Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Dziewczyna z Georgii
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 33, 34, 35 ... 55, 56, 57  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 17:27, 13 Maj 2021    Temat postu:

On sobie zawsze ze wszystkim radzi Very Happy Prawie ze wszystkim

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7282
Przeczytał: 13 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 23:33, 20 Maj 2021    Temat postu:

***

Adam wyskoczył z domu Toliverów, jak oparzony. Po kilku krokach przystanął na środku podwórza, czując, że cały dygoce. Chyba nie był przygotowany na to, co zobaczył. Wiedział, czym jest amnezja, ale widok zdezorientowanej i zupełnie obcej Holly wstrząsnął nim bardziej niż mógłby się spodziewać. Dziewczyna, którą wbrew sobie pokochał całym sercem, nie poznała go, a to bardzo bolało. Doktor Martin nie potrafił jednoznacznie stwierdzić, czy Holly, kiedykolwiek odzyska pamięć. Co wtedy będzie z nimi? Czy zdołają na nowo zbliżyć się do siebie? Czy Holly w ogóle go zaakceptuje? A Matti? Co będzie z jego synkiem, który dziewczynę traktował, niemal, jak drugą matkę. Jak mu wytłumaczy, że Holly zupełnie go nie pamięta. Westchnął ciężko i zmęczonym krokiem podszedł do swojego wierzchowca przywiązanego do ogrodzenia. Frost, jakby wyczuwając nastój swojego pana, zarżał cicho. Adam pogłaskał go po szyi, a potem przez krótką chwilę przytulił się do niego. Ciepło i aksamitna delikatność skóry zwierzęcia pozwoliły mu trochę się uspokoić. Gdy usłyszał czyjeś kroki odsunął się szybko od konia i zajął się dociąganiem popręgu.
• Wszystko w porządku, Adamie? - Logan zaniepokojony spoglądał na mężczyznę.
• Tak. – Odparł szybko opuściwszy głowę. Jednak w następnej sekundzie zduszonym głosem wyrzucił z siebie: - nie, nic nie jest w porządku i być może, nigdy już nie będzie. Co powiem Matthew? Dzień może dwa uda się przed nim ukryć jej stan. Wyobrażasz sobie, jak on zareaguje, gdy okaże się, że Holly go nie pozna. Dla mnie to był wstrząs, a nie jedno w życiu widziałem, a co dopiero dla takiego małego chłopca.
• Moim zdaniem powinieneś powiedzieć mu prawdę. Im szybciej tym lepiej – stwierdził Logan.
• Chyba nie wiesz, o czym mówisz – Adam wyraźnie zirytowany wzruszył ramionami.
• Zrobisz, jak będziesz uważał, ale wiem z doświadczenia, że tajemnice przynoszą więcej złego niż dobrego. Twój syn bardzo kocha Holly i jeśli od razu nie powiesz mu, jak rzeczy się mają, będzie miał do ciebie żal. I nic nie pomoże tłumaczenie, że nie powiedziałeś mu prawdy dla jego dobra.
• Może i masz rację -Adam westchnął – zdaję się, że nie myślę racjonalnie.
• Jak każdy zakochany – rzucił od niechcenia Logan.
• Coś powiedział?!
• To, co słyszałeś. Musiałbym być ślepy, żeby nie zauważyć, jak między wami iskrzy.
• Raczej iskrzyło. – Przyznał Adam i z rezygnacją dodał: - teraz już nie ma o czym mówić.
• Doprawdy? - Carter spojrzał na niego z serdecznym uśmiechem. - Myślę, że was oboje połączyło coś szczególnego. Musisz wiedzieć, że tamtego dnia, gdy wyciągaliśmy Holly i Matta z tego przeklętego dołu, słyszałem co ci powiedziała. Trochę się rozczarowałem, że nie zrewanżowałeś się jej tym samym.
• Chciałem – przyznał z całą szczerością Adam – ale chyba zabrakło mi odwagi.
• Najwidoczniej, przyjacielu – odparł Logan i kładąc dłoń na ramieniu Cartwrighta powiedział: - panna McCulligen, a właściwie pani Taylor jest mi bardzo bliska.
Adam słysząc te słowa zesztywniał. Trwało to zaledwie sekundę, ale nie uszło uwadze Cartera. Tymczasem Adam starając się nadać swojemu głosowi naturalny ton, rzekł:
• Mogłem tego się domyślić. Po co miałbyś wciąż wokół niej krążyć.
• Nie wiem, co chodzi ci po głowie, ale pani Taylor była żoną mojego najlepszego przyjaciela. Gdy umierał na moich rękach, poprosił żebym się nią zaopiekował.
• Myślałem, że prosił o przekazanie listu.
• To też – Logan skinął głową.
• To znaczy, że z błogosławieństwem zmarłego męża możesz poprosić panią Taylor o rękę i wtedy spełnisz prośbę przyjaciela – stwierdził kąśliwie Adam.
• Masz szczęście, że cię lubię, bo w przeciwnym razie dostałbyś w zęby. I do twojej wiadomości: nie zamierzam ubiegać się o jej względy. Żona przyjaciela to dla mnie świętość.
• Nawet zmarłego?
• Zwłaszcza – odparł z powagą Logan. - Ona nie wie, o co poprosił mnie Braxton.
• Czyżby?
• Zapewniam cię, że można opiekować się kimś tak, że nie będzie o tym wiedział.
• Ciekawe, co mówisz – rzucił Adam.
• Kiedyś ci to wytłumaczę. Teraz powiem jedno: sprawdziłem ciebie dokładnie, Cartwright i wiem, że pasujecie do siebie. Lepszego męża dla pani Taylor nie mógłbym sobie wymarzyć. I byłbyś skończonym idiotą, gdybyś pozwolił, żeby jej amnezja was rozdzieliła.
• Ale…
• Nie ma żadnego „ale”. I powiem ci coś jeszcze: na wszelkie zmartwienia najlepsza jest praca. Tu – Logan wskazał głową na dom Toliverów – na niewiele się przydamy. Zajmijmy się więc Williamsem, albo Goldblumem. Wybór pozostawiam tobie.

***

Posiadłość rodziny LaMarr. W tym samym czasie.


• Jak długo to bydlę każe mi na siebie czekać? LaMarr, chyba się zapomina – mruknął ze złością Goldblum, rozpostarty wygodnie w fotelu. Sięgnąwszy do ozdobnej miseczki stojącej przed nim na ogromnym dębowym biurku, wyjął dwa słone migdały i powoli włożył je do ust. Przyjeżdżając do Virginia City był niemal pewien, że wszystko pójdzie po jego myśli. Cóż bowiem było trudnego w odebraniu dzieciaka ojcu, jeśli miało się na to stosowny nakaz. Jednak zaraz po przyjeździe okazało się, że dokument gubernatora nie zrobił na Adamie Cartwrightcie spodziewanego wrażenia. Zamiast oddać syna, co w mniemaniu Goldbluma, nakazywał zdrowy rozsądek, postanowił mu się postawić. Upór Adama i jego pewność siebie na równi irytowały Aarona, co wywoływały w nim swego rodzaju podziw. Nikt, bowiem do tej pory nie sprzeciwił mu się tak, jak zrobił to ten przeklęty goj. Widać było, że Cartwright nic nie robi sobie ze statusu Goldbluma. To w pewien sposób podobało się Golblumowi, choć oczywiście nigdy nie przyznałby się do tego otwarcie. Tymczasem pogryzając słone migdały, uświadomił sobie, że kolejny szabat będzie musiał spędzić w tej zatęchłej dziurze. Ciekawe, jak wytłumaczy cadykowi swoją przedłużającą się nieobecność. Rabin Apfelbaum przysłał już dwa ponaglające telegramy. Nie, zdecydowanie nic nie szło po jego myśli. Do tego jeszcze Estera musiała mu się sprzeciwić. Po prawdzie to może i dobrze się stało, bo teraz nikt, nawet jej rodzina, nie będzie się dziwić, że podjął decyzję o rozwodzie. Dużo dla niej poświęcił, ale z tym już koniec. Najwyższa pora pomyśleć o sobie. Nowa żona, to jest to, na co już dawno zasłużył. Ma przecież prawo do szczęścia. Tu westchnął przeciągle na wspomnienie pięknej niespełna dwudziestoletniej Gołdy, którą przedstawiła mu swego czasu, oczywiście w tajemnicy, swatka Fenenna. Od dawna ta sprytna kobieta namawiała go na wzięcie sobie młodej, zdrowej kobiety, która uczyniłaby go ponownie ojcem. Tak, Fenenna miała rację. Zaraz po śmierci, jego nieodżałowanej Noemi, powinien wyrzucić iszę*) z domu. Nie była bowiem dobrą matką skoro pozwoliła ich jedynemu dziecku na ożenek z gojem. Po powrocie do Carson City ostatecznie załatwi tę sprawę. Oczywiście zgodnie z halachą, żeby kahał**) niczego złego mu nie zarzucił. Potem każe swatce rozpocząć swoje działania. Był pewien, że rodzice Gołdy nie odrzucą takiego kandydata na męża ich córki, jak on. Przy łaskawości Boga, jeszcze w tym roku ożeni się z nią, a na wiosnę może mieć już dziecko. Bądź co bądź na męskości mu nie zbywa. Tylko musi wreszcie uporać się z kwestią mamzera. Dzieciak już dawno powinien być w chederze, albo u boku cadyka, jeśli ten faktycznie nadal będzie go chciał. Tymczasem jednak wszystko szło, jak po grudzie. Goldblum, w którym wściekłość zaczęła buzować, sięgnął do miseczki, ale nie znalazł w niej swojego ulubionego przysmaku. Energicznie odsunął od siebie naczynie, wołając:
• Abram, kapcanie***), przynieś mi więcej migdałów!
Sekretarz Goldbluma niemal natychmiast pojawił się w gabinecie, tak jakby przez cały czas czekał pod drzwiami na wezwanie pryncypała. Nic nie mówiąc schwycił miseczkę z zamiarem wykonania polecenia. Będąc już w przedpokoju usłyszał, jak Aaron obrzucił go inwektywami z powodu jego rzekomej powolności.

***

• Przyjdzie czas, że ktoś mu odpłaci za te wszystkie niegodziwości – rzekł zdenerwowany Abram wchodząc do kuchni.
• Mówisz o naszym pryncypale? - spytał Mosze wyglądając przez okno.
• A niby o kim innym – Abram wzruszył ramionami i podszedł do kredensu, z którego wyjął duże pudełko z migdałami. Zdjąwszy pokrywkę stwierdził: - niewiele zostało. Trzeba będzie jeszcze raz jechać do miasta po zakupy. Wścieknie się, gdy okaże się, że w drodze powrotnej nie będzie miał swojego cymesu. Swoją drogą, to aż dziwne, że od takiej ilości migdałów jeszcze się nie rozchorował.
• Twoje niedoczekanie – zaśmiał się Mosze. - Pan Goldblum nigdy nie choruje.
• Szkoda – szepnął Abram.
• Co tam mruczysz?
• Nic takiego – odparł mężczyzna, po czym upewniwszy się, że kolega nie patrzy na niego, napluł do miseczki, następnie wsypał do niej trochę migdałów i nie najczystszym palcem wymieszał porządnie całą zawartość. Gdy Mosze odwrócił się od okna, Abram dosypał na wierzch jeszcze trochę migdałów mówiąc: - nie będę dwa razy biegał.
• Jasne, jasne – Mosze ze zrozumieniem pokiwał głową.
• Ciekawe, co zatrzymuje pana LaMarra? Może powinieneś sam do niego jechać, a nie wysyłać chłopca stajennego.
• Zgłupiałeś! Już się dziś najeździłem. A staremu przyda się taka lekcja cierpliwości.
• Nie sądzę – Abram pokręcił z powątpiewaniem głową.
Naraz rozległ się wściekły głos Goldbluma przywołujący sekretarza.
• Lepiej już idź, bo gotów tu przyjść – rzekł Mosze. - Nie byłoby dla nas dobrze, gdyby zorientował się, że jestem na miejscu.
• Zapewne, ale nie martw się. On na to jest zbyt leniwy – zauważył Abram i wyszedł z kuchni.
• Taak. – Mruknął przeciągle Mosze i ze złośliwym uśmieszkiem dodał: - oby po ożenku z Gołdą też był taki leniwy.

***


_________________________________________________________
*) Isza (hebr.) - żona
**) Kahał – gmina żydowska
***) Kapcan (hebr. ) - niedołęga, niedorajda, niezdara


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Senszen
Moderator artystyczny



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 5039
Przeczytał: 9 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 22:45, 21 Maj 2021    Temat postu:

Przeczytałam z zainteresowaniem, zwłaszcza fragment dotyczący swatki i młodej Goldy... Biedna ta dziewczyna. Ciekawe, co ona o tym wszystkim myśli. Tak na marginesie to mam maskotkę, którą nazwałam Golda. Mruga

Tak na drugim marginesie, to po raz kolejny wnioskuję, by detektyw Carter znalazł w życiu radość i jakieś miłe słoneczko mu zaświeciło Wesoly


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7282
Przeczytał: 13 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 22:55, 21 Maj 2021    Temat postu:

Miło mi, że przeczytałaś ten fragment opowiadania. Very Happy

Dziewczyna nie będzie miała nic do powiedzenia. Jej zgoda do niczego nie będzie potrzebna. Wszak sam Aaron Goldblum zamierza się z nią ożenić.

O Carterze pomyślę. Może i jemu jakieś słoneczko zaświeci. Mruga


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Senszen
Moderator artystyczny



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 5039
Przeczytał: 9 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 22:57, 21 Maj 2021    Temat postu:

Ależ ja wiem, że ona nie ma nic do powiedzenia. Mnie po prostu zaciekawiło, czy się z tym godzi? A może będzie się buntować? A może zrobi swojemu nowemu małżonkowi małe piekło małżeńskie?

Słoneczko dla Cartera jak najbardziej. Najlepiej takie ładne i słoneczne Mruga


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7282
Przeczytał: 13 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 23:02, 21 Maj 2021    Temat postu:

Mnie się wydaje, że jego sekretarz Mosze może coś namieszać. Wszak nie bez powodu wspomniał o leniwości pryncypała. Zdaje się też, że dziewczyna po przykrywką uległości skrywa niezły temperament. Mruga

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7282
Przeczytał: 13 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 13:14, 23 Maj 2021    Temat postu:

***

• No, nareszcie jaśnie pan raczył się pojawić – zakpił Goldblum na widok wchodzącego do gabinetu Richarda LaMarra. - Już miałem po ciebie posłać specjalnego gońca.
• Przybyłem tak szybko, jak tylko mogłem – odparł z kamiennym wyrazem twarzy LaMarr.
• Nie dość szybko – Goldblum uderzył pięścią w blat biurka. - Co, ty sobie myślisz?! Chyba już zapomniałeś, że moje życzenie jest dla ciebie rozkazem. Co niby takiego ważnego cię zatrzymało?!
• Obowiązki. Jestem dyrektorem tutejszego banku.
• To może się zmienić – zagroził Aaron.
• Cóż… - La Marr zawiesił głos, po czym dokończył – to nie byłby pierwszy raz.
• A to, co niby ma znaczyć? – Goldblum utkwił w stojącym przed nim mężczyźnie świdrujący wzrok. LaMarr zdawał się nic sobie z tego nie robić. Patrzył mu prosto w oczy i Aaron przez ułamek sekundy miał wrażenie, że ten kpi sobie z niego. To go dodatkowo rozwścieczyło. - Jak, śmiesz tak do mnie mówić, parchu?!
• Nie jest pan w stanie mnie obrazić – odparł z całym spokojem LaMarr. - Już nie.
• Doprawdy? - zakpił Aaron. - Zapominasz do kogo mówisz! Ostrzegam, jeszcze jedna taka niesubordynacja, a pożałujesz.
• Już żałuję…
• Dobrze, dobrze – Goldblum przerwał mężczyźnie z lekceważeniem machnąwszy ręką – na przeprosiny przyjdzie czas. Teraz mam dla ciebie zadanie niecierpiące zwłoki.
• Jednakże… - LaMarr nie dawał za wygraną.
• Powiedziałem, na kajanie się przyjdzie czas. Musisz pilnie coś załatwić.
• Co takiego?
• Jutro skoro świt wracam do Carson City. Będziesz mógł wreszcie wprowadzić się tu z rodziną. Pani LaMarr pewnie nie może się doczekać kiedy obejmie we władanie tę piękną posiadłość. Zanim to jednak nastąpi ty, Richardzie przywieziesz mi wnuka.
• Słucham? Co mam zrobić? - La Marr z niedowierzaniem przypatrywał się Goldblumowi.
• Odnoszę wrażenie, że od jakiegoś czasu masz problemy ze słuchem. Może powinieneś udać się do doktora. – Rzekł z udawaną troską Aaron, po czym wycelowawszy wskazującym palcem w mężczyznę warknął: - dość tego! Weźmiesz Mosze i pojedziecie do szeryfa. To miasto chyba ma jakiegoś stróża prawa.
• Owszem, ma. To szeryf Roy Coffee.
• Nie obchodzi mnie, jak się nazywa, ale czy jest skuteczny.
• Jest.
• To świetnie. Okażecie mu nakaz i razem z nim pojedziecie na to ranczo… jak ono się zwie?
• Ponderosa – odparł LaMarr.
• O, właśnie. Głupia nazwa. Pojedziecie tam i odbierzecie dzieciaka. Za trzy, najdalej cztery godziny, chcę go tu widzieć. Żadnych rzeczy niech ze sobą nie bierze. Nie będą mu potrzebne. To wszystko. Ruszaj – rzekł Aaron i sięgnął po jakiś dokument leżący na biurku, dając tym samym LaMarrowi do zrozumienia, że to co miał mu powiedzieć, powiedział. Tymczasem Richard nie zamierzał jeszcze opuszczać gabinetu Goldbluma. Zaczerpnąwszy głęboko powietrza, wyrzucił z siebie jedno krótkie słowo:
• Nie.
Goldblum powoli uniósł głowę znad dokumentu. Z zupełnym niedowierzaniem spojrzał na LaMarra.
• Powtórz, bo chyba się przesłyszałem – wysyczał.
• Proszę bardzo. Powiedziałem: nie. Nie zrobię tego – odparł głośno i dobitnie mężczyzna.
• Tobie zdaje się upał zaszkodził? Odmawiasz mi?!
• Owszem.
• Pożałujesz – zagroził mu Goldblum.
• Jednego, czego żałuję to tego, że przez te wszystkie lata nie miałem dość siły, żeby się panu przeciwstawić.
• Wnioskuję z tego, że obecnie masz takie siły. Ty, głupcze! - Goldblum zerwał się z fotela – co, ty sobie wyobrażasz?! Chcesz ze mną wojny?! To będziesz ją miał! Nie zapominaj jednak, że masz rodzinę, która przyzwyczajona jest do życia w dostatku. A ten zawdzięczasz tylko mnie. Ciekawe, co powie twoja piękna i urocza żona, gdy dowie się, że jej mąż, bankier o nieposzlakowanej opinii, to tak naprawdę Haim Gottlieb, który ma na sumieniu zdefraudowanie dużej sumy pieniędzy. Tak… to byłoby ciekawe, choć taką rewelację może by jakoś przełknęła. Ale jak zareaguje na wieść, że przez ponad dwadzieścia lat żyła z kimś kto ma na rękach krew swojej rodziny i swojego dobrego przyjaciela.
• Pan doskonale wie jaka była prawda – rzekł ze stoickim spokojem LaMarr.
• A wiem, wiem – Aaron uśmiechnął się z kpiną w oczach.
• Moja małżonka również wie.
• Blefujesz.
• Nie. Wie pan, dlaczego się spóźniłem? Musiałem przeprowadzić bardzo poważną rozmowę z żoną i moimi córkami. Opowiedziałem im wszystko.
• I jak zareagowały? Nadal są w ciebie takie wpatrzone?
• Jeśli ktoś kogoś prawdziwie kocha, potrafi wiele wybaczyć.
• To znaczy, że ci wybaczyły. Jakie to wzruszające – zakpił Goldblum. - Tylko, czy wciąż będą ciebie tak bardzo kochać, gdy nie będziecie mieć za co żyć. Bo, wiesz LaMarr, ja ciebie zrujnuję. Nigdy ode mnie się nie uwolnisz, głupcze! Zniszczę cię! Wdepczę w ziemię!
• Niech pan to zrobi, a wtedy wszyscy dowiedzą się, jaki z pana jest drań. Stosowny dokument, w którym opisałem wszystkie pańskie machlojki, żeby nie nazwać ich wprost przestępstwami, zdeponowałem u mojego prawnika. Na wypadek, gdyby jakimś cudem ten dokument zaginął, drugi o tej samej treści znajduje się w pewnej, godnej zaufania agencji detektywistycznej, która nawiasem mówiąc ma pana na oku. Jeśli mojej rodzinie, mnie lub komuś z moich przyjaciół, na przykład Cartwrightom, będzie pan chciał zaszkodzić, wyda pan na siebie wyrok. I to nie pan mnie, ale ja zniszczę ciebie, Goldblum. I radzę nie liczyć na pomoc rabina Apfelbauma. On pierwszy od ciebie się odwróci.
• Nie wierzę, żebyś miał tyle odwagi! - krzyknął poczerwieniały na twarzy Goldblum.
• Chcesz się przekonać? - spytał na poły kpiąco na poły wyzywająco LaMarr.
• Nie do wiary. Ty nie blefujesz. Do tego stałeś się bezczelny i podstępny.
• Miałem dobrego nauczyciela.
• No, no coś takiego – rzekł niemal z uznaniem Aaron – jeżeli jednak myślisz, że role się odwróciły to się mylisz. Nie zamierzam się ciebie bać.
• Nie jest moim celem, żebyś na dźwięk mojego nazwiska drżał ze strachu. Chcę żebyś dał mi wreszcie spokój. Wystarczająco długo żyłem w kłamstwie. Dłużej nie zamierzam. I ostrzegam, jeśli pomimo tego, co ci powiedziałem będziesz nadal mnie prześladować, to pociągnę cię na samo dno. Zrobię to, choćby miała to być ostatnia rzecz w moim życiu. A teraz żegnam – LaMarr odkręcił się na pięcie i ruszył w kierunku drzwi. W ich progu przystanął i rzucił przez ramię do oniemiałego z wrażenia Goldbluma: - a ten dom zatrzymaj sobie, albo sprzedaj. Ani mojej żonie, ani mnie nigdy się nie podobał. Zdecydowanie wygodniej jest nam w hotelu.
Powiedziawszy to z lekkim sercem i niemal radośnie opuszczał rezydencję, do której nigdy nie był przekonany, a którą kupił na wyraźnie polecenie Aarona Goldbluma. W przedpokoju natknął się na jego sekretarzy stojących z rozdziawionymi ustami i wypiekami na twarzach. Wszystko wskazywało na to, że podsłuchiwali przebieg rozmowy LaMarra z ich szefem. Richard z takiego obrotu sprawy był zadowolony. I dobrze. Niech wiedzą – pomyślał, a głośno powiedział:
• Żegnam panowie. Szczęśliwego powrotu do Carson City.
Mosze i Abram nic nie odpowiedzieli zbyt zszokowani tym, co wcześniej usłyszeli. LaMarr parsknął śmiechem, a gdy usłyszał wściekły wrzask Goldbluma wzywający sekretarzy, zaniósł się głośnym śmiechem. Energicznym krokiem ruszył do stojącej na podjeździe bryczki. Nim do niej wsiadł przystanął i spoglądając w niebo coś cichutko wyszeptał. Łzy wzruszenia zaszkliły się mu w oczach. Wreszcie był wolnym człowiekiem.

***


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 12:46, 25 Maj 2021    Temat postu:

Cytat:
Wiedział, czym jest amnezja, ale widok zdezorientowanej i zupełnie obcej Holly wstrząsnął nim bardziej niż mógłby się spodziewać. Dziewczyna, którą wbrew sobie pokochał całym sercem, nie poznała go, a to bardzo bolało. Doktor Martin nie potrafił jednoznacznie stwierdzić, czy Holly, kiedykolwiek odzyska pamięć. Co wtedy będzie z nimi? Czy zdołają na nowo zbliżyć się do siebie? Czy Holly w ogóle go zaakceptuje?

I to jest problem, z którym musi sobie poradzić, jeśli zależy mu na Holly
Cytat:
Wyobrażasz sobie, jak on zareaguje, gdy okaże się, że Holly go nie pozna. Dla mnie to był wstrząs, a nie jedno w życiu widziałem, a co dopiero dla takiego małego chłopca.
• Moim zdaniem powinieneś powiedzieć mu prawdę. Im szybciej tym lepiej – stwierdził Logan.

To bardzo dobra i rozsądna rada
Cytat:
- Myślę, że was oboje połączyło coś szczególnego. Musisz wiedzieć, że tamtego dnia, gdy wyciągaliśmy Holly i Matta z tego przeklętego dołu, słyszałem co ci powiedziała. Trochę się rozczarowałem, że nie zrewanżowałeś się jej tym samym.
• Chciałem – przyznał z całą szczerością Adam – ale chyba zabrakło mi odwagi.

Przynajmniej jest szczery
Cytat:
Do tego jeszcze Estera musiała mu się sprzeciwić. Po prawdzie to może i dobrze się stało, bo teraz nikt, nawet jej rodzina, nie będzie się dziwić, że podjął decyzję o rozwodzie. Dużo dla niej poświęcił, ale z tym już koniec. Najwyższa pora pomyśleć o sobie. Nowa żona, to jest to, na co już dawno zasłużył. Ma przecież prawo do szczęścia. Tu westchnął przeciągle na wspomnienie pięknej niespełna dwudziestoletniej Gołdy, którą przedstawiła mu swego czasu, oczywiście w tajemnicy, swatka Fenenna. Od dawna ta sprytna kobieta namawiała go na wzięcie sobie młodej, zdrowej kobiety, która uczyniłaby go ponownie ojcem.

Cóż, nie jestem pewna, czy dwudziestoletnia Gołda z równym entuzjazmem podchodzi do tego projektu, bo Estera z pewnością odetchnie z ulgą
Cytat:
Był pewien, że rodzice Gołdy nie odrzucą takiego kandydata na męża ich córki, jak on. Przy łaskawości Boga, jeszcze w tym roku ożeni się z nią, a na wiosnę może mieć już dziecko. Bądź co bądź na męskości mu nie zbywa.

Jasne! Taki zięć i mąż jak on to marzenie
Cytat:
... po czym upewniwszy się, że kolega nie patrzy na niego, napluł do miseczki, następnie wsypał do niej trochę migdałów i nie najczystszym palcem wymieszał porządnie całą zawartość. Gdy Mosze odwrócił się od okna, Abram dosypał na wierzch jeszcze trochę migdałów mówiąc: - nie będę dwa razy biegał.

Współpracownicy chyba niezbyt lubią pana Goldbluma
Cytat:
• Nie dość szybko – Goldblum uderzył pięścią w blat biurka. - Co, ty sobie myślisz?! Chyba już zapomniałeś, że moje życzenie jest dla ciebie rozkazem. Co niby takiego ważnego cię zatrzymało?!
• Obowiązki. Jestem dyrektorem tutejszego banku.

Goldblum cały czas uważa LaMarr'a za swojego niewolnika
Cytat:
Pojedziecie tam i odbierzecie dzieciaka. Za trzy, najdalej cztery godziny, chcę go tu widzieć. Żadnych rzeczy niech ze sobą nie bierze. Nie będą mu potrzebne. To wszystko. Ruszaj – rzekł Aaron i sięgnął po jakiś dokument leżący na biurku, dając tym samym LaMarrowi do zrozumienia, że to co miał mu powiedzieć, powiedział. Tymczasem Richard nie zamierzał jeszcze opuszczać gabinetu Goldbluma. Zaczerpnąwszy głęboko powietrza, wyrzucił z siebie jedno krótkie słowo:
• Nie.

Pan LaMarr nareszcie się postawił Goldblumowi
Cytat:
Chcesz ze mną wojny?! To będziesz ją miał! Nie zapominaj jednak, że masz rodzinę, która przyzwyczajona jest do życia w dostatku. A ten zawdzięczasz tylko mnie. Ciekawe, co powie twoja piękna i urocza żona, gdy dowie się, że jej mąż, bankier o nieposzlakowanej opinii, to tak naprawdę Haim Gottlieb, który ma na sumieniu zdefraudowanie dużej sumy pieniędzy.

To jest szantaż!
Cytat:
• Pan doskonale wie jaka była prawda – rzekł ze stoickim spokojem LaMarr.
• A wiem, wiem – Aaron uśmiechnął się z kpiną w oczach.
• Moja małżonka również wie.
• Blefujesz.
• Nie. Wie pan, dlaczego się spóźniłem? Musiałem przeprowadzić bardzo poważną rozmowę z żoną i moimi córkami. Opowiedziałem im wszystko.
• I jak zareagowały? Nadal są w ciebie takie wpatrzone?
• Jeśli ktoś kogoś prawdziwie kocha, potrafi wiele wybaczyć.

Bardzo rozsądnie postąpił
Cytat:
...– jeżeli jednak myślisz, że role się odwróciły to się mylisz. Nie zamierzam się ciebie bać.
• Nie jest moim celem, żebyś na dźwięk mojego nazwiska drżał ze strachu. Chcę żebyś dał mi wreszcie spokój. Wystarczająco długo żyłem w kłamstwie. Dłużej nie zamierzam. I ostrzegam, jeśli pomimo tego, co ci powiedziałem będziesz nadal mnie prześladować, to pociągnę cię na samo dno. Zrobię to, choćby miała to być ostatnia rzecz w moim życiu. A teraz żegnam – LaMarr odkręcił się na pięcie i ruszył w kierunku drzwi. W ich progu przystanął i rzucił przez ramię do oniemiałego z wrażenia Goldbluma: - a ten dom zatrzymaj sobie, albo sprzedaj. Ani mojej żonie, ani mnie nigdy się nie podobał.

I tym go chyba dobił

Kolejne dwie części opowieści. Bardzo interesujące. Adam zrozpaczony. Teraz dostrzega, ile stracił ukrywając swoje uczucie. Przed sobą również. Nie wiadomo, co będzie z Holly, ale mam nadzieję, że wszystko dobrze się ułoży. Adam chyba teraz będzie bardziej śmiały, a raczej szybszy w wyznawaniu uczucia. Oby tak się stało. Powoli zmniejsza się władza Goldbluma. LaMarr już się wyzwolił spod jego wpływu. Estera też się raczej nie zmartwi ewentualnym rozwodem. Pracownicy, Mosze i Abram są posłuszni, ale też mają dość rządów Goldbluma. Cartwrightowie również potrafią dowieść swoich racji i uniemożliwić odebranie Matta. Cóż, zostaje mu jedynie perspektywa poślubienia młodej, pięknej Gołdy. Podejrzewam, że w tym przypadku zachwyt będzie jednostronny Very Happy Czekam niecierpliwie na opis dalszego rozwoju sytuacji. Co będzie z Adamem i Holly, no i jak Matt zareaguje na problemy dziewczyny? Czy je zrozumie? Pewnie tak, bo to inteligentne dziecko, ale jak to z dziećmi, nigdy nie wiadomo.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7282
Przeczytał: 13 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 19:16, 25 Maj 2021    Temat postu:

Serdecznie dziękuję za ciekawy komentarz. Very Happy W następnym odcinku postaram się ostatecznie domknąć wątek Goldbluma i może nieco więcej skupić się na Adamie i Holly Mruga Zobaczymy, co wena mi podszepnie. Mruga

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 22:38, 01 Cze 2021    Temat postu:



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7282
Przeczytał: 13 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 23:06, 01 Cze 2021    Temat postu:

Moja wena zastrajkowała , ale prowadzę z nią poważne negocjacje. Mam nadzieję, że jutro wieczorem coś uda mi się wkleić.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7282
Przeczytał: 13 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 0:21, 03 Cze 2021    Temat postu:

Odpowiednio zmotywowana Aderato naskrobała, co następuje:


***

Ciężkie, ołowiane chmury nadciągnęły od strony jeziora Tahoe. Towarzyszyły im groźne pomruki zbliżającej się burzy. Powietrze stało w miejscu. Było parno i gorąco. Nagle zrobiło się zupełnie cicho. Ptaki umilkły, a zwierzęta pochowały się w swoich norach. W kilka minut później zerwał się porywisty wiatr. Jego ostre podmuchy podrywały w górę piach i rzucały nim na oślep. Niebo zupełnie pociemniało. Pierwsze, grube krople deszczu zaczęły spadać na wyschniętą ziemię. Nagle nieboskłon przecięła błyskawica. Głośny huk, niczym wystrzał z, przetoczył się przez łąki i lasy. Z tą chwilą rozpoczął się prawdziwy pogodowy armagedon. Pioruny biły jeden po drugim, a deszcz przekształcił się w ścianę wody. Niewielkie, niemal niewidoczne strumyczki nagle wezbrały i zaczęły przekształcać się w groźne, rwące potoki. Siła wiatru była tak duża, że mniejsze krzewy lub młode drzewka wyrywało z korzeniami.
Na ranczu Toliverów, jak zwykle w takim przypadku, trwało najwyższe pogotowie. Nigdy nie było wiadomo, czy piorun nie uderzy w któreś z zabudowań. Ralph i jego pomocnicy z niepokojem spoglądali w niebo. Takiej nawałnicy dawno nie było. Spłoszone konie trzeba było uspokoić i zaprowadzić do stajni. Nie było to łatwe, bo zwierzęta stawiały opór. Wreszcie, jakimś nadludzkim wysiłkiem udało się je wprowadzić do boksów. Ralph zadecydował, że burzę przetrwa w stajni pilnując koni. Emily w ostatniej chwili udało się zapędzić stadko przerażonych kur do kurnika. Potem zdążyła jeszcze pozamykać okiennice. Gdy burza rozszalała się na dobre, była już w domu. Gdzieś w pobliżu z ogromną siłą uderzył piorun. Emily wbiegła szybko po schodach na piętro. Bała się, że tak gwałtowna burza może wystraszyć Holly. I wtedy wraz z kolejnym grzmotem usłyszała rozdzierający krzyk dziewczyny, i wiedziała już, że dzieje się coś złego. Z impetem wpadła do sypialni bratanicy. Holly siedziała na łóżku. Powieki miała mocno zaciśnięte, a dłonie przyłożone do uszu. Na twarzy dziewczyny malowało się ogromne przerażenie, a z jej gardła wydobywał się wrzask, który mroził krew w żyłach. Emily otoczyła Holly ramionami i mocno przytuliła ją do siebie.
• Już dobrze, maleńka – mówiła ściszonym, kojącym głosem. - Jestem przy tobie i nic ci nie grozi.
• To Sherman nadciąga! Spali Savannah tak jak Atlantę! - krzyczała Holly, próbując wyszarpnąć się z ramion ciotki. - Trzeba uciekać! Oni nas pozabijają!
• Uspokój się! - Emily mocno potrząsnęła dziewczyną. - Otwórz oczy!
• Nie, nie! – Holly z rozpaczą kręciła głową. - Jankesi są blisko! Strzelają do nas!
• Holly, popatrz na mnie! Jesteś bezpieczna! Nikt nie zrobi ci krzywdy.
• A ten huk?! - Dziewczyna wreszcie otworzyła oczy.
• To tylko burza. Wyjątkowo gwałtowna, ale tylko burza.
• Ciocia? - Holly nieco uspokoiwszy się, przytomnie już spojrzała na Emily.
• Tak, moje słoneczko. Musiałaś mieć zły sen, a do tego ta burza.
• Strasznie się błyska – zauważyła Holly. Ponownie zamknęła oczy i aż cała zadrżała, gdy piorun uderzył całkiem blisko domu.
• Zasłonię okna – rzekła Emily, wstając z łóżka. - Od razu lepiej, prawda?
Holly skinęła w odpowiedzi głową. Znowu mocno zacisnęła oczy, tak jakby miało jej to w czymkolwiek pomóc. Emily, westchnąwszy bezgłośnie, podeszła do bratanicy i położyła jej dłoń na ramieniu.
• Holly, może chcesz się czegoś napić?
• Nie – rzuciła szybko, obawiając się, że ciotka zostawi ją samą. - Możesz przy mnie posiedzieć?
• Oczywiście. – Odparła Emily, poprawiając bandaż na głowie dziewczyny, a gdy ta schwyciła mocno jej dłoń, rzekła: - Już dobrze. To był tylko sen, prawda?
• Chyba, tak. Tak. – Odparła Holly. Przez chwilę wpatrywała się w ciotkę, po czym powiedziała: - to był dziwny sen, taki na pograniczu jawy. Byłam w jakimś tunelu, a może dole. Braxton czekał na mnie. Na ręku trzymał naszego synka i przywoływał mnie do siebie. Chciałam do nich iść, ale jakieś dziecko mocno uchwyciło się mojej sukni. To był chłopczyk. Próbowałam odgiąć mu paluszki, ale nie mogłam, bo tak mocno miał je zaciśnięte. Bałam się, że zrobię mu krzywdę. Naraz znalazłam się na polu bitwy. Nad głową świstały mi kule. Myślałam, że to już koniec. Byłam zupełnie sama. Dymy wystrzałów przesłaniały wszystko. Nagle, nie wiadomo skąd wyłonił się wysoki, silny mężczyzna. Miał posępne spojrzenie, ale nie bałam się go. Podał mi dłoń. Próbowałam ją schwycić, jednak huk armatniego wystrzału zwalił mnie z nóg. Znowu byłam sama, a zewsząd napierali na mnie żołnierze i wtedy usłyszałam głos Braxtona: idź za nim, on cię ocali. Zaczęłam więc biec. Ten mężczyzna był prawie na wyciągnięcie ramienia… nie mogłam go jednak dogonić. Chciałam zawołać, żeby zaczekał, ale głos zamarł mi w gardle. Wiedziałam jedno, że ten człowiek jest kimś szczególnym, i że jeśli go nie dogonię, to wszystko stracę. Ciociu, co to może znaczyć? Dlaczego wciąż w głowie mam takie pomylenie z poplątaniem? Dlaczego nie pamiętam, co się stało?
• Kochanie, przeżyłaś prawdziwy koszmar, ale jestem pewna, że wyzdrowiejesz – zapewniła Emily. - Przypomnij sobie, co powiedział doktor Martin, gdy był u ciebie rano?
• Chyba coś o pamięci.
• I o tym, że potrzeba czasu i spokoju, aby wszystko wróciło do normy.
• Tylko, jak długo to będzie trwać? Ciociu, ja nie mam pojęcia, jak tu się znalazłam. Ostatnie, co pamiętam, to Braxton, gdy przyjechał do domu na przepustkę. Gdybyś mi nie powiedziała kim jesteś, to nawet tego bym nie wiedziała. Mam jakieś przebłyski, strzępy wspomnień. Widzę twarze ludzi i zastanawiam się kim są, i nie znajduję odpowiedzi. Może dlatego, gdy się ocknęłam i zobaczyłam przy swoim łóżku obcego mężczyznę, tak dziwnie zareagowałam. Ciociu, przecież, ja wiem, że mój mąż zginął na wojnie. Ja nie zwariowałam, prawda?
• Oczywiście, że nie. Mówiliśmy ci już, że doznałaś ciężkiego urazu głowy. Dość długo byłaś nieprzytomna, ale zobaczysz, że wszystko będzie dobrze.
• Ten mężczyzna, który siedział przy mnie, nie daje mi spokoju – rzekła Holly z konsternacją na twarzy. - Kim on jest, ciociu? Czy ja go znam?
• Znasz – odparła Emily, łagodnie się uśmiechając – i to znasz odkąd przyjechałaś do Nevady.
• Naprawdę? - dziewczyna była szczerze zdziwiona. - Jakoś nie pamiętam, a chyba powinnam. Tak przystojnego mężczyznę trudno byłoby zapomnieć.
• No, no. Skoro to zauważyłaś, to nie jest z tobą aż tak źle – Emily mrugnęła do bratanicy.
• Opowiedz mi o nim, ciociu. W nim jest coś bardzo intrygującego.
• Dobrze, opowiem, ale połóż się wreszcie – rzekła, poprawiając Holly poduszkę. - Masz rację twierdząc, że to intrygujący mężczyzna. Nazywa się Adam Cartwright…
• Adam – przerwała jej dziewczyna – to piękne i takie męskie imię.
• To prawda. Bardzo ładne imię – przytaknęła Emily. - Adam to nasz bliski sąsiad i najlepszy przyjaciel. Jest wdowcem i ma siedmioletniego synka o imieniu Matthew.
• Matthew! On ma czarne włosy i ciemne oczy. Jest śliczny, jak z obrazka. Straszna z niego przylepa. To on przychodził, co rano na bułeczki i kakao, prawda?
• Zgadza się. Więc jednak coś pamiętasz – Emily ucieszyła się.
• Jak przez mgłę. Chyba prosił mnie, żebym została jego mamą.
• To możliwe. Matthew bardzo cię lubi.
• Czy to on w tym dole był razem ze mną?
• Tak, kochanie.
• Nic mu się nie stało? - spytała Holly odczuwając dziwny lęk.
• Ma tylko skręconą nogę w kostce i kilka zadrapań. Nic mu nie będzie.
• To dobrze – dziewczyna odetchnęła z ulgą. - Nie darowałabym sobie, gdyby coś mu się stało. Jego ojciec by mnie zabił. Chwileczkę… chyba coś mi się przypomniało.
• Co takiego?
• Ten Adam… ojciec Matthew, on już kiedyś na mnie nakrzyczał. Nie pamiętam, o co poszło, ale zdaje się, że jeździłam konno… sama nie wiem – Holly wzruszyła bezradnie ramionami – a może to był ktoś inny.
• Zapewniam cię, że to był Adam. Faktycznie, uczyłaś się jeździć konno i bardzo się wtedy pokłóciliście. Zresztą nie pierwszy raz.
• Jak to?
• Cóż – Emily uśmiechnęła się pod nosem – jakby to zgrabnie ująć? Chyba lubicie się ze sobą kłócić.
• Lubimy? - Holly z zdziwieniem spojrzała na ciotkę – nie sądzę, a poza tym ja nigdy nie byłam kłótliwa. Może on.
• Skoro tak twierdzisz.
• Tak właśnie twierdzę. – Odparła stanowczo dziewczyna.
• Oho, zdaje się, że wraca nasza Holly.
• Co masz na myśli, ciociu?
• Twój temperament. Temperament McCulligenów.
• Co ma piernik do wiatraka?
• Zdziwiłabyś się jak dużo.
• Zdaje się, ciociu, że miałaś mi opowiedzieć o tym, jak mu tam… Cartwrightcie. Może dzięki temu, coś sobie przypomnę.
• To możliwe. Posłuchaj, więc: Adam jest najstarszym synem Bena Cartwrighta, do którego należy największe ranczo w okolicy. To ranczo nazywa się Ponderosa. Adam kilka lat temu przeżył ogromną tragedię – stracił żonę. Zamknął się w sobie i zmienił się nie do poznania. Dopiero, gdy w jego życiu pojawiła się pewna rudowłosa dziewczyna, coś w nim zaczęło pękać.
• Ciociu, czy ta dziewczyna… to ja?
• Tak. To ty obudziłaś serce Adama z letargu.
• Czy ja go kocham?
• Na to pytanie ci nie odpowiem. Musisz sama do tego dojść, a tymczasem posłuchaj.
I Emily opowiedziała bratanicy o wszystkim, co wydarzyło się w ciągu minionych ośmiu miesięcy. Holly, słuchała jej z uwagą, tylko od czasu do czasu zadawała krótkie pytania, chcąc uporządkować sobie w głowie natłok usłyszanych wiadomości. Gdy Emily wreszcie skończyła, burza ucichła, a Holly, wyraźnie zmęczona, usnęła. W kilka minut później zupełnie się wypogodziło. Emily podeszła do okna i otworzyła je szeroko. Charakterystyczny zapach powietrza po deszczu wypełnił sypialnię. Kobieta odetchnęła głęboko i utkwiwszy wzrok w nieskazitelnie błękitnym niebie, zmówiła krótką modlitwę. Potem z czułością popatrzyła na śpiącą Holly i obiecała sobie, że zrobi wszystko, żeby dziewczyna była szczęśliwa.

***


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pią 11:39, 04 Cze 2021, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 21:01, 03 Cze 2021    Temat postu:

Cytat:
I wtedy wraz z kolejnym grzmotem usłyszała rozdzierający krzyk dziewczyny, i wiedziała już, że dzieje się coś złego. Z impetem wpadła do sypialni bratanicy. Holly siedziała na łóżku. Powieki miała mocno zaciśnięte, a dłonie przyłożone do uszu. Na twarzy dziewczyny malowało się ogromne przerażenie, a z jej gardła wydobywał się wrzask, który mroził krew w żyłach. Emily otoczyła Holly ramionami i mocno przytuliła ją do siebie.

Chora mogła się wystraszyć burzy

Cytat:
• To Sherman nadciąga! Spali Savannah tak jak Atlantę! - krzyczała Holly, próbując wyszarpnąć się z ramion ciotki. - Trzeba uciekać! Oni nas pozabijają!
• Uspokój się! - Emily mocno potrząsnęła dziewczyną. - Otwórz oczy!
• Nie, nie! – Holly z rozpaczą kręciła głową. - Jankesi są blisko! Strzelają do nas!
• Holly, popatrz na mnie! Jesteś bezpieczna! Nikt nie zrobi ci krzywdy.
• A ten huk?! - Dziewczyna wreszcie otworzyła oczy.
• To tylko burza. Wyjątkowo gwałtowna, ale tylko burza.

Na razie burza obudziła koszmarne wspomnienia
Cytat:
...- to był dziwny sen, taki na pograniczu jawy. Byłam w jakimś tunelu, a może dole. Braxton czekał na mnie. Na ręku trzymał naszego synka i przywoływał mnie do siebie. Chciałam do nich iść, ale jakieś dziecko mocno uchwyciło się mojej sukni. To był chłopczyk. Próbowałam odgiąć mu paluszki, ale nie mogłam, bo tak mocno miał je zaciśnięte. Bałam się, że zrobię mu krzywdę.

Chyba trochę jej się coś kojarzy
Cytat:
Nagle, nie wiadomo skąd wyłonił się wysoki, silny mężczyzna. Miał posępne spojrzenie, ale nie bałam się go. Podał mi dłoń. Próbowałam ją schwycić, jednak huk armatniego wystrzału zwalił mnie z nóg. Znowu byłam sama, a zewsząd napierali na mnie żołnierze i wtedy usłyszałam głos Braxtona: idź za nim, on cię ocali. Zaczęłam więc biec. Ten mężczyzna był prawie na wyciągnięcie ramienia… nie mogłam go jednak dogonić. Chciałam zawołać, żeby zaczekał, ale głos zamarł mi w gardle. Wiedziałam jedno, że ten człowiek jest kimś szczególnym, i że jeśli go nie dogonię, to wszystko stracę.

Chyba coraz więcej kojarzy jej się ... tyle, że miesza przeszłość z teraźniejszością
Cytat:
• Ten mężczyzna, który siedział przy mnie, nie daje mi spokoju – rzekła Holly z konsternacją na twarzy. - Kim on jest, ciociu? Czy ja go znam?
• Znasz – odparła Emily, łagodnie się uśmiechając – i to znasz odkąd przyjechałaś do Nevady.
• Naprawdę? - dziewczyna była szczerze zdziwiona. - Jakoś nie pamiętam, a chyba powinnam. Tak przystojnego mężczyznę trudno byłoby zapomnieć.

Pamięć pamięcią, a ocena atrakcyjności swoją drogą
Cytat:
Jest wdowcem i ma siedmioletniego synka o imieniu Matthew.
• Matthew! On ma czarne włosy i ciemne oczy. Jest śliczny, jak z obrazka. Straszna z niego przylepa. To on przychodził, co rano na bułeczki i kakao, prawda?
• Zgadza się. Więc jednak coś pamiętasz – Emily ucieszyła się.
• Jak przez mgłę. Chyba prosił mnie, żebym została jego mamą.
• To możliwe. Matthew bardzo cię lubi.
• Czy to on w tym dole był razem ze mną?
• Tak, kochanie.

A Matta nie zapomniała! to dobrze wróży na przyszłość
Cytat:
- Nie darowałabym sobie, gdyby coś mu się stało. Jego ojciec by mnie zabił. Chwileczkę… chyba coś mi się przypomniało.
• Co takiego?
• Ten Adam… ojciec Matthew, on już kiedyś na mnie nakrzyczał. Nie pamiętam, o co poszło, ale zdaje się, że jeździłam konno… sama nie wiem – Holly wzruszyła bezradnie ramionami – a może to był ktoś inny.

I powolutku, fragmentami ... pamięć powraca, a raczej jej fragmenty
Cytat:
• Czy ja go kocham?
• Na to pytanie ci nie odpowiem. Musisz sama do tego dojść, a tymczasem posłuchaj.
I Emily opowiedziała bratanicy o wszystkim, co wydarzyło się w ciągu minionych ośmiu miesięcy. Holly, słuchała jej z uwagą, tylko od czasu do czasu zadawała krótkie pytania, chcąc uporządkować sobie w głowie natłok usłyszanych wiadomości.

Ciocia Emily bardzo rozsądnie postąpiłaHolly pomalutku sama sobie wszystko przypomni.

Kolejna część opowiadania, nie ma tu dynamicznej akcji, za to przebłyskuje nadzieja na powrót do zdrowia Holly. Może nie błyskawiczny, ale nadzieja jest. Dziewczyna bardzo powoli kojarzy fakty, przeszłość miesza się jej z teraźniejszością, ale mam nadzieję, że to niebawem uporządkuje w swojej świadomości. Ważne, że są fakty, wydarzenia, osoby z teraźniejszości, które sobie przypomina. Mniemam, że wena autorki spręży się do skoku, niczym pantera na antylopę ... i w kolejnych częściach opowieści będziemy świadkami kolejnych postępów w dochodzeniu do zdrowia. Nie wykluczam oczywiście udziału w tym naszego ulubieńca Very Happy Czekam więc niecierpliwie na kontynuację ... bardzo niecierpliwie ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7282
Przeczytał: 13 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 11:45, 04 Cze 2021    Temat postu:

Emily postanowiła w niczym nie ponaglać Holly, wychodząc z założenia, że co nagle to po diable. Mruga Panna McCulligen ma w głowie mętlik, ale Adam pomoże jej wszystko uporządkować. Mruga Taką przynajmniej mam nadzieję. Very Happy

Dziękuję serdecznie za komentarz. Very Happy Aderato, pomna na wcześniejszą "motywację" wzięła się do pisania. Zobaczymy, co jej z tego wyjdzie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7282
Przeczytał: 13 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 20:00, 05 Cze 2021    Temat postu:

Aderato poszła za ciosem. Mruga


***
• Jak widzę, nic tu po nas – rzucił z wściekłością Adam.
• Nie gorączkuj się tak – odparł uspokajająco szeryf Coffee. - Muszę mieć niezbite dowody, żeby zatrzymać Williamsa.
• To jeźdźmy do tej cholernej kopalni, a wtedy sam pan się przekona, że Williams sprowadził tam górników. Widziałem na własne oczy jak się zmieniali.
• A czy oprócz ciebie, ktoś jeszcze ich widział?
• Twierdzi pan, że kłamię?!
• Nie, zadałem tylko pytanie – odparł spokojnie szeryf. - Odpowiesz mi na nie?
• Tylko ja ich widziałem – wycedził przez zęby Adam.
• To sam widzisz, że przynajmniej na razie nie mogę nic zrobić – Roy Coffee rozłożył ręce. - Za co niby miałbym aresztować Williamsa?
• Choćby za wtargnięcie na teren czyjeś własności.
• Po pierwsze, musiałbym złapać go na gorącym uczynku, po drugie, co najwyżej mógłbym ukarać go grzywną.
• Przez tego człowieka omal nie straciłem syna, a panna McCulligen została ciężko ranna i może nigdy już nie odzyska pamięci.
• Przykro mi Adamie, naprawdę mi przykro, ale udowodnij mi, że wypadek twojego syna i panny McCulligen jest następstwem działań Williamsa, a wtedy z prawdziwą przyjemnością wsadzę go za kratki.
• To ja mam udowodnić winę tego chciwego łotra?! - Adam nie wierzył własnym uszom.
• Byłoby miło – rzekł uśmiechając się szeryf.
• Nie wierzę własnym uszom! Pan jest stróżem prawa, od którego żądam pomocy!
• Żądać sobie możesz, ale ja mam ograniczone siły i środki. Jak na razie nie doszło do niczyjej śmierci.
• Jak na razie… nie wierzę, że pan to powiedział.
• Adamie zrozum, że twoja acz poważna sprawa, nie jest dla mnie priorytetem. W Placerville doszło do napadu na bank. W wyniku strzelaniny zginął kasjer. Tamtejszy szeryf poprosił mnie o pomoc. Mam mu odmówić, bo tobie coś się wydaje?
• Mnie nic się nie wydaję!!!
• Nie podnoś mi tu głosu – odparł zdecydowanie Coffee – nic tym nie wskórasz.
• Szeryfie nie poznaję pana. To szczyt niekompetencji… - zaczął Adam, który już niemal gotował się z wściekłości.
• Dość tego! – przerwał mu szeryf. - Posunąłeś się za daleko! Mam rzucić wszystko bo ty tego chcesz? To ja ciebie nie poznaję – rzekł i spoglądając na stojących z boku w zupełnym milczeniu Małego Joe oraz detektywa Cartera, dodał: - może któryś z was wytłumaczy mu, że jeszcze jedno jego słowo, a stracę cierpliwość.
• Adamie, szeryf Coffee ma rację – rzekł ugodowo Mały Joe. - Tak naprawdę, to oprócz tego, co widziałeś to nie mamy żadnych konkretów, dowodów. Spróbujmy je zdobyć.
• Ty też jesteś przeciwko mnie? - Adam wrogo spojrzał na brata.
• Nie, ale rozumiem, że szeryf nie może nam teraz pomóc. Nie zabierajmy mu czasu. Zjemy coś, napijemy się i zastanowimy się co powinniśmy zrobić dalej.
• Może poprosić innego szeryfa o pomoc – zasugerował kąśliwie Adam, spoglądając wyzywająco na Roy’a. Ten pochylony na jakimś dokumentem mruknął:
• Mów tak dalej, a jedna z tych pięknych cel będzie twoja.
• Zabierajmy się stąd. Nie wiem, jak wy, ale ja jestem straszliwie głodny – rzekł nagle Carter i schwyciwszy mocno Adama pod ramię zmusił go do opuszczenia biura szeryfa.

***

• Co ty, u diabła wyprawiasz? - spytał Logan z politowaniem kręcąc głową.
• Myślałem, że jesteś po mojej stronie – rzucił nie kryjąc złości Adam.
• Jestem. Tak samo, jak Joe i szeryf.
• Jasne – zakpił Adam – tylko dlaczego mam dziwne uczucie, że z całą tą sprawą zostałem zupełnie sam?
• Nie przesadzaj, przyjacielu. Przemawia przez ciebie gniew – odparł Logan – i ja to rozumiem, ale szeryf Coffee ma rację. Są sprawy ważne i ważniejsze, i on dokonał wyboru. Nie muszę dodawać, że słusznego. To świetny stróż prawa. Gdyby wszyscy byli tacy, jak on, to tu na Dzikim Zachodzie żyłoby się o wiele lepiej. Nie pozwól, żeby twoje racje wzięły górę nad rozsądkiem. Poza tym szczerze mówiąc nie mamy nic, co pozwoliłoby mu aresztować Williamsa.
• Otóż to – przytaknął Joe. - Szybciej to ty trafiłbyś za karaty, a nie ten stary cwaniak.
• Niby za co, miałbym tam trafić, kochany braciszku? - spytał głosem ociekającym jadem Adam.
• Na początek za obrazę szeryfa.
• Wcale go nie obraziłem.
• Nie – zaśmiał się Joseph – tylko ni mniej ni więcej powiedziałeś mu, że jest niekompetentny.
Adam westchnął ciężko. Spojrzał to na brata, to na przyjaciela i na poły spytał, na poły stwierdził:
• Przesadziłem…
• Owszem – Joe skinął głową.
• Pójdę i przeproszę go.
• To nie zaszkodzi, ale może nie teraz – rzucił Logan i spoglądając w niebo stwierdził: - nadciąga burza, panowie. Chyba będziemy musieli przeczekać ją w mieście.
• Masz rację, do Ponderosy nie zdążymy – odparł Adam.
• To w takim razie chodźmy do saloonu – zaproponował Logan.
• Dobra myśl – poparł go Joe. - Jestem głodny jak wilk.

***

Susan LaMarr stała w otwartym oknie pokoju hotelowego i z ciekawością przypatrywała się ruchowi na głównej ulicy Virginia City. Było bardzo parno, a zachmurzone niebo wróżyło nadciągającą burzę. Ludzie śpieszyli to w jedną to w drugą stronę, a środkiem ubitej ulicy, co i raz przejeżdżała a to jakaś bryczka, a to wóz dostawczy, czasem powóz. Między nimi zręcznie przemykali jeźdźcy, na często zmęczonych i zakurzonych wierzchowcach. Nieopodal hotelu jakaś kobieta, podnosiła zapłakane dziecko, które potknąwszy się upadło tłukąc sobie kolana. Nieco dalej przed wystawą sklepu bławatnego stały dwie młode kobiety i energicznie gestykulując o czymś rozmawiały. Głośne „ochy” i „achy” wyjaśniły wszystko. Panie w taki właśnie sposób wyrażały swój zachwyt na widok chińskiego jedwabiu pięknie udrapowanego na manekinie. Mała Susan dzień wcześniej wraz z matką i siostrą wybrała się do tego sklepu. Różnorodność materiałów wręcz porażała. Nawet jej maman musiała to przyznać, a przecież w tym zakresie była bardzo wybredna. Susan na myśl o matce posmutniała. Nigdy nie widziała jej płaczącej, podobnie jak i ojca. Dzisiaj oboje bardzo płakali, a potem powiedzieli jej i Valerie, coś, czego Susan nie potrafiła do końca zrozumieć. No, bo jak tu zrozumieć, że jej kochany papa, Richard LaMarr, wcale nie jest Richardem LaMarr tylko Haimem Gottliebem. To by znaczyło, że ona, Valerie oraz ich maman będą teraz nosiły nazwisko Gottlieb. Papa powiedział, że jest Żydem. Dziwne, bo przecież nie miał ani pejsów, ani brody. Nie nosił też mycki, ani czarnego chałatu. W ogóle nie wyglądał, jak Żydzi, których często widywała, gdy mieszkali jeszcze w San Francisco. Susan z tego wszystkiego, o czym mówili jej rodzice zrozumiała, że papa musiał ukrywać się przed złym, prześladującym go człowiekiem. Gdy okazało się, że chodziło o pana Aarona Goldbluma wcale się nie zdziwiła. Nie lubiła go. Miał w oczach coś złego, a Susan mimo że była jeszcze dzieckiem, potrafiła wyczuć, czy ktoś jest szczery, czy nie. Oczy były zwierciadłem duszy. Tak twierdziła jej babcia ze strony maman, a ponieważ wszystko, o czym mówiła babcia, dziewczynka przyjmowała niczym prawdę objawioną, trudno się dziwić, że tak wielką wagę przykładała do ludzkich spojrzeń. Ostatnio pewne zielone oczy, których właścicielem był młody i nad wyraz wesoły mężczyzna, znalazły się w kręgu zainteresowań panny Susann LaMarr. Co z tego, że miała dziesięć lat. Gwoli ścisłości dwa dni temu właśnie je skończyła i można było powiedzieć, że tak naprawdę miała już jedenaście. Ten mężczyzna był naprawdę bardzo miły. Potrafił śmiać się głośno i serdecznie. Nazywał się Joe Cartwright i był stryjkiem tego małego chłopca Matthew, który kilka dni temu wpadł do jakiegoś dołu. Wszyscy o tym mówili i wszyscy bardzo współczuli jego rodzinie. To musiało być straszne - Susan na samą myśl aż się wzdrygnęła. Gdyby ją coś takiego spotkało, to pewnie umarłaby ze strachu. No chyba, że znalazłby ją Joe Cartwright. Tu westchnęła rozmarzona, co zupełnie nie przystawało małej dziewczynce, którą przecież była.
• Co robisz Mgiełko? - głos siostry w pierwszej chwili zaskoczył ją, ale nie na tyle, żeby nie zachować przytomności umysłu. Susan, jak na rezolutną panienkę przystało swobodnie odparła:
• Wyglądam naszego ojca. Myślisz, że nic mu nie grozi ze strony tego okropnego Goldbluma?
• Pana Goldbluma – poprawia ją Valerie.
• O kimś tak złym, jak on nie będę mówiła „pan” - odparła wyniosłym tonem Susan. Valerie uśmiechnęła się kącikiem ust. Akurat w tej kwestii w zupełności zgadzała się z siostrą.
• Zamknij okno – poleciła. - Nie powinnaś w nim wystawać. Panience z dobrego domu to nie uchodzi.
• Mówisz, jak nasza maman – prychnęła dziewczynka i w tej właśnie chwili dostrzegła, jak z bocznej ulicy wyszło trzech mężczyzn. Wśród nich był właściciel zielonych oczu. Natychmiast się uśmiechnęła i spoglądając na siostrę, powiedziała: - chciałam tylko sprawdzić, czy papa przypadkiem nie wraca. Trochę martwię się o niego.
• Jak my wszystkie – odparła Valerie. - No, już zamknij okno.
• Wiesz, zejdę na dół i zaczekam na papę w recepcji. Zapytam o niego konsjerża. Może coś wie.
• Nie, Susan. Nie pozwalam. Chcesz, żeby maman się zdenerwowała? Mało ma kłopotów? Musisz dokładać jej kolejnych.
• Och, Valerie jesteś gorsza niż maman. Prawdziwy z ciebie cerber. Zejdę tylko na dół, zapytam o papę i zaraz będę z powrotem – powiedziała mała dama i szybko ruszyła do drzwi.
• A okno, kto niby ma je zamknąć?! - rzuciła Valerie, ale dziewczynki już nie było. Pokręciła więc z dezaprobatą głową. Jej siostrzyczka bywała irytująca, ale jednocześnie była uroczym, słodkim dzieckiem, które potrafiło wszystkich owinąć sobie wokół małego paluszka. Cóż wygląd aniołka bardzo jej w tym pomagał. Valerie westchnąwszy miała już zamknąć okno, gdy jej wzrok padł na przechodzących na drugą stronę ulicy Adama Cartwrighta, jego brata Joe i tego miłego detektywa, który mieszkał w tym samym hotelu, co ona i jej rodzina. Po tym, jak okazało się, że Valerie nie ma żadnych szans u Adama, Logan Carter był tak miły, że kilka razy dotrzymał jej towarzystwa. Był bardzo ciekawym mężczyzną, co prawda nie tak przystojnym, jak Adam, ale równie interesującym. Kto wie, może ta znajomość jakoś ciekawie się rozwinie? Tymczasem jednak, coś błysnęło w jej głowie i wykrzyknęła: - o, nie! To mała spryciara! Doigrałaś się siostrzyczko i nawet papa ci nie pomoże.
Zamknąwszy drzwi pokoju zbiegła po schodach. Przystanęła przy recepcji rozglądając się w nadziei, że jednak się myli. Niestety, Susan nigdzie nie było. Chcąc nie chcąc wyszła przed hotel i wtedy jej oczom ukazał się interesujący widok: trzech mężczyzn uśmiechniętych od ucha do ucha z uwagą przysłuchiwało się temu, co mówiła jej rezolutna siostra.

***


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 33, 34, 35 ... 55, 56, 57  Następny
Strona 34 z 57

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin