Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Już nic nas nie łączy...
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 25, 26, 27 ... 39, 40, 41  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Senszen
Moderator artystyczny



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 5070
Przeczytał: 9 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 22:03, 14 Sie 2024    Temat postu:

Czasem i tak bywa. Czytelnik jest wyrozumiały tylko trochę niecierpliwy Mruga

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7311
Przeczytał: 16 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 22:15, 14 Sie 2024    Temat postu:

Aderato prawdę mówiąc pomysł ma od kilku dni, tylko mnie nie po drodze do klawiatury. Może jutro się uda. Święto, więcej czasu... może się udać.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7311
Przeczytał: 16 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 19:51, 15 Sie 2024    Temat postu:

20.

Hoss pochylił się nad drzemiącym ojcem. Uśmiechnął się z czułością, ale i smutkiem. Miał świadomość nieuniknionego, ale z całych sił, z całej mocy pragnął zaczarować rzeczywistość. A ona nie chciała być inna. Ben Cartwright w niczym nie przypominał dawnego, postawnego i silnego mężczyzny. Był bardzo szczupły, żeby nie powiedzieć chudy. Zapadnięte policzki, podkrążone oczy i zupełnie siwe włosy dopełniały całości poruszającego obrazu.
- Tato – szepnął Hoss, delikatnie dotykając ramienia chorego. Ten pod wpływem dotyku otworzył oczy i czujnie spojrzał na osobę pochylającą się nad nim. Stwierdziwszy, że to jego syn, odetchnął z widoczną ulgą.
- Hoss… jesteś – powiedział z trudem.
- Tak, tato. Przyjechaliśmy rano.
- Cieszę się – Ben uśmiechnął się blado – a Adam? Gdzie jest Adam? Był wczoraj… na pewno był – dodał, tak jakby bał się, że syn mu nie uwierzy.
- Wiem, tato. Rano się spotkaliśmy. Wyszedł po nas na dyliżans.
- Sam? - spytał z nadzieją w głosie Ben.
- Nie. Byli z nim Lottie i George. A teraz czekają tu, żeby się z tobą przywitać.
- Naprawdę? - Ben z wrażenia z trudem przełknął ślinę.
W międzyczasie do łóżka chorego podszedł Adam trzymając za rękę trochę wystraszonego George’a. Za nim postępowała niezwykle skupiona Lottie.
- Tato jesteśmy – powiedział wzruszony Adam. Choć widział już ojca, to jednak teraz z całą mocą dotarło do niego, jak ciężki jest jego stan. Ben ruchem dłoni dał znak Hossowi, żeby się odsunął, a gdy ujrzał tych na których tak długo czekał, łzy radości spłynęły mu po policzkach.
- Dziadku, tak bardzo tęskniłem - George nagle puścił dłoń ojca i nie zważając na nic przywarł do piersi Bena.
- George, tak nie można. Dziadek jest bardzo słaby – Lottie próbowała powstrzymać synka.
Ben spojrzał na nią z niesamowitym uśmiechem i co mogłoby wydawać się nieprawdopodobne, całkiem mocnym głosem, rzekł:
- Lottie, pozwól, że przywitam się z moim kochanym wnukiem.
- Ojcze, ja tylko niepokoję się o ciebie – odparła kobieta ze łzami w oczach.
- Wiem moja droga i bardzo się cieszę, że cię widzę – uśmiechnął się. - Adamie – zwrócił się do syna – podejdź bliżej.
- Słucham tato? - Adam wciąż był bardzo poruszony.
- Dziękuję, że mi ich przywiozłeś. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy.
- Przecież… nie mógłbym inaczej – powiedział cicho Adam.
- Tak… wiem. Jesteś moją dumą, tak jak każdy z moich synów.
- Tato… - głos Adama się załamał i mężczyzna pochylił głowę. Wzruszenie udzieliło się wszystkim. Wreszcie Hoss uśmiechnąwszy się zaproponował:
- Myślę, że powinniście sobie z tatą porozmawiać. Tak bardzo was wyczekiwał. Poproszę Ellen, żeby przygotowała coś do picia. Ja tymczasem poszukam Joe i dowiem się, co słychać na ranczu.
- Dobrze, idź synu – odparł Ben – ale Eddie mówił mi, że Joe rankiem pojechał do tartaku. Podobno mają tam jakiś problem.
Hoss wymienił z Adamem porozumiewawcze spojrzenia. Eddie na szczęście uchronił ich ojca przed brutalną prawdą. Hoss odetchnął z ulgą i rzekł:
- To w takim razie pogadam z Eddiem. Chce wiedzieć, co działo się w Ponderosie, gdy mnie nie było.
W jakiś kwadrans później do sypialni Bena z tacą w dłoniach weszła Ellen. Postawiła ją na stole, po czym podeszła do łóżka teścia, żeby się z nim przywitać. Ze zdziwieniem stwierdziła, że chory wygląda tak jakby wstąpiło w niego nowe życie. Wciąż słaby, ale z jakimś dziwnym błyskiem w oku, wsparty na poduszkach, przysłuchiwał się opowieści George, uzupełnianej na bieżąco przez jego rodziców. Co i raz uśmiechał się, a nawet, co było dla niej zupełnym zaskoczeniem, dwa, trzy razy zaśmiał się. Ellen miała wrażenie, jakby wrócił dawny Ben. To prawda, bardzo zmieniony, ale ten, którego tak dobrze znała, i którego pokochała, jak własnego ojca.
- O, jest i Ellen – zauważył tymczasem Ben – co dobrego nam przyniosłaś?
- Ciasteczka, kawę dla gości, a dla ciebie tato, ziółka.
- Nie chcę ziółek – odparł niczym rozkapryszone dziecko – chcę kawy.
- Ziółka, tak. Kawa, nie – rzekła z wyrozumiałym uśmiechem. - Chyba tato pamięta, co powiedział doktor Levis.
- Pamiętam, ale mam ochotę na kawę.
- Tato, nie powinieneś. - Kobieta nie dawała za wygraną. - Lepiej spróbuj ciasteczek i wypij napar z ziół.
- Ale po nich jest mi gorzej – poskarżył się Ben.
- Ellen, odrobina kawy nie powinna ojcu zaszkodzić – zauważył Adam i uśmiechając się do bratowej, dodał: - proszę, bądź tak miła i nalej nam wszystkim kawy.
- Twojemu synowi też? - spytała nieco złośliwie.
- Nie, jemu jeszcze nie – roześmiał się Adam.
- No, dobrze – powiedziała z wahaniem Ellen – ale tacie tylko pół filiżanki.
- Dobre i tyle – zamruczał Ben.
- Widzę, że humor tacie wraca – stwierdziła kobieta – bardzo mnie to cieszy. To by znaczyło, że lekarstwa zaordynowane przez doktora Levisa przynoszą wreszcie poprawę.
- Chyba tak, zwłaszcza, że dzisiaj ich nie wziąłem.
- Co takiego? - dłoń, w której Ellen trzymała filiżankę z kawą zawisła w bezruchu.
- To co słyszałaś. Daj mi wreszcie tę kawę – rzekł zniecierpliwiony Ben. - Ciasteczko też. Lepiej dwa. Chyba trochę zgłodniałem.
- To może zamiast ciastek zrobię tacie coś konkretnego do zjedzenia. Na co tato miałby ochotę?
Ben wziął łyczek kawy i przymknąwszy oczy delektował się jej smakiem, po czym odparł:
- Zjadłbym jajecznicę na bekonie.
Ellen spojrzała z niedowierzaniem na teścia. Prawdę mówiąc tego się nie spodziewała. Od blisko dwóch tygodni Ben jadł, niczym wróbelek, twierdząc przy tym, że nie ma na nic apetytu. Chudł w zastraszającym tempie i ostatnio nie miał sił, żeby podnieść się z łóżka. Czyżby zmiana, jak się w nim dokonała, jest zasługą Adama i jego rodziny? Niemożliwe. Tknięta pewnym przeczuciem, spytała:
- Tato, a wczoraj brałeś lekarstwa?
- Tylko rano. Wieczorem Joe dał mi te zioła i usnąłem, a potem była burza, a on miał urwanie głowy i lekarstwa nie wziąłem. Miałem mu powiedzieć, żeby mi je podał, ale usnął. Jest bardzo zapracowany. Wciąż nie dosypia, więc pomyślałem, że lepiej niech się wyśpi.
- Wszystko rozumiem tato, ale leki mógł ci podać.
- Ellen moja droga, daj spokój. Czuję się naprawdę dobrze – zapewnił Ben. - Lepiej usiądź tu razem z nami i porozmawiaj.
- Och tato, gdybym tak bardzo cię nie lubiła... – rzekła kobieta przysuwając sobie krzesło do łóżka chorego. A gdy już usiadła spojrzała na Adama i powiedziała: - byłabym zapomniała, Hoss prosił, żebyś zszedł do niego do salonu.
- Coś się stało?
- Nie mam pojęcia. Może chce nacieszyć się bratem.
- Idź Adamie, niech nie czeka – Ben uśmiechnął się – tylko zaraz wróć. Ja też chcę tobą się nacieszyć.
Hoss spacerował niespokojnie wzdłuż salonu, co i raz spoglądając w kierunku szczytu schodów. Na kanapie w zupełnym milczeniu, wymieniając niewesołe spojrzenia, siedzieli Candy i Eddie. Wreszcie dało się słyszeć kroki w korytarzu, a potem na schodach pojawił się Adam. Zdziwionym spojrzeniem obrzucił mężczyzn. Po chwili stanął przed bratem, który zdążył zaprzestać swojej wędrówki i spytał:
- O co chodzi?
- Chodź, to ci coś pokażę – odparł Hoss, wskazując na drzwi pokoju gościnnego. Gdy je uchylił, Adam stanął, jak wryty. Na łóżku leżał śpiący, a może nieprzytomny Joseph z widocznymi śladami po pobiciu.
- Kto u licha go tak urządził? - spytał Adam ciężko wzdychając.
- Ja – usłyszał czyjś głos za plecami.
Adam pomału odwrócił się.
- To znaczy… - zawiesił głos, przyglądając się badawczo stojącemu przed nim mężczyźnie.
- Eddie Wood. Pracuję tu, a właściwie pracowałem, jako główny kowboj.
- To pan stanął w obronie Billy’ego?
- Tak, a pan skąd o tym wie?
- Candy mi powiedział. – Odparł Adam i dodał: - to co? Dowiem się, co tu właściwie zaszło?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Senszen
Moderator artystyczny



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 5070
Przeczytał: 9 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 20:12, 15 Sie 2024    Temat postu:

Wspaniale, kolejny odcinek Wesoly Skomentuję obszerniej nieco później, ale na razie powiem jedno; chyba miałam rację, że nagły wyjazd doktora Lewisa był coś podejrzany. Czyżby nie był to lekarz a zwykły konował?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7311
Przeczytał: 16 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 20:53, 15 Sie 2024    Temat postu:

Jeśli chodzi o doktora Levisa to rzeczywiście miałaś rację. Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Senszen
Moderator artystyczny



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 5070
Przeczytał: 9 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 21:23, 15 Sie 2024    Temat postu:

Daje to pewną nadzieję Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Senszen
Moderator artystyczny



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 5070
Przeczytał: 9 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 10:23, 16 Sie 2024    Temat postu:

Cytat:
A ona nie chciała być inna. Ben Cartwright w niczym nie przypominał dawnego, postawnego i silnego mężczyzny. Był bardzo szczupły, żeby nie powiedzieć chudy. Zapadnięte policzki, podkrążone oczy i zupełnie siwe włosy dopełniały całości poruszającego obrazu.

Nieuniknione... ale nigdy nie można się z tym pogodzić
Cytat:
Stwierdziwszy, że to jego syn, odetchnął z widoczną ulgą.

ciekawe kogo się innego spodziewał?

Cytat:
- Naprawdę? - Ben z wrażenia z trudem przełknął ślinę.
W międzyczasie do łóżka chorego podszedł Adam trzymając za rękę trochę wystraszonego George’a. Za nim postępowała niezwykle skupiona Lottie.

najważniejsze, ze są na miejscu. Taki widok na pewno doda Benowi siły Wesoly

Cytat:
- Dziadku, tak bardzo tęskniłem - George nagle puścił dłoń ojca i nie zważając na nic przywarł do piersi Bena.
- George, tak nie można. Dziadek jest bardzo słaby – Lottie próbowała powstrzymać synka.

Może i słaby, ale żeby przytulić wnuka siłę będzie miał zawsze Wesoly

Cytat:
- Tak… wiem. Jesteś moją dumą, tak jak każdy z moich synów.

Każde dziecko powinno cos takiego usłyszeć od rodzica

Cytat:
- Dobrze, idź synu – odparł Ben – ale Eddie mówił mi, że Joe rankiem pojechał do tartaku. Podobno mają tam jakiś problem.

w tym momencie trzeba powiedzieć, że Ben, nawet chory i słaby, dalej stara się doskonale orientować w tym, co dzieje się w Ponderosie.

Cytat:
Ze zdziwieniem stwierdziła, że chory wygląda tak jakby wstąpiło w niego nowe życie.

ale za to jakie radosne to musiało być zdziwienie Mruga
Cytat:
Co i raz uśmiechał się, a nawet, co było dla niej zupełnym zaskoczeniem, dwa, trzy razy zaśmiał się. Ellen miała wrażenie, jakby wrócił dawny Ben. To prawda, bardzo zmieniony, ale ten, którego tak dobrze znała, i którego pokochała, jak własnego ojca.

Przyjazd Adama z rodzina podziałał jak magia Wesoly

Cytat:
- Ciasteczka, kawę dla gości, a dla ciebie tato, ziółka.
- Nie chcę ziółek – odparł niczym rozkapryszone dziecko – chcę kawy.
- Ziółka, tak. Kawa, nie – rzekła z wyrozumiałym uśmiechem. - Chyba tato pamięta, co powiedział doktor Levis.

Nie dziwię się Mruga wszyscy maja pić aromatyczną kawę a Ben popijać ziółka wątpliwej jakości?

Cytat:
- Ale po nich jest mi gorzej – poskarżył się Ben.

i tu zapala się lampka...

Cytat:
- Twojemu synowi też? - spytała nieco złośliwie.
- Nie, jemu jeszcze nie – roześmiał się Adam.

w sumie to czemu nie? Z dużą ilością mleka

Cytat:
- Widzę, że humor tacie wraca – stwierdziła kobieta – bardzo mnie to cieszy. To by znaczyło, że lekarstwa zaordynowane przez doktora Levisa przynoszą wreszcie poprawę.
- Chyba tak, zwłaszcza, że dzisiaj ich nie wziąłem.

magiczne działanie. Pacjent nie bierze leków, a czuje się lepiej Laughing

Cytat:
- To co słyszałaś. Daj mi wreszcie tę kawę – rzekł zniecierpliwiony Ben. - Ciasteczko też. Lepiej dwa. Chyba trochę zgłodniałem.

Pacjent zdecydowanie czuje się lepiej. Ewidentnie z kuracja coś jest nie tak.

Cytat:
- Tato, a wczoraj brałeś lekarstwa?
- Tylko rano. Wieczorem Joe dał mi te zioła i usnąłem, a potem była burza, a on miał urwanie głowy i lekarstwa nie wziąłem.

Czyli mniej leków, mniej ziółek... pacjent czuje się zdecydowanie lepiej i apetyt mu wraca. Ciekawa jestem, co na to wszystko powie nowy doktor Mruga
Cytat:
Jest bardzo zapracowany. Wciąż nie dosypia, więc pomyślałem, że lepiej niech się wyśpi.

Ben chory, wycieńczony... ale zawsze dba o swojego najmłodszego syna...

Cytat:
- Nie mam pojęcia. Może chce nacieszyć się bratem.

co za dyplomatyczna odpowiedź Laughing Ellen jest naprawdę ciekawą osóbką Mruga

Cytat:
- Chodź, to ci coś pokażę – odparł Hoss, wskazując na drzwi pokoju gościnnego. Gdy je uchylił, Adam stanął, jak wryty. Na łóżku leżał śpiący, a może nieprzytomny Joseph z widocznymi śladami po pobiciu.

no, może nie jest to wymarzony widok... ale kto, jak kto, ale Joe sobie zasłużył.

Cytat:
- Eddie Wood. Pracuję tu, a właściwie pracowałem, jako główny kowboj.
- To pan stanął w obronie Billy’ego?

Cały Adam. Połączył fakty i z długiej opowieści od razu wyciągnął najważniejsze wnioski i Mruga


Bardzo ciekawy odcinek, choć pozornie niewiele sie w nim zadziało. Ale jak na razie wiemy już, że Joe jest (przynajmniej trochę) pokarany za swoja słabość do alkoholu i wredny charakter, Adam i Hoss z rodziną są w Ponderosie a Ben, co jest największym zaskoczeniem, czuje się lepiej. I właśnie tu się pojawia kolejne pytanie. Doktor Levis jest konowałem i się do pracy nie przyłożył. Tylko czy to znaczy, ze Ben, pod właściwą opieką, będzie miał szansę wrócić do zdrowia?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7311
Przeczytał: 16 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 11:15, 16 Sie 2024    Temat postu:

Senszen, dziękuję serdecznie za ciekawy komentarz. Very Happy Losy Bena wciąż się ważą. Aderato raz chce wsadzić go na chmurkę, a raz mu darować. Jest bardzo niezdecydowana. Myślę, że wszystko wyjaśni się w trakcie pisania kolejnych fragmentów. O jednym mogę tylko zapewnić: ktoś niewątpliwie trafi na chmurkę. Mruga

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Senszen
Moderator artystyczny



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 5070
Przeczytał: 9 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 12:08, 16 Sie 2024    Temat postu:

Podkręcasz atmosferę niepewności... I jak czytelnik ma się zdobyć na cierpliwość?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7311
Przeczytał: 16 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 18:58, 16 Sie 2024    Temat postu:

Staram się jak mogę. Mruga

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7311
Przeczytał: 16 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 19:13, 18 Sie 2024    Temat postu:

Mam nadzieję, że Czytelnik będzie zadowolony... Very Happy

21.

Dom, w którym doktor Paul Martin, szwagier doktora McCoy’a miał swój gabinet, i w którym na piętrze mieszkał, spłonął, podobnie, jak niemal całe miasto w Wielkim Pożarze roku tysiąc osiemset siedemdziesiątego piątego. Gdy miasto odbudowano, gabinet lekarski wraz z małą salką operacyjną oraz równie małym laboratorium, umieszczono w budynku naprzeciwko siedziby miejscowego sądu. Lekarz, a właściwie kolejni lekarze, którzy pracowali w Virginia City, po nieoczekiwanym odejściu doktora Martina, mieli do swojej dyspozycji wygodny dom usytuowany w bliskim sąsiedztwie kościoła. Nawiasem mówiąc oddzielny dom dla zatrudnionego przez Radę Miasta lekarza długo uważano za niepotrzebny zbytek i zmarnowane pieniądze. Większość mieszkańców była zdania, że obowiązkiem lekarza jest być cały czas dostępnym, a skoro tak, to rzeczony doktor powinien mieszkać nad gabinetem. Kłótniom w tym zakresie nie było końca. Kres temu położył dopiero pastor, mówiąc, że po ciężkiej pracy każdemu należy się odpoczynek. Tych, którzy nadal mieli wątpliwości, spytał czy górnik dlatego, że jest górnikiem powinien mieszkać w kopalni, a nauczyciel, tylko dlatego, że uczy, powinien mieszkać w klasie szkolnej. A sędzia, który wydaje wyroki winien zamieszkać w sali rozpraw, kowal zaś w kuźni przy palenisku. Po tak postawionej sprawie nikt, przynajmniej głośno, już się nie sprzeciwiał. Tak więc, gdy doktor Paul McCoy zdecydował się przyjąć ofertę burmistrza miasta Virginia City mógł wraz z rodziną niemal od razu wprowadzić się do obszernego domu. Mówiąc „niemal” trzeba tu stwierdzić, że poprzednik McCoy’a, doktor Levis pozostawił po sobie, jakby to delikatnie ująć, niejaki bałagan. Alice McCoy z natury bardzo miła i taktowna kobieta, na widok stanu w jakim przyszło im przejąć dom, pierwszy raz w życiu mocno zaklęła, czym wprawiła męża, ale również ich wychowanka Rory’ego Rehna i synka Tommy’ego w wielkie zdumienie. Było to dla nich tak zaskakujące, że przez dłuższą chwilę nic nie mówili, a biedna Alice stała przed nimi czerwona niczym burak. Całą sytuację rozładował dopiero Tommy, który z satysfakcją w głosie stwierdził, że zawsze był przekonany o tym, że jego mama zna brzydkie słowa. Nawiasem mówiąc stan domu w pełni usprawiedliwiał tak gwałtowną reakcję pani Alice. Niestety wymagał gruntownych porządków w tym malowania ścian, bo nie wiedzieć czemu, wysmarowane były jakąś ciemną kleistą mazią. Brudne okna i podarte firany, były przy tym nic nie znaczącym szczegółem.
Nie lepiej wyglądał gabinet lekarski. Z kozetki ktoś zdarł obicie. Krzesła miały połamane nogi, a duże dębowe biurko nadawało się tylko na rozpałkę. Na środku gabinetu walały się szuflady wyciągnięte z szafy stojącej pod ścianą i jakieś podarte papiery. Później okazało się, że była to dokumentacja medyczna. Jeszcze gorzej wyglądało laboratorium. Większość znajdujących się tam sprzętów nie nadawała się do użytku. Rozbite szkło z tego, co kiedyś było kolbami, próbówkami, pipetami chrzęściło pod stopami. W kącie pomieszczenia leżał rozbity mikroskop, a trochę dalej palnik spirytusowy. Ściana nad nim była osmolona. Szafki wiszące nad stołem miały pootwierane drzwi. Ich zawartość wygarnięto na podłogę. Doktor McCoy z wściekłością przyglądał się pobojowisku.
- Ojcze dlaczego on to zrobił? - spytał Rory, podnosząc z podłogi zupełnie zniszczoną wagę analityczną.
- Nie mam pojęcia – McCoy wzruszył ramionami. - Nie chce mi się wierzyć, że lekarz mógł dopuścić się takiego zniszczenia. I jak niby mamy tu przyjmować pacjentów? Uporządkowanie tego bałaganu będzie trwało z tydzień, a sprowadzenie niezbędnych narzędzi, o specjalistycznym sprzęcie nie wspominając, kolejne tygodnie.
- A może to zrobił ktoś inny? Jakiś pijaczek…
- Nie było śladów włamania. Klucze dostaliśmy od sekretarza Rady Miasta. Zapewniał, że nikt tu po wyjeździe doktora Levisa nie zaglądał.
- Myślę ojcze, że nazywanie tego pana doktorem jest zwykłym nadużyciem – zauważył młody lekarz.
- Być może masz rację, ale cóż to zmienia w naszej sytuacji – McCoy westchnął i wskazując drzwi prowadzące do kolejnego pomieszczenia, rzekł: - nie chcę myśleć, co tam zastaniemy…
- A niby co – Rory pchnął drzwi i jedno spojrzenie wystarczyło mu, żeby stwierdzić: – dokładnie to samo, co tu. Popatrz, to chyba była salka operacyjna.
- Owszem – McCoy kolejny raz westchnął i przetarł dłonią czoło. - Trzeba powiadomić pana Bardshowa. Bez pomocy miasta nic nie zrobimy.
- Niezły początek – stwierdził z ironią Rory.
- Teraz pewnie żałujesz, że nie przyjąłeś propozycji doktora Broca.*)
- Do Francji jeszcze zdążę popłynąć – zapewnił - a teraz chcę nabrać praktyki pod twoim okiem, ojcze.
- Jesteś bardzo miły, mój chłopcze, ale praktyki, to póki co możesz nabrać w sprzątaniu. – Stwierdził, ze smutną miną, McCoy i wskazując na podłogę, tuż obok stóp swojego wychowanka, powiedział: - uważaj, nie wjedź w rtęć.
- Co takiego? - Rory znieruchomiał i spojrzał pod nogi – to drań nawet termometry potłukł. Zaraz to uprzątnę.
- Bądź ostrożny.
- Oczywiście – odparł młody lekarz i uśmiechnął się. Ktoś inny na jego miejscu, do tego tak gruntownie wykształcony, jak on, pewnie zżymałby się na ciągłe zwracanie uwagi, ostrzeżenia, czy rady, ale Rory’emu nigdy nie przyszłoby to do głowy. Rehn kochał doktora McCoy’a, jak własnego ojca, a wdzięczność, jaką dla niego miał za umożliwienie mu ukończenia medycyny, nie mogła równać się z niczym innym. Rory doskonale pamiętał, jak ciężkie miał życie, gdy był dzieckiem. Gdyby nie pomoc dobrych ludzi, którzy stanęli na jego drodze, być może nie byłoby go już wśród żywych. W najlepszym wypadku mógłby skończyć w jakimś przytułku dla obłąkanych. W jego rodzinie przypadki chorób psychicznych zdarzały się wyjątkowo często. Wszyscy twierdzili, że i on jest szalony. Nieoceniona pomoc pracującego wówczas w Virginia City lekarza, Paula Martina dała mu niepowtarzalną szansę odmiany życia. Nie trzeba mówić, że Rory tę szansę wykorzystał w stu procentach.
Gdy Rehn sprzątnął rtęć z rozbitych termometrów, panowie wrócili do pomieszczenia, który jedynie z nazwy było gabinetem lekarskim. McCoy rozejrzał się wokół. Pod parapetem leżał przewrócony stołek. Podniósł go. O dziwo był cały. Postawił go na środku pomieszczenia i usiadł.
- Jeszcze dzisiaj musimy pozbyć się wszystkich zniszczonych rzeczy – stwierdził. - Sprzęty, które będą nadawały się do naprawy będziemy na razie składać w korytarzu. Jutro chciałbym doprowadzić do porządku ten gabinet. Musimy przecież być przygotowani na ewentualnych pacjentów.
- W takich warunkach będzie ciężko ich leczyć – zauważył Rory.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że będzie to dla ciebie jakąkolwiek przeszkodą.
- Jasne, że nie. Paradoksalnie cała ta sytuacja wyzwala we mnie chęć działania. Damy radę. Gabinet jest całkiem spory. Jeśli dziś uporządkujemy ten bałagan, to jutro będzie można pobielić ściany, umyć okna. W rogu za parawanem ustawimy stół z salki operacyjnej.
- A będzie się nadawał?
- Myślę, że tak. Ma kilka wgnieceń, ale na początek wystarczy – Rory uśmiechnął się.
McCoy z akceptacją kiwnął głową i wstał ze stołka.
- To co? Bierzmy się do pracy – rzekł, zdejmując surdut. Gdy podwijał rękawy białej koszuli w drzwiach gabinetu stanęła pani Alice McCoy. Zrobiła dwa kroki, przystanęła i otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale widok, jaki ujrzała odjął jej mowę. Po raz drugi tego dnia miała ochotę siarczyście zakląć, jednak widząc lekko ironiczne spojrzenia męża oraz wychowanka, powstrzymała się od jakichkolwiek uwag.
- Żadnego komentarza? - spytał McCoy z nadzieją, że usłyszy coś nieparlamentarnego z ust swojej niezwykle kulturalnej małżonki.
- A co tu komentować? - rozłożyła bezradnie dłonie. - To przecież prawdziwa ruina.
- O nie moja droga, to pożegnalny prezent od doktora Levisa.
- Co za podłość – Alice z niedowierzaniem pokręciła głową – jak on mógł?
W tym momencie rozległo się nieśmiałe pukanie w framugę drzwi. W progu stała niespełna trzydziestoletnia ładna, ale niezwykle blada kobieta. Ze zdumieniem powiodła oczami po pomieszczeniu.
- Przepraszam, czy mogę wejść? - spytała.
- Zapraszam, ale jak pani widzi gabinet jest nieczynny. Rozumiem, że przyszła pani po poradę – rzekł doktor McCoy, podchodząc do kobiety – jeśli to nic pilnego, to zapraszam jutro, a najlepiej pojutrze. Wtedy na pewno będziemy już przyjmować. I przepraszam, nie przedstawiłem się: jestem doktor Paul McCoy, a to moja żona Alice.
- Miło mi – rzekła cicho kobieta.
- A ten młody człowiek – kontynuował McCoy, to doktor Rory Rehn, moja prawa ręka.
- Rehn? Rory Rehn? - kobieta uśmiechnęła się nieznacznie.
- Tak – Zaintrygowany mężczyzna podszedł bliżej i spytał: - czy my się znamy?
- I tak, i nie – odparła kobieta i zaraz dodała: - proszę wybaczyć, ja przecież się nie przedstawiłam. Nazywam się Betty Midler i pracuję tu, a właściwie pracowałam, jako pielęgniarka.

______________________________________________________________

*) Pierre Paul Broca (1824-1880) francuski chirurg i antropolog. Jeden z twórców antropologii. W 1861 r. odkrył w mózgu ośrodek mowy artykułowanej (ośrodek Broki). W 1859 r. powołał w Paryżu pierwsze w świecie naukowe towarzystwo antropologiczne, a w 1872 r. założył pierwsze w świecie czasopismo poświęcone antropologii.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Senszen
Moderator artystyczny



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 5070
Przeczytał: 9 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 19:38, 18 Sie 2024    Temat postu:

Czytelnik jest bardzo, ale to bardzo zadowolony Wesoly Wesoly Wesoly

Aderato nieźle zaskoczyła... czemu niby doktor Lewis zostawił w takim stanie dom i gabinet? I co on tam do diabła robił? Pojawia się nowa postać, Betty Middler. Tak się dopytam; o ile dobrze pamiętam, to do opieki nad Benem były wynajęte dwie pielęgniarki. Jedna pielęgniarka pomagał doktorowi się pakować... to rozumiem, że pani Midler, jest tą drugą? Bo pierwsza wyjechała z doktorem?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7311
Przeczytał: 16 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 20:21, 18 Sie 2024    Temat postu:

Autorka cieszy się, że Czytelnik jest zadowolony. Very Happy
Tak, Betty Midler jest tą drugą pielęgniarką (więcej o niej w następnym odcinku). Pierwsza wyjechała z doktorem Levisem. Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Senszen
Moderator artystyczny



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 5070
Przeczytał: 9 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 20:25, 18 Sie 2024    Temat postu:

To czekam Wesoly

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7311
Przeczytał: 16 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 20:43, 18 Sie 2024    Temat postu:

Aderato już sobie wszystko obmyśliła. Pozostaje tylko to spisać. Mruga

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 25, 26, 27 ... 39, 40, 41  Następny
Strona 26 z 41

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin