Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Dziewczyna z Georgii
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 50, 51, 52 ... 55, 56, 57  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 8194
Przeczytał: 8 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 16:35, 04 Sty 2023    Temat postu:

Serdecznie dziękuję za ciekawy komentarz. Very Happy Nie zdradzę tajemnicy, jeśli powiem, że Sara i Josele postanowili o wszystkim powiedzieć pani Esterze. Tak więc miałaś rację pisząc, że tych dwoje postanowili ostrzec Goldblumów. Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 8194
Przeczytał: 8 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 12:41, 05 Sty 2023    Temat postu:

***
Aaron Golblum przyglądał się z ogromną czułością swojej żonie drzemiącej w fotelu ustawionym blisko, jego łóżka. Nie spodziewał się, że po tym, jak ją potraktował, zechce się do niego odezwać, a co dopiero, że będzie się nim opiekować. Ciężko mu to przyszło, ale wreszcie zrozumiał, że nie był dobrym człowiekiem. Przez większość swojego życia uważał się za wszechmocnego. Ludzi traktował przedmiotowo i nie miał w związku z tym najmniejszych wyrzutów sumienia. Pierwsze pęknięcie w duszy Aarona pojawiło się, gdy jego wnuk wykrzyczał mu prosto w twarz, że go nienawidzi. To zabolało. I to bardziej niż chciałby się do tego przyznać. Może stało się to za sprawą oczu tego dziecka, które były oczami, jego ukochanej córki Noemi, a może dotarło do niego, że to nie Bóg chciał, aby wyrzekł się córki, ale ludzie mający nad nim władzę wynikającą z wiary ojców. Drugie pęknięcie, głębsze, pojawiło się, gdy doniesiono mu, że jeden z jego sekretarzy, Abram Berkowitz jest jego nieślubnym synem. Dziwne, bo od pierwszej chwili, gdy się o tym dowiedział, zaakceptował ów fakt całym sercem. Wiedział, że Abram nie zastąpi mu Noemi, ale przecież był jego dzieckiem, synem, którego zawsze pragnął, a którego nie mogła mu dać Estera. Wraz z Abramem, jego życie nabrało barw i okazało się, że pieniądze, aczkolwiek ważne, nie są w życiu najistotniejsze. Nagle przeżywszy ponad pół wieku zrozumiał, co znaczy rodzina. Nadal miał szacunek dla wiary i tradycji, ale wiedział też, że bez najbliższych mu ludzi nic nie będzie miało znaczenia. Abram był dla niego niczym los wygrany na loterii. Nie chciał i nie mógł zaprzepaścić szansy, jaką dał mu los. Postanowił ogłosić całemu światu, kim jest dla niego Abram, potem zaś chciał odzyskać żonę i przekonać do siebie wnuka. Gotów był nawet wyciągnąć rękę na zgodę do tego goja, który zabrał mu córkę. Ale czy naprawdę zabrał? Nie. Noemi miała jego charakter i wiedziała czego chce. Nie odeszłaby z domu, gdyby nie pokochała tego człowieka i gdyby nie miała całkowitej pewności, że i on ją kocha. Gdy Aaron to wszystko zrozumiał, gotów był podjąć walkę z samym sobą. Chciał się zmienić. Musiał. Jednak wtedy przyszła choroba. Był przekonany, że to już koniec. Widział to w oczach otaczających go ludzi nazywanych kiedyś przyjaciółmi. Nawet nie starali się ukryć dlaczego tkwili przy jego łóżku. Wizja przejęcia choćby części jego fortuny była niezwykle kusząca. Ale nie to było najgorsze. Aaron bał się, że zamknie oczy i nie zdąży pogodzić się z rodziną, nie zdąży powiedzieć im, jak bardzo ich wszystkich kocha. Przez pierwsze dni po udarze myślał, że znalazł się w piekle. Sprowadzeni lekarze w jego obecności i to bez skrępowania oceniali jego szanse na przeżycie. Chciał krzyczeć, że przecież on jest, że jeszcze nie nadszedł jego czas, a oni nie mają prawa tak się zachowywać, ale niestety z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk. Nie mógł się ruszyć. Mógł tylko wodzić za nimi jednym okiem. Do tego rabin Apfelbaum zamiast wesprzeć go duchowo, próbował wymóc na nim zgodę na rozwód z Esterą. Sączył do jego ucha jad, mówiąc kim jest jego żona, a on właśnie jej w tym momencie najbardziej potrzebował. Chciał ją mieć przy sobie, chciał jej powiedzieć, jak bardzo we wszystkim się mylił, i że on, Aaron Goldblum bardzo ją kocha. Gdy był pewien, że jest już po nim, sprawy w swoje ręce wziął Abram. To on wraz z doktorem Silbermanem przegonił tych wszystkich, którzy mieli nadzieję nieźle się obłowić. To on wysłał telegram do Estery i wreszcie to on otoczył go prawdziwie synowską opieką. A potem zjawiła się ona, Estera. Położyła mu dłoń na czole i zapewniła, że wszystko będzie dobrze. Uwierzył jej i rozpłakał się jak małe dziecko. Od tego momentu zaczął zdrowieć. Mógł już normalnie otwierać lewe oko i pomału odzyskiwał czucie w lewej części ciała. Jeszcze mowa przychodziła mu z ogromną trudnością, ale doktor Silberman zapewnił go, że odpowiednie ćwiczenia mogą zdziałać cuda. Aaron i jemu ufał bez zastrzeżeń. Gdy minionego wieczoru z pomocą Abrama i Joego, po raz pierwszy od udaru usiadł, był przeszczęśliwy, i co dziwne, nawet polubił tego goja, który przyjechał z Esterą.
Ciche pukanie do drzwi przerwało rozmyślania Aarona. Drzemiąca Estera, ocknęła się, a gdy pukanie powtórzyło się, powiedziała:
- Proszę.
W drzwiach stanął Joe Cartwright. Uśmiechając się przepraszająco, rzekł:
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale pani Hajfec prosi, żeby pani przyszła do kuchni.
- A cóż takiego się stało? - spytała, a widząc zmieszanie na twarzy Josepha, dodała: - przecież uzgodniłyśmy już, co poda na kolację.
- Widocznie, coś chciała jeszcze z panią ustalić. Powiedziała, że to pilne.
- Skoro tak, to chodźmy – odparła Estera wstając z fotela, po czym pochyliwszy się nad Aaronem, powiedziała: - zaraz wracam, mój mężu i zjemy sobie podwieczorek. Przez ten czas może się zdrzemniesz?
- Niee – odparł zniekształconym głosem Aaron.
- Wiem, że nie chcesz zostać sam, ale to naprawdę potrwa krótko.
- Ooo...n – powiedział z trudem Aaron, wskazując przy tym na Josepha – sia...siada.
- Chcesz, żeby Joe dotrzymał ci towarzystwa?
- Taak.
- Joe, czy byłbyś tak miły? - spytała Estera, a Joe skinąwszy głową zajął miejsce w fotelu.
Gdy pani Estera wyszła w sypialni nastała krępująca cisza. Joe rozglądał się dyskretnie po pomieszczeniu, jednocześnie zastanawiając się dlaczego pan Goldblum zażyczył sobie jego obecności. Do tej pory Joe odnosił wrażenie, że chory ledwie go toleruje. Tymczasem Aaron przyglądał mu się badawczo, próbując uchwycić jakiekolwiek podobieństwo młodego mężczyzny, do tego, który zabrał mu córkę (co prawda nie miał już w sobie do Adama Cartwrighta tyle złości, co dawniej, ale jeszcze nie potrafił powiedzieć o nim eydem1). Joe pod wpływem tego spojrzenia poczuł się dziwnie i trochę nadrabiając miną, spytał:
- Może panu coś podać? Na przykład wody? - gdy Aaron zaprzeczył ruchem głowy, Joe uśmiechnął się niepewnie i powiedział: - to pomilczymy.
- Nieee.
Ta odpowiedź tak zaskoczyła Josepha, że aż drgnął w fotelu. Gdyby w tej chwili spojrzał na Aarona Goldbluma dostrzegłby w jego oczach błysk, taki, jak u osób, które dopiero co zrobiły komuś figla.
- To, co chciałby pan robić? - Joe zadał pytanie ot, tak dla czystej formalności.
- Oooppowiesz – odparł z trudem Aaron.
- Ale co? - na twarzy Jospha malowała się konsternacja.
- O... o... nim.
- O kim? - Joe nie miał pojęcia o co chodzi Goldblumowi. Niby o kim miał mu opowiadać? Przecież nie pastuszku z bajki braci Grimm, o którym opowiadał mu Matthew. I tu Josepha olśniło. Goldblum chciał, żeby mu opowiedział o Mattcie. Nie mogło być inaczej. Pewniejszym już głosem spytał: - chodzi panu o Matthew?
- Taak. – Aaron skinął głową i dodał: - mmów.
- Co chciałby pan o nim wiedzieć?
- Wwwszystko.
- Dobrze, postaram się. - Joe uśmiechnął się – Matthew, gdy się urodził był bardzo ładny. Co ja mówię! Był śliczny, jak aniołek. Naomi, to znaczy Noemi była bardzo szczęśliwa, a Adam, mój brat, chodził dumny, jak paw. Wraz z pojawieniem się Matthew w naszej rodzinie zagościła radość w czystej postaci. Rósł, jak na drożdżach i wszędzie go było pełno. Wie pan, takie żywe srebro. Zresztą nadal taki jest. Wie pan, że już całkiem nieźle jeździ na kucyku? Ma to po mnie – rzekł z chełpliwością Joe i spojrzał dumnie na Aarona. Mężczyzna wpatrywał się w niego i… łzy ciekły mu po policzkach. Zaskoczony Joseph zerwał się z fotela - Co panu? Dobrze się pan czuje? Mam iść po panią Esterę?
Aaron otarłszy prawą dłonią łzy rzekł:
- Siaadaj. Móów.
I Joe rozpoczął długą opowieść o Matthew, która przerodziła się w opowieść o jego rodzicach i Ponderosie. Aaron przysłuchiwał się temu z nieskrywaną ciekawością. Każde słowo chłonął z uwagą. A im dłużej trwała opowieść Josepha, tym twarz Goldbluma stawała się łagodniejsza, a jego oczy nabierały wyjątkowego ciepła.

***

______________________________________________________________
*) Eydem ( איידעם ) - zięć


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 21:26, 05 Sty 2023    Temat postu:

Cytat:
Aaron Golblum przyglądał się z ogromną czułością swojej żonie drzemiącej w fotelu ustawionym blisko, jego łóżka. Nie spodziewał się, że po tym, jak ją potraktował, zechce się do niego odezwać, a co dopiero, że będzie się nim opiekować. Ciężko mu to przyszło, ale wreszcie zrozumiał, że nie był dobrym człowiekiem.

Pan Goldblum bardzo się zmienił
Cytat:
Pierwsze pęknięcie w duszy Aarona pojawiło się, gdy jego wnuk wykrzyczał mu prosto w twarz, że go nienawidzi. To zabolało. I to bardziej niż chciałby się do tego przyznać. Może stało się to za sprawą oczu tego dziecka, które były oczami, jego ukochanej córki Noemi, a może dotarło do niego, że to nie Bóg chciał, aby wyrzekł się córki, ale ludzie mający nad nim władzę wynikającą z wiary ojców.

Chyba zaczął podejrzewać, że komuś zależało na wyrzeczeniu się córki
Cytat:
Drugie pęknięcie, głębsze, pojawiło się, gdy doniesiono mu, że jeden z jego sekretarzy, Abram Berkowitz jest jego nieślubnym synem. Dziwne, bo od pierwszej chwili, gdy się o tym dowiedział, zaakceptował ów fakt całym sercem. Wiedział, że Abram nie zastąpi mu Noemi, ale przecież był jego dzieckiem, synem, którego zawsze pragnął, a którego nie mogła mu dać Estera. Wraz z Abramem, jego życie nabrało barw i okazało się, że pieniądze, aczkolwiek ważne, nie są w życiu najistotniejsze. Nagle przeżywszy ponad pół wieku zrozumiał, co znaczy rodzina. Nadal miał szacunek dla wiary i tradycji, ale wiedział też, że bez najbliższych mu ludzi nic nie będzie miało znaczenia.

Dodam, że to bardzo udany syn
Cytat:
Postanowił ogłosić całemu światu, kim jest dla niego Abram, potem zaś chciał odzyskać żonę i przekonać do siebie wnuka. Gotów był nawet wyciągnąć rękę na zgodę do tego goja, który zabrał mu córkę. Ale czy naprawdę zabrał? Nie. Noemi miała jego charakter i wiedziała czego chce. Nie odeszłaby z domu, gdyby nie pokochała tego człowieka i gdyby nie miała całkowitej pewności, że i on ją kocha. Gdy Aaron to wszystko zrozumiał, gotów był podjąć walkę z samym sobą. Chciał się zmienić. Musiał. Jednak wtedy przyszła choroba.

To ważne postanowienia, oby zdążył je zrealizować
Cytat:
Był przekonany, że to już koniec. Widział to w oczach otaczających go ludzi nazywanych kiedyś przyjaciółmi. Nawet nie starali się ukryć dlaczego tkwili przy jego łóżku. Wizja przejęcia choćby części jego fortuny była niezwykle kusząca.

Prawie wszystkim zależało na jego pieniądzach, nie na nim
Cytat:
Aaron bał się, że zamknie oczy i nie zdąży pogodzić się z rodziną, nie zdąży powiedzieć im, jak bardzo ich wszystkich kocha. Przez pierwsze dni po udarze myślał, że znalazł się w piekle. Sprowadzeni lekarze w jego obecności i to bez skrępowania oceniali jego szanse na przeżycie. Chciał krzyczeć, że przecież on jest, że jeszcze nie nadszedł jego czas, a oni nie mają prawa tak się zachowywać, ale niestety z jego ust nie wydobył się żaden dźwięk. Nie mógł się ruszyć. Mógł tylko wodzić za nimi jednym okiem. Do tego rabin Apfelbaum zamiast wesprzeć go duchowo, próbował wymóc na nim zgodę na rozwód z Esterą. Sączył do jego ucha jad, mówiąc kim jest jego żona, a on właśnie jej w tym momencie najbardziej potrzebował. Chciał ją mieć przy sobie, chciał jej powiedzieć, jak bardzo we wszystkim się mylił, i że on, Aaron Goldblum bardzo ją kocha.

Na szczęście zorientował się, kto naprawdę mu dobrze życzy
Cytat:
Gdy był pewien, że jest już po nim, sprawy w swoje ręce wziął Abram. To on wraz z doktorem Silbermanem przegonił tych wszystkich, którzy mieli nadzieję nieźle się obłowić. To on wysłał telegram do Estery i wreszcie to on otoczył go prawdziwie synowską opieką. A potem zjawiła się ona, Estera. Położyła mu dłoń na czole i zapewniła, że wszystko będzie dobrze. Uwierzył jej i rozpłakał się jak małe dziecko. Od tego momentu zaczął zdrowieć. Mógł już normalnie otwierać lewe oko i pomału odzyskiwał czucie w lewej części ciała. Jeszcze mowa przychodziła mu z ogromną trudnością, ale doktor Silberman zapewnił go, że odpowiednie ćwiczenia mogą zdziałać cuda. Aaron i jemu ufał bez zastrzeżeń.

I na nic intrygi Mosze’go i rabina
Cytat:
- Oooppowiesz – odparł z trudem Aaron.
- Ale co? - na twarzy Josepha malowała się konsternacja.
- O... o... nim.
- O kim? - Joe nie miał pojęcia o co chodzi Goldblumowi. Niby o kim miał mu opowiadać? Przecież nie pastuszku z bajki braci Grimm, o którym opowiadał mu Matthew. I tu Josepha olśniło. Goldblum chciał, żeby mu opowiedział o Mattcie. Nie mogło być inaczej. Pewniejszym już głosem spytał: - chodzi panu o Matthew?
- Taak. – Aaron skinął głową i dodał: - mmów.
- Co chciałby pan o nim wiedzieć?
- Wwwszystko.

I dobrze, chociaż dowie się czegoś o swoim wnuku
Cytat:
- Joe uśmiechnął się – Matthew, gdy się urodził był bardzo ładny. Co ja mówię! Był śliczny, jak aniołek. Naomi, to znaczy Noemi była bardzo szczęśliwa, a Adam, mój brat, chodził dumny, jak paw. Wraz z pojawieniem się Matthew w naszej rodzinie zagościła radość w czystej postaci. Rósł, jak na drożdżach i wszędzie go było pełno. Wie pan, takie żywe srebro. Zresztą nadal taki jest. Wie pan, że już całkiem nieźle jeździ na kucyku? Ma to po mnie – rzekł z chełpliwością Joe i spojrzał dumnie na Aarona. Mężczyzna wpatrywał się w niego i… łzy ciekły mu po policzkach.

Bardzo się wzruszył

Kolejna część opowiadania. Bardzo ciepła i refleksyjna. W Goldblumie nastąpiła wielka przemiana. Przekonał się, jak bardzo kocha swoją żonę i jak bardzo jest ona potrzebna w jego życiu. Polubił Abrama i pogodził się z tym, że ma syna. Pragnie zabezpieczyć jego byt i włączyć go do rodziny. Przekonał się, że Abram jest bardzo dobrym, odpowiedzialnym człowiekiem, na którego w biedzie można liczyć, tak jak i na Esterę. Chce lepiej poznać i przekonać do siebie wnuczka, syna ukochanej córki Noemi. Nawet chętnie poznałby i zięcia, tego wcześniej znienawidzonego goja. Zastanawiam się, czy ta nienawiść do Cartwrightów pochodzi od samego Goldbluma, czy powstała pod wpływem sugestii rabina Apfelbauma? W czasie choroby zorientował się kto dobrze mu życzy, jest uczciwy i przyjazny, a kto liczy jedynie na jego majątek. Cóż, lepiej późno niż wcale. Okazało się, że jednak może liczyć na żonę, doktora, Abrama … no i Joe’go. Goldblum jest bystrym facetem, potrafiącym dobrze kalkulować i oceniać swoje szanse. Inaczej nie doszedłby do tak dużego majątku. Myślę, że mimo choroby da sobie radę z wrogami. Zwłaszcza, kiedy wie, na czym im zależy. To będzie bardzo interesująca rozgrywka. Mam nadzieję, że niedługo się o tym przekonam … no i jeszcze bystry Josele i jego mama Sara, też może pomogą Goldblumom porać się z chciwym Apfelbaumem i Mosze’m.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 8194
Przeczytał: 8 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 21:48, 05 Sty 2023    Temat postu:

Dziękuję bardzo za jak zwykle ciekawy komentarz. Very Happy Długo zastanawiałam się, czy Aaron powinien przejść aż tak głęboką przemianę. Czy coś takiego w ogóle jest możliwe? Doszłam jednak do wniosku, że o ile w życiu byłoby to raczej niemożliwe, to w opowiadaniu czemu nie. Pierwotnie chciałam go wyeliminować, ale później uznałam, że Aaron może wprowadzić do opowiadania nieco urozmaicenia. Mam tylko nadzieję, że ta jego przemiana będzie trwała. Mruga

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 8194
Przeczytał: 8 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 20:59, 08 Sty 2023    Temat postu:

***

Ryfka Hajfec krążyła niespokojnie po kuchni nie mogąc doczekać się pani Estery. Była wyraźnie zdenerwowana i od czasu do czasu mówiła coś do siebie półgłosem. Gdy wreszcie pani Goldblum otworzyła drzwi, Ryfka na jej widok aż krzyknęła. Estera zdumiona spojrzała na kucharkę, a ta jednym tchem z siebie wyrzuciła:
- Pani Goldblum grozi nam niewyobrażalne wręcz niebezpieczeństwo, ale ja wiedziałam, że prędzej czy później do tego dojdzie. Ten Mosze Levy to menda pierwszej wody. Nie spodziewałam się jednak, że posunie się do czegoś aż tak okropnego – tu Ryfka dla podkreślenia swych słów, uderzyła w stół ścierką trzymaną w dłoni.
- Droga pani Hajfec, nie bardzo rozumiem, o co chodzi – rzekła Estera – ale byłabym bardzo wdzięczna gdyby pani mogła się uspokoić i po kolei opowiedzieć mi, co właściwie się stało.
- A już mówię, mówię – Ryfka niczym przekupka na targu ujęła się pod boki i z pasją powiedziała: - ta wsza, ta menda zapchlona chce spalić państwa dom.
- To znaczy kto?!
- A co nie powiedziałam? No, przecież Mosze Levy. Jemu od małego źle z oczy patrzyło.
- Co też pani mówi, pani Hajfec? - Estera była wyraźnie zaskoczona i wstrząśnięta. - Dlaczego Mosze Levy miałby nas spalić?!
- Bo jest zły do szpiku kości! Zawsze taki był i zawsze było mu wszystkiego mało. Do tego zazdrości każdemu, komu lepiej się powodzi. To czort wcielony! On gotów iść po trupach, aby tylko osiągnąć swój cel!
- Mosze? Niemożliwe. Przyznaję, że jest w sobie zadufany i ma rozbuchane ambicje, ale żeby dopuścić się przestępstwa. Nie wierzę. Coś musiało się pani pomylić. A w ogóle skąd pani wzięła te rewelacje?
- Z dobrego źródła.
- To znaczy?
- Zaraz pani powiem – odparła Ryfka. – Chcę tylko, żeby pani wiedziała, że Levy próbował nastawić pana Goldbluma przeciwko pani. Na szczęście to mu się nie udało.
- Nie bardzo rozumiem jaki miałby w tym interes?
- Pani to ma dobre serce i z przeproszeniem, świata nie zna. Levy przechwalał się, że jak tylko pani mąż zamknie oczy, to on będzie zarządzał całym jego majątkiem i nawet pani mu w tym nie przeszkodzi.
- Naprawdę tak mówił? - spytała zszokowana Estera.
- Jakem Ryfka Hajfec, to najprawdziwsza prawda – odparła kucharka uderzywszy się z rozmachem w pierś.
- Cóż, trudno mi w to uwierzyć, ale też nie mam podstaw, żeby pani nie wierzyć – rzekła westchnąwszy Estera. - Tylko nadal nie rozumiem, dlaczego Mosze miałby nas spalić.
- A czego pani nie rozumie? - kucharka spojrzała na Esterę z politowaniem. - Mosze jest wyjątkowo chciwy, a do tego bardzo, ale to bardzo niecierpliwy. Nie zamierza marnować czasu na ciężką pracę. Chce być bogaty szybko i bez wysiłku.
- To zdaje się niesprawiedliwa ocena tego młodego człowieka. Przyznaję jest raczej antypatyczny, ale takie knucie, a tym bardziej chęć podpalenia naszego domu nie mieści mi się w głowie. Mój mąż i ojciec Moszego od zawsze prowadzą interesy. Są przyjaciółmi.
- A widziała pani, żeby stary Levy choć raz tu przyszedł?
- Muszę przyznać, że nie. – Odparła Estera i dodała: - byłam przekonana, że odwiedził mojego męża tak samo, jak inni, ale przecież doktor Silberman zabronił odwiedzin.
- A jakże, tak było – przyznała kucharka – tylko nikt pani nie powiedział, że ci wszyscy, co niby tak poważali pana Goldbluma, co mienili się przyjaciółmi na wieść o jego chorobie zlecieli się, jak sępy. Każdy gotów był coś dla siebie wyszarpnąć. Za nic mieli, to, że awanturują się przy łóżku ciężko chorego człowieka. Im wszystkim chodzi tylko o jedno – o pieniądze.
- To zmienia postać rzeczy – stwierdziła Estera. - Ma pani rację, ludzie bywają okropni, tylko dlaczego Mosze miałby nas podpalić?
- Pamięta pani ten kamień z wiadomością?
- Owszem.
- A tego mężczyznę, który pani naubliżał, gdy chciała pani wejść do synagogi?
- Pamiętam, ale…
- Jestem pewna, że to robota Levy’go – przerwała jej kucharka.
- Ale skąd ta pewność?
- A pamięta pani Sarę Rosenkranz?
- Tę biedną kobietę, której mąż trafił do więzienia?
- Tak, tę – Ryfka energicznie potaknęła.
- Ona zdaje się ma małego synka.
- Tak. Chłopak ma na imię Josele i może skończyć, tak jak jego ojciec.
- Co też pani mówi? - Estera ze zgrozą popatrzyła na kucharkę.
- Prawdę i powiem pani jeszcze, że ten mały rskal*) ma co nieco na sumieniu, ale mimo to jest dobrym dzieckiem, które bardzo chce pomóc swojej matce i to za wszelką cenę.
- Pani Hajfec, ja już się w tym wszystkim pogubiłam. Co mały Rosenkranz ma wspólnego z Mosze Levy’m?
- A to, że ta menda wykorzystywała chłopaka do różnych innych prac i na posyłki.
- Nie wiedziałam.
- A niby skąd miałaby pani to wiedzieć? - Ryfka wzruszyła ramionami – przecież Mosze nikomu się tym nie chwalił. Dawał chłopakowi centa lub dwa za fatygę i obaj byli zadowoleni. Dwa dni temu dał Josele całego srebrnego dolara.
- Za co?
- Nie domyśla się pani? - spytała kucharka, a gdy Estera popatrzyła na nią z niedowierzaniem, ta tylko ze smutkiem skinęła głową.
- Chłopiec to pani powiedział?
- Tak. On i jego matka są tu, czekają w korytarzu. Chcieliby z panią porozmawiać, o ile oczywiście pani się zgodzi.
- Oczywiście, że z nimi porozmawiam. Dlaczego od razu nie poprosiła pani ich do salonu.
- Sara nie chciała.
- No, to chociaż do kuchni.
- Też nie chciała. Mnie się widzi, że ona wstydzi się tej swojej biedy, zwłaszcza, że kiedyś była z niej taka elegancka kobieta, prawie dama.
- Niech pani da już spokój i lepiej poprosi tu panią Rosenkranz i jej syna. Nie wypada, żeby stała tam w korytarzu. Są moimi gośćmi i jak goście mają być traktowani.
- Jak pani sobie życzy – Ryfka uśmiechnęła i wyszła na korytarz. Po chwili słychać było, jakieś stłumione głosy i wreszcie do kuchni weszła wyraźnie zawstydzona Sara Rosenkranz, a za nią Josele, któremu obawy przed spotkaniem z panią Goldblum, nie przeszkodziły w rozglądaniu się po kuchni. Gdy jego spojrzenie padło na świeżo upieczone ciasto nie mógł powstrzymać się od głośnego przełknięcia śliny. To wszystko nie uszło uwadze pani Estery, która zaraz poprosiła swoich gości do salonu, a kucharce poleciła przygotować poczęstunek. Oczywiście Sara, nie chcąc robić kłopotu próbowała przekonać Esterę, że jest to zupełnie niepotrzebne, a oni chcą tylko powiedzieć coś ważnego i pójść sobie. Rzecz jasna, mały Josele miał odmienne zdanie niż jego matka i raz po raz spoglądał na ciasto, oblizując przy tym usta. Widząc to pani Goldblum głosem nie znoszącym sprzeciwu powiedziała, że nie zamierza z nimi rozmawiać w kuchni i to na stojąco. Wobec tak postawionej sprawy Sara zmuszona był skapitulować i wraz z Josele, którego trzymała mocno za rękę, poszli za panią Esterą do salonu. W tym samym czasie wrócił do domu Abram i chciał od razu sprawdzić, jak ma się pan Goldblum. Usłyszał jednak damskie głosy dochodzące z salonu i z czystej ciekawości zajrzał tam. Pani Estera skinęła na niego, a wtedy podszedł bliżej i grzecznie się przywitał z niespodziewanymi gośćmi. Wiedział kim jest kobieta siedząca przy stole. Mimo położenia w jakim się znajdowała uważał ją za dobrą i ładną, młodą kobietę. Jej syna też znał. Wiedział przecież, że Levy się nim wysługuje. Tyle razy mówił Moszemu, żeby tego nie robił, ale on nie chciał go słuchać. Kiedyś nawet wspomógł chłopaka kilkoma centami i słodką bułką. Potem chłopiec jakoś zniknął mu z pola widzenia, a i on miał wiele spraw na głowie, tak, że niemal o nim zapomniał. Tymczasem pani Estera rzekła:
- Cieszę się Abramie, że już wróciłeś. Pani Rosenkranz i jej synek przyszli do nas z pewną niepokojącą informacją. Dobrze byłoby, gdybyś i ty ich wysłuchał.

***

- Przeczuwałem, że Mosze nie odpuści, ale żeby nakłaniać małego chłopca do przestępstwa, to już przechodzi wszelkie wyobrażenie – rzekł wstrząśnięty Abram. On, pani Estera i Joe, który dołączył do nich po wyjściu gości, siedzieli w salonie wciąż wstrząśnięci tym czego dowiedzieli się od Sary i jej syna. - Teraz żałuję, że nie zainteresowałem się tym Josele, może wtedy zdołałbym jemu i jego matce jakoś pomóc.
- Całego świata nie zbawisz – zauważyła pani Estera i dodała: – na szczęście przyszli do nas.
- To, co pani dla nich zrobiła jest godne podziwu. Niewiele osób okazałoby taką wspaniałomyślność, już szybciej oddaliby ich w ręce stróża prawa.
- Ale za co, mój Abramie? Z panią Rosenkranz i jej synem los i tak obszedł się okrutnie, a ludzie jeszcze dołożyli swoje. To, że zaproponowałam jej u nas pracę nie jest żadną wspaniałomyślnością. Pomagać innym należy. Sam o tym wiesz doskonale. Poza tym pani Hajfec nie może zajmować się wszystkim. Ma dość pracy w kuchni, do tego robi zakupy i sprząta. Całe dnie jest na nogach. Tak więc pomoc jej się przyda. Pracy w tym domu jest dużo i dla Sary Rosenkranz starczy. To uczciwa i miła kobieta. Dobrze wychowuje syna. Kim bym była, gdyby im nie pomogła? Zwłaszcza, że mam ku temu możliwości.
- Oczywiście ma pani rację – przyznał mężczyzna – obawiam się tylko, że jeśli Levy dowie się, że oni o wszystkim nas powiadomili będzie chciał się na nich zemścić.
- To możliwe – powiedział Joe przysłuchujący się rozmowie. - Tego Mosze widziałem zaledwie dwa razy, ale to naprawdę nieciekawy typ. Myślę, że ja i Abram powinniśmy mieć oko na niego i oczywiście panią Sarę i jej syna.
- A tak bliżej, co masz na myśli? - zainteresował się Abram.
- Skoro on jest na tyle podły, żeby grozić bezbronnej kobiecie i dziecku, to nie widzę powodu, dla którego nie mielibyśmy potraktować, go w podobnym sposób.
- Chcesz zniżyć się do jego poziomu?
- Tylko wtedy, gdy nie będę miał innego wyjścia – odparł Joe. - Mój brat Adam zawsze powtarza, że perswazją można osiągnąć więcej niż siłą, tak więc spróbujmy wyperswadować Levy’emu te idiotyczne pomysły, które lęgną się w jego głowie niczym stado królików. Proponuję, żebyśmy jutro poważnie z nim porozmawiali. Mam nadzieję, że przy okazji uda nam się z niego wyciągnąć więcej niżby sam chciał nam powiedzieć.
- Możemy spróbować, czemu nie, ale obawiam się, że nasze wysiłki pójdą na marne – powiedział Abram i nie wyglądał przy tym na przekonanego.
- Joe ma rację – stwierdziła pani Estera – spróbujcie z nim porozmawiać, ale spokojnie, tak aby nikomu przy tym nie zaszkodzić.
- Pani się martwi o tego łajdaka i to po tym czego dowiedziała się pani od małego Josele? - Joe nie krył zdziwienia.
- Każdy wart jest troski.
- Owszem, ale nie Levy, a poza tym uważam, że okażemy mu wystarczającą troskę, gdy z nim szczerze pogadamy – odparł Joe.
- Ja też tak myślę – Abram wsparł Josepha. - Ta rozmowa to więcej niż powinniśmy w stosunku do niego zrobić. Damy mu szansę poprawy, jeśli z niej nie skorzysta, to nie pozostanie nam nic innego, jak zgłosić sprawę na miejscowy posterunek.
- Myślisz, że goje zechcą się zająć jedynie podejrzeniami. Póki co nic się nie stało. To tylko słowa przeciw słowom – stwierdziła pani Estera. - Wiecie chłopcy, pomyślałam sobie, że zamiast rozmawiać z Levy’m lepiej byłoby, gdybyście jutro odwiedzili panią Rosenkranz i sprawdzili w jakich warunkach żyje z dzieckiem. To, że im się nie przelewa to widać gołym okiem. Chłopiec jest wychudzony, a i pani Sara wygląda jak własny cień. Zorientujecie się w jakim stanie jest dom, w którym mieszkają. Idzie przecież zima. Na pewno nie mają drewna na opał.
- Obawiam się, że „dom” to określenie na wyrost, tak, jak i nazwa ulica przy której mieszkają, Golden Street – zauważył Abram. - Tam mieszka najgorsza biedota.
- Skoro tak, to zmienia postać rzeczy. Trzeba im przygotować ten pawilon gościnny na tyłach naszego domu. Myślę, że tam będzie im wygodnie, a pani Sara będzie miała blisko do pracy – rzekła Estera.
- Świetny pomysł, ale nie uważa pani, że pan Goldblum powinien o wszystkim się dowiedzieć?
- Owszem, ale nie wcześniej niż doktor Silberman na to pozwoli – odparła Estera. - Wtedy dopiero mu to powiem i to tylko o przyjęciu nowej pracownicy. Wiadomości o Mosze Levy’m i jego zamyśle wolałabym mu, przynajmniej na razie, nie przekazywać.
- Oczywiście, ma pani rację – odparł Abram i ze skruchą szybko dodał: - jak w ogóle mogło mi coś takiego przyjść do głowy, przecież takie wieści mogłyby tylko pogorszyć stan zdrowia pana Goldbluma.
- Cieszę się, że tak dobrze się rozumiemy – Estera uśmiechnęła się ciepło i wstawszy z fotela rzekła: - z teraz, wybaczcie mi panowie, ale pójdę już do męża.
Abram i Joseph poderwali się ze swoich krzeseł, a gdy kobieta opuściła salon popatrzyli na siebie i już wiedzieli, co powinni zrobić.
- Myślę, że jeszcze przed kolacją, póki jest widno, powinniśmy obejść całą posiadłość – zaproponował Joe i dodał: - strzeżonego Pan Bóg strzeże.
- Wyjąłeś mi to z ust – stwierdził Abram. - Uważam, że dopóki sytuacja się nie wyjaśni, nie zaszkodzi trzymać wartę. Porozmawiam z naszym woźnicą. Powinien wiedzieć, co nam grozi. Będzie miał na oku stajnię i zabudowania gospodarcze, a gdyby doszło do najgorszego zajmie się końmi. Jego syn też nam pomoże.
- To w takim razie my dwaj musimy pilnować domu – rzekł Joe i spytał: - to którą wachtę bierzesz?

***


______________________________________________________________
*Rskal (רסקאל ) - łobuziak


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 0:19, 10 Sty 2023    Temat postu:

Cytat:
Estera zdumiona spojrzała na kucharkę, a ta jednym tchem z siebie wyrzuciła:
- Pani Goldblum grozi nam niewyobrażalne wręcz niebezpieczeństwo, ale ja wiedziałam, że prędzej czy później do tego dojdzie. Ten Mosze Levy to menda pierwszej wody. Nie spodziewałam się jednak, że posunie się do czegoś aż tak okropnego – tu Ryfka dla podkreślenia swych słów, uderzyła w stół ścierką trzymaną w dłoni.

Jak widać Mosze nie ma zbyt wielu wielbicieli
Cytat:
- A już mówię, mówię – Ryfka niczym przekupka na targu ujęła się pod boki i z pasją powiedziała: - ta wsza, ta menda zapchlona chce spalić państwa dom.
- To znaczy kto?!
- A co nie powiedziałam? No, przecież Mosze Levy. Jemu od małego źle z oczy patrzyło.
- Co też pani mówi, pani Hajfec? - Estera była wyraźnie zaskoczona i wstrząśnięta. - Dlaczego Mosze Levy miałby nas spalić?!
- Bo jest zły do szpiku kości! Zawsze taki był i zawsze było mu wszystkiego mało. Do tego zazdrości każdemu, komu lepiej się powodzi. To czort wcielony! On gotów iść po trupach, aby tylko osiągnąć swój cel!

Brzmi bardzo groźnie
Cytat:
Chcę tylko, żeby pani wiedziała, że Levy próbował nastawić pana Goldbluma przeciwko pani. Na szczęście to mu się nie udało.
- Nie bardzo rozumiem jaki miałby w tym interes?
- Pani to ma dobre serce i z przeproszeniem, świata nie zna. Levy przechwalał się, że jak tylko pani mąż zamknie oczy, to on będzie zarządzał całym jego majątkiem i nawet pani mu w tym nie przeszkodzi.
- Naprawdę tak mówił? - spytała zszokowana Estera.
- Jakem Ryfka Hajfec, to najprawdziwsza prawda – odparła kucharka uderzywszy się z rozmachem w pierś.

To jest prawdopodobne
Cytat:
- Tylko nadal nie rozumiem, dlaczego Mosze miałby nas spalić.
- A czego pani nie rozumie? - kucharka spojrzała na Esterę z politowaniem. - Mosze jest wyjątkowo chciwy, a do tego bardzo, ale to bardzo niecierpliwy. Nie zamierza marnować czasu na ciężką pracę. Chce być bogat

Pani Estera nadal nie wierzy w zły charakter Mosze’go
Cytat:
… tylko nikt pani nie powiedział, że ci wszyscy, co niby tak poważali pana Goldbluma, co mienili się przyjaciółmi na wieść o jego chorobie zlecieli się, jak sępy. Każdy gotów był coś dla siebie wyszarpnąć. Za nic mieli, to, że awanturują się przy łóżku ciężko chorego człowieka. Im wszystkim chodzi tylko o jedno – o pieniądze.
- To zmienia postać rzeczy – stwierdziła Estera. - Ma pani rację, ludzie bywają okropni, tylko dlaczego Mosze miałby nas podpalić?
- Pamięta pani ten kamień z wiadomością?
- Owszem.
- A tego mężczyznę, który pani naubliżał, gdy chciała pani wejść do synagogi?
- Pamiętam, ale…
- Jestem pewna, że to robota Levy’go – przerwała jej kucharka.

Jeśli tak mówi, to na pewno ma jakiś dowód
Cytat:
- A pamięta pani Sarę Rosenkranz?
- Tę biedną kobietę, której mąż trafił do więzienia?
- Tak, tę – Ryfka energicznie potaknęła.
- Ona zdaje się ma małego synka.
- Tak. Chłopak ma na imię Josele i może skończyć, tak jak jego ojciec.
- Co też pani mówi? - Estera ze zgrozą popatrzyła na kucharkę.
- Prawdę i powiem pani jeszcze, że ten mały rskal*) ma co nieco na sumieniu, ale mimo to jest dobrym dzieckiem, które bardzo chce pomóc swojej matce i to za wszelką cenę.
- Pani Hajfec, ja już się w tym wszystkim pogubiłam. Co mały Rosenkranz ma wspólnego z Mosze Levy’m?
- A to, że ta menda wykorzystywała chłopaka do różnych innych prac i na posyłki.

Ciekawe, że kucharka dobrze mówi o Sarze

Cytat:
Dwa dni temu dał Josele całego srebrnego dolara.
- Za co?
- Nie domyśla się pani? - spytała kucharka, a gdy Estera popatrzyła na nią z niedowierzaniem, ta tylko ze smutkiem skinęła głową.
- Chłopiec to pani powiedział?
- Tak. On i jego matka są tu, czekają w korytarzu. Chcieliby z panią porozmawiać, o ile oczywiście pani się zgodzi.
- Oczywiście, że z nimi porozmawiam.

No to dowie się ciekawych rzeczy
Cytat:
Gdy jego spojrzenie padło na świeżo upieczone ciasto nie mógł powstrzymać się od głośnego przełknięcia śliny. To wszystko nie uszło uwadze pani Estery, która zaraz poprosiła swoich gości do salonu, a kucharce poleciła przygotować poczęstunek. Oczywiście Sara, nie chcąc robić kłopotu próbowała przekonać Esterę, że jest to zupełnie niepotrzebne, a oni chcą tylko powiedzieć coś ważnego i pójść sobie. Rzecz jasna, mały Josele miał odmienne zdanie niż jego matka i raz po raz spoglądał na ciasto, oblizując przy tym usta. Widząc to pani Goldblum głosem nie znoszącym sprzeciwu powiedziała, że nie zamierza z nimi rozmawiać w kuchni i to na stojąco. Wobec tak postawionej sprawy Sara zmuszona był skapitulować i wraz z Josele, którego trzymała mocno za rękę, poszli za panią Esterą do salonu.

Josele korzysta z każdej okazji, żeby choć popatrzeć na jedzenie
Cytat:
Wiedział kim jest kobieta siedząca przy stole. Mimo położenia w jakim się znajdowała uważał ją za dobrą i ładną, młodą kobietę. Jej syna też znał. Wiedział przecież, że Levy się nim wysługuje. Tyle razy mówił Moszemu, żeby tego nie robił, ale on nie chciał go słuchać. Kiedyś nawet wspomógł chłopaka kilkoma centami i słodką bułką.

Abram też ma dobre zdanie i o pani Sarze i o Josele
Cytat:
- Przeczuwałem, że Mosze nie odpuści, ale żeby nakłaniać małego chłopca do przestępstwa, to już przechodzi wszelkie wyobrażenie – rzekł wstrząśnięty Abram. On, pani Estera i Joe, który dołączył do nich po wyjściu gości, siedzieli w salonie wciąż wstrząśnięci tym czego dowiedzieli się od Sary i jej syna. - Teraz żałuję, że nie zainteresowałem się tym Josele, może wtedy zdołałbym jemu i jego matce jakoś pomóc.
- Całego świata nie zbawisz – zauważyła pani Estera i dodała: – na szczęście przyszli do nas.

Pani Estera z pewnością im pomoże
Cytat:
To, że zaproponowałam jej u nas pracę nie jest żadną wspaniałomyślnością. Pomagać innym należy. Sam o tym wiesz doskonale. Poza tym pani Hajfec nie może zajmować się wszystkim. Ma dość pracy w kuchni, do tego robi zakupy i sprząta. Całe dnie jest na nogach. Tak więc pomoc jej się przyda. Pracy w tym domu jest dużo i dla Sary Rosenkranz starczy. To uczciwa i miła kobieta. Dobrze wychowuje syna. Kim bym była, gdyby im nie pomogła? Zwłaszcza, że mam ku temu możliwości.
- Oczywiście ma pani rację – przyznał mężczyzna – obawiam się tylko, że jeśli Levy dowie się, że oni o wszystkim nas powiadomili będzie chciał się na nich zemścić.

Abram ma rację Mosze to mściwy typ
Cytat:
Myślę, że ja i Abram powinniśmy mieć oko na niego i oczywiście panią Sarę i jej syna.
- A tak bliżej, co masz na myśli? - zainteresował się Abram.
- Skoro on jest na tyle podły, żeby grozić bezbronnej kobiecie i dziecku, to nie widzę powodu, dla którego nie mielibyśmy potraktować, go w podobnym sposób.
- Chcesz zniżyć się do jego poziomu?
- Tylko wtedy, gdy nie będę miał innego wyjścia – odparł Joe. - Mój brat Adam zawsze powtarza, że perswazją można osiągnąć więcej niż siłą, tak więc spróbujmy wyperswadować Levy’emu te idiotyczne pomysły, które lęgną się w jego głowie niczym stado królików. Proponuję, żebyśmy jutro poważnie z nim porozmawiali. Mam nadzieję, że przy okazji uda nam się z niego wyciągnąć więcej niżby sam chciał nam powiedzieć.
- Możemy spróbować, czemu nie, ale obawiam się, że nasze wysiłki pójdą na marne – powiedział Abram i nie wyglądał przy tym na przekonanego.

W tym wypadku chyba Abram ma rację
Cytat:
- Skoro tak, to zmienia postać rzeczy. Trzeba im przygotować ten pawilon gościnny na tyłach naszego domu. Myślę, że tam będzie im wygodnie, a pani Sara będzie miała blisko do pracy – rzekła Estera.
- Świetny pomysł, ale nie uważa pani, że pan Goldblum powinien o wszystkim się dowiedzieć?
- Owszem, ale nie wcześniej niż doktor Silberman na to pozwoli – odparła Estera. - Wtedy dopiero mu to powiem i to tylko o przyjęciu nowej pracownicy. Wiadomości o Mosze Levy’m i jego zamyśle wolałabym mu, przynajmniej na razie, nie przekazywać.
- Oczywiście, ma pani rację – odparł Abram i ze skruchą szybko dodał: - jak w ogóle mogło mi coś takiego przyjść do głowy, przecież takie wieści mogłyby tylko pogorszyć stan zdrowia pana Goldbluma.

Abram myśli o wszystkim - o Mosze, o Goldblumie …
Cytat:
- Myślę, że jeszcze przed kolacją, póki jest widno, powinniśmy obejść całą posiadłość – zaproponował Joe i dodał: - strzeżonego Pan Bóg strzeże.
- Wyjąłeś mi to z ust – stwierdził Abram. - Uważam, że dopóki sytuacja się nie wyjaśni, nie zaszkodzi trzymać wartę. Porozmawiam z naszym woźnicą. Powinien wiedzieć, co nam grozi. Będzie miał na oku stajnię i zabudowania gospodarcze, a gdyby doszło do najgorszego zajmie się końmi. Jego syn też nam pomoże.
- To w takim razie my dwaj musimy pilnować domu – rzekł Joe i spytał: - to którą wachtę bierzesz?

Bardzo rozsądny pomysł

Kolejna ciekawa część opowiadania. Pani Estera dowiaduje się o knowaniach Mosze’go, jego chęci podpalenia jej domu. Jest zdziwiona i zbulwersowana. Aż nie dowierza, jak można być takim złym. Słowa kucharki potwierdzają pani Sara i jej synak Josele, którego Mosze chciał namówić do tego czynu. Na szczęście Josele powiedział o wszystkim matce, a ta postanowiła ostrzec panią Goldblum. Pani Estera dostrzega nędzę Rosenkranzów i postanawia im pomóc. Oferuje miejsce do zamieszkania i pracę. Joe i Abram dochodzą do wniosku, że strzeżonego pan Bóg strzeże i warto obejść wieczorem i w nocy zabudowania, żeby zapobiec ewentualnemu podpaleniu. Ciekawe, czy ich argumenty trafią do Mosze’go? Czy będą musieli uciec się do argumentów siłowych? Prawdę mówiąc Mosze zapracował na porządne bęcki? Joe się w takowych specjalizuje … Czekam na kontynuację. Niecierpliwie czekam.



    Post został pochwalony 0 razy
    Powrót do góry
    Zobacz profil autora
    ADA
    Administrator



    Dołączył: 22 Kwi 2017
    Posty: 8194
    Przeczytał: 8 tematów

    Pomógł: 5 razy
    Ostrzeżeń: 0/3

    PostWysłany: Śro 22:30, 11 Sty 2023    Temat postu:

    Dziękuję za obszerny i ciekawy komentarz. Było mi miło go przeczytać Very Happy Pani Estera, może trochę naiwnie, ale wierzy w ludzi, dlatego tak ciężko jest jej pogodzić się z tym, że Mosze jest z gruntu zły. Abram i Joe zamierzają z nim porozmawiać, ale czy do tego dojdzie? O tym już wkrótce. Smile

    Post został pochwalony 0 razy
    Powrót do góry
    Zobacz profil autora
    ADA
    Administrator



    Dołączył: 22 Kwi 2017
    Posty: 8194
    Przeczytał: 8 tematów

    Pomógł: 5 razy
    Ostrzeżeń: 0/3

    PostWysłany: Pią 13:06, 13 Sty 2023    Temat postu:

    Dziś trochę lżejszy odcinek Mruga

    ***

    Tymczasem w salonie domu Cartwrightów.

    - Widzę, że cieszysz się z tej przeprowadzki – rzekł Ben z ledwie ukrywanym smutkiem w głosie.
    - Pewnie dziadziu, nawet nie wiesz jak. Będę miał taki duży, piękny pokój, z którego jak dobrze się wychylić to między drzewami widać jezioro Tahoe – Matthew z radości niemal zachłystywał się słowami i nie mógł usiedzieć na miejscu.
    - Lepiej żebyś tego nie robił, bo możesz wypaść z okna – ostrzegł go Ben.
    - E tam – chłopczyk machnął ręką – przecież dach jest spadzisty i można po nim zjechać, i nic się nie stanie.
    - Lepiej tego nie próbuj, bo twój tata nie będzie zadowolony.
    - Wiem, wiem i nie martw się dziadziu, będę grzeczny – zapewnił Matti.
    - To bardzo mnie cieszy, zwłaszcza, że Holly będzie potrzebowała twojej pomocy. Słyszałeś, co powiedział doktor Martin?
    - Aha – Matti skinął głową - żeby się nie przemęczała i dużo odpoczywała, bo inaczej znowu zemdleje.
    - Otóż to właśnie. Co prawda twój brat lub siostra przyjdą na świat w lutym, ale teraz Holly musi dużo wypoczywać, a ty ją przypilnujesz. Zgoda?
    - Zgoda – odparł Matthew i z pewnością w głosie dodał: - a w lutym urodzi się brat, a nie żadna siostra. Co niby miałbym z nią robić. Dziewczyny tylko się stroją i płaczą.
    - A dlaczego tak uważasz? - Ben zrobił wielkie oczy. - Są dziewczynki, które potrafią dorównać chłopcom, na przykład Holly, albo ciocia Emily.
    - Dziadziu, przecież one są kobietami, a nie dziewczynkami – rzekł Matthew i z politowaniem spojrzał na Bena, którego cała ta rozmowa zaczęła bawić.
    - Masz rację, ale i one kiedyś były małe. Na przykład Holly, podobnie jak ty lubiła wspinać się na drzewa.
    - Naprawdę? - na buzi chłopca malowało się zdziwienie – nigdy mi o tym nie mówiła, a skąd to wiesz?
    - Od cioci Emily. Podobno tata Holly miał z nią sporo kłopotu, bo lubiła we wszystko wtykać swój nos.
    - To tak, jak ja – stwierdził radośnie Matt.
    - Owszem – zaśmiał się Ben. - Widzisz więc, że dziewczynki też mogą być fajne.
    - No, może. Sam już nie wiem – Matthew wzruszył ramionami i nagle jakaś myśl przyszła mu do głowy i z całą dziecięcą szczerością, spytał: - To, skoro są takie fajne, to dlaczego ty dziadziu masz samych synów?
    Benowi odjęło mowę. Niewiele było w stanie go zaskoczyć, ale musiał przyznać, że pytanie wnuka wywołało u niego konsternację. No, bo jak niby miał wytłumaczyć małemu chłopcu, że dorośli nie mają wpływu na to, czy urodzi się chłopiec, czy dziewczynka, a dzieci nie są towarem na półce sklepowej i nie można sobie kupić synka lub córeczki. Tymczasem Matti zaintrygowany tematem zaczął głębiej drążyć niewygodny dla Bena temat.
    - A może, żeby urodziła się dziewczynka to muszą być, jakieś szczególne zdolności?
    - Nie sądzę – Ben zmieszany kolejnym pytaniem wnuka, odzyskał na tyle głos, żeby mu odpowiedzieć. Jednocześnie postanowił natychmiast przerwać tę kłopotliwą rozmowę. Wstał więc z fotela, mówiąc: - nie chciałbyś pójść ze mną do stajni? Coś twój tata długo nie wraca.
    - Pewnie, że pójdę. A jak już mówisz o tacie, to jak myślisz, on ma takie zdolności, czy nie?
    Tu Ben z wrażenia opadł na fotel. Matti spojrzał uważnie na dziadka.
    - Dobrze się czujesz? - spytał zaniepokojony.
    - Dobrze.
    - To cieszę się, bo chciałbym jeszcze o coś cię zapytać, dziadziu.
    - Pytaj – odparł z rezygnacją Ben.
    - Ricky Fallon, ten mieszkający pod lasem przy drodze do Reno, wiesz, o kogo mi chodzi?
    - Tak, wiem – Ben odetchnął, bo wszystko wskazywało, że chłopiec porzucił kłopotliwy temat.
    - To on właśnie, ma same siostry – tu Ben jęknął, a Matt z powagą skinął głową myśląc, że dziadek współczuje Rickowi. - Jego tata twierdzi, że coś musiało się popsuć w jego maszynce, bo przecież inaczej nie miałby aż tylu córek. Dziadziu, o jakiej maszynce mówił pan Fallon? I w ogóle skąd biorą się dzieci?
    Ben wstrzymał powietrze i nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Matti w swej ciekawości zdecydowanie przewyższał swojego ojca, gdy ten był mały. Kto właściwie powiedział, że z wnukami nie ma żadnych kłopotów, zastanawiał się Ben, gdy tymczasem oczy Matta niemal go przewiercały. Nie było szansy, żeby uniknąć odpowiedzi, nie pozostało mu więc nic innego, jak coś na poczekaniu wymyślić, ale co? I wtedy z kłopotu wybawił go Adam, który właśnie skończył pracę w stajni i wrócił do domu na obiad.
    - Tato, uważam, że twojemu Buckowi nic nie dolega – powiedział. - Kopyto wydaje się być w porządku, ale niech Hoss rzuci na nie okiem. On z nas wszystkich ma największe doświadczenie.
    - Tak, zrobi to, gdy wróci z Virginia City – odparł Ben nieswoim głosem, spoglądając to na syna to na wnuka. Dziwne zachowanie ojca zwróciło wreszcie uwagę Adama.
    - Co tu się stało? - spytał.
    - Nic takiego, po prostu rozmawialiśmy sobie.
    - Doprawdy? Matthew, znowu narozrabiałeś? - Adam uważnie spojrzał na syna, a ten zaprzeczył ruchem głowy i odparł:
    - Tylko rozmawialiśmy. Zadałem, dziadziowi pytanie i miał mi właśnie odpowiedzieć, ale ty wróciłeś.
    - I bardzo dobrze – stwierdził Ben – bo uważam, Matti, że na to pytanie powinien odpowiedzieć ci tata.
    - Chętnie – odparł Adam – ale może najpierw powiecie mi, jakie to było pytanie.
    - Służę – rzekł z dziwnym błyskiem w oku Ben, zadowolony, że to teraz Adam pomęczy się nad odpowiedzią – pytanie brzmi: skąd biorą się dzieci?
    Adam z trudem przełknął ślinę. Wiedział, że kiedyś stanie przed tą kwestią, ale nie spodziewał się, że nastąpi to aż tak szybko. Tymczasem Ben odetchnął z widoczną ulgą i energicznie podniósł się z fotela, mówiąc:
    - To ja zajrzę do Bucka, a wy tu sobie pogadajcie – rzekł, dużymi krokami zmierzając do drzwi.
    - Ale tato zaczekaj – w oczach Adama pojawiło się zdumienie. Był przy tym widocznie zdezorientowany.
    - Nie, nie. Nie przeszkadzajcie sobie – odparł w pośpiechu Ben i już go nie było. Zapadła cisza, która aż dzwoniła w uszach. Adam podobnie, jak jego ojciec najchętniej salwowałby się ucieczką, ale niestety nie mógł. Musiał mężnie stawić czoła własnemu synowi. Westchnął ciężko i usiadł w fotelu. Czuł się nieswojo, gdy Matt świdrował go wzrokiem i wyraźnie oczekiwał na udzielenie mu odpowiedzi. Kolejny raz westchnął i z rezygnacją, tak, jakby szedł na ścięcie, zapytał:
    - To co chciałbyś wiedzieć?
    - Wszystko – odparł stanowczo chłopiec.
    - To bardzo dużo – zauważył Adam i poczuł się nieco pewniej. W tym słowie „wszystko” upatrywał bowiem szansę na skierowanie rozmowy na zupełnie inne tory. Matthew, jakby czytając w myślach ojca rozszerzył swoją wcześniejszą odpowiedź, mówiąc:
    - Wszystko, co dotyczy tego skąd biorą się dzieci i dlaczego jedni mają tylko córki, a inni, tak, jak dziadzio, samych synów. Czy to są jakieś cechy indywidualne?
    - Słucham?!!! - Adam, zrobiwszy duże oczy, nie był w stanie ukryć zaskoczenia. - Cechy indywidualne? Skąd ci to przyszło do głowy?
    - Z gazety – Matt wzruszył ramionami. - Dziadzio czytał jakiś artykuł o bykach i tam było o cechach indywidualnych, to znaczy, że każdy byk jest inny. Prawda, że to prawda?
    - Tak – Adam skinął głową, zastanawiając się do czego zmierza jego syn. Zaraz też jego ciekawość została zaspokojona bowiem Matt powiedział:
    - No, właśnie. To skoro każdy byk jest inny, bardziej lub mniej zadziorny, to z ludźmi musi być tak samo.
    - Twój wywód nie jest pozbawiony słuszności – mruknął Adam.
    - Dziękuję tato, ale ja nadal nie wiem skąd biorą się dzieci i dlaczego…
    - Już dobrze, dobrze – Adam w geście obronnym uniósł dłonie w górę. - Nie musisz na okrągło powtarzać tego pytania. Widzisz synku, to nie jest takie proste, jakby ci się wydawało. Pojawienie się dzieci na świecie to doniosła, piękna chwila i rodzice zawsze są z tego powodu szczęśliwi.
    - Naprawdę? - Matt z powątpiewaniem spojrzał na ojca. - No, nie wiem. Tata Ricka Fallona, twierdzi, że los go pokarał i to pięć razy z rzędu. Zamiast od razu dać mu syna najpierw dał mu córki, a córki to przecież same kłopoty.
    - Nie większe niż z synami – zauważył Adam.
    - Może tak, może nie. Tego nie wiem i nadal nie wiem skąd biorą się dzieci.
    - Widzę, że w tej kwestii jesteś bardzo uparty.
    - Czy jest w tym coś złego?
    - Oczywiście, że nie – odparł Adam drapiąc się po policzku – tylko widzisz, to jest bardzo skomplikowane…
    - O czym mówicie? Co niby jest takie skomplikowane? - spytała stojąca u szczytu schodów Holly.
    - A nic, nic – Adam zerwał się z fotela i wbiegł na schody, żeby pomóc swej ciężarnej małżonce przy schodzeniu. Holly, jak na szósty miesiąc miał duży brzuch, a do tego ostatnio bardzo puchły jej nogi, dlatego też chodziła wolniej i jak twierdziła, czuła się dziwnie pozbawiona energii. Gdy wreszcie usadowiła się wygodnie w fotelu, a małżonek podsunął jej pod nogi specjalnie do tego przeznaczony stołeczek, spojrzała to na Adama, to na Matta i spytała:
    - To teraz słucham, co niby jest takie skomplikowane?
    - Zapytałem najpierw dziadzia, a potem tatę…
    - Matthew nie zawracaj Holly głowy – Adam przerwał synowi głosem ostrzejszym niż zamierzał.
    - Spokojnie panowie. Chętnie dowiem się jaki problem ma Matthew. Mów synku, o co chodzi?
    - Skąd biorą się dzieci? - wyrzucił z siebie chłopiec i utkwił w Holly spojrzenie pełne nadziei. Nadziei na to, że wreszcie dowie się tego, co od kilku dni tak mocno go nurtowało.
    - To tata ci nie powiedział? - spytała Holly i z ledwie skrywanym uśmieszkiem spojrzała na Adama. Ten pod wpływem jej wzroku zmieszał się i wymruczał:
    - Chciałem powiedzieć, ale ty się pojawiłaś.
    - Och, wybacz – rzekła z fałszywą, przepraszającą miną – gdybym wiedziała nie przerwałabym wam tak ważnej rozmowy, ale nie przeszkadzaj sobie, chętnie posłucham. Może dowiem się czegoś nowego.
    W oczach Adama pojawiła się chęć mordu, tymczasem jego rezolutna żona wsparła dłonie na brzuchu i nic już nie mówiąc świetnie bawiła się zakłopotaniem męża. Adam wzięty w podwójny ogień, zdał sobie sprawę, że nic go nie uchroni przed kompromitacją. Spojrzał na dwie najbliższe mu osoby. Matt patrzył na niego z ciekawością i zniecierpliwieniem, a Holly, jego Holly z wyraźną kpiną.
    - Skoro tak – rzekł Adam – to widziałeś kiedyś, co robi byk na pastwisku…
    - Dosyć! - krzyknęła Holly – pozwól, że ja opowiem Mattowi skąd biorą się dzieci.
    - Proszę bardzo – odparł Adam z urażoną miną, jednocześnie czując ogromną ulgę, że to nie on będzie mierzył się z tak poważnym tematem. Wstał z kanapy z zamiarem opuszczenia salonu, ale głos Holly spowodował, że zastygł w bezruchu.
    - A ty dokąd?! - spytała i głosem nieznoszącym sprzeciwu, poleciła: - siadaj i słuchaj uważnie, bo kolejnemu synowi nie ja, a ty wytłumaczysz, tę jakże ciekawą kwestię.
    Adam usiadł posłusznie i wbił w Holly spojrzenie nie wróżące nic dobrego. Obiecawszy sobie, że porozmawia z nią wieczorem i powie, co o niej myśli, splótł ręce na piersi i z ponurym wyrazem twarzy zaczął przysłuchiwać się temu, co mówi Holly. A ona w jak najdelikatniejszy sposób zaczęła opowiadać Matthew, jak rodzi się miłość pomiędzy kobietą i mężczyzną, i jak pod wpływem tego uczucia przychodzą na świat dzieci. Mówiła o tym wszystkim przywołując, jako przykład pszczółki, motyle i ptaszki. Nie unikała odpowiedzi na pytania, które w związku z tym intrygowały Matta. Chłopczyk dowiedział się, że bliskość i czułość, okazywana sobie przez małżonków, prowadzi do poczęcia dziecka, które rośnie w brzuchu kobiety. Gdy jest już na tyle duże, żeby samodzielnie oddychać, po prostu opuszcza bezpieczne schronienie i wychodzi z brzuszka mamy. Tu Adam zbladł, bowiem był pewien, że jego syn zażyczy sobie dokładnego opisu porodu. Na szczęście jednak chłopcu wystarczyło wyjaśnienie udzielone przez Holly. Wreszcie usatysfakcjonowany tym, co usłyszał, stracił zainteresowanie tematem i stwierdził, że chce mu się pić i jakby nigdy nic pobiegł do kuchni, głośno wołając Hop Singa.
    - Spisałaś się wspaniale – rzekł po chwili ciszy Adam z podziwem spoglądając na żonę – ja bym tak nie potrafił.
    - Wiem, ty opowiedziałbyś mu o tym, co dzieje się na pastwisku – odparła Holly z politowaniem spoglądając na męża.
    - W porządku, to był z mojej strony głupi pomysł – przyznał - ale nie wiedziałem, co mam mu powiedzieć. To pytanie zupełnie mnie zaskoczyło, a do tego ojciec zamiast mi pomóc, po prostu uciekł.
    - I dobrze zrobił. To było zadanie dla ojca, a nie dla dziadka – zauważyła Holly.
    - Znowu masz rację. Nie spisałem się, prawda?
    - Nie bardzo.
    - Obiecuję, że gdy przyjdzie czas i nasz syn postawi takie samo pytanie, jak Matt będę wiedział, co odpowiedzieć.
    - Mam nadzieję – Holly skinęła lekko głową i pogłaskała się po brzuchu.
    - A tak swoją drogą, skąd wiesz, jak na takie tematy rozmawiać z dziećmi? - zainteresował się Adam.
    - Nie zapominaj, że miałam tatę lekarza. Wcześnie straciłam mamę i tata musiał połączyć rolę matki i ojca.
    - Podziwiam go. Szkoda, że nie zdążyłem go poznać - odparł Adam.
    - Na pewno przypadlibyście sobie do gustu – stwierdziła Holly.
    - Pewnie tak. Wiesz, jakoś nie wyobrażam sobie, żebym mógł na takie tematy rozmawiać z córką. To przecież rola matki.
    - Owszem, ale czasem ojciec nie ma wyjścia. A ty ile miałeś lat, gdy tata powiedział ci skąd się biorą dzieci?
    - Nie powiedział – rzekł Adam i po chwili dodał: - sam się dowiedziałem.
    - Ciekawe od kogo?
    - A czy to ważne?
    - Dla dziecka bardzo ważne. To zawsze powinien być rodzic.
    - Jak na dziewczynę z Południa masz bardzo postępowe poglądy – zauważył Adam.
    - Czy ja wiem – Holly wzruszyła ramionami. - Każdy z nas ma rozum i nie powinien bać się go używać. To, że jestem kobietą nie czyni mnie gorszą od mężczyzn.
    - Tego nie powiedziałem, ale…
    - Ach, jest więc i „ale” – Holly kpiąco spojrzała na męża.
    - Po prostu wy, kobiety jesteście delikatniejsze, wrażliwsze. Nie wszystko jesteście w stanie pojąć, ale to nie znaczy, że w jakikolwiek sposób jesteście od nas gorsze. Po prostu jesteście inne.
    - Jasne – odparła Holly z wściekłym błyskiem w oku - inne to znaczy głupsze?
    - O nie, nie sprowokujesz mnie do kłótni. Nie dziś.
    - Znowu się wycofujesz, tak jak z Mattem.
    - Nieprawda.
    - Prawda, prawda – rzekła, uśmiechając się ironicznie, Holly. - Wy mężczyźni jesteście odważni, gdy trzeba komuś przyłożyć, ale konfrontacja z kobietą was przerasta.
    - Ty koniecznie chcesz się ze mną pokłócić? - spytał Adam, czując narastające zniecierpliwienie.
    - Gdy nie wiadomo, co odpowiedzieć zwykle sprawdza się atak – stwierdziła Holly z niewinnym wyrazem twarzy.
    - Jaki atak, na litość boską?!
    - O i do tego podnosisz głos.
    - Nie podnoszę, do licha!
    - I przeklinasz.
    - Co to, to nie – zaperzył się Adam.
    - Doprawdy? A to „do licha”, co niby miało znaczyć?
    - Kpisz sobie ze mnie? - rzucił ze złością.
    - Troszeczkę – Holly parsknęła śmiechem – ale masz głupią minę.
    - Głupią minę?! - Adam zerwał się z kanapy i pochylił się nad żoną. Jego oczy wyraźnie pociemniały. Holly wiedziała, co to znaczy. Uśmiechnęła się z czułością i w tej chwili Adam poczuł, jak opuszcza go złość. Pocałował ją, a ona oddała mu pocałunek.

    ***


    Post został pochwalony 0 razy
    Powrót do góry
    Zobacz profil autora
    Ewelina
    Moderator



    Dołączył: 25 Kwi 2017
    Posty: 2682
    Przeczytał: 0 tematów

    Pomógł: 2 razy
    Ostrzeżeń: 0/3

    PostWysłany: Pią 22:10, 13 Sty 2023    Temat postu:

    Cytat:
    - Widzę, że cieszysz się z tej przeprowadzki – rzekł Ben z ledwie ukrywanym smutkiem w głosie.
    - Pewnie dziadziu, nawet nie wiesz jak. Będę miał taki duży, piękny pokój, z którego jak dobrze się wychylić to między drzewami widać jezioro Tahoe – Matthew z radości niemal zachłystywał się słowami i nie mógł usiedzieć na miejscu.

    Dlaczego Ben się dziwi? Każdy by się cieszył z takiego pięknego pokoju
    Cytat:
    - Otóż to właśnie. Co prawda twój brat lub siostra przyjdą na świat w lutym, ale teraz Holly musi dużo wypoczywać, a ty ją przypilnujesz. Zgoda?
    - Zgoda – odparł Matthew i z pewnością w głosie dodał: - a w lutym urodzi się brat, a nie żadna siostra. Co niby miałbym z nią robić. Dziewczyny tylko się stroją i płaczą.

    Za jakiś czas pewnie zmieni zdanie
    Cytat:
    - A dlaczego tak uważasz? - Ben zrobił wielkie oczy. - Są dziewczynki, które potrafią dorównać chłopcom, na przykład Holly, albo ciocia Emily.
    - Dziadziu, przecież one są kobietami, a nie dziewczynkami – rzekł Matthew i z politowaniem spojrzał na Bena, którego cała ta rozmowa zaczęła bawić.
    - Masz rację, ale i one kiedyś były małe. Na przykład Holly, podobnie jak ty lubiła wspinać się na drzewa.
    - Naprawdę? - na buzi chłopca malowało się zdziwienie – nigdy mi o tym nie mówiła, a skąd to wiesz?
    - Od cioci Emily. Podobno tata Holly miał z nią sporo kłopotu, bo lubiła we wszystko wtykać swój nos.
    - To tak, jak ja – stwierdził radośnie Matt.
    - Owszem – zaśmiał się Ben. - Widzisz więc, że dziewczynki też mogą być fajne.
    - No, może. Sam już nie wiem …

    Chyba go przekonał
    Cytat:
    - To, skoro są takie fajne, to dlaczego ty dziadziu masz samych synów?
    Benowi odjęło mowę. Niewiele było w stanie go zaskoczyć, ale musiał przyznać, że pytanie wnuka wywołało u niego konsternację. No, bo jak niby miał wytłumaczyć małemu chłopcu, że dorośli nie mają wpływu na to, czy urodzi się chłopiec, czy dziewczynka, a dzieci nie są towarem na półce sklepowej i nie można sobie kupić synka lub córeczki. Tymczasem Matti zaintrygowany tematem zaczął głębiej drążyć niewygodny dla Bena temat.
    - A może, żeby urodziła się dziewczynka to muszą być, jakieś szczególne zdolności?
    - Nie sądzę – Ben zmieszany kolejnym pytaniem wnuka, odzyskał na tyle głos, żeby mu odpowiedzieć. Jednocześnie postanowił natychmiast przerwać tę kłopotliwą rozmowę. Wstał więc z fotela, mówiąc: - nie chciałbyś pójść ze mną do stajni?

    Ben rozpoczął bardzo niewygodny temat
    Cytat:
    - To cieszę się, bo chciałbym jeszcze o coś cię zapytać, dziadziu.
    - Pytaj – odparł z rezygnacją Ben.
    - Ricky Fallon, ten mieszkający pod lasem przy drodze do Reno, wiesz, o kogo mi chodzi?
    - Tak, wiem – Ben odetchnął, bo wszystko wskazywało, że chłopiec porzucił kłopotliwy temat.
    - To on właśnie, ma same siostry – tu Ben jęknął, a Matt z powagą skinął głową myśląc, że dziadek współczuje Rickowi. - Jego tata twierdzi, że coś musiało się popsuć w jego maszynce, bo przecież inaczej nie miałby aż tylu córek. Dziadziu, o jakiej maszynce mówił pan Fallon? I w ogóle skąd biorą się dzieci?

    I bomba zaraz wybuchnie
    Cytat:
    Ben wstrzymał powietrze i nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Matti w swej ciekawości zdecydowanie przewyższał swojego ojca, gdy ten był mały. Kto właściwie powiedział, że z wnukami nie ma żadnych kłopotów, zastanawiał się Ben, gdy tymczasem oczy Matta niemal go przewiercały. Nie było szansy, żeby uniknąć odpowiedzi, nie pozostało mu więc nic innego, jak coś na poczekaniu wymyślić, ale co?

    Cóż, Ben musi wypić piwo, którego nawarzył
    Cytat:
    - Tylko rozmawialiśmy. Zadałem, dziadziowi pytanie i miał mi właśnie odpowiedzieć, ale ty wróciłeś.
    - I bardzo dobrze – stwierdził Ben – bo uważam, Matti, że na to pytanie powinien odpowiedzieć ci tata.
    - Chętnie – odparł Adam – ale może najpierw powiecie mi, jakie to było pytanie.
    - Służę – rzekł z dziwnym błyskiem w oku Ben, zadowolony, że to teraz Adam pomęczy się nad odpowiedzią – pytanie brzmi: skąd biorą się dzieci?
    Adam z trudem przełknął ślinę. Wiedział, że kiedyś stanie przed tą kwestią, ale nie spodziewał się, że nastąpi to aż tak szybko. Tymczasem Ben odetchnął z widoczną ulgą i energicznie podniósł się z fotela, mówiąc:
    - To ja zajrzę do Bucka, a wy tu sobie pogadajcie – rzekł, dużymi krokami zmierzając do drzwi.
    - Ale tato zaczekaj – w oczach Adama pojawiło się zdumienie. Był przy tym widocznie zdezorientowany.
    - Nie, nie. Nie przeszkadzajcie sobie – odparł w pośpiechu Ben i już go nie było.

    To się nazywa wycofać się w odpowiednim momencie … czyli Ben stchórzył
    Cytat:
    Adam podobnie, jak jego ojciec najchętniej salwowałby się ucieczką, ale niestety nie mógł. Musiał mężnie stawić czoła własnemu synowi. Westchnął ciężko i usiadł w fotelu. Czuł się nieswojo, gdy Matt świdrował go wzrokiem i wyraźnie oczekiwał na udzielenie mu odpowiedzi. Kolejny raz westchnął i z rezygnacją, tak, jakby szedł na ścięcie, zapytał:
    - To co chciałbyś wiedzieć?
    - Wszystko – odparł stanowczo chłopiec.
    - To bardzo dużo – zauważył Adam
    i poczuł się nieco pewniej. W tym słowie „wszystko” upatrywał bowiem szansę na skierowanie rozmowy na zupełnie inne tory.

    O! Nie! Tak łatwo się nie wywinie
    Cytat:
    - Wszystko, co dotyczy tego skąd biorą się dzieci i dlaczego jedni mają tylko córki, a inni, tak, jak dziadzio, samych synów. Czy to są jakieś cechy indywidualne?
    - Słucham?!!! - Adam, zrobiwszy duże oczy, nie był w stanie ukryć zaskoczenia. - Cechy indywidualne? Skąd ci to przyszło do głowy?
    - Z gazety – Matt wzruszył ramionami. - Dziadzio czytał jakiś artykuł o bykach i tam było o cechach indywidualnych, to znaczy, że każdy byk jest inny. Prawda, że to prawda?

    Matt zadaje bardzo konkretne pytania
    Cytat:
    - No, właśnie. To skoro każdy byk jest inny, bardziej lub mniej zadziorny, to z ludźmi musi być tak samo.
    - Twój wywód nie jest pozbawiony słuszności – mruknął Adam.
    - Dziękuję tato, ale ja nadal nie wiem skąd biorą się dzieci i dlaczego…
    - Już dobrze, dobrze – Adam w geście obronnym uniósł dłonie w górę. - Nie musisz na okrągło powtarzać tego pytania. Widzisz synku, to nie jest takie proste, jakby ci się wydawało. Pojawienie się dzieci na świecie to doniosła, piękna chwila i rodzice zawsze są z tego powodu szczęśliwi.
    - Naprawdę? - Matt z powątpiewaniem spojrzał na ojca. - No, nie wiem. Tata Ricka Fallona, twierdzi, że los go pokarał i to pięć razy z rzędu. Zamiast od razu dać mu syna najpierw dał mu córki, a córki to przecież same kłopoty.

    Adam stara się uogólnić problem, ale nie z Mattem takie numery
    Cytat:
    Tego nie wiem i nadal nie wiem skąd biorą się dzieci.
    - Widzę, że w tej kwestii jesteś bardzo uparty.
    - Czy jest w tym coś złego?
    - Oczywiście, że nie – odparł Adam drapiąc się po policzku – tylko widzisz, to jest bardzo skomplikowane…

    Adam stara się wykręcić od konkretnej odpowiedzi
    Cytat:
    - Skąd biorą się dzieci? - wyrzucił z siebie chłopiec i utkwił w Holly spojrzenie pełne nadziei. Nadziei na to, że wreszcie dowie się tego, co od kilku dni tak mocno go nurtowało.
    - To tata ci nie powiedział? - spytała Holly i z ledwie skrywanym uśmieszkiem spojrzała na Adama. Ten pod wpływem jej wzroku zmieszał się i wymruczał:
    - Chciałem powiedzieć, ale ty się pojawiłaś.
    - Och, wybacz – rzekła z fałszywą, przepraszającą miną – gdybym wiedziała nie przerwałabym wam tak ważnej rozmowy, ale nie przeszkadzaj sobie, chętnie posłucham. Może dowiem się czegoś nowego.
    W oczach Adama pojawiła się chęć mordu, tymczasem jego rezolutna żona wsparła dłonie na brzuchu i nic już nie mówiąc świetnie bawiła się zakłopotaniem męża.

    Biedny Adam, chyba nie bardzo wie, jak z tego wybrnąć z honorem
    Cytat:
    Adam wzięty w podwójny ogień, zdał sobie sprawę, że nic go nie uchroni przed kompromitacją. Spojrzał na dwie najbliższe mu osoby. Matt patrzył na niego z ciekawością i zniecierpliwieniem, a Holly, jego Holly z wyraźną kpiną.
    - Skoro tak – rzekł Adam – to widziałeś kiedyś, co robi byk na pastwisku…

    Oj! Chyba nie tędy droga
    Cytat:
    Adam usiadł posłusznie i wbił w Holly spojrzenie nie wróżące nic dobrego. Obiecawszy sobie, że porozmawia z nią wieczorem i powie, co o niej myśli, splótł ręce na piersi i z ponurym wyrazem twarzy zaczął przysłuchiwać się temu, co mówi Holly. A ona w jak najdelikatniejszy sposób zaczęła opowiadać Matthew, jak rodzi się miłość pomiędzy kobietą i mężczyzną, i jak pod wpływem tego uczucia przychodzą na świat dzieci. Mówiła o tym wszystkim przywołując, jako przykład pszczółki, motyle i ptaszki. Nie unikała odpowiedzi na pytania, które w związku z tym intrygowały Matta. Chłopczyk dowiedział się, że bliskość i czułość, okazywana sobie przez małżonków, prowadzi do poczęcia dziecka, które rośnie w brzuchu kobiety. Gdy jest już na tyle duże, żeby samodzielnie oddychać, po prostu opuszcza bezpieczne schronienie i wychodzi z brzuszka mamy. Tu Adam zbladł, bowiem był pewien, że jego syn zażyczy sobie dokładnego opisu porodu. Na szczęście jednak chłopcu wystarczyło wyjaśnienie udzielone przez Holly. Wreszcie usatysfakcjonowany tym, co usłyszał, stracił zainteresowanie tematem i stwierdził, że chce mu się pić i jakby nigdy nic pobiegł do kuchni, głośno wołając Hop Singa.

    No proszę, wystarczyło spokojnie porozmawiać
    Cytat:
    - Każdy z nas ma rozum i nie powinien bać się go używać. To, że jestem kobietą nie czyni mnie gorszą od mężczyzn.
    - Tego nie powiedziałem, ale…
    - Ach, jest więc i „ale” – Holly kpiąco spojrzała na męża.
    - Po prostu wy, kobiety jesteście delikatniejsze, wrażliwsze. Nie wszystko jesteście w stanie pojąć, ale to nie znaczy, że w jakikolwiek sposób jesteście od nas gorsze. Po prostu jesteście inne.
    - Jasne – odparła Holly z wściekłym błyskiem w oku - inne to znaczy głupsze?
    - O nie, nie sprowokujesz mnie do kłótni. Nie dziś.
    - Znowu się wycofujesz, tak jak z Mattem.
    - Nieprawda.
    - Prawda, prawda – rzekła, uśmiechając się ironicznie, Holly. - Wy mężczyźni jesteście odważni, gdy trzeba komuś przyłożyć, ale konfrontacja z kobietą was przerasta.

    Holly jak zwykle ma rację

    Bardzo zabawna i pełna rodzinnego ciepła część opowiadania. Mały chłopczyk wprawia w zakłopotanie najpierw dziadka, a potem swojego tatę. Na szczęście Adam może liczyć na Holly, jej takt i rozsądek, no i wiedzę o psychologii dzieci. Holly jest córką lekarza i wie, jak wykorzystać swoją wiedzę. Taktownie wyjaśnia jak dochodzi do poczęcia dziecka, jego umiejscowienia i przyjścia na świat. Mattowi to wystarcza. Adam jest trochę zły, bo Holly okazała się mądrzejsza i sprytniejsza od niego, ale przyznał jej rację i pogodzili się Oni przecież też oczekują przyjścia na świat ich dziecka. Z miłością i czułością. Czekam na dalszy ciąg opowiadania. Niecierpliwie czekam.


    Post został pochwalony 0 razy
    Powrót do góry
    Zobacz profil autora
    ADA
    Administrator



    Dołączył: 22 Kwi 2017
    Posty: 8194
    Przeczytał: 8 tematów

    Pomógł: 5 razy
    Ostrzeżeń: 0/3

    PostWysłany: Sob 12:16, 14 Sty 2023    Temat postu:

    Bardzo dziękuję za fajny komentarz. Very Happy Ben i Adam nie sprostali zadaniu, ale który facet wyrwany do odpowiedzi poradziłby sobie z takim pytaniem. Mruga Szczęście, że Holly akurat się pojawiła, bo w przeciwnym razie wszystko mogłoby zakończyć się traumą dla Matta, ale również dla jego ojca. Mruga

    Post został pochwalony 0 razy
    Powrót do góry
    Zobacz profil autora
    ADA
    Administrator



    Dołączył: 22 Kwi 2017
    Posty: 8194
    Przeczytał: 8 tematów

    Pomógł: 5 razy
    Ostrzeżeń: 0/3

    PostWysłany: Pon 20:15, 16 Sty 2023    Temat postu:

    ***

    Teren kahału. Carson City.

    Mosze Levy szedł przed siebie wściekły do granic możliwości. Jeszcze nikt nigdy go tak nie upokorzył i żeby to był mężczyzna, ale nie. Gołda, mówiąc mu, aby nie liczył na jej przychylność, zrobiła z niego koncertowego głupca. Stwierdziła, że szybciej poślubiłaby starego Goldbluma niż jego. Dodała przy tym, że nie interesuje ją mężczyzna, który nim na dobre zaczął już skończył. Tą uwagą uderzyła boleśnie w jego męskość. Swoją drogą ciekawe, kto był przed nim. Teraz to jednak nie było aż tak istotne. Wraz z utratą widoków na ożenek z Gołdą stracił bowiem jedną z możliwości zrobienia oszałamiającej kariery. Bądź co bądź ojciec dziewczyny był człowiekiem bogatym i ustosunkowanym, i na pewno pomógłby mu rozwinąć skrzydła. Teraz o tym wsparciu mógł już tylko pomarzyć. Jakby tego było mało rabin Apfelbaum odsunął go od sprawy Goldblumów, zakazując podejmowania jakichkolwiek działań. Zażądał, aby Mosze usunął się w cień, ponieważ w obecnej sytuacji przynosił więcej strat niż korzyści. Levy zdawał sobie sprawę, że popadnięcie w niełaskę rabina jest równoznaczne z przegraną. Niełatwo mu będzie na nowo zdobyć jego zaufanie. Pocieszał się jednak, że owszem będzie to trudne, ale przecież nie niemożliwe. Skrywana wciąż tajemnica, niczym karta przetargowa, na pewno mu to ułatwi. Mosze jeszcze nikomu nie powiedział, kim dla starego Goldbluma jest jego sekretarz Abram Berkowitz. Nie dalej, jak wczoraj uzyskał potwierdzenie swych podejrzeń i teraz miał stuprocentową pewność, że Abram jest synem Aarona i gojki z Wschodniego Wybrzeża. Zaczerpnął głęboko powietrza. Tak, jeszcze nie wszystko stracone. Jeszcze on, Mosze Levy będzie rozdawać karty, a wówczas ci którzy go poniżyli będą go przepraszać. Uśmiechnął się triumfalnie, gdy w jego głowie pojawił się widok klęczącej i błagającej o wybaczenie Gołdy. Natychmiast też poprawił mu się humor. Tak, jeszcze nic straconego, tymczasem jednak musi odpłacić pięknym za nadobne. Dochodziła północ, gdy nie wiadomo jak trafił pod dom Goldblumów. Wtedy też przypomniał sobie, że w kieszeni chałatu ma butelkę z naftą, którą kupił rano, a której nie chciał zostawiać w biurze. Spojrzał w okna domu. Mimo późnej pory świata wciąż się paliły. Widocznie domownicy nie poszli jeszcze spać. Może staremu się pogorszyło, pomyślał Mosze, albo, co było wielce prawdopodobne, boją się podpalenia, o którym zapewne zdążyła już powiadomić ich matka tego gnojka Josele. Levy nie miał żadnych złudzeń, że Sara Rozenkrantz doniosła na niego, ale był pewien, że nikt przy zdrowych zmysłach nie potraktuje poważnie rewelacji jakiejś tam biedaczki. Stanął w cieniu drzewa po drugiej stronie ulicy i przez kilka minut obserwował posiadłość Goldblumów. Gdy dojrzał sylwetki dwóch mężczyzn idących wzdłuż ogrodzenia domu i uważnie lustrujących teren niemal przywarł do drzewa. Po dłuższej chwili wyszedł z cienia i jakby nigdy nic ruszył przed siebie. Cóż, przynajmniej na razie da spokój Goldblumom. Spalenie ich domu nic mu nie przyniesie, natomiast wiadomość, że Abram jest synem Aarona będzie prawdziwą sensacją. Już on się postara aby nadać temu rangę skandalu. Jak dobrze pójdzie to Goldblumowie w niesławie będą musieli wynieść się z Carson City, a wtedy wszyscy zobaczą kto jest górą. Lecz tymczasem ktoś musi ponieść karę, ze niesprawiedliwość, jaka go spotkała. Mosze z mściwym uśmieszkiem ruszył na północ w kierunku Golden Street, ulicy biedaków.

    ***

    Dom Goldblumów w tym samym czasie.

    Wiadomość o możliwości podłożenia ognia zrobiła na wszystkich domownikach ogromne wrażenie, oczywiście z wyjątkiem Aarona, któremu postanowiono, przynajmniej na razie, oszczędzić tych siejących grozę wieści. Po kolacji Abram i Joe obeszli całą posiadłość. Sprawdzili, czy bramy: frontowa oraz ta z tyłu domu prowadząca do podjazdu są zamknięte. Przez chwilę rozmawiali z woźnicą Goldblumów, który miał na zmianę z najstarszym synem pilnować stajni i pawilonu gościnnego. Potem jeszcze raz obeszli cały teren i wrócili do domu. Pierwszy miał stróżować Joe. Wraz z Abramem doszli do wniosku, że w dwóch, trzech pomieszczeniach powinny palić się lampy, tak aby potencjalny podpalacz myślał, że nie wszyscy jeszcze śpią. Uzgodnili też, że Abram zmieni Josepha o drugiej w nocy. Wkrótce mężczyźni pożegnali się i Mały Joe został sam. W kuchni zaparzył sobie dzbanek mocnej, czarnej kawy. Stwierdził, że ten napój będzie mu bardzo potrzebny. Sprawdził drzwi kuchenne prowadzące na zewnątrz. Były zamknięte na zamek i dodatkowo na mocny haczyk. Tuż przy drzwiach stały dwa duże wiadra pełne wody, tak na wszelki wypadek. Joe z dzbankiem świeżo zaparzonej kawy w jednej dłoni i z kubkiem w drugiej poszedł do salonu. Tam nalał sobie kawy. Była jak smoła. Mocna, gorzka, i cierpka sprawiała, że język niemal stawał kołkiem, ale takiej właśnie potrzebował, aby nie zmorzył go sen. Do godziny drugiej, kiedy to pojawił się Abram nie wydarzyło się nic niepokojącego. Mężczyźni wymienili kilka zdań, po czym Joe poszedł do swojego pokoju. W ubraniu rzucił się na łóżko. Naciągnął na siebie koc i mimo wypicia sporej ilości kawy niemal od razu usnął. Sen miał płytki, niespokojny, nic więc dziwnego, że gdy poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu, natychmiast zerwał się na równe nogi. Przed nim stał Abram. Joe przetarł twarz z resztek snu i zapytał:
    - Co się dzieje?
    - U nas spokój, ale Golden Street płonie.
    - Niemożliwe.
    - To zobacz sam – odparł Abram - tam z lewej strony bije łuna. Musi palić się kilka domów.
    Joe doskoczył do okna i spojrzał we wskazanym kierunku. Ogień faktycznie musiał objąć większość ulicy, bo niebo wyglądało tak, jakby ktoś zapalił gigantyczną latarnię.
    - A nich to! - krzyknął Joe – przecież tam mieszka pani Rosenkrantz z synem. Trzeba sprawdzić, czy nic im się nie stało.
    - O tym samym pomyślałem, tylko…
    - Tylko co? - Joe chwycił pas z rewolwerem i sięgnął po kurtkę.
    - A jak to jest podstęp? - Abram utkwił w Josephie niepewny wzrok.
    - Nie sądzę, ale wiesz co, obudź panią Esterę. Ja w tym czasie pobiegnę po syna waszego woźnicy. Niech z nią zostanie i ma na wszystko oko.
    - Dobra, tylko się pośpiesz.
    Joe skinął głową i głębiej nasunął kapelusz. Po chwili był już na podwórzu. W tym czasie Abram informował panią Esterę o pożarze, jaki trawił Golden Street. Kobieta niezwykle przejęta tym faktem, pochwaliła zamiar sprawdzenia co dzieje się z Sarą i małym Josele. W kilka minut później mężczyźni byli już w drodze. Bryczką, którą jechali powoził Abram. W normalnych warunkach potrzebowaliby około pół godziny, aby dostać się na Golden Street. Im zajęło to niecałe dwadzieścia minut. Ulica położona była na przedmieściach miasta i cieszyła się złą sławą. Żyli tam najbiedniejsi z biednych, męty ludzkie, które jak to kiedyś powiedział Mosze Levy, już dawno powinno wyrzucić się z porządnej żydowskiej społeczności. Nie wiadomo dlaczego właśnie teraz Abram przypomniał sobie te ohydne słowa i zadrżał. Lubił Josele i nie darowałby sobie, gdyby chłopcu coś się stało. Nagle też dotarło do niego, że polubił także jego matkę. Wraz z tą myślą strzelił z bata i koń przyśpieszył biegu. Joe przytrzymał się boku bryczki i kątem oka spojrzał na Abrama. Na twarzy mężczyzny malował się najprawdziwszy lęk. Czyżby aż tak martwił się o Sarę i jej syna. A może jest coś, co mu umknęło, może… nie to niemożliwe – pomyślał Joe i natychmiast przestał się tym kłopotać, zwłaszcza, że byli już coraz bliżej pożaru. Wkrótce musieli zwolnić, bowiem koń zaczął się niespokojnie zachowywać. Wjechali w jedną z bocznych uliczek, gdzie zostawili bryczkę. Resztę drogi przebyli biegiem. Joe, choć był wytrzymały z trudem dotrzymywał Abramowi tempa. Gdy wreszcie znaleźli się na Golden Street, Małemu Joe w przeciwieństwie do jego towarzysza brakowało tchu, a lewy bok rozrywała mu boleśnie kolka. Tymczasem Berkowitz nie zważając na zmęczonego Josepha zaczął rozglądać się wokoło. Niemal na całej długości ulicy panował niesamowity chaos. Płonęło już sześć domów. Nawoływania i pokrzykiwania z trudem przedzierały się przez odgłosy zapadających się dachów i walących się ścian. Zabudowania w większości były z gliny i drewna nic więc dziwnego, że pożar miał odpowiednią pożywkę. Ludzie, próbowali ugasić ogień, ale ich działania nie były skoordynowane, przez co nie przynosiły oczekiwanego efektu. Joe widząc, co się dzieje postanowił działać. Przede wszystkim nie można było dopuścić do rozprzestrzenienia się ognia. Trzeba mu było postawić zaporę. Jakimś cudem udało mu się skrzyknąć kilkunastu mężczyzn, którym polecił ustawić się w szeregu i czerpać wodę z pobliskiej rzeczki. Inni, widząc to, zaraz przyszli im z pomocą i tak podając sobie z rąk do rąk wiadra, misy i garnki napełnione wodą zaczęli walczyć z żywiołem. Niestety kolejny dom pochłonęły płomienie, mimo to ludzie dzielnie walczyli, dzięki czemu udało się ocalić następne zabudowania. Gdy wreszcie gdzieś w oddali dało się słyszeć dźwięk trąbki straży ogniowej, pożar został ograniczony do połowy ulicy. Tymczasem Joe zaczął rozglądać się za Abramem, który wciąż szukał Sary i Josele. Mężczyzna rozpytywał o nich każdego, kto mu się napatoczył. Niestety, nikt nic nie wiedział. Abram niemal stracił nadzieję, gdy nagle u wylotu ulicy w miejscu, gdzie najprawdopodobniej zaczął się pożar, ujrzał zgraję ludzi otaczającą jakąś kobietę tulącą do siebie chudego, wystraszonego chłopca. Ludzie ci wyraźnie mieli wrogie zamiary, a prym wśród nich wiodła otyła kobieta w średnim wieku, która głośno wykrzykując różne inwektywy, nawoływała ich do samosądu. Tłum zaczęli zacieśniać krąg. Ktoś rzucił kamieniem, ktoś inny, wykrzykując obelżywe słowa potrząsał dłonią zaciśniętą w pięść. Abram, tknięty złym przeczuciem, ruszył w ich kierunku. Roztrącając rozwścieczonych ludzi, dopadł skulonej szlochającej kobiety i jej dziecka. Była to Sara i mały Josele.
    - Won stąd! - krzyknął gniewnie do otaczających ich ludzi. - Czego od nich chcecie?!!!
    - To przez nich cały ten pożar! To podpalacze!!! - krzyknął ktoś, a ktoś inny dodał: - od tej złodziejskiej dziwki wszystko się zaczęło! Musi zapłacić za to, co się stało!
    - Stul mordę, gnido jedna, bo nie ręczę za siebie! - warknął Abram zasłaniając sobą Sarę i jej syna.
    - A ty, coś za jeden?! - tłusta baba, która wcześniej podburzała tłum z wściekłością popatrzyła na Abrama.
    - Ktoś, kto może wam narobić kłopotów!
    - Słyszeliśta ludzie?! Ten puryc nam grozi! Pewnikiem ta Rozenkrantz to jego dziwka, bo inaczej to po co miałby tak ją bronić, ją i tego jej złodziejskiego pomiotu.
    - Dobrze mówi! - wrzasnął ktoś z tłumu.
    - A co?! Pewnie, że dobrze! Ja żona smolarza, wiem com widziała - wredne babsko wzięło się pod boki. - Ona chciała nas wszystkich spalić! Od jej chałupy wszystko się zaczęło. Dobrze żem akurat spać nie mogła, bo i ja ze szczętem bym się spaliła. Wygarbować skórę jej i temu bachorowi, a potem wygonić z miasta! Całą ulicę z dymem puściła, zołza jedna!
    - Zamilcz pyskaczko! - krzyknął Abram, gdy tymczasem przerażona Sara cicho powtarzała:
    - Ja nic nie zrobiłam, nic nie zrobiłam.
    - Ludzie, co tu gadać po próżnicy! On jest sam! Nie da nam rady, a sprawiedliwość być musi! No, chłopy ruszta się! - zachęcała prowodyrka. Dwóch mężczyzn stojących najbliżej Abrama, schwyciło go za ramiona i wtedy padł ostrzegawczy strzał. Ludzie znieruchomieli, a potem rozstąpili się. Przed nimi stał jakiś obcy, do tego goj i to z rewolwerem wymierzonym w ich stronę. Abram widząc Joego odetchnął z ulgą i w podzięce skinął mu głową. Tymczasem Joe z marsową miną krzyknął:
    - Zostawicie ich, ale już! Następnego strzału nie oddam w powietrze! Co z was za ludzie, żeby grozić kobiecie i małemu chłopcu?!
    - Zasłużyli sobie na to! - wrzasnęła kobieta, która szczuła na Sarę i jej syna.
    - A ty kim jesteś, żeby wydawać wyroki, stara ropucho?! - Joe nie zamierzał przebierać w słowach. Wiedział, że aby pokonać kobietę, która podburzała rządną samosądu zgraję musi, walczyć jej metodami. Jeśli to osiągnie, inni będą również zwyciężeni. - Taka jesteś odważna, napuszczając jednych na drugich? A może to ty podłożyłaś ogień? Może to tobie powinni złoić skórę?
    - No, co pan mówi?! - babsko wyraźnie zaniepokojone zaczęło wycofywać się – ja? Ja miałabym lecieć na koniec ulicy, żeby podłożyć ogień?
    - Kto ciebie tam wie? Skoro namawiałaś do samosądu, to moim zdaniem do wszystkiego jesteś zdolna – stwierdził Joe i żeby ją postraszyć skierował w jej stronę rewolwer. - Myślę, że to ty podłożyłaś ogień, a winę zrzuciłaś na panią Rozenkranz i Josele.
    Wśród zgromadzonych dało się wyczuć konsternację. A może to prawda, co ten goj powiedział, rzucił ktoś z tłumu. Zaraz też zaczęły padać różne pytania i uwagi. Kobieta oddychała z widocznym trudem. Zaczęła się bać. Joe przyglądał się jej z ironicznym uśmiechem, po czym spytał:
    - I jak się teraz czujesz, gdy inni oskarżają ciebie o coś, czego nie zrobiłaś? - i udając, że mierzy do niej z broni, dodał: - chyba należy ci się porządna nauczka.
    - Panie szanowny… co pan… ludzie kochanieńcy ratujcie! - wrzasnęła, ale jakoś nikt z obecnych nie przyszedł jej z pomocą. Strach widocznie wziął nad nią górę, bo tylko wydukała: - on mnie chce zastrzelić, zastrzelić na najprawdziwszą śmierć. Sąsiedzi, przyjaciele pomóżcie… - potoczyła wokół przerażonym wzrokiem i gdy zrozumiała, że nie ma co liczyć na jakikolwiek ratunek, rzuciła się do ucieczki i to w takim tempie, że mieszkańcy Golden Street jeszcze długo opowiadali sobie jak to żona smolarza uciekała przed gojem z szybkością większą niż koń wyścigowy.
    Tymczasem Joe nie mając pewności, czy tłum nie zwróci się przeciwko Sarze i jej synowi spokojnym acz stanowczym głosem powiedział:
    - Ludzie nic tu po was. Lepiej zrobicie pomagając gasić pożar. Tam potrzebna jest każda para rąk.
    - Ma rację! - krzyknął ktoś i tłum w ciszy zaczął się rozchodzić.

    ***


    Post został pochwalony 0 razy
    Powrót do góry
    Zobacz profil autora
    Ewelina
    Moderator



    Dołączył: 25 Kwi 2017
    Posty: 2682
    Przeczytał: 0 tematów

    Pomógł: 2 razy
    Ostrzeżeń: 0/3

    PostWysłany: Wto 18:03, 17 Sty 2023    Temat postu:

    Cytat:
    Jeszcze nikt nigdy go tak nie upokorzył i żeby to był mężczyzna, ale nie. Gołda, mówiąc mu, aby nie liczył na jej przychylność, zrobiła z niego koncertowego głupca. Stwierdziła, że szybciej poślubiłaby starego Goldbluma niż jego. Dodała przy tym, że nie interesuje ją mężczyzna, który
    przy tym, że nie interesuje ją mężczyzna, który nim na dobre zaczął już skończył. Tą uwagą uderzyła boleśnie w jego męskość.

    A tak się starał
    Cytat:
    Mosze Levy szedł przed siebie wściekły do granic możliwości. Jeszcze nikt nigdy go tak nie upokorzył i żeby to był mężczyzna, ale nie. Gołda, mówiąc mu, aby nie liczył na jej przychylność, zrobiła z niego koncertowego głupca. Stwierdziła, że szybciej poślubiłaby starego Goldbluma niż jego. Dodała ą drogą ciekawe, kto był przed nim. Teraz to jednak nie było aż tak istotne. Wraz z utratą widoków na ożenek z Gołdą stracił bowiem jedną z możliwości zrobienia oszałamiającej kariery. Bądź co bądź ojciec dziewczyny był człowiekiem bogatym i ustosunkowanym, i na pewno pomógłby mu rozwinąć skrzydła. Teraz o tym wsparciu mógł już tylko pomarzyć.

    Doigrał się! Zasłużył na to
    Cytat:
    Jakby tego było mało rabin Apfelbaum odsunął go od sprawy Goldblumów, zakazując podejmowania jakichkolwiek działań. Zażądał, aby Mosze usunął się w cień, ponieważ w obecnej sytuacji przynosił więcej strat niż korzyści. Levy zdawał sobie sprawę, że popadnięcie w niełaskę rabina jest równoznaczne z przegraną. Niełatwo mu będzie na nowo zdobyć jego zaufanie. Pocieszał się jednak, że owszem będzie to trudne, ale przecież nie niemożliwe.

    Kolejny cios. I dobrze mu tak
    Cytat:
    Wtedy też przypomniał sobie, że w kieszeni chałatu ma butelkę z naftą, którą kupił rano, a której nie chciał zostawiać w biurze. Spojrzał w okna domu. Mimo późnej pory świata wciąż się paliły. Widocznie domownicy nie poszli jeszcze spać. Może staremu się pogorszyło, pomyślał Mosze, albo, co było wielce prawdopodobne, boją się podpalenia, o którym zapewne zdążyła już powiadomić ich matka tego gnojka Josele. Levy nie miał żadnych złudzeń, że Sara Rozenkrantz doniosła na niego, ale był pewien, że nikt przy zdrowych zmysłach nie potraktuje poważnie rewelacji jakiejś tam biedaczki. Stanął w cieniu drzewa po drugiej stronie ulicy i przez kilka minut obserwował posiadłość Goldblumów. Gdy dojrzał sylwetki dwóch mężczyzn idących wzdłuż ogrodzenia domu i uważnie lustrujących teren niemal przywarł do drzewa. Po dłuższej chwili wyszedł z cienia i jakby nigdy nic ruszył przed siebie. Cóż, przynajmniej na razie da spokój Goldblumom. Spalenie ich domu nic mu nie przyniesie,…

    Nie zrezygnował jednak z zemsty
    Cytat:
    - Co się dzieje?
    - U nas spokój, ale Golden Street płonie.
    - Niemożliwe.
    - To zobacz sam – odparł Abram - tam z lewej strony bije łuna. Musi palić się kilka domów.
    Joe doskoczył do okna i spojrzał we wskazanym kierunku. Ogień faktycznie musiał objąć większość ulicy, bo niebo wyglądało tak, jakby ktoś zapalił gigantyczną latarnię.
    - A nich to! - krzyknął Joe – przecież tam mieszka pani Rosenkrantz z synem. Trzeba sprawdzić, czy nic im się nie stało.
    - O tym samym pomyślałem, tylko…
    - Tylko co? - Joe chwycił pas z rewolwerem i sięgnął po kurtkę.
    - A jak to jest podstęp? - Abram utkwił w Josephie niepewny wzrok.
    - Nie sądzę, ale wiesz co, obudź panią Esterę. Ja w tym czasie pobiegnę po syna waszego woźnicy. Niech z nią zostanie i ma na wszystko oko.
    - Dobra, tylko się pośpiesz.

    Jednak nie zrezygnował z podpalenia, tyle, że zmienił obiekt zemsty
    Cytat:
    Tymczasem Joe zaczął rozglądać się za Abramem, który wciąż szukał Sary i Josele. Mężczyzna rozpytywał o nich każdego, kto mu się napatoczył. Niestety, nikt nic nie wiedział. Abram niemal stracił nadzieję, gdy nagle u wylotu ulicy w miejscu, gdzie najprawdopodobniej zaczął się pożar, ujrzał zgraję ludzi otaczającą jakąś kobietę tulącą do siebie chudego, wystraszonego chłopca. Ludzie ci wyraźnie mieli wrogie zamiary, a prym wśród nich wiodła otyła kobieta w średnim wieku, która głośno wykrzykując różne inwektywy, nawoływała ich do samosądu. Tłum zaczęli zacieśniać krąg. Ktoś rzucił kamieniem, ktoś inny, wykrzykując obelżywe słowa potrząsał dłonią zaciśniętą w pięść.

    Zanosi się na samosąd
    Cytat:
    Roztrącając rozwścieczonych ludzi, dopadł skulonej szlochającej kobiety i jej dziecka. Była to Sara i mały Josele.
    - Won stąd! - krzyknął gniewnie do otaczających ich ludzi. - Czego od nich chcecie?!!!
    - To przez nich cały ten pożar! To podpalacze!!! - krzyknął ktoś, a ktoś inny dodał: - od tej złodziejskiej dziwki wszystko się zaczęło! Musi zapłacić za to, co się stało!
    - Stul mordę, gnido jedna, bo nie ręczę za siebie! - warknął Abram zasłaniając sobą Sarę i jej syna.
    - A ty, coś za jeden?! - tłusta baba, która wcześniej podburzała tłum z wściekłością popatrzyła na Abrama.
    - Ktoś, kto może wam narobić kłopotów!

    Abram pojawił się tam we właściwym momencie
    Cytat:
    Pewnikiem ta Rozenkrantz to jego dziwka, bo inaczej to po co miałby tak ją bronić, ją i tego jej złodziejskiego pomiotu.
    - Dobrze mówi! - wrzasnął ktoś z tłumu.
    - A co?! Pewnie, że dobrze! Ja żona smolarza, wiem com widziała - wredne babsko wzięło się pod boki. - Ona chciała nas wszystkich spalić! Od jej chałupy wszystko się zaczęło. Dobrze żem akurat spać nie mogła, bo i ja ze szczętem bym się spaliła. Wygarbować skórę jej i temu bachorowi, a potem wygonić z miasta! Całą ulicę z dymem puściła, zołza jedna!
    - Zamilcz pyskaczko! - krzyknął Abram, gdy tymczasem przerażona Sara cicho powtarzała:
    - Ja nic nie zrobiłam, nic nie zrobiłam.
    - Ludzie, co tu gadać po próżnicy! On jest sam! Nie da nam rady, a sprawiedliwość być musi! No, chłopy ruszta się! - zachęcała prowodyrka. Dwóch mężczyzn stojących najbliżej Abrama, schwyciło go za ramiona i wtedy padł ostrzegawczy strzał. Ludzie znieruchomieli, a potem rozstąpili się. Przed nimi stał jakiś obcy, do tego goj i to z rewolwerem wymierzonym w ich stronę.

    Joe też pojawił się w porę, aby ich uratować
    Cytat:
    Tymczasem Joe z marsową miną krzyknął:
    - Zostawicie ich, ale już! Następnego strzału nie oddam w powietrze! Co z was za ludzie, żeby grozić kobiecie i małemu chłopcu?!
    - Zasłużyli sobie na to! - wrzasnęła kobieta, która szczuła na Sarę i jej syna.
    - A ty kim jesteś, żeby wydawać wyroki, stara ropucho?! - Joe nie zamierzał przebierać w słowach. Wiedział, że aby pokonać kobietę, która podburzała rządną samosądu zgraję musi, walczyć jej metodami. Jeśli to osiągnie, inni będą również zwyciężeni. - Taka jesteś odważna, napuszczając jednych na drugich? A może to ty podłożyłaś ogień? Może to tobie powinni złoić skórę?
    - No, co pan mówi?! - babsko wyraźnie zaniepokojone zaczęło wycofywać się – ja? Ja miałabym lecieć na koniec ulicy, żeby podłożyć ogień?
    - Kto ciebie tam wie? Skoro namawiałaś do samosądu, to moim zdaniem do wszystkiego jesteś zdolna – stwierdził Joe i żeby ją postraszyć skierował w jej stronę rewolwer. - Myślę, że to ty podłożyłaś ogień, a winę zrzuciłaś na panią Rozenkranz i Josele.

    Joe umie przemówić do tłumu
    Cytat:
    Wśród zgromadzonych dało się wyczuć konsternację. A może to prawda, co ten goj powiedział, rzucił ktoś z tłumu. Zaraz też zaczęły padać różne pytania i uwagi. Kobieta oddychała z widocznym trudem. Zaczęła się bać. Joe przyglądał się jej z ironicznym uśmiechem, po czym spytał:
    - I jak się teraz czujesz, gdy inni oskarżają ciebie o coś, czego nie zrobiłaś? - i udając, że mierzy do niej z broni, dodał: - chyba należy ci się porządna nauczka.
    - Panie szanowny… co pan… ludzie kochanieńcy ratujcie! - wrzasnęła, ale jakoś nikt z obecnych nie przyszedł jej z pomocą. Strach widocznie wziął nad nią górę, bo tylko wydukała: - on mnie chce zastrzelić, zastrzelić na najprawdziwszą śmierć. Sąsiedzi, przyjaciele pomóżcie… - potoczyła wokół przerażonym wzrokiem i gdy zrozumiała, że nie ma co liczyć na jakikolwiek ratunek, rzuciła się do ucieczki i to w takim tempie, że mieszkańcy Golden Street jeszcze długo opowiadali sobie jak to żona smolarza uciekała przed gojem z szybkością większą niż koń wyścigowy.

    Dobrze jej tak, za oskarżanie niewinnych ludzi

    Kolejna, tym razem bardzo emocjonująca część opowiadania. Mosze na razie ponosi jedną klęskę, po drugiej. Gołda go odtrąciła, w dodatku wyśmiała jego sprawność. Rozwiały się więc jego nadzieje za związek z córką wpływowego człowieka. W dodatku nie udało mu się podpalić domu Goldblumów. Zrobiłby w ten sposób na złość Goldblumom i rabinowi, który też ma plany dotyczące tej rezydencji. Na szczęście dom jest pilnowany przez całą noc, czyli posłuchano ostrzeżeń pani Sary i Josele. Niestety mściwy Mosze podpalił dom pani Rosenkranz, dom stojący w bardzo biednej części miasta. Ludzie podburzeni przez żonę smolarza obwinia o podpalenie właśnie Sarę. Na szczęście w porę zjawiają się Abram i Joe i ratują sytuację. Ciekawe co będzie dalej? Czekam niecierpliwie na kontynuację …


    Post został pochwalony 0 razy
    Powrót do góry
    Zobacz profil autora
    ADA
    Administrator



    Dołączył: 22 Kwi 2017
    Posty: 8194
    Przeczytał: 8 tematów

    Pomógł: 5 razy
    Ostrzeżeń: 0/3

    PostWysłany: Wto 22:29, 17 Sty 2023    Temat postu:

    Sara i jej syn niestety mają pecha. Dobrze, że na jej drodze stanęła Estera i Abram. Może dzięki nim ich życie zmieni się na lepsze. Kto wie? Mruga Dziękuję serdecznie, za miły komentarz. Very Happy

    Post został pochwalony 0 razy

    Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Wto 22:29, 17 Sty 2023, w całości zmieniany 1 raz
    Powrót do góry
    Zobacz profil autora
    ADA
    Administrator



    Dołączył: 22 Kwi 2017
    Posty: 8194
    Przeczytał: 8 tematów

    Pomógł: 5 razy
    Ostrzeżeń: 0/3

    PostWysłany: Śro 11:15, 18 Sty 2023    Temat postu:

    ***

    - Dziękuję, bardzo panom dziękuję – mówiła drżąca Sara tuląc wciąż do siebie syna. Gdy ten chciał się wyswobodzić kobieta mocniej przycisnęła go do siebie nadal powtarzając słowa podziękowania. Po jej twarzy płynęły łzy, które mieszały się z krwią płynącą z rozcięcia skóry na czole. Wreszcie Josele uwolnił się jakoś z objęć matki. Spojrzał na nią i wystraszony krzyknął:
    - Mame, ty krwawisz!
    Sara odruchowo podniosła dłoń do czoła. Poczuła coś lepkiego i zachwiała się. Była bliska omdlenia i gdyby nie Abram pewnie by upadła. To on schwycił ją w ramiona i nie wypuszczając z objęć powoli osunął się z nią na ziemię. W chwilę potem Sara ocknęła się. Leżała wsparta na kolanach Abrama, który dużą, kraciastą chustką ocierał jej zakrwawione czoło. Gdy zorientował się, że kobieta na niego patrzy, uśmiechnął się i z chłopięcym urokiem, łagodnie powiedział:
    - Zemdlała pani, ale w tych okolicznościach to normalne. Rozcięcie nie jest głębokie i na pewno szybko się zagoi. Zobaczy pani, wszystko będzie dobrze.
    - Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek tak będzie – wyszeptała Sara i spróbowała podnieść się.
    - Spokojnie, proszę jeszcze chwileczkę poleżeć. Wiem, że jest pani niewygodnie i pewnie zimno, ale zaraz na to zaradzimy. Pan Cartwright pobiegł po bryczkę. Zabieram was do państwa Goldblumów.
    - Nie, to nie wypada – odparła Sara. - Nie mogę pokazać się w takim stanie. Brudna, z gołymi nogami i w jednej koszulinie. Nędzarka.
    - Proszę się nie denerwować. Pani Estera wie o pożarze i kazała nam sprawdzić, czy nic wam się nie stało. Ja również się niepokoiłem – rzekł Abram i spytał: - może pani już wstać?
    - Tak – kobieta skinęła głową. Przy pomocy Abrama i syna stanęła na nogi, ale wciąż drżała. Nerwy i nocny chłód dały o sobie znać. Abram widząc to zdjął z siebie chałat i otulił nim Sarę. Ta przez łzy z wdzięcznością popatrzyła na mężczyznę. Nigdy w jej życiu żaden mężczyzna, nawet jej mąż, nie okazał jej tyle troski i uwagi. - Dziękuję – wyszeptała. - Jest pan bardzo dobrym człowiekiem.
    - To nic takiego – powiedział nieswoim głosem Abram. W tej chwili gotów był przychylić jej nieba. - O, już jedzie Joseph. Zaraz zabierzemy panią i Josele z tego piekła.
    - Dziękuję. Jestem niezwykle zobowiązana, tylko co dalej? Nie mam już nic – rzekła zrezygnowanym głosem Sara – ani domu, ani ubrania… wszystko, co mieliśmy spłonęło. Nic nie zostało. Byłam biedna, a teraz jestem nędzarką. Co będzie z moim Josele? Gdzie my się podziejemy? - zapłakała.
    - Spokojnie, zapewniam, że jeszcze wszystko się ułoży.
    - Wiem, że pan tak mówi, aby mnie pocieszyć, ale nic już nie będzie dobrze.
    - Mówię szczerze – odparł Abram. - Powiedziała pani, że nie ma nic, a ja uważam, że ma pani dużo.
    - Doprawdy? - Sara z niedowierzaniem pokręciła głową, myśląc, że nawet pocieszanie ma swoje granice.
    - Tak – Abram spojrzał jej prosto w oczy i z zapałem, którego zupełnie u siebie nie podejrzewał rzekł: - żyje pani, pani syn również, a to jest najważniejsze. Mam pani pracę. Sądzę, że jak na nowy początek to całkiem nieźle. Mieszkanie też się znajdzie i to nie byle gdzie. Pani Goldblum kazała przygotować dla pani i Josele domek gościnny. Będziecie mieszkać na terenie ich posiadłości.
    - Jak to? My? - Sara z niedowierzaniem spoglądała na Abrama.
    - Mówię prawdę. Pani Goldblum doszła do wniosku, że tak będzie najlepiej. Pani będzie miała pracę na miejscu, a Josele zacznie chodzić do szkoły.
    - Ja do szkoły?! - wykrzyknął chłopiec, któremu, mimo że czujnie rozglądał się wokół nic nie uszło z rozmowy matki i Abrama.
    - Owszem. Jesteś rezolutnym chłopcem i powinieneś się uczyć.
    - Bardzo chciałbym, ale nie wiem, czy sobie poradzę – odparł Josele podekscytowany wizją szkoły.
    - Dasz radę, a jeśli nie potrafisz czytać i pisać, ja cię nauczę.
    - Potrafię. Mame mnie nauczyła – odparł dumnie chłopiec.
    - Naprawdę?
    - Mhm. A wie pan ile razy oberwałem witką za nierówne pismo?
    - Nie mam pojęcia – odparł Abram.
    - Oj, było tego dużo, ale wszystko, czego się nauczyłem, to dzięki mame.
    - Twoja mame, to wspaniała kobieta.
    - Pewnie, lepszej nie ma na całym świecie – zapewnił chłopiec.
    - Josele, daj spokój – rzekła Sara i nikły uśmiech pojawił się na jej ustach. Oczy wciąż jednak miała smutne i przerażone.
    Tymczasem Joe odszukał bryczkę. Miał, co prawda wątpliwości, czy zastanie ją tam, gdzie zostawili ją z Abramem, ale na szczęście nikt się nią nie zainteresował. Joe wdrapał się na kozła i schwycił lejce. Koń szedł równo. Po drodze Joe wyminął zgrabny, elegancki powóz. Dałby głowę, że oknie pojazdu mignęła mu głowa rabina Apfelbauma. Nie miał jednak, ani czasu, ani ochoty, żeby to sprawdzić. Zresztą po co miałby to robić. Nie znosił Apfelbauma, który, jego zdaniem był zaprzeczeniem tego wszystkiego, co powinien sobą reprezentować duchowy nauczyciel. Mimo to jego pojawienie się przyjął za naturalne. W końcu tej nocy wielu ludzi dotknęła prawdziwa tragedia. Nie zaprzątając sobie więcej głowy rabinem, Joe bez problemu dojechał do Golden Street. Tu jednak koń, na widok rozkrzyczanych ludzi i wciąż jeszcze dogaszanego pożaru, stanął dęba i ogarnięty paniką próbował uwolnić się ciągnionego ciężaru. Ktoś inny na miejscu Josepha zapewne straciłby głowę, jednak mężczyzna doskonale wiedział, jak postępować ze spłoszonym koniem. Nie wypuszczając lejc z dłoni zeskoczył na ziemię, następnie mocno je przytrzymując w dwóch może trzech krokach podszedł bliżej do wierzgającego zwierzęcia. Na szczęście udało mu się uniknąć kopnięcia. Skróciwszy lejce, schwycił za ogłowie tu przy pysku konia. Nie wykonując gwałtownych ruchów, zaczął spokojnie przemawiać do zwierzęcia, próbując jednocześnie skupić całą jego uwagę na sobie. Wśród ogólnego harmidru nie było to łatwe zadanie, jednak Joe nie w takich sytuacjach dawał sobie radę. Już po chwili koń z wolna zaczął się uspokajać. Wtedy to Joe zdjął kurtkę i zarzucił ją zwierzęciu na głowę, zasłaniając mu oczy. Teraz już bez problemu mógł przeprowadzić bryczkę do miejsca, w którym zostawił Abrama z Sarą i Josele. Wkrótce dojrzał ich na skraju ulicy i pomachał do nich ręką.
    - Koń ci się spłoszył – stwierdził Abram, widząc na końskim łbie zieloną kurtkę Josepha.
    - Trochę się wystraszył, ale nie z takimi okazami dawałem sobie radę. – Odparł nieco chełpliwe i dodał: - To, co możemy jechać?
    - Tak.
    - A jak pani Sara i Josele? - spytał cicho Joe.
    - Chłopiec nieźle się trzyma. Trochę gorzej z jego mamą. Jest przerażona tym, co ich spotkało.
    - Nie dziwię się, dlatego zabierzmy ich stąd, jak najszybciej. Po drodze widziałem, tego rabina, jak mu tam... Apfelbauma. Kto wie, co na jego widok strzeli ludziom do głowy. Nie chcę kolejnych kłopotów.
    - Masz rację. Zabierajmy się stąd. – Odparł Abram i podszedłszy do Sary i Josele powiedział: - chodźcie, możemy już jechać.
    - Chwileczkę – powiedziała Sara - chciałabym spojrzeć na pogorzelisko.
    - To nie najlepszy pomysł. Wszystko spłonęło.
    - Wiem, ale chcę popatrzeć, to przecież był mój dom.
    - Dobrze, ale przez chwilkę – zgodził się Abram i przeprowadził kobietę na drugą stronę ulicy. Za nimi dreptał przejęty Josele. Joe stojąc przy bryczce z dezaprobatą pokręcił głową. Na miejscu Abrama na pewno wyperswadowałby kobiecie ten niedorzeczny pomysł. Tymczasem Sara przyłożywszy dłoń do ust wpatrywała się w pogorzelisko. Choć noc była jasna niewiele można było zobaczyć. Abram pomyślał, że to dobrze, bo przynajmniej noc ukryła niszczycielską siłę ognia.
    - Wszystko poszło z dymem – powiedziała jakby do siebie Sara i na moment zamknęła oczy.
    - Mame, nie płacz – poczuła rączkę synka na swoim ramieniu.
    - Nie płaczę, już nie płaczę – pogłaskała go po głowie i zwróciwszy się do Abrama, rzekła: - możemy jechać.
    W tej właśnie chwili Josele zamiast iść z dorosłymi zrobił dwa kroki do przodu. Wydało mu się, że coś wśród zgliszczy błysnęło. Zmrużył oczy i podszedł bliżej. Nie, nie mylił się. Coś ładnie połyskiwało. Pochylił się i niemal natychmiast odskoczył z krzykiem. Joe w ułamku sekundy podbiegł do chłopca i schwyciwszy go w ramiona, spytał:
    - Co się stało?
    - Tam… tam jest... – przerażony chłopiec nie mógł z siebie wydobyć głosu, tylko wyciągnąwszy rękę na coś wskazywał. Joe spojrzał we wskazanym kierunku. Początkowo nic nie widział, bo jasno do tej pory świecący księżyc przysłoniła chmura. Po chwili jednak wytężywszy wzrok, najpierw zobaczył coś połyskującego, a potem stopę w trzewiku, nie dotkniętym ogniem, wystającą spod zwęglonych desek.
    - Nie patrz – powiedział Joe do chłopca, jakby nie zdając sobie sprawy z tego, że Josele, co miał już zobaczyć, zobaczył. - Biegnij po Abrama. Niech natychmiast tu przyjdzie. Ty zostań z mamą. No, biegnij już.
    - Dobrze – odparł wystraszony chłopiec i pędem ruszył w stronę Berkowitza i matki stojących przy bryczce. Tymczasem Joe pochyliwszy się nad znaleziskiem odsunął deskę. To co zobaczył przyprawiło, go o mdłości. Zamknął oczy i odwrócił głowę. Wtedy doszedł go głos Abrama:
    - O, co chodzi? Co takiego znalazł Josele?
    - Nieboszczyka – odparł, prostując się, Joe.
    - Co ty mówisz? Jakiego nieboszczyka?
    - Zwęglonego – odparł beznamiętnie mężczyzna. Abram wstrząśnięty spojrzał na Cartwrighta, by chwilę później na własne oczy przekonać się, że ten mówił prawdę. Poczuł, jak zawartość żołądka podchodzi mu do gardła. Przezwyciężywszy mdłości, spytał:
    - Kto to jest, u licha?
    - Raczej był – zauważył Joe. - Myślę, że mamy tu podpalacza i to nie byle jakiego.
    - Dlaczego tak uważasz?
    - Widzisz, to coś co się tak błyszczy? To chyba zegarek z dewizką. Myślisz, że któregoś z mieszkańców byłoby na niego stać?
    - Masz rację. Tylko kto to był?
    - Jeszcze się nie domyślasz? - Joe spojrzał wyczekująco na Berkowitza.
    - Nie wierzę. To nie może być Levy. On by się nie odważył.
    - Czyżby? – spytał z powątpiewaniem Joe. – Choć faktycznie mógł kogoś wynająć tak, jak próbował zrobić to z Josele.
    - Tak właśnie musiało być. Mosze w gruncie rzeczy jest wielkim tchórzem, dlatego zawsze wysługuje się innymi.
    - To on – mężczyźni usłyszeli przejęty głos Josele, który nie mogąc powstrzymać ciekawości podszedł do nich.
    - Miałeś zostać z mamą – rzekł do chłopca z wyrzutem Abram.
    - Czekaj – powiedział Joe do Berkowitza, po czym przyklęknąwszy przy chłopcu, przytrzymał go za ramiona i spytał: - ty znasz tego człowieka?
    - Tak. To pan Levy.
    - Jesteś tego pewien?
    - Tak. Poznałem go po trzewiku. Gdy z mame poszliśmy, żeby mu oddać dolara, miał go na stopie, to znaczy na obu stopach miał trzewiki. To bardzo drogie trzewiki i robi je tylko szewc Schwimmer, i to na specjalne zamówienie. Widziałem takie na wystawie. W środku trzewika jest nazwisko szewca. Pan Schwimmer w ten sposób reklamuje swój towar.
    - Nie uważasz, że trzeba to sprawdzić? - Joe zwrócił się do Abrama.
    - Owszem, ale najpierw trzeba wezwać tu posterunkowego i to spoza kahału. My tu nie mamy swoich stróżów prawa – odparł Abram.
    - Najpierw to trzeba wywieźć stąd panią Sarę i Josele. Jak się rozniesie, kogo i gdzie znaleźliśmy to mogą być ogromne kłopoty – zauważył Joe.
    - To, co radzisz?
    - Wsiadaj do bryczki i zawieś ich do państwa Goldblumów. Do mojego powrotu nikogo nie wpuszczajcie.
    - Dobra myśl, z jednym wyjątkiem, to tych ich zawieziesz – rzekł Abram. - Ja tu zostanę i wszystko załatwię. Postaram się, żeby pani Rozenkrantz i chłopiec przynajmniej przez jakiś czas nie byli niepokojeni.

    ***


    Post został pochwalony 0 razy
    Powrót do góry
    Zobacz profil autora
    Ewelina
    Moderator



    Dołączył: 25 Kwi 2017
    Posty: 2682
    Przeczytał: 0 tematów

    Pomógł: 2 razy
    Ostrzeżeń: 0/3

    PostWysłany: Śro 18:37, 18 Sty 2023    Temat postu:

    Cytat:
    Sara odruchowo podniosła dłoń do czoła. Poczuła coś lepkiego i zachwiała się. Była bliska omdlenia i gdyby nie Abram pewnie by upadła. To on schwycił ją w ramiona i nie wypuszczając z objęć powoli osunął się z nią na ziemię. W chwilę potem Sara ocknęła się. Leżała wsparta na kolanach Abrama, który dużą, kraciastą chustką ocierał jej zakrwawione czoło. Gdy zorientował się, że kobieta na niego patrzy, uśmiechnął się i z chłopięcym urokiem, łagodnie powiedział:
    - Zemdlała pani, ale w tych okolicznościach to normalne. Rozcięcie nie jest głębokie i na pewno szybko się zagoi. Zobaczy pani, wszystko będzie dobrze.

    Abram jest bardzo opiekuńczy w stosunku do pani Sary
    Cytat:
    Pan Cartwright pobiegł po bryczkę. Zabieram was do państwa Goldblumów.
    - Nie, to nie wypada – odparła Sara. - Nie mogę pokazać się w takim stanie. Brudna, z gołymi nogami i w jednej koszulinie. Nędzarka.
    - Proszę się nie denerwować. Pani Estera wie o pożarze i kazała nam sprawdzić, czy nic wam się nie stało. Ja również się niepokoiłem – rzekł Abram i spytał: - może pani już wstać?
    - Tak – kobieta skinęła głową. Przy pomocy Abrama i syna stanęła na nogi, ale wciąż drżała. Nerwy i nocny chłód dały o sobie znać. Abram widząc to zdjął z siebie chałat i otulił nim Sarę. Ta przez łzy z wdzięcznością popatrzyła na mężczyznę. Nigdy w jej życiu żaden mężczyzna, nawet jej mąż, nie okazał jej tyle troski i uwagi. - Dziękuję – wyszeptała. - Jest pan bardzo dobrym człowiekiem.

    Pomimo biedy Estera zachowała poczucie honoru
    Cytat:
    Nic nie zostało. Byłam biedna, a teraz jestem nędzarką. Co będzie z moim Josele? Gdzie my się podziejemy? - zapłakała.
    - Spokojnie, zapewniam, że jeszcze wszystko się ułoży.
    - Wiem, że pan tak mówi, aby mnie pocieszyć, ale nic już nie będzie dobrze.
    - Mówię szczerze – odparł Abram. - Powiedziała pani, że nie ma nic, a ja uważam, że ma pani dużo.
    - Doprawdy? - Sara z niedowierzaniem pokręciła głową, myśląc, że nawet pocieszanie ma swoje granice.
    - Tak – Abram spojrzał jej prosto w oczy i z zapałem, którego zupełnie u siebie nie podejrzewał rzekł: - żyje pani, pani syn również, a to jest najważniejsze. Mam pani pracę. Sądzę, że jak na nowy początek to całkiem nieźle. Mieszkanie też się znajdzie i to nie byle gdzie. Pani Goldblum kazała przygotować dla pani i Josele domek gościnny. Będziecie mieszkać na terenie ich posiadłości.
    - Jak to? My? - Sara z niedowierzaniem spoglądała na Abrama.
    - Mówię prawdę. Pani Goldblum doszła do wniosku, że tak będzie najlepiej. Pani będzie miała pracę na miejscu, a Josele zacznie chodzić do szkoły.

    Na szczęście pani Goldblum postanowiła przyjść im z pomocą
    Cytat:
    - Ja do szkoły?! - wykrzyknął chłopiec, któremu, mimo że czujnie rozglądał się wokół nic nie uszło z rozmowy matki i Abrama.
    - Owszem. Jesteś rezolutnym chłopcem i powinieneś się uczyć.
    - Bardzo chciałbym, ale nie wiem, czy sobie poradzę – odparł Josele podekscytowany wizją szkoły.
    - Dasz radę, a jeśli nie potrafisz czytać i pisać, ja cię nauczę.
    - Potrafię. Mame mnie nauczyła – odparł dumnie chłopiec.
    - Naprawdę?
    - Mhm. A wie pan ile razy oberwałem witką za nierówne pismo?
    - Nie mam pojęcia – odparł Abram.
    - Oj, było tego dużo, ale wszystko, czego się nauczyłem, to dzięki mame.
    - Twoja mame, to wspaniała kobieta.
    - Pewnie, lepszej nie ma na całym świecie – zapewnił chłopiec.

    Josele bardzo się cieszy z pójścia do szkoły
    Cytat:
    Nie znosił Apfelbauma, który, jego zdaniem był zaprzeczeniem tego wszystkiego, co powinien sobą reprezentować duchowy nauczyciel. Mimo to jego pojawienie się przyjął za naturalne. W końcu tej nocy wielu ludzi dotknęła prawdziwa tragedia. Nie zaprzątając sobie więcej głowy rabinem, Joe bez problemu dojechał do Golden Street.

    Joe jest słusznie uprzedzony do rabina, który bardziej zajmuje się pomnażaniem swojego majątku, niż pomocą potrzebującym
    Cytat:
    - Wszystko poszło z dymem – powiedziała jakby do siebie Sara i na moment zamknęła oczy.
    - Mame, nie płacz – poczuła rączkę synka na swoim ramieniu.
    - Nie płaczę, już nie płaczę – pogłaskała go po głowie i zwróciwszy się do Abrama, rzekła: - możemy jechać.
    W tej właśnie chwili Josele zamiast iść z dorosłymi zrobił dwa kroki do przodu. Wydało mu się, że coś wśród zgliszczy błysnęło. Zmrużył oczy i podszedł bliżej. Nie, nie mylił się. Coś ładnie połyskiwało. Pochylił się i niemal natychmiast odskoczył z krzykiem. Joe w ułamku sekundy podbiegł do chłopca i schwyciwszy go w ramiona, spytał:
    - Co się stało?
    - Tam… tam jest... – przerażony chłopiec nie mógł z siebie wydobyć głosu, tylko wyciągnąwszy rękę na coś wskazywał.

    Josele zobaczył coś, co go przeraziło
    Cytat:
    Wtedy doszedł go głos Abrama:
    - O, co chodzi? Co takiego znalazł Josele?
    - Nieboszczyka – odparł, prostując się, Joe.
    - Co ty mówisz? Jakiego nieboszczyka?
    - Zwęglonego – odparł beznamiętnie mężczyzna. Abram wstrząśnięty spojrzał na Cartwrighta, by chwilę później na własne oczy przekonać się, że ten mówił prawdę. Poczuł, jak zawartość żołądka podchodzi mu do gardła. Przezwyciężywszy mdłości, spytał:
    - Kto to jest, u licha?
    - Raczej był – zauważył Joe. - Myślę, że mamy tu podpalacza i to nie byle jakiego.
    - Dlaczego tak uważasz?
    - Widzisz, to coś co się tak błyszczy? To chyba zegarek z dewizką. Myślisz, że któregoś z mieszkańców byłoby na niego stać?
    - Masz rację. Tylko kto to był?
    - Jeszcze się nie domyślasz? - Joe spojrzał wyczekująco na Berkowitza.
    - Nie wierzę. To nie może być Levy. On by się nie odważył.
    - Czyżby? – spytał z powątpiewaniem Joe. – Choć faktycznie mógł kogoś wynająć tak, jak próbował zrobić to z Josele.

    Czyżby podpalacz nie zdołał umknąć przed ogniem?
    Cytat:
    Mosze w gruncie rzeczy jest wielkim tchórzem, dlatego zawsze wysługuje się innymi.
    - To on – mężczyźni usłyszeli przejęty głos Josele, który nie mogąc powstrzymać ciekawości podszedł do nich.
    - Miałeś zostać z mamą – rzekł do chłopca z wyrzutem Abram.
    - Czekaj – powiedział Joe do Berkowitza, po czym przyklęknąwszy przy chłopcu, przytrzymał go za ramiona i spytał: - ty znasz tego człowieka?
    - Tak. To pan Levy.
    - Jesteś tego pewien?
    - Tak. Poznałem go po trzewiku. Gdy z mame poszliśmy, żeby mu oddać dolara, miał go na stopie, to znaczy na obu stopach miał trzewiki. To bardzo drogie trzewiki i robi je tylko szewc Schwimmer, i to na specjalne zamówienie. Widziałem takie na wystawie. W środku trzewika jest nazwisko szewca. Pan Schwimmer w ten sposób reklamuje swój towar.

    Tak, okazało się, że jednak to Mosze Levy
    Cytat:
    - Nie uważasz, że trzeba to sprawdzić? - Joe zwrócił się do Abrama.
    - Owszem, ale najpierw trzeba wezwać tu posterunkowego i to spoza kahału. My tu nie mamy swoich stróżów prawa – odparł Abram.
    - Najpierw to trzeba wywieźć stąd panią Sarę i Josele. Jak się rozniesie, kogo i gdzie znaleźliśmy to mogą być ogromne kłopoty – zauważył Joe.
    - To, co radzisz?
    - Wsiadaj do bryczki i zawieś ich do państwa Goldblumów. Do mojego powrotu nikogo nie wpuszczajcie.
    - Dobra myśl, z jednym wyjątkiem, to tych ich zawieziesz – rzekł Abram. - Ja tu zostanę i wszystko załatwię. Postaram się, żeby pani Rozenkrantz i chłopiec przynajmniej przez jakiś czas nie byli niepokojeni.

    Abram jest bardzo rozsądnym młodzieńcem

    Kolejna część opowieści. Na szczęście długo nie czekałam i z zadowoleniem przeczytałam tekst. Dom Sary i Josele spłonął i kobieta teraz martwi się, o ich przyszłość. Na szczęście Abram zapewnia ją, że pani Goldblum już kazała przygotować dla nich domek, na terenie posiadłości. Sara będzie miała blisko do pracy, a Josele zacznie naukę w szkole. Już nie muszą obawiać się o przyszłość i z pewnością już nigdy nie będą głodni. Na pogorzelisku Josele dostrzega jakiś błysk, po bliższym przyjrzeniu się dostrzega spalonego człowieka. Josele rozpoznaje buty, który ostatnio miał na nogach Mosze. Zegarek z dewizką też świadczy, że podpalacz nie był biednym człowiekiem. Cóż, Mosze zapracował na taki koniec. Ciekawe, do jakich wniosków dojdą stróże prawa? No i co teraz knuje rabin? Ten też ma sporo za uszami. Czekam na kontynuację … oby krótko …


    Post został pochwalony 0 razy
    Powrót do góry
    Zobacz profil autora
    Wyświetl posty z ostatnich:   
    Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
    Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 50, 51, 52 ... 55, 56, 57  Następny
    Strona 51 z 57

     
    Skocz do:  
    Nie możesz pisać nowych tematów
    Nie możesz odpowiadać w tematach
    Nie możesz zmieniać swoich postów
    Nie możesz usuwać swoich postów
    Nie możesz głosować w ankietach


    fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
    Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

    Theme xand created by spleen & Emule.
    Regulamin