małemu Joe, który był nią oczarowany i zakochany, jak nigdy dotąd. Valerie w połowie była Francuzką, co już czyniło ją dla Joseph’a niezwykle atrakcyjną. Holly patrząc na pannę LaMarr poczuła, niemal nie znane je do tej pory, uczycie zazdrości. Natura obdarzyła Valerie naprawdę hojnie, nie tak jak Holly, której dała rude włosy i piegowatą cerę, o charakterze nie wspominając. Nic więc dziwnego, że dziewczyna w towarzystwie panny LaMarr poczuła się, jak brzydkie kaczątko. Do tego Adam Cartwright unikał jej, jak diabeł święconej wody. To wystarczyło, żeby przestało podobać się jej na tym tak bardzo przez wszystkich oczekiwanym pikniku. Tymczasem Mały Joe zadowolony z tego, że został sam na sam z Valerie nie przestawał prawić jej komplementów. Wreszcie panna LaMarr, znudzona jego popisami, zwróciła mu uwagę, że na pikniku są także inne, równie interesujące panie, jak choćby panna McCulligen, której kolorem włosów była zachwycona. Taką barwę włosów miały kobiety na obrazach, które oglądała w madryckim muzeum Prado, kiedy to wraz z całą rodziną byli z wojażami po Europie. Była też pewna, że uroda Holly zachwyciłaby niejednego artystę malarza.
• Zapewniam cię Joseph’e, że wszyscy europejscy malarze biliby się o taką modelkę, jak panna McCulligen. Jest śliczna i pełna wdzięku – rzekła.
• Śliczna? To chyba za dużo powiedziane. – Powiedział niemal lekceważącym tonem Joe i z czarującym uśmiechem dodał: - to ty jesteś śliczna i pełna wdzięku. Żadna panna nie może się z tobą równać.
• Doprawdy? - Valerie pokręciła z niedowierzaniem głową. - Myślisz, że tylko uroda się liczy? Ona szybko przeminie i co wtedy?
• Nie myślałem tak o tym – odparł zbity z tropu Joe.
• A powinieneś. W każdym z nas jest piękno i tylko od nas zależy, czy je dostrzeżemy. Tak jak choćby tutaj. Okolica jest zdumiewająca. Nigdzie nie widziałam tak urokliwej polany, a tam w oddali są góry – wskazała dłonią w kierunku pasma Sierra Nevada.
• Tak. Czasem tam poluję. Sam lub z braćmi.
• To musi być wspaniałe przeżycie – stwierdziła Valerie – taka wędrówka po górach.
• Jak chcesz mogę zorganizować dla ciebie wycieczkę – zaproponował Joe. - Zobaczysz, będzie wspaniale.
• Nie wątpię – dziewczyna lekko uśmiechnęła się – ale na razie wystarczy mi ten piknik. Naprawdę nie myślałam, że będzie tu aż tak pięknie.
• Mówiłem ci przecież – odparł pełen dumy Joe. - Nasze pikniki nie mają konkurencji. Są po prostu najlepsze i to pod każdym względem – zaznaczył.
• Skoro tak mówisz, to chyba będę musiała ci uwierzyć. Ciekawa jestem, kto wybrał to miejsce? Ty?
• Niestety – westchnął Joe - mój brat.
• Czyżby Hoss?
• Nie, mój najstarszy brat, Adam.
• Przedstawisz mi go? Z całej twojej rodziny tylko jego nie poznałam.
• Oczywiście. Zaczekaj tu. – Joe rozejrzał się wokół, a ujrzawszy Adama wciąż rozmawiającego ze Speed’em Monroe, podszedł do niego i powiedział:
• Adamie, pozwól, Valerie chciała poznać ciebie.
• Tak? To chodźmy. Ciekaw jestem, kogo wybrałeś na obiekt swoich westchnień.
• Daruj sobie tę uwagę – odparł Joe i zmierzywszy brata pochmurnym wzrokiem, dodał: - i pamiętaj ona jest moja.
Adam nic nie powiedział tylko spojrzał z politowaniem na Małego Joe i wzruszył ramionami, a następnie zwrócił się do Monroe:
• Speed, wrócimy jeszcze do tej rozmowy. Teraz muszę iść. Obowiązki wzywają.
• Jasne. Tak pięknej pannie kazać czekać to grzech. - Speed uśmiechnął się i ruszył w kierunku machającego do niego Hop Singa. Natomiast Adam wraz z Joe podeszli do panny LaMarr stojącej w towarzystwie Hossa, który przyniósł jej zimną lemoniadę.
• Valerie, pozwól – rzekł Joe – to mój najstarszy brat, Adam.
• Miło mi pana poznać – powiedziała, uśmiechając się ujmująco, dziewczyna i podała Adamowi rękę. Ten uścisnąwszy ją lekko odparł:
• Z wzajemnością, panno LaMarr.
• Joseph powiedział, że to piękne miejsce to pana zasługa.
• Przesadził. To miejsce stworzyła natura i tylko jej powinniśmy być wdzięczni – rzekł Adam.
• To nie ulega żadnej dyskusji. Mówiąc, że to pana zasługa, miałam na myśli znalezienie tak urokliwego zakątka.
• Owszem miejsce jest pełne uroku, ale wypatrzył je mój syn – odparł Adam.
• Pan ma syna? Joseph mi nic nie mówił.
• Tak, mam. Chce pani go poznać?
• Jak najbardziej – odparła z entuzjazmem Valerie. - Jestem niezmiernie ciekawa tego małego kawalera. A czy jego matkę również poznam?
• Jestem wdowcem – twarz Adama spochmurniała.
• Przepraszam, nie wiedziałam – rzekła wyraźnie poruszona Valerie.
• Skąd miała pani wiedzieć. Matthew! - Adam zawołał synka, a gdy ten podbiegł do niego powiedział:
• Panno LaMarr, to jest właśnie mój syn. Matt przywitaj się z panią.
• Dzień dobry – rzekł Matthew z nieufnym wyrazem twarzy.
• Witaj chłopcze. Masz na imię tak, jak mój ukochany dziadek – rzekła Valerie. - Mężczyźni noszący to imię to dzielni i honorowi ludzie.
• Naprawdę? - spytał chłopiec i przysunął się bliżej ojca.
• Owszem i jestem pewna, że i ty też taki będziesz.
• A skąd pani wie, przecież pani mnie nie zna?
• Matthew – Adam położył dłoń na ramieniu synka – a co to za pytanie?
• Jesteś bardzo rezolutnym małym chłopcem – stwierdziła Valerie.
• Wcale nie jestem mały – burknął Matti. - Mam prawie siedem lat.
• Przepraszam cię. I masz rację, jeszcze cię nie znam, ale mam nadzieję, że wkrótce się zaprzyjaźnimy. Co ty na to?
• Muszę się zastanowić. Mam już przyjaciółkę – rzekł poważnym tonem Matthew.
• Matt, jak ty się zachowujesz? - syknął Adam.
• Rozumiem cię doskonale – rzekła tymczasem Valerie. - Przyjaźń to poważna sprawa. Czasem warto na nią poczekać.
• Chyba tak – odparł chłopczyk nie bardzo wiedząc, dlaczego akurat panna LaMarr miałby się z nim zaprzyjaźnić. Spojrzawszy na ojca, który wyraźnie nie był zadowolony z przebiegu tej rozmowy, powiedział: - To ja sobie pójdę. Mogę tato?
• Możesz. Tylko bądź grzeczny! – zawołał Adam za oddalającym się niezwykle szybko synem, po czym zwrócił się do Valerie – przepraszam panią, panno LaMarr. Nie wiem, co mu się stało. Zwykle tak się nie zachowuje.
• Ależ to nic takiego. Dzieci już tak mają. Wiem coś o tym. Moja siostrzyczka ma dziesięć lat i wszystkich wyprowadza z równowagi. Nie ma się czym przejmować – odrzekła dziewczyna uśmiechając się wdzięcznie. - Lepiej proszę powiedzieć mi, czy to czarowne miejsce należy również do Ponderosy? Joseph mówił mi, że wasze ranczo jest ogromne. To prawda, że ma aż tysiąc mil kwadratowych?
• Owszem. Tak właśnie jest. A ta polana jest również nasza.
• Ależ to wspaniale. Mieć takie miejsce na własność. Nie każdy może czymś takim się pochwalić.
• To prawda, panno LaMarr – przyznał Adam.
• Valerie – rzekła dziewczyna. - Proszę mówić mi po imieniu. Panna, to brzmi tak bardzo oficjalnie, a ja mam nadzieję, że nasze rodziny częściej będą się widywać.
• Dobrze. Jestem Adam. Powiedz mi, jak znajdujesz Virginia City?
• O tym porozmawiacie sobie przy innej okazji, braciszku – wtrącił Joseph, któremu nie spodobała się przedłużająca się wymiana zdań pomiędzy Valerie a Adamem. - Zdaje się, że Hop Sing zaraz poda przekąski. Valerie przejdziemy się?
• Chętnie. – Odparła i spojrzawszy na Adama spytała: - a ty dołączysz do nas?
• Może później. Piknik dopiero, się zaczął – rzekł Adam. Gdy Joe i Valerie ruszyli na przechadzkę, Adam odszukał wzrokiem Speed’a. Mężczyzna siedział pod drzewem, nieco na uboczu i czytał książkę. Adam postanowił podejść do niego by dokończyć przerwaną przez Joe rozmowę, ale niestety w tym zamiarze przeszkodziła mu Holly, która stanąwszy przed nim bez ogródek spytała:
• Czy znajdzie pan wreszcie dla mnie czas?
• A o, co pani chodzi? - spytał grzecznie, acz lodowatym tonem Adam.
• Chciałam z panem porozmawiać… wytłumaczyć się z mojego względem pana postępowania. Zagalopowałam się i…
• To pewne – przerwał jej Adam – ale mamy piknik, czas zabawy i nie zamierzam z panią rozmawiać, bo to doprowadziłoby do kolejnej sprzeczki, a tego bym nie chciał.
• Naprawdę? Obiecuję, że tym razem żadnej sprzeczki nie będzie.
• Nie będzie, bo nie zamierzam z panią rozmawiać – Adam uśmiechnął się na widok zaskoczenia malującego się na twarzy Holly, które niebawem przeszło w ledwo powstrzymywaną wściekłość. - A teraz pani wybaczy, chcę porozmawiać ze Speed’em.

***

• Co jesteś taki markotny? - zagadnęła Holly, gdy Matthew przysiadł obok niej na kocu. - Przecież tak bardzo cieszyłeś się na ten piknik.
• Tak, ale myślałem, że będziemy sami bez tych obcych ludzi – Matt spojrzał naburmuszony w stronę panny LaMarr przysłuchującej się z uwagą czemuś, co mówił jego ojciec. Zupełnie mu się to nie podobało. Westchnął ciężko i podciągnął kolana pod brodę.
• Twój stryj ich zaprosił – rzekła Holly. - Są nowi w mieście i na pewno ucieszyli się, że znaleźli tak miłych znajomych.
• Ja tam wolałbym, żeby znaleźli sobie innych znajomych. Ten piknik miał być tylko dla nas.
• Matti, tak nie można – Holly objęła chłopca ramieniem i przytuliła do siebie. - To przecież mili ludzie, a Susan to sympatyczna dziewczynka. Dopiero, co o ciebie pytała. Mógłbyś dotrzymać jej towarzystwa.
• Wolę ciebie – Matti mocniej przywarł do Holly.
• Skarbie mój – dziewczyna cmoknęła go w czoło – jesteś kochany.
• Ty też – odparł uszczęśliwiony Matt. - A wiesz, że ta panna LaMarr to chce się ze mną przyjaźnić? Ja tam nie chcę.
• Dlaczego, jeśli wolno spytać?
• Bo przy niej wszyscy jakoś dziwnie się zachowują. Nawet tata.
• Doprawdy?
• Tak, ale stryjek Joe to dopiero robi miny.
• Miny? - Holly z ledwością powstrzymywała rozbawienie.
• Tak i do tego szczerzy się do niej. Dziwne, nie?
• Owszem, ale może panna LaMarr spodobała się twojemu stryjowi?
• No, co ty? - Matthew ze zdziwieniem spojrzał na Holly.
• To piękna panna.
• Phi tam. Ty, Holly jesteś piękna, a nie ta głupia Valerie.
• O mój kawalerze, tak nie wolno mówić. Nie znasz panny LaMarr, skąd więc możesz wiedzieć jaką jest osobą.
• Ona mi się nie podoba i już – Matt skrzywił się i zacisnął wargi.
• To jeszcze nie powód, żeby nazywać kogoś głupim.
• No tak, ale ona wciąż spogląda na mojego tatę i wywraca oczami.
• Chyba przesadzasz – Holly parsknęła śmiechem.
• Nic, a nic. Zresztą zobacz sama.
• Nie wydaje mi się, żeby tak robiła. Poza tym jest z nią Joe.
• Ale ona i tak się gapi na mojego tatę. O, tak jak teraz – rzekł Matt i zaraz dodał: - dobrze, że tata zaraz pojedzie sobie w góry.
• To twój tata nie zamierza spędzić z nami całego pikniku? - spytała wyraźnie zaskoczona Holly.
• Nie i dlatego jest mi trochę smutno, ale tata wytłumaczył mi, że ma coś ważnego do załatwienia i dlatego musi to sobie przemyśleć w samotności. Nie wiem, co to może być, bo nie chciał mi powiedzieć, ale przecież mógłby o tym pomyśleć w domu. Myślisz, że to przeze mnie?
• A skąd ci to przyszło do głowy? Twój tato bardzo cię kocha. Zawsze o tym pamiętaj. - Powiedziała Holly i dodała: - widzisz, Matthew, czasami dorosły człowiek potrzebuje takiej samotności. Jak będziesz duży to zrozumiesz to. A teraz biegnij już do Susan, bo wyraźnie się niecierpliwi.
• Holly?
• Tak?
• Bardzo, bardzo cię lubię – Matt rzucił się w ramiona dziewczyny.
• Ja ciebie też, mój skarbie – Holly pocałowała go w czubek głowy i mocno przytuliła.
• A cóż to za czułości? - spytał Hoss, który wzruszony widokiem tych dwojga podszedł do nich bliżej. Matt oderwał się od Holly i trochę zawstydzony podniósł się z koca i pobiegł do czekającej na niego dziewczynki.
• Pomożesz mi wstać? - Holly wyciągnęła do mężczyzny dłoń.
• Jak się bawisz? - spytał Hoss, gdy dziewczyna stanęła obok niego.
• Dobrze – odparła, ale bez entuzjazmu.
• Coś się stało?
• Dlaczego pytasz?
• Bo widzę, że od początku pikniku jesteś przygaszona. Zupełnie, jak nie ty.
• Trochę boli mnie głowa, ale to nic, na pewno przejdzie.
• A tak naprawdę?
• O, co ci chodzi? - spytała Holly z trudem powstrzymując rozdrażnienie.
• Pokłóciłaś się z Adamem, prawda?
• Zdaje się, że już wszyscy o tym wiedzą. Czyżby twój brat poskarżył się na mnie?
• To nie byłoby w stylu Adama. Po prostu mam oczy i widzę – odparł Hoss.
• Masz rację. Posprzeczaliśmy się i to bardzo. Sporo w tym było mojej winy. Kilka razy chciałam z nim porozmawiać, wytłumaczyć, ale on nie chce.
• Mógłbym ci jakoś pomóc?
• A niby jak? Przecież nie zmusisz go do rozmowy ze mną. A do tego, jak powiedział mi Matt, Adam wybiera się na wycieczkę.
• Może znalazłby się jakiś sposób – rzekł Hoss. - Chodź, przekąsimy coś. Od razu rozjaśni nam się w głowach.

***


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Nie 11:27, 20 Wrz 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 12:48, 20 Wrz 2020    Temat postu:

Cytat:
Miejsce wybrane przez Adama, przy ogromnym współudziale jego synka, okazało się szczególnie urokliwe. Z polany, na której rozłożono koce, widać było pomiędzy drzewami migoczące turkusem jezioro Tahoe, a w oddali majaczyły osnute lekką mgiełką góry Sierra Nevada.

Miejsce idealnie nadaje się na piknik
Cytat:
Hop Sing przy pomocy Speeda Monroe przygotował wóz z jedzeniem. Mężczyźni prawie pół godziny układali na nim kosze z pieczonymi kurczętami, dwiema ogromnymi pieczeniami i słodkimi ziemniakami. Na wierzch położono mniejsze koszyki, w których znajdowały się przeróżne owoce i łakocie, w tym brzoskwinie w słodkiej zalewie, tak ulubione przez Hossa. Obok leżało kilka blach z różnymi ciastami, butelki z lemoniadą, oczywiście dla pań oraz mocniejsze trunki: wino i brandy. Do tego na wozie znaleźć można było niezbędną zastawą. Wszystko to przykryte było czystymi ściereczkami i odpowiednio zabezpieczone.

Aż ślinka cieknie, kiedy się czyta o tych smakołykach
Cytat:
Rozmyślając o tym bezwiednie westchnęła, nie zdając sobie sprawy z tego, że Adam, jadący niemal równolegle do powozu, w którym się znajdowała, przygląda się jej uważnie. Na moment ich oczy spotkały się, ale zaraz, jakby zawstydzeni tym faktem, zaczęli udawać, że to był jedynie przypadek. Adama nagle zainteresowała mijana okolica, której przypatrywał się tak, jakby widział ją pierwszy raz w życiu, Holly natomiast z przesadną uwagą zaczęła przysłuchiwać się rozmowie siedzących razem z nią w powozie, Emily i Matta.

Podobne zachowanie u obojga? Ciekawe
Cytat:
To „coś” siedziało w powozie jadącym przed nim i wdzięcznie pochylało głowę nad jego synkiem Mattem. Cóż, musiał przyznać, że pyskaty rudzielec wyglądał tego dnia wyjątkowo atrakcyjnie.

Obiektywność to trzecie imię Adama
Cytat:
...- Znając Joseph’a to po tygodniu może dwóch, no, góra po miesiącu zmieni obiekt zainteresowań. Nie wiesz, jak z nim jest? Zakochuje się i odkochuje z gwałtownością huraganu.
• Chyba nie tym razem – Hoss z powątpiewaniem pokręcił głową. - Ta panna ma francuskie korzenie, a wiesz, jak Joe reaguje na wszystko co francuskie.
• Wiem – Adam zaśmiał się. - Nie wiadomo tylko, co na te jego zapędy powie sama panna LaMarr.
• Cóż, chyba i jej wpadł w oko. Tak to przynajmniej wczoraj wyglądało.

Tak, rodzinka doskonale zna Pasikonika, jego stałość i to upodobanie do wszystkiego, co francuskie jest
Cytat:
Miła panna Valerie LaMarr jakoś nie przypadła jej do gustu, może dlatego, że była śliczna, jak z obrazka. Jej lśniące w słońcu włosy, nieskazitelna biała cera i łagodne spojrzenie błękitnych oczu mogły przyprawić każdego mężczyznę o szybsze bicie serca. Valerie była tak samo zgrabna, jak Holly, ale nieco wyższa od niej i szczuplejsza w talii. Poza tym już na pierwszy rzut oka widać był, że panna odebrała bardzo dobre wychowanie. Być może wyglądała nazbyt dystyngowanie, ale to właśnie podobało się kawalerom, szczególnie zaś Małemu Joe, który był nią oczarowany i zakochany, jak nigdy dotąd. Valerie w połowie była Francuzką, co już czyniło ją dla Joseph’a niezwykle atrakcyjną.

Sądząc z opisu panna LaMarr jest bardzo interesującą osobą, do tego piękną
Cytat:
... zwróciła mu uwagę, że na pikniku są także inne, równie interesujące panie, jak choćby panna McCulligen, której kolorem włosów była zachwycona. Taką barwę włosów miały kobiety na obrazach, które oglądała w madryckim muzeum Prado, kiedy to wraz z całą rodziną byli z wojażami po Europie. Była też pewna, że uroda Holly zachwyciłaby niejednego artystę malarza.
• Zapewniam cię Joseph’e, że wszyscy europejscy malarze biliby się o taką modelkę, jak panna McCulligen. Jest śliczna i pełna wdzięku – rzekła.
• Śliczna? To chyba za dużo powiedziane. – Powiedział niemal lekceważącym tonem Joe i z czarującym uśmiechem dodał: - to ty jesteś śliczna i pełna wdzięku. Żadna panna nie może się z tobą równać.

Joe jest zachwycony Valerie, a Valerie zachwyca się urodą Holly. Ciekawe, czy szczerze?
Cytat:
• Nie, mój najstarszy brat, Adam.
• Przedstawisz mi go? Z całej twojej rodziny tylko jego nie poznałam.
• Oczywiście. Zaczekaj tu. – Joe rozejrzał się wokół, a ujrzawszy Adama wciąż rozmawiającego ze Speed’em Monroe, podszedł do niego i powiedział:
• Adamie, pozwól, Valerie chciała poznać ciebie.
• Tak? To chodźmy. Ciekaw jestem, kogo wybrałeś na obiekt swoich westchnień.
• Daruj sobie tę uwagę – odparł Joe i zmierzywszy brata pochmurnym wzrokiem, dodał: - i pamiętaj ona jest moja.
Adam nic nie powiedział tylko spojrzał z politowaniem na Małego Joe i wzruszył ramionami,...

Czyżby Joe obawiał się konkurencji dla swojego niewątpliwego uroku największej ozdoby Ponderosy?
Cytat:
• Valerie, pozwól – rzekł Joe – to mój najstarszy brat, Adam.
• Miło mi pana poznać – powiedziała, uśmiechając się ujmująco, dziewczyna i podała Adamowi rękę. Ten uścisnąwszy ją lekko odparł:
• Z wzajemnością, panno LaMarr.
• Joseph powiedział, że to piękne miejsce to pana zasługa.
• Przesadził. To miejsce stworzyła natura i tylko jej powinniśmy być wdzięczni – rzekł Adam.
• To nie ulega żadnej dyskusji. Mówiąc, że to pana zasługa, miałam na myśli znalezienie tak urokliwego zakątka.
• Owszem miejsce jest pełne uroku, ale wypatrzył je mój syn – odparł Adam.
• Pan ma syna? Joseph mi nic nie mówił.
• Tak, mam. Chce pani go poznać?
• Jak najbardziej – odparła z entuzjazmem Valerie. - Jestem niezmiernie ciekawa tego małego kawalera.

Rozmowa zaczyna się bardzo interesująco
Cytat:
• Panno LaMarr, to jest właśnie mój syn. Matt przywitaj się z panią.
• Dzień dobry – rzekł Matthew z nieufnym wyrazem twarzy.
• Witaj chłopcze. Masz na imię tak, jak mój ukochany dziadek – rzekła Valerie. - Mężczyźni noszący to imię to dzielni i honorowi ludzie.
• Naprawdę? - spytał chłopiec i przysunął się bliżej ojca.
• Owszem i jestem pewna, że i ty też taki będziesz.
• A skąd pani wie, przecież pani mnie nie zna?
• Matthew – Adam położył dłoń na ramieniu synka – a co to za pytanie?
• Jesteś bardzo rezolutnym małym chłopcem – stwierdziła Valerie.

Oj! Matt chyba nie polubił panny LaMarr
Cytat:
– przepraszam panią, panno LaMarr. Nie wiem, co mu się stało. Zwykle tak się nie zachowuje.
• Ależ to nic takiego. Dzieci już tak mają. Wiem coś o tym. Moja siostrzyczka ma dziesięć lat i wszystkich wyprowadza z równowagi. Nie ma się czym przejmować – odrzekła dziewczyna uśmiechając się wdzięcznie. - Lepiej proszę powiedzieć mi, czy to czarowne miejsce należy również do Ponderosy? Joseph mówił mi, że wasze ranczo jest ogromne. To prawda, że ma aż tysiąc mil kwadratowych?
• Owszem. Tak właśnie jest. A ta polana jest również nasza.
• Ależ to wspaniale. Mieć takie miejsce na własność. Nie każdy może czymś takim się pochwalić.
• To prawda, panno LaMarr – przyznał Adam.
• Valerie – rzekła dziewczyna. - Proszę mówić mi po imieniu. Panna, to brzmi tak bardzo oficjalnie, a ja mam nadzieję, że nasze rodziny częściej będą się widywać.

Wygląda na to, że Valerie nie tylko z Mattem chce się zaprzyjaźnić
Cytat:
... ale niestety w tym zamiarze przeszkodziła mu Holly, która stanąwszy przed nim bez ogródek spytała:
• Czy znajdzie pan wreszcie dla mnie czas?
• A o, co pani chodzi? - spytał grzecznie, acz lodowatym tonem Adam.
• Chciałam z panem porozmawiać… wytłumaczyć się z mojego względem pana postępowania. Zagalopowałam się i…
• To pewne – przerwał jej Adam – ale mamy piknik, czas zabawy i nie zamierzam z panią rozmawiać, bo to doprowadziłoby do kolejnej sprzeczki, a tego bym nie chciał.
• Naprawdę? Obiecuję, że tym razem żadnej sprzeczki nie będzie.
• Nie będzie, bo nie zamierzam z panią rozmawiać – Adam uśmiechnął się na widok zaskoczenia malującego się na twarzy Holly, które niebawem przeszło w ledwo powstrzymywaną wściekłość. - A teraz pani wybaczy, chcę porozmawiać ze Speed’em.

To mi wygląda na ewakuację (ucieczkę) czyli wycofanie się na z góry upatrzone pozycje
Cytat:
- A wiesz, że ta panna LaMarr to chce się ze mną przyjaźnić? Ja tam nie chcę.
• Dlaczego, jeśli wolno spytać?
• Bo przy niej wszyscy jakoś dziwnie się zachowują. Nawet tata.
• Doprawdy?
• Tak, ale stryjek Joe to dopiero robi miny.

Jakbym to widziała
Cytat:
• Owszem, ale może panna LaMarr spodobała się twojemu stryjowi?
• No, co ty? - Matthew ze zdziwieniem spojrzał na Holly.
• To piękna panna.
• Phi tam. Ty, Holly jesteś piękna, a nie ta głupia Valerie.
• O mój kawalerze, tak nie wolno mówić. Nie znasz panny LaMarr, skąd więc możesz wiedzieć jaką jest osobą.
• Ona mi się nie podoba i już – Matt skrzywił się i zacisnął wargi.
• To jeszcze nie powód, żeby nazywać kogoś głupim.
• No tak, ale ona wciąż spogląda na mojego tatę i wywraca oczami.

Matt jest bardzo bystrym i spostrzegawczym dzieckiem. Jeśli coś widzi, to ... to jest
Cytat:
• A tak naprawdę?
• O, co ci chodzi? - spytała Holly z trudem powstrzymując rozdrażnienie.
• Pokłóciłaś się z Adamem, prawda?
• Zdaje się, że już wszyscy o tym wiedzą. Czyżby twój brat poskarżył się na mnie?
• To nie byłoby w stylu Adama. Po prostu mam oczy i widzę – odparł Hoss.
• Masz rację. Posprzeczaliśmy się i to bardzo. Sporo w tym było mojej winy. Kilka razy chciałam z nim porozmawiać, wytłumaczyć, ale on nie chce.
• Mógłbym ci jakoś pomóc?
• A niby jak? Przecież nie zmusisz go do rozmowy ze mną. A do tego, jak powiedział mi Matt, Adam wybiera się na wycieczkę.
• Może znalazłby się jakiś sposób – rzekł Hoss. - Chodź, przekąsimy coś. Od razu rozjaśni nam się w głowach.

Hoss rzadko myśli, ale kiedy zaczyna kombinować to ... zwłaszcza kiedy jest najedzony ... na pewno pomoże Holly

Kolejna, świetna część opowiadania. W dodatku bardzo obszerna. Pojawiają się nowe postacie. Interesująca i piękna panna LaMarr, z rodziną, ale rodzinka na razie jakby w tle. Joe jest kolejny raz zakochany, zwłaszcza, że panna jest w połowie Francuzką. To zwiększa jego fascynację. Panna jest zainteresowana pięknym krajobrazem, nie szczędzi komplementów Holly, ale ... czy jest w tym szczera. Matt zauważył jej zainteresowanie Adamem. Czyżby kolejny raz obiekt westchnień wybrał starszego brata? Cóż, Joe ma przykre doświadczenia z przeszłości i wolałby tego uniknąć. Przynajmniej tym razem. Ciekawe, co wymyśli Hoss? (po obfitym posiłku zapewne będzie tytanem myślenia Very Happy) Cóż, on doskonale zna obu swoich braci, ich mocne i słabe strony i taki sojusznik z pewnością przyda się Holly. Nie wiadomo jeszcze, czy Hoss lubi pannę Valerie, ale z pewnością lubi Holly. No i cały czas pamiętam o Goldblumach, którzy niczym burzowa chmura gdzieś tam się czają, żeby w pewnym momencie się pojawić i narozrabiać. Czekam na kontynuację i rozwinięcie pomysłu Hossa. Goldblumowie pewnie pojawią się nieco później, co oczywiście nie osłabia zagrożenia z ich strony.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 18:55, 20 Wrz 2020    Temat postu:

Dziękuję serdecznie za skomentowanie kolejnego odcinka opowiadania. Very Happy Twoje uwagi, jak zawsze cele, pomogą mi w pisaniu kolejnych fragmentów. W następnym odcinku, zgodnie z Twoim życzeniem, dowiemy się czy Hoss pomoże Holly. Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 13:19, 24 Wrz 2020    Temat postu:

Adam rozpoczyna samotną wycieczkę... Cool


***

Adam odetchnął pełną piersią. Nareszcie był sam. Jechał wolno, zupełnie się nie śpiesząc. Oczy napawał pięknymi widokami. Tahoe wraz ze swym otoczeniem dawało niezwykłą ucztę wszystkim zmysłom. Chciał dojechać do jeziora Pyramid leżącego na północny wschód od Reno. Gdzieś po drodze zamierzał rozbić obóz, a wczesnym rankiem ruszyć w dalszą drogę. Początkowo planował, że na wiosennym pikniku spędzi godzinę najwyżej dwie. Plany te uległy jednak zmianie i w swoją samotną wycieczkę wyruszył dopiero późnym popołudniem. Trochę przykro było mu opuszczać Matthew, swojego synka, ale zbyt dużo miał do przemyślenia, żeby zrezygnować z samotnej wycieczki. Poza tym miał pewność, że zostawia chłopca pod doskonałą opieką swojego ojca i braci. Nawet pannę McCulligen uznawał, za całkiem niezłą opiekunkę Matta, mimo że nie przepadał za nią. Prawdę mówiąc to właściwie jej nie cierpiał, ale nie mógł przecież zignorować bardzo dobrego kontaktu jaki miała z Mattem. Chłopiec, co by nie mówić, wciąż potrzebował opieki i czułości kobiety, choćby takiej, jak pyskata panna McCulligen. Adam nie chciał się temu wyborowi sprzeciwiać, choć wiele nerwów kosztowały go relacje z panną od Toliverów, jak o niej wszędzie mówiono. Teraz jednak nie zamierzał się nią przejmować. Był zupełnie sam w przepięknym otoczeniu, gdzie powietrze zachwycało wiosenną rześkością zmieszaną z zapachem sosen. Nie przewidywał żadnych trudności. Miał sporo żywności, zapas wody i nawet butelkę brandy, którą na odjezdnym wcisnął mu Hoss, mówiąc, że nie wiadomo kiedy może mu się przydać. Adam, co prawda, zdziwił się trochę tej troskliwości brata, ale w końcu uznał, że dobra brandy nie jest zła. Z pikniku chciał urwać się „po angielsku”. Nic jednak z tego nie wyszło i gdy ruszył w samotną wędrówkę wszyscy życzyli mu szczęścia, a Mały Joe przestrzegł go nawet przed spotkaniem z niedźwiedziami, które na pewno już opuściły swoje gawry. Adam odpowiedział mu półżartem, że na odludziu bardziej obawiałby się spotkania z człowiekiem niż ze zwierzęciem. Zresztą takie samotne wycieczki nie były dla niego niczym nowym. Często, gdy był jeszcze kawalerem, brał konia i na dwa, trzy dni wybierał się w góry, aby odpocząć od swojej rodziny i pracy na ranczo. To pozwalało mu porządnie wypocząć i dawało dużo energii do niełatwego życia, jakie jest udziałem wszystkich ranczerów.
Jadąc powoli rozmyślał o pięknie natury. Nie zamierzał przez najbliższe kilka godzin zaprzątać sobie głowy Goldblumami, czekającym go wiosennym spędem bydła, a przede wszystkim rudą panną, która koniecznie chciała zepsuć mu dzisiejszy piknik. Adam na wspomnienie zawodu, jaki malował się na twarzy Holly, gdy odmówił jej rozmowy, aż się uśmiechnął. Cóż, panna McCulligen będzie musiała zaczekać, aż znajdzie dla niej wolną chwilę, a że nie zamierzał takowej znaleźć, jej czekanie wydłuży się w nieskończoność. Oczywiście, wcale go to nie smuciło. Miał zbyt dużo problemów, aby przejmować się tym, co Holly chciała mu powiedzieć. Zresztą może kiedyś i z nią porozmawia. Tylko, chcąc uniknąć awantury, o czym można z kimś takim, jak ona rozmawiać?
Adam ściągnął wodze i Frost posłusznie przystanął. Widok, jak rozciągał się przed oczami mężczyzny wywołał jego pełen zachwytu uśmiech. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie zmienić trasy swojej wędrówki i nie udać się zapomnianym szlakiem do Emerald Bay, a później do wodospadów Eagle Falls. Spojrzawszy jednak w niebo, stwierdził, że wkrótce zapadnie zmrok i dlatego postanowił trzymać się pierwotnego planu. Zresztą już robiło się szarawo, a nad jezioro nadciągały ciemne chmury. Czyżby miała to być pierwsza wiosenna burza? Jeśli tak, to musiał się pośpieszyć i znaleźć sobie schronienie. Przemoczone ubranie nie było najlepszą rzeczą w czasie samotnej wędrówki. Miał już ruszyć dalej, gdy usłyszał trzask łamanej gałązki, a potem wyraźny odgłos końskich kopyt. Ciekawy, kim też mógłby być jadący tą samą trasą, co on jeździec, postanowił sprawdzić to i przyczaił się za pobliską kępą dość wysokich krzewów. Nie upłynęło pięć minut, gdy w oddali, pomiędzy drzewami dało się dostrzec zarys konia z jeźdźcem na grzbiecie. Adam zapobiegawczo wyciągnął rewolwer z kabury i przeładował. W takim przypadkach, gdy jest się zupełnie samemu, bez szansy na wsparcie, czasem sekundy decydują o życiu. Nauczony tego od najmłodszych lat, nie zamierzał ryzykować i z wyciągniętą bronią wyjechał na drogę, tarasując przejazd nieznajomemu.
• Stój! - krzyknął ostrzegawczo, unosząc nieco do góry rewolwer. Jeździec jednak nie posłuchał. Jechał dalej zwolniwszy jedynie bieg konia, który Adamowi wydał się dziwnie znajomy. Mimo to krzyknął ponownie: - stój, bo strzelam!
• Doprawdy?! - usłyszał w odpowiedzi i pomyślał, że ma omamy słuchowe, ale zaraz okazało się, że bynajmniej nie były to żadne halucynacje. Przed nim na Chubbim, koniu jego brata Hossa, siedział nie kto inny, jak panna McCulligen. Adamowi przez ułamek sekundy przemknęło przez głowę, czy aby nie pociągnąć za spust rewolweru. Zaraz jednak, przegoniwszy tę niedorzeczną myśli, pełen wściekłości warknął:
• Co pani tu, u licha robi?!!!
• Po pierwsze niech pan schowa broń. To już kolejny raz, gdy pan do mnie celuje. Po drugie, skoro góra nie chciała przyjść do Mahometa to Mahomet przyszedł do góry.
• I pani jest niby tym Mahometem – Adam westchnął z irytacją i schował rewolwer.
• Tak, bo muszę, naprawdę muszę z panem porozmawiać.
• Panno McCulligen powiedziałem już pani, że niewiele mnie to obchodzi. Jestem upartym człowiekiem i nie zamierzam pani ulegać. A tak swoją drogą, jakim prawem wzięła pani konia Hossa?
• Sam mi go pożyczył. W przeciwieństwie do pana, Hoss to pełen ciepła i wrażliwości człowiek – odparła Holly.
• Chyba długo nie musiała się pani męczyć, żeby przekabacić go na swoją stronę? Jak wrócę to sobie z nim pogadam – rzekł Adam głosem nie wróżącym nic dobrego.
• Myśli pan, że Hoss nie ma swojego rozumu? Myli się pan. To był jego pomysł. Uznał, że to jedyny sposób, żebym mogła wreszcie porozmawiać z panem sam na sam. Zgodziłam się z nim, bo chcę raz na zawsze wyjaśnić tę męczącą sytuację, jaka między nami panuje. Powiem panu tu i teraz, co mam do powiedzenia, a potem każde z nas pojedzie w swoją stronę.
• Pani jest niespełna rozumu – stwierdził Adam, który pomału uspokajał się. Jego złość zaczęła przechodzić w rozbawienie. - To pewne, że pani cierpi na jakąś chorobę umysłową. Normalna kobieta nigdy tak by się nie zachowała.
• Niby jak? - Holly spojrzała wyzywająco.
• Nie ścigałaby mężczyzny, który wyraźnie dał do zrozumienia, że ma jej po dziurki w nosie.
• Ma pan rację – zaczęła Holly.
• Wreszcie coś do pani dotarło – wtrącił Adam i uśmiechnął się tryumfalnie.
• Jednakże, gdyby ten mężczyzna był prawdziwym dżentelmenem, wysłuchałby nawet takiej kobiety, której nie cierpi. Cóż, panie Cartwright, jak widać dżentelmenem to pan nie jest – dokończyła dziewczyna z jadowitym uśmiechem.
• Tak, jak pani nie jest damą – rzekł kąśliwie Adam.
• Skoro już to sobie ustaliliśmy, to może wreszcie mnie pan wysłucha.
• Cóż, widać, że nie mam wyjścia. Niech pani mówi, co ma mówić i wraca na piknik, bo jeszcze zaczną pani szukać.
• O to proszę się nie martwić. Hoss i moja ciocia wiedzą gdzie pojechałam i jeśli wrócę smutna lub, co gorsze zapłakana będzie pan miał z nimi do czynienia.

***


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Czw 21:54, 24 Wrz 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 23:58, 24 Wrz 2020    Temat postu:

Cytat:
Poza tym miał pewność, że zostawia chłopca pod doskonałą opieką swojego ojca i braci. Nawet pannę McCulligen uznawał, za całkiem niezłą opiekunkę Matta, mimo że nie przepadał za nią. Prawdę mówiąc to właściwie jej nie cierpiał, ale nie mógł przecież zignorować bardzo dobrego kontaktu jaki miała z Mattem. Chłopiec, co by nie mówić, wciąż potrzebował opieki i czułości kobiety, choćby takiej, jak pyskata panna McCulligen. Adam nie chciał się temu wyborowi sprzeciwiać, choć wiele nerwów kosztowały go relacje z panną od Toliverów, jak o niej wszędzie mówiono.

Bardzo rozsądnie postąpił, choć podejrzewam, że liczy na to, że Matt'owi znudzi się przyjaźń z Holly
Cytat:
Nie zamierzał przez najbliższe kilka godzin zaprzątać sobie głowy Goldblumami, czekającym go wiosennym spędem bydła, a przede wszystkim rudą panną, która koniecznie chciała zepsuć mu dzisiejszy piknik. Adam na wspomnienie zawodu, jaki malował się na twarzy Holly, gdy odmówił jej rozmowy, aż się uśmiechnął. Cóż, panna McCulligen będzie musiała zaczekać, aż znajdzie dla niej wolną chwilę, a że nie zamierzał takowej znaleźć, jej czekanie wydłuży się w nieskończoność. Oczywiście, wcale go to nie smuciło. Miał zbyt dużo problemów, aby przejmować się tym, co Holly chciała mu powiedzieć. Zresztą może kiedyś i z nią porozmawia.

Relaks na świeżym powietrzu? A może ucieczka przed energicznym rudzielcem? A może przed samym sobą?
Cytat:
Miał już ruszyć dalej, gdy usłyszał trzask łamanej gałązki, a potem wyraźny odgłos końskich kopyt. Ciekawy, kim też mógłby być jadący tą samą trasą, co on jeździec, postanowił sprawdzić to i przyczaił się za pobliską kępą dość wysokich krzewów. Nie upłynęło pięć minut, gdy w oddali, pomiędzy drzewami dało się dostrzec zarys konia z jeźdźcem na grzbiecie. Adam zapobiegawczo wyciągnął rewolwer z kabury i przeładował. W takim przypadkach, gdy jest się zupełnie samemu, bez szansy na wsparcie, czasem sekundy decydują o życiu. Nauczony tego od najmłodszych lat, nie zamierzał ryzykować i z wyciągniętą bronią wyjechał na drogę, tarasując przejazd nieznajomemu.

Jakiś jeździec na tym odludziu? To zwiastuje niebezpieczeństwo, kłopoty
Cytat:
• Stój! - krzyknął ostrzegawczo, unosząc nieco do góry rewolwer. Jeździec jednak nie posłuchał. Jechał dalej zwolniwszy jedynie bieg konia, który Adamowi wydał się dziwnie znajomy. Mimo to krzyknął ponownie: - stój, bo strzelam!
• Doprawdy?! - usłyszał w odpowiedzi i pomyślał, że ma omamy słuchowe, ale zaraz okazało się, że bynajmniej nie były to żadne halucynacje. Przed nim na Chubbim, koniu jego brata Hossa, siedział nie kto inny, jak panna McCulligen. Adamowi przez ułamek sekundy przemknęło przez głowę, czy aby nie pociągnąć za spust rewolweru. Zaraz jednak, przegoniwszy tę niedorzeczną myśli, pełen wściekłości warknął:
• Co pani tu, u licha robi?!!!

Oj! Chyba z trudem tę myśl przepędził
Cytat:
• Po pierwsze niech pan schowa broń. To już kolejny raz, gdy pan do mnie celuje. Po drugie, skoro góra nie chciała przyjść do Mahometa to Mahomet przyszedł do góry.
• I pani jest niby tym Mahometem – Adam westchnął z irytacją i schował rewolwer.
• Tak, bo muszę, naprawdę muszę z panem porozmawiać.
• Panno McCulligen powiedziałem już pani, że niewiele mnie to obchodzi. Jestem upartym człowiekiem i nie zamierzam pani ulegać.

Biedaczysko, broni się ostatkiem sił ... chyba musi z nią porozmawiać
Cytat:
W przeciwieństwie do pana, Hoss to pełen ciepła i wrażliwości człowiek – odparła Holly.
• Chyba długo nie musiała się pani męczyć, żeby przekabacić go na swoją stronę? Jak wrócę to sobie z nim pogadam – rzekł Adam głosem nie wróżącym nic dobrego.
• Myśli pan, że Hoss nie ma swojego rozumu? Myli się pan. To był jego pomysł. Uznał, że to jedyny sposób, żebym mogła wreszcie porozmawiać z panem sam na sam.

Ciekawe, co go bardziej rozzłościło - przymus rozmowy, czy pochwała Hossa (w porównaniu z nim)
Cytat:
• Pani jest niespełna rozumu – stwierdził Adam, który pomału uspokajał się. Jego złość zaczęła przechodzić w rozbawienie. - To pewne, że pani cierpi na jakąś chorobę umysłową. Normalna kobieta nigdy tak by się nie zachowała.
• Niby jak? - Holly spojrzała wyzywająco.
• Nie ścigałaby mężczyzny, który wyraźnie dał do zrozumienia, że ma jej po dziurki w nosie.
• Ma pan rację – zaczęła Holly.

Myślę, że Holly zastawiła tu pułapkę na Adama
Cytat:
• Wreszcie coś do pani dotarło – wtrącił Adam i uśmiechnął się tryumfalnie.
• Jednakże, gdyby ten mężczyzna był prawdziwym dżentelmenem, wysłuchałby nawet takiej kobiety, której nie cierpi. Cóż, panie Cartwright, jak widać dżentelmenem to pan nie jest – dokończyła dziewczyna z jadowitym uśmiechem.
• Tak, jak pani nie jest damą – rzekł kąśliwie Adam.
• Skoro już to sobie ustaliliśmy, to może wreszcie mnie pan wysłucha.
• Cóż, widać, że nie mam wyjścia.

Odcina się jej ... ostatkiem sił. Zabrakło mu już argumentów
Cytat:
Niech pani mówi, co ma mówić i wraca na piknik, bo jeszcze zaczną pani szukać.
• O to proszę się nie martwić. Hoss i moja ciocia wiedzą gdzie pojechałam i jeśli wrócę smutna lub, co gorsze zapłakana będzie pan miał z nimi do czynienia.

Holly jest przewidująca i zabezpieczyła się

Fajnie. Kolejna, dobra część opowiadania. Szczęśliwy i zrelaksowany Adam na tzw. łonie natury. Powietrze, piękne widoki, samotność - doskonałe warunki do wszelkich przemyśleń. Teoretycznie, bo pojawiło się jego utrapienie ... żądne rozmowy z nim, Adamem Cartwrightem, pomimo, że udało mu się na pikniku tego uniknąć. A tak się cieszył Very Happy Cóż, rudzielec jest uparty i na tym odludziu go doścignął. Niestety przy wydatnej pomocy jego zdradzieckiego Very Happy brata Hossa Very Happy Gdy Holly odnalazła Adama, natychmiast doszło między nimi do spięcia ... teoretycznie złagodzonego przez oświadczenie Holly, że Hoss i ciocia Emily wiedzą, gdzie pojechała. Może Adamowi uda się pokonać Hossa, ale wątpię, żeby stawił czoła cioci Emily Very Happy Holly jest więc bezpieczna. I dobrze. Może jakoś razem dojdą do wspólnych wniosków. Adam miewa czasem takie przebłyski, że rudzielec jest atrakcyjną kobietą, niegłupią i ... może się podobać ... a raczej, że ona jemu się podoba. Co prawda skwapliwie odpędza tę zdrożną ideę, ale ona jakoś powraca od czasu do czasuI dobrze, bo oni do siebie pasują i Matt ją bardzo lubi. Czekam na kontynuację ... oby jak najprędzej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 18:38, 25 Wrz 2020    Temat postu:

Holly da jeszcze Adasiowi popalić Laughing To mogę obiecać. Tymczasem biorę się do pisania. Adam wreszcie będzie musiał wysłuchać tego, co dziewczyna ma do powiedzenia. Czy skończy się to kolejną sprzeczką? Zobaczymy.

Dziękuję za komentarz. Celne uwagi są zawsze w cenie. Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 21:58, 26 Wrz 2020    Temat postu:

A oto i rozmowa skruszonej Holly Mruga z Adamem

***

• Pięknie tu. Teraz nie dziwię się, że wybrał się pan na samotną wyprawę – rzekła Holly, która właśnie zsiadła z konia i rozglądała się dookoła. Adam patrzył na nią z wysokości grzbietu Frosta, z niedowierzaniem i irytacją. Wreszcie nie wytrzymał i spytał:
• Czy to właśnie chciała mi pani powiedzieć?
• Oczywiście, że nie. To tylko taka drobna uwaga w oczekiwaniu, aż zejdzie pan na ziemię. Tego, co chcę panu powiedzieć nie będę mówić prosto w pysk pana wierzchowca.
Adam nic nie odpowiedział, tylko kiwnąwszy głową w ułamku sekundy znalazł się tuż przy Holly. Zmierzywszy dziewczynę ironicznym wzrokiem powiedział:
• Czy tak dobrze?
• Bardzo dobrze – Holly skinęła głową, lekko uśmiechając się.
• W takim razie słucham. – Odparł Adam i dodał: - byłbym wdzięczny, gdyby pani się streszczała. Chciałbym, jak najszybciej ruszyć w dalszą drogę, a i pani powinna równie szybko wrócić na piknik.
• Nie musi pan martwić się o mnie, ale skoro tak bardzo się panu śpieszy to przejdźmy do rzeczy. Chcę pana przeprosić za moje zachowanie w sprawie Speed’a Monroe. Nie powinnam była tak postąpić - rzekła Holly spojrzawszy Adamowi prosto w oczy. Widać było, że mówiła szczerze i wciąż na niego patrząc oczekiwała na jego odpowiedź. Mężczyzna chrząknął nieco zaskoczony. Chyba nie spodziewał się tego po dziewczynie. Nie wiedząc, co ma powiedzieć mruknął:
• Przeprosiny przyjęte.
• Tylko tyle? Nie chce pan wiedzieć, co mną kierowało?
• Jakoś mnie to nie ciekawi – odparł znużonym głosem. - Panno McCulligen przeprosiła mnie pani, ja pani wybaczyłem, a teraz możemy rozjechać się, każde w swoją stronę.
• Dlaczego mnie pan tak traktuje? - spytała Holly zirytowana krótką i mało sympatyczną odpowiedzią Adama.
• Traktuję panią tak, jak pani na to zasługuje. A teraz proszę wybaczyć, chcę już jechać dalej - mówiąc to Adam odwrócił się plecami do dziewczyny dając jej do zrozumienia, że to koniec tej dziwnej rozmowy.
• Chwileczkę, panie Cartwright – zaczęła ostrym głosem Holly, ale natychmiast spuściła z tonu wiedząc, że w ten sposób z Adamem nic nie wskóra. - Przyznaję, że w chęci ratowania Speed’a posunęłam się za daleko. Od razu powinnam powiedzieć panu, że ojciec pana zgodził się na jego zatrudnienie, ale coś mnie podkusiło, sama nie wiem, co i postanowiłam panu dokuczyć. Zresztą, pan nie pozostał mi dłużny.
• Czy to ma być usprawiedliwienie? - rzucił przez ramię Adam.
• Nie, oczywiście, że nie. Panie Cartwright nie przepadamy za sobą, ale to nie znaczy, że mamy siebie unikać i nie rozmawiać.
• Nie ja zacząłem tę wojnę – stwierdził Adam i odwrócił się do dziewczyny przodem.
• Tu bym z panem polemizowała. A kto pierwszy mnie obraził?
• A kto nagadał bzdur szeryfowi Coffee na temat moich rzekomych zasług?
• Z tego akurat powinien być pan zadowolony. Pana autorytet w oczach szeryfa znacznie wzrósł – odparła Holly.
• Autorytet zbudowany na kłamstwie prędzej czy później rozpadnie się w gruzy.
• To czemu pan nie zaprzeczył, gdy szeryf Coffee pana wychwalał?
• Skąd niby pani wie, co mówił szeryf?
• Wiem i już. Przyznaję, że trochę nagięłam prawdę, ale tylko w dobrze pojętym interesie pana Monroe, który przecież potrzebował pomocy. Chyba nie żałuje pan, że mu pomógł?
• Nie żałuję, ale wolałbym to zrobić z własnej nieprzymuszonej woli.
• Przecież ja do niczego pana nie zmuszałam – odparła z miną niewiniątka Holly. - Mógł pan odmówić. Nie zrobił pan tego, więc nie rozumiem dlaczego teraz tak bardzo się pan oburza.
• Nie do wiary! - Adam zastygł w bezruchu – panna to ma tupet.
• O, co panu znowu chodzi?
• Pani naprawdę uważa, że nic takiego się nie stało?
• Gdyby tak było, to teraz nie poniżałabym się przed kimś tak zawziętym i nieprzejednanym, jak pan! - krzyknęła wyprowadzona z równowagi pytaniem Adama.
• Jeśli znowu chce się pani kłócić, to nie dam się sprowokować – odparł stanowczym głosem. - Przeprosiła mnie pani i na tym poprzestańmy. Dalsza rozmowa doprowadzi nas do kolejnej awantury.
• Ma pan rację – powiedziała ściszonym głosem Holly. - Nie potrafimy z sobą rozmawiać i działamy sobie na nerwy. Lepiej będzie, jeśli nasze relacje ograniczymy do minimum.
• A do tej pory tak nie było?
• Punkt dla pana – stwierdziła, kiwnąwszy głową Holly. - Właściwie to nie wiem dlaczego tak bardzo upierałam się, żeby pana przeprosić. Nie jest pan tego wart. Będzie lepiej gdy wrócę do domu.
• Doskonała decyzja – stwierdził Adam z kpiną w głosie. - I radzę się pośpieszyć, bo deszcz wisi w powietrzu.
• Miłej podróży panie Cartwright – odparła Holly dosiadając konia.
• Taka będzie – zapewnił Adam.
• Jestem tego pewna – zaczęła Holly spoglądając na Adama łagodnym wzrokiem, który w ułamku sekundy zmienił się w złośliwie spojrzenie, gdy dokończyła mówiąc: - tak, jestem tego pewna, zwłaszcza, że będzie pan w doborowym towarzystwie. Swoim własnym.
Adam zupełnie zaskoczony słowami dziewczyny stał, jak wryty, a gdy ta skinąwszy mu głową ruszyła w drogę, nie był w stanie nic powiedzieć. Patrzył tylko za odjeżdżającą Holly i zastanawiał się, czy przypadkiem nie śni. Wreszcie wzruszył ramionami i dosiadłszy Frosta mruknął:
• No, koniku miejmy nadzieję, że oprócz deszczu nic więcej się nam nie przydarzy. W drogę!
Frost, jakby tylko czekając na tę komendę, ruszył wydłużonym kłusem. Niebo zasnuło się ciemnymi chmurami. Wkrótce pojawiły się pierwsze krople deszczu, a w oddali słychać było cichy pomruk nadciągającej burzy. Adam ścisnął łydkami boki konia, zmuszając go do szybszego biegu. Burzę zamierzał przeczekać w niedaleko położonej jaskini, którą jakiś czas temu odkrył wraz z Hossem, gdy wracali z Reno. Wówczas też załapała ich ulewa i gdyby nie ta właśnie jaskinia przemokliby do suchej nitki. Nie wiedzieć czemu pomyślał o Holly. Nie powinien jej puszczać samej, zwłaszcza, że nie znała terenu, a i amazonką nie była najlepszą. A, co jeśli tej rudej piekielnicy coś się stanie - pomyślał. Owszem, irytowała go, a to, co powiedziała o „doborowym towarzystwie” dotknęło go bardziej niżby się chciał do tego przyznać, mimo to nie mógł zostawić jej zupełnie samej, zwłaszcza, że deszcz przybrał na sile. Ciężko westchnął i zakląwszy siarczyście zawrócił Frosta. Nie ujechał pół mili, gdy usłyszał krzyk. Był pewien, że to Holly. Minąwszy miejsce gdzie dopiero, co rozmawiali w pełnym galopie pokonał zakręt i gwałtownie wstrzymał konia. Jego oczom ukazał się widok, którego tak bardzo się obawiał. Zeskoczył z wierzchowca i w strugach deszczu ruszył w kierunku nieruchomo leżącej postaci.

***


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 12:11, 27 Wrz 2020    Temat postu:

Cytat:
To tylko taka drobna uwaga w oczekiwaniu, aż zejdzie pan na ziemię. Tego, co chcę panu powiedzieć nie będę mówić prosto w pysk pana wierzchowca.
Adam nic nie odpowiedział, tylko kiwnąwszy głową w ułamku sekundy znalazł się tuż przy Holly. Zmierzywszy dziewczynę ironicznym wzrokiem powiedział:
• Czy tak dobrze?

Początek rozmowy zwiastuje kłótnię
Cytat:
Chcę pana przeprosić za moje zachowanie w sprawie Speed’a Monroe. Nie powinnam była tak postąpić - rzekła Holly spojrzawszy Adamowi prosto w oczy. Widać było, że mówiła szczerze i wciąż na niego patrząc oczekiwała na jego odpowiedź. Mężczyzna chrząknął nieco zaskoczony. Chyba nie spodziewał się tego po dziewczynie. Nie wiedząc, co ma powiedzieć mruknął:
• Przeprosiny przyjęte.
• Tylko tyle? Nie chce pan wiedzieć, co mną kierowało?
• Jakoś mnie to nie ciekawi – odparł znużonym głosem. - Panno McCulligen przeprosiła mnie pani, ja pani wybaczyłem, a teraz możemy rozjechać się, każde w swoją stronę.

A ten swoje ... mógłby posłuchać, co Holly ma do powiedzenia
Cytat:
Panie Cartwright nie przepadamy za sobą, ale to nie znaczy, że mamy siebie unikać i nie rozmawiać.
• Nie ja zacząłem tę wojnę – stwierdził Adam i odwrócił się do dziewczyny przodem.
• Tu bym z panem polemizowała. A kto pierwszy mnie obraził?
• A kto nagadał bzdur szeryfowi Coffee na temat moich rzekomych zasług?
• Z tego akurat powinien być pan zadowolony. Pana autorytet w oczach szeryfa znacznie wzrósł – odparła Holly.
• Autorytet zbudowany na kłamstwie prędzej czy później rozpadnie się w gruzy.
• To czemu pan nie zaprzeczył, gdy szeryf Coffee pana wychwalał?
• Skąd niby pani wie, co mówił szeryf?
• Wiem i już.

Fakt ... nie zaprzeczył
Cytat:
Dalsza rozmowa doprowadzi nas do kolejnej awantury.
• Ma pan rację – powiedziała ściszonym głosem Holly. - Nie potrafimy z sobą rozmawiać i działamy sobie na nerwy. Lepiej będzie, jeśli nasze relacje ograniczymy do minimum.
• A do tej pory tak nie było?
• Punkt dla pana – stwierdziła, kiwnąwszy głową Holly. - Właściwie to nie wiem dlaczego tak bardzo upierałam się, żeby pana przeprosić. Nie jest pan tego wart. Będzie lepiej gdy wrócę do domu.
• Doskonała decyzja – stwierdził Adam z kpiną w głosie.

To już nie sarkazm z jego strony, tylko złośliwość
Cytat:
• Miłej podróży panie Cartwright – odparła Holly dosiadając konia.
• Taka będzie – zapewnił Adam.
• Jestem tego pewna – zaczęła Holly spoglądając na Adama łagodnym wzrokiem, który w ułamku sekundy zmienił się w złośliwie spojrzenie, gdy dokończyła mówiąc: - tak, jestem tego pewna, zwłaszcza, że będzie pan w doborowym towarzystwie. Swoim własnym.
Adam zupełnie zaskoczony słowami dziewczyny stał, jak wryty...

Nieźle mu docięła
Cytat:
Nie wiedzieć czemu pomyślał o Holly. Nie powinien jej puszczać samej, zwłaszcza, że nie znała terenu, a i amazonką nie była najlepszą. A, co jeśli tej rudej piekielnicy coś się stanie - pomyślał. Owszem, irytowała go, a to, co powiedziała o „doborowym towarzystwie” dotknęło go bardziej niżby się chciał do tego przyznać, mimo to nie mógł zostawić jej zupełnie samej, zwłaszcza, że deszcz przybrał na sile.

To teraz do niego dotarło, że Holly może znaleźć się w niebezpieczeństwie?
Cytat:
Ciężko westchnął i zakląwszy siarczyście zawrócił Frosta. Nie ujechał pół mili, gdy usłyszał krzyk. Był pewien, że to Holly. Minąwszy miejsce gdzie dopiero, co rozmawiali w pełnym galopie pokonał zakręt i gwałtownie wstrzymał konia. Jego oczom ukazał się widok, którego tak bardzo się obawiał. Zeskoczył z wierzchowca i w strugach deszczu ruszył w kierunku nieruchomo leżącej postaci.

No i jednak miała wypadek

Adam na wycieczce. Taki relaksujący wypad w plener. Obcowanie z przyrodą itd. Zakłócone przez przybycie Holly - wrednego i złośliwego rudzielca Very Happy Zdaniem Adama oczywiście. Holly chciała go przeprosić, ale ... znów się pokłócili. Niestety i wzajemnie obdarzyli kolejnymi złośliwościami. Cóż, jakoś między nimi tak bywa. Prawie zawsze. Na szczęście Adam na hasło "dama w potrzebie" rusza na pomoc. Jak zwykle, bo Cartwright nikogo nie zostawia bez pomocy. Nawet złośliwego rudzielca, a może ... zwłaszcza złośliwego rudzielcaZbolała i kontuzjowana Holly traci agresję i złośliwość. Adam, kiedy opiekuje się zbolałym obiektem traci sarkazm i złośliwość ... więc może kolejny raz Holly go poprosi o wybaczenie, a on stwierdzi, że nic się nie stało ... co może doprowadzić ich do ... zacieśnienia kontaktów i przyjacielskich więzów ... a może i czegoś więcej?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 16:21, 27 Wrz 2020    Temat postu:

Bardzo dziękuję za komentarz. Very Happy Faktycznie, gdy Holly jest zbolała sporo traci na swej bojowości. To może wykorzystać Adam. W ten sposób może wreszcie poskromi niepokornego rudzielca. Laughing

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 21:35, 27 Wrz 2020    Temat postu:

Przygód Holly i Adama ciąg dalszy. Very Happy

***

Adam, pełen obaw, podbiegł do leżącej Holly. Przez chwilę nie mógł rozpoznać gdzie dziewczyna miała głowę, a gdzie nogi, bowiem pierwsze, co zobaczył to wypięty w jego stronę niezwykle zgrabny tyłeczek w majtasach pełnych falbanek.
• A niech to wszystko szlag trafi! Co za wredne bydlę z tego Chub’a! – dotarło do Adama, który z lubością przypatrywał się wysiłkom dziewczyny, próbującej wydostać się z krzaków w które wpadła. To właśnie one złagodziły upadek, choć suknia w dziwny sposób oplątała jej ręce i głowę eksponując to, co Adam już zobaczył. Poczynania dziewczyny wydały mu się na tyle ucieszne, że nie wytrzymał i parsknął głośnym, radosnym śmiechem. Usłyszawszy to Holly znieruchomiała, po czym z niezwykłą jak na sytuację szybkością stanęła na równe nogi próbując przy tym wygładzić suknię, a właściwie to, co z niej zostało. Cienki materiał w kilku miejscach był porozrywany i pozaciągany. Do tego strugi deszczu dopełniły dzieła zniszczenia. Suknia zaczęła ściśle oplatać jej sylwetkę, którą Adama pochłaniał wręcz oczami. To, że była zgrabna wiedział, ale dopiero teraz w tym ulewnym deszczu przekonał się, że sylwetka Holly jest niezwykle kształtna, szczególnie w tych miejscach, które tak niezwykle lubi większość mężczyzn. Śmiech Adama wyprowadził Holly z równowagi. Podeszła do niego z miną nie wróżącą nic dobrego i zmrużywszy oczy niczym puma przed atakiem spytała:
• I czego pan tak rży?!
• Dawno nie widziałem tak uroczego i dającego wiele do myślenia obrazka. – Odparł rozbawiony Adam i wyciągając do Holly dłoń, zaproponował: - pomogę pani.
• Obejdzie się! – Holly odtrąciła rękę mężczyzny i z dumnie podniesionym czołem przeszła obok niego.
• Dokąd pani idzie? - Adam ruszył za nią.
• Do domu – warknęła.
• To daleko. A gdzie jest koń?
• Uciekł. Nie widać?!
• Niech się pani zatrzyma. Słyszy pani? - Adam schwycił Holly za ramię.
• Czego pan chce?! - spojrzała groźnie. W potarganych włosach miała liście, a na prawym policzku widać było ślady błota rozmytego deszczem.
• Chcę sprawdzić, czy nic pani się nie stało – powiedział łagodnie.
• Myślałby kto, że martwi się pan o mnie.
• W takiej sytuacji martwił bym się o każdego. Upadek z konia bywa bardzo niebezpieczny. Czasem nawet może skończyć się śmiercią.
• Jak pan widzi nic mi się nie stało.
• A co z ręką, którą niedawno pani złamała?
• W porządku. Upadłam na prawy bok.
• Nic panią nie boli? - Adam z troską przypatrywał się dziewczynie. - Nie ucierpiała pani?
• Jedno, co ucierpiało to moja duma. Dopiero wszyscy będą się ze mnie śmiać – odparła i niemal żałośnie westchnęła.
• Nikt się nie dowie. Przynajmniej ja nikomu nie powiem. A teraz zabierajmy się stąd bo deszcz leje, jak z cebra. - Adam gwizdnął przeciągle i zaraz pojawił się przy nich Frost.
• A, co z Chub’em? Hoss mnie zabije!
• Chub to mądry koń na pewno jest już w Ponderosie. Gorzej że wszyscy będą się o panią niepokoić. Powinienem panią jak najszybciej odwieźć, ale w tych warunkach to staje się niemożliwe. Musimy przeczekać tę ulewę – rzekł Adam, a gdy niebo rozdarła błyskawica, dodał: - i burzę. Widzi pani tamtą grań? - Holly skinęła głową – za nią w kanionie jest mała jaskinia. Tam przeczekamy nawałnicę.
• Ale…
• Żadnego „ale”. Do jaskini jest bliżej niż do domu – odparł Adam. - Chyba, że koniecznie chce pani nabawić się zapalenia płuc. Uprzedzam jednak, że ja baniek stawiać nie potrafię. No, proszę się pośpieszyć.
Holly spojrzała na Adama z wahaniem. Kolejny grzmot dodał jej wyjątkowych sił i z niewielką pomocą mężczyzny znalazła się w siodle. On usiadł za nią i trzymając w lewej ręce wodze, prawą położywszy na jej talii, przysunął ją do siebie. Holly kątem oka spojrzała na Adama. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Gdzieś niedaleko uderzył piorun, ani Adam, ani jego wierzchowiec nie zareagowali, tylko Holly aż się skurczyła. Jednego, czego tak naprawdę się bała to burza. Gdy miała czternaście lat była świadkiem, jak piorun poraził człowieka. Od tamtej pory nie znosiła burz, zwłaszcza takich nagłych, wiosennych.
• Spokojnie! Nic nam nie będzie. Już dojeżdżamy! - Adam widząc niepokój dziewczyny starał się ją uspokoić.
Holly mimo zapewnień Cartwrighta nie wydawała się przekonana. Drżała i sama nie wiedziała, czy ze strachu, czy z zimna, które ogarnęło jej ciało. Przez chwilę wydało się, że burza traci na sile. Holly pomału uspokajała się i wtedy usłyszała tętent konia. Zwróciła na to uwagę Adamowi. Ten już od jakiegoś czasu słyszał, że ktoś za nimi jedzie, ale nic nie mówił, nie chcąc niepotrzebnie straszyć dziewczyny. Jednak, gdy wszystko wskazywało na to, że nieznajomy jeździec jest tuż, tuż, Adam zwolnił i obejrzał się za siebie, po czym uśmiechnąwszy się powiedział:
• To Chubb’i. Widać polubił panią, skoro podążył za nami.
• Mówił pan, że pobiegł do Ponderosy – rzekła Holly, podczas gdy Adam schwycił wodze wierzchowca, który spokojnie zatrzymał się tuż obok. Chub był bardzo spokojnym i przyjacielskim zwierzęciem. Poza tym doskonale znał tak Adama, jak i jego konia, nic więc dziwnego, że bez problemu dał się schwycić.
• Cóż, nie mogę przewidzieć, co tak naprawdę wymyśli koń – stwierdził Adam, ruszając w drogę.
• Bardzo śmieszne. – Mruknęła dziewczyna, po czym wstrząsnąwszy się z zimna spytała: - daleko do tej jaskini? Strasznie mi zimno.
• Jesteśmy prawie na miejscu. Proszę się do mnie przytulić. Będzie pani trochę cieplej.
• Pan niedoczekanie – Holly wyprostowała się i na ile to było możliwe odsunęła się od mężczyzny. Nie upłynęły dwie może drzy minuty gdy wreszcie wjechali do kanionu. Po chwili Adam zatrzymał Frosta. Zeskoczył z konia, a następnie pomógł zsiąść przemoczonej Holly. Z olstra wyciągnął strzelbę i przykazując dziewczynie, żeby nie oddalała się od koni, sam wszedł do jaskini, której wejście w naturalny sposób zamaskowane było skalnym nawisem porosłym gdzieniegdzie niską roślinnością. Po chwili wyszedł stamtąd i skinął na Holly, która podbiegła do niego szczękając z zimna zębami.
• Jest pusta – powiedział Adam – może pani wejść do środka. Zaraz przyjdę.
• Wolę tu na pana zaczekać.
• Nic pani nie grozi, proszę wejść do środka – powiedział rozkazującym tonem. - Ja pójdę po konie.
• Co pan chce z nimi zrobić?
• Na pewno nie zostawię ich na tym deszczu. Zmieszczą się wraz z nami w jaskini. Niechże pani wreszcie się schowa. Nie czas na dyskusję – Adam odwrócił się do Holly plecami i ruszył do koni. Dziewczyna chciała iść za nim, ale kolejna błyskawica i potężny grzmot skutecznie powstrzymał ją przed tą decyzją. W chwilę później Adam wprowadził do jaskini konie, którym poluzował jedynie popręgi mając nadzieję, że burza wkrótce się skończy. Z grzbietu Frosta zdjął torbę z jedzeniem i bukłak z wodą. Nieopodal wyjścia z jaskini znalazł niemal w nienaruszonym stanie palenisko, które ubiegłej jesieni zbudowali wraz z Hossem. Przypomniał sobie, że zostawili wówczas trochę gałęzi. Leżały niedaleko paleniska, co prawda trochę rozwłóczone po jaskini, zapewne przez zwierzęta, ale było ich wystarczająco dużo, aby rozpalić małe ognisko. Wkrótce jasny płomień rozświetlił wnętrze jaskini. Holly najpierw rozejrzała się z ciekawością wokół, po czym usiadła przy ogniu wyciągając w jego kierunku zmarznięte dłonie. Pomału opadły z niej emocje i poczuła ogromne zmęczenie. Spod przymrużonych powiek przypatrywała się Adamowi, który w międzyczasie przyniósł koc, a właściwie koce. Zawsze, gdy podróżował sam zabierał dwa koce, tak na wszelki wypadek. Pierwszy z nich okazał się mokry, ale drugi był suchy i ten właśnie podał Holly, mówiąc:
• Niech pani zdejmie suknię i owinie się w koc.
• A pan?
• Nic mi nie będzie. Proszę się o mnie nie martwić.
• W takim razie niech się pan odwróci – zażądała Holly, a gdy Adam zastosował się do jej życzenia, szybko zdjęła przemoczone ubranie i owinęła się szczelnie kocem.
• Może się pan odwrócić – powiedziała dziewczyna, rozkładając mokrą suknię i bieliznę. Adam oczywiście to zauważył, ale nie mrugnął nawet powieką. Wyciągnąwszy w stronę Holly butelkę z brandy, którą ofiarował mu Hoss, polecił:
• Niech się pani napije. To panią rozgrzeje.
• Dziękuję – odparła i pociągnęła spory łyk trunku. Był mocny. Skrzywiła się, ale już za moment poczuła ciepło rozchodzące się po całym ciele. Kiwnąwszy głową w podzięce, oddała Adamowi butelkę. On również napił się, po czym zajął się przygotowaniem posiłku. Burza wciąż trwała i wyglądało na to, że szybko się nie skończy. Nagle błysnęło i rozległ się potworny huk. Jaskinia zadrżała, tak jakby za chwilę miała się zawalić. Przerażone konie głośno zarżały próbując zerwać się z uwięzi. Adam doskoczył do nich chcąc je uspokoić. Holly, mimo strachu, ruszyła mu z pomocą. Kolejny grzmot obrócił wniwecz ich starania. Zwierzęta stawały dęba próbując kopać.
• Odsuń się, bo zrobią ci krzywdę! - krzyknął Adam. Dziewczyna natychmiast go posłuchała obserwując z boku jego poczynania. Wreszcie konie uspokoiły, tylko od czasu do czasu rżąc niespokojnie. Adam z niepokojem spojrzał na Holly i stwierdził: - to nie było mądre. Mogły panią zranić.
• Chciałam tylko pomóc – odparła cicho.
• Jak zwykle – zauważył, podchodząc do ogniska, do którego dorzucił kilka małych gałęzi. Przez chwilę stał wpatrując się w jego płomienie. Stał bokiem do Holly. Gdy spojrzała na jego profil, czarne włosy, lekki zarost i szarozielone oczy poczuła, że drży, ale tym razem nie z zimna. Podeszła do niego, położyła mu dłoń na ramieniu i wspięła się na palce całując go delikatnie w usta. Spojrzał na nią zdziwiony, ale nic nie powiedział, tylko objął ją i przyciągnął do siebie. Teraz to on ją pocałował. Najpierw delikatnie, a potem mocniej, zachłanniej. Ona nie pozostawała mu dłużna. Drżała w jego ramionach, chciała go i pragnęła. Gdzieś w oddali uderzył piorun. Holly przywarła do Adama. Poczuła, jak naprężone i gotowe na wszystko było jego ciało. Zarzuciła mu ręce na szyję pozwalając na kolejne pocałunki i pieszczoty. Nim się zorientowała leżała w jego ramionach. Cicho jęczała, gdy ustami poznawał jej ciało. Chciała więcej i szybciej, ale nie śmiała go o to prosić. Czekała z niecierpliwością na spełnienie, a gdy przyszło nie mogła powstrzymać się od krzyku rozkoszy. Zaniepokojone konie znowu zarżały.

***


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Nie 21:48, 27 Wrz 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 18:35, 28 Wrz 2020    Temat postu:

Cytat:
Przez chwilę nie mógł rozpoznać gdzie dziewczyna miała głowę, a gdzie nogi, bowiem pierwsze, co zobaczył to wypięty w jego stronę niezwykle zgrabny tyłeczek w majtasach pełnych falbanek.
• A niech to wszystko szlag trafi! Co za wredne bydlę z tego Chub’a! – dotarło do Adama, który z lubością przypatrywał się wysiłkom dziewczyny, próbującej wydostać się z krzaków w które wpadła. To właśnie one złagodziły upadek, choć suknia w dziwny sposób oplątała jej ręce i głowę eksponując to, co Adam już zobaczy

Z lubością przypatrywał się? Skandal ... jako dżentelmen powinien ruszyć na pomoc damie, a nie wpatrywać się (z lubością) w ... falbanki
Cytat:
Poczynania dziewczyny wydały mu się na tyle ucieszne, że nie wytrzymał i parsknął głośnym, radosnym śmiechem. Usłyszawszy to Holly znieruchomiała, po czym z niezwykłą jak na sytuację szybkością stanęła na równe nogi próbując przy tym wygładzić suknię, a właściwie to, co z niej zostało. Cienki materiał w kilku miejscach był porozrywany i pozaciągany. Do tego strugi deszczu dopełniły dzieła zniszczenia.

I jeszcze zaśmiewał się z nieszczęścia dziewczyny
Cytat:
Suknia zaczęła ściśle oplatać jej sylwetkę, którą Adama pochłaniał wręcz oczami. To, że była zgrabna wiedział, ale dopiero teraz w tym ulewnym deszczu przekonał się, że sylwetka Holly jest niezwykle kształtna, szczególnie w tych miejscach, które tak niezwykle lubi większość mężczyzn. Śmiech Adama wyprowadził Holly z równowagi. Podeszła do niego z miną nie wróżącą nic dobrego i zmrużywszy oczy niczym puma przed atakiem spytała:
• I czego pan tak rży?!
• Dawno nie widziałem tak uroczego i dającego wiele do myślenia obrazka. – Odparł rozbawiony Adam i wyciągając do Holly dłoń, zaproponował: - pomogę pani.

Dopiero teraz chce jej pomóc? Kiedy się już "naoglądał"?
Cytat:
• Chcę sprawdzić, czy nic pani się nie stało – powiedział łagodnie.
• Myślałby kto, że martwi się pan o mnie.
• W takiej sytuacji martwił bym się o każdego. Upadek z konia bywa bardzo niebezpieczny. Czasem nawet może skończyć się śmiercią.
• Jak pan widzi nic mi się nie stało.
• A co z ręką, którą niedawno pani złamała?
• W porządku. Upadłam na prawy bok.
• Nic panią nie boli? - Adam z troską przypatrywał się dziewczynie. - Nie ucierpiała pani?

Jaki troskliwy się zrobił. Nic dziwnego, że Holly jest wściekła
Cytat:
• Jedno, co ucierpiało to moja duma. Dopiero wszyscy będą się ze mnie śmiać – odparła i niemal żałośnie westchnęła.
• Nikt się nie dowie. Przynajmniej ja nikomu nie powiem. A teraz zabierajmy się stąd bo deszcz leje, jak z cebra. .

Cytat:
• Żadnego „ale”. Do jaskini jest bliżej niż do domu – odparł Adam. - Chyba, że koniecznie chce pani nabawić się zapalenia płuc. Uprzedzam jednak, że ja baniek stawiać nie potrafię. No, proszę się pośpieszyć.
Holly spojrzała na Adama z wahaniem. Kolejny grzmot dodał jej wyjątkowych sił i z niewielką pomocą mężczyzny znalazła się w siodle. On usiadł za nią i trzymając w lewej ręce wodze, prawą położywszy na jej talii, przysunął ją do siebie. Holly kątem oka spojrzała na Adama. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Gdzieś niedaleko uderzył piorun, ani Adam, ani jego wierzchowiec nie zareagowali, tylko Holly aż się skurczyła. Jednego, czego tak naprawdę się bała to burza.

Jaskinia, burza, przystojny ratownik ... do czego to doprowadzić może?
Cytat:
...- daleko do tej jaskini? Strasznie mi zimno.
• Jesteśmy prawie na miejscu. Proszę się do mnie przytulić. Będzie pani trochę cieplej.
• Pan niedoczekanie – Holly wyprostowała się i na ile to było możliwe odsunęła się od mężczyzny.

Cóż, zachowała dumę, ale zmarzła
Cytat:
Zawsze, gdy podróżował sam zabierał dwa koce, tak na wszelki wypadek. Pierwszy z nich okazał się mokry, ale drugi był suchy i ten właśnie podał Holly, mówiąc:
• Niech pani zdejmie suknię i owinie się w koc.
• A pan?
• Nic mi nie będzie. Proszę się o mnie nie martwić.
• W takim razie niech się pan odwróci – zażądała Holly, a gdy Adam zastosował się do jej życzenia, szybko zdjęła przemoczone ubranie i owinęła się szczelnie kocem.

Wreszcie przypomniał sobie, że jest dżentelmenem
Cytat:
Gdzieś w oddali uderzył piorun. Holly przywarła do Adama. Poczuła, jak naprężone i gotowe na wszystko było jego ciało. Zarzuciła mu ręce na szyję pozwalając na kolejne pocałunki i pieszczoty. Nim się zorientowała leżała w jego ramionach.

Nareszcie! Trzeba było burzy i wypadku, żeby odkryli, że są dla siebie stworzeni

Kolejna część, bardzo, bardzo emocjonująca. Holly miała wypadek. Na szczęście, jak się okazało niegroźny, choć bardzo ucierpiała jej duma. Eksponować bieliznę ... i to przed tym niesympatycznym, bufonowatym typem! Straszne. W dodatku zaczęło grzmieć, padać i musiała szukać schronienia. Oczywiście razem z tym znienawidzonym, zarozumiałym Cartwrightem. Holly jest odważna, ale akurat burzy się boi. Adam się nie boi Very Happy W dodatku dziewczyna jest przemoczona i zmarznięta. Co prawda pali się ognisko, ale jakoś słabo ogrzewaNo i doszło do konfrontacjiCiekawe, jak będą się później zachowywać? Udawać, że nic się nie stało? Zaakceptują nową sytuację i będą "chodzić" ze sobą (ku radości Matta, cioci Emily i Bena)? Czy może jeszcze coś wymyślą? Bardzo jestem ciekawa. Czekam niecierpliwie na kontynuację ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 22:52, 28 Wrz 2020    Temat postu:

Obawiam się, że sytuacja może ich przerosnąć, podobnie, jak i autorkę, która ma dwa w porywach trzy pomysły na rozwinięcie tego wątku. Laughing

Serdecznie dziękuję za ciekawy i miły komentarz. Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 18:12, 02 Paź 2020    Temat postu:



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 9:28, 04 Paź 2020    Temat postu:

Adam i Holly wciąż jeszcze są w jaskini. Burza minęła, ale deszcz wciąż pada. Mruga

***

Było jej dobrze i ciepło. Dawno się tak nie czuła: bezpiecznie i spokojnie. Nie chciała otwierać oczu pragnąc przedłużyć stan między jawą a snem. Zupełnie bezwiednie uśmiechnęła się. Senne marzenia, z tych, co to mogłyby trwać bez końca, przeniosły ją w inny świat. Tylko dlaczego Braxton wydawał się jej taki smutny, dlaczego zniknął w dziwnej, gęstej mgle? Szmer padającego deszczu ostatecznie ją rozbudził. Poczuła na swym ramieniu, czyjąś dłoń i… przypomniała sobie wszystko: upartego Cartwrighta, za którym udała się w pogoń, nieprzyjemną z nim rozmowę, upadek z konia, a potem… potem… jego niecierpliwe usta i ręce, i jej reakcje, o które nigdy by się nie podejrzewała. To niemożliwe, żebym mu się oddała – pomyślała i aż jęknęła przerażona.
• Obudziłaś się – usłyszała łagodny, niski głos. - Jak samopoczucie?
• Świetnie – mruknęła i zdjęła jego dłoń ze swego ramienia. Chciała się podnieść, ale zorientowała się, że była naga. Odruchowo podciągnęła koc pod samą brodę, czym wywołała jego cichy śmiech. Fuknęła niczym dzika kotka, kątem oka spoglądając na leżącego przy jej boku mężczyznę. Wyglądał niezwykle pociągająco. Wpatrując się w nią wciąż uśmiechał się, a dołeczki w jego policzkach miały dziwnie czarodziejską moc. Wreszcie odgarnął z jej policzka włosy, pochylił się i pocałował ją. Chciała się od niego odsunąć, ale było to ponad jej siły. Coś przyciągało ją do niego. Jednak nie mogła pozwolić, żeby znów nad nią zapanował. Położyła dłoń na jego torsie i z cichym westchnieniem, jakby wbrew sobie, lekko go odepchnęła. Zdziwiony spojrzał na nią, ale nic nie powiedział. Poczuła się nieswojo. Pomyślała, że powinna mu powiedzieć, wytłumaczyć, że nie jest dziewczyną, która rzuca się w ramiona pierwszego lepszego mężczyzny.
• Na pewno jesteś zaskoczony – zaczęła.
• Nie, skąd… no, może trochę – odparł spoglądając w twarz dziewczyny okolonej półdługimi rudymi włosami, które w świetle ogniska nadawały jej delikatny i niewinny wygląd. - Holly, nie interesuje mnie z kim byłaś przed mną. To twoja sprawa.
• Jesteś niezwykle wyrozumiały. – Rzekła z odrobiną kpiny, potem zupełnie poważnie dodała: - Myślę jednak, że należy ci się wyjaśnienie. Nie chcę, żebyś źle myślał o mnie. Te „sprawy” traktuję bardzo poważnie.
• Wierzę – skinął głową.
• Adamie, chcę, żebyś wiedział, że…
• Powiedziałem już, że mnie to nie interesuje.
• Jednak chcę… muszę ci powiedzieć. Nie wiem, co mnie pchnęło w twoje ramiona, ale nie żałuję tego, co się stało. Nigdy nie czułam się tak wspaniale. Widzisz, przed tobą miałam tylko jednego mężczyznę, którego kochałam nad życie.
• Kim był ten szczęśliwiec? - spytał bez cienia ironii Adam.
• Mój mąż.
• Jesteś mężatką?! - Adam aż usiadł z wrażenia.
• Byłam – odparła Holly. - Braxton Taylor zginął na wojnie.
• Tak mi przykro.
• Niepotrzebnie. Nie mogłeś przecież tego wiedzieć.
• Długo byliście małżeństwem?
• Niecały rok. Miałam osiemnaście lat, gdy mój świat rozpadł się na miliony kawałków.
• Emily i Raplh wiedzą?
• Tak, ale prosiłam ich, żeby to zachowali dla siebie. Nie chciałam współczucia, użalania się, znaczących spojrzeń, pytań. Z moim charakterem na dłuższą metę tego bym nie wytrzymała.
• A jednak mnie powiedziałaś – zauważył Adam.
• Bo ufam, że nikomu nie zdradzisz mojej tajemnicy – uśmiechnęła się smutno. - A poza tym może chciałam się komuś zwierzyć. Komuś innemu niż moja rodzina. Czasem człowiek tego potrzebuje.
• To prawda. Współczuję ci, bo doskonale wiem przez co musiałaś przejść.
• Nie – rzekła z jakąś dziwną desperacją Holly - nie wiesz. Ty straciłeś żonę, a ja straciłam męża i…
• Ojca – dopowiedział Adam i pogładził Holly po ramieniu. Ona pod jego dotykiem, jakby skurczyła się w sobie. Mężczyzna, zdziwiony, cofnął dłoń.
• Nie chodziło mi o ojca, choć jego strata była dopełnieniem mojej tragedii. Bo widzisz, Adamie, gdy przyszła wiadomość, o śmierci mojego męża byłam przy nadziei. To miała być niespodzianka świąteczna dla Braxtona. Tak bardzo się cieszyłam na samą myśl, jaki będzie szczęśliwy. Bardzo pragnął dziecka. Ja też. Niestety, straciłam je – zaszlochała, a Adam otoczył ją ramionami. Przytulona do niego, poprzez łzy mówiła: - to był szósty miesiąc. Mój maleńki chłopczyk nie chciał zostać ze mną. Wybrał swojego ojca. W krótkim czasie zabrano mi moje największe skarby. Nie chciałam żyć.
• Holly, nie wiem, co mam powiedzieć.
• Wystarczy, że mnie wysłuchasz – chlipnęła.
• Mów. O nic nie będę pytał.
• Pamiętam dzień, w którym przyszedł list od Braxtona.Napisał, że za wzorową służbę został wyróżniony dziesięciodniowym urlopem. Wyobrażasz sobie?! Szalałam z radości. Razem z jego matką wystarałyśmy się o różne smakołyki. Już wtedy było ciężko z zaopatrzeniem, ale się udało. Upiekłam dla niego szarlotkę i ciasto czekoladowe, i całą górę maślanych ciasteczek, które tak lubił. Ojciec przyniósł nie wiadomo skąd ogromną choinkę, która z ledwością zmieściła się w salonie. Wszystko było przygotowane na przyjazd Braxtona. Wreszcie przyszedł ten dzień. Gdy zobaczyłam w drzwiach mojego teścia i pastora nawet na myśl mi nie przyszło jaką przynieśli mi wiadomość. A potem wszystko potoczyło się tak szybko i już nie było świąt, tylko jedna wielka rozpacz. Gdybym jeszcze mogła ocalić moje dziecko może byłoby mi lżej… Adamie, on był taki maleńki, taki bezbronny. Widziałam go. Mój tata nie pozwolił mi go zobaczyć, ale ja się uparłam. I wiesz, co? Nie żałuję. Może się zdziwisz, ale dla mnie był prześliczny.
• To naturalne, że tak o nim myślisz. Byłaś jego mamą – rzekł cicho Adam.
• Dałam mu na imię Braxton junior – powiedziała Holly i na moment przymknęła powieki, tak jakby w głowie odtwarzała sobie wydarzenia sprzed trzech lat. Po chwili powracając do przerwanego wątku rzekła: - moja teściowa była oburzona. Oburzona i zła na mnie.
• Bo dałaś dziecku imię jego ojca? Niemożliwe.
• Nie chodziło tylko o to. Powiedziała, że jestem nic nie warta, bo nie potrafiłam donosić jej jedynego wnuka. Krzyczała, że nigdy mi nie wybaczy, tego, że jej syn zginął nie mając pojęcia o dziecku. Posunęła się nawet do stwierdzenia, że maleństwo nie jest jego, skoro tak zależało mi na ukryciu tego faktu. Żadne argumenty do niej nie docierały. Wreszcie zażądała żebym przyznała się do zdrady. Dopiero mój ojciec i teść ją uspokoili. Na pogrzebie wszystkim dała ostentacyjnie do zrozumienia, co o mnie myśli.
• Nie próbowałaś się bronić?
• Jak? Byłam na wpółprzytomna. Potem rozchorowałam się. W międzyczasie moi teściowie sprzedali, co mogli sprzedać i wyjechali do Nowego Jorku. Podobno teściowa nie wyobrażała sobie życia w tym samym mieście, co ja. Poza tym kwestią czasu było nadejście wojsk Shermana. Po prostu uciekli przed nimi. Ja jakoś doszłam do siebie. Zaczęłam bardziej pomagać ojcu. W tym czasie był moim jedynym wsparciem. Niestety któregoś dnia zginął pod kołami rozpędzonego furgonu. Myślałam, że to był nieszczęśliwy wypadek, jednak wkrótce okazało się, że zamordowano go za jego działalność na rzecz abolicjonizmu. Doktorostwo Simpson, u których mieszkałam uznali, że i mnie może grozić niebezpieczeństwo. W trosce o moje życie porozumieli się z ciocią Emily, a potem, niemal w ostatniej chwili umożliwili mi ucieczkę z Savannah na rybackiej krypie. W końcu dotarłam do Nowego Jorku. Miała tam na mnie czekać ciocia z wujkiem. Okazało się jednak, że wujek Ralph złamał nogę, a ciocia Emily musiała się nim opiekować. Dlatego też do wiosny miałam mieszkać u znajomej cioci, ale była to niezwykle irytująca osoba, więc postanowiłam po raz drugi skorzystać z męskiego przebrania i tak dotarłam do Virginia City. Tam pewien kowboj chciał przetrzepać mi siedzenie, a inny doprowadził do szewskiej pasji. Ale o tym nie muszę ci chyba opowiadać.
• Nie musisz – przyznał Adam. - Świetnie pamiętam tego rozzłoszczonego smarkacza.
• Tylko nie smarkacza – zastrzegła Holly robiąc groźną minę.
• Spokojnie. Nie miałem nic złego na myśli.
• Wiem – powiedziała cichutko. - Przepraszam.
• Holly – rzekł Adam, trzymając wciąż w ramionach dziewczynę – życie ciężko ciebie doświadczyło. Żadne słowa nie są w stanie wyrazić, jak bardzo mi przykro. Chcę, żebyś wiedziała, że bez względu na to, jak potoczą się nasze losy zawsze będziesz miała we mnie oddanego przyjaciela. We wszystkim możesz na mnie polegać.
• Dziękuję – szepnęła i wtuliła się w mężczyznę. Adam pocałował ją w czubek głowy, a potem długo kołysał w objęciach, aż wreszcie usnęła. Delikatnie ułożył ją na posłaniu i przykrył kocem. Siedział przy niej dobrą godzinę rozmyślając o tym, co mu powiedziała. Raz po raz spoglądał na uśpioną Holly i zastanawiał się skąd w tej drobnej dziewczynie wzięło się aż tyle siły. Jak to pozory często mylą – pomyślał. Tymczasem deszcz przestał padać. Adam wstał i ubrał się. Dorzucił drew do ognia i podszedł do koni, które zaciekawione wyciągnęły do niego łby. Cicho zaszeptał, a gdy Frost zarżał pogłaskał go uspokajająco po szyi, po czym wyszedł przed jaskinię i głęboko odetchnął nocnym powietrzem. Spojrzał w niebo. Było bezchmurne, a nad wierzchołkami sosen wisiał księżyc. Przez chwilę stał zupełnie nieruchomo wsłuchując się w odgłosy nocy. Gdy po jakimś czasie poczuł na plecach dotyk dłoni Holly, uśmiechnął się spoglądając na nią przez ramię. Ona stanęła obok niego i obejmując się ramionami, podobnie jak on spojrzała w niebo.
• Przestało padać – rzekła.
• Tak – przyznał. - Na niebie nie ma chmur. Zapowiada się piękny dzień.
• Adamie…
• Tak?
• Bardzo mi przykro, że zepsułam ci samotny wypad. Domyślam się, że zależało ci na nim.
• Owszem, ale teraz to nie ma żadnego znaczenia – odparł.
• To miłe, co powiedziałeś. Adamie, chcę, żebyś wiedział, że nie żałuję tego, co było między nami. Nie wiem, czy dla ciebie cokolwiek to znaczyło, ale dla mnie… ale ja... potrzebowałam takiej bliskości. I bardzo się cieszę, że to byłeś właśnie ty. To było niesamowite przeżycie. Z Braxtonem było mi dobrze, ale nie tak jak z tobą. Nie myślałam, że może być, aż tak wspaniale.
• Chcesz mnie zawstydzić? - spytał trochę przewrotnie.
• Nie. Nie mam takiego zamiaru.
• Dla mnie to też było niesamowite przeżycie - przyznał.
• Cieszę się, bo będzie to dla mnie piękne wspomnienie. Mam nadzieję, że dla ciebie również.
• Wspomnienie? - Adam spojrzał zupełnie zaskoczony na Holly.
• Tak, bo więcej to się już nie powtórzy. Przecież tak naprawdę, my do siebie nic nie czujemy. Prawda?
• Prawda – odparł i pokiwał ze smutkiem głową.
• Mam ochotę na kawę – rzekła Holly. - Napijesz się?
• Może później. Postoję tu jeszcze trochę.
• Jesteś na mnie zły?
• Cóż ci przyszło do głowy? Nie mogę być zły na tak wspaniałą dziewczynę, jak ty.
• Jak zawsze dżentelmen – stwierdziła dziwnie drżącym głosem i szybko wróciła do jaskini.

***


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 15, 16, 17 ... 55, 56, 57  Następny
Strona 16 z 57

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin