|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Śro 22:44, 18 Mar 2020 Temat postu: |
|
|
Cytat: | -A, co do tego przyjęcia, to nasz, tutejszy zwyczaj. W pierwszy dzień świąt spotykamy się u Cartwrightów na uroczystym obiedzie. Potem śpiewamy kolędy, rozmawiamy, wspominamy, a dzieci, jak to dzieci dokazują. Czasem na takim przyjęciu jest i trzydzieści osób. |
Zapowiadają się interesujące święta
Cytat: | • Zwłaszcza spodnie – przyznała Emily.
• Czyżby ciocia je nosiła?
• Owszem. W sukni z turniurą*) raczej nie mogłabym zapędzać bydła.
• Zapędzać bydła? - Holly z wrażenia aż przełknęła ślinę. |
A to niespodziankaDama z Południa zapędzająca bydło
Cytat: | - Holly, powinnaś poznać naszych przyjaciół i sąsiadów. Uwierz mi, żałoba w tym nie przeszkadza. A poza tym jest ktoś, kto bardzo cię polubił i już dwa razy o ciebie pytał.
• Proszę, proszę. Jesteś u nas niecałe dwa dni, a już masz adoratora – zażartował Ralph.
• Och, wujku, co tym mówisz, przecież ja tu nikogo nie znam. Zresztą nie mam głowy do takich spraw.
• A jednak masz adoratora – Emily mrugnęła porozumiewawczo do męża. - Ma ciemne oczy, czarne włosy, sześć lat i na imię Matt. |
No tak, Matt bardzo ją polubił
Cytat: | Wiem, że niektórzy twierdzą, że jazda po męsku nie przystoi damom, ale jak ci już powiedziałam tu jest Dziki Zachód. Musisz dobrze jeździć i to po męsku, i nawet wiem, kto cię tego nauczy – Emily uśmiechnęła się kiwnąwszy głową.
• Chyba nie myślisz o Małym Joe? - spytał z dziwną miną Ralph.
• Właśnie o nim. Jest jednym z najlepszych jeźdźców w okolicy i mam do niego zaufanie – odparła Emily. |
Joe ma ją uczyć jazdy konnej?Chociaż może to i lepiej ... kiedy Adam uczył dziewczynę, to ta złamała rękę
Robi się coraz ciekawiej. Zapowiadają się święta u Cartwrightów. Ciekawe, jak zareaguje Joe, gdy rozpozna w uroczej bratanicy sąsiadki "rudego szczeniaka", którego chciał pobić w sklepieNo i co na to Adam? On też tam był. Czekam na kontynuację i relację z pierwszego spotkania Holly z braćmi C. Z Hossem również.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Śro 22:45, 18 Mar 2020, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7585
Przeczytał: 11 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Czw 12:06, 19 Mar 2020 Temat postu: |
|
|
Dziękuję za komentarz. Emily jest damą, ale nie z Południa. O tym będzie później. Życie, na które zdecydowała się wraz z Ralph'em zmusiło ją do zupełnie innego postępowania niż to, które jej wpojono.
Dużymi krokami zbliża się przyjęcie powitalne organizowane dla Holly. Jedno jest pewne "rudy szczeniak" wprowadzi sporo zamieszania, a braciom C. na pewno "opadną" szczęki. Taką przynajmniej mam nadzieję.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7585
Przeczytał: 11 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pon 13:17, 23 Mar 2020 Temat postu: |
|
|
Zanim "rudy szczeniak" wprowadzi w Ponderosie zamieszanie, chcę pokazać w jakim stanie był Adam. Nie wiem na ile mi się to uda. Czy można tak, jak on odsunąć się od własnego dziecka? Czy jest możliwe, że twardo stąpający po ziemi mężczyzna, wiedzący, co znaczą więzy rodzinne, stawiający tę rodzinę ponad wszystko może aż tak bardzo się zmienić?
Ponderosa. Dom Cartwrightów.
Mały Matthew Cartwright siedział znudzony przy stole. Kolacja ciągnęła się w nieskończoność, a jego ojciec, dziadek i stryjowie rozmawiali, o jakichś problemach w tartaku, których chłopiec zupełnie nie rozumiał. Westchnął więc głośniej niżby chciał i coraz bardziej znudzony grzebał widelcem w talerzu. Nie był głodny, bo wcześniej, gdy nikt nie widział, zjadł dwa świeżutkie pączki, dzieło rąk Hop Singa, kucharza Cartwrightów. Wiedział, że źle zrobił, ale nie mógł się powstrzymać, a do tego pączki tak pięknie pachniały. Zresztą stryjek Hoss też tak robił i wcale nie miał wyrzutów sumienia. Kiedyś nawet powiedział mu, że Hop Sing byłby smutny, a wręcz urażony, gdyby takie pyszności szybko nie zniknęły ze stołu. Dlatego też Matt, choć z jednej strony wiedział, że nie powinien tak robić, to z drugiej nie mógł przecież zasmucać poczciwego kucharza.
• Słyszałeś, co do ciebie powiedziałem? Matthew... ogłuchłeś?
• Słucham, tato? - powiedział chłopczyk trochę wystraszonym głosem. Ojciec patrzył na niego z twarzą pozbawioną jakichkolwiek uczuć, a jednocześnie w jego oczach pojawiło się ledwie uchwytne zniecierpliwienie. Matt zawsze wtedy kurczył się w sobie, bo odnosił wrażenie, że ojciec jest z niego niezadowolony. Czasem wolałby, żeby na niego porządnie nakrzyczał, a nawet spuścił mu lanie, tyle tylko, że ojciec nigdy go nie uderzył. Jedynie od czasu do czasu podnosił głos, gdy Matt za dużo dokazywał.
• Spytałem, dlaczego zamiast grzecznie jeść, to rozgrzebujesz jedzenie?
• Przepraszam, nie jestem głodny – odparł chłopczyk z trudem wytrzymując wzrok ojca.
• Skoro tak, to wstań od stołu i idź do siebie na górę. A na drugi raz życzyłbym sobie, abyś zachowywał się przy stole, jak należy. Hop Sing włożył dużo pracy w przygotowanie kolacji. Powinieneś to uszanować. Jedzenie to nie zabawka. A poza tym nie pomyślałeś, że grzebiąc tak w talerzu innym odbierasz apetyt?
• Ja naprawdę bardzo przepraszam – Matt był bliski płaczu.
• Marsz na górę, kawalerze – rzekł beznamiętnie ojciec.
• Adamie, Matti przeprosił - rzekł Ben, któremu żal zrobiło się wnuka.
• Ojcze, Matthew jest dużym chłopcem i skoro siada z nami do stołu to musi wiedzieć, co mu wolno, a czego nie.
• Adamie, daj spokój, przecież nic się nie stało - rzekł Hoss, któremu również było szkoda dziecka. - Lepiej spróbujmy pączków Hop Singa. Tak apetycznie wyglądają.
Podobnie zareagował Mały Joe i chcąc załagodzić nabrzmiałą sytuację podsunął chłopcu smakołyk, mrugnąwszy przy tym okiem. Matt wyciągnął rączkę, ale zaraz ją cofnął słysząc słowa ojca:
• Zostaw Matthew, przecież nie jesteś głodny. - Chłopczyk pochylił głowę. Usta wygiął w podkuwkę i widać było, że zaraz się rozpłacze. - A teraz proszę, idź na górę. Trzeci raz nie mam zamiaru powtarzać.
Matt wstał od stołu i ze zwieszoną głową, przełykając łzy, ruszył w kierunku schodów. Przy stole zapadła cisza. Mężczyźni, nie patrząc na siebie, kończyli kolację. Po dobrych trzech może czterech minutach Adam nie wytrzymał i westchnąwszy ciężko, odsunął od siebie talerz, po czym spoglądając na ojca spytał:
• Uważasz, że źle zrobiłem?
• A jak myślisz?
• Powiedz, od razu, że jestem złym, wyrodnym ojcem.
• Tego nie powiem, ale myślę, że powinniśmy poważnie porozmawiać, bo to w jaki sposób traktujesz własnego syna, jest po prostu okrutne.
• Skoro tak twierdzisz, to nie mamy o czym rozmawiać.
• Czyżby? – w głosie Bena zabrzmiała groźba. Hoss spojrzał porozumiewawczo na Małego Joe i wstając od stołu rzekł:
• Joe, jeśli już skończyłeś to chodź ze mną do stajni. Pomożesz mi przy koniach.
• Jasne, Hoss. Wezmę tylko jeszcze jednego pączka. Są wyjątkowo smaczne – co rzekłszy, mężczyzna schwycił ciastko i ruszył w ślad za bratem. Jak tylko zamknęły się za nimi drzwi, Ben nie kryjąc swego zdenerwowania wykrzyknął:
• Co ty, u licha wyprawiasz?! To dziecko blisko miesiąc czekało na twój powrót!
• Nie rozumiem, o co ci chodzi, ojcze. Widziałeś przecież, jak Matthew zachowywał się przy stole. Twoim zdaniem miałem nie reagować?
• Owszem, powinieneś, ale nie w taki sposób. Czy naprawdę musiałeś doprowadzić go niemal do płaczu?! Jak można być tak nieczułym w stosunku do dziecka, które straciło matkę, do własnego dziecka?!
• Nie uważam, żebym zrobił coś nagannego. Ja w jego wieku też nie miałem matki, a ty, tato jakoś nie rozczulałeś się nade mną. I jak mi się wydaje całkiem nieźle na tym wyszedłem.
• Nie porównuj Matta do siebie. To były zupełnie inne czasy i okoliczności, a poza tym żadnego z moich synów nie karciłem w taki sposób, jak ty i to w obecności innych. To, co zrobiłeś to było upokorzenie Matta. Gdyby Naomi żyła nigdy nie pozwoliłaby ci tak traktować waszego dziecka.
• Nie przywołuj imienia Naomi – powiedział cicho i powoli Adam, zaciskając dłonie na brzegu stołu.
• Wiem, co czujesz synu, ale nie pozwól, żeby zawładnęła tobą rozpacz.
• Straciłem żonę. Nikt nie będzie mi mówił, co mam robić, i co mam czuć. Nawet ty, ojcze.
• Nigdy bym tego nie zrobił – odparł Ben. - Chciałem tylko powiedzieć, że Matt bardzo ciebie potrzebuje. Nie rozumiem, dlaczego go odtrącasz?
• Nie robię tego – Adam pochylił głowę i przymknął oczy.
• Doprawdy? Niedługo minie półtora roku od…, a ty… - Ben ze smutkiem pokręcił głową. -Gdybym cię nie znał, to pomyślałby, że chcesz stąd uciec. Przez ten czas więcej nie było ciebie w domu niż byłeś. Na początku Matti wystawał w oknie i czekał na ciebie. Któregoś razu zapytał mnie, dlaczego tato go nie lubi i za co tak na niego się gniewa. Nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć. Powiedziałem, że tato go kocha, ale jest bardzo zapracowany. Wtedy spojrzał na mnie wzrokiem dorosłego człowieka i spytał, czy ta praca jest ważniejsza od niego. Zapewniłem go, że dla nas wszystkich to on jest najważniejszy. I wiesz, co? Nie uwierzył mi. Widziałem to w jego oczach. Po tej rozmowie Matti zaczął wymykać się z domu. Gdy się zorientowałem, poszedłem za nim, żeby sprawdzić dokąd chodzi. Okazało się, że co rano biegł do Toliverów.
• Do Toliverów? Nie wiedziałem – odparł Adam. - Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?
• Powiedziałem, ale ty w ogóle na to nie zwróciłeś uwagi.
• Mam nadzieję, że nie stwarza im problemów. Po co on tam właściwie chodzi?
• Po miłość, ciepło, uwagę, których nie dostaje od własnego ojca.
• Chcesz w ten sposób wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia? Uderzasz w dramatyczną nutę.
Ben z niedowierzaniem popatrzył na Adama i westchnął:
• Nie poznaję cię, synu.
• No, dobrze. Porozmawiam z nim. Powiem, żeby nie naprzykrzał się Toliverom.
• Znowu mnie nie słuchałeś.
• Czego właściwie ode mnie oczekujesz? - spytał ze zniecierpliwieniem Adam.
• Jeszcze pytasz?! Dobrze, powiem tobie: straciłeś już żonę, a teraz tracisz syna i to na własne życzenie. Ale, co ciebie to obchodzi? Lepiej użalać się nad sobą.
• Nic nie rozumiesz, tato.
• To oświeć mnie.
• Powiedziałeś, że uciekam z domu. To prawda. Uciekam przed nim, przed własnym dzieckiem.
• Dlaczego? - spytał cicho Ben.
• Gdy patrzę na niego, widzę Naomi. Jest w jego uśmiechu, w tym, jak pochyla głowę, jak patrzy, a nawet, jak pociera kciukiem brodę. Tak, jak ona, podkłada dłoń pod buzię, gdy zasypia. Nawet śmieje się tak, jak ona. To boli, tato. Myślałem, że, jak przez jakiś czas pobędę poza domem, to…
• To?
• Sam nie wiem, na co liczyłem – Adam ukrył twarz w dłoniach.
• Posłuchaj – zaczął Ben łagodnym głosem - wiem, co znaczy utrata najbliższej osoby. Wiem bardziej niż ktokolwiek inny. Masz rację, to boli. Z czasem coraz mniej, ale boli. Ja też chciałem uciec, ale nie miałem co z wami zrobić – tu mężczyzna uśmiechnął się smutno. - Byłem sam, może dlatego tak szybko dostrzegłem, ile wy, moi synowie, dajecie mi wsparcia i siły. I jak bardzo jesteście ode mnie zależni, jak bardzo na mnie liczycie. Nie mogłem was zawieść. Podobnie jest z tobą i Mattem. On wciąż jeszcze liczy na ciebie. Jeśli nadal będziesz postępował tak, jak do tej pory, to stracisz go i nigdy nie odzyskasz. Mówią, że małe dzieci niewiele rozumieją z tego co je otacza, i że łatwo zapominają. To nieprawda. Krzywdy wyrządzonej w dzieciństwie nie zapomina się. To siedzi w człowieku, jak zadra. Masz jeszcze czas, Adamie, żeby naprawić relacje z synem, ale nie czekaj zbyt długo. On zaczyna się ciebie bać, a od tego jest blisko do nienawiści. Przemyśl to sobie. Późno już. Pójdę do siebie - Ben wstał od stołu.
• Tato, co ja mam robić? - spytał bezradnym szeptem Adam.
• Zacznij dostrzegać innych ludzi. A teraz? Teraz idź na górę i pokaż swojemu synowi, jak bardzo ci na nim zależy. Przeczytaj mu bajkę, od dawna o tym marzy, albo otul kocem i powiedz mu, że go kochasz.
***
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pon 22:08, 23 Mar 2020 Temat postu: |
|
|
Super! Kolejna dobra część opowiadania.
Jutro skomentuję.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Wto 15:40, 24 Mar 2020 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Kolacja ciągnęła się w nieskończoność, a jego ojciec, dziadek i stryjowie rozmawiali, o jakichś problemach w tartaku, których chłopiec zupełnie nie rozumiał. Westchnął więc głośniej niżby chciał i coraz bardziej znudzony grzebał widelcem w talerzu. Nie był głodny, bo wcześniej, gdy nikt nie widział, zjadł dwa świeżutkie pączki, dzieło rąk Hop Singa, kucharza |
Dziecko się nudzi ... bywa, normalna rzecz
Cytat: | • Słyszałeś, co do ciebie powiedziałem? Matthew... ogłuchłeś?
• Słucham, tato? - powiedział chłopczyk trochę wystraszonym głosem. Ojciec patrzył na niego z twarzą pozbawioną jakichkolwiek uczuć, a jednocześnie w jego oczach pojawiło się ledwie uchwytne zniecierpliwienie. Matt zawsze wtedy kurczył się w sobie, bo odnosił wrażenie, że ojciec jest z niego niezadowolony. |
A co on tak surowo do syneczka się odzywa?
Cytat: | • Spytałem, dlaczego zamiast grzecznie jeść, to rozgrzebujesz jedzenie?
• Przepraszam, nie jestem głodny – odparł chłopczyk z trudem wytrzymując wzrok ojca.
• Skoro tak, to wstań od stołu i idź do siebie na górę. A na drugi raz życzyłbym sobie, abyś zachowywał się przy stole, jak należy. Hop Sing włożył dużo pracy w przygotowanie kolacji. Powinieneś to uszanować. Jedzenie to nie zabawka. A poza tym nie pomyślałeś, że grzebiąc tak w talerzu innym odbierasz apetyt?
• Ja naprawdę bardzo przepraszam – Matt był bliski płaczu. |
Czepia się dzieciaka
Cytat: | • Adamie, daj spokój, przecież nic się nie stało - rzekł Hoss, któremu również było szkoda dziecka. - Lepiej spróbujmy pączków Hop Singa. Tak apetycznie wyglądają.
Podobnie zareagował Mały Joe i chcąc załagodzić nabrzmiałą sytuację podsunął chłopcu smakołyk, mrugnąwszy przy tym okiem. Matt wyciągnął rączkę, ale zaraz ją cofnął słysząc słowa ojca:
• Zostaw Matthew, przecież nie jesteś głodny. - Chłopczyk pochylił głowę. Usta wygiął w podkuwkę i widać było, że zaraz się rozpłacze. - A teraz proszę, idź na górę. Trzeci raz nie mam zamiaru powtarzać. |
To już podpada pod znęcanie się nad dzieckiem
Cytat: | • Powiedz, od razu, że jestem złym, wyrodnym ojcem.
• Tego nie powiem, ale myślę, że powinniśmy poważnie porozmawiać, bo to w jaki sposób traktujesz własnego syna, jest po prostu okrutne. |
Tak! To jest okrutne!
Cytat: | Ben nie kryjąc swego zdenerwowania wykrzyknął:
• Co ty, u licha wyprawiasz?! To dziecko blisko miesiąc czekało na twój powrót!
• Nie rozumiem, o co ci chodzi, ojcze. Widziałeś przecież, jak Matthew zachowywał się przy stole. Twoim zdaniem miałem nie reagować?
• Owszem, powinieneś, ale nie w taki sposób. Czy naprawdę musiałeś doprowadzić go niemal do płaczu?! Jak można być tak nieczułym w stosunku do dziecka, które straciło matkę, do własnego dziecka?! |
No właśnie. Dlaczego życzliwy dla ludzi Adam tak się zachowuje w stosunku do własnego dziecka?
Cytat: | To były zupełnie inne czasy i okoliczności, a poza tym żadnego z moich synów nie karciłem w taki sposób, jak ty i to w obecności innych. To, co zrobiłeś to było upokorzenie Matta. Gdyby Naomi żyła nigdy nie pozwoliłaby ci tak traktować waszego dziecka.
• Nie przywołuj imienia Naomi – powiedział cicho i powoli Adam, zaciskając dłonie na brzegu stołu. |
Dlaczego ma nie wspominać Naomi? Przecież to matka Matta
Cytat: | • Straciłem żonę. Nikt nie będzie mi mówił, co mam robić, i co mam czuć. Nawet ty, ojcze.
• Nigdy bym tego nie zrobił – odparł Ben. - Chciałem tylko powiedzieć, że Matt bardzo ciebie potrzebuje. Nie rozumiem, dlaczego go odtrącasz?
• Nie robię tego – Adam pochylił głowę i przymknął oczy. |
Jak to nie odtrąca, jeśli odtrąca?
Cytat: | Na początku Matti wystawał w oknie i czekał na ciebie. Któregoś razu zapytał mnie, dlaczego tato go nie lubi i za co tak na niego się gniewa. Nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć. Powiedziałem, że tato go kocha, ale jest bardzo zapracowany. Wtedy spojrzał na mnie wzrokiem dorosłego człowieka i spytał, czy ta praca jest ważniejsza od niego. Zapewniłem go, że dla nas wszystkich to on jest najważniejszy. I wiesz, co? Nie uwierzył mi. |
Mądry chłopczyk
Cytat: | • Mam nadzieję, że nie stwarza im problemów. Po co on tam właściwie chodzi?
• Po miłość, ciepło, uwagę, których nie dostaje od własnego ojca.
• Chcesz w ten sposób wzbudzić we mnie wyrzuty sumienia? Uderzasz w dramatyczną nutę. |
Podejrzewam, że Ben chce wzbudzić w nim wyrzuty sumienia. I słusznie
Cytat: | • Czego właściwie ode mnie oczekujesz? - spytał ze zniecierpliwieniem Adam.
• Jeszcze pytasz?! Dobrze, powiem tobie: straciłeś już żonę, a teraz tracisz syna i to na własne życzenie. Ale, co ciebie to obchodzi? Lepiej użalać się nad sobą. | Tak, on się użala nad sobą ... a przecież Matt stracił mamę
Cytat: | Uciekam przed nim, przed własnym dzieckiem.
• Dlaczego? - spytał cicho Ben.
• Gdy patrzę na niego, widzę Naomi. Jest w jego uśmiechu, w tym, jak pochyla głowę, jak patrzy, a nawet, jak pociera kciukiem brodę. Tak, jak ona, podkłada dłoń pod buzię, gdy zasypia. Nawet śmieje się tak, jak ona. To boli, tato. Myślałem, że, jak przez jakiś czas pobędę poza domem, to…
• To?
• Sam nie wiem, na co liczyłem – Adam ukrył twarz w dłoniach. |
No tak, dziecko mu się kojarzy z żoną ... a z kim ma się synek kojarzyć? Z sąsiadką?
Cytat: | Ja też chciałem uciec, ale nie miałem co z wami zrobić – tu mężczyzna uśmiechnął się smutno. - Byłem sam, może dlatego tak szybko dostrzegłem, ile wy, moi synowie, dajecie mi wsparcia i siły. I jak bardzo jesteście ode mnie zależni, jak bardzo na mnie liczycie. Nie mogłem was zawieść. Podobnie jest z tobą i Mattem. On wciąż jeszcze liczy na ciebie. Jeśli nadal będziesz postępował tak, jak do tej pory, to stracisz go i nigdy nie odzyskasz. |
Fakt. Adam ma ten luksus, że może sobie wyjechać i wie, że syn będzie pod opieką ojca i braci. Ben tego nie miał
Cytat: | Krzywdy wyrządzonej w dzieciństwie nie zapomina się. To siedzi w człowieku, jak zadra. Masz jeszcze czas, Adamie, żeby naprawić relacje z synem, ale nie czekaj zbyt długo. On zaczyna się ciebie bać, a od tego jest blisko do nienawiści. Przemyśl to sobie. |
Tak. Adam musi zmienić swoje postępowanie. Koniecznie!
Bardzo interesujące psychologiczne studium Adama. Byłoby mi go żal, gdyby nie obarczał swoją boleścią kilkuletniego synka. Dodam, że chłopczyk też ma powód do rozpaczy, stracił mamę i nie ma oparcia w swoim smutku w tacie. Adam ma wsparcie ojca, ma kogo poradzić się, wygadać, opowiedzieć o żalu. Matt tego nie ma. Chce być potrzebny, doceniany i kochany, ale niestety Adam jest ślepy i głuchy na jego problemy. To niepodobne do niego, ale chyba rozpacz po śmierci żony go nieco zmieniła. Zobaczymy, czy na stałe? Czekam na kontynuację ...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7585
Przeczytał: 11 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Wto 18:32, 24 Mar 2020 Temat postu: |
|
|
Dziękuję za bardzo ciekawy komentarz. Adaś ma przed sobą bezsenną noc i sporo czasu na przemyślenie tego, co powiedział mu ojciec. Zobaczymy, jakie wnioski wyciągnie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7585
Przeczytał: 11 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Czw 20:05, 26 Mar 2020 Temat postu: |
|
|
***
W salonie domu Cartwrightów panował półmrok. Było już dobrze po północy. Ogień przygasł na kominku i ledwie się tlił, a duży zegar stojący przy drzwiach z mozołem wybijał kolejne godziny. Adam siedział w głębokim fotelu. Powieki miał przymknięte i na pierwszy rzut oka wyglądał tak, jakby spał. Ale spać nie mógł. Ciągłe zmęczenie i stres przyprawiły go o bezsenność. Drażniło go dosłownie wszystko. Nigdy nie był przesadnie towarzyski, dlatego ci, którzy próbowali go pocieszyć lub wesprzeć wywoływali jedynie jego irytację. Gdy podczas wieczornej rozmowy z ojcem przyznał, że chciał uciec, mówił prawdę. Nie powiedział tylko, o jakiej ucieczce myślał. Tak bardzo tęsknił za Naomi. Brakowało mu jej cichego, kojącego głosu, dotyku jej dłoni i oczu przepełnionych miłością. Nocą, gdy zapadał w coś pomiędzy jawą a snem wyraźnie czuł jej obecność. Wtedy pragnął jednego: aby ten stan trwał w nieskończoność. Nie mógł pogodzić się z jej odejściem. Długo czekał na kobietę, którą pokochałby bezwarunkową miłością. Myślał, że nigdy to się nie stanie, ale gdy na jego drodze stanęła Naomi uznał to niemal za cud. Była spełnieniem jego marzeń. Pięć lat, zaledwie pięć lat trwało ich szczęście. A potem przyszły dni, które Adam pamiętał, jak przez mgłę. To chyba wtedy przestał interesować się synem, skupiając się na własnym bólu i cierpieniu. Mógł sobie na to pozwolić, bo wiedział, że Matthew będzie miał opiekę. Początkowo mówił sobie, że musi mieć trochę czasu, aby przyzwyczaić się do nowej sytuacji, w której nie było już Naomi. Niczego więc nie planował i o niczym nie marzył. Nie chciał podejmować żadnych zobowiązań i składać jakichkolwiek obietnic. Chciał tylko zagłuszyć tęsknotę, której nie potrafił opisać żadnymi słowami. Uznał, że rzucenie się w wir pracy to najlepsze lekarstwo. Tyle tylko, że to lekarstwo było dobre jedynie dla niego. Nie dostrzegł, a może nie chciał dostrzec, że tuż obok mały, przerażony człowiek potrzebuje jego pomocy i miłości. Musiał mu to dopiero uświadomić ojciec. Bardzo zabolały, go ojcowskie słowa, zwłaszcza te mówiące o powodzie, dla których Matthew odwiedzał państwa Toliverów. Poczuł wówczas ukłucie zazdrości. Przecież to był jego syn, więc, jak mógł szukać zrozumienia i ciepła u obcych ludzi? A gdy do tego usłyszał, że Matt zaczął się go bać, po prostu się przeraził. I wtedy coś w nim pękło. Wiedział, że zawiódł na całej linii. I wiedział też, że jest to ostatnia chwila, żeby odzyskać zaufanie synka.
Pod natłokiem myśli Adam poczuł się niesamowicie zmęczony i senny. Powieki miał ciężkie, jak z ołowiu i wreszcie usnął. Był to płytki, niespokojny i zważywszy na miejsce, niewygodny sen. Świtało, gdy ciche skrzypnięcie go obudziło. Ktoś, starając się zachować ciszę schodził po schodach. Kroki były lekkie i stawiane ostrożnie. Adam wiedział, do kogo należały.
• Wcześnie wstałeś, Matthew – powiedział cicho i łagodnie, tak, aby nie wystraszyć syna. Chłopiec przystanął, niemile zaskoczony. Nie spodziewał się, że o tej porze spotka ojca. - Powiesz mi, dokąd się wybierasz? Może mógłbym ci towarzyszyć? Co ty na to?
Matthew milczał wyraźnie zmieszany. Adam nie chciał zmuszać, go do kłamstwa, dlatego, jakby nigdy nic spytał:
• A nie jesteś głodny? Może zamiast porannego spaceru zjadłbyś ze mną śniadanie? Albo wiesz, co? - mężczyzna wstał z fotela, pochylił się nad synem i wziął go za rączkę. Chłopczyk stał, jak sparaliżowany. Widać było, że bał się ojca. - Chodź ze mną do kuchni. Poszukamy tych dobrych pączków Hop Singa. Sporo ich jeszcze z wczorajszej kolacji zostało. Zrobimy sobie gorącej czekolady. To będzie taka nasza poranna uczta. To, co? Idziemy?
• Dobrze – szepnął niepewnie Matthew i pozwolił poprowadzić się do królestwa Hop Singa. Po chwili siedział przy kuchennym stole, na którym stała szklana patera z pączkami przykrytymi lnianą ściereczką. Adam postawił przed nim talerzyk i mrugnąwszy okiem zachęcił do jedzenia. Potem rozpalił ogień pod kuchnią, wyjął rondelek i nalał do niego mleka. Matthew z uwagą śledził poczynania ojca i był tym wyraźnie zaskoczony. Nigdy nie widział go w takiej sytuacji i prawdę mówiąc miał wątpliwości, co do jakości obiecanej mu czekolady. Ta jednak okazała się całkiem smaczna.
• Może chcesz jeszcze? - spytał uśmiechając się Adam
• Nie, tato, bo nie zjem śniadania i będziesz się na mnie gniewał - odparł cicho Matt i zagryzł wargi.
• Matthew – rzekł Adam siadając naprzeciw syna – przepraszam za to, co powiedziałem ci wczoraj przy kolacji. Nie powinienem był tak mówić. Widzisz synu, ostatnio mam bardzo dużo pracy i jestem zmęczony, ale obiecuję, że to się zmieni. Wierzysz mi?
• No… nie wiem – chłopiec z wahaniem spojrzał na ojca – a jak znowu sobie pojedziesz?
• Nigdzie się nie wybieram. Przynajmniej do wiosny.
• A wiosną?
• Nie wiem. Być może będę musiał pojechać w interesach do San Francisco.
Matt westchnął ciężko, wypił resztkę czekolady, odsunął od siebie filiżankę i wierzchem dłoni otarł usta.
• Dziękuję. – Powiedział i spytał: - mogę już iść do siebie?
• Myślałem, że trochę porozmawiamy – rzekł Adam. - Od mojego przyjazdu do domu, jakoś nam się nie składało.
• Ja czekałem. Przedwczoraj i wczoraj też. Myślałem, że mi poczytasz. - W głosie chłopca dało się słyszeć nutkę żalu.
• Jak zechcesz, to możemy to zrobić po śniadaniu. Albo wiesz, co? Możemy pograć w warcaby.
• W warcaby? - Matt skrzywił się. - Wolę w szachy.
• Nie wiedziałem, że umiesz grać – rzekł zaskoczony Adam - ale oczywiście możemy zagrać w szachy.
• Jeszcze dobrze nie umiem. Dziadek dopiero mnie uczy. Wolę z nim grać.
• Rozumiem. To może pójdziemy na spacer?
• Nie, śnieg zaczął padać – odparł Matt wskazując ręką w kierunku okna. Przez chwilę milczeli, po czym chłopiec wstał z krzesła mówiąc: - pójdę już.
• Dobrze – Adam kiwnął głową, a gdy chłopiec był prawie w drzwiach kuchni, powiedział: - Matthew, a twoja kurtka?
• Zapomniałem – Matt schwycił podaną mu przez ojca kurtkę i gdy miał już wyjść z kuchni w drzwiach zderzył się z Benem, który schwycił dziecko w objęcia i ze śmiechem zapytał:
• A, co to za ranny ptaszek mi się trafił?
• To, ja dziadziu – zapiszczał radośnie chłopczyk. Na widok dziadka uśmiechnął się od ucha do ucha, co oczywiście nie uszło uwagi Adama.
• A gdzie to mój wnusio się wybiera?
• Już nigdzie.
• Skoro nigdzie, to może zajrzałbyś do stryja Hoss. Próbowałem go obudzić, ale straszny z niego śpioch. Może tobie uda się go ściągnąć go z łóżka – rzekł Ben, mrugnąwszy porozumiewawczo do chłopca. Matt kiwnął głową i odparł:
• Postaram się. Mam swoje sposoby.
• To biegnij – odparł Ben i uśmiechnął się. Gdy chłopiec zniknął za drzwiami, mężczyzna spojrzał na siedzącego przy stole Adama i spytał: - rozmawiałeś z nim?
• Próbowałem, ale to nie takie proste, jakby się wydawało.
• A czego się spodziewałeś? Że będzie skakał z radości? Potrzeba czasu, żeby przekonał się do ciebie, żeby ci zaufał. On jest teraz zdezorientowany. Nie wie, co się dzieje. To dla niego zupełnie nowa sytuacja.
• Dla mnie poniekąd też – wtrącił Adam.
• Masz to na własne życzenie – zauważył Ben.
• Przyznaję, źle zrobiłem – Adam westchnął ciężko – ale naprawdę chcę naprawić relacje z synem. Tylko, że to trudniejsze niż myślałem.
• Cóż chcesz. Więcej cię w domu nie było, niż byłeś, a dziecko szybko rośnie.
• Tak. Bardzo szybko. Dziś patrzył na mnie, jak na kogoś obcego.
• Ostrzegałem cię, ale nie chciałeś słuchać. Teraz musisz ponieść tego konsekwencje. Jeśli naprawdę chcesz odzyskać Matthew musisz być cierpliwy i nie licz, że nastąpi to z dnia na dzień. Matti będzie potrzebował czasu, żeby na nowo przyzwyczaić się do ciebie, żeby nabrać do ciebie zaufania.
• Łatwo powiedzieć – prychnął Adam.
• Owszem. Trudniej wykonać. Wiem to, ale teraz liczy się tylko Matthew. Musisz zrobić wszystko, żeby odzyskał dzieciństwo, a przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa. Wystarczy, że nie ma matki.
• To będzie trudne zadanie.
• Ale nie niewykonalne.
• I znowu masz rację, tato.
• Ja zawsze mam rację – odparł nieco chełpliwie Ben.
Wczesnym popołudniem tego samego dnia, Virginia City.
• Dobrze, że śnieg przestał padać, bo z naszego wypadu do miasta nic by nie wyszło – zauważyła Emily Toliver, która wraz z Holly szła główną ulicą miasta. - Właściwie wszystko mamy już załatwione. Pozostaje zajrzeć do doktora Martina, ale do niego pójdziemy później. Teraz zaprowadzę cię do salonu z sukniami, który prowadzi moja dobra znajoma pani Emma Stone. To prawdziwa mistrzyni krawiectwa.
• Ależ ciociu, ja nie potrzebuję mistrzyni, tylko dwóch, góra trzech skromnych sukni – odparła Holly.
• Toteż ona nie tylko szyje, ale i sprzedaje gotowe suknie. Nie martw się na pewno wybierze ci coś gustownego – zapewniła Emily jednocześnie odkłoniwszy się mijanemu starszemu mężczyźnie.
• Widzę, że ciocię wszyscy tu znają – zauważyła dziewczyna.
• Mieszkamy tu już ponad dwadzieścia lat. Trudno, żeby było inaczej. Staramy się, ze wszystkimi żyć w zgodzie, a że sąsiedzi na ogół są mili to i żyje się tu całkiem znośnie.
• Rozumiem, że Cartwrightowie tacy właśnie są?
• A żebyś wiedziała. – Zaśmiała się Emily, a potem spojrzawszy z ukosa na Holly rzekła: - coś mi się wydaje, że nie przepadasz za nimi.
• Za dwoma z nich z pewnością nie – odparła dziewczyna.
• W gruncie rzeczy nie są tacy najgorsi – Emily po raz kolejny skinęła głową mijanej osobie. Tym razem była to kobieta w średnim wieku. - Ben Cartwright nieźle ich wymusztrował.
• Szkoda tylko, że jednego z nich nie nauczył, jak należy postępować z małym dzieckiem – zauważyła kąśliwie Holly.
• Mówisz o ojcu Matthew?
• A o kim innym – dziewczyna wzruszyła ramionami. - To nieciekawy, irytujący typ.
• Widzę, że Adam znalazł w tobie wroga – zażartowała Emily i pokręciła głową. - Mylisz się, kochanie. Adam Cartwright to jeden z najlepiej wykształconych mężczyzn, jacy tu żyją. Skończył studia w Bostonie.
• Pewnie jakiś kierunek związany z rolnictwem.
• A nawet jeśli? To co w tym złego? - spytała Emily.
• W zasadzie, nic. Po prostu tak mi się skojarzyło. Skoro Cartwrightowie mają jedno z największych rancz w okolicy, to zupełnie naturalnym byłyby taki właśnie kierunek studiów.
• Adam studiował architekturę i inżynierię.
• Proszę, proszę… nie wiedziałam, że do budowy stajni potrzebne jest aż takie wykształcenie.
• To było złośliwe – stwierdziła Emily.
• Takie właśnie miało być.
• Coś mi się wydaje, że ty naprawdę nie lubisz Adama. Czy tak bardzo uraził cię tą półdolarówką? Przecież on nawet nie wiedział, że ty to ty.
• Nie lubię protekcjonalizmu, a on to sobą reprezentował. I nie ma tu nic do rzeczy kim w tamtej chwili w jego oczach byłam. Wyniosły, pyszałkowaty gbur. - Oczy Holly rzucały niemal błyskawice, a głos był ostry i zdecydowany.
• Widzę, że krew McCulligenów dała o sobie znać – zaśmiała się Emily.
• Owszem. Zawsze, gdy widzę takich zadufanych w sobie typów, to wszystko we mnie się burzy. Jak on tak może traktować swojego synka. Matt to takie miłe, spragnione miłości dziecko.
• Mówiłam ci, że Adam poniósł ogromną stratę.
• Nie on jeden jest w żałobie. Wiem, jak to boli i śmiem twierdzić, że w tym zakresie mam większe doświadczenie od niego – rzekła zduszonym głosem Holly. - On przynajmniej ma dziecko i… zupełnie tego nie docenia.
• Spokojnie kochanie – Emily wzięła wzburzoną bratanicę pod ramię. – Masz rację, twojego cierpienia nie można porównać z tym, co przeżywa Adam.
• To nie tak, ciociu. W żadnym razie nie chcę licytować się z tym człowiekiem. Mnie tylko szkoda jest Matta. A wie może ciocia dlaczego dzisiaj nie przyszedł?
• Może przez pogodę. Rano padał gęsty śnieg, a poza tym wrócił przecież jego ojciec. Pewnie będą chcieli nadrobić zaległości – stwierdziła Emily i w tym właśnie momencie u szczytu ulicy pojawił się wóz, którym powoził nie kto inny, jak Adam Cartwright.
• I to by było na tyle, jeśli chodzi o nadrabianie zaległości – rzuciła z sarkazmem na widok mężczyzny Holly.
• O niczym to jeszcze nie świadczy – odparła Emily i przystanęła przed wystawą jakiegoś sklepu. - A to pracownia pani Stone. Może ładna suknia złagodzi twój bojowy nastrój.
***
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Czw 23:00, 26 Mar 2020, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Czw 21:36, 26 Mar 2020 Temat postu: |
|
|
Kolejny smakowity odcinek. Przeczytałam, podobał mi się bardzo. Jutro wstawię komentarz.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pią 16:14, 27 Mar 2020 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Nie mógł pogodzić się z jej odejściem. Długo czekał na kobietę, którą pokochałby bezwarunkową miłością. Myślał, że nigdy to się nie stanie, ale gdy na jego drodze stanęła Naomi uznał to niemal za cud. Była spełnieniem jego marzeń. Pięć lat, zaledwie pięć lat trwało ich szczęście. A potem przyszły dni, które Adam pamiętał, jak przez mgłę. To chyba wtedy przestał interesować się synem, skupiając się na własnym bólu i cierpieniu. |
Cóż, miał prawo do żałoby, rozpaczy itd ...
Cytat: | Chciał tylko zagłuszyć tęsknotę, której nie potrafił opisać żadnymi słowami. Uznał, że rzucenie się w wir pracy to najlepsze lekarstwo. Tyle tylko, że to lekarstwo było dobre jedynie dla niego. Nie dostrzegł, a może nie chciał dostrzec, że tuż obok mały, przerażony człowiek potrzebuje jego pomocy i miłości. |
W żadnym wypadku nie powinien zapominać o synku
Cytat: | Może zamiast porannego spaceru zjadłbyś ze mną śniadanie? Albo wiesz, co? - mężczyzna wstał z fotela, pochylił się nad synem i wziął go za rączkę. Chłopczyk stał, jak sparaliżowany. Widać było, że bał się ojca. - Chodź ze mną do kuchni. Poszukamy tych dobrych pączków Hop Singa. Sporo ich jeszcze z wczorajszej kolacji zostało. Zrobimy sobie gorącej czekolady. To będzie taka nasza poranna uczta. To, co? Idziemy?
• Dobrze – szepnął niepewnie Matthew i pozwolił poprowadzić się do królestwa Hop Singa. |
Matt nadal się obawia ojca, ale Adam od czegoś musi zacząć
Cytat: | • Może chcesz jeszcze? - spytał uśmiechając się Adam
• Nie, tato, bo nie zjem śniadania i będziesz się na mnie gniewał - odparł cicho Matt i zagryzł wargi.
• Matthew – rzekł Adam siadając naprzeciw syna – przepraszam za to, co powiedziałem ci wczoraj przy kolacji. Nie powinienem był tak mówić. Widzisz synu, ostatnio mam bardzo dużo pracy i jestem zmęczony, ale obiecuję, że to się zmieni. Wierzysz mi?
• No… nie wiem – chłopiec z wahaniem spojrzał na ojca – a jak znowu sobie pojedziesz?
• Nigdzie się nie wybieram. Przynajmniej do wiosny. |
Matthew jest bystry i nieufny. Nie tak łatwo będzie odzyskać jego miłość i zaufanie
Cytat: | • Myślałem, że trochę porozmawiamy – rzekł Adam. - Od mojego przyjazdu do domu, jakoś nam się nie składało.
• Ja czekałem. Przedwczoraj i wczoraj też. Myślałem, że mi poczytasz. - W głosie chłopca dało się słyszeć nutkę żalu.
• Jak zechcesz, to możemy to zrobić po śniadaniu. Albo wiesz, co? Możemy pograć w warcaby.
• W warcaby? - Matt skrzywił się. - Wolę w szachy.
• Nie wiedziałem, że umiesz grać – rzekł zaskoczony Adam - ale oczywiście możemy zagrać w szachy.
• Jeszcze dobrze nie umiem. Dziadek dopiero mnie uczy. Wolę z nim grać.
• Rozumiem. To może pójdziemy na spacer?
• Nie, śnieg zaczął padać – odparł Matt wskazując ręką w kierunku okna. Przez chwilę milczeli, po czym chłopiec wstał z krzesła mówiąc: - pójdę już. |
Adam nawet tego nie wiedział o synu, że ten umie grać w szachy ... niestety to dziadek go uczył tej gry, nie ojciec
Cytat: | - rozmawiałeś z nim?
• Próbowałem, ale to nie takie proste, jakby się wydawało.
• A czego się spodziewałeś? Że będzie skakał z radości? Potrzeba czasu, żeby przekonał się do ciebie, żeby ci zaufał. On jest teraz zdezorientowany. Nie wie, co się dzieje. To dla niego zupełnie nowa sytuacja.
• Dla mnie poniekąd też – wtrącił Adam.
• Masz to na własne życzenie – zauważył Ben. |
O! Tak! Sam do tego doprowadził
Cytat: | Matti będzie potrzebował czasu, żeby na nowo przyzwyczaić się do ciebie, żeby nabrać do ciebie zaufania.
• Łatwo powiedzieć – prychnął Adam.
• Owszem. Trudniej wykonać. Wiem to, ale teraz liczy się tylko Matthew. Musisz zrobić wszystko, żeby odzyskał dzieciństwo, a przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa. Wystarczy, że nie ma matki.
• To będzie trudne zadanie.
• Ale nie niewykonalne.
• I znowu masz rację, tato. |
Tak, rady Bena są bezcenne
Cytat: | ...a że sąsiedzi na ogół są mili to i żyje się tu całkiem znośnie.
• Rozumiem, że Cartwrightowie tacy właśnie są?
• A żebyś wiedziała. – Zaśmiała się Emily, a potem spojrzawszy z ukosa na Holly rzekła: - coś mi się wydaje, że nie przepadasz za nimi.
• Za dwoma z nich z pewnością nie – odparła dziewczyna. |
Holly już sobie wyrobiła opinie o Cartwrightach ... dwóch Cartwrightach
Cytat: | - Ben Cartwright nieźle ich wymusztrował.
• Szkoda tylko, że jednego z nich nie nauczył, jak należy postępować z małym dzieckiem – zauważyła kąśliwie Holly.
• Mówisz o ojcu Matthew?
• A o kim innym – dziewczyna wzruszyła ramionami. - To nieciekawy, irytujący typ. |
No, no, to Adam bardziej jej podpadł
Cytat: | - Mylisz się, kochanie. Adam Cartwright to jeden z najlepiej wykształconych mężczyzn, jacy tu żyją. Skończył studia w Bostonie.
• Pewnie jakiś kierunek związany z rolnictwem.
• A nawet jeśli? To co w tym złego? - spytała Emily.
• W zasadzie, nic. Po prostu tak mi się skojarzyło.
(...)
• Adam studiował architekturę i inżynierię.
• Proszę, proszę… nie wiedziałam, że do budowy stajni potrzebne jest aż takie wykształcenie.
• To było złośliwe – stwierdziła Emily.
• Takie właśnie miało być. |
Zdecydowanie jest bardzo negatywnie nastawiona
Cytat: | Czy tak bardzo uraził cię tą półdolarówką? Przecież on nawet nie wiedział, że ty to ty.
• Nie lubię protekcjonalizmu, a on to sobą reprezentował. I nie ma tu nic do rzeczy kim w tamtej chwili w jego oczach byłam. Wyniosły, pyszałkowaty gbur. - Oczy Holly rzucały niemal błyskawice, a głos był ostry i zdecydowany. |
Chłopina chciał jej wynagrodzić stratę szarlotki, a tu taki brak wdzięczności
Cytat: | ... w tym właśnie momencie u szczytu ulicy pojawił się wóz, którym powoził nie kto inny, jak Adam Cartwright.
• I to by było na tyle, jeśli chodzi o nadrabianie zaległości – rzuciła z sarkazmem na widok mężczyzny Holly.
• O niczym to jeszcze nie świadczy – odparła Emily i przystanęła przed wystawą jakiegoś sklepu. - A to pracownia pani Stone. Może ładna suknia złagodzi twój bojowy nastrój. |
Ciekawe, czy się spotkają i dojdzie do rozmowy? No i czy nowa suknia złagodzi bojowy nastrój Holly?
Kolejna ciekawa część opowiadania. Sporo się wyjaśniło. Adam ma problem i Matt ma problem. Czy jakoś wspólnie rozwiążą swoje kłopoty. Jaka będzie w tym rola Bena i braci Adama? czy mu pomogą, czy pozostaną biernymi obserwatorami? No i Holly? Czy przekona się do braci C.? Wybaczy "rudego szczeniaka" i zapomogę? Rekompensatę za szarlotkę? Czy zgani Adama za postępowanie z synkiem? Czy Matt okaże sympatię Holly, kiedy ta wraz z ciotką odwiedzi Cartwrightów? Do tego nie mogę doczekać się reakcji braci na widok Holly? Czy rozpoznają w niej "rudego szczeniaka? Proszę o jak najszybszą kontynuację
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7585
Przeczytał: 11 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pią 21:31, 27 Mar 2020 Temat postu: |
|
|
Dziękuję serdecznie za komentarz. Przyjęcie powitalne Holly, coraz bliżej. Panowie na pewno będą zaskoczeni. Obawiam się, że Adam odwzajemni negatywne uczucia Holly. Jedno jest pewne najbardziej uszczęśliwiony z pojawienia się Holly będzie mały Matthew.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Nie 12:11, 29 Mar 2020 Temat postu: |
|
|
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7585
Przeczytał: 11 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pią 12:03, 03 Kwi 2020 Temat postu: |
|
|
Wiem, wiem... trochę to trwało, ale już wklejam.
***
• Co za niespodzianka! - zawołała na widok Emily miła, drobna blondynka, która wyszła szybko zza kontuaru, aby się przywitać. - Witaj, moja droga! Dawno się nie widziałyśmy. A jak ma się twój Ralph?
• Nadal zakuty w gips i podwójnie marudny – rzekła Emily uścisnąwszy przyjaciółkę. - Nawet nie wyobrażasz sobie, co ja z nim mam.
Obie kobiety roześmiały się. Holly stojąca z boku przyglądała się tej radosnej scenie i niemal od razu poczuła sympatię do znajomej ciotki. Tymczasem kobieta spoglądając na Holly rzekła:
• O ile się nie mylę to twoja bratanica.
• Nie mylisz się – odparła Emily. - Pozwól Emmo, że przedstawię ci Joannę McCulligen, córkę mojego, nieodżałowanej pamięci, brata Edwarda. I od razu uprzedzam twoje pytanie: potrzebujemy dla Joanny, a właściwie dla Holly kilku pięknych sukien i dodatków.
• Holly?
• Tak, moja bratanica ma, co prawda na imię Joanna, ale mówimy na nią Holly. Tak życzył sobie jej ojciec. To jak? Możemy liczyć na Twoją pomoc?
• Firma „Stone i spółka” jest do waszej dyspozycji. – Zapewniła Emma i zwracając się do Holly, pełna serdeczności, powiedziała: - Witam panno McCulligen. Jest pani bardzo podobna do swojej ciotki.
• To zapewne przez ten kolor włosów. – Odparła Holly i uśmiechnąwszy się, dodała: - miło mi panią poznać, pani Stone.
• Skoro prezentacji stało się zadość, to teraz słucham: jakimi kreacjami jest pani zainteresowana?
• Kreacje, to za dużo powiedziane. Potrzebuję dwóch prostych sukien na co dzień i jedną do wyjścia.
• W kolorze?
• Jestem w żałobie, więc wybór może być tylko jeden.
• Niekoniecznie, panno McCulligen. Na co dzień, ze względów czysto praktycznych, proponowałabym pani szare lub szaro-granatowe suknie. Od święta zaś czarną. Mam sporo różnych materiałów. Zapraszam do kontuaru zaraz pani pokażę – rzekła Emma.
• Chętnie obejrzę, jednak nie ukrywam, że liczę na coś gotowego. Wyjechałam z Savannah dość pośpiesznie i nie zabrałam odpowiedniego ubrania.
• Rozumiem. Zaraz coś poszukam, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby obejrzała pani materiały. Mam wszystko, czego dusza zapragnie. Gładkie, wzorzyste, o różnej fakturze. I oczywiście całą masę dodatków.
• Ale ja potrzebuję tylko...
• Świetny pomysł. Chętnie obejrzymy – Emily wtrąciła się do rozmowy, podczas gdy Emma wyszła na zaplecze sklepu. - Holly, kochanie powinnaś mieć kreację na specjalną okazję.
• Ciociu, to może później. Teraz skupmy się na najpotrzebniejszych rzeczach – rzekła dziewczyna.
• To w takim razie będziesz potrzebowała wygodnego ubrania do jazdy konnej. Spodnie, kurtka, kapelusz i porządne buty. A i jeszcze kilka flanelowych koszul. Zapewniam cię, że do pracy na ranczo taki strój jest najwygodniejszy.
• Ma ciocia rację, a poza tym życie bez gorsetu jest bardzo przyjemne – tu Holly mrugnęła, a Emily uśmiechnąwszy się kiwnęła głową i konspiracyjnie rzekła:
• Wiem, co masz na myśli i dlatego gorsetu nie noszę.
• Nosiłabyś, gdybyś nie miała tak nienagannej figury – rzekła Emma, która właśnie wróciła z zaplecza sklepu i położyła na ladzie kilka prostych, smutnych sukni i kupon ciemnozielonej jedwabnej tafty. - W twoim wieku to wstyd, żebyś miała taką wąską talię. O innych atrybutach kobiecości nie wspominając.
• Sugerujesz, Emmo, że jestem stara? - Emily groźnie zmarszczyła brwi. - Mam czterdzieści dwa lata!
• Nie masz czym się chwalić. – wypaliła ze śmiechem Emma. – Do młódek, przecież nie należysz, ale większość z nich, chciałaby wyglądać tak, jak ty. Swoją drogą wciąż mnie zadziwiasz: jak można tak ciężko pracować i tak dobrze wyglądać.
• To krew McCulligenów, irlandzka krew – odparła z dumą ciotka Holly. - A, co do wyglądu, to z pominięciem dłoni, narzekać nie mogę.
• A stosujesz na noc tę maść, którą ci poleciłam i bawełniane rękawiczki?
• Owszem, zakładam je przed snem. Żebyś widziała minę Ralpha. Rano budzę się bez rękawiczek i nie wiem, czy to on mi je ściąga, czy sama to robię.
• Ralph na pewno nie posunąłby się do tego. Za bardzo się ciebie obawia – Emma zaśmiała się i jakby od niechcenia rozwinęła przyniesioną tkaninę. Jedwabna tafta była przepiękna, nieco sztywna, o delikatnym, metalicznym połysku. Wprost idealna na wieczorową kreację.
• A cóż to za cudo?! - wykrzyknęła Emily, głaszcząc z zachwytem materiał niemal wołający: „kup mnie”.
• To? Tafta douppioni*) – odparła z dumą Emma. - Ta akurat jest zielono-czarna, opalizująca. Popatrz, nici biegnące wzdłuż tkaniny są w innym kolorze niż te biegnące w poprzek. To daje ciekawy efekt mieniących się barw. Szmaragd opalizujący nieco niebieskim ciemnym turkusem łączy się tu z czernią tajemniczego onyksu. Całość daje efekt zielonych, pawich ogonów.
• Coś takiego?! Od kiedy stałaś się poetką? – spytała żartobliwie Emily. - Ale masz rację to wspaniała tkanina.
• Idealna dla takich rudzielców, jak wy – odparła Emma wymieniając z przyjaciółką porozumiewawcze spojrzenia.
• Holly, co ty na to? - Emily zerknęła na bratanicę, która zupełnie niezainteresowana taftą dającą efekt zielonych pawich ogonów z uwagą przerzucała kolejne, niemal takie same suknie. - Holly?
• Tak, ciociu? - dziewczyna popatrzyła na Emily, tak jakby nie słyszała jej pytania.
• Pytałam, czy podoba ci się ten materiał?
• Materiał, jak materiał. Ładny.
• Ładny?! Tylko ładny?! Jest przecudowny i idealny dla ciebie.
• Być może. – Odparła bez entuzjazmu Holly i uśmiechnąwszy się przepraszająco rzekła: – ale ja już wybrałam. Pani Stone, gdzie mogłabym przymierzyć te suknie?
Emma wskazała dziewczynie duży parawan malowany w chińskie wzory. Holly skinęła wdzięcznie głową i zgarnąwszy suknie ruszyła do przymierzalni.
• Słyszałaś? - Emily zszokowana patrzyła w ślad za bratanicą.
• Owszem. – Emma kiwnęła głową.
• Jest gorzej niż myślałam.
• Co zrobimy?
• Uszyjesz jej z tej tafty suknię. Najwspanialszą, na jaką cię stać. Chcę, żeby miała ją na święta.
• Mało czasu - odparła zafrasowana Emma – i będzie trochę kosztować.
• Cena nie gra roli. To będzie mój prezent dla Holly. Moja bratanica nie będzie wyglądała, jak uboga krewna.
• Dobrze. Podejmuję wyzwanie – Emma kiwnęła głową.
• Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć.
• A, co zrobimy z jej włosami? Są krótkie i do świąt nie odrosną.
• Nie mamy większego wyboru. Trzeba zebrać jej w czarną siateczkę.
• Masz rację – odparła Emma i oczy jej zabłysły. - Nawet wiem, jak będzie wyglądała. Z jedwabnej przędzy, ozdobiona białymi perełkami, na zmianę z czarnymi. To będzie piękne nakrycie głowy. Niczym u prawdziwej księżniczki.
• U irlandzkiej księżniczki – zaznaczyła z dumą Emily i obie kobiety roześmiały się.
• A tak swoją drogą, to nigdy nie mówiłaś mi, jak twój ojciec trafił do Nowego Jorku?
• Jak tysiące innych Irlandczyków, na pokładzie statku…
• Był bogaty. Nie musiał wyjeżdżać z ojczyzny.
• Bogatym stał się dopiero w Nowym Świecie. Miał niewątpliwą smykałkę do interesów i bardzo dużo szczęścia, ale zupełnie nie interesowała go rodzina – odparła posmutniała Emily. - Kiedyś ci o tym opowiem, a teraz zobaczmy, co moja bratanica wybrała.
***
• Ależ ciociu, te suknie są wprost idealne na co dzień. Życie na ranczo nie wymaga nie wiadomo jakich kreacji – odparła Holly na utyskiwania Emily, którymi kobieta zarzucała dziewczynę zaraz po wyjściu z salonu Emmy Stone.
• Ale bywanie, już tak. No, ale cóż, skoro chcesz wyglądać, jak straszydło, to twoja wola – westchnęła ciężko Emily, udając zagniewaną.
• Ciociu, kochana, przecież zgodziłam się na ten ciemnoszary welurowy żakiet i granatową spódnicę z draperią i turniurą. O białej jedwabnej bluzce nie wspominając – odparła poirytowanym głosem dziewczyna.
• Holly, przecież ja chcę dla ciebie… - rzekła cicho Emily.
• Jak najlepiej. Wiem i bardzo to doceniam. - Holly wzięła ciotkę pod ramię. - Przepraszam, ale ja chyba nie jestem jeszcze przygotowana na to, żeby… bywać.
• Twój tato, a i Braxton nie chcieliby, żebyś się smuciła. Przed tobą całe życie. Musisz ufać, że po tym wszystkim, co przeżyłaś przyniesie ci tylko to, co najlepsze.
• Kochana jesteś ciociu – Holly uśmiechnęła się przełykając łzy – tylko, że moje serce to jedna wielka rana.
• Wiem. I powiem ci, że ta rana w twoim sercu po prostu będzie. Może się zasklepić, ale nie zagoi się. Musisz nauczyć się z nią żyć, bo w przeciwnym razie zgotujesz sobie piekło na ziemi. Rozumiesz, co ci chcę powiedzieć?
• Tak, ale trudno mi będzie zapomnieć – odparła drżącym głosem Holly.
• Nikt nie każe ci tego robić. Pamiętaj o nich, o swoim tacie, Braxtonie i o… - tu Emily widząc łzy na policzkach bratanicy przerwał i poklepała ją uspokajająco po dłoni. Po chwili rzekła: - dość tych smutków. Nie wiem, jak ty, ale ja jestem głodna. Zapraszam cię na obiad do hotelowej restauracji. Mają tam wspaniałą potrawkę z kurczaka.
• A wujek? - spytała Holly, ocierając łzy.
• A widzisz, gdzieś tu wujka? - Emily mrugnęła do dziewczyny. - Ma przecież wczorajszy gulasz. Nie martw się, nie będzie głodny.
• Ale ciociu, wujek z tym gipsem kiepsko daje sobie radę. Może jednak pojechałybyśmy do domu?
• O nie – rzekła Emily. - Nie po to wyrwałam się z rancza, żeby tak szybko na nie wracać. Poza tym mam jeszcze kilka spraw do załatwienia. No, i musimy zajrzeć do doktora Martina i zapytać, czy przed świętami zdejmie Ralphowi ten cholerny gips.
• Ciociu? Cholerny?
• Co, ciociu? - Emily wzruszyła ramionami.
• Mówiłaś, że prawdziwa dama nie przeklina. Podobno to nie wypada.
• Jedyne, czego nie wypada to być nachalną. I to odnosi się do wszystkich. A teraz, bądź posłuszną bratanicą i zastosuj się do moich życzeń.
• No, nie – Holly zrobiła zdegustowaną minę.
• Słucham? Nie chcesz…
• Widzisz, ciociu? - dziewczyna bezceremonialnie przerwała Emily. - Znów ten typ.
• O kogo ci chodzi? - Emily zaczęła dyskretnie rozglądać się wokół.
• Jak to o kogo? - syknęła Holly. - O tego zadufanego w sobie aroganta.
• A, o Adama Cartwrighta.
• Tak, właśnie o niego. O, nie… zbliża się do nas – Holly pociągnąwszy ciotkę za ramię niemal pchnęła ją w kierunku hotelu. Uśmiechając się przy tym czarująco, powiedziała: - to chodźmy na ten obiad. Bardzo zgłodniałam.
***
_________________________________________________________
*)Tafta douppioni- jest gęstą tkaniną jedwabną, nieco sztywną w dotyku, z widocznymi gdzieniegdzie charakterystycznymi kreseczkami powstałymi z niejednakowej grubości przędzy.
P.S. Adam w większej ilości powinien pojawić się w następnym odcinku
A to dla przypomnienia, jak wygląda "zadufany w sobie arogant"
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pią 21:52, 03 Kwi 2020, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pią 18:18, 03 Kwi 2020 Temat postu: |
|
|
Jaka radość! Dalszy ciąg
Cytat: | • Kreacje, to za dużo powiedziane. Potrzebuję dwóch prostych sukien na co dzień i jedną do wyjścia.
• W kolorze?
• Jestem w żałobie, więc wybór może być tylko jeden. |
Holly nie jest dziewczyną, której świat kończy się na strojach
Cytat: | • Niekoniecznie, panno McCulligen. Na co dzień, ze względów czysto praktycznych, proponowałabym pani szare lub szaro-granatowe suknie. Od święta zaś czarną. Mam sporo różnych materiałów. |
Oczywiście! Dlaczego młoda dziewczyna ma wyglądać jak mobilny karawan? Wystarczą suknie o stonowanych, niekrzyczących barwach. Żałobę nosi się w sercu
Cytat: | • To? Tafta douppioni*) – odparła z dumą Emma. - Ta akurat jest zielono-czarna, opalizująca. Popatrz, nici biegnące wzdłuż tkaniny są w innym kolorze niż te biegnące w poprzek. To daje ciekawy efekt mieniących się barw. Szmaragd opalizujący nieco niebieskim ciemnym turkusem łączy się tu z czernią tajemniczego onyksu. Całość daje efekt zielonych, pawich ogonów. |
Czytając opis tego materiału ... sama zapragnęłam sukni z niego uszytej
Cytat: | Zapraszam cię na obiad do hotelowej restauracji. Mają tam wspaniałą potrawkę z kurczaka.
• A wujek? - spytała Holly, ocierając łzy.
• A widzisz, gdzieś tu wujka? - Emily mrugnęła do dziewczyny. - Ma przecież wczorajszy gulasz. Nie martw się, nie będzie głodny. |
No tak, wujek ... pewnie zemdleje z głodu i leży na kuchennej podłodze, poniżej garnka z gulaszem
Cytat: | • No, nie – Holly zrobiła zdegustowaną minę.
• Słucham? Nie chcesz…
• Widzisz, ciociu? - dziewczyna bezceremonialnie przerwała Emily. - Znów ten typ.
• O kogo ci chodzi? - Emily zaczęła dyskretnie rozglądać się wokół.
• Jak to o kogo? - syknęła Holly. - O tego zadufanego w sobie aroganta.
• A, o Adama Cartwrighta.
• Tak, właśnie o niego. O, nie… zbliża się do nas – Holly pociągnąwszy ciotkę za ramię niemal pchnęła ją w kierunku hotelu. Uśmiechając się przy tym czarująco, powiedziała: - to chodźmy na ten obiad. Bardzo zgłodniałam. |
I tu nie wiem, czy go spotkały, czy też Holly zdołała go uniknąć
Radość z kolejnego odcinka zmąciła mi niepewność, czy doszło wtedy do spotkania? Czy Adam rozpoznał w niej rudego wyrostka? Czy Holly przy pierwszym spotkaniu wytrzymała, czy też zdobyła się na ciętą wypowiedź, krytykującą Adama?
Mam nadzieję, że niedługo problem się wyjaśni
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7585
Przeczytał: 11 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pią 21:50, 03 Kwi 2020 Temat postu: |
|
|
Dziękuję za komentarz. Na razie nie doszło do spotkania z Adasiem, bowiem Holly wraz z ciocią zdołały umknąć do hotelu.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7585
Przeczytał: 11 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pon 20:56, 06 Kwi 2020 Temat postu: |
|
|
***
• Smakowało? - spytała Emily, a gdy Holly w odpowiedzi skinęła głową, kobieta przywołała kelnera i zamówiła kawę oraz dwie porcje ciepłej szarlotki z bitą śmietaną.
• Zupa była wspaniała, a to danie z kurczaka równie wyśmienite – rzekła po chwili Holly. – Ale zdaje się, że nie była to potrawka.
• Jadłyśmy casserole z kurczaka*) - odparła Emily. – Jedno z popisowych dań szefa kuchni. Potrawki skosztujemy innym razem.
• Nie spodziewałam się, że można tu tak dobrze zjeść. Restauracja pęka w szwach – zauważyła dziewczyna rozglądając się dyskretnie wokół.
Faktycznie sala restauracyjna Hotelu International wypełniona była po brzegi. W porze obiadu pojawiali się tu najznamienitsi obywatele Virginia City i oczywiście goście hotelowi. Restauracja znana była z doskonałej kuchni. Nie było w tym nic dziwnego, bowiem jej szefem był rodowity Francuz, Arnaud Louis de Nogaret de La Valette, który twierdził, że jego rodzina pochodzi z Prowansji, a jeden z przodków walczył z hugenotami i dzielnie stawał w obronie La Rochelle. Oczywiście zdecydowana większość szacownych mieszkańców Virginia City nie miała bladego pojęcia o czym mówił pan de Nogaret. Liczyły się tylko jego wspaniałe zdolności kulinarne. Dopóki więc w restauracji Hotelu International można było zjeść takie frykasy, jak: soupe à l’oignon**), casserole z kurczaka, stek z masłem ziołowym, schłodzony crème brûlée podawany w kokilkach i rozpływające się w ustach makaroniki, czyli maleńkie dwuwarstwowe przełożone kremem ciasteczka, pan Arnaud mógł opowiadać niestworzone rzeczy. Nawet i to, że pochodził z francuskiej magnaterii. To ostatnie po części było prawdą z tą tylko różnicą, że pan Arnaud nie miał żadnego prawa do przyimka „de” poprzedzającego nazwisko Nogaret. Co prawda wywodził się z rodziny La Valette, ale z jej zubożałej gałęzi i to nie z całkiem prawego łoża. Nie mając praktycznie szans na jakiekolwiek godziwe życie w ukochanej ojczyźnie, wyruszył więc na podbój Ameryki. A, że był naprawdę biegłym w sztuce kulinarnej dość szybko zyskał sławę. Gdy więc właściciele Hotelu International Andrew Paul i Dan Connell zaproponowali mu posadę szefa kuchni oraz bajońskie wynagrodzenie nie mógł im odmówić.
W oczekiwaniu na kawę i deser Holly wymieniała z ciotką spostrzeżenia na temat wystroju restauracji. Dwa razy rozmowę przerwały im panie zaprzyjaźnione z Emily, które koniecznie chciały poznać bratanicę „drogiej i przez wszystkich szanowanej pani Toliver”. Wreszcie kelner zrealizował ich zamówienie. Holly natychmiast skosztowała szarlotki. Przymknięte powieki i błogi wyraz twarzy dziewczyny mówiły wszystko. Deser był równie wspaniały, co obiad. Tymczasem Emily popijając kawę przyglądała się bratanicy, zastanawiając się dlaczego dziewczyna tak emocjonalnie zareagowała na widok Adama Cartwrighta. Wreszcie nie wytrzymała i zapytała wprost:
• Powiesz mi czym tak bardzo naraził ci się pan Adam Cartwright?
• Po prostu go nie lubię – odparła Holly wzruszając ramionami.
• O miłości od pierwszego wejrzenia słyszałam – rzekła z lekko kpiącym uśmiechem Emily – ale o nienawiści, jeszcze nie. Stwierdzenie, że kogoś po prostu się nie lubi to trochę za mało, nie sądzisz?
• Oj, ciociu – westchnęła ze zniecierpliwieniem Holly – czy naprawdę musimy mówić o tym panu.
• Skoro wyglądasz, jak nosorożec przed atakiem, to musimy – odrzekła Emily. Holly spojrzała z rozbawieniem na ciotkę, po czym obie wybuchły cichym śmiechem. Po chwili pani Toliver spytała:
• To, o co chodzi? O Matta, czy o urażoną dumę?
• Widzę, że ciocia mi nie odpuści.
• Kochanie, oprócz Ralpha i ciebie, Cartwrightowie są najbliższymi mi osobami. Razem z twoim wujkiem zawdzięczam im niemal wszystko, dlatego chciałabym wiedzieć, co tak bardzo zraziło cię do Adama?
• Naprawdę Cartwrightowie są dla cioci tak ważni?
• Owszem. Zawdzięczamy im życie.
• Opowiesz mi o tym?
• Tylko wtedy, gdy ty powiesz mi, co masz do Adama.
• Dobrze – Holly energicznie kiwnęła głową. - Uważam, że bardzo źle traktuje swojego synka. Ktoś, kto tak krzywdzi małe dziecko nie wart jest szacunku. Ciociu, przecież widziałaś oczy Matthew. Jest, jak małe przerażone zwierzątko. Nie ma matki, a ojciec… szkoda gadać.
• To nie tak, Holly – rzekła westchnąwszy Emily. - Wraz z odejściem Naomi Adamowi, świat zawalił się na głowę. Nikt nie spodziewał się, że dojdzie do takiej tragedii.
• Co właściwie się stało? Jakiś wypadek?
• Zapalenie płuc. Wiesz, co to oznacza?
• Niestety, wiem.
• To powinnaś zrozumieć, że dla Adama było to niczym trzęsienie ziemi.
• A dla Matthew to już nie? Bo jest mały i nic nie rozumie? Bo zapomni? Otóż nie. Ja o tym coś wiem, tylko, że przy mnie był mój tata. Matt też przeżył trzęsienie ziemi, a do tego własny ojciec zafundował mu wstrząs wtórny.
• Skąd ty bierzesz te wszystkie określenia? Gdybyś była kimś innym pomyślałabym, że to widok Adama tak cię pobudza. To bardzo interesujący mężczyzna, a do tego przystojny.
• Ciociu, doprawdy, jak możesz?! - Holly zrobiła oburzoną minę. - Pan Cartwright zupełnie mnie nie interesuje, a poza tym, zdaje się, że jest sporo starszy ode mnie.
• Nie rób z niego starca. Adam był zawsze świetną partią, a odkąd został wdowcem wiele panien marzy o tym, żeby poprowadził je do ołtarza.
• Niech sobie marzą. Mnie nic do tego. Szkoda mi tylko Matta. To taki miły chłopczyk.
• Nie przeczę, jest bardzo miły. Taka mała przylepa z niego. Łatwo znaleźć się pod jego urokiem. Holly jesteś tu dopiero kilka dni, ale rozumiem skąd twój tak emocjonalny stosunek do Matta. Tyle tylko, że…
• Ciociu, moje doświadczenia nie mają tu nic do rzeczy.
• Czyżby? - Emily ze współczuciem popatrzyła na dziewczynę.
• Nie chcę o tym mówić – Holly posmutniała i pochyliła głowę.
• Pytałaś mnie, czy Cartwrightowie naprawdę są mi bliscy. Odpowiem ci jednym słowem: tak. Gdyby na Ralpha i mojej drodze nie stanął Ben, to nie rozmawiałabyś dziś ze mną.
• Co takiego stało się, ciociu? Proszę, powiedz mi.
• Dobrze. Właściwie i tak miałam ci o tym opowiedzieć, to niby dlaczego nie teraz?
***
• Zanim opowiem ci, jak doszło do naszego spotkania z Benem Cartwrightem musisz dowiedzieć się, jakim człowiekiem był twój dziadek – zaczęła swą opowieść Emily – a był skończonym sukinsynem. Nie rób takiej zgorszonej miny, Holly. Był sukinsynem, ale też był moim ojcem i na swój sposób go kochałam. W życiu cenił przede wszystkim pieniądze, władzę i dobrą zabawę. Oczywiście w zależności od sytuacji ta kolejność ulegała zmianie. Twój dziadek nigdy nie był szczególnie rodzinnym człowiekiem. Gdy poznał moją matkę był już żonaty i miał dziecko. Twojego ojca. Przyznaję, że moja matka rozbiła małżeństwo twoich dziadków. Zresztą, jeśli nie ona to jakaś inne kobieta by to zrobiła. Twój dziadek nie był mężczyzną stałym w uczuciach. Był kobieciarzem. Wkrótce i moja matka mu się znudziła, i znalazł sobie inną. Zapewne znowu by się rozwiódł, gdyby nie zawał serca i to w bardzo intymnej sytuacji z ową kandydatką na trzecią żonę. Swoją drogą, czyż to nie ironia losu, zawał serca u człowieka który serca nie miał.
• Nie wiedziałam, o tym ciociu – rzekła zszokowana Holly. - Tato nie lubił opowiadać o swoim dzieciństwie, a dziadka prawie nie wspominał. O tobie tylko mówił i cieszył się z każdego twojego listu.
• Kochany Edward – westchnęła Emily. - Był dobrym bratem. Trzymaliśmy się razem, jak rozbitkowie na pełnym morzu. Gdy po studiach wyjechał do Georgii płakałam całymi dniami. Edward był jedynym człowiekiem, którego naprawdę obchodziłam. Obiecał mi, że jak podrosnę to zabierze mnie do siebie. Wierzyłam w tę jego obietnicę, bo łatwiej było mi znieść atmosferę domu, w którym nie było miejsca dla dziecka.
• Tak mi przykro, ciociu.
• Niepotrzebnie. To już przeszłość.
• Co było dalej?
• Przyjaciel mojego ojca miał syna, który był straszy ode mnie o dwa lata. Miał na imię Ralph.
• To był wujek, tak?
• Tak. Gdy oboje byliśmy mali nasi ojcowie zawarli umowę, że w przyszłości ich dzieci się pobiorą. Miało to umocnić ich spółkę.
• I tak się stało – stwierdziła Holly. - To znaczy mam na myśli wasze małżeństwo. A co to była za spółka?
• Budowlana. Nowy Jork wciąż się rozrastał, a w tym sektorze można było zarobić ogromne pieniądze. Zresztą wciąż tak jest.
• I naprawdę pobraliście się, bo rodzice wam kazali?
• O nie, moja droga, nie doszłoby do tego, gdybyśmy się w sobie nie zakochali. Żadna siła, a tym bardziej finansowe umowy naszych rodzicieli nie zmusiłyby nas do małżeństwa. To był zbieg okoliczności, lub palec boży, że poczuliśmy do siebie miłość. Niestety nie wszystko układało się po naszej myśli. Tuż przed ślubem nasi ojcowie pokłócili się o jakieś zyski, z jak się później okazało, podejrzanego interesu. Zerwali nasze zaręczyny, a o ślubie Ralph i ja mogliśmy tylko pomarzyć. Wtedy wtrąciła się moja matka. Chyba po raz pierwszy odezwały się w niej macierzyńskie uczucia. Pomogła nam zorganizować potajemny ślub, dała pieniądze i trochę kosztowności, i powiedziała żebyśmy uciekali, jak najdalej od Nowego Jorku. Początkowo chcieliśmy jechać do was, do Georgii, ale ojciec mógłby nas tam znaleźć. Edward poradził nam, żebyśmy spróbowali szczęścia na Dzikim Zachodzie. Poszliśmy za jego radą. Byliśmy młodzi i gotowi na wszystko. Ruszyliśmy więc w nieznane. Dwadzieścia lat temu podróż ze Wschodu na Zachód trwała nawet pół roku, ale to nas nie przeraziło. Bardziej baliśmy się gniewu naszych ojców i tego, że zechcą nas rozdzielić. Byliśmy bardzo zdeterminowani. Kupiliśmy wóz, dwa konie, trochę sprzętów i ubrań niezbędnych w drodze. Dołączyliśmy do grupy osadników ciągnących do Kalifornii. W maju tysiąc osiemset czterdziestego szóstego roku dotarliśmy do Springfield w stanie Illinois. Tam przyłączyliśmy się do dużej, blisko stu osobowej grupy prowadzonej przez rodzinę Donnerów i Reedów. Wszyscy wierzyli, że idą po nowe, lepsze życie. Ruszyliśmy z nadzieją w sercach, ale już wkrótce okazało się, że droga, którą rozpoczęliśmy jest jednym wielkim pasmem nieszczęść. Ludzie chorowali, a w połowie drogi zaczęło brakować jedzenia. Do tego zaginął mały chłopiec, którego ciało dziwnym trafem znaleziono kilka dni później kilkadziesiąt mil przed naszą grupą.
• To straszne, ciociu – Holly przełknęła głośno ślinę.
• Straszne to dopiero miało nastąpić. Przed nami były góry Sierra Nevada. Do tego zima zbliżała się ogromnymi krokami. Trasę przez góry powinniśmy pokonać latem, najpóźniej wczesną jesienią. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zdecydowałby się na takie szaleństwo, jakie podjął George Donner dowodzący wyprawą. Początkowo mieliśmy jechać trasą, pokonywaną przez inne grupy osadnicze, ale Donner ze względu na warunki pogodowe, które niechybnie unieruchomiłyby wyprawę na dobrych kilka miesięcy, zdecydował się na inną, krótszą trasę, poleconą mu przez niejakiego Lansforda Hastingsa.***) Mówiono, że nikt, tak jak on nie znał gór. Hastings miał czekać na nas przy rzece Black Forks i poprowadzić do wyśnionej Kalifornii. Tak jednak się nie stało. Podobno Hastings nie pojawił się w umówionym miejscu. Mimo to, Donner podjął ryzyko i jak się okazało zakończyło się ono tragedią.
• A wy, ciociu? Poszliście z nim? - spytała przejęta Holly.
• Nie mogliśmy. Widzisz, Holly byłam przy nadziei – powiedziała drżącym głosem Emily - ale trudy podróży sprawiły, że straciłam dziecko. Było ze mną naprawdę źle, ale mimo wszystko chciałam jechać dalej. Ralph próbował mi to wyperswadować, ale ja była uparta, jak muł. Jechaliśmy więc i tak dotarliśmy do niewielkiej osady. Kościół, saloon, golibroda, szeryf… ot, tak dziura, których na swojej drodze mijaliśmy dziesiątki. W tej dziurze, która trzynaście lat później stała się dumnym miastem o nazwie Virginia City spotkaliśmy Bena Cartwrighta. Zwykle, gdy przejeżdżaliśmy przez takie osady, ludzie tylko przyglądali się nam. Ben był inny. Zaczął z nami rozmawiać, dopytywać dokąd jedziemy. A gdy Ralph odparł, że szlakiem przez góry zmierzamy do Kalifornii powiedział, że jest to czyste szaleństwo, a wręcz samobójcze działanie. Ja wtedy byłam już bardzo chora. Ralph nie wiedział, co ma robić. Zdaje się, że sytuacja zaczęła nas przerastać. I wtedy Ben zaopiekował się nami. Zabrał do swojego domu i sprowadził doktora, a potem pomógł nam wybrać piękny kawałek ziemi pod nasze ranczo. Staliśmy się sobie bardzo bliscy. Ben miał wówczas żonę Marie, z którą zaprzyjaźniłam się. Gdy okazało się, że nie będę mieć już nigdy dzieci była mi ogromnym wsparciem. Rok później zginęła w wypadku. To była straszna tragedia. Mały Joe miał wtedy zaledwie pięć lat i był najrozkoszniejszym dzieckiem pod słońcem. Chyba teraz rozumiesz, jak ważną rolę w naszym życiu odegrał Ben. To wspaniały, wielkoduszny człowiek, i co najważniejsze nigdy niczego od nas nie oczekiwał.
• Tak, twoja opowieść wszystko wyjaśnia – rzekła Holly. - A, co się stało z pozostałymi osadnikami? Mówiłaś o jakiejś tragedii. Mam rozumieć, że nie dotarli do Kalifornii?
• Niestety, zima zaskoczyła ich w górach. Utknęli na przełęczy w drodze do Doliny Sacramento. Potem okazało się, że przeżyła połowa grupy.
• Nieprawdopodobne, straszne – Holly pokręciła z niedowierzaniem głową. - Gdybyście na swej drodze nie spotkali pana Cartrwighta to moglibyście skończyć tragicznie.
• Na pewno tak by się stało. – Rzekła z przekonaniem Emily i dodała: - ja nie dotarłabym nawet do podnóża gór. Holly, opowiedziałam ci o tym, bo nie chcę mieć przed tobą żadnych tajemnic, a poza tym bardzo zależy mi, żebyś się z nimi zaprzyjaźniła. A Adam naprawdę jest miłym człowiekiem.
• Och, ciociu – fuknęła Holly – ty ciągle Adam i Adam. A może on wcale nie jest takim ideałem, jakby się wydawało.
• Łatwo się możesz o tym przekonać – odparła Emily z tajemniczym uśmiechem.
• A niby jakim sposobem?
• Zaraz go poznasz. Właśnie szuka wolnego stolika. Zaproszę go do nas.
• Co takiego? - Holly wyglądała tak jakby połknęła kij od szczotki. Tymczasem jej ciotka uśmiechnęła się radośnie, pomachała ręką i zawołała:
• Hallo, Adamie, jak miło cię widzieć. Zapraszam do naszego stolika.
***
_________________________________________________________
*) Rodzaj zapiekanki
**) Zupa cebulowa
***)Lansford W. Hastings(1819 - 1870) amerykański prawnik, publicysta, awanturnik polityczny i podróżnik. W latach 1843-1844 odbył podróż przez Góry Skaliste do Kalifornii. Wówczas zaangażował się w akcję, zmierzającą do sprowadzenia na zachodnie wybrzeże jak największej liczby amerykańskich osadników ze wschodu. Ich przewaga nad autochtonami miała doprowadzić do oderwania tych ziem od Meksyku i utworzenia z nich niezawisłej Republiki Kalifornii. W tym celu napisał i wiosną 1845 r. opublikował w Cincinnati The Emigrants' Guide to Oregon and California (Przewodnik emigrantów do Oregonu i Kalifornii). 11 kwietnia 1846 r. Hastings sam poprowadził z Sutter’s Fort na zachód karawanę złożoną z 60 do 75 wozów do Fort Bridger w Wyoming. Stąd skierował się zupełnie nową, krótszą drogą, omijającą od południa Wielkie Jezioro Słone i przecinającą w poprzek Wielką Pustynię Słoną, zwaną odtąd Skrótem Hastingsa, po czym przez tereny dzisiejszej Nevady dotarł bezpiecznie do Kalifornii. Kres marzeniom Hastingsa o Republice Kalifornii położyła wojna amerykańsko-meksykańska (podczas której wojska amerykańskie wkroczyły do Kalifornii) i kończący ją Traktat pokojowy w Guadalupe Hidalgo z 2 lutego 1848 r., na mocy którego Meksyk przekazał Stanom Zjednoczonym m.in. ówczesną Górną Kalifornię.
Postaci, które pojawiły się w tej części opowieści: Andrew Paul, Dan Connell, rodziny Donerów i Reedów podobnie jak Lansford W. Hastings żyły naprawdę. Także rodzina, z której wywodził się pan Arnaud, czyli La Valette istniała w rzeczywistości, a Jean Louis de Nogaret de La Valette faktycznie walczył w La Rochelle.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Wto 20:27, 07 Kwi 2020, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|