|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7587
Przeczytał: 12 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pon 9:29, 01 Mar 2021 Temat postu: |
|
|
Aga, dziękuję za komentarz. Chciałam bardziej pognębić Adasia, ale jakoś mi nie wyszło.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7587
Przeczytał: 12 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Czw 12:21, 04 Mar 2021 Temat postu: |
|
|
Czas wprowadzić na scenę nowe postaci...
***
Carson City. Sobota rano.
Henry Goode Blasdel, pierwszy gubernator stanu Nevada wyglądał przez okno swojej rezydencji kończąc poranną kawę. Była sobota i Blasdel miał powody do zadowolenia. W dopiero, co dostarczonych raportach nie było żadnych złych wiadomości. Co prawda nie obyło się bez bijatyk, drobnych utarczek, a nawet małej strzelaniny na przedmieściach miasta, ale były to nic nieznaczące incydenty, które tu na Zachodnim Wybrzeżu były przecież na porządku dziennym. Gdy rok wcześniej Blasdel obejmował urząd gubernatora było dużo gorzej. Wtedy obiecał sobie, że dołoży starań, aby poprawić bezpieczeństwo w całej Nevadzie, która podobnie, jak Kalifornia czy Teksas nie była wolna od różnych szumowin chętnie wszczynających awantury. Oczywiście postanowienie to jedno, a jego realizacja to drugie. Niełatwo bowiem było okiełznać napływających zewsząd ludzi o jakże różnych temperamentach i pomysłach na życie. Blasdel zdawał sobie sprawę, że może to być walka z wiatrakami. I tak faktycznie na początku było. Sytuacja zaczęła się zmieniać, gdy gubernator przy współpracy najlepszych stróżów prawa stworzył więzienie stanowe, którego sława bardzo szybko rozeszła się po całej Nevadzie, a potencjalni „pensjonariusze” tego przybytku woleli omijać go szerokim łukiem. Trzeba przy tym zaznaczyć, że gubernator Blasdel, człowiek o zdecydowanych poglądach, doskonale wiedział, że jedynie stanowcze rządy i konsekwentne działanie mogą przynieść poprawę stanu rzeczy. Gdy w 1859 roku przeprowadził się z rodzinnej Indiany do Virginia City, mógł naocznie przekonać się do czego może prowadzić brak tak zwanej silnej ręki. Kolejni burmistrze i zmieniający się z szybkością huraganu szeryfowie nie potrafili poradzić sobie z górnikami z okolicznych kopalni i kowbojami pracującymi na licznych ranczach położonych wokół miasta i sięgających, hen aż po jezioro Tahoe. Strzelaniny, dźgnięcia nożem w ciemnej uliczce i bójki uliczne były powszechne w tym górniczym mieście. Wieczorami ludzie barykadowali się w domach, pozostawiając miasto w rękach pijanej tłuszczy. Dopiero pojawienie się szeryfa z prawdziwego zdarzenia, jakim bez wątpienia był Roy Coffee, zaprowadziło porządek. Oczywiście nie obyło się bez próby sił. Co więksi awanturnicy wszem i wobec ogłaszali, że wykurzą szybko nowego szeryfa z miasta. Efekt był taki, że to oni musieli je opuścić. Ci którzy w jakikolwiek sposób podpadli szeryfowi lądowali w areszcie. W krótkim czasie Coffee zapanował nad sytuacją w mieście i z tego, co Blasdel wiedział, wciąż ją kontrolował.
Gubernator uśmiechnął się do swoich wspomnień. Sam nie wiedział, dlaczego właśnie teraz przypomniał sobie życie w Virginia City i przyjaciół, których tam zostawił. Byli to szlachetni, praworządni i niezwykle pracowici ludzi. Ot, choćby Ben Cartwright, właściciel ogromnej Ponderosy, który podobnie, jak on ubiegał się o stanowisko gubernatora. Nagle, bez podania konkretnych przyczyn zrezygnował z dalszej walki. Blasdel był przekonany, że tylko dzięki temu udało mu się zostać pierwszym w historii gubernatorem Nevady. Swoją drogą ciekawe, jak powodzi się staremu przyjacielowi - pomyślał. Trzeba przyznać, że Blasdel podziwiał Bena, za jego niegiętą postawę, postawę człowieka honoru. To, że wyścig do urzędu gubernatora nie miał wpływu na ich przyjaźń było niemal cudem. Zwykle tam, gdzie zaczyna się polityka kończy się przyjaźń. Blasdel westchnął i dopił kawę. Lubił takie poranki, jak ten: spokojny, słoneczny, dający nadzieję na dobry dzień. Za ścianą słychać było rozbawione głosy jego żony i dzieci. Po południu mieli wybrać się na długo wyczekiwany piknik. Jeszcze tylko musiał spotkać się ze swoim sekretarzem. Potem będzie mógł już bez przeszkód cieszyć się wypoczynkiem na łonie natury.
Gdy rozległo się pukanie do drzwi Blasdel skrzywił się nieznacznie, po czym donośnym głosem rzekł:
• Proszę wejdź, Alisterze.
W drzwiach gabinetu Blasdela pojawił się młody, około trzydziestoletni mężczyzna, o miłej, na pierwszy rzut oka, powierzchowności. Jednak, gdyby ktoś uważnie przyjrzał się Alisterowi McGarth II, zauważyłby w jego niebieskich oczach bezwzględność i pewien rodzaj cynizmu wynikający z przeświadczenia, że jest jedynym w swoim rodzaju człowiekiem. Alister od dziecka był przekonany, że został stworzony do rzeczy wielkich. Innymi gardził, z wyjątkiem tych, którzy mogli przynieść mu wymierną korzyść. Tak było z gubernatorem Blasdelem, u którego boku pracował od blisko roku. Posadę sekretarza zawdzięczał znajomości swego ojca z Blasdelem, ale również swym rozlicznym umiejętnościom, sprawności działania i wiedzy, którą nabył na studiach w Nowym Jorku. Bez wątpienia był doskonale wykształconym młodym człowiekiem, co tu w Nevadzie nadal zdarzało się stosunkowo rzadko. Jego celem było miejsce w senacie. By to osiągnąć musiał sam ciężko na to zapracować. Układy towarzyskie i biznesowe ojca nie były wystarczające, aby osiągnąć życiowy cel. Tymczasem, chowając swoje ambicje głęboko do kieszeni z miłym uśmiechem powiedział:
• Dzień dobry, panie gubernatorze. Piękny dzień dziś mamy.
• Owszem, niczego sobie – odparł Blasdel i siadając przy ogromnym biurku wskazał sekretarzowi krzesło stojące obok. - Z czym do mnie przychodzisz? Oby nie było to nic ważnego, bo obiecałem żonie i dzieciom, że dziś i jutro będę do ich wyłącznej dyspozycji.
• I tak się stanie, panie gubernatorze – rzekł uśmiechając się Alister. - Czy czytał pan już najświeższe raporty?
• Tak i jest bardzo zadowolony. Widać, że stan bezpieczeństwa nadal się poprawia.
• To ogromna pana zasługa – odparł przymilnie sekretarz.
• Nie przesadzaj, Alister. Sam, bez dobrych doradców niczego bym nie osiągnął.
• Tak, jednakże pana charyzma…
• Daj spokój – przerwał mu Blasdel, ledwie powstrzymując zniecierpliwienie. - Szkoda czasu na czcze gadanie. Przejdź do rzeczy, mój drogi McGarth.
• Policja potwierdziła, że oprócz drobnych incydentów piątkowy wieczór i noc były spokojne.
• To wiem. Wszystko zostało opisane w raportach. Coś jeszcze?
• Ma pan kilka dokumentów do podpisania – rzekł Alister i położył na biurku gubernatora brązową, skórzaną teczkę.
• Coś terminowego?
• Nie. To mało znaczące sprawy, jednak wymagające pańskiego podpisu.
• Skoro tak, to mogą poczekać do poniedziałku – zauważył Blasdel.
• Oczywiście, ale gdyby zechciał pan je podpisać to nowy tydzień zacząłby pan bez jakichkolwiek zobowiązań.
• Alister, czy ty aby nie przesadzasz? Doceniam twoją pracowitość i zaangażowanie na rzecz urzędu gubernatora, ale powinieneś trochę zwolnić. Nie można żyć tylko pracą. Czasem trzeba odpocząć, rozejrzeć się wokół, pomyśleć o sobie. Mam nadzieję, że wiesz o czym myślę? - Blasdel uśmiechnął się znacząco.
• Tak, wiem. Chodzi panu, podobnie, jak mojemu ojcu o pannę Margaret Owens. - Tu Alister zrobił zbolałą minę.
• Owszem. To atrakcyjna panna o nieposzlakowanej opinii. Do tego świetna partia. Nie gniewaj się na mnie, ale znam cię od dziecka i traktuję, jak syna, dlatego pozwoliłem sobie na tę uwagę.
• Mam rozumieć, że mój ojciec nie miał z tym nic wspólnego?
• Ależ miał – Blasdel roześmiał się. - Prosił, żebym z tobą porozmawiał, co niniejszym czynię. A poważnie mówiąc, twój ojciec bardzo się o ciebie martwi.
• Boi się, że zostanę starym kawalerem?
• To też, ale przede wszystkim obawia się, że w natłoku pracy, przegapisz to, co dla mężczyzny jest najważniejsze. Dlatego, do poniedziałku nie chcę cię tu widzieć. Chyba, że doszłoby do jakiegoś trzęsienia ziemi.
• A dokumenty? - spytał Alister.
• Dokumenty – Blasdel przesunął teczkę na skraj biurka – przejrzę i jeśli uznam, że sprawy są nieciepiące zwłoki nadam im bieg. Nie martw się. Dam sobie radę. A ty jesteś już wolny.
• To w takim razie… miłego pikniku, panie gubernatorze – rzekł McGarth, wstając z krzesła. Mimowolnie rzucił wzrokiem na teczkę z dokumentami, co nie uszło uwadze Blasdela, który położywszy na niej dłoń z nutą żartobliwości zapewnił:
• Nie martw się. U mnie są bezpieczne. Zmykaj już i baw się dobrze.
• Tak jest, panie gubernatorze – Alister skinął głową i odkręciwszy się na pięcie ruszył do drzwi. W tej chwili w głębi domu dało się słyszeć dźwięk dzwonka.
• A kogóż to niesie, do licha? - zaklął Blasdel.
• Mam sprawdzić, panie gubernatorze? - Alister natychmiast przystanął przyjmując wyczekującą postawę.
• Nie trzeba – odparł Blasdel – to w części prywatnej. Już moja żona zajmie się tym intruzem.
• Rozumiem. Miłego wypoczynku dla pana i całej rodziny.
• I tobie również – odparł gubernator i widząc wahanie swojego sekretarza niemal rozkazująco dodał: - no, idź już. Dam sobie radę. W poniedziałek chcę cię widzieć uśmiechniętego i wypoczętego. Nie mam zamiaru wysłuchiwać wyrzutów twojego ojca, że niby za bardzo ciebie wykorzystuję.
• Oczywiście, zastosuję się do pana polecenia – zapewnił Alister.
• To nie polecenie, mój drogi chłopcze, a przyjacielska rada. No, idź wreszcie, bo zaczynam tracić cierpliwość.
McGarth skinął głową i był już w progu gabinetu, gdy nagle otworzyły się drzwi prowadzące do prywatnej części rezydencji i dało się słyszeć podekscytowany głos małżonki gubernatora:
• Henry, czy wiesz, kto nas odwiedził?
• Nie mam zielonego pojęcia, ale zapewne zaraz mi powiesz – odparł Blasdel rozbawiony wyrazem twarzy żony. Ta tymczasem spostrzegłszy McGartha rzekła:
• O, miło pana widzieć.
• Dzień dobry pani Blasdel.
• Zdaje się, że przeszkadzam, ale to naprawdę ważne - zapewniła.
• Nie przeszkadzasz, moja duszko. Alister właśnie wychodzi. – Rzekł i straciwszy zupełnie zainteresowanie McGarthem, spytał: - to, kto nas odwiedził?
• Nie uwierzysz! - wykrzyknęła z tajemniczą miną.
• Gdybyś podała mi nazwisko tego tajemniczego gościa, to wtedy mógłbym uwierzyć lub nie.
• Ben!
• Ben?
• Tak, Ben Cartwright nas odwiedził – odparła rozradowana pani Blasdel. - Wyobrażasz sobie? Czeka na ciebie w salonie.
• A to niespodzianka! - twarz gubernatora rozświetli szeroki uśmiech. Zerwał się od biurka i ruszył szybko w ślad za żoną, mówiąc: - Ben? Co za zbieg okoliczności. Właśnie dzisiaj rano o nim myślałem.
Alister McGarth, usłyszawszy nazwisko gościa gubernatora, pobladł. Na szczęście Blasdel, nie zwrócił uwagi na ociągającego się z wyjściem sekretarza. Ten, gdy został sam w pierwszym odruchu chciał zabrać leżącą na biurku teczkę z dokumentami, ale machnął tylko ręką i pośpiesznie opuścił rezydencję gubernatora.
***
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pią 11:17, 05 Mar 2021 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Gdy rok wcześniej Blasdel obejmował urząd gubernatora było dużo gorzej. Wtedy obiecał sobie, że dołoży starań, aby poprawić bezpieczeństwo w całej Nevadzie, która podobnie, jak Kalifornia czy Teksas nie była wolna od różnych szumowin chętnie wszczynających awantury. |
Gubernator sprawia wrażenie porządnego człowieka
Cytat: | Dopiero pojawienie się szeryfa z prawdziwego zdarzenia, jakim bez wątpienia był Roy Coffee, zaprowadziło porządek. Oczywiście nie obyło się bez próby sił. Co więksi awanturnicy wszem i wobec ogłaszali, że wykurzą szybko nowego szeryfa z miasta. Efekt był taki, że to oni musieli je opuścić. Ci którzy w jakikolwiek sposób podpadli szeryfowi lądowali w areszcie. W krótkim czasie Coffee zapanował nad sytuacją w mieście i z tego, co Blasdel wiedział, wciąż ją kontrolował. |
Szeryf Roy zawsze był niezawodny
Cytat: | ...przypomniał sobie życie w Virginia City i przyjaciół, których tam zostawił. Byli to szlachetni, praworządni i niezwykle pracowici ludzi. Ot, choćby Ben Cartwright, właściciel ogromnej Ponderosy, który podobnie, jak on ubiegał się o stanowisko gubernatora. Nagle, bez podania konkretnych przyczyn zrezygnował z dalszej walki. Blasdel był przekonany, że tylko dzięki temu udało mu się zostać pierwszym w historii gubernatorem Nevady. |
Dobrze wspomina Bena ... to dobrze wróży misji Cartwrighta
Cytat: | W drzwiach gabinetu Blasdela pojawił się młody, około trzydziestoletni mężczyzna, o miłej, na pierwszy rzut oka, powierzchowności. Jednak, gdyby ktoś uważnie przyjrzał się Alisterowi McGarth II, zauważyłby w jego niebieskich oczach bezwzględność i pewien rodzaj cynizmu wynikający z przeświadczenia, że jest jedynym w swoim rodzaju człowiekiem. Alister od dziecka był przekonany, że został stworzony do rzeczy wielkich. Innymi gardził, z wyjątkiem tych, którzy mogli przynieść mu wymierną korzyść. |
Sekretarz chyba jednak nie jest taki kryształowy
Cytat: | Posadę sekretarza zawdzięczał znajomości swego ojca z Blasdelem, ale również swym rozlicznym umiejętnościom, sprawności działania i wiedzy, którą nabył na studiach w Nowym Jorku. Bez wątpienia był doskonale wykształconym młodym człowiekiem, co tu w Nevadzie nadal zdarzało się stosunkowo rzadko. Jego celem było miejsce w senacie. By to osiągnąć musiał sam ciężko na to zapracować. Układy towarzyskie i biznesowe ojca nie były wystarczające, aby osiągnąć życiowy cel. |
Typowy karierowicz, z ambicjami i bez skrupułów
Cytat: | - Z czym do mnie przychodzisz? Oby nie było to nic ważnego, bo obiecałem żonie i dzieciom, że dziś i jutro będę do ich wyłącznej dyspozycji.
• I tak się stanie, panie gubernatorze – rzekł uśmiechając się Alister. - Czy czytał pan już najświeższe raporty?
• Tak i jest bardzo zadowolony. Widać, że stan bezpieczeństwa nadal się poprawia.
• To ogromna pana zasługa – odparł przymilnie sekretarz.
• Nie przesadzaj, Alister. Sam, bez dobrych doradców niczego bym nie osiągnął.
• Tak, jednakże pana charyzma…
• Daj spokój – przerwał mu Blasdel, ledwie powstrzymując zniecierpliwienie. - Szkoda czasu na czcze gadanie. Przejdź do rzeczy, mój drogi McGarth. |
I do tego lizus
Cytat: | Nie można żyć tylko pracą. Czasem trzeba odpocząć, rozejrzeć się wokół, pomyśleć o sobie. Mam nadzieję, że wiesz o czym myślę? - Blasdel uśmiechnął się znacząco.
• Tak, wiem. Chodzi panu, podobnie, jak mojemu ojcu o pannę Margaret Owens. - Tu Alister zrobił zbolałą minę.
• Owszem. To atrakcyjna panna o nieposzlakowanej opinii. Do tego świetna partia. Nie gniewaj się na mnie, ale znam cię od dziecka i traktuję, jak syna, dlatego pozwoliłem sobie na tę uwagę. |
Ciekawe kim jest ta panienka. Jeśli jest dobrą, rozumną dziewczyną to szkoda jej dla karierowicza
Cytat: | A ty jesteś już wolny.
• To w takim razie… miłego pikniku, panie gubernatorze – rzekł McGarth, wstając z krzesła. Mimowolnie rzucił wzrokiem na teczkę z dokumentami, co nie uszło uwadze Blasdela, który położywszy na niej dłoń z nutą żartobliwości zapewnił:
• Nie martw się. U mnie są bezpieczne. Zmykaj już i baw się dobrze. |
Czyżby był tak bardzo obowiązkowy? Ciekawe ...
Cytat: | ... dało się słyszeć podekscytowany głos małżonki gubernatora:
• Henry, czy wiesz, kto nas odwiedził?
(...)
• Gdybyś podała mi nazwisko tego tajemniczego gościa, to wtedy mógłbym uwierzyć lub nie.
• Ben!
• Ben?
• Tak, Ben Cartwright nas odwiedził – odparła rozradowana pani Blasdel. |
Przybywa Ben, więc teraz może coś się wyjaśni, jak to z podpisem było
Cytat: | Alister McGarth, usłyszawszy nazwisko gościa gubernatora, pobladł. Na szczęście Blasdel, nie zwrócił uwagi na ociągającego się z wyjściem sekretarza. Ten, gdy został sam w pierwszym odruchu chciał zabrać leżącą na biurku teczkę z dokumentami, ale machnął tylko ręką i pośpiesznie opuścił rezydencję gubernatora. |
Sekretarz zbladł na dźwięk nazwiska Bena ... to daje do myślenia. To jest podejrzane!
Kolejna część opowiadania. Sprawiająca wrażenie sielskiego, rodzinnego obrazka, ale ... pracowity gubernator i jego równie pracowity, kompetentny sekretarz ... ale ... sekretarz wydaje się bezwzględnym karierowiczem, bez skrupułów, nie wiem, czy łasym na łapówki, ale ta reakcja na nazwisko Cartwright wiele mówi. Być może Benowi jednak uda się wyjaśnić sprawę podpisu ... w każdym razie gubernator jest do niego bardzo przyjaźnie nastawiony. Żona gubernatora też go lubi. Pojawiła się szansa, żeby zapobiec intrygom Goldbluma. Oby! Czekam na kontynuację ... i na wieści o Goldblumach i relacji między Holly i Adamem
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7587
Przeczytał: 12 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pią 12:00, 05 Mar 2021 Temat postu: |
|
|
Dziękuję za miły komentarz. Myślę, że już w następnym odcinku wyjaśni się sprawa podpisu gubernatora. Jeśli chodzi o relacje Adam - Holly to musimy trochę poczekać. Najpierw trzeba odnaleźć Matta i oczywiście pannę McCulligen. Poza tym na pierwszy plan może wysunąć się pan Goldblum, rozwścieczony nieposłuszeństwem żony.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Wto 15:26, 09 Mar 2021 Temat postu: |
|
|
A oni ciągle tam siedzą i czekają na pomoc
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7587
Przeczytał: 12 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Wto 18:57, 09 Mar 2021 Temat postu: |
|
|
Cóż, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Przyznaję, że Holly i Matt nadal siedzą w dole. Teraz kończę odcinek o Benie i jego wyjeździe do Carson City. Mam nadzieję, że jutro go wkleję.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7587
Przeczytał: 12 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Śro 12:01, 10 Mar 2021 Temat postu: |
|
|
***
• Stary przyjacielu, jak miło ciebie widzieć! - wykrzyknął Bladel, mocno potrząsając dłonią Bena.
• Ciebie również Henry – odparł Cartwright i przyglądając się z uwagą mężczyźnie dodał: - dobrze wyglądasz. Widać, że stanowisko gubernatora ci służy.
• Czy ja wiem? – Blasdel wzruszył ramionami i westchnąwszy powiedział: - komu, jak komu, ale tobie przyznam się, że nie myślałem, że będzie aż tak ciężko. Tworzenie wszystkiego od podstaw to potężne wyzwanie. Całe szczęście, że moje biuro jest tu na dole, bo w przeciwnym razie moja rodzina zapomniałaby, jak wyglądam.
• Chyba nie jest aż tak źle – Ben zmrużył w uśmiechu oczy.
• Jeszcze gorzej, ale co tam my – rzekła pani Blasdel i wziąwszy Bena pod ramię spytała: - co słychać w Virginia City? Co słychać u naszych przyjaciół? Opowiadaj, jestem bardzo ciekawa.
• Od waszego wyjazdu niewiele się zmieniło – odparł Ben. - Nasi wspólni znajomi mają się nieźle. Pół roku temu zyskaliśmy nową sąsiadkę, którą Matthew wręcz ubóstwia.
• O, to ciekawe. A któż to taki?
• Panna Holly McCulligen, bratanica Emily Toliver.
• A tak, przypominam sobie – pani Blasdel kiwnęła głową. - Emily wspominała mi kiedyś o swoim przyrodnim bracie, który wraz z córką mieszkał, bodajże w Atlancie.
• Zgadza się. Niestety brat Emily został zamordowany. Jego córka znalazła się również w niebezpieczeństwie, dlatego Toliverowie uznali, że najlepiej będzie, jak dziewczyna zatrzyma się u nich.
• Bardzo rozsądnie postąpili, zwłaszcza, że w Georgii nadal jest bardzo niespokojnie – wtrącił Blasdel.
• A powiedz mi, jak ona wygląda? - spytała żona gubernatora.
• Jest niezwykle podobna do Emily.
• Jeśli w ciętym języku również, to okoliczni kawalerowie będą mieli się z pyszna – zauważył gubernator.
• Owszem, to niezwykle rezolutna, młoda dama – odparł Ben uśmiechając się przy tym.
• Już ją lubię – stwierdziła pani Blasdel. - A powiedz, jak mają się nasi inni znajomi?
• Dobrze, naprawdę dobrze.
• A szeryf Coffee?
• Doskonale.
• Oj, Sarah dałabyś spokój – rzekł zniecierpliwionym głosem Bladel. - Lepiej przygotuj kawę i coś słodkiego. A ty, drogi przyjacielu mów, co sprowadza cię do Carson City?
Gdy tylko pani Blasdel wyszła z salonu, Ben, utkwiwszy wzrok w gubernatorze, powiedział:
• Ważne sprawy rodzinne.
• Doprawdy? Co się stało?
• Myślałem, że wiesz.
• Ja?! O czym niby mam wiedzieć? - gubernator popatrzył zaintrygowany na przyjaciela.
Tymczasem Ben wyjął z kieszeni marynarki złożony na czworo nakaz, który pracownicy Goldbluma wręczyli jego synowi Adamowi i podając go gubernatorowi powiedział:
• Proszę, czytaj.
Gubernator przebiegł wzrokiem dokument, raz i drugi. Na jego twarzy malowała się cała masa uczuć, przy czym dominującym było totalne zaskoczenie.
• I, co ty na to? - spytał Ben. - Chyba nie zaprzeczysz, że to ty podpisałeś ten dokument?
• Nie zaprzeczę – odparł po chwili Blasdel. - To faktycznie mój podpis, ale tego nakazu nie widziałem na oczy.
• Jak to? Przecież podpisałeś go. Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że nie wiedziałeś, co podpisujesz?
• Ben, uwierz mi, że nie widziałem tego nakazu na oczy. Myślisz, że nie zwróciłby uwagi na nazwisko Cartwright? Przecież mnie znasz. Nawet gdyby były przesłanki, do odebrania Adamowi dziecka, najpierw wezwałbym go do siebie. Myślisz, że jestem z tych, co jednym podpisem potrafią zrujnować życie innym ludziom?
• Nie, dlatego do ciebie przyjechałem.
• Ten Goldblum to teść Adama?
• Owszem. Znasz go?
• Jedynie ze słyszenia. To bardzo bogaty, ortodoksyjny Żyd, prowadzący rozległe interesy. Mówią o nim, że jest wyrachowany i bezwzględny.
• Wszystko się zgadza. Taki właśnie jest – odparł Ben. - Nie zaakceptował małżeństwa swojej córki z moim Adamem. Nigdy też nie interesował się swoim wnukiem. Z niewiadomych przyczyn chce teraz odebrać nam Matta. Chłopiec go nie zna. Boi się go. Goldblum nie zadał sobie nawet trudu, żeby go poznać, a chce go wychowywać. Nie ma żadnej przesłanki, żeby Matt miał trafić do Goldblumów. Henry, pod tym nakazem jest twój podpis. Twierdzisz, że nie wiedziałeś, co podpisujesz, dlatego proszę, cofnij swoją decyzję. Zleć dochodzenie, a wtedy przekonasz się, że nie ma podstaw do oddania Matta Goldblumom.
• To zrozumiałe. Zaraz polecę wstrzymać bieg tego dokumentu – odparł gubernator. - Przejdźmy do mojego gabinetu na parterze.
• A, wy gdzie się wybieracie? - spytała Sarah, która poprzedzana przez służącą niosącą tacę z kawą i ciasteczkami, akurat weszła do salonu.
• Moja droga, musimy z Benem wyjaśnić coś bardzo ważnego – odparł wyraźnie zdenerwowany gubernator i zwróciwszy się do służącej powiedział: - Alice, bądź tak miła i zanieś kawę do mojego gabinetu. Poproś też pana Galahada, żeby natychmiast do mnie przyszedł.
• Oczywiście, proszę pana – odparła służąca, dygnąwszy.
• Ale Henry, przecież…
• Nie teraz, Sarah. Obiecuję, że wszystko ci wyjaśnię.
• A, co z piknikiem?
• Przesuniemy go na popołudnie. Myślę, że Ben nie odmówi naszemu zaproszeniu i weźmie w nim udział. Co ty na to? - Blasdel popatrzył wyczekująco na Cartwrighta.
• Wybacz, ale nie mam nastroju.
• Rozumiem, ale jestem pewien, że jeszcze przed południem cała ta sprawa zostanie wyjaśniona.
• Skoro tak, to będzie mi bardzo miło – odparł Ben.
***
• Zapewniam cię Ben, że nie miałem pojęcia o tym, że wobec twojego syna prowadzone było postępowanie sądowe.
• Sęk w tym, że Adam nie dostał żadnego wezwania do sądu – rzekł Cartwright, po tym, jak Blasden wprowadził go do swojego gabinetu – a nakaz oddania dziecka był dla nas prawdziwym szokiem.
• To wszystko wydaje się bardzo dziwne, zwłaszcza, że taki nakaz mam prawo podpisać po wyczerpaniu wszystkich możliwości prawnych. Zdarzyło mi się to w minionym roku zaledwie kilka razy i zawsze wtedy dokładnie zapoznawałem się ze sprawą.
• Czyżby faktycznie ktoś podsunął ci ten nakaz do podpisania?
• Wszystko na to wskazuje – odparł zafrasowany Blasdel. - Dowiem się kto za tym stoi. Obiecuję ci to, Ben. - W tym momencie rozległe się ciche pukanie. Gubernator powiedział: „proszę” i do gabinetu wszedł około czterdziestoletni, postawny mężczyzna. Przywitawszy się, na dłuższy moment zawiesił wzrok na gościu Blasdela. Wtedy gubernator rzekł: - Ben, pozwól, że ci przestawię: pan James Galahad, najlepszy prawnik w naszym urzędzie i mój przyjaciel.
• Miło mi pana poznać – mężczyzna skinął głową i wyciągnął dłoń do Bena. Ten uścisnął ja mówiąc:
• Cartwright, Benjamin Cartwright.
• Siadaj – Blasdel wskazał wolne krzesło. - Musisz wiedzieć, że z panem Cartwrightem znamy się od dawna, jeszcze z Virginia City. Rywalizowaliśmy w wyścigu o urząd gubernatora, ale udało nam się zachować przyjacielskie relacje. Gdyby nie to, że Ben wycofał się z kampanii, to wielce prawdopodobne, że dziś to on byłby twoim przełożonym.
• Och, Henry, dajmy temu spokój. To dawne dzieje – Ben machnął z lekceważeniem dłonią.
• Doprawdy? Nie wiedziałem – rzekł Galahad i po raz kolejny z zainteresowaniem spojrzał na Cartwrighta.
• Tak było, ale opowiem ci o tym innym razem. Teraz mamy bardzo poważny problem do rozwiązania, który burzy spokój rodzinie mojego przyjaciela, a mnie stawia w bardzo złym świetle.
• O, co chodzi? - spytał Galahad, a gdy gubernator w kilku zdaniach przedstawił mu sytuację, powiedział: - wnioski nasuwają się same: ktoś i to z najbliższego otoczenia musiał podsunąć ci ten dokument do podpisania. Mógł wykorzystać na przykład twój pośpiech, zapracowanie, a konieczność złożenia podpisu wytłumaczył terminowością sprawy.
• Co też mówisz? To niemożliwe. Nigdy nie podpisałem żadnego dokumentu, nie przeczytawszy go uprzednio. A jeśli zdarzyło się tak, że nie miałem czasu, to korespondencję odkładałem na później. Nie wiem, jak mogło to się stać – gubernator westchnął i przetarł dłonią czoło. - Galahad musimy to wyjaśnić, bo ta sprawa pada cieniem na moje dobre imię. Jednak teraz ważne jest co innego. Przygotuj decyzję unieważniającą ten nieszczęsny nakaz.
• Ile mam czasu?
• W ogóle go nie masz – odparł Blasdel.
• Rozumiem – Galahad uśmiechnął się nieznacznie. - W ciągu godziny dokument będziesz miał na biurku.
• Świetnie. Teraz pozostaje ustalić, kto i z jakiej przyczyny dopuścił się tak bezczelnego czynu.
• Odpowiedź może okazać się dość prosta - rzekł Galahad.
• Co masz na myśli?
• Kto odpowiada za twoją korespondencją?
• Przecież wiesz, dlaczego więc pytasz? - Blasdel ze zdziwieniem spojrzał na swego prawnika.
• Wiem. To Alister McGarth i Ray Coleman.
• Obaj są poza podejrzeniami.
• Obaj? Coleman pracuje tu od czterech miesięcy. Przyznaję, dobrze wypełnia swoje obowiązki, ale co tak naprawdę o nim wiesz?
• Wystarczająco dużo, żeby mu ufać.
• Skoro tak twierdzisz, to pozostaje McGarth.
• Niemożliwe – gubernator z niedowierzaniem pokręcił głową. - Znam tego młodego człowieka od małego. Jego ojciec zalicza się do grona moich sprawdzonych przyjaciół. Nie, nie uwierzę, że Alister mógł mieć coś wspólnego z całą tą sprawą.
• To w takim razie wracamy do Colemana. Tylko on mógł to zrobić.
• Trudno mi w to uwierzyć.
• Możemy to sprawdzić. Coleman jest w kancelarii. McGarth również.
• Alisterowi dałem wolne.
• To w takim razie poprośmy tu pana Colemana – rzekł z jakimś dziwnym wyrazem twarzy Galahad – a po pana McGartha poślijmy umyślnego.
• Dobrze, nich będzie tak, jak proponujesz. I pamiętaj, żebyś nie manifestował swoich uprzedzeń wobec Colemana.
• Jestem profesjonalistą, gubernatorze. Jeśli ktoś dobrze wykonuje swoją pracę, jego wygląd nie ma dla mnie znaczenia – odparł dumnie Galahad i wyszedł z gabinetu.
• Zdaje się, że pan Galahad nie przepada za twoim sekretarzem – zauważył milczący do tej pory Ben.
• Masz rację i zaraz przekonasz się dlaczego – odparł westchnąwszy Blasdel.
***
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Wto 22:53, 16 Mar 2021, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Śro 21:03, 10 Mar 2021 Temat postu: |
|
|
Nareszcie Ben w akcji
Cytat: | • A powiedz mi, jak ona wygląda? - spytała żona gubernatora.
• Jest niezwykle podobna do Emily.
• Jeśli w ciętym języku również, to okoliczni kawalerowie będą mieli się z pyszna – zauważył gubernator. |
Gubernator ma doskonałą pamięć
Cytat: | A ty, drogi przyjacielu mów, co sprowadza cię do Carson City?
Gdy tylko pani Blasdel wyszła z salonu, Ben, utkwiwszy wzrok w gubernatorze, powiedział:
• Ważne sprawy rodzinne.
• Doprawdy? Co się stało?
• Myślałem, że wiesz.
• Ja?! O czym niby mam wiedzieć? - gubernator popatrzył zaintrygowany na przyjaciela. |
Jeśli nie skojarzył przyjazdu Bena z podpisanym przez siebie dokumentem, to ... to jest sprawa do wyjaśnienia
Cytat: | • Proszę, czytaj.
Gubernator przebiegł wzrokiem dokument, raz i drugi. Na jego twarzy malowała się cała masa uczuć, przy czym dominującym było totalne zaskoczenie.
• I, co ty na to? - spytał Ben. - Chyba nie zaprzeczysz, że to ty podpisałeś ten dokument?
• Nie zaprzeczę – odparł po chwili Blasdel. - To faktycznie mój podpis, ale tego nakazu nie widziałem na oczy.
• Jak to? Przecież podpisałeś go. Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że nie wiedziałeś, co podpisujesz?
• Ben, uwierz mi, że nie widziałem tego nakazu na oczy. |
Jeśli mówił, że tego nie widział, to znaczy, że nie widział, więc ... trzeba to koniecznie wyjaśnić
Cytat: | • Ten Goldblum to teść Adama?
• Owszem. Znasz go?
• Jedynie ze słyszenia. To bardzo bogaty, ortodoksyjny Żyd, prowadzący rozległe interesy. Mówią o nim, że jest wyrachowany i bezwzględny.
• Wszystko się zgadza. Taki właśnie jest – odparł Ben. - Nie zaakceptował małżeństwa swojej córki z moim Adamem. Nigdy też nie interesował się swoim wnukiem. Z niewiadomych przyczyn chce teraz odebrać nam Matta. Chłopiec go nie zna. Boi się go. Goldblum nie zadał sobie nawet trudu, żeby go poznać, a chce go wychowywać. Nie ma żadnej przesłanki, żeby Matt miał trafić do Goldblumów. |
O Goldblumie jednak słyszał
Cytat: | Henry, pod tym nakazem jest twój podpis. Twierdzisz, że nie wiedziałeś, co podpisujesz, dlatego proszę, cofnij swoją decyzję. Zleć dochodzenie, a wtedy przekonasz się, że nie ma podstaw do oddania Matta Goldblumom.
• To zrozumiałe. Zaraz polecę wstrzymać bieg tego dokumentu – odparł gubernator. - Przejdźmy do mojego gabinetu na parterze. |
Zdaje się, że Benowi udało się sporo załatwić, oby tylko zdążył przekazać dokumenty ... chociaż, nie wiem, czy w takich wypadkach można skorzystać z telegrafu?
Cytat: | • Zapewniam cię Ben, że nie miałem pojęcia o tym, że wobec twojego syna prowadzone było postępowanie sądowe.
• Sęk w tym, że Adam nie dostał żadnego wezwania do sądu – rzekł Cartwright, po tym, jak Blasden wprowadził go do swojego gabinetu – a nakaz oddania dziecka był dla nas prawdziwym szokiem. |
No właśnie, kolejna rzecz do wyjaśnienia
Cytat: | ... zwłaszcza, że taki nakaz mam prawo podpisać po wyczerpaniu wszystkich możliwości prawnych. Zdarzyło mi się to w minionym roku zaledwie kilka razy i zawsze wtedy dokładnie zapoznawałem się ze sprawą.
• Czyżby faktycznie ktoś podsunął ci ten nakaz do podpisania?
• Wszystko na to wskazuje – odparł zafrasowany Blasdel. - Dowiem się kto za tym stoi. |
Innego wytłumaczenia nie ma
Cytat: | • O, co chodzi? - spytał Galahad, a gdy gubernator w kilku zdaniach przedstawił mu sytuację, powiedział: - wnioski nasuwają się same: ktoś i to z najbliższego otoczenia musiał podsunąć ci ten dokument do podpisania. Mógł wykorzystać na przykład twój pośpiech, zapracowanie, a konieczność złożenia podpisu wytłumaczył terminowością sprawy.
• Co też mówisz? To niemożliwe. Nigdy nie podpisałem żadnego dokumentu, nie przeczytawszy go uprzednio. A jeśli zdarzyło się tak, że nie miałem czasu, to korespondencję odkładałem na później. |
Cóż, jednak podpis gubernatora znalazł się na dokumencie, którego on nie widział
Cytat: | Teraz pozostaje ustalić, kto i z jakiej przyczyny dopuścił się tak bezczelnego czynu.
• Odpowiedź może okazać się dość prosta - rzekł Galahad.
• Co masz na myśli?
• Kto odpowiada za twoją korespondencją?
• Przecież wiesz, dlaczego więc pytasz? - Blasdel ze zdziwieniem spojrzał na swego prawnika.
• Wiem. To Alister McGarth i Ray Coleman. |
Czyli jest dwóch podejrzanych
Cytat: | • Obaj są poza podejrzeniami.
• Obaj? Coleman pracuje tu od czterech miesięcy. Przyznaję, dobrze wypełnia swoje obowiązki, ale co tak naprawdę o nim wiesz?
• Wystarczająco dużo, żeby mu ufać.
• Skoro tak twierdzisz, to pozostaje McGarth.
• Niemożliwe – gubernator z niedowierzaniem pokręcił głową. - Znam tego młodego człowieka od małego. Jego ojciec zalicza się do grona moich sprawdzonych przyjaciół. Nie, nie uwierzę, że Alister mógł mieć coś wspólnego z całą tą sprawą. |
Ale który z nich? Według gubernatora obaj są poza podejrzeniami
Cytat: | • Możemy to sprawdzić. Coleman jest w kancelarii. McGarth również.
• Alisterowi dałem wolne.
• To w takim razie poprośmy tu pana Colemana – rzekł z jakimś dziwnym wyrazem twarzy Galahad – a po pana McGartha poślijmy umyślnego.
• Dobrze, nich będzie tak, jak proponujesz. I pamiętaj, żebyś nie manifestował swoich uprzedzeń wobec Colemana.
• Jestem profesjonalistą, gubernatorze. Jeśli ktoś dobrze wykonuje swoją pracę, jego wygląd nie ma dla mnie znaczenia – odparł dumnie Galahad i wyszedł z gabinetu. |
Śledztwo rozpoczęło się ... ale co wygląd Colemana ma do uprzedzeń pana Galahada?
Akcja może nie jest dynamiczna, ale sporo się dzieje. Ben częściowo wyjaśnia sprawę podpisu przyjaciela na dokumencie. Teraz obaj będą wyjaśniać, skąd ten podpis tam się wziął, skoro ani gubernator nie powinien tego podpisywać, ani ... nie widział tego dokumentu. Zagadka godna Sherlocka Holmesa. Mam nadzieję, że przy pomocy pana Galahada będzie rozwiązana. Pomyślnie dla Cartwrightów oczywiście. Jest jeszcze jedna zagadka - dlaczego pan Galahad jest uprzedzony do pana Colemana i co ma do tego wygląd sekretarza. No i Alister ... sprawia wrażenie człowieka bezwzględnego, gotowego na wiele, żeby zrobić karierę. Zobaczymy, który z nich dopuścił się tak rażącego występku. No i czekam na wieści o uwięzionych w wykopie, o poszukujących ich i o niecnym Goldblumie
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7587
Przeczytał: 12 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Śro 22:18, 10 Mar 2021 Temat postu: |
|
|
Dziękuję serdecznie za komentarz. Sprawa z gubernatorem wyjaśni się ostatecznie w następnym odcinku. Także to, dlaczego prawnik Blasdela jest uprzedzony do Colemana. Obawiam się, że do dołu z Holly i Mattem zajrzymy dopiero w następnym odcinku. Na pocieszenie zapewnię, że biedronki bardzo mnie dopingują.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7587
Przeczytał: 12 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Wto 22:51, 16 Mar 2021 Temat postu: |
|
|
***
Po upływie kilku minut James Galahad powrócił do gabinetu gubernatora Blasdela. Za nim wszedł młody, najwyżej dwudziestodwuletni mężczyzna. Benowi wystarczyło jedno spojrzenie, żeby zrozumieć dlaczego Galahad nie darzył sekretarza gubernatora sympatią. Młody człowiek, dość wysoki, o dumnej postawie był Metysem.
• O, jest i mój sekretarz – rzekł na widok Colemana, Blasdel.
• Pan Galahad powiedział mi, że pilnie pan mnie wzywa.
• Tak, Ray. Doszło do wielce niezręcznej sytuacji i ty możesz pomóc nam ją wyjaśnić. Dlatego chcę, abyś był ze mną absolutnie szczery – rzekł z powagą Blasdel.
• Panie gubernatorze, zawsze jestem, ale nie mam pojęcia, o co chodzi? - Coleman nie przejawiał żadnych oznak zaniepokojenia. Zresztą z jego twarzy trudno było cokolwiek wywnioskować.
• Proszę, czytaj – Blasdel podał swojemu sekretarzowi nakaz, który tak nieświadomie podpisał. Coleman wykonał polecenie i powiedział:
• Przeczytałem, panie gubernatorze, ale nadal nie rozumiem, czego pan ode mnie oczekuję.
• Nigdy nie widziałeś tego dokumentu?
• Nie.
• Nie pomagałeś w jego przygotowaniu?
• Nie mogłem pomagać, skoro tu nie pracowałem. Ten nakaz został wystawiony z datą dziesiątego marca, a ja rozpocząłem pracę pięć dni później.
• To zmienia postać rzeczy. – Stwierdził Blasdel i zwrócił się do swojego prawnika: - co ty na to Galahad?
• Cóż… pozostaje nam zaczekać na McGartha.
• Przepraszam, że się wtrącam – rzekł Coleman – ale sekretarz McGarth wyjechał przecież do Filadelfii.
• Co takiego?! - Blasdel podniósł głos.
• Powiedział mi, że dał mu pan urlop i to dłuższy na poratowanie zdrowia. Trochę się zdziwiłem, bo nic nie wskazywało, żeby sekretarz McGarth nie domagał. Nie pytałem o szczegóły, uznając, że to nie moja sprawa.
• Galahad, natychmiast wyślij kogoś do domu McGartha – rzekł gubernator.
• Już to zrobiłem.
• Sprowadź tu szeryfa Wilsona.
• Tak jest, gubernatorze – Galahad skinął tylko głową i już go nie było.
• Ray, na razie nie będziesz mi potrzeby. Idź do siebie i zaczekaj.
• Przepraszam, Henry – rzekł milczący do tej pory Ben – czy mógłbym zadać kilka pytań panu Colemanowi.
• Oczywiście, pytaj – odparł gubernator. Ben wstał z krzesła i podszedł do młodego człowieka. Wyciągnąwszy do niego dłoń, powiedział:
• Nazywam się Ben Cartwright.
• Miło mi pana poznać – odparł Coleman. - Rozumiem, że ten nakaz dotyczy kogoś z pana rodziny.
• Tak. Mojego syna i wnuka.
• Rozumiem. O, co chce mnie pan zapytać?
• Pracuje pan tu zaledwie od czterech miesięcy, ale może zetknął się pan z charakterem pisma, jakim napisano nakaz.
• Niestety, tego dokumentu nie sporządził żaden z pracujących tu urzędników.
• Jesteś pewien?! - wykrzyknął Blasdel.
• Oczywiście, panie gubernatorze. Do moich obowiązków przez pierwsze tygodnie pracy należało rejestrowanie korespondencji. To był wystarczający czas, żeby poznać charaktery pisma poszczególnych osób.
• A jak wygląda obieg dokumentów w urzędzie? - spytał Ben.
• To zależy czy mówimy o korespondencji wpływającej do urzędu, czy też o dokumentach, które stanowią odpowiedź na taką korespondencję.
• Interesuje mnie, jak wygląda procedura przygotowania dokumentów, które trafiają na biurko gubernatora.
• Odpowiedzi na pisma w bardzo różnych sprawach opracowywane są przez poszczególnych urzędników. W zależności od sprawy sporządzane są w jednym lub kilku egzemplarzach. To zależy do kogo taki dokument jest adresowany. Następnie wszystkie te pisma trafiają na biurko sekretarza McGartha lub moje. Oczywiście tylko te, które nie są opatrzone klauzulą poufności. Takie dokumenty przedstawiane są panu gubernatorowi bezpośrednio przez ich wykonawców.
• Rozumiem. – Rzekł Ben i dodał: - z tego wynika, że krąg ludzi podejrzanych o podłożenie gubernatorowi tego nakazu jest znacznie szerszy niż by się wydawało.
• Co chcesz przez to powiedzieć? - spytał Blasdel niespokojnie poruszywszy się na krześle.
• Tylko to, co powiedziałem.
• To znaczy, że większość z pracujących tu urzędników mogło to zrobić – stwierdził, pokiwawszy głową, Blasdel.
• Niekoniecznie, z przeproszeniem pana gubernatora – wtrącił Coleman.
• To znaczy?
• Zaraz odpowiem, ale czy mógłbym jeszcze raz obejrzeć ten nakaz? - spytał Ray.
• Proszę – Blasdel podał mężczyźnie dokument. Ten po raz kolejny przeczytał go i uważnie obejrzał, po czym z całą stanowczością powiedział:
• Tak, jak myślałem. Ten nakaz nie został przygotowany w uczciwy sposób.
• Z czego to wnosisz?
• Brakuje tak zwanej stopki, w której podaje się nazwisko wykonawcy dokumentu, ilość egzemplarzy oraz rozdzielnik osób i urzędów, do których mają trafić.
• Pokaż – zażądał gubernator. Po chwili powiedział: - masz rację. Zupełnie na to nie zwróciłem uwagi. Myślisz, że ktoś zrobił to celowo?
• Innego wytłumaczenia nie znajduję. Nakaz to nie byle jakiś świstek papieru, tylko niezwykle ważny dokument. Komuś musiało bardzo zależeć na ukryciu nazwiska, jego wykonawcy.
• To, co mówisz brzmi rozsądnie, ale przecież musiało być więcej egzemplarzy – zasugerował Blasdel.
• To można sprawdzić w księdze kancelaryjnej.
• Masz rację. Przynieś ją.
Po kilku minutach Coleman wrócił do gabinetu gubernatora z grubą księgą, w której rejestrowane były dokumenty urzędowe. Rozłożył ją na biurku Blasdela i przerzuciwszy kilkanaście stron odnalazł tę właściwą, i wskazując datę: „dziesiąty marca” powiedział:
• Możemy prześledzić ruch wszystkich dokumentów. O, proszę jest i nakaz dotyczący pana Adama Cartwrighta. Pod pozycją 235.
• Faktycznie – rzekł Blasdel po tym, jak wraz z Benem pochylili się nad księgą. Przez chwilę w milczeniu wpatrywali się w zapis, po czym gubernator zdziwiony spytał: - Olsen? Kto to jest, Olsen?
• Mówi pan gubernator o nazwisku w czwartej rubryce?
• Tak.
• To wykonawca dokumentu. Nie znam go, ale być może, to jakiś pracownik, który został zwolniony przed moim przyjściem – zasugerował Coleman.
• Nie – rzekł stanowczo gubernator. - Znam nazwiska wszystkich moich podwładnych i współpracowników. Wśród nich nigdy nie było żadnego Olsena.
• Czyli, coś nam zaczyna się wyjaśniać – zauważył Ben.
• Na razie tylko tyle, że mamy tu do czynienia z jakimś matactwem – stwierdził Blasdel i zwrócił się do Colemana: - Ray, czy jesteś w stanie rozpoznać pismo osoby, która zarejestrowała ten nakaz?
• Spróbuję – odparł Coleman i zaczął uważnie przyglądać się wpisowi. Przerzucił kilka stron, porównując go z innymi zapisami i wreszcie rzekł: - chciałbym się mylić, panie gubernatorze, ale wszystko wskazuje na to, że… - tu zawiesił na sekundę głos.
• Mów.
• Nie wiem, czy powinienem, zwłaszcza, że tego człowieka tu nie ma.
• To Alister, tak?
• Tak – odparł cicho Ray i dodał: - to jego pismo.
***
• Nie wierzę – rzekł Blasdel, gdy został z Benem sam. - Znam McGarthów od wielu lat. John, ojciec Alistera pomagał mi w kampanii. Objechał ze mną całą Nevadę. Alister nam często towarzyszył. To wspaniały, młody człowiek. Wykształcony, obyty, mający przed sobą świetlaną przyszłość.
• Cóż… - powiedział Ben – zdaje się, że tę świetlaną przyszłość spowiła mgła.
• Nie znasz, go tak, jak ja, dlatego bardzo proszę, wstrzymaj się ze swoim osądem dopóki nie stanie przed nami i nie wyjaśni, kto zmusił go do takiego kroku.
• Henry, wiesz, że jestem daleki od wydawania opinii, zwłaszcza na temat osób, których nie znam, ale fakty świadczą przeciwko panu McGarthowi.
• Poczekajmy i dajmy mu szansę…
• Na, co? - Ben pytaniem przerwał gubernatorowi – na kolejne kłamstwa? Chociaż, dobrze, zaczekajmy na twojego sekretarza. Mam nadzieję, że wszystko nam wyjaśni.
• Ja też w to ufam, zwłaszcza, że cała ta sprawa godzi bezpośrednio we mnie, a przede wszystkim w urząd gubernatora.
• I tu z tobą się zgodzę. Takich dokumentów, jak ten nakaz mogło być więcej. Jaką masz pewność, że twój sekretarz zrobił to tylko ten jeden raz?
Gubernator spojrzał na Bena posmutniałym wzrokiem, ciężko westchnął i odparł:
• Nie mam żadnej. I wiesz, co? Przyznaję ci rację. Mogło tak być, jak mówisz. Zarządzę natychmiastową kontrolę. Mnie i moich urzędników będzie czekał ciężki weekend. Sarah i dzieci nie będą z tego powodu szczęśliwi. Obiecałem im piknik, ale cóż… ta sprawa ma najwyższy priorytet.
• Przykro mi, Henry.
• Daj spokój. To mnie jest przykro, że za sprawą mojego podwładnego narażono twojego syna i wnuka na tyle nieprzyjemności. Jak pomyślę sobie, że mogło być więcej takich osób, to robi mi się słabo.
• Miejmy nadzieję, że sprawa Adama była wyjątkiem – rzekł Ben.
• Oby – odparł Blasdel z powątpiewaniem kręcąc głową.
• Ten twój sekretarz Coleman, to interesujący młody człowiek. Wygląda mi na bardzo bystrego.
• To prawda. Jest przy tym nieprzeciętnie inteligentny i dumny. Zapewne to zauważyłeś?
• Owszem i zadaje się rozumiem niechęć twojego prawnika do pana Colemana.
• To nie jest tak, jak ci się wydaje. Rodzice Galahada stracili życie w wyniku indiańskiego napadu. James miał wtedy piętnaście lat.
• Indianie go oszczędzili?
• Nie było go wtedy w domu. Przebywał u stryja, który potem stał się jego opiekunem.
• To sporo wyjaśnia.
• Jeśli myślisz, że toleruję niewłaściwe zachowanie w stosunku do ludzi o innym kolorze skóry, czy niższego stanu, to mylisz się. Gdybym miał takie uprzedzenia, nie mógłbym dobrze zarządzać Nevadą.
• Chcesz powiedzieć, że w twoich oczach Indianin jest równy białemu?
• Nie spodziewałem się takiego pytania i to od ciebie, Ben.
• Celowo je zadałem. Jak wiesz, ja nie mam z tym problemu. Dla mnie liczy się przede wszystkim człowiek.
• Uwierzysz, jeśli powiem, że dla mnie też?
Ben przez dłuższą chwilę patrzył w oczy przyjaciela. Wreszcie z pewnością w głosie odparł:
• Uwierzę.
• Jak zauważyłeś Ray Coleman jest Metysem. Jego przodkowie pochodzili z plemienia Misteków*). Matka jest Indianką, ojciec Anglikiem i to z bardzo godnego rodu. Mieszkają w Meksyku. Ray odebrał wykształcenie w Londynie. Niedawno wrócił ze szkół i dowiedziawszy się, że poszukuję drugiego sekretarza, aplikował na to stanowisko. Oprócz niego było jeszcze pięciu kandydatów. Wszyscy biali.
• Domyślam się, że pan Coleman był najlepszy.
• Owszem. Pozostali nie dorastali mu do pięt. Jak widzisz ja nie mam problemu z kolorem skóry.
• A McGarth?
• Chyba traktował Colemana trochę z góry, ale nigdy nie dał mu odczuć, że jest od niego lepszy. W ogóle to Alister pracuje… pracował bez zastrzeżeń. Trudno było mu cokolwiek zarzucić… do dzisiaj. Nie mam pojęcia, co kierowało tym chłopakiem, bo przecież nie pieniądze. Ma ich pod dostatkiem.
• Może Goldblum obiecał mu coś innego, na przykład wyższe stanowisko – zasugerował Ben. - Ten człowiek ma rozliczne kontakty. Wiem, że jego jedno słowo wystarczy, żeby zniszczyć człowieka, tak samo, żeby go nobilitować.
• Być może masz i rację. Sam już nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć – gubernator westchnął i przeciągnął dłonią po brodzie. - Jedno jest pewne, ojciec Alistera będzie zdruzgotany, tak samo jak i ja.
Po tych słowach zapadła cisza przerywana jedynie tykaniem zegara. Ben współczuł przyjacielowi. Taka zdrada i to ze strony zaufanego pracownika była prawdziwym ciosem. Jednak dla niego najważniejsze było to, że Matthew jest już bezpieczny. Goldblum przeliczył się uważając, że wszystko jest kwestią ceny. Ciekawe, jaką będzie miał minę, gdy okaże się, że nakaz jest nic nie wartym świstkiem papieru.
Tymczasem rozległo się pukanie do drzwi, które niemal natychmiast otworzyły się i do gabinetu wszedł Galahad trzymając w dłoni dokumenty. Na jego widok Blasdel spytał:
• Udało się znaleźć McGartha?
• Jeszcze nie, ale szeryf Wilson rozesłał po mieście swoich najlepszych ludzi. Zresztą zaraz tu będzie i sam ci wszystko zreferuje.
• Dobrze. Czy to pismo, które trzymasz to decyzja w sprawie unieważnienia nakazu?
• Owszem, tak, jak sobie życzyłeś. Sporządzona w trzech egzemplarzach – rzekł Galahad podając je gubernatorowi.
• Świetnie. Nadałeś temu tryb natychmiastowy?
• Oczywiście.
• Doskonale – rzekł Blasdel przeczytawszy pismo. Rzucił okiem na pozostałe dwa egzemplarze. Wszystko się zgadzało. Ułożył je więc jeden na drugim, po czym rozsunął tak, żeby móc bez przekładania dokumentów podpisać wszystkie trzy egzemplarze. Gdy składał podpis na ostatniej karcie Ben gwałtownie poderwał się z krzesła. Blasdel i Galahad popatrzyli na niego zdziwieni. Tymczasem Cartwright obszedł biurko z lewej strony i stanął nad gubernatorem, mówiąc:
• Chyba wiem, w jaki sposób podsunięto ci do podpisu nakaz.
***
_________________________________________________________
*) Mistekowie (Misztekowie, Mixtekowie) – grupa rdzennych mieszkańców Meksyku, zamieszkująca górskie tereny i doliny obecnego stanu Oaxaca, a także stany Guerrero i Puebla, w południowym Meksyku. Region ten tradycyjnie nazywa się La Mixteca. Misteków (oraz ich region) dzieli się zwyczajowo na część wyżynną (mixteca alta, stąd nazwa określająca ich jako „mieszkańców krainy chmur”) oraz nizinną (mixteca baja). - za Wikipedią.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Śro 17:37, 17 Mar 2021 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Benowi wystarczyło jedno spojrzenie, żeby zrozumieć dlaczego Galahad nie darzył sekretarza gubernatora sympatią. Młody człowiek, dość wysoki, o dumnej postawie był Metysem.
• O, jest i mój sekretarz – rzekł na widok Colemana, Blasdel. |
Jak widać gubernator nie jest rasistą
Cytat: | • Przeczytałem, panie gubernatorze, ale nadal nie rozumiem, czego pan ode mnie oczekuję.
• Nigdy nie widziałeś tego dokumentu?
• Nie.
• Nie pomagałeś w jego przygotowaniu?
• Nie mogłem pomagać, skoro tu nie pracowałem. Ten nakaz został wystawiony z datą dziesiątego marca, a ja rozpocząłem pracę pięć dni później.
• To zmienia postać rzeczy. – Stwierdził Blasdel ... |
Coleman udowodnił swoją niewinność
Cytat: | • Cóż… pozostaje nam zaczekać na McGartha.
• Przepraszam, że się wtrącam – rzekł Coleman – ale sekretarz McGarth wyjechał przecież do Filadelfii.
• Co takiego?! - Blasdel podniósł głos.
• Powiedział mi, że dał mu pan urlop i to dłuższy na poratowanie zdrowia. Trochę się zdziwiłem, bo nic nie wskazywało, żeby sekretarz McGarth nie domagał. Nie pytałem o szczegóły, uznając, że to nie moja sprawa. |
I to jest podejrzane
Cytat: | • Interesuje mnie, jak wygląda procedura przygotowania dokumentów, które trafiają na biurko gubernatora.
• Odpowiedzi na pisma w bardzo różnych sprawach opracowywane są przez poszczególnych urzędników. W zależności od sprawy sporządzane są w jednym lub kilku egzemplarzach. To zależy do kogo taki dokument jest adresowany. Następnie wszystkie te pisma trafiają na biurko sekretarza McGartha lub moje. Oczywiście tylko te, które nie są opatrzone klauzulą poufności. Takie dokumenty przedstawiane są panu gubernatorowi bezpośrednio przez ich wykonawców.
• Rozumiem. – Rzekł Ben i dodał: - z tego wynika, że krąg ludzi podejrzanych o podłożenie gubernatorowi tego nakazu jest znacznie szerszy niż by się wydawało. |
Wygląda na to, że więcej osób może być podejrzanych w tej sprawie
Cytat: | • Tak, jak myślałem. Ten nakaz nie został przygotowany w uczciwy sposób.
• Z czego to wnosisz?
• Brakuje tak zwanej stopki, w której podaje się nazwisko wykonawcy dokumentu, ilość egzemplarzy oraz rozdzielnik osób i urzędów, do których mają trafić.
• Pokaż – zażądał gubernator. Po chwili powiedział: - masz rację. Zupełnie na to nie zwróciłem uwagi. Myślisz, że ktoś zrobił to celowo?
• Innego wytłumaczenia nie znajduję. Nakaz to nie byle jakiś świstek papieru, tylko niezwykle ważny dokument. Komuś musiało bardzo zależeć na ukryciu nazwiska, jego wykonawcy. |
Coleman jest bardzo spostrzegawczy
Cytat: | Po kilku minutach Coleman wrócił do gabinetu gubernatora z grubą księgą, w której rejestrowane były dokumenty urzędowe. Rozłożył ją na biurku Blasdela i przerzuciwszy kilkanaście stron odnalazł tę właściwą, i wskazując datę: „dziesiąty marca” powiedział:
• Możemy prześledzić ruch wszystkich dokumentów. O, proszę jest i nakaz dotyczący pana Adama Cartwrighta. Pod pozycją 235.
• Faktycznie – rzekł Blasdel po tym, jak wraz z Benem pochylili się nad księgą. |
Nie tylko w przyrodzie nic nie ginie ... w biurze gubernatora również
Cytat: | Wśród nich nigdy nie było żadnego Olsena.
• Czyli, coś nam zaczyna się wyjaśniać – zauważył Ben.
• Na razie tylko tyle, że mamy tu do czynienia z jakimś matactwem – stwierdził Blasdel i zwrócił się do Colemana: - Ray, czy jesteś w stanie rozpoznać pismo osoby, która zarejestrowała ten nakaz?
• Spróbuję – odparł Coleman i zaczął uważnie przyglądać się wpisowi. Przerzucił kilka stron, porównując go z innymi zapisami i wreszcie rzekł: - chciałbym się mylić, panie gubernatorze, ale wszystko wskazuje na to, że… - tu zawiesił na sekundę głos.
• Mów.
• Nie wiem, czy powinienem, zwłaszcza, że tego człowieka tu nie ma.
• To Alister, tak? |
Potwierdza się podejrzenie wobec Alistera
Cytat: | • Nie znasz, go tak, jak ja, dlatego bardzo proszę, wstrzymaj się ze swoim osądem dopóki nie stanie przed nami i nie wyjaśni, kto zmusił go do takiego kroku.
• Henry, wiesz, że jestem daleki od wydawania opinii, zwłaszcza na temat osób, których nie znam, ale fakty świadczą przeciwko panu McGarthowi.
• Poczekajmy i dajmy mu szansę…
• Na, co? - Ben pytaniem przerwał gubernatorowi – na kolejne kłamstwa? Chociaż, dobrze, zaczekajmy na twojego sekretarza. Mam nadzieję, że wszystko nam wyjaśni. |
W zasadzie to już wiadomo, kto wpisał ten dokument do rejestru, więc jakie może być wytłumaczenie?
Cytat: | • Ten twój sekretarz Coleman, to interesujący młody człowiek. Wygląda mi na bardzo bystrego.
• To prawda. Jest przy tym nieprzeciętnie inteligentny i dumny. Zapewne to zauważyłeś?
• Owszem i zadaje się rozumiem niechęć twojego prawnika do pana Colemana.
• To nie jest tak, jak ci się wydaje. Rodzice Galahada stracili życie w wyniku indiańskiego napadu. James miał wtedy piętnaście lat. |
Cóż, nie ma w tym winy Colemana, ale można zrozumieć jednak rezerwę prawnika
Cytat: | Ben współczuł przyjacielowi. Taka zdrada i to ze strony zaufanego pracownika była prawdziwym ciosem. Jednak dla niego najważniejsze było to, że Matthew jest już bezpieczny. Goldblum przeliczył się uważając, że wszystko jest kwestią ceny. Ciekawe, jaką będzie miał minę, gdy okaże się, że nakaz jest nic nie wartym świstkiem papieru. |
To będzie duża niespodzianka dla Goldbluma
Cytat: | • Doskonale – rzekł Blasdel przeczytawszy pismo. Rzucił okiem na pozostałe dwa egzemplarze. Wszystko się zgadzało. Ułożył je więc jeden na drugim, po czym rozsunął tak, żeby móc bez przekładania dokumentów podpisać wszystkie trzy egzemplarze. Gdy składał podpis na ostatniej karcie Ben gwałtownie poderwał się z krzesła. Blasdel i Galahad popatrzyli na niego zdziwieni. Tymczasem Cartwright obszedł biurko z lewej strony i stanął nad gubernatorem, mówiąc:
• Chyba wiem, w jaki sposób podsunięto ci do podpisu nakaz. |
Coraz więcej zagadek zostaje wyjaśnionych
Kolejna część opowieści. Bardzo interesująca, w której wiele się wyjaśnia. Wiadomo już kto podłożył dokument, w jaki sposób to zrobił ... niestety winowajca wyjechał. Na razie jest nieosiągalny dla gubernatora i Bena. Dobrą wiadomością jest to, że Ben dostanie unieważnienie nakazu wydania wnuka. Goldblum pewnie się zdenerwuje, ale dobrze mu tak! Czyli u gubernatora wszystko mniej więcej wyjaśnione, przekupny urzędnik będzie zapewne ścigany przez szeryfa. I dobrze mu tak. A ja cały czas martwię się o Holly i Matta siedzących w jakimś wykopie i cały czas czekających na ratunek ... boją się, są głodni i spragnieni Niecierpliwie czekam na kontynuację i jakąś akcję ratunkową dla nieszczęśników.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7587
Przeczytał: 12 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Śro 20:26, 17 Mar 2021 Temat postu: |
|
|
Dziękuję bardzo za komentarz. Myślę, że w następnym odcinku zajrzymy do Ponderosy i zobaczymy na jakim etapie są poszukiwania Holly i Matta. Mam nadzieję, że nowy odcinek uda mi się skończyć szybciej niż poprzedni. Oby tylko internet mi "nie mulił", tak, jak dzisiaj. Oczywiście wspomnę jeszcze o gubernatorze i Benie, ale tylko troszeczkę.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Śro 20:28, 17 Mar 2021 Temat postu: |
|
|
To czekam ... nie ukrywam, że niecierpliwie
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7587
Przeczytał: 12 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Śro 20:42, 17 Mar 2021 Temat postu: |
|
|
U minie, jak zwykle pomysł jest, w głowie układają się obrazy, tylko jakoś trudno mi się zmoblizować i usiąść do laptopa. A poza tym zawsze coś wejdzie mi w paradę.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7587
Przeczytał: 12 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pon 10:35, 22 Mar 2021 Temat postu: |
|
|
W tym samym czasie, w Ponderosie.
• Adamie, to nie ma sensu – rzekł Hoss i usiadł obok brata na trawie. - Całą noc ich szukaliśmy i nic. Trzeba zastanowić się, co mamy robić dalej. Przede wszystkim zaś musimy odpocząć.
• To odpoczywajcie – odparł Adam wsparty plecami o drzewo i wpatrzony w dal. - Ja odpocznę, gdy ich znajdę.
• Rozumiem, ale ty ledwie widzisz na oczy.
• Nic nie rozumiesz, Hoss – rzekł Adam, jakby nie słysząc słów brata. - Zniknięcie Matta i Holly to nie przypadek. Ona musiała na coś wpaść.
• Niby na co?
• Nie wiem – Adam wzruszył ramionami. - Może zobaczyła coś czego nie powinna. Może Matt faktycznie został uprowadzony, a ona zobaczyła twarz porywacza.
• Ustaliliśmy, że to nie Goldblum – zauważył Hoss.
• Nie myślę o nim. Pamiętasz rozmowę Johna i Berna o tym ile to Goldblum mógłby zapłacić za Matta?
• Owszem, pamiętam. Ale oni przecież…
• Nie to nie oni – Adam zniecierpliwiony przerwał bratu – ale mógł to zrobić ktoś inny, ktoś skuszony łatwymi pieniędzmi.
• Masz rację – przyznał Hoss. - W mieście od kilku dni o niczym innym się nie mówi tylko o wysokości kwoty, jaką Goldblum gotów jest dać za wnuka.
• Sam widzisz. Wariatów i chciwych nie brakuje.
• No, tak, ale nikt do tej pory się nie odezwał.
• Nie minęła jeszcze doba.
• A pamiętasz, jak porwano naszego ojca?*) Porywacze odezwali się jeszcze tego samego dnia.
• Doskonale pamiętam – Adam kiwnął głową.
• Krążymy po okolicy, a może tymczasem, ktoś zostawił w Ponderosie jakąś informację – rzekł Hoss.
• Raczej żądanie okupu – stwierdził Adam i przetarł dłonią twarz. - Wyślij kogoś niech sprawdzi.
• Sam pojadę – odparł Hoss i wstał z ziemi. - Gdzie was szukać?
• Przez pół godziny będziemy tu odpoczywać. Potem pojedziemy na północny-zachód w kierunku jeziora Pyramid.
• To tereny Pajutów.
• Wiem.
• Co zrobisz z Emily i panią Goldblum?
• Odeślę je – odparł Adam i zsunął kapelusz na twarz, dając tym samym znać, że nie zamierza dłużej rozmawiać. Widząc to Hoss westchnął cicho i spojrzawszy na siedzących nieco dalej Logana i Małego Joe pokręcił z rezygnacją głową.
• Pozwól, że zgadnę – rzekł Mały Joe, gdy Hoss podszedł do mężczyzn. - Nie zgodził się?
• Powiedział, że odpocznie, gdy znajdzie Matta i Holly.
• To było do przewidzenia – stwierdził Logan. - Na jego miejscu postąpiłby tak samo.
• No, nie wiem – odparł Hoss.
• Czego nie wiesz?
• Czy zapuściłbyś się na ziemie Pajutów?
• Nie mówisz poważnie - Joe aż się wyprostował.
• Jak najbardziej poważnie. Za pół godziny ruszacie.
• A ty?
• Jadę do Ponderosy sprawdzić, czy nie ma jakichś informacji. Adam sądzi, że Matta jednak ktoś uprowadził i może przekazał już swoje żądania – odparł Hoss.
• A Holly?
• Jeśli to było porwanie, to Holly mogła zobaczyła coś, czego nie powinna.
• To wielce prawdopodobne – Logan skinął powoli głową - jednak wolałbym, żeby nie była to prawda.
• Bo? - Joe utkwił wzrok w detektywie.
• Bo znaczyłoby to, że panny McCulligen nie znajdziemy żywej.
• Daj spokój – żachnął się Hoss – i lepiej przy Adamie tego nie mów. On i tak ma nerwy, jak postronki. Dobra, dość tego gadania. Jadę. Dogonię was na szlaku.
• Hoss, chwileczkę – rzekł Joe – nie sądzisz, że nasz ojciec powinien wiedzieć, co się stało?
• Masz rację, powinien, ale to Adam musi o tym zdecydować.
• On nie ma do tego głowy – stwierdził Joe.
• Wiem, ale powrót taty niczego nie zmieni. Przecież wiesz po co pojechał do gubernatora.
• Owszem – przyznał Joe – i jestem pewien, że uzyska wstrzymanie nakazu. Pytanie tylko, czy będzie ono potrzebne.
• Nie kracz – syknął ze złością Hoss i naciągnąwszy mocniej kapelusz na głowę dosiadł konia.
***
W pół godziny później grupa jeźdźców pod wodzą Adama ruszyła drogą do Reno. Po przejechaniu około piętnastu mil skręcili na na zachód. Stąd do ziem będących pod kontrolą Pajutów było już bardzo blisko. Tymczasem Emily, wściekła do granic możliwości, nie zważając na obecność Speeda Monroe i jeszcze dwóch innych mężczyzn, głośno i dobitnie wyrażała swoją opinię na temat decyzji Adama. Była oburzona tym, że Cartwright, bądź co bądź jej ulubieniec, postąpił z nią tak bezceremonialnie i zabronił jej uczestnictwa w dalszych poszukiwaniach Matta i Holly. Emily, była zszokowana jego bezwzględną stanowczością i podniesionym głosem. Takiego Adama nie znała. Zdziwienie i niedowierzanie było tak silne, że gdy usłyszała, iż obie, ona i Estera, mają wrócić do domu, nic nie mówiąc, skinęła tylko głową. Musiało upłynąć trochę czasu zanim doszła do siebie. Gdy to nastąpiło jej temperament w dwójnasób dał znać o sobie. Monroe i jeszcze dwaj pracownicy Ponderosy, których Adam zostawił jako eskortę kobiet, pozazdrościli tym, którzy wkraczali właśnie na terytorium Pajutów.
• Akurat pojadę do domu – rzuciła przez zaciśnięte usta Emily. - To Adam się zdziwi. Nikt, nawet on, nie zabroni mi szukać mojej bratanicy i małego Matta. Co sądzisz o tym Estero?
• Pan Cartwright ma rację. Nie powinnyśmy utrudniać poszukiwań.
• Co ja słyszę?! Jeszcze wczoraj, pierwsza chciałaś jechać na poszukiwania, a wystarczyło, że Adam wydał polecenie, a ty już się wycofujesz.
• To nie tak.
• A jak? Powiedz mi? Co nagle się zmieniło, że bez szemrania przyjmujesz polecenia od Adama.
• Ty też bez szemrania je przyjęłaś – odparła spokojnie Estera i zanim pochyliła głowę, Emily dostrzegła w jej oczach dziwnie znajomy błysk. Tak kiedyś patrzyła na nią Naomi.
• Wybacz – powiedziała – ale tak bardzo martwię się o Holly i Matta. Nie cierpię bezczynności.
• A kto o niej mówi?
• Co masz na myśli? - spytała ściszając głos.
• Pan Cartwright kazał nam jechać do domu, ale nie zabronił nam poszukiwań – odparła Estera.
• Masz rację – Emily uśmiechnęła się szeroko. - Przeprowadzimy poszukiwania na własną rękę.
• Tylko, co na to nasza eskorta?
• Pozwolimy odstawić się do domu, a potem gdy ich już nie będzie rozpoczniemy nasze własne poszukiwania – rzekła Emily.
• Będzie ciężko – stwierdziła Estera – słyszałaś przecież, że pan Cartwright kazał im nas pilnować.
• Adam, to może dużo sobie kazać – Emily prychnęła lekceważąco. - Zobaczysz, jak tylko nas odstawią natychmiast wezmą nogi za pas.
• A może warto byłoby przeciągnąć ich na naszą stronę – zasugerowała niewinnie Estera.
• Raczej się nie uda. Jestem przekonana, że tych trzech, chętnie uwolni się od naszego towarzystwa.
Niestety, przewidywania Emily nie sprawdziły się i ku jej wielkiemu rozczarowaniu eskorta nie zamierzała nigdzie „uciekać”. Polecenie Adama było zwięzłe i wyrażało się w jednym zdaniu: „Pilnować kobiet, żeby nie przeszkadzały, bo w przeciwnym razie wszyscy stracą pracę”. Ani Speedowi, ani jego kolegom to się nie uśmiechało. Gdy okazało się, że eskorta zmieniła się w strażników, Emily doszła do wniosku, że Estera miała rację. Stwierdziła przy tym, że krzyki i groźby na nic się zdadzą. Na początek obrała metodę starą, jak świat: przez żołądek do serca mężczyzny, choć w tym przypadku mowa raczej winna być o… głowie. Wszyscy mężczyźni są czuli na punkcie swej dumy i honoru. Wystarczy tylko zasiać w ich głowach ziarenko podejrzenia, że w tym zakresie coś jest z nimi nie tak, a będą jeść kobiecie z ręki. Emily natychmiast podzieliła się z Esterą swoimi przemyśleniami. Wspólnie uznały, że w sytuacji w jakiej się znalazły, przekabacenie mężczyzn na swoją stronę jest najlepszym pomysłem. Estera, która dla wnuka zrobiłaby wszystko, po raz pierwszy w życiu poczuła się kimś innym, lepszym i nowym. Kimś kto może na głos wypowiadać swoją opinię i to w obecności mężczyzn, a do tego rozmawiać z nimi, jak równy z równym. To uczucie, do tej pory zupełnie jej nieznane, spowodowało, że nie miała żadnych wyrzutów sumienia z powodu ucieczki od męża. Zrozumiała też, co musiała czuć jej córka uwolniona z żelaznych zasad panujących wśród chasydów i nagle zapragnęła tego samego dla siebie.
***
Było wczesne popołudnie, gdy niebo nad Ponderosą nagle pociemniało i zaczął padać intensywny deszcz. Mała grupa jeźdźców składająca się z dwóch kobiet i trzech mężczyzn skryła się pod nawiasem skalnym zamykającym z jednej strony małą, urokliwą polanę. Speed Monroe jeden z jeźdźców, przytrzymując swojego niespokojnego wierzchowca, zastanawiał się, jak wytłumaczy Adamowi Cartwrightowi swoją niesubordynację. Zamiast powstrzymać Emily Toliver przed nieprzemyślanymi działaniami, dał się jej namówić na wyprawę poszukiwawczą. Cóż, nigdy nie potrafił odmówić pomocy żadnej kobiecie, co w jego przypadku zwykle kończyło się źle. Co prawda pani Toliver obiecała mu, że Adam o niczym się nie dowie, ale miał co do tego poważne wątpliwości. Pewien, że jego dni u Cartwrightów są policzone, mimowolnie westchnął. Jednak gdy tylko pomyślał o biednym Matthew i uroczej pannie McCulligen, dla której dałby sobie odciąć rękę, natychmiast zapominał o swoich obawach. Nie bez znaczenia było tu też pełne wdzięczności spojrzenie cichej, delikatnej pani Goldblum, którym to kobieta obdarzyła go, gdy ugiął się pod siłą perswazji Emily Toliver. Prawdę mówiąc to, od pierwszej chwili, gdy ujrzał babcię Matta, nawiasem mówiąc wcale nie wyglądała, jak babcia, był pod jej ogromnym wrażeniem. Nigdy dotąd nie widział tak pięknej, skromnej i pełnej tajemniczego smutku kobiety. Musiała bardzo wcześnie wyjść za mąż. W jego ocenie nie mogła mieć więcej niż czterdzieści lat. Skromny strój i małomówność wręcz go intrygowały. Od wczorajszego dnia, gdy tak nagle pojawiła się w Ponderosie zamienił z nią zaledwie kilka słów, ale wystarczyło to, żeby był nią wręcz urzeczony. Tymczasem deszcz, przestał padać. Speed wyszedł spod skały i spojrzał w niebo. Było błękitne i czyste. Zaraz też pojawiło się słońce. Można było ruszać w dalszą drogę.
Jechali powoli, trawa bowiem wciąż była mokra od deszczu. Za polaną wjechali w przewężenie doliny, która łagodnie opadała w dół. Jeden z mężczyzn powiedział, że to stary indiański szlak, teraz niemal całkowicie zarośnięty trawą, przecinany jedynie w kilku miejscach wąskim, leniwie płynącym strumykiem. Im dalej jechali tym ten strumyk zmieniał się w coraz szerszy strumień. Wreszcie znaleźli się na skraju lasu i ich oczom ukazała się przepiękna łąka. Speed podjechał do pani Goldblum i zapytał:
• Prawda, że piękna?
• Nawet bardzo – odparła cicho Estera nie patrząc na Speeda. Nadal czuła skrępowanie wobec obcych mężczyzn.
• Tę łąkę nazywamy łąką Naomi. To na cześć pani córki – rzekł lekko pochyliwszy głowę.
• Naprawdę? - Estera nie potrafiła ukryć wzruszenia.
• Owszem. Naomi bardzo kochała to miejsce - rzekła Emily. - Często tu przychodziła z Mattem. Adam miał dla nich wybudować mały domek, w którym mogliby skryć się przed deszczem. – Wskazując dłonią, dodała: - o, tam na granicy łąki i lasu.
• Tam gdzie rośnie ten piękny krzew z żółtymi kwiatami?
• Tak.
• Możemy z bliska obejrzeć to urokliwe miejsce?
• Oczywiście - odparł Speed. - Proszę jechać za mną.
***
_________________________________________________________
*) Nawiązanie do odcinka „Bonanzy” z 6 sezonu pt. „The Hostage”.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pon 22:04, 22 Mar 2021, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|