Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Dziewczyna z Georgii
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 55, 56, 57
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 13:27, 16 Maj 2023    Temat postu:

Piękne, prawdziwe ... czekam na kontynuację

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 19:04, 16 Maj 2023    Temat postu:

Dziękuję Very Happy Kolejny odcinek w trakcie pisania.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 17:36, 26 Maj 2023    Temat postu:

Czekam niecierpliwie, spróbuję potem jakiś wspólny komentarz napisać

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 11:52, 30 Maj 2023    Temat postu:

Jakoś ciężko idzie mi to pisanie, ale obiecuję, że postaram się poprawić. Smile


***

- Dziadku, dziadku proszę opowiedz skąd się wzięło święto Purim – poprosił Matthew zajadając się przy tym przepysznymi ciasteczkami o intrygującej nazwie uszy Hamana.
- Matti dałbyś dziadkowi spokój – zwróciła chłopcu uwagę Holly, za którą trzymając się jej sukni dreptało przyrodnie rodzeństwo Matta, Maddie i Ethan. - Lepiej pomóż mi i zbaw trochę bliźniaki, bo ja muszę iść do kuchni.
- Ale mamo... – zaczął zasmucony chłopiec.
- Ja mogę się nimi zająć – wtrącił Josele, przystojny młodzieniec. W niczym nie przypominał tego małego, biednego chłopca, który, żeby przeżyć często uciekał się do kradzieży. Teraz to był ładnie ubrany kawaler o radosnych, śmiejących się oczach.
- Ale to nie wypada – rzekła Holly – ty jesteś gościem, a Matt...
- Pozwól droga Holly, że razem z Benjaminem zajmiemy się maluchami – Aaron z miłym uśmiechem przerwał Holly i mrugnął porozumiewawczo do Bena Cartwrighta siedzącego w fotelu tuż obok niego.
- Z chęcią – odparł Ben i szybko zastrzegł – ale ja biorę Ethana. Dziewczynki trochę mnie przerażają.
- Niech będzie. Maddie jest słodka i przypomina swoją uroczą mamę.
- No, dobrze – rzekła Holly – ale gdyby za bardzo wam dokuczały to proszę mnie zawołać.
- To oczywiste. Nie martw się. Damy sobie z nimi radę – zapewnił Ben. Gdy Holly poszła do kuchni Matt ponowił prośbę, mówiąc:
- Dziadku Aaronie opowiedz o święcie Purim. Lubię gdy opowiadasz. Josele też to lubi. Prawda Josele?
- I to bardzo. Pan Goldblum tak pięknie opowiada, że powinien pisać książki – odparł na to młodzieniec.
- A skąd ci to przyszło do głowy? - spytał rozbawiony Aaron.
- Abram tak powiedział i moja mama i w ogóle wszyscy tak mówią. Pani Estera również.
- Skoro moja szanowna małżonka tak mówi, to muszę poważnie się nad tym zastanowić.
- O tak dziadku – Matt klasnął w dłonie – to będą na pewno wspaniałe książki. Obiecaj, że je napiszesz.
- Spokojnie mój wnuku, to nie takie łatwe jakby się wydawało. Tymczasem, jeśli chcecie to z ochotą opowiem wam skąd wzięło się święto Purim. Chcecie?
- Tak – rozległa się chóralna odpowiedź wśród której dało się słyszeć radosne głosiki bliźniąt usadowionych wygodnie na kolanach Aarona i Bena.
- Dawno, dawno temu – zaczął Aaron – gdy w Persji rządził król Aswerus jego minister Haman chciał zgładzić wszystkich Izrealitów tam mieszkających. Za jego namową król wydał specjalny dekret na mocy którego miano ich zabić. Tylko szczęśliwemu zbiegowi okoliczności i pięknej Esterze, małżonce króla Aswerusa, która była Żydówką nie doszło do zagłady jej pobratymców.
- Dziadku, ale ja czegoś nie rozumiem – wtrącił Matthew. - Co takiego zrobili Żydzi, że król i ten jego minister…
- Haman – podpowiedział Aaron.
- No, właśnie Haman, tak bardzo ich nie lubili?
- Wszystko zaczęło się od tego, że Mordechaj przybrany ojciec królowej Estery, również Żyd, łamiąc nakaz króla nie pokłonił się Hamanowi. Ten ciężko urażony brakiem szacunku ze strony Mordechaja, ale także owładnięty nienawiścią postanowił, że wszyscy Izrealici mieszkający na terenie Persji muszą zostać zgładzeni. Dowiedziawszy się o tym, królowa Estera poszła do swojego małżonka i o wszystkim mu opowiedziała. Król oburzony postępowaniem swojego ministra skazał go na śmierć. Gdy Haman zszedł z tego świata, los Żydów bardzo się zmienił i to na lepsze. Te wydarzenia postanowiono uczcić świętem nazwanym Purim. Jest to najradośniejsze żydowskie święto, ale to już przecież wiecie.
- Dziadku, a co właściwie znaczy Purim? - spytał Matt.
- Nazwa pochodzi od słowa pur, czyli los, ponieważ to właśnie los wyciągnięty przez Hamana wyznaczył dzień, w którym mieli zginąć wszyscy Żydzi. Królowa Estera ocaliła swój naród i doprowadziła do przykładnego ukarania ich prześladowców.
- Ta królowa miała tak samo na imię, jak babcia – zauważył Matthew.
- Owszem i tak, jak twoja babcia była bardzo mądra i piękna – odparł Aaron i uśmiechnął się, po czym rzekł: - niedługo usiądziemy do stołu…
- A czy to prawda, że w to święto można nadużywać alkoholu? - spytał, przerywając Aaronowi Hoss, który wraz z braćmi i Abramem przysłuchiwali się jego opowieści.
- Owszem. Purim to, jak już wspomniałem, bardzo radosne święto, podczas którego można pić do upadłego. To jest micwa, czyli religijny obowiązek. Zgodnie z naszą tradycją pijemy dopóki nie jesteśmy w stanie dostrzec różnicy między błogosławionym Mordechajem a przeklętym Hamanem.
- Ciekawa perspektywa – stwierdził Hoss i wszyscy się roześmiali.
- To prawda, ale tylko dla tych, którzy mają mocną głowę.
- O to w sam raz dla Hossa – zażartował Joe. - On potrafi sporo wypić.
- Braciszku prosisz się o bęcki – Hoss groźnie spojrzał na Małego Joe, który szczególnie się tym nie przejął, ale profilaktycznie odsunął się na bezpieczną odległość od obdarzonego ogromną siłą starszego brata. Reszta towarzystwa na ten widok ponownie parsknęła śmiechem.
Późnym wieczorem, gdy wszyscy już nieźle sobie podjedli, a mężczyźni sporo wypili i to najprzedniejszych trunków, kobiety zajęły się dziećmi, które przebrane za różne postaci dokazywały na środku salonu w domu państwa Goldblumów, a panowie rozmawiali na różne tematy w gabinecie pana domu. Wreszcie Abram zaprosił braci Cartwright na degustację pejsachówki*), wytrawnej wódki ze śliwek o niezwykłej, wręcz zwalającej z nóg, mocy. Joe już pod drugim kieliszku z trudem powiedział pas. Abram, Hoss i Adam mieli w związku z tym przednią zabawę. Docinkom pod adresem najmłodszego Cartwrighta nie było końca. Joe próbował się odgryźć, ale alkohol skutecznie mu to uniemożliwił i zamiast błyskotliwych ripost z ust mężczyzny wychodził jedynie niewyraźny bełkot. Tymczasem Aaron i Ben z pobłażliwymi uśmiechami przysłuchiwali się głośnej rozmowie młodych mężczyzn.
- Coś mi się wydaje, że mój syn Joseph osiągnął stan, w którym nie jest już w stanie odróżnić Mordechaja od Hamana – zauważył żartobliwie Ben.
- Myślę przyjacielu, że masz rację – odparł Aaron – a to by oznaczało, że Joe świętuje jak należy.
- Tyle tylko, że jutro będzie miał potężny ból głowy. Cóż, nie pierwszy raz – Ben z politowaniem pokiwał głową.

***


______________________________________________________________
*)Pejsachówka – nazwa wytrawnej wódki (śliwowicy) o dużej mocy, 50–80%, żółtej barwy, o intensywnym, przyjemnym, swoistym smaku; produkowana ze śliwek, zgodnie z zasadami koszerności pod nadzorem przedstawiciela gminy żydowskiej (rabinatu). W Izraelu jest sprzedawana śliwowica (ang. Passover Slivovitz) nazywana koszer szel peasach, o mocy 50%.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 13:19, 03 Cze 2023    Temat postu:

Fajny odcinek ... czekam na dalszy ciąg

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 21:00, 05 Cze 2023    Temat postu:

***

Pejsachówka Małemu Joe nie wyszła na dobre i chcąc nie chcąc przy pomocy braci i Abrama musiał opuścić gabinet Aarona. Nim dotarł do pokoju gościnnego, a właściwie został tam zaniesiony i ułożony w łóżku, zdążył usnąć, pochrapując przy tym, niczym stary pijak. Rozbawieni mężczyźni nie szczędzili mu kąśliwych uwag, ale Joe już tego nie słyszał, pogrążony w pijackim śnie, w którym, jak później się okazało nawiedziło go jego życiowe przekleństwo, czyli najmłodsza latorośl państwa LaMarr, Susane zwana Mgiełką.
Podczas, gdy biedny Joe próbował w swoim śnie uciekać i to nieskutecznie przed piękną panną, wyznającą mu płomienne uczucie, jego ojciec i Aaron Goldblum z kieliszkami przedniej brandy w dłoniach, prowadzili rozmowę na temat sytuacji w Nevadzie. W pewnej chwili Ben zmienił temat i zapytał:
- Nie jest ci żal Aaronie, że trochę na własne życzenie znalazłeś się na marginesie życia?
- Raczej interesów – sprostował z pogodnym wyrazem twarzy Aaron. - Nie, nie żałuję. Abram niemal we wszystkim mnie zastąpił i świetnie daje sobie radę. Wiesz, Benjaminie mam już swoje lata, teraz co innego jest dla mnie najważniejsze. Pieniądze mam. Dużo pieniędzy. Poznałem smak władzy i wiem, jak bardzo pod jej wpływem się zmieniłem i to niestety nie na korzyść. Ludzie bali się mnie, niektórzy wciąż się mnie boją. Nie ukrywam, kiedyś sprawiało mi to zadowolenie. Cóż tu mówić, byłem zaślepionym, pewnym siebie durniem. Dopiero, gdy dopadła mnie choroba, dowiedziałem się jacy naprawdę potrafią być ludzie, szczególnie ci, których uważałem za przyjaciół. Wiesz, kto trwał przy moim łóżku, gdy byłem sparaliżowany? Trzy osoby: Abram, doktor Silberman i wdowa Hajfec, nasza gospodyni. Trzy osoby, które miały uzasadnione powody, żeby odwrócić się ode mnie. No, może z wyjątkiem doktora, którego profesja zmusza do udzielenia pomocy każdemu, nawet najgorszemu łotrowi. Inni, pewni, że wkrótce przeniosę się na łono Abrahama, już dzielili między siebie mój majątek. Benjaminie, obyś nigdy nie dowiedział się, jak okropnym jest słyszeć dawnych przyjaciół kłócących się o schedę po tobie. Chciałem im powiedzieć, że żyję, że wciąż jestem, że czuję, ale nie mogłem wydobyć z siebie słowa, nie mogłem nawet drgnąć. Na moje szczęście doktor i Abram ich przegonili. To był dla mnie straszny czas. Wtedy pragnąłem jednego… - tu Aaron, wyraźnie wzruszony, zawiesił głos. Ben, zaskoczony tak szczerym wyznaniem mężczyzny, nie odezwał się ani słowem. Po chwili Aaron podjął przerwane zwierzenia. - Tak, chciałem, żeby to wszystko się skończyło. Za każdym razem, gdy zasypiałem, miałem nadzieję, że już się nie obudzę. Budziłem się i wciąż byłem. Któregoś razu otworzyłem oczy, a przy moim łóżku siedziała Estera. To, że dziś rozmawiamy jest jej zasługą. Dała mi nadzieję, dała mi moc, i co najważniejsze otworzyła oczy. Nie musiała nic mówić, abym zrozumiał, czym było moje całe poprzednie życie. Uczepiłem się jej, jak tonący brzytwy. Może mi nie uwierzysz, ale ja przez te wszystkie lata kochałem ją i wciąż kocham. Dzisiaj to moje uczucie do Estery jest szczególne i bardzo, bardzo mocne. Do czasu choroby nigdy nie wyznałem jej miłości, a teraz nie ma dnia, żebym jej nie mówił, jak bardzo ją kocham – Aaron uśmiechnął się. - Tak, mój przyjacielu, trzeba mówić najbliższym, że bardzo się się ich kocha i dziękować im, że są z nami, tak jakby świat miał się właśnie skończyć.
- Pięknie to powiedziałeś – zauważył Ben.
- Bo to miłość jest piękna, nie to ile zarobimy i czy pomnożymy nasz majątek, ale właśnie miłość. Bez niej nic nie ma sensu, a pieniądze dzisiaj są, jutro ich nie ma. W każdym razie nie mogą być sednem życia. Gdy to wreszcie zrozumiałem, inaczej spojrzałem na otaczający mnie świat. Dojrzałem jego barwy, nie zawsze zachwycające. Nagle największą przyjemnością stało się dla mnie niesienie pomocy, poznawanie ludzi i ich historii. Powiesz, że to z mojej strony nazbyt egzaltowane. Być może, ale prawdziwe i szczere. To właśnie musieli rozpoznać we mnie moi najbliżsi, skoro dali mi szansę na rehabilitację w ich oczach.
- A ja uważam, że impulsem do twojej tak niespodziewanej przemiany było coś zupełnie innego.
- Co takiego?
- Pojawienie się w twoim życiu kogoś zupełnie nieoczekiwanego.
- Masz na myśli mojego syna, Abrama – Aaron z uśmiechem pokiwał głową. - Tak, jego pojawienie się przyśpieszyło to, co było nieuchronne, a co rozpoczęło się w chwili, gdy mały chłopiec o imieniu Matthew wykrzyczał mi prosto w oczy, że mnie nienawidzi.
- Matti potrafi być wielce bezpośredni – zauważył Ben.
- Owszem. To niesamowita mieszanka charakterów mojej córki i twojego syna. Matthew wyrośnie na wspaniałego mężczyznę. Tego jestem w stu procentach pewien.
- Tylko mu tego nie mów, bo jeszcze chłopakowi się w głowie przewróci – zażartował Ben.
- O to jestem spokojny – odparł Aaron – wreszcie to skóra ściągnięta z Noemi.
- Tu się z tobą nie zgodzę. To cały Adam.
Na to stwierdzenie Aaron parsknął śmiechem, a potem rzekł:
- Zauważyłeś, że kłócimy się o wnuka, jak dwaj zwariowani dziadkowie?
- Przecież nimi jesteśmy. Wnuczęta kocha się inaczej niż własne dzieci. Wnuki po prostu się kocha i rozpuszcza na wszelkie możliwe sposoby.
- Zgadza się i dlatego to my jesteśmy ci dobrzy, a ich rodzice źli. – Stwierdził żartobliwie Aaron i ściszając głos dodał: - muszę ci coś powiedzieć: będę dziadkiem. Abramowi i Sarze dobry Bóg pobłogosławił.
- Moje gratulacje, przyjacielu.
- Dziękuję i proszę zachowaj to na razie w tajemnicy – rzekł Aaron.
- Oczywiście. A kiedy ma nastąpić rozwiązanie?
- Mniej więcej w miesiącu tiszri – odparł Aaron, a widząc zdziwioną minę Bena, zaraz wyjaśnił: - to znaczy po waszemu na przełomie września i października.
- Teraz rozumiem – Ben kiwnął głową. - Abram musi być szczęśliwy.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo. Wpatrzony jest w tę swoją Sarę, jak w obrazek. To dobrze. Mąż i żona powinni się kochać.
- Joe mówił mi, że ten ślub wzbudził sporo kontrowersji.
- Ludzie przy takich okazjach mają dużo do powiedzenia i to na ogół nic mądrego.
- Przepraszam Aaronie, jeśli zabrzmiało to niefortunnie – Ben zaczął się sumitować.
- Daj spokój. Jako ojciec Abrama uważam, że nie mógł lepiej trafić. Pewnie się dziwisz, co może być dobrego w biedaczce, która dotknęła dna, którą wszyscy pomiatali, która każdego dnia walczyła o przeżycie dla swojego dziecka i siebie. Odpowiem ci - mimo całego nieszczęścia, jakie ją dotknęło potrafiła zachować godność i szlachetność właściwą jedynie prawdziwie dobrym ludziom. Nigdy nie słyszałem, żeby skarżyła się na swój los. Ludzie nie szczędzili jej złych słów. Była napiętnowana czynami swojego męża i znosiła to z ogromną pokorą.
- A co właściwie się z nim stało?
- Nie wiesz? W więzieniu wybuchł bunt. Zginął zastrzelony przez jednego ze strażników.
- Otrzymał to na co sobie zasłużył – stwierdził Ben. - Napadał, okradał i zabijał ludzi.
- To prawda i myślę, że ta jego śmierć przyniosła wyzwolenie Sarze i Josele.
- Oboje mieli dużo szczęścia, że na ich drodze stanął Abram.
- On też je miał. Znalazł w Sarze wdzięczną towarzyszkę życia. A Josele, gdy Abram go usynowił, zmienił się nie do poznania. To bardzo inteligentny młodzieniec, a nauka przychodzi mu z niezwykłą lekkością. W przyszłości będzie doskonałym finansistą. Jeszcze trzy, cztery lata temu tacy ludzie, jak Sara i Josele byli dla mnie niewidoczni, byli nikim. Dziś takim właśnie ludziom chcę pomagać.
- I pomagasz. Założyłeś fundację, która tak wiele robi dla dzieci z ubogich rodzin.
- Daj spokój – Aaron machnął ręką – to wciąż za mało. Nawet nie wiesz ile jest ubóstwa i biedy tylko w samym Carson City.
- Wszystkim nie pomożesz. To przecież niemożliwe.
- Niestety, ale trzeba działać. Ocalenie choćby jednego dziecka to ogromny sukces, bo przecież dzieci to nasza przyszłość.
- Mówisz, jak prawdziwy polityk – zauważył z humorem Ben.
- O nie, mówię, jako zwykły dziadek. Szczęśliwa przyszłość moich wnuków to w tej chwili jest najważniejsze.
- Masz rację. Te maluchy to sedno naszego życia.

***


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Czw 12:17, 08 Cze 2023, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Senszen
Moderator artystyczny



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 4150
Przeczytał: 32 tematy

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 21:43, 07 Cze 2023    Temat postu:

Bardzo miły fragment, dobrze że Aaronowi otworzyły się oczy i zobaczył, coś życiu jest pięknego Wesoly

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 12:17, 08 Cze 2023    Temat postu:

Dziękuję. Miło mi, że przeczytałaś ten fragment. Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 12:48, 08 Cze 2023    Temat postu:

Jednak Goldblum się zmienił. Piękny fragment.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 21:23, 08 Cze 2023    Temat postu:

Miło mi, że tak uważasz. Very Happy Dziękuję. Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 0:48, 19 Cze 2023    Temat postu:

***

- Usnęły? - spytał Adam, gdy Holly pojawiła się wreszcie w drzwiach ich sypialni.
- Jak aniołki. Nie zdążyłam ich ucałować na dobranoc, a już spały.
- Tak od razu? Cała trójka? - Adam nie krył zdziwienia. Zwykle ich pociechy miały problemy z zasypianiem. Długo marudziły i dopominały się, jak nie bajeczek to całusów.
- Po całym dniu dokazywania po prostu padły. I tak nieźle się trzymały. Synek Hossa usnął zanim na dobre wyjechaliśmy od Goldblumów – Holly usiadłszy przy toaletce zaczęła rozczesywać swoje rude włosy sięgające pasa. - To był naprawdę miły i udany dzień. Nie sądziłam, że to żydowskie święto Purim jest aż takie wesołe. Widziałeś buzie dzieci, gdy Sara z panią Esterą rozstawiły przygotowany dla nich teatrzyk? A gdy Josele i Abram do nich dołączyli radości było, co niemiara. Nawet twoi bracia dobrze się bawili.
- Obaj, zwłaszcza Mały Joe, zachowują się jak mali chłopcy – odparł Adam przyglądając się z uśmiechem na twarzy żonie czeszącej włosy. Należy tu nadmienić, że włosy Holly miała wyjątkowo piękne. Mieniły się niczym wypolerowana miedź i łagodnymi falami spływały na jej ramiona, a z nich w dół na plecy. Blisko trzy lata temu Holly dwa razy zmuszona była obciąć włosy i to na bardzo krótko. Najpierw, żeby ukryć swoją płeć, gdy uciekając z ogarniętej wojną domową Georgii, zmuszona była samotnie przemierzyć niemal całą Amerykę, a potem, w jakiś czas po zamieszkaniu u wujostwa Toliverów, gdy doznała ciężkiego wypadku. Z krótkim włosami wyglądała ślicznie, ale dopiero, gdy odrosły uroda Holly zabłysła pełnym blaskiem. Adam wiedział, że jest prawdziwym szczęściarzem. Trafiła mu się bowiem kobieta niezwykła, która wciąż i niezmiennie go zaskakiwała. Tymczasem ta „niezwykła” kobieta odłożywszy szczotkę do włosów, dostrzegła w lustrze zachwycone spojrzenie męża. Westchnęła specjalnie ze zniecierpliwieniem, tak, żeby Adam nie pomyślał sobie, że to jak na nią patrzy w jakimkolwiek stopniu ją obchodzi. Nie mogła przecież przyznać, że lubiła, a wręcz uwielbiała ten jego błysk w oczach, gdy na nią patrzył z podziwem przechodzącym w pożądanie. Świadomość, że on jest tylko jej, a ona jego była dla Holly niezwykle miła i podniecająca.
- Chodź do mnie – Adam będący już w łóżku wyciągnął do niej dłoń. Holly udając, że tego nie dostrzega, wstała od toaletki i zaczęła krzątać się po sypialni. A to złożyła równo spodnie męża i wraz z koszulą odwiesiła do szafy, podobnie, jak swoją suknię, a to zaczęła układać równiutko, niczym pod linijkę, wszystkie rzeczy znajdujące się na toaletce. Potem podeszła do okna, uchyliła je i zaczęła układać fałdy zasłon, zerkając przy tym nieznacznie na męża. Adam, który wyraźnie miał tego dosyć, wyskoczył z łóżka i porwał ją na ręce. Próbowała się bronić, ale nie miała z nim najmniejszych szans. Nim znaleźli się w łóżku pocałował ją mocno i zaborczo. Holly udając oburzenie, powiedziała:
- Tobie tylko jedno w głowie. Nawet nie pomyślałeś, że może jestem zmęczona.
- A jesteś? - spytał z figlarnymi błyskami w oczach, przesuwając palcami wzdłuż jej dekoltu. Holly przytrzymała jego dłoń, mówiąc:
- Nie, ale chciałam sobie trochę poczytać.
- Jutro sobie poczytasz, a teraz trochę się poprzytulamy – mruknął, całując ją w szyję.
- Myślałam, że porozmawiamy – rzekła podczas gdy Adam zaczął rozwiązywać tasiemki jej koszuli nocnej. Na chwilę znieruchomiał i parsknąwszy cichym śmiechem, powiedział:
- Jeśli nie masz ochoty na miłość, to powiedz zamiast wymyślać nie wiadomo co.
- Oj Adamie, zupełnie mnie nie rozumiesz.
- Jasne – Adam, wzdychając ciężko, usiadł w łóżku i kręcąc głową, dodał: – oczywiście, nie rozumiem.
- Daruj sobie ten komentarz – fuknęła, po czym powoli powiedziała: - chcę z tobą porozmawiać. Na przytulanie przyjdzie czas.
- Albo i nie – mruknął pod nosem.
- Co powiedziałeś? - spojrzała na niego groźnie.
- Nic takiego – spróbował przyciągnąć ją do siebie. Holly jednak odepchnęła jego dłoń i zdecydowanym głosem rzekła:
- Nie będzie rozmowy, to nie będzie przytulanka.
- Ok. Wygrałaś – sapnął ze złością.
- Nie można było tak od razu? - spytała niezwykle z siebie zadowolona.
- Nie przeciągaj struny.
- Postaram się – odparła i zatrzepotała niewinnie rzęsami, po czym jakby nigdy nic stwierdziła: - to był taki miły dzień…
- Chyba zaraz szlag mnie trafi – wycedził przez zęby Adam.
- Ostatnio zrobiłeś się strasznie niecierpliwy.
- Holly, litości! Albo natychmiast powiesz mi o co chodzi, albo idę spać.
- Tak bez przytulanka? - Holly zakpiła w żywe oczy, ale zorientowawszy się, że jeszcze chwila, a małżonek straci cierpliwość, spytała: - czy wiesz, że Sara i Abram będą mieć dziecko?
- Wiem. Chyba już wszyscy wiedzą. Czy to chciałaś mi powiedzieć?
- Niezupełnie.
- To w takim razie zamieniam się w słuch – odparł Adam i rozsiadł się wygodnie.
- Po obiedzie rozmawiałam z Sarą. Martwi się Abramem.
- Abramem? Nie zauważyłem, żeby coś mu dolegało. Chyba, że ma problemy w interesach, ale to mało prawdopodobne. To nieodrodny syn swojego ojca.
- Jest zdrowy. W pracy daje sobie świetnie radę.
- O co więc chodzi?
- Odezwała się matka Abrama, biologiczna. Chce się z nim spotkać.
- Co takiego?!
- To, co słyszałeś. Sara obawia się tego spotkania. Boi się, że będzie miło negatywny wpływ na Abrama. Najbardziej chciałaby, żeby do niego w ogóle nie doszło.
- To mnie zaskoczyłaś – Adam z niedowierzaniem pokręcił głową. - Ciekawe, czy Goldblum wie?
- Nie. Abram nie chciał tą wieścią popsuć święta. Ma zamiar powiedzieć mu jutro.
- Taka wiadomość może być dla Goldbluma prawdziwym wstrząsem. Biorąc pod uwagę, że niedawno przeszedł udar, to poważnie zastanowiłbym się, czy w ogóle mu o tym powiedzieć.
- Otóż to właśnie. Sara ma podobne obiekcje. Pytała mnie, czy wiem, coś o tej biologicznej matce Abrama. Odparłam, że kompletnie nic, ale obiecałam jej, że ciebie zapytam. Bądź co bądź odkąd pogodziłeś się z byłym teściem spędzacie sporo czasu na długich rozmowach.
- Coś tam wiem, ale uważam, że Sara powinna spytać o tę kobietę męża.
- Tylko, że on sam niewiele wie. Pan Goldblum miał z nim porozmawiać na ten temat, ale rozchorował się, a potem jakoś się nie złożyło.
- Holly, wiem, że każdemu przychyliłabyś nieba, ale to nie twoja sprawa. Nie mieszaj się w to.
- Ale…
- Nie ma żadnego „ale”. I pamiętaj, że dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane – rzekł z powagą Adam.
- Masz rację – Holly skinęła głową – to nie moja sprawa.
- Grzeczna dziewczynka – Adam pocałował żonę w czoło. Holly zrobiwszy minę niewiniątka, powiedziała:
- Jednakże…
- O naiwności! - przerwał jej - jak mogłem pomyśleć, że odpuścisz.
- Bo widzisz Adamie, bardzo mnie ciekawi, co to za kobieta? Jak można wyrzec się własnego dziecka. Dla mnie to niepojęte. Urodzić i oddać taką kruszynkę komuś na wychowanie? A potem nie interesować się, czy dziecku nie dzieje się krzywda?
- Holly, doskonale wiesz, że nie zawsze kobieta może zatrzymać swoje dziecko. Nawet gdyby bardzo tego chciała.
- Domyślam się, że ta kobieta pochodzi z wyższej sfery.
- Dobrze się domyślasz. – Odparł Adam i westchnąwszy, dodał: - w porządku powiem ci, ale jeśli to rozgłosisz, to popamiętasz mnie do końca życia.
- Za kogo ty mnie masz? Czy myślisz, że zaraz polecę do Sary i wszystko jej wypaplam? - rzuciła z oburzeniem Holly. - Myślałam, że trochę mnie znasz. Jeśli nie masz do mnie zaufania to mi nie mów.
- Ależ mam do ciebie zaufanie. Wiem także, że lubisz naprawiać świat i nie zawsze wychodzi ci to na dobre.
- Przysięgam, że to co powiesz będzie naszą tajemnicą i nie wyjdzie poza tę sypialnię – mówiąc to Holly uniosła prawą dłoń w górę, tak jakby była w sądzie.
- W porządku – rzekł Adam. - Matką Abrama jest kobieta z bardzo wpływowej rodziny finansistów, z Nowego Jorku. Wyobrażasz sobie, co za skandal wybuchłby, gdyby rozniosło się, że ma nieślubne dziecko i to z Żydem.
- Czyżby ona była nie-Żydówką? - spytała zupełnie zaskoczona Holly.
- Zgadłaś. To gojka. Panna z wielce szanowanej rodziny, mającej rozległe koneksje i to wśród otoczenia prezydenta wdaje się w romans z żonatym Żydem i zachodzi w ciążę. To zupełnie nie do pomyślenia.
- Odmienny stan, szczególnie pod koniec trudno jest ukryć – zauważyła Holly. – Chyba, że chciałaby pozbyć się dziecka.
- To podobno nie wchodziło w rachubę. Może obawiała się, że takie wyjście uczyni ją bezpłodną. W każdym razie urodziła chłopca i nadała mu imię Edward. Jeszcze przed rozwiązaniem wyszukano godne zaufania żydowskie bezdzietne małżeństwo i oddano im dziecko na wychowanie. Tak to mały Edward stał się Abramem Berkowitzem.
- I ta kobieta, tak sobie oddała synka i w ogóle się nim nie interesowała? - Holly wyglądała na wstrząśniętą. - Co z niej za matka! Jak tak można!
- Kochanie, łatwo jest kogoś osądzać, ale…
- Ty ją bronisz?
- Ależ skądże. Być może tu u nas na wsi, jakoś by to uszło, choć i tak niesława ciągnęłaby się tak za matką, jak i dzieckiem, ale w pewnych sferach, szczególnie tak konserwatywnych, jak nowojorskie taka panna skazana byłaby na infamię, a dziecko byłoby po prostu bękartem.
- To wstrętna nazwa. Dziecko nie jest tu niczemu winne.
- Zgadzam się z tobą, ale większość naszego społeczeństwa uznaje coś takiego za ciężki grzech, którego nic, ani nikt nie jest w stanie rozgrzeszyć.
- Idiotyzm w czystej postaci – rzekła wyraźnie oburzona Holly.
- Owszem, ale, tam, gdzie liczą się tylko pozory nic nie poradzisz – odparł Adam. - Musi jeszcze wiele czasu upłynąć, żeby zmieniło się coś w tej materii, choć wątpię, żeby to kiedyś nastąpiło.
- Chyba masz rację – westchnęła. - Nie wyobrażam sobie, jak można udawać, że nie ma się dziecka. Zapomnieć, wykreślić z pamięci, nie interesować się, czy z nim wszystko w porządku.
- A skąd wiesz, że ona nie interesowała się dzieckiem?
- A robiła to?
- Wyobraź sobie, że tak. Przeznaczyła specjalny fundusz na jego utrzymanie i wykształcenie. Raz na jakiś czas dostawała informacje na temat rozwoju dziecka. Potem użyła swoich wpływów, żeby Abram został zatrudniony w firmie Goldbluma. Przez cały ten czas sprawowała nad nim dyskretną opiekę.
- A pan Goldbum, skąd dowiedział się, że Abram jest jego synem?
- Kazał detektywowi sprawdzić Abrama. Podobno zawsze tak robił w stosunku do nowo zatrudnianych. Chciał mieć pewność, że chłopak będzie lojalnym pracownikiem. W ten sposób dowiedział się, że Abram jest dzieckiem adoptowanym, a o tym, że to jego syn dowiedział się z listu przybranego ojca Abrama, który przed śmiercią postanowił o wszystkim powiadomić Goldbluma. I to cała historia.
- Ciekawe, jak oni się poznali?
- Kto?
- Jak to kto? Pan Goldblum i ta kobieta. Ona chyba ma jakieś imię.
- Na pewno ma, ale nie powinno nas to interesować – zauważył Adam.
- Nie wydaje ci się dziwne, że po tylu latach chce spotkać się z Abramem?
- Widocznie ma ku temu swoje powody, ale obawiam się, że nic dobrego z tego nie wyjdzie.
- A ty, co byś zrobił, gdyś był na miejscu Abrama? Nie chciałbyś poznać swojej matki?
- Na szczęście nie jestem na jego miejscu – odparł Adam i objął ramieniem Holly. - A teraz przejdźmy do ciekawszej części wieczoru.
- Co masz na myśli?
- Cóż… nasze bardzo zmęczone dzieci śpią i na pewno prześpią słodko całą noc. Tak więc my możemy skupić się tylko i wyłącznie na sobie – Adam mówiąc to muskał ustami policzki i szyję żony.
- à propos dzieci – rzekła Holly studząc na chwilę zapał męża.
- Co z nimi? - spytał niezadowolony z takiego obroty rzeczy.
- W porządku, tylko tak mi się marzy – powiedziała powoli.
- Co ci się marzy? - spytał, zamykając ją w ramionach.
- Pomyślałam sobie, że przydałoby się nam jeszcze jedno maleństwo. Może dziewczynka… wiesz, tak dla wyrównania stanu liczebnego naszej rodziny. Co ty na to?
Adam nie odpowiedział na tak postawione pytanie, tylko spojrzał głęboko w zielone oczy Holly. Potem z aprobatą skinął głową, uśmiechnął się łobuzersko i wziął się do sumiennego wykonywania marzenia żony. Niezwykle sumiennego.

***


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 23:56, 30 Cze 2023    Temat postu:

***

Epilog

W dziewięć miesięcy później przyszła na świat córeczka państwa Cartwright’s Ella Rose, której imiona były prawdziwą kością niezgody skądinąd szczęśliwych rodziców. Adam optował za imieniem Ella, Holly, chciała, żeby dziewczynka nosiła imię Rose, bowiem uważała, że mała wygląda, jak najprawdziwsza różyczka. Kłótniom nie było końca i dopiero Matthew położył temu kres mówiąc, że przecież można nadać małej oba te imiona. Poparło go w tym rodzeństwo, czteroletnie już bliźnięta, które, jak to dzieci nie lubiły, gdy ich rodzice się sprzeczali i przejęte opowiadały całej rodzinie o tym godnym potępienia fakcie. Senior rodu, Ben Cartwright znając doskonale swego najstarszego syna i jego uroczą małżonkę wolał się nie wtrącać, podobnie, jak i bracia Adama. Nawet Emily, ciotka Holly, gdy ta skarżyła się na ośli upór męża zachowywała ogromną powściągliwość, co w jej przypadku było rzeczą wręcz nie do pomyślenia.
Adam i Holly mimo ciągłych sprzeczek i obrażania się na siebie, po którym oczywiście następowało pełne ognia i namiętności godzenie się, stanowili dobre, zgrane małżeństwo. Adam poza swoją pełną temperamentu żoną i dziećmi, które wręcz rozsadzała energia, nie widział świata. Po dawnym pogrążonym w rozpaczy wdowcu nie było śladu. O pierwszej żonie Naomi nie zapomniał nigdy, bo przecież nie można zapomnieć o największej miłości swojego życia. Nie należy przez to rozumieć, że Adam nie kochał Holly. Kochał, ale była to inna miłość. Rozwijała się wolniej, pełni kolorów nabierając wraz z upływem czasu. Holly była dla Adama nie tylko żoną i matką jego dzieci, ale przyjaciółką, która nie bała się powiedzieć mu prawdy prosto w oczy. Do tego zawsze miała swoje zdanie. Była uparta, ale potrafiła ustąpić jeśli uznała argumenty męża. Do tego wszystkiego była kobietą niezmiennie go pociągającą. Często powtarzał, że musiała rzucić na niego urok, bo to przecież niemożliwe, żeby był aż tak od niej uzależniony.
Kolejne pory roku odmierzały spokojne, pozbawione większych trosk, życie rodziny Cartwrigtów. Matthew, pierworodny syn Adama, nawiasem mówiąc niezwykle przystojny młodzieniec i obiekt westchnień wszystkich panien na wydaniu, podobnie jak jego ojciec, podjął naukę na uczelni w Bostonie z tą tylko różnicą, że zamiast architektury postanowił studiować geologię i pogłębiać wiedzę w zakresie mineralogii. Było to naturalną koleją rzeczy po tym, jak będąc jeszcze małym chłopcem znalazł zupełnym przypadkiem garść kamyków o metalicznym połysku i mosiężnożółtej barwie z zielonkawymi i czarnymi rysami. Jak się okazało był to chalkopiryt występujący powszechnie w Kalifornii i Nevadzie. Matthew był wręcz zafascynowany różnorodnością kształtów i barw znalezionych kamieni, które, jak później się okazało stały się jego życiową pasją. Wówczas też dziadek Ben kupił mu pod choinkę ziemię, na której znalazł ów minerał. Czas pokazał, że był to strzał w dziesiątkę, a dorosły Matt otworzył tam swoją pierwszą kopalnię rudy miedzi. I tak, to co było jego pasją, stało się również zawodem i przynosiło mu całkiem wymierne korzyści. Matthew wkrótce stał się cenionym mineralogiem. O konsultacje prosili go właściciele kopalń z Nevady, Kalifornii, a nawet z Pensylwanii. Nie trzeba dodawać, że cała rodzina była z niego niezmiernie dumna. Rodzeństwo Matta, nie pozostawało w tyle, choć Ethan miał mało chwalebny epizod. Będąc nastolatkiem zadał się z młodzieńcami przedkładającymi dobrą zabawę (czytaj: rozrabianie) nad naukę i pracę na rancho. Oczywiście nie spotkało się to z aprobatą rodziców. Początkowo tak Adam, jak i Holly, a nawet Maddie próbowali łagodnie przemówić mu do rozsądku. Do chłopaka jednak nic nie docierało. Załamana Holly stwierdziła, że to jak nic odezwały się złe geny McCulligenów. Adam jakoś w to nie wierzył, ale dla uspokojenia małżonki postanowił zdecydowanie porozmawiać z synem. Po tej rozmowie Ethan długo nie mógł siedzieć na czterech literach. Argumenty, jakich użył ojciec okazały się niezwykle przekonujące, bowiem w krótkim czasie chłopak zmienił się nie do poznania. Podciągnął się w nauce, co pozwoliło mu bez problemu dostać na studia inżynierskie i to, a jakże w Bostonie. Córki Adama i Holly również odebrały stosowne, jak na tamte czasy, wykształcenie. Wkrótce obie znalazły dobrych mężów, a ponieważ tak Maddie, jak i Ella Rose były we wszystkim podobne do swojej matki, to panowie, którzy pojęli je za żony, nie mogli narzekać na brak atrakcji i wrażeń. Cóż, panny Cartwright były jedyne w swoim rodzaju i biada, tym którzy chcieliby je utemperować. Co prawda niektórzy życzliwi przyjaciele i sąsiedzi twierdzili, że mężowie dziewcząt mieli z nimi krzyż pański, ale sami zainteresowani głośno temu przeczyli. Dodać tu należy, że te przeczenia były wyjątkowo donośne w obecności teścia. Wiadomym było wszem i wobec, że Adam Cartwright był zwariowany na punkcie swoich dzieci, a szczególnie zaś córek. Gdyby ktokolwiek wyrządził którejś z nich krzywdę, Adam takiego „śmiałka” obdarłby żywcem ze skóry. Tak więc nic dziwnego, że to Maddie i Ella Rose grały pierwsze skrzypce w swych małżeństwach. Obie też urodziły córeczki, które, jak łatwo się domyśleć, poszły w ślady babci i swoich mam.
Warto tu też nadmienić, jak potoczyły się losy przyrodnich braci Adama. Hoss, jak wiadomo ożenił się z Aileen Chump, która odziedziczyła ogromny majątek po swym wuju Erneście Whitmanie, a właściwie Gilfordzie ( nazwisko zmienił w tragicznych dla niego okolicznościach). Małżeństwo doczekało się tylko jednego syna, Eryka juniora. Okazało się, że po ciężkim porodzie zagrażającym życiu matki i dziecka Aileen nie mogła mieć więcej dzieci. Ta wiadomość zdruzgotała małżonków. Oboje chcieli mieć dużą rodzinę, ale los sprawił inaczej. Aileen długo nie mogła się z tym pogodzić. I o ile w ciągu dnia starała się o tym nie myśleć, o tyle w nocy często płakała w poduszkę, starając się ukryć swoją rozpacz przed mężem. Hoss jednak nie dał się zmylić. Za bardzo kochał swoją żonę, aby nie wiedzieć co się z nią dzieje. Bał się, że taki stan rzeczy może wpędzić Aileen w chorobę umysłową. Gotów był zrobić dla niej wszystko. Rozpatrywał nawet wyjazd z Ponderosy na Wschodnie Wybrzeże, ale Aileen nie chciała o tym słyszeć, podobnie zresztą, jak ich syn. Hoss czuł się zupełnie bezsilny i miał wrażenie, że zaczynają się od siebie oddalać. Obawiał się, że cała ta sytuacja położy się cieniem na ich małżeństwie, i że nigdy nie będzie między nimi tak, jak było na początku ich związku. I tu z pomocą przyszedł im los. Którejś niedzieli wracając po nabożeństwie do domu spotkali idącą drogą małą może pięcioletnią umorusaną, jak nieboskie stworzenie dziewczynkę. Z zapłakanego dziecka zdołali wydobyć, że ma na imię Lizzy, i że nie ma ani mamy, ani taty, a ciocia która się nią opiekowała po prostu ją zostawiła i pojechała sobie. Aileen i Hoss, wstrząśnięci losem dziewczynki, zabrali ją do swojego domu. Próbowali dowiedzieć się czegokolwiek o rodzinie i opiekunce Lizzy, ale bez skutku. Nigdy nie udało im się ustalić, jak dziewczynka miała na nazwisko, skąd pochodziła i w którym roku się urodziła. Poruszeni okrutnym losem dziewuszki postanowili adoptować ją i wychować, jak własne dziecko. I tak załatwiwszy wszystkie konieczne formalności stali się rodzicami Elizabeth Cartwright. W domu pełnym ciepła i miłości dziewczynka niemal zapomniała o traumatycznych przeżyciach. Mała Lizzy była najmilszym, najpogodniejszym dzieckiem pod słońcem, kochanym i rozpieszczanym przez wszystkich. Czasem tylko miewała koszmarne sny, a wtedy biegła z płaczem do rodziców, aby w ich ramionach znaleźć utulenie swoich lęków i zapewnienie, że nigdy jej nie porzucą.
Historia z Lizzy uzmysłowiła Aileen i Hossowi, że takich samotnych, porzuconych dzieci są tysiące. Bardzo chcieli choć w nieznacznym stopniu zmienić tę sytuację, a ponieważ Aileen dysponowała naprawdę dużym majątkiem z pomocą Abrama Goldbluma utworzyła specjalny fundusz dla dzieci pokrzywdzonych przez los. Z jej inicjatywy wybudowano w Virginia City sierociniec z prawdziwego zdarzenia, w którym młodsze i starsze dzieci otoczone były serdeczną opieką. Z czasem podobne ochronki otworzono w Reno, Carson City, a nawet San Francisco. Do końca swych dni Aileen z zapałem im przewodziła. Po jej śmierci nadzór na tymi domami opieki przejęła Elizabeth, która porzuconym dzieciom oddała całe swoje serce. Pomagał jej w tym Eryk junior i jego żona.
Jeśli chodzi o najmłodszego z braci Cartwright’s, zwanego Małym Joe, to i on wreszcie się ustatkował i założył rodzinę. Co prawda trochę to trwało bowiem kandydatka na jego żonę musiała… dorosnąć. Tak, tak dobrze się domyślacie, żoną Josepha został Susane LaMarr, zwana Mgiełką. Miała niespełna dwanaście lat, gdy przysięgła sobie, że nikt inny nie zostanie jej mężem, tylko Joe Cartwright. Robiła więc do niego słodkie oczy i starała się na wszelkie możliwe sposoby zwrócić na siebie jego uwagę. Miała pewność, że w ten sposób go oczaruje. Nic bardziej mylnego. Biedny Joe oganiał się od niej jak od uprzykrzonej muchy, stając się zarazem obiektem niewybrednych żartów rodziny i znajomych. Gdy wreszcie dziewczynka wyjechała na pensję do San Francisco wydawało się, że sytuacja została ostatecznie rozwiązana. Joe, czując się osaczony powłóczystymi spojrzeniami panienki LaMarr i nagłymi, niby to przypadkowymi spotkaniami, odetchnął wreszcie z ulgą. Był pewien, że gdy Susane, już jako dorosła panna, wróci do domu, niedorzeczne uczucie, jakie do niego żywiła (choć wcale się nie dziwił, że mógł zawrócić jej w głowie) stanie się jedynie przebrzmiałą przeszłością. Cóż, nieco zadufany w sobie Joe pomylił się i to bardzo z tą tylko różnicą, że to on zaczął zabiegać o względy pięknej panny Susane LaMarr. Ona, pewna swego, trochę się z nim droczyła. Uznała bowiem, że zanim zostanie żoną Josepha, ten musi za grzechy przeszłości zapłacić. Mimo, że była między nimi spora różnica wieku Joe oszalał na jej punkcie i nie wyobrażał sobie innej kobiety z którą mógłby stworzyć rodzinę. Trzy razy się oświadczał, ale bez rezultatu. Cierpiał okrutnie widząc ilu o wiele młodszych konkurentów krążyło wokół jego Mgiełki. Nie tracił jednak nadziei, bowiem ze źródła dobrze poinformowanego, wiedział, że Susane darzy go niezmiennym uczuciem. Tu należy wyjaśnić, że tym źródłem była Valerie, starsza siostra Mgiełki i szczęśliwa żona Logana Cartera byłego detektywa, a obecnie właściciela prężnie rozwijającej się Agencji Detektywistycznej. Joe, mając stuprocentową pewność, co do uczuć swej wybranki, postanowił oświadczać się jej aż do skutku. Wreszcie po piątym, może szóstym razie Susane, udając niezwykle znudzoną, zgodziła się zostać jego żoną. Joe, będąc pewnym, że znowu dostanie rekuzę, nie dosłyszał słowa tak, które padło z ust dziewczyny. Z ogromną więc determinacją ponowił swe oświadczyny. Susane z udawaną powagą skinęła głową i znowu wypowiedziała jedno słowo: tak. Dopiero w połowie kolejnej składanej Mgiełce propozycji małżeństwa dotarło do Josepha, że panna wyraziła już zgodę. Wtedy omal nie eksplodował ze szczęścia i gotów był całować ślady jej stóp.
Cóż więcej powiedzieć? Może tylko to, że Joseph stał się najlepszym mężem i ojcem pod słońcem. Zakochany był w żonie do obłędu i robił wszystko, czego tylko zapragnęła. Urodziły się im trzy córki, które bardzo szybko owinęły sobie tatusia wokół swoich małych paluszków. Adam śmiał się z brata, że takiego babskiego króla, a do tego pantoflarza, jak świat światem, nie widział. Joe nie miał mu tego za złe. Kiedyś pewnie za te słowa dałby bratu w zęby, ale teraz, jako stateczna głowa rodziny nie miał zamiaru komentować jego sarkastycznych uwag.
Na koniec warto zajrzeć do państwa Goldblumów. Przemiana Aarona Goldbluma okazała się trwałą. Mężczyzna zajął się dobroczynnością, a zarządzanie bankiem i prowadzenie interesów przekazał w ręce swojego syna Abrama, który najwidoczniej po ojcu odziedziczył smykałkę do pomnażania pieniędzy. Młody Goldblum został w krótkim czasie liczącym się graczem wśród finansjery na Zachodnim Wybrzeżu. Z powodzeniem prowadził Bank Goldblum & Syn oraz liczne domy maklerskie. Czego się nie dotknął zamieniał w pieniądz, i co wielu dziwiło, był na wskroś uczciwy. Nigdy nie wdał się w podejrzane interesy. To zresztą była jego naczelna zasada. Jej trzymał się przez całe swoje życie i jej nauczył swoich synów. Czyż więc można było się dziwić, że Abram Goldblum trząsł Giełdą Papierów Wartościowych i Obligacji w San Francisco. Dodać tu jeszcze należy, że w ślady Abrama poszedł jego pasierb Josele oraz syn Aaron. Młodzi mężczyźni byli ogromnym wsparciem dla ojca, szczególnie na początku dwudziestego wieku. Klan Goldblumów był nie do pokonania. Wybiegając w daleką przyszłość trzeba nadmienić, że nawet Wielki kryzys gospodarczy 1929 roku, który pogrążył w chaosie niemal cały świat, nie nadszarpnął znacząco ich majątku i pozycji na rynku. Mówiło się, że Goldblumowie mieli szósty zmysł finansowy. Być może. Faktem było, że przewidzieli kryzys, choć nie w aż tak porażającym stopniu. Ktoś zapytał Josele skąd właściwie dowiedzieli się o kryzysie. Odpowiedział z prostotą: słuchamy uważnie naszego tate, on w interesach zawsze ma rację. Sędziwy już wówczas Abram miał powiedzieć synom, że każdy kryzys poprzedzony jest okresem niezwykle intensywnego wzrostu gospodarczego i ogromną hossą na giełdzie. Wystarczy wiedzieć kiedy się wycofać, aby nie stracić wszystkiego, bowiem po hossie zawsze przychodzi bessa.
Powrócimy jeszcze na chwilę do Aarona Goldbluma i czasów, w których osadzona jest niniejsza opowieść. Aaron, jak już wspomniano, poświęcił się całkowicie dobroczynności. Był poważanym, lubianym i szanowanym człowiekiem, i to niezwykle mu się podobało. Wiódł spokojne, szczęśliwe życie u boku swojej ukochanej żony Estery. Cieszył się swoją rodziną, a szczególnie wnukami, wśród których tym ukochanym był oczywiście Matthew. Z jego ojcem Aaron doszedł do porozumienia i po latach obu mężczyzn połączyła nić prawdziwej sympatii. Adam często bywał w domu Goldblumów. Lubił prowadzić z Aaronem długie dysputy na tematy filozoficzne. Także Holly lubiła państwa Goldblumów, a za panią Esterą wprost przepadała, traktując ją niczym matkę, którą straciła będąc maleńkim dzieckiem.
I tak kończy się historia Joanny Holly McCulligen, która przeżywszy za młodu prawdziwą tragedię nigdy się nie poddała. Zawsze wiedziała czego chce i niemal zawsze to osiągała. Do Georgii nigdy nie wróciła. Za dużo złego ją tam spotkało. Nevada stała się jej miejscem na ziemi, a u boku swojego męża, Adama, czuła się najszczęśliwszą kobietą na świecie.
I jeszcze jedno, o czym niemal zapomniano. Speed Monroe któremu życie uratowała Holly, i który dzięki Cartwrigtom powrócił do zawodu nauczyciela, zrezygnował z pracy w szkole w Virginia City i wyjechał do San Francisco, gdzie w jednej z liczących się pensji dla dziewcząt z dobrych domów kontynuował nauczanie. Długo po jego wyjeździe ludzie zastanawiali się, co było prawdziwym powodem jego rezygnacji. Wreszcie stwierdzono ponad wszelką wątpliwość, że była to nieszczęśliwa miłość. Próbowano dociec, która z pań złamała mu serce, ale nikt nigdy się tego nie dowiedział. Pani Estery ukryła tę tajemnicę głęboko w sercu, ale zawsze z wielką życzliwością wspominała mężczyznę, który obdarzył ją piękną, romantyczną choć z góry skazaną na porażkę miłością.


                Koniec




"Dziewczyna z Georgii" to ostanie opowiadanie z cyklu bonanzowego. Cóż, po dziewięciu latach tej, jak dla mnie prawdziwej przygody, trzeba pożegnać się z Cartwrigtami, Ponderosą i Dzikim Zachodem. Czas na nowe wyzwania. Dziękuję wszystkim za poświęcenie uwagi moim opowieściom, za życzliwe (często na wyrost) komentarze, które niejednokrotnie inspirowały mnie i miały znaczący wpływ na tzw. zwroty akcji.
I na koniec:„Dziewczynę z Georgii” pragnę zadedykować naszej przemiłej Koleżance Ewelinie. Dziękuję Ci za wszystkie dobre słowa.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Sob 0:02, 01 Lip 2023, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Senszen
Moderator artystyczny



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 4150
Przeczytał: 32 tematy

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 23:28, 07 Lip 2023    Temat postu:

Wspaniały epilog Wesoly te lata poświęcone Bonanzie też na pewno stanowiły niemałe wyzwanie i muszę powiedzieć, że poradziłaś sobie z nim wyśmienicie Wesoly Zawsze podziwiałam Twoje staranne przygotowanie do pisania, dbanie o szczegóły i umiejętność prowadzenia narracji - zwłaszcza przy tak długich utworach.
Wszystkie pochwały pod Twoimi opowiadaniami były zawsze jak najbardziej zasłużone Mruga


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 11:13, 08 Lip 2023    Temat postu:

Dziękuję, bardzo dziękuję Very Happy "Bonanza" już na zawsze pozostanie ze mną. To dzięki niej poznałam przemiłe osoby, które podobnie, jak ja są fankami/ami tego serialu, a to jest nie do przecenienia. Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 55, 56, 57
Strona 57 z 57

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin