Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Już nic nas nie łączy...
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 14, 15, 16 ... 37, 38, 39  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Senszen
Moderator artystyczny



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 5047
Przeczytał: 9 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 22:45, 16 Lip 2024    Temat postu:

Skoro już jesteś przy tym temacie, to polecam poczytać o przypadku Phineasa Gage'a

[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7289
Przeczytał: 14 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 22:47, 16 Lip 2024    Temat postu:

To by znaczyło, że Joe mógłby ewentualnie być operowany. Opowiadanie toczy się ok. 1877 r. Musiałabym zrobić małe przesunięcie w czasie. Think

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Wto 22:47, 16 Lip 2024, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Senszen
Moderator artystyczny



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 5047
Przeczytał: 9 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 22:55, 16 Lip 2024    Temat postu:

Poszukam, może uda mi się znaleźć coś wcześniejszego. W sumie to operacja mózgu jest znacznie bardziej prawdopodobna niż serca Mruga

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7289
Przeczytał: 14 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 22:56, 16 Lip 2024    Temat postu:

Senszen napisał:
Skoro już jesteś przy tym temacie, to polecam poczytać o przypadku Phineasa Gage'a

[link widoczny dla zalogowanych]


Nie znałam tej historii. Niesamowite, że po tak ciężkim urazie przeżył. Shocked


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Senszen
Moderator artystyczny



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 5047
Przeczytał: 9 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 22:57, 16 Lip 2024    Temat postu:

Przeżył i nawet funkcjonował. Jak się czyta takie historie to człowiek sobie uświadamia, że ludzki organizm jest naprawdę niezwykły.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7289
Przeczytał: 14 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 18:35, 23 Lip 2024    Temat postu:

12.

Odpowiedź Cinnamona, głośna i bezpośrednia, wywołała rozbawienie dorosłych. Chłopiec nie widząc nic niestosownego w tym, co powiedział, popatrzył na nich z dezaprobatą, próbując jednocześnie uwolnić się od siostry, która ciągnęła go w kierunku kuchni.
- Psecies mówiłem, ze mi się nie chce – powiedział, zapierając się.
- A szarlotkę chcesz? - spytała siostra.
- Chcę.
- To rusz się, bo jak znam Billy’ego to zaraz zje całą blachę.
- Całą? - spytał z niedowierzaniem Cinni.
- Calutką – odparła z pokerowym wyrazem twarzy, Cookie.
- Kłamies – odparł chłopczyk i z powagą dodał: - sarlotkę zje, ale blachy nie da rady.
- Czy ja wiem? Billy to straszny żarłok. Wciąga wszystko, jak smok.
- Cookie, nie można tak mówić o naszym gościu - India zwróciła córce uwagę. - To niegrzeczne.
- Przepraszam, ale Billy naprawdę dużo je i jestem pewna, że po szarlotce zostały tylko okruszki.
- Moja mała panno, w naszym domu nikomu nie żałujemy jedzenia.
- Ale… - Cookie próbowała coś wtrącić.
- Nie ma żadnego „ale”. Wiesz, jak bardzo byłoby przykro Billy’emu, gdyby usłyszał, co o nim powiedziałaś?
- Masz rację mamusiu, nie pomyślałam – przyznała ze skruchą Cookie.
- Już dobrze – India pogłaskała ją po głowie i wskazując na przestępującego z nogi na nogę Cinniego, powiedziała: - zabierz brata, ale nie do kuchni.
Cookie wzniosła oczy do góry, pokręciła ze zniecierpliwieniem głową i schwyciwszy Cinnamona za rączkę pociągnęła go za sobą, mówiąc:
- Wiedziałam, że udajesz.
- Nieprawda.
- Prawda, prawda.
- A właśnie, ze nie. Jak pytałaś to mi się nie chciało – odparł chłopczyk zaciskając usta w ciup.
- A teraz ci się chce?
- Zebyś wiedziała – odparł malec i teraz to on pociągnął siostrę za rękę – sybciej, bo nie wytsymam – dodał nie siląc się na dyskrecję.
Candy i Adam popatrzyli na siebie i zaśmiali się cicho. India westchnąwszy tylko, zauważyła:
- Chyba już po burzy.
- Masz rację – przyznał Candy, spoglądając w okno. - Deszcz jeszcze trochę pada, ale i on lada chwila ustanie.
- To w takim razie zaraz podam kolację, a wy panowie zechciejcie się odświeżyć.
- Dobrze, ale muszę najpierw sprawdzić, co z końmi. Pomożesz mi Adamie?
- Oczywiście. Chodźmy.
W pół godziny później wszystko gotowe było do kolacji. Billy, który również został zaproszony, sprawiał wrażenie mocno stremowanego. I to nie dlatego, że nigdy nie widział pięknie nakrytego stołu, ale dlatego, że nigdy w swoim piętnastoletnim życiu nie uczestniczył w rodzinnej kolacji. Wszystko wydawało mu się takie wystawne i nadzwyczajne. Zwykły obrus w biało-niebieską kratę wykończony mereżką, takież serwetki ułożone po lewej stronie talerzy, noże i widelce leżące po obu ich stronach, a do tego mały, biały pękaty wazonik z polnymi kwiatkami i mnóstwo innych rzeczy, których zastosowania Billy nie był pewien, sprawiało, że chłopiec poczuł się niepewnie. Bardzo chciał zostać, ale jednocześnie bał się kompromitacji, zwłaszcza przed dopiero co poznanym najstarszym synem pana Cartwrighta. Z ciężki sercem podszedł do Candy’ego i cichutko coś wyszeptał.
- Mowy nie ma – odparł Candy. - Nigdzie nie pojedziesz. Jest już ciemno i znowu zaczął padać deszcz.
- No, tak, ale pan Joseph będzie na mnie zły, a poza tym Buck powinien być w Ponderosie.
- Nie będzie zły. Uprzedziłem go, że zabierasz konia na przejażdżkę, i że być może zostaniesz u nas na noc.
- Na noc? Ale to nie wypada. Nie chcę robić kłopotu. Matka czeka na mnie...
- A to już jest najgłupsze, co od ciebie usłyszałem.
Chłopiec zwiesił głowę i wyraźnie widać było, że posmutniał. Prawda bowiem była taka, że jego matka nie miała dla niego ani czasu, ani uczucia i to czy wróciłbym na noc do domu, czy nie, zupełnie jej nie interesowało.
- Nie chcę nikomu przeszkadzać. Bo ja… ja…
- Co, ty? - spytał Candy, kładąc chłopcu dłoń na ramieniu. - Billy, o co chodzi?
- Nie jestem żarłokiem – wyznał cichutko, a oczy mu dziwnie zwilgotniały – tylko, że to ciasto było takie dobre. Moja matka nigdy nic mi nie upiekła.
- Słyszałeś, co Cookie powiedziała?
Chłopak skinął głową i zaraz zastrzegł:
- Wiem, że nie chciała, ale to boli.
- I dlatego nie chcesz zostać na kolacji?
- Nie tylko. Bo widzi pan, ja nie potrafię jeść nożem i widelcem – odparł ledwie zrozumiale. - Nie chcę żeby ktoś się ze mnie śmiał.
- Billy, popatrz na mnie: jesteś naszym gościem i nikt nie będzie się z ciebie śmiał.
- Ale… tu wszystko jest takie ładne. Boję się, że coś zepsuję, albo stłukę. Nie miałbym za co odkupić. Może zjadłbym w kuchni?
- Co to, to nie – Candy zdecydowanie pokręcił głową. - Chłopcze, tu w moim domu nie musisz niczego się obawiać, ani wstydzić. Gdy byłem w twoim wieku, wychowywała mnie armia i też nie bardzo wiedziałem, co zrobić z nożem i widelcem. Najczęściej spałem na ziemi pod gołym niebem. Dlatego rozumiem ciebie. Proszę, zostań z nami i niczym się nie przejmuj.
- Ja też cię proszę, Billy – Cookie stojąca za plecami chłopaka, oczy miała pełne łez, a gdy ten odwrócił się do niej, dodała: - przepraszam za to, co powiedziałam. To było głupie i wcale tak nie myślę. Nie gniewaj się na mnie Billy i zostań. Mama ugotowała smaczny gulasz, naprawdę wspaniały. No, zostań, proszę.
Chłopiec uśmiechnął się i lekko pociągnął Cookie za warkoczyk.
- Dobrze, zostanę.
- I już nie będziesz się na mnie gniewał?
- Nie będę.
- A opowiesz mi o konikach?
- Opowiem.
- A mnie tez? - spytał Cinnamon, który właśnie do nich podszedł.
- Tobie? Obowiązkowo – roześmiał się Billy. Wiedział, że mały Cinni uwielbia konie, a opowieści o nich mógłby słuchać bez końca.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Senszen
Moderator artystyczny



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 5047
Przeczytał: 9 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 21:16, 23 Lip 2024    Temat postu:

Cytat:

- A szarlotkę chcesz? - spytała siostra.
- Chcę.
- To rusz się, bo jak znam Billy’ego to zaraz zje całą blachę.
- Całą? - spytał z niedowierzaniem Cinni.
- Calutką – odparła z pokerowym wyrazem twarzy, Cookie.
- Kłamies – odparł chłopczyk i z powagą dodał: - sarlotkę zje, ale blachy nie da rady.

argument dobry, ale trzeba się upewnić...
Cytat:
- Czy ja wiem? Billy to straszny żarłok. Wciąga wszystko, jak smok.
- Cookie, nie można tak mówić o naszym gościu - India zwróciła córce uwagę. - To niegrzeczne.
- Przepraszam, ale Billy naprawdę dużo je i jestem pewna, że po szarlotce zostały tylko okruszki.

Oj Cookie. To nieładnie... Choć, jak się mówi, dzieci często są zbyt szczere.
Cytat:
- Moja mała panno, w naszym domu nikomu nie żałujemy jedzenia.
- Ale… - Cookie próbowała coś wtrącić.
- Nie ma żadnego „ale”. Wiesz, jak bardzo byłoby przykro Billy’emu, gdyby usłyszał, co o nim powiedziałaś?

Ale przynajmniej akcja wychowawcza jest tuż obok Mruga

Cytat:
India westchnąwszy tylko, zauważyła:
- Chyba już po burzy.

przynajmmniej ten problem z głowy Mruga
Cytat:
Billy, który również został zaproszony, sprawiał wrażenie mocno stremowanego. I to nie dlatego, że nigdy nie widział pięknie nakrytego stołu, ale dlatego, że nigdy w swoim piętnastoletnim życiu nie uczestniczył w rodzinnej kolacji.

to naprawdę smutne Smutny
Cytat:
Z ciężki sercem podszedł do Candy’ego i cichutko coś wyszeptał.
- Mowy nie ma – odparł Candy. - Nigdzie nie pojedziesz. Jest już ciemno i znowu zaczął padać deszcz.

Ale, tutaj z kolei odzywa sie głos rozsądku. I bardzo dobrze Wesoly
Cytat:

- Nie jestem żarłokiem – wyznał cichutko, a oczy mu dziwnie zwilgotniały – tylko, że to ciasto było takie dobre. Moja matka nigdy nic mi nie upiekła.
- Słyszałeś, co Cookie powiedziała?

No tak. Przypadkowa, głupia uwaga, a boli...
Cytat:

- Billy, popatrz na mnie: jesteś naszym gościem i nikt nie będzie się z ciebie śmiał.
- Ale… tu wszystko jest takie ładne. Boję się, że coś zepsuję, albo stłukę. Nie miałbym za co odkupić. Może zjadłbym w kuchni?
- Co to, to nie – Candy zdecydowanie pokręcił głową. - Chłopcze, tu w moim domu nie musisz niczego się obawiać, ani wstydzić.

Głos rozsądku jest stanowczy i dobrze. Billy musi się przekonać, ze nie taki diabeł... to znaczy widelec straszny a zresztą w miłym towarzystwie to ze wszystkim sobie człowiek poradzi Mruga

Cytat:
- Ja też cię proszę, Billy – Cookie stojąca za plecami chłopaka, oczy miała pełne łez, a gdy ten odwrócił się do niej, dodała: - przepraszam za to, co powiedziałam.

przynajmniej przeprosiła...
Cytat:
- I już nie będziesz się na mnie gniewał?
- Nie będę.
- A opowiesz mi o konikach?
- Opowiem.
- A mnie tez? - spytał Cinnamon, który właśnie do nich podszedł.
- Tobie? Obowiązkowo

Cookie, jak widać ma dar przekonywania Mruga najważniejsze, ze Billy się rozchmurzył i został na kolacji. Wesoly

Bardzo miły fragment, taki rodzinny i ciepły Wesoly Poświęcony tak naprawdę dzieciom, które, jak to dzieci... czasem powiedzą kilka słów za dużo. Ale najważniejsze, że jest obok głos rozsądku i głos wychowawczy, który jest w stanie powiedzieć dosyć Mruga
A tak przy okazji, ile lat ma Billy?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7289
Przeczytał: 14 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 21:38, 23 Lip 2024    Temat postu:

Dziękuję bardzo za komentarz. Very Happy Przyznam się, że początkowo odcinek miał dotyczyć nabąblowanego Joego (co się odwlecze, to nie uciecze Mruga ), ale w końcu pomyślałam, że bliżej przedstawię Billy'ego, który w opowiadaniu zagości na dłużej. Chłopak ma 15 lat. Wspomniałam o tym w dzisiejszym odcinku. Mruga Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Senszen
Moderator artystyczny



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 5047
Przeczytał: 9 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 21:40, 23 Lip 2024    Temat postu:

Fakt. Ech... rozkojarzona jestem, przepraszam Embarassed

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7289
Przeczytał: 14 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 21:45, 23 Lip 2024    Temat postu:

Ależ nic się nie stało. Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7289
Przeczytał: 14 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 12:49, 25 Lip 2024    Temat postu:

13.

Deszcz monotonnie uderzał o dach. Wolno, leniwie spływał po szybach. Wcześniejsza burza nie poczyniła większych szkód. Wreszcie można było odetchnąć głębiej, swobodniej. Joseph Cartwright pochylił się nad śpiącym ojcem i odetchnął z ulgą. Chory oddychał co prawda płytko, ale równomiernie. Spał. Po raz pierwszy od dłuższego czasu przespał niemal całą noc. Był trochę niespokojny, gdy rozpętała się burza. Miał też duszności i Joe obawiał się, że bez pomocy lekarza się nie obejdzie. Jednak po podaniu lekarstw stan chorego wyraźnie się poprawił. Nawet zjadł lekką kolację, co bardzo ucieszyło Josepha. Gdy zagrzmiało, przez chwilę wrócił dawny Ben. Spytał, czy wszystko jest pod kontrolą i nawet polecił synowi, żeby sprawdził, czy konie są bezpieczne. Joe zapewnił, że tak. Już wcześniej wysłał tam jednego z pracowników, choć prawdę mówiąc największe zaufanie, jeśli chodzi o konie, miał do tego smarkacza Billy’ego. Swoją drogą gnojek, gdy zorientował się, że nadciąga burza, powinien z Buckiem wrócić do Ponderosy. Już on się z nim policzy i nawet Candy mu nie pomoże.
Tymczasem wstał z fotela ustawionego w rogu sypialni ojca, przeciągnął się i podszedł do okna. Uchylił je nieco i do środka wpadł powiew świeżego powietrza niosącego ze sobą zapach deszczu. Joe wyjrzał na podwórze. Było jeszcze ciemno. Gdzieniegdzie pobłyskiwały kałuże, a deszcz cicho szemrał. Do świtu były jeszcze, co najmniej dwie godziny i Joseph mógłby choć trochę się przespać, ale nie czuł takiej potrzeby. Gdzieś tak od miesiąca cierpiał na bezsenność. Początkowo zrzucał to na permanentny stres w jakim się znalazł. Opieka nad ojcem, nadzorowanie funkcjonowania rancza, kłopoty osobiste, wszystko to odbiło się na jego kondycji. Owszem był zmęczony i to nawet bardzo, ale komu niby miał się z tego zwierzyć? Nikt by go nie zrozumiał, może z wyjątkiem Hossa, a może i nie. Odkąd Hoss się ożenił, już nie byli tak blisko, jak kiedyś. Wciąż dobrze im się gadało, ale czasu na rozmowy i wspólne wypady do Virginia City było coraz mniej, a gdy na świecie pojawiły się dzieci Hossa, Joe poczuł się osamotniony. Brat miał inne obowiązki i z czasem przestał nawet wpadać na szklaneczkę whiskey. Tłumaczył, że Ellen, jego żona, tego nie lubi. Joe wprost przeciwnie. Coraz częściej sięgał po alkohol. Nie, nie upijał się. Potrzebował tylko odprężenia i jakiejś życzliwej duszy. Próbował zaprzyjaźnić się z którymś z kowboi, ale jakoś z nikim nie potrafił znaleźć wspólnego języka. Wreszcie „przypomniał” sobie o Candy’m Canaday’u, kiedyś przecież nieźle się dogadywali, ale i to był nietrafiony pomysł. Do tego po awanturze z małym Cinnamonem odnosili się do siebie niemal wrogo. A teraz Candy wypiął się na niego i zwolnił z pracy. I dobrze. Znajdzie na jego miejsce dziesięciu takich, jak on, a całkiem możliwe, że lepszych.
Joe zamknął okno. Sprawdził, czy ojciec wciąż śpi i zszedł do salonu. Było w nim jakoś dziwnie, nieprzyjemnie, zimno i pusto. Mężczyzna przetarł czoło. Od jakiegoś czasu miewał bóle głowy. Doktor powiedział, że to z przemęczenia i małej ilości snu. Zapisał, jakieś ziółka. Joe chciał laudanum, ale doktor się nie zgodził ze względu na chorego, unieruchomionego w łóżku, Bena. Obawiał się, że jeśli Joseph zbyt mocno zaśnie, nie usłyszy wołania ojca. Mężczyzna zrozumiał argumenty lekarza, a przynajmniej sprawiał takie wrażenie. Postanowił sam sobie pomóc i sięgnął po najlepsze, jego zdaniem, lekarstwo. Odrobina brandy wieczorem, dawała mu odprężenie, poprawiała nastrój, a nawet, co dziwne, dodawała energii. Oczywiście alkohol nie był dobrym wyjściem z sytuacji. W krótkim czasie okazało się, że kieliszek, czy dwa to było za mało. Musiał pić więcej, żeby zagłuszyć irracjonalną pretensję do ojca, o to, że ten zachorował, i że przywiązał go tą chorobą do siebie. Musiał pić więcej, bo bał się, że nie podoła ciążącym na nim obowiązkom. Bał się dnia, w którym zabraknie ojca, bo wraz z jego odejściem, świat, jaki znał, legnie w gruzach. Gdybyż jeszcze nie uwikłał się w chory związek z dziewczyną, która miał być uosobieniem słodyczy i delikatności, a okazała się zimną i wyrachowaną suką. Ona i jej ojciec wpędzili go w niezłą kabałę, z której z trudem się wyplątał i to tylko dzięki, jak zwykle, niezawodnemu ojcu.
Joseph pomyślał, że dobrze byłoby coś zjeść i ruszył do kuchni. Zajrzał do kredensu, później do garnka z resztką zupy fasolowej. W brytfannie nakrytej ściereczką znajdowała się pieczeń z indyka, delikatna i soczysta, przygotowana przez Ellen dla jego ojca. Wczoraj miał ją schować do zimnej szafki pod parapetem, ale przez duszności ojca, a potem burzę zapomniał o tym. Ukroił sobie plasterek, żeby sprawdzić, czy pieczeń nie zaśmierdła. Smak był bez zarzutu. Schował ją do szafki i rozejrzał się po kuchni. Właściwie to odechciało mu się jeść, ale pomyślał, że chętnie czegoś by się napił. Rozpalił pod kuchnią i wstawił wodę na kawę. Do dużego kubka nasypał dwie czubate łyżeczki kawy. Zanim woda w czajniku zawrzała, Joe zdążył wypić dwa kieliszki brandy. Dwa następne wypił po kawie. Dochodziła czwarta rano. Noc pomału miała się ku końcowi. Nad horyzontem pojawiła się poświata. Wstawał dzień.
Pół godziny później w salonie zrobiło się całkiem widno. Joseph postanowił sprawdzić obejście, a przede wszystkim zajrzeć do stajni. Nie obwiał się, że coś się stało, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże. Nim wyszedł z domu wypił kolejną lampkę brandy. Miał ochotę na jeszcze jedną, ale poczuł w głowie lekki szum. Podchodząc do drzwi, potknął się o dywan. Na szczęście nie upadł i nie narobił hałasu. Przekręcił klucz w zamku i otworzył szeroko drzwi. Przytrzymał się framugi. Owionęło go rześkie powietrze. Poczuł się lepiej i ruszył przez podwórze do stajni. Gdy był w połowie drogi, wyszedł z niej, szeroko ziewając, Eddie, pracownik, którego wysłał do pilnowania koni.
- A ty, gdzie? - spytał, bełkotliwym głosem, Joe.
- Spać – odparł Eddie – po całym dniu pracy i nocnym warowaniu przy koniach, chyba mam prawo?
- Nie wiem czy masz jakiekolwiek prawa. Wiem za to, że u mnie pracujesz i ja ci płacę. Wracaj do stajni.
- Ani myślę. A pracuję nie dla ciebie, Cartwright, a dla twojego ojca, i póki co, to on mi płaci.
- Robisz się bezczelny.
- Nie sądzę.
- Mogę cię zwolnić.
- Już mówiłem, pracuję dla twojego ojca. Z nim zawarłem umowę.
- Ale ja mogę ją rozwiązać – zagroził Joe i dodał: - dobrze ci radzę, rób co ci każę.
- Nie – odparł stanowczo Eddie – to nie moje obowiązki, a stajennego. Poprosiłeś, żebym miał oko na konie, bo była burza, a ty siedziałeś przy ojcu. Zgodziłem się, a teraz jeśli mam jechać na północne pastwisko muszę odespać noc.
- Zhardziałeś – stwierdził Joseph.
- Nie, ale nie pozwolę się wykorzystywać. To była robota stajennego. Dałeś mu wolne, mnie nic do tego, ale nie dam ci się wykorzystywać. A teraz idę spać – rzekł Eddie, próbując wyminąć Josepha. Ten schwycił go mocno za ramię i wysyczał:
- Ty naprawdę chcesz stracić pracę.
- Odczep się Cartwright – Eddie strząchnął dłoń Joego ze swojego ramienia i ruszył w kierunku baraku dla pracowników. Po chwili jednak zawrócił. Podszedłszy do Josepha, rzekł: - a wiesz, co? Zwalniam się.
- Coś powiedział?!
- Zwalniam się od zaraz. Wypłać mi, co mi się należy i rozstaniemy się w zgodzie.
- W zgodzie powiadasz? - Joe nagle zamachnął się. Eddie zrobił unik i Cartwright, jak długi padł wprost w dużą kałużę. Z wściekłością uniósł twarz, z której ściekała brudna woda.
- Pożałujesz - zagroził.
- Czego?
- Nie znajdziesz nigdzie pracy. Już moja w tym głowa.
- Myślisz, że się tym przejmę? Jestem cholernie dobrym kowbojem…
- Ale i tak nikt cię nie zatrudni – Joe z trudem podniósł się z ziemi – i to w całej Nevadzie.
- Nawet jeśli tak miałoby być, to dam sobie radę. Poza Nevadą jest jeszcze świat. Cartwright, nic mi nie zrobisz. Nie ośmieszaj się, chłopie.
Joseph z wściekłością zacisnął wargi. Przez chwilę mierzył Eddiego nienawistnym, złym wzrokiem.
- Dobra, jak sobie chcesz. Na koniec dnia dostaniesz swoje pieniądze, a teraz zejdź mi z oczu.
- Wedle życzenia. Wiesz Joe, kiedyś byłeś równym gościem, a teraz...
- Teraz jestem szefem.
- Szefem? Powiem ci kto nim jest…
- No, kto? – Joseph zaśmiał się ironicznie.
- Candy Canaday.
- Doprawdy?
- Tak, Candy ma wśród nas posłuch, a przede wszystkim jest dobrym człowiekiem i lubianym.
- Przez was? To lepiej się z nim pożegnajcie, bo za kilka dni już go tu nie będzie.
- Co takiego?!
- Ten wasz uwielbiany Candy rzucił pracę w Ponderosie. Już nie chce być zarządcą. Wypiął się na was. Ma was gdzieś.
- Canaday nie będzie nam szefował?!
- A co? Mówię niewyraźnie? Czego nie zrozumiałeś?
Eddie z niedowierzaniem pokręcił głową.
- Wiesz, co Cartwright? Pozbywając się Candy’ego robisz ogromny błąd.
- Nie sądzę. Takich, jak on jest pełno. Znajdę nowego zarządcę i to lepszego od Canaday’a, który weźmie was w karby. Dość tej samowolki. Zobaczycie, co znaczy dyscyplina! - podniósł piskliwie głos.
- Ty naprawdę jesteś szalony. Zacznij się leczyć Cartwright, a przynajmniej przestań pić – powiedział Eddie i odkręciwszy się na pięcie poszedł do baraku. Joe otarł twarz z błota i wycedził przez zęby: Jeszcze mnie popamiętacie, śmierdzące kmiotki. Splunąwszy na ziemię, poszedł do stajni.
Konie stały przy żłobach zajęte jedzeniem. Nawet nie zwróciły na niego uwagi. Wszystko było w jak najlepszym porządku. Eddie jednak znał się na rzeczy, co Joe, acz niechętnie, musiał przyznać. Rozejrzał się po stajni bardziej z nawyku niż konieczności. Przypomniał sobie, że powinien sprawdzić ogłowie Cochise’a, wziął więc uprząż i miał iść już do domu, gdy usłyszał, że ktoś konno wjeżdża na podwórze. Wyszedł szybko przed stajnię i zobaczył Billy’ego zsiadającego z Bucka. Chłopak, poluzowawszy popręgi, podprowadził konia do koryta z wodą. Pogłaskał go po szyi, zapewniając, że jest wspaniałym wierzchowcem. Był przy tym dziwnie radosny i zadowolony, co Josephowi się nie spodobało. Podszedł cicho do chłopaka i stanął za jego plecami. Gdy Billy odwrócił się, aż drgnął na widok Joego.
- O, pan Cartwright – zauważył i uśmiechnął się.
- O której to się wraca? - warknął Joseph.
- Nie rozumiem – chłopiec niepewnie spojrzał na mężczyznę.
- Zaraz zrozumiesz. Zlekceważyłeś swoje obowiązki. Bez pozwolenia wziąłeś konia mojego ojca i nie wiadomo gdzie się włóczyłeś. Do tego nie wróciłeś na noc i to wiedząc, że będziesz tu potrzebny. Mów, co masz na swoje usprawiedliwienie?
- Ja… ja myślałem, że pan o wszystkim wie, że pan się zgodził. Tak przecież powiedział pan Canaday – odparł wystraszony Billy.
- Kłamał.
- Nieprawda – chłopiec z niedowierzaniem pokręcił głową – każdy ale nie on.
- To może ja kłamię? - Joe podszedł bliżej, a Billy niemal natychmiast cofnął się.
- Tego nie powiedziałem – zapewnił.
- Ale pomyślałeś, a to jeszcze gorzej.
- Proszę mi wierzyć, jak zaczęła się burza, chciałem wrócić do Ponderosy, ale pan Candy powiedział, że to zbyt niebezpieczne – rzekł trwożliwie.
- A co on może wiedzieć – fuknął Joe. - Twoim psim obowiązkiem było wrócić. Zapominasz chyba, kto cię karmi.
- Wciąż o tym pamiętam – odparł cicho Billy.
- Tak? Ale jakoś nie przykładasz się do obowiązków. Rób tak dalej, a z hukiem wylecisz z Ponderosy. Przez ciebie Eddie całą noc spędził w stajni. Wykonał za ciebie robotę, a skoro tak, to za mijający tydzień nie dostaniesz wypłaty.
- Panie Cartwright, proszę… - w oczach chłopca zakręciły się łzy – co powiem matce, gdy nie przyniosę pieniędzy?
- Matce? Ona obędzie się bez tych pieniędzy. W Virginia City jest sporo saloonów. Poradzi sobie – rzekł z kpiną Joe. Wiedział, że te słowa zabolały chłopaka, ale było mu wszystko jedno. To przecież dzieciak zwykłej dziwki, do tego starej i steranej… życiem.
- Panie Cartwright niech pan tak nie mówi o mojej matce – wyszeptał Billy. - Myśli pan, że ona chciała takiego życia…
- Nie bądź śmieszny, chłopaku. Wkrótce sam się przekonasz, że każda baba tak mówi, a potem okazuje się, że jest zwykłą kur…
- Pana matka też? - przerwał mu roztrzęsiony Billy.
- Coś powiedział gnoju? - Joe, rzuciwszy trzymaną uprząż na ziemię, schwycił mocno chłopca za ramiona i zaczął nim potrząsać.
- To, co pan słyszał – Billy’emu łzy ciekły po policzkach.
- Przeproś! Natychmiast przeproś!
- Nie.
- Obraziłeś moją matkę, szczeniaku.
- Pan obraził moją.
- Twojej nie da się obrazić. To sprzedajna kobieta. Zrozum to wreszcie! Gdyby nie łaska Cartwrightów zdechłbyś z głodu!
- Ale to moja matka… jedyna, jaką mam – szlochał chłopiec.
- Przeproś – Joe był niewzruszony.
- Nie.
- Przeproś, ale już!!! - Joe już nie krzyczał, a wrzeszczał.
- Nie.
Joseph nie dowierzał własnym uszom. Ten nic niewart pomiot stawiał mu opór. Uderzył go w twarz. Billy, zbyt zaskoczony, nawet się nie bronił. Skurczył się w sobie i spojrzał na Joego oczami pełnymi bólu i nienawiści. Mężczyzna poczuł, jak ogarnia go szał. Sięgnął po leżącą na ziemi uprząż i zaczął nią bić chłopaka na oślep. Nie słyszał jego krzyku i to jeszcze bardziej go rozsierdziło. Nagle poczuł straszliwy ból w ramieniu, któremu towarzyszył dziwny trzask. Ktoś wyrwał mu z ręki uprząż i odrzucił daleko. Joe próbował uwolnić się z bolesnego uścisku, ale był bez szans. Tuż przy uchu, usłyszał:
- Rusz się Cartwright, a cię zatłukę.
- Nie odważysz się, Eddie – odparł, krzywiąc się z bólu Joe.
- Chcesz się przekonać? Uwierz, zrobię to, nawet gdybym miał resztę życia przesiedzieć w pierdlu.
- Raczej zawisnąć.
- Nawet i wtedy – stwierdził z powagą Eddie, a Joe wiedział, że mężczyzna mówi prawdę. Rozejrzał się wokół. Robotnicy, których zaalarmowały krzyki, stali półkolem w zupełnej ciszy i patrzyli na niego z czystą pogardą. Trochę dalej na ziemi siedział Billy. Też patrzył. Z rozciętej wargi płynęła mu krew, a kraciastą koszulę miał poprzecinaną od uderzeń rzemieniami. Na dłoniach i ramionach chłopca widać było sine pręgi. Joseph patrzył na to z niedowierzaniem, a gdy dotarło do niego, że on był tego sprawcą, wyszeptał:
- Nie chciałem. Naprawdę nie chciałem.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Czw 22:03, 25 Lip 2024, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Senszen
Moderator artystyczny



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 5047
Przeczytał: 9 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 13:35, 25 Lip 2024    Temat postu:

Mroczno i brutalnie... Aderato nabiera rozmachu Very Happy
Skomentuję obszerniej później Wesoly


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7289
Przeczytał: 14 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 22:04, 25 Lip 2024    Temat postu:

Owszem, nabiera rozmachu i aż się jej boję. Laughing

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Senszen
Moderator artystyczny



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 5047
Przeczytał: 9 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 22:17, 25 Lip 2024    Temat postu:

Cytat:
Joseph Cartwright pochylił się nad śpiącym ojcem i odetchnął z ulgą. Chory oddychał co prawda płytko, ale równomiernie. Spał. Po raz pierwszy od dłuższego czasu przespał niemal całą noc.

mimo wszystko Joe... znaczy Jospeh ma jeszcze ludzkie odczucia...
Cytat:
Gdy zagrzmiało, przez chwilę wrócił dawny Ben. Spytał, czy wszystko jest pod kontrolą i nawet polecił synowi, żeby sprawdził, czy konie są bezpieczne.

Powrót Adama zadziałał jak cudowny lek Wesoly
Cytat:
choć prawdę mówiąc największe zaufanie, jeśli chodzi o konie, miał do tego smarkacza Billy’ego.

zaufanie ma... ale szacunku żadnego
Cytat:
Gdzieś tak od miesiąca cierpiał na bezsenność. Początkowo zrzucał to na permanentny stres w jakim się znalazł. Opieka nad ojcem, nadzorowanie funkcjonowania rancza, kłopoty osobiste, wszystko to odbiło się na jego kondycji.

niechętnie przyznaję, ze to bardzo prawdopodobne
Cytat:
Owszem był zmęczony i to nawet bardzo, ale komu niby miał się z tego zwierzyć? Nikt by go nie zrozumiał, może z wyjątkiem Hossa, a może i nie.

z jednej strony zaczynam mu współczuć, z drugiej... już sie zaczyna "nikt mnie nie rozumie" Confused
Cytat:
a gdy na świecie pojawiły się dzieci Hossa, Joe poczuł się osamotniony.

rozumiem, że Joe nagle przestał być dzieckiem rodziny?
Cytat:
Coraz częściej sięgał po alkohol. Nie, nie upijał się. Potrzebował tylko odprężenia i jakiejś życzliwej duszy.

Zwykle tak się zaczyna...
Cytat:
Próbował zaprzyjaźnić się z którymś z kowboi, ale jakoś z nikim nie potrafił znaleźć wspólnego języka.

ciekawe czemu...
Cytat:
Wreszcie „przypomniał” sobie o Candy’m Canaday’u, kiedyś przecież nieźle się dogadywali, ale i to był nietrafiony pomysł.

i w tym przypadku obecność żony mu przeszkadza?
Cytat:
Do tego po awanturze z małym Cinnamonem odnosili się do siebie niemal wrogo.

oj, niech już małego Cinnamona do tego nie miesza. Kłopoty sie musiały zacząć znacznie wcześniej.
Cytat:
A teraz Candy wypiął się na niego i zwolnił z pracy.

ciekawe dlaczego Twisted Evil
Cytat:
I dobrze. Znajdzie na jego miejsce dziesięciu takich, jak on, a całkiem możliwe, że lepszych.

Pewnie. I to od razu w dziesieciopaku.
Cytat:
Postanowił sam sobie pomóc i sięgnął po najlepsze, jego zdaniem, lekarstwo. Odrobina brandy wieczorem, dawała mu odprężenie, poprawiała nastrój, a nawet, co dziwne, dodawała energii.

a pomagała na ból głowy?
Cytat:
Musiał pić więcej, bo bał się, że nie podoła ciążącym na nim obowiązkom. Bał się dnia, w którym zabraknie ojca, bo wraz z jego odejściem, świat, jaki znał, legnie w gruzach.

taki strach jest bardzo ludzki i znany chyba każdemu...
Cytat:
Gdybyż jeszcze nie uwikłał się w chory związek z dziewczyną, która miał być uosobieniem słodyczy i delikatności, a okazała się zimną i wyrachowaną suką.

Poproszę o szczegóły Mruga
Cytat:
Właściwie to odechciało mu się jeść, ale pomyślał, że chętnie czegoś by się napił. Rozpalił pod kuchnią i wstawił wodę na kawę. Do dużego kubka nasypał dwie czubate łyżeczki kawy. Zanim woda w czajniku zawrzała, Joe zdążył wypić dwa kieliszki brandy. Dwa następne wypił po kawie. Dochodziła czwarta rano.

Tempo to on ma zaiste niesamowite Shocked
Cytat:
Nim wyszedł z domu wypił kolejną lampkę brandy. Miał ochotę na jeszcze jedną, ale poczuł w głowie lekki szum.

Lekki szum? Po pięciu kieliszkach?
Cytat:
Podchodząc do drzwi, potknął się o dywan. Na szczęście nie upadł i nie narobił hałasu.

alkoholizm, zmiany zachowania, konfabulacje i brak koordynacji? To zdecydowanie zespół Korsakowa Mruga
[link widoczny dla zalogowanych]
Cytat:
- A ty, gdzie? - spytał, bełkotliwym głosem, Joe.

powiedziałabym, że trzeźwy, jak świnia, ale po co obrażać zwierzęta...

Cytat:
- Nie wiem czy masz jakiekolwiek prawa. Wiem za to, że u mnie pracujesz i ja ci płacę. Wracaj do stajni.

aż chce się pracować!

Cytat:
- Nie – odparł stanowczo Eddie – to nie moje obowiązki, a stajennego. Poprosiłeś, żebym miał oko na konie, bo była burza, a ty siedziałeś przy ojcu. Zgodziłem się, a teraz jeśli mam jechać na północne pastwisko muszę odespać noc.

Brzmi to bardzo rozsądnie.
Cytat:
- Zhardziałeś – stwierdził Joseph.

aż brak słów na takiego przełożonego.

Cytat:
a wiesz, co? Zwalniam się.

zaskakujące! któż by się tego spodziewał!
Cytat:
Joe nagle zamachnął się. Eddie zrobił unik i Cartwright, jak długi padł wprost w dużą kałużę. Z wściekłością uniósł twarz, z której ściekała brudna woda.

musiał to być piękny widok Mruga
Cytat:
Poza Nevadą jest jeszcze świat. Cartwright, nic mi nie zrobisz. Nie ośmieszaj się, chłopie.

Podoba mi sie ten człowiek Very Happy

Cytat:
- Tak, Candy ma wśród nas posłuch, a przede wszystkim jest dobrym człowiekiem i lubianym.

I na pewno sobie zapracował na taką opinię Mruga

Cytat:
- To może ja kłamię? - Joe podszedł bliżej, a Billy niemal natychmiast cofnął się.
- Tego nie powiedziałem – zapewnił.
- Ale pomyślałeś, a to jeszcze gorzej.

oczywiście, wszechwiedzący Josephie.

Cytat:
- A co on może wiedzieć – fuknął Joe. - Twoim psim obowiązkiem było wrócić. Zapominasz chyba, kto cię karmi.

psim obowiązkiem? Psim?

Cytat:
- Matce? Ona obędzie się bez tych pieniędzy. W Virginia City jest sporo saloonów. Poradzi sobie – rzekł z kpiną Joe. Wiedział, że te słowa zabolały chłopaka, ale było mu wszystko jedno. To przecież dzieciak zwykłej dziwki, do tego starej i steranej… życiem.

a to... wesz obrzydliwa zły: Obrzydliwa, pełzająca wesz... łonowa
Cytat:
Ktoś wyrwał mu z ręki uprząż i odrzucił daleko. Joe próbował uwolnić się z bolesnego uścisku, ale był bez szans. Tuż przy uchu, usłyszał:
- Rusz się Cartwright, a zatłukę cię.

Och, jak dobrze! Ktoś się pojawił i powstrzymał Joe!


Odcinek, jak napisałam wcześniej, mroczny i brutalny. Znakomicie przedstawiona stopniowo, ale lawinowo postępująca degeneracja Joe. Scena napaści na Billy'ego wstrząsająca - brutalna, paskudna i bez sensu. Jak już nadpisałam, bardzo dobra postać Eddie'go. Taki promyczek rozsądku i trzeźwego myślenia w kałuży alkoholowego szaleństwa.
Naprawdę, uważam, że całość jest znakomicie napisana i niesamowicie zaostrza apetyt na więcej. Co jest z Joe? Co jeszcze z nim będzie? Czy czytelnik się dowie? I kiedy czytelnik się dowie?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7289
Przeczytał: 14 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 22:57, 25 Lip 2024    Temat postu:

Bardzo dziękuję za ciekawy komentarz. Very Happy Joe, niestety, stacza się. Sama jestem ciekawa, jak to daleko zajdzie. Oczywiście pobicie Billy'ego nie ujdzie mu na sucho. Ludzie zaczną odwracać się od niego. Czy to dostrzeże, a przede wszystkim, czy dostrzeże, że to on ponosi za to winę?
Ciąg dalszy chciałabym wkleić, jak najszybciej, ale kiedy, to nie wiem. Przyznam się, że dzisiejszy odcinek dziwnie mnie zmęczył, ale jutro siadam do pracy. No, chyba że Aderato się zbuntuje. Mruga


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 14, 15, 16 ... 37, 38, 39  Następny
Strona 15 z 39

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin