|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7585
Przeczytał: 11 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Sob 11:56, 14 Lis 2020 Temat postu: Piątek, trzynastego |
|
|
Poniższy tekst jest własnością autorki. Rozpowszechnianie, przetwarzanie i kopiowanie całości lub części powyższego tekstu bez zgody autorki jest niezgodne z prawem. (Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych z dnia 04.02.1994 r. Dz.U. Nr 24, poz. 83).
W majowy piątek, wczesnym rankiem bracia Cartwrightowie siedzieli przy stole i jedli śniadanie. Ich ojciec od tygodnia przebywał w San Francisco. Kierowanie ranczem powierzył najstarszemu z synów, Adamowi. Jego bracia Hoss i Mały Joe nie byli z tego powodu zadowoleni, bowiem już od dawna mieli o nim, jako o szefie ugruntowaną opinię. Ich zdaniem Adam był dwa razy bardziej wymagający niż ich ojciec i nigdy nie stosował taryfy ulgowej. Hoss i Mały Joe myśleli, że ten dzień będzie krótszym dniem pracy, ale gdy tylko Adam zakomunikował im, że ogrodzenie na północnym pastwisku wymaga pilnej naprawy, wszelka nadzieja okazała się płonna.
• Wiecie, jaki dziś mamy dzień? - spytał Mały Joe z apetytem pałaszując jajecznicę.
• Piątek – odparł Hoss – a to znaczy, że wieczorem wybieramy się na tańce do Robertsów.
• Nie o to pytałem.
• A, o co? - Hoss ze zdziwieniem spojrzał na młodszego brata. - Od tygodnia o niczym innym nie mówisz tylko o zabawie i pannie Lucy.
• To prawda – wtrącił Adam. - Joe dostaje małpiego rozumu na widok tej dziewczyny.
• Masz rację. Przepadł z kretesem. Myślisz, że Lucy byłaby dobrą bratową.
• Myślę, że tak – Adam pokiwał głową z poważnym wyrazem twarzy. - To najmądrzejsza z dziewczyn z jakimi do tej pory spotykał się nasz brat.
• A było ich dużo – stwierdził Hoss.
• Bardzo dużo – dodał Adam i obaj zanieśli się głośnym śmiechem.
• Śmiejcie się, śmiejcie. Zaraz przestaniecie, jak wam powiem, że dziś mamy piątek… piątek trzynastego – rzekł Joe i triumfalnie spojrzał na braci. - I, co zrzedła wam mina?
• Data, jak data – Hoss wzruszył ramionami i nałożył sobie na talerz dokładkę jajecznicy.
• Ty też tak uważasz? - Joe zwrócił się do Adama.
• Zależy, co masz na myśli – odparł mężczyzna – jeśli te głupoty z wczorajszej gazety, to nie ma o czym mówić.
• Uważasz, że to głupoty?!
• Owszem.
• A podobno masz taki otwarty umysł.
• Bo mam.
• I uznajesz, że coś co zostało dowiedzione naukowo to głupoty?!
• Tak, jeśli ich autorem jest Theodoric Grumbling. Ten człowiek nie ukończył żadnych szkół, a jego dziwaczne teorie są wyssane z palca. Koniec. Kropka.
• Mogę dowiedzieć się o czym wy właściwie mówicie? - spytał Hoss, który nie bardzo wiedział do czego zmierzają jego bracia.
• O dowiedzionym naukowo fakcie, że piątek, trzynastego jest dniem pechowym*) – odparł Joe.
• Nie słuchaj go. To tylko głupi przesąd – rzekł lekceważąco Adam.
• Głupi przesąd? - Joe spojrzał oburzony na najstarszego brata i właśnie w tym momencie krzesło, na którym siedział Hoss zarwało się pod nim z głośnym trzaskiem. - I, co? - spytał Joe z tryumfującym uśmiechem – nadal będziesz twierdził, że to tylko przesąd?
• Zwykły przypadek – stwierdził Adam. - To krzesło od dawna prosiło się o naprawę.
• Wczoraj go naprawiłem – wtrącił żałośnie Hoss, podnosząc się z podłogi i rozcierając sponiewierane siedzenie.
• Proszę, masz najlepszy dowód na to, że piątek, trzynastego przynosi pecha. – Joe zwrócił się do Adama.
• Nie bądź śmieszny! To żaden dowód, a ten twój Grumbling, to zwykły oszust – odparł mężczyzna i spojrzawszy na skrzywionego i niepewnego Hossa rzekł: - co tak patrzysz? Chyba nie wierzysz w te bzdury?
• No, nie wiem Adamie – mruknął Hoss. - Krzesło naprawiłem bardzo porządnie.
• Z wami to nie sposób wytrzymać – rzekł, wstając od stołu, Adam. Położywszy zmiętą serwetkę na stole dodał: - lepiej ruszcie się. Czeka nas pracowity dzień.
***
Adam Cartwright był racjonalistą i nie wierzył w cuda. Wynurzenia Małego Joe na równi rozśmieszyły go, co i zirytowały. Jego najmłodszy brat bywał czasami nieprzewidywalny, i co najgorsze, najczęściej zdarzało mu się to pod nieobecność ojca. Gorsze jednak było to, że za każdym razem, gdy Ben Cartwright wyjeżdżał na dłużej wyznaczał Adama na swojego zastępcę. Braciom mężczyzny wydawało się, że to szefowanie, sprawia mu niebywałą frajdę. Nic bardziej mylnego. Adam wolałby bowiem w spokoju poczytać sobie książkę, sącząc przy tym brandy, niż użerać się ze swoimi braćmi, którzy choć dorośli, zachowywali się czasem, jak niesforni mali chłopcy.
Dzień był słoneczny i ciepły. Adam jechał stępa, rozkoszując się piękną pogodą i czasem, który miał dla siebie. Jego bracia pracowali przy naprawie ogrodzenia, a on właśnie wracał do domu, gdzie umówił się z szeryfem Coffee, który miał do niego jakąś ważną sprawę. Do spotkania miał jeszcze trochę czasu, dlatego nie śpieszył się. Myślami wrócił do tego, co przy śniadaniu powiedział Joe. Cóż, jego brat mylił się, bowiem nic a nic nie zapowiadało katastrofy. Zresztą, kto uwierzyłby, że akurat w piątek, trzynastego miałoby przytrafić się coś złego, albo, że tego zwiastunem miałby być na przykład czarny kot. Nonsens. Adam zaśmiał się na samą myśl, że na świecie żyją ludzie, którzy wierzą w takie bzdury. Tymczasem jego koń cicho zarżał, a potem przystanął. Adam zdziwiony zachowaniem wierzchowca spojrzał na drogę, na środku której czaił się czarny kot. Zielone, przymrużone oczy zwierzęcia wwiercały się w Adama, który przez chwilę poczuł się, jak zahipnotyzowany. Wreszcie kot, straciwszy zainteresowaniem dziwnym intruzem, który pojawił się na jego drodze, w kilku miękkich skokach skrył się w pobliskich krzakach. Adam otrząsnął się, jak ze snu i ścisnąwszy łydkami boki wierzchowca ruszył do domu. Nie przejechał nawet kilku jardów, gdy nagle poczuł, że siodło staje się dziwnie ruchome. Nim zdążył w jakikolwiek sposób zareagować siedział już na ziemi, a jego koń oddalał się galopem, gubiąc po drodze siodło.
***
• Witaj, Adamie – szeryf Coffee wyciągnął dłoń do mężczyzny. - Jestem trochę wcześniej niż się umawialiśmy. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza.
• Oczywiście, że nie. Zapraszam – Adam ruszył w kierunku drzwi lekko utykając.
• Co ci się stało?
• Nie uwierzysz, ale spadłem z konia.
• Ty?!
• Najlepszym się zdarza – Adam wzruszył ramionami wchodząc do domu. - Popręgi pękły. Nie wiem, jak to się stało, bo był zupełnie nowe.
• Dziwna sprawa, ale dziś jest piątek, trzynastego, więc wszystko jest możliwe.
• Daj spokój, Roy. Chyba nie wierzysz w te bzdury?
• Czy ja wiem? Lepiej dmuchać na zimne.
• Nie żartuj. – Rzekł Adam i zapytał: - napijesz się czegoś?
• Jeśli masz coś zimnego to chętnie, o ile oczywiście to nie kłopot.
• Żaden. Hop Sing przygotował dużo lemoniady. Może być?
• Jeszcze pytasz. Pewnie.
• To rozgość się. Zaraz przyniosę - odparł Adam i zniknął w kuchni. W chwilę później dało się słyszeć odgłos rozbijanego naczynia i niewyraźne przekleństwa.
• Wszystko w porządku?! - zawołał zaniepokojony szeryf.
• W zasadzie tak – Adam pojawił się w salonie z lewą dłonią owiniętą ścierką – ale lemoniady nie mogę ci zaproponować. Może być kawa, woda lub coś mocniejszego.
• Wiesz, co? Właściwie to nie chce mi się aż tak bardzo pić.
• To w takim razie z czym do mnie przyjechałeś? - spytał Adam siadając w fotelu.
• Od jakiegoś czasu ludzie w Virginia City i okolicach skarżą się na kradzieże.
• Wiem coś o tym. Niedawno skradziono nam koguta i trzy kury.
• Złodziej zrobił się bezczelny. Kradnie wszystko, co nawinie się pod rękę. Pastorowej ukradł fotel bujany, nauczycielce ciasto, które studziło się na parapecie, staremu Johnowi wiklinowy koszyk, a Emmie Clarkson komplet pościeli suszącej się na podwórzu. Na razie nikt nie ucierpiał, ale to może być kwestia czasu. Trzeba wreszcie złapać tego złodzieja. Ludzie są coraz bardziej wściekli, i jak go dorwą to może dojść do samosądu - rzekł szeryf i westchnął ciężko.
• Czego ode mnie oczekujesz?
• Nie domyślasz się? Potrzebuję pomocy. Twojej i twoich braci. Sam nie dam rady. Niedługo będzie pełnia księżyca. Wiesz, co wtedy się wyrabia? Górnicy dostają małpiego rozumu.
• Roy – Adam podrapał się po brodzie – wiesz, że nigdy nie odmawiamy pomocy. Zwłaszcza tobie, ale teraz będzie nam ciężko. Ojciec wyjechał do San Francisco i wróci dopiero za dwa tygodnie. Pracy jest tyle, że nie wiemy w co ręce włożyć.
• Czyli nie mogę liczyć na waszą pomoc – stwierdził ze smutkiem szeryf Coffee.
• To nie tak. Po prostu nie mamy czasu. Nie przyjęliśmy jeszcze pracowników i nie zanosi się, żeby miało to szybko nastąpić. Ludzie wolą iść do kopali niż pracować na ranczo.
• Rozumiem i prawdę mówiąc liczyłem się z waszą odmową. Cóż, będę już się zbierał – szeryf wstał z kanapy.
• Nie gniewaj się, Roy – powiedział Adam podnosząc się z fotela. - Mogę ci obiecać, że oczy będziemy mieć szeroko otwarte. Ten złodziej faktycznie może ukrywać się gdzieś w okolicy. Powiem sąsiadom, żeby zwracali uwagę na nieznajomych.
• Dobre i tyle. Pozdrów chłopców.
***
Zaraz po wyjściu szeryfa Coffee Adam poszedł do kuchni sprzątnąć rozbite naczynia i umyć podłogę, która zdążywszy wyschnąć lepiła się niemiłosiernie. Na samą myśl, jak biadolić będzie Hop Sing, ich kucharz, gdy zorientuje się, że w jego kuchni nastąpił pogrom, Adam dostał gęsiej skórki. Gdy wreszcie doprowadził kuchnię do porządku, opatrzył sobie skaleczoną dłoń. Teraz mógł już wracać do pracy na północne pastwisko. Nalał jeszcze do kanki sporo gulaszu i w płócienną ściereczkę zawinął pół bochenka chleba. Nie mógł przecież pozwolić, żeby jego bracia opadli z sił. Potem zamknąwszy dobrze drzwi domu i sprawdziwszy, czy na podwórzu nie ma nic, co mogłoby zmienić właściciela (wszak złodziej, o którym wspominał szeryf mógł czaić się w pobliżu), ruszył do stajni osiodłać konia. Na szczęście jego wierzchowiec był mądrym zwierzęciem i gdy tylko pozbył się ciężaru w postaci swojego pana oraz siodła natychmiast lekki i swobodny, pobiegł do stajni w Ponderosie. Zanim Adam dotarł do domu koń napiwszy się wody stanął sobie przy koniowiązie i miał takie spojrzenie, jakby chciał przeprosić, że nie potrafił się sam do niego przywiązać.
Gdy Adam wchodził do stajni zupełnie nieoczekiwanie dostał w czoło czymś twardym. Zachwiał się, ale nie upadł. Chciał się rozejrzeć, kto był sprawcą ataku, ale kolejne uderzenie, tym razem w ramię spowodowało, że odskoczył w bok. Dopiero wtedy zauważył, że agresorem były grabie, na które nadepnął. Wściekły, dotknął obolałego czoła, ozdobionego już sporej wielkości guzem. Westchnął ciężko, po czym przypomniał sobie, o czym przy śniadaniu mówił Mały Joe. Piątek, trzynastego, pech i to zwielokrotniony. Może i coś w tym jest – przemknęło mu przez myśl i natychmiast parsknął śmiechem. Niech sobie Joe i Hoss wierzą w takie zabobony, on im nie ulegnie. Szybko osiodłał konia, nie zapomniawszy, tak na wszelki wypadek, sprawdzić wszystkich elementów siodła. Jadąc na pastwisko zaczął zastanawiać się, jak wytłumaczy braciom pojawienie się guza na jego czole i skaleczoną dłoń, o utykaniu na prawą nogę nie wspominając. Gdy dojeżdżał do miejsca, w którym spadł z konia, na środku drogi pojawił się ten sam czarny kot, który spowodował jego wypadek. Adam wstrzymał wierzchowca, nie dając mu szans na powtórzenie wiadomego wyczynu. Kot nadal stał na drodze i uważnie przyglądał się mężczyźnie. Adam pomału zsiadł z konia, który zaczął objawiać niejakie zaniepokojenie. Cicho go uspokajając ruszył w kierunku czarnego intruza. Ten miauknął raz i drugi, i wskoczył w wysokie chaszcze. Adam ruszył za nim. Rozgarniając krzaki próbował go dojrzeć, ale nigdzie nie było po nim śladu. Miał już zrezygnować, gdy z prawej strony usłyszał miauczenie. Zrobił trzy kroki i nagle poczuł, jak coś zaciska się wokół jego nogi i gwałtownie ciągnie go w górę.
***
Koniec części pierwszej
_________________________________________________________
*) Tak naprawdę przekonanie o pechowości tej daty pojawiło się dopiero na początku XX w. Dla potrzeb opowiadania przyjęłam, że nastąpiło to dużo wcześniej.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Senszen
Moderator artystyczny
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 5361
Przeczytał: 14 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Sob 12:45, 14 Lis 2020 Temat postu: |
|
|
Ach, to co lubimy najbardziej lekkie poniewieranie bohaterów niecierpliwie czekam na cześć drugą. Ciekawa jestem niezmiernie, jak cała ta sytuacja wygląda oczami Sporta
Czekam i nogami przebieram
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Sob 22:27, 14 Lis 2020 Temat postu: |
|
|
Biedny pechowiec Sponiewierany przez rozmaite wydarzenia. Jutro skomentuję.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Nie 12:42, 15 Lis 2020 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Ich zdaniem Adam był dwa razy bardziej wymagający niż ich ojciec i nigdy nie stosował taryfy ulgowej. Hoss i Mały Joe myśleli, że ten dzień będzie krótszym dniem pracy, ale gdy tylko Adam zakomunikował im, że ogrodzenie na północnym pastwisku wymaga pilnej naprawy, wszelka nadzieja okazała się płonna. |
Tak. starszy brat wiele wymaga od swoich braci
Cytat: | • I uznajesz, że coś co zostało dowiedzione naukowo to głupoty?!
• Tak, jeśli ich autorem jest Theodoric Grumbling. Ten człowiek nie ukończył żadnych szkół, a jego dziwaczne teorie są wyssane z palca. Koniec. Kropka.
• Mogę dowiedzieć się o czym wy właściwie mówicie? - spytał Hoss, który nie bardzo wiedział do czego zmierzają jego bracia.
• O dowiedzionym naukowo fakcie, że piątek, trzynastego jest dniem pechowym*) – odparł Joe. |
Joe przeczytał i wie
Cytat: | • Nie słuchaj go. To tylko głupi przesąd – rzekł lekceważąco Adam.
• Głupi przesąd? - Joe spojrzał oburzony na najstarszego brata i właśnie w tym momencie krzesło, na którym siedział Hoss zarwało się pod nim z głośnym trzaskiem. - I, co? - spytał Joe z tryumfującym uśmiechem – nadal będziesz twierdził, że to tylko przesąd?
• Zwykły przypadek – stwierdził Adam. - To krzesło od dawna prosiło się o naprawę. |
Adam nie wierzy w przesądy
Cytat: | Gorsze jednak było to, że za każdym razem, gdy Ben Cartwright wyjeżdżał na dłużej wyznaczał Adama na swojego zastępcę. Braciom mężczyzny wydawało się, że to szefowanie, sprawia mu niebywałą frajdę. Nic bardziej mylnego. Adam wolałby bowiem w spokoju poczytać sobie książkę, sącząc przy tym brandy, niż użerać się ze swoimi braćmi, którzy choć dorośli, zachowywali się czasem, jak niesforni mali chłopcy. |
Tak, niesforni młodsi bracia to wielkie utrapienie dla najstarszego brata
Cytat: | Adam zdziwiony zachowaniem wierzchowca spojrzał na drogę, na środku której czaił się czarny kot. Zielone, przymrużone oczy zwierzęcia wwiercały się w Adama, który przez chwilę poczuł się, jak zahipnotyzowany. Wreszcie kot, straciwszy zainteresowaniem dziwnym intruzem, który pojawił się na jego drodze, w kilku miękkich skokach skrył się w pobliskich krzakach. |
Na drodze pojawił się czarny kot, czyżby zwiastun pecha?
Cytat: | Adam otrząsnął się, jak ze snu i ścisnąwszy łydkami boki wierzchowca ruszył do domu. Nie przejechał nawet kilku jardów, gdy nagle poczuł, że siodło staje się dziwnie ruchome. Nim zdążył w jakikolwiek sposób zareagować siedział już na ziemi, a jego koń oddalał się galopem, gubiąc po drodze siodło. |
A jednak pech!
Cytat: | • Dziwna sprawa, ale dziś jest piątek, trzynastego, więc wszystko jest możliwe.
• Daj spokój, Roy. Chyba nie wierzysz w te bzdury?
• Czy ja wiem? Lepiej dmuchać na zimne. |
Roy też wierzy w magię tego dnia!
Cytat: | W chwilę później dało się słyszeć odgłos rozbijanego naczynia i niewyraźne przekleństwa.
• Wszystko w porządku?! - zawołał zaniepokojony szeryf.
• W zasadzie tak – Adam pojawił się w salonie z lewą dłonią owiniętą ścierką – ale lemoniady nie mogę ci zaproponować. Może być kawa, woda lub coś mocniejszego. |
Czyżby kolejny przypadek?
Cytat: | Gdy Adam wchodził do stajni zupełnie nieoczekiwanie dostał w czoło czymś twardym. Zachwiał się, ale nie upadł. Chciał się rozejrzeć, kto był sprawcą ataku, ale kolejne uderzenie, tym razem w ramię spowodowało, że odskoczył w bok. Dopiero wtedy zauważył, że agresorem były grabie, na które nadepnął. Wściekły, dotknął obolałego czoła, ozdobionego już sporej wielkości guzem. Westchnął ciężko, po czym przypomniał sobie, o czym przy śniadaniu mówił Mały Joe. Piątek, trzynastego, pech i to zwielokrotniony. Może i coś w tym jest – przemknęło mu przez myśl i natychmiast parsknął śmiechem. Niech sobie Joe i Hoss wierzą w takie zabobony, on im nie ulegnie. |
Tyle pechowych zdarzeń, że nawet Adam zwątpił ... na chwilę
Cytat: | Kot nadal stał na drodze i uważnie przyglądał się mężczyźnie. Adam pomału zsiadł z konia, który zaczął objawiać niejakie zaniepokojenie. Cicho go uspokajając ruszył w kierunku czarnego intruza. Ten miauknął raz i drugi, i wskoczył w wysokie chaszcze. Adam ruszył za nim. Rozgarniając krzaki próbował go dojrzeć, ale nigdzie nie było po nim śladu. Miał już zrezygnować, gdy z prawej strony usłyszał miauczenie. Zrobił trzy kroki i nagle poczuł, jak coś zaciska się wokół jego nogi i gwałtownie ciągnie go w górę. |
Cała seria pechowych zdarzeń! To musi być wina tego piątku!
Bardzo zabawne opowiadanie. Racjonalny, ścisły umysł Adama nie przyjmuje do wiadomości tego, że niektóre dni mogą być wyjątkowo pechowe. Cóż, chwilami nawet on miał chwile zwątpienia po kolejnych przygodach, jakie przeżył w tym dniu. Ciekawe, co spotkało jego braci, bo jak pech, to pech. Dla wszystkich, żeby było demokratycznie Chociaż Adam tutaj jest wyjątkowo sponiewierany - upadek z konia, skaleczona ręka, guz na czole, pułapka zastawiona zapewne na jakieś zwierzę ... cała seria pechowych wydarzeń, zwykle poprzedzona pojawieniem się czarnego kota! Ciekawe, co spotkało Joe'ego? Bo na razie, to sporo oberwało się Adamowi, Hoss tylko spadł z krzesła, a Joe? Jemu nic? To niesprawiedliwe! A Adam wisi w tej pułapce ... w podobną kiedyś wpadł Joe ... nic nie sugeruję, ale nie zmartwiłabym się ... Czekam więc na rozwinięcie tematu ... i "dołożenie" pozostałym braciom co nieco
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Nie 12:42, 15 Lis 2020, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Aga
Dołączył: 08 Maj 2017
Posty: 165
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Nie 20:30, 15 Lis 2020 Temat postu: |
|
|
ADA mam lekturę na przejazd tramwajem. Akurat jutro muszę skoczyć do biura... aczkolwiek kusi by przeczytać
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7585
Przeczytał: 11 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Nie 22:07, 15 Lis 2020 Temat postu: |
|
|
Aga, będzie miło mi, jeśli opowiadanie umili Ci przejazd tramwajem.
Ewelino, dzięki serdeczne za sympatyczny komentarz. Adam, jako klasyczny niedowiarek musi być sponiewierany. Joe i Hoss może niezupełnie, ale zostaną oszczędzeni.
Senszen, Sport być może się uzewnętrzni, ale to już nie w tym opowiadaniu
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7585
Przeczytał: 11 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pon 20:25, 16 Lis 2020 Temat postu: |
|
|
***
Wisiał głową w dół. Gdyby nie sytuacja w jakiej się znalazł, mógłby powiedzieć, że widoki miał nad wyraz interesujące. Z góry wszystko było widać dużo lepiej, jednak dyndanie na sznurze w sposób zasadniczy utrudniało mu kontemplowanie skądinąd przepięknych okoliczności przyrody. Gdyby miał przy sobie nóż, to spróbowałby się odciąć, ale niestety prawie nigdy go przy sobie nie nosił. Pozostawał rewolwer. Odstrzelenie sznura nie stanowiło w jego mniemaniu żadnego problemu, wszak był doskonałym strzelcem. Sięgnął do kabury i zmartwiał. Była pusta. Teraz dopiero przypomniał sobie, że ruszając za tym czarnym, przeklętym kotem odpiął pasek zabezpieczający broń. Zwykle tak robił, by móc łatwo po nią sięgnąć, szczególnie wtedy, gdy nie był pewien czego może się spodziewać. Gdy lina wywindowała go w górę rewolwer musiał mu wypaść i pewnie leży na ziemi. Spojrzał w dół. Broni jednak nigdzie nie zauważył, tylko coś czarnego śmignęło i znikło w trawie. Zaklął głośno i siarczyście.
• Mama zawsze powtarzała, że nie wolno przeklinać, bo to grzech – dał się słyszeć dziewczęcy głos. Adam rozejrzał się na boki, ale nikogo nie zauważył.
• Kim jesteś?! Pokaż się! - krzyknął. - No, pokaż się! Nic ci nie zrobię!
• Ciekawa jestem, jak miałbyś mi cokolwiek zrobić skoro wisisz? - spytała drobna, umorusana dziewczynka z jego rewolwerem w dłoni. Stała w bezpiecznej odległości od wiszącego mężczyzny i zadarłszy do góry głowę z ciekawością przyglądała się swojej zdobyczy. „Zdobycz” również miała niezłą widoczność i ze zdumieniem stwierdziła, że dziewczynka mogła mieć nie więcej niż dwanaście lat. Włosy niezidentyfikowanego koloru związane sznurkiem w dwa kucyki nie dodawały jej urody. Twarzyczkę miała szczuplutką, a zapadłe policzki powodowały, że niebieskie oczy wpatrujące się badawczo w Adama wydawały się niezwykle duże. Dziewczynka ubrana była w sukienczynę z wyblakłej i gdzieniegdzie podartej flaneli. Łatwo było się domyślić, że to jedyny strój dziecka.
• Bystra jesteś, ale odłóż broń. Takie małe dziewczynki, jak ty nie powinny się nią bawić. To niebezpieczne – stwierdził Adam.
• Co ty powiesz? - zakpiła dziewczynka.
Adam powstrzymał się od komentarza i uśmiechnąwszy się przymilnie powiedział:
• Proszę, bądź miła i uwolnij mnie.
• Nie – padła krótka odpowiedź.
• A to dlaczego?! - krzyknął.
• Bo cię nie znam – odparła dziewczynka i wzruszyła ramionami.
• Słuszna uwaga. Nazywam się Adam Cartwright i mieszkam tu, niedaleko. A ty?
• Becky… Becky Wilson.
• Bardzo ładnie.
• Mnie się nie podoba. Głupie imię – Dziewczynka skrzywiła się i głośno pociągnęła nosem. - Tata tak mnie nazwał. Mama nie chciała. Mówiła, że moje imię to inaczej „łapać w sidła”*1 i że żadna chrześcijańska dusza nie powinna nosić takiego imienia. No, ale tata tak chciał i jestem Becky.
• Rozumiem – rzekł Adam. - A mnie moje imię się podoba.
• Ujdzie. Mój wujek też tak miał na imię. Był miły.
• A twoi rodzice? Gdzie są?
• Nie twoja sprawa – rzuciła nieprzyjaźnie Becky i posmutniała.
• Masz rację – przyznał Adam. - To, co? Skoro już się trochę poznaliśmy pomożesz mi się uwolnić?
• No, nie wiem – Becky pokręciła z powątpiewaniem głową.
• Czego znowu nie wiesz? - spytał i szarpnął się gwałtownie.
• To nic nie da. Sznur się tylko mocniej zaciśnie i będziesz się bujał – stwierdziła ze znawstwem.
• Becky, miło mi się z tobą gawędzi – rzekł z trudem powstrzymując złość - ale bądź tak miła i uwolnij mnie z tej pułapki.
• Mhmmm – Becky spojrzała na niego z dziwną miną.
• Co znowu? Nie wiesz, jak to zrobić?
• Pewnie, że wiem. Wreszcie sama ją zakładałam – odparła z dumą.
• To znaczy, że to ty mnie tak urządziłaś! Teraz rozumiem znaczenie twojego imienia.
• A niby skąd miałabym wiedzieć, że to ty akurat zawiśniesz?! Ja tylko się bronię! - krzyknęła i wygięła usta w podkówkę.
• Już dobrze, tylko mi tu nie płacz. No, bądź grzeczną dziewczynką i odetnij mnie. Naprawdę nic ci nie zrobię.
Becky z oczami pełnymi łez przyglądała mu się niepewnie, po czym bez słowa odwróciła się do niego plecami i zniknęła w kępie krzaków.
• Nie zostawiaj mnie tu samego! - krzyknął i sam do siebie mruknął: - no, to mnie załatwiła, smarkula jedna.
W tym momencie zupełnie nieoczekiwanie poczuł, że lina staje się jakaś luźniejsza. Nie zdążył nawet spojrzeć w górę, a już leżał na ziemi. Ból w pośladkach był dojmujący, ale przynajmniej już nie wisiał. Spróbował usiąść i wtedy dostrzegł stojącą pod drzewem Becky z wycelowanym w niego rewolwerem.
• Spróbuj mi tylko coś zrobić, a pociągnę za spust. Dobrze strzelam. Tata mnie nauczył – rzekła z dumą.
• Nie wątpię, że jesteś wspaniałym strzelcem, ale odłóż broń – rzekł uspokajającym głosem i powoli z widocznym trudem wstał z ziemi. Wtedy poczuł, jak coś miękkiego ociera się o jego nogi. Zerknął w dół i ujrzał wpatrzone w siebie zielone ślepia czarnego kota.
• Lori cię polubiła – stwierdziła Becky i odetchnęła z ulgą.
• Lori?
• Tak. Każde stworzenie boskie musi mieć imię.
• Jasna sprawa – Adam ze zrozumieniem pokiwał głową i pochylił się nad kotką, która pod wpływem dotyku jego dłoni zmrużyła oczy i cichutko zamruczała. - To tobie zawdzięczam tę przygodę, ślicznotko – powiedział, a w odpowiedzi Lori obdarzyła go niezwykle mądrym spojrzeniem, po czym postawiwszy ogon prosto ku górze, z lekko zagiętą końcówką, przeszła dostojnie kilka kroków, a następnie zatrzymała się i wyczekująco spojrzała na Adama.
• Ona naprawdę cię zaakceptowała. Chce żebyś z nami poszedł. – Rzekła Becky i dodała: - w takim razie nie mam wyjścia i muszę zaprosić cię do mojego domu.
• Domu?
• Powiedzmy, że to nie zupełnie dom, ale dobrze nam się tam mieszka.
• To w takim razie prowadź. Chętnie u ciebie odpocznę – odparł uśmiechnąwszy się Adam. Dziewczynka, nie do końca pewna, czy dobrze robi rzekła:
• Idź przodem.
• W te krzaki? - spytał zdziwiony.
• Tam jest ścieżka – wskazała głową. - No idź i pamiętaj, że mam twój rewolwer.
• Nie pozwalasz mi o tym zapomnieć.
• Idź i nie gadaj tyle, bo Lori się niepokoi.
• Skoro się niepokoi to już będę cicho – zapewnił Adam i ruszył w kierunku krzaków. Prawdę mówiąc szybko obezwładniłby Becky, ale cała ta sytuacja zaczęła go bawić. Bawić, ale także intrygować.
***
• Mówiłem ci, żebyś nie wsadzał nosa do tej dziupli. Ale ty nie byłbyś sobą, gdybyś do niej nie zajrzał – psioczył Mały Joe jadący konno obok Hossa, który połowę twarzy miał spuchniętą jak bania. Podobnie wyglądała jego prawa dłoń, co w zdecydowany sposób utrudniało mu odpowiednie powodowanie koniem.
• A skąd mogłem wiedzieć, że będą tam pszczoły – odparł niewyraźnie Hoss. - Myślałem, że znajdę tylko miód.
• A nie pomyślałeś, że gdzie jest miód muszą być i pszczoły – wycedził przez zaciśnięte zęby Joe.
• Wyobraź sobie, że taka myśl przeleciała mi przez głowę.
• Szkoda tylko, że nie zatrzymała się w tej twojej łepetynie na dłużej – zauważył kpiąco Mały Joe.
• Czego się czepiasz?! Ciebie nie użądliły! – krzyknął rozeźlony Hoss.
• Już dobrze. Nie złość się – powiedział Joe i zaproponował: - a może chcesz się zatrzymać? - Tu niedaleko jest strumień. Zrobiłbym ci kompres.
• Nie trzeba. – Odparł Hoss i dodał: - Chciałbym jak najszybciej znaleźć się w domu. Okład z cebuli powinien załatwić sprawę.
• Ciekawe, jak z taką facjatą pokażesz się na tańcach u Robertsów. Gdyby to był Halloween *2 mógłbyś straszyć dzieci i to bez przebrania – Joe zaśmiał się głośno, rozbawiony własnym dowcipem. Tymczasem Hoss łypnął na niego zdrowym okiem i miał ogromną ochotę trzepnąć go w ucho. W zamian jednak tylko powiedział:
• Na szczęście to nie ja jestem zainteresowany Lucy. I wiesz, co? Tak sobie myślę, że nie masz u niej szans.
• A, co ty tam wiesz. – Fuknął Joe i pyszałkowato dodał: - ona już mi je z ręki.
• Tak jak Jenny, Emma, Maggie, Erin, Annie, Betty, Essie, Laura, Susan, Rita, Agnes i jeszcze kilka innych.
• Cóż ma się ten niezaprzeczalny urok – odparł Joe niezwykle dumny ze swoich podbojów. - Ani Ty, ani Adam nie możecie poszczycić się takim wianuszkiem pań.
• Też mi powód do chwały – Hoss wzruszył ramionami. – Zwłaszcza to twoje błyskawiczne zakochiwanie się. Rób tak dalej, a zostaniesz starym kawalerem.
• Martw się o siebie. Zobaczysz na Boże Narodzenie Lucy i ja staniemy na ślubnym kobiercu.
• O ile ktoś ci w tym nie przeszkodzi – zauważył niewinnie Hoss.
• O kim mówisz? - Joe wstrzymał konia.
• O naszym bracie, Adamie.
• Co?! Znowu chce mi wejść w paradę?! Jego niedoczekanie! Zaraz, zaraz… To nie może być prawda. Adam prawie nie zna Lucy. Robisz sobie ze mnie żarty?!
• W rzeczy samej - przyznał Hoss i syknął.
• Boli?
• A jak myślisz?
• Myślę, że gdyby Adam wrócił tak, jak obiecał to pszczoły by cię nie użądliły. To wszystko, to jego wina.
• Jakby tak się zastanowić to właściwie masz rację – stwierdził Hoss. - Adam obiecał, że szybko załatwi sprawę z szeryfem i wróci do nas z obiadem. Gdyby wrócił, tak jak obiecał nie zajrzałbym do tej cholernej dziupli.
• Na pewno tak by było. Pewnie sam się najadł i usnął. – rzekł Joe. - Jak nic musiał usnąć. Innego wytłumaczenia nie znajduję. Cwaniak jeden. A swoją drogą to zauważyłeś, że zawsze, gdy pa wyjeżdża w interesach, Adam tak wszystko poukłada, że ma najmniej pracy.
• Dlatego to on jest szefem – Hoss parsknął śmiechem, lecz zaraz skrzywił się z bólu. - Jedźmy szybciej. Widzę tylko na jedno oko – dodał.
• Cieszę się, że w ogóle widzisz. I dobrze, że wyjątkowo miałeś zamknięte usta. W przeciwnym razie nikt by ci nie pomógł. Nawet ja.
Hoss pokiwał smętnie głową. Użądlenia coraz bardziej dawały mu się we znaki. Zaczynał żałować, że nie zgodził się na propozycję Małego Joe, żeby zatrzymać się przy strumieniu. Przez kilka dobrych chwil jechali w zupełnym milczeniu. Wreszcie znaleźli się na drodze do Ponderosy. Nagle Joe zwolnił. W jego ślady, nie pytając o nic, poszedł Hoss. Stanęli.
• Co się stało? - spytał szeptem Hoss, próbując jednocześnie zobaczyć coś zdrowym okiem.
• Nie widzisz?
• Jak bym widział, to przecież bym cię nie pytał – syknął cicho Hoss.
• Tam, przy tych krzakach stoi koń Adama – wyszeptał Joe.
• A Adam?
• Nie widzę go, ale czekaj… nie, to niemożliwe – Joe patrzył ze zdumieniem na rozgrywającą się przed nim scenkę.
• Mów, co się dzieje? - ponaglił go Hoss.
• Koń ruszył, a w siodle… w siodle siedzi… siedzi...
• Kto siedzi? - zapytał Hoss wciąż próbując cokolwiek dojrzeć.
• Czarny kot – wydusił z siebie Joe.
• Znowu sobie ze mnie żartujesz?
• Nie, Hoss – odparł Mały Joe z trudem przełykając ślinę i wskazując dłonią przed siebie dodał: - zniknął, tam w krzakach. I naprawdę w siodle siedział kot.
• A, co z Adamem?
• Nie wiem. Czekaj, dziś jest piątek, trzynastego, pamiętasz? Może zmienił się kota. To nawet byłoby do niego podobne – rzekł Joe rozglądając się wokół podejrzliwie.
• Bzdury wygadujesz – stwierdził Hoss. - Jedźmy za nim.
• Za kotem?
• Nie, za koniem Adama z kotem w siodle.
***
Koniec części drugiej
_________________________________________________________
*1 Rebeka (Becky) - etymologia tego imienia nie jest jasna. Hebrajskie imię Ryfka prawdopodobnie oznacza "łapać w sidła, pułapkę, wiązać", ale mówi się również, że może znaczyć "urzekać, urzekający". Niektórzy etymolodzy uważają, że imię to pochodzi z aramejskiego, gdzie oznacza "ziemia, gleba".
*2 Święto Halloween pojawiło się w Ameryce Północnej za sprawą irlandzkich imigrantów w latach 40. XIX wieku.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pon 21:01, 16 Lis 2020, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Śro 11:15, 18 Lis 2020 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Wisiał głową w dół. Gdyby nie sytuacja w jakiej się znalazł, mógłby powiedzieć, że widoki miał nad wyraz interesujące. Z góry wszystko było widać dużo lepiej, jednak dyndanie na sznurze w sposób zasadniczy utrudniało mu kontemplowanie skądinąd przepięknych okoliczności przyrody. |
Ach! To specyficzne Adamowe poczucie humoru, choć mszę przyznać, że perspektywa mu się poprawiła
Cytat: | - No, pokaż się! Nic ci nie zrobię!
• Ciekawa jestem, jak miałbyś mi cokolwiek zrobić skoro wisisz? - spytała drobna, umorusana dziewczynka z jego rewolwerem w dłoni. Stała w bezpiecznej odległości od wiszącego mężczyzny i zadarłszy do góry głowę z ciekawością przyglądała się swojej zdobyczy. |
Logiczne rozumowanie - skoro wisi, to jest niegroźny
Cytat: | • Proszę, bądź miła i uwolnij mnie.
• Nie – padła krótka odpowiedź.
• A to dlaczego?! - krzyknął.
• Bo cię nie znam – odparła dziewczynka i wzruszyła ramionami.
• Słuszna uwaga. Nazywam się Adam Cartwright i mieszkam tu, niedaleko. A ty?
• Becky… Becky Wilson. |
Słusznie, wszak nie są sobie przedstawieni
Cytat: | • Becky, miło mi się z tobą gawędzi – rzekł z trudem powstrzymując złość - ale bądź tak miła i uwolnij mnie z tej pułapki.
• Mhmmm – Becky spojrzała na niego z dziwną miną.
• Co znowu? Nie wiesz, jak to zrobić?
• Pewnie, że wiem. Wreszcie sama ją zakładałam – odparła z dumą.
• To znaczy, że to ty mnie tak urządziłaś! Teraz rozumiem znaczenie twojego imienia.
• A niby skąd miałabym wiedzieć, że to ty akurat zawiśniesz?! Ja tylko się bronię! - krzyknęła i wygięła usta w podkówkę. |
Bardzo sprytna dziewczynka. Nie wiem, czy Adam zdoła ją przekonać do swojego uwolnienia
Cytat: | W tym momencie zupełnie nieoczekiwanie poczuł, że lina staje się jakaś luźniejsza. Nie zdążył nawet spojrzeć w górę, a już leżał na ziemi. Ból w pośladkach był dojmujący, ale przynajmniej już nie wisiał. Spróbował usiąść i wtedy dostrzegł stojącą pod drzewem Becky z wycelowanym w niego rewolwerem.
• Spróbuj mi tylko coś zrobić, a pociągnę za spust. Dobrze strzelam. Tata mnie nauczył – rzekła z dumą. |
Jednak go uwolniła, ale się zabezpieczyła. I słusznie
Cytat: | Wtedy poczuł, jak coś miękkiego ociera się o jego nogi. Zerknął w dół i ujrzał wpatrzone w siebie zielone ślepia czarnego kota.
• Lori cię polubiła – stwierdziła Becky i odetchnęła z ulgą.
• Lori?
• Tak. Każde stworzenie boskie musi mieć imię.
• Jasna sprawa – Adam ze zrozumieniem pokiwał głową i pochylił się nad kotką, która pod wpływem dotyku jego dłoni zmrużyła oczy i cichutko zamruczała. - To tobie zawdzięczam tę przygodę, ślicznotko – powiedział, a w odpowiedzi Lori obdarzyła go niezwykle mądrym spojrzeniem... |
Wyjaśniło się, komu Adam zawdzięcza te "atrakcje"
Cytat: | • Ona naprawdę cię zaakceptowała. Chce żebyś z nami poszedł. – Rzekła Becky i dodała: - w takim razie nie mam wyjścia i muszę zaprosić cię do mojego domu.
• Domu?
• Powiedzmy, że to nie zupełnie dom, ale dobrze nam się tam mieszka. |
Lori decyduje ... może i jest to rozsądne ... zwierzęta "wyczuwają" dobrych ludzi
Cytat: | • Mówiłem ci, żebyś nie wsadzał nosa do tej dziupli. Ale ty nie byłbyś sobą, gdybyś do niej nie zajrzał – psioczył Mały Joe jadący konno obok Hossa, który połowę twarzy miał spuchniętą jak bania. Podobnie wyglądała jego prawa dłoń, co w zdecydowany sposób utrudniało mu odpowiednie powodowanie koniem. |
Biedny Hoss, nieszczęsna ofiara pechowego piątku i własnego łakomstwa
Cytat: | • Czego się czepiasz?! Ciebie nie użądliły! – krzyknął rozeźlony Hoss.
• Już dobrze. Nie złość się – powiedział Joe i zaproponował: - a może chcesz się zatrzymać? - Tu niedaleko jest strumień. Zrobiłbym ci kompres.
• Nie trzeba. – Odparł Hoss i dodał: - Chciałbym jak najszybciej znaleźć się w domu. Okład z cebuli powinien załatwić sprawę. |
Właśnie! Dlaczego nie użądliły Joe? No dlaczego?
Cytat: | • Tak jak Jenny, Emma, Maggie, Erin, Annie, Betty, Essie, Laura, Susan, Rita, Agnes i jeszcze kilka innych.
• Cóż ma się ten niezaprzeczalny urok – odparł Joe niezwykle dumny ze swoich podbojów. - Ani Ty, ani Adam nie możecie poszczycić się takim wianuszkiem pań.
• Też mi powód do chwały – Hoss wzruszył ramionami. – Zwłaszcza to twoje błyskawiczne zakochiwanie się. |
Hm! Tyle adoratorek? I do tej pory jest kawalerem?
Cytat: | A swoją drogą to zauważyłeś, że zawsze, gdy pa wyjeżdża w interesach, Adam tak wszystko poukłada, że ma najmniej pracy.
• Dlatego to on jest szefem – Hoss parsknął śmiechem, lecz zaraz skrzywił się z bólu. - Jedźmy szybciej. Widzę tylko na jedno oko – dodał.
• Cieszę się, że w ogóle widzisz. I dobrze, że wyjątkowo miałeś zamknięte usta. W przeciwnym razie nikt by ci nie pomógł. Nawet ja. |
Hoss dobrze ocenił Adama, a Joe ... marudzi, jak zwykle
Cytat: | • Tam, przy tych krzakach stoi koń Adama – wyszeptał Joe.
• A Adam?
• Nie widzę go, ale czekaj… nie, to niemożliwe – Joe patrzył ze zdumieniem na rozgrywającą się przed nim scenkę.
• Mów, co się dzieje? - ponaglił go Hoss.
• Koń ruszył, a w siodle… w siodle siedzi… siedzi...
• Kto siedzi? - zapytał Hoss wciąż próbując cokolwiek dojrzeć.
• Czarny kot – wydusił z siebie Joe. |
Czy to jawa, czy sen? To mi przypomina epizod z kotem z "Samych swoich"
Cytat: | ...- zniknął, tam w krzakach. I naprawdę w siodle siedział kot.
• A, co z Adamem?
• Nie wiem. Czekaj, dziś jest piątek, trzynastego, pamiętasz? Może zmienił się kota. To nawet byłoby do niego podobne – rzekł Joe rozglądając się wokół podejrzliwie.
• Bzdury wygadujesz – stwierdził Hoss. - Jedźmy za nim.
• Za kotem?
• Nie, za koniem Adama z kotem w siodle. |
Ach! Te teorie spiskowe Joe, na szczęście Hoss myśli logicznie
Opowiadanie bardzo zabawne, przygodowe z elementami fantastyki. Dobrze się czyta o przygodach naszych ulubionych braci. Niestety najwięcej "atrakcji" spotyka Adama, trochę oberwało się Hossowi ... a Joe?! Jak dotąd nic go nie spotkało, wszystkie przygody go omijają. To niesprawiedliwe!Ani upadku z konia, ani zgubienia spodni, ani ukłucia przez jeża. Zupełnie nic! Cóż, to autorka decyduje. Ja tylko tak cichutko napomykam ... W każdym razie czekam na kontynuację, bo opowiadanie bardzo interesujące
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7585
Przeczytał: 11 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Śro 12:08, 18 Lis 2020 Temat postu: |
|
|
Serdecznie dziękuję za bardzo ciekawy komentarz. Wiedziałam, że zwrócisz uwagę na Małego Joe, ale mogę zapewnić, że co się odwlecze to nie uciecze.
A to skojarzenie z "Samych swoich" nie przyszło mi do głowy, choć scena i dialog między Pawlakiem a jego żoną jest warta każdych pieniędzy.
Mania Pawlak: Oj, Kaźmirz, Witia wierzchem jedzie!
Kazimierz Pawlak: Nie może być! Na kocie?!
A wcześniej, gdy Witia na targu szukał odpowiedniego łownego kota handlarz powiedział: - Rower poniemiecki, a kot z miasta Łodzi pochodzi!
I wszystko jasne.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7585
Przeczytał: 11 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Wto 21:45, 15 Lut 2022 Temat postu: |
|
|
Postanowiłam powrócić do tej opowieści. Zapraszam do lektury.
***
Adam szedł wąziutką ścieżką wijącą się wśród krzaków i gęstych zarośli. Becky, krok w krok podążała za nim. Gdy zdezorientowany zatrzymał się na moment, dziewczynka bez uprzedzenia dźgnęła go w okolicę prawej nerki trzymanym w dłoni rewolwerem. Od razu też zagroziła mężczyźnie, że jeśli ten coś knuje, to bez mrugnięcia okiem pociągnie za spust. A w tym, jak zapewniła, była naprawdę dobra. Adam nie zamierzał sprawdzać jej umiejętności, a poza tym był bardzo zżyty ze swoją prawą nerką i nie widział powodu, dla którego miałby ją stracić. Oczywiście bez problemu mógł obezwładnić Becky, ale jak już wspomniano niezwykle bawiła, ale i też intrygowała go cała sytuacja. Gdy po dziesięciu minutach znaleźli się na małej polance, oczom Adama ukazał się mały prymitywny szałas, nieopodal którego znajdowało się palenisko ułożone z kamieni. Nad nim wisiał garnek z jakąś gęstą breją, zapewne posiłkiem dziewczynki. Obok szałasu wygrodzony był kawałek ziemi z jednej strony zakryty szarawym, niegdyś białym płótnem do złudzenia przypominającym prześcieradło. Ta dziwna konstrukcja okazała się… kurnikiem. Spod zadaszenia wyszły właśnie dwie kury głośno gdacząc. Po chwili do tego towarzystwa dołączył dorodny rudy kogut o czarnym ogonie, z zielonkawym połyskiem. Tego koguta Adam poznałby wszędzie. Był to bowiem król kurnika w Ponderosie i ulubieniec Hop Singa. Ów „król” był kogutem rasy Rhode Island Red i jak zapewniał handlarz drobiem, miał być okazem niepłochliwym o łagodnym temperamencie. Dodał, że bez obaw można go trzymać w stadzie z kilkoma innymi kogutami. Wkrótce okazało się, że nie można. Kogut był, co prawda niepłochliwy lecz charakter miał wredny. Szybko spacyfikował swoich kolegów, a zarazem konkurentów i został niepodzielnym władcą wszystkich kur, które, chodziły za nim niemal w niebo wzięte. Strzegł ich zazdrośnie, z wściekłością rzucając się na każdego, kogo uznał za agresora. W dziwny, niewytłumaczalny sposób upodobał sobie łydki Małego Joe, który za każdym razem, gdy był niecnie atakowany, odgrażał się, że ta kogucia menda skończy w końcu na jego talerzu. Jak łatwo się domyślić król kurnika nic nie robił sobie z tych pogróżek.
Adam uśmiechnął się na widok drobiu. Tajemnica zaginięcia ich najlepszego koguta i trzech najtłustszych kur została rozwiązana.
• A gdzie jest trzecia? – spytał wskazując niespokojnie grzebiące w ziemi ptaki.
• Zjedliśmy ją – odparła bez mrugnięcia okiem Becky.
• Jak to zjedliście?
• Ale głupie pytanie – Becky z politowaniem popatrzyła na mężczyznę. - To nie wiesz, że kury się je?
• Doskonale wiem – odparł i podszedł bliżej do kurnika. Na płachcie płótna naciągniętej niczym daszek zauważył wyraźny monogram „EC”. Adam uśmiechnął się i pokiwał głową. Tajemnica zaginięcia kompletu pościeli panny Emmy Clarkson została wyjaśniona. Mężczyzna był pewien, że w „siedzibie” Becky znajdzie i inne zaginione rzeczy. Na razie jednak nie zamierzał przetrząsać szałasu małej gospodyni, która wciąż trzymając go na muszce rozkazała mu, żeby odsunął się od jej kur, uznając, że widocznie ma na nie ochotę. Adam posłusznie wykonał polecenie, jednocześnie ukradkiem rozglądał się wokół. Coraz bardziej intrygowała go ta dziewczynka. Wszystko wskazywało na to, że dziecko ukrywało się w tej dziczy, ale dlaczego? Adam postanowił to wyjaśnić. Tymczasem jednak musiał pozyskać zaufanie Becky, a to nie było takie łatwe. Dziewczynka bowiem była bardzo podejrzliwa i nie rozstawała się z jego rewolwerem.
• Zaraz, zaraz – powiedziała – skąd wiesz, że miałam trzy kury?
• Bo tak jakoś dziwnie się składa, że kilka dni wcześniej z kurnika na ranczu mojego ojca w dziwny sposób zginął kogut i trzy tłuste kury.
• Ta, którą zjedliśmy nie była taka tłusta – odparła rezolutnie.
• To znaczy, że to ty je ukradłaś? – Adam spojrzał groźnie na Becky.
• Wcale nie ukradłam – zaprzeczyła dziewczynka, wzruszając ramionami. Nic nie robiąc sobie ze spojrzenia mężczyzny, dodała: - same za mną poszły.
• Bardzo ciekawe.
• Prawda – ucieszyła się Becky – wystarczy posypać im trochę ziarna, a pójdą za tobą, jak po sznurku.
• A skąd miałaś ziarno?
• Z komórki przy kurniku – odparła z całą szczerością. - A tak przy okazji przydałaby się tam porządny zamek. Ten, który jest można otworzyć z zamkniętymi oczyma.
• Dziękuję za radę – rzekł z powagą Adam – na pewno przekażę ją ojcu.
• To ty mieszkasz na tym ranczu?
• Owszem.
• Ten siwy, starszy pan jest twoim tatą?
• Zgadza się. Nazywa się Ben Cartwright.
• Fajny jest?
• Bardzo fajny – odparł i zapytał: - a twój tata? Jaki jest?
• Ja nie mam taty – mruknęła.
• Każdy go ma – powiedział łagodnie.
• Ja nie mam i nie chcę o tym teraz rozmawiać.
• W takim razie porozmawiajmy o czymś innym.
• O czym?
• Ciekawi mnie, skąd tu się wzięłaś? Uciekłaś z domu?
• Nie – odparła dziewczynką nie mrugnąwszy nawet powieką. - Mój dom jest tutaj.
• Nie wmówisz mi, że taka panienka jak ty mieszka po prostu w lesie.
• Ja mieszkam. Lori też i… - przerwała Becky, uznając, że w swej odpowiedzi nieco się zagalopowała. Adam przeczuwając, że małą coś ukrywa, spytał:
• I? Kto z tobą jeszcze mieszka?
• Nikt. Naprawdę nikt – zapewniła. Dokładnie w tej samej chwili z szałasu dobiegł ich cichy płacz dziecka.
***
• Wiesz Joe, to jednak był głupi pomysł – rzekł Hoss sykając z bólu. Spuchnięta twarz nieźle dawała mu się we znaki. - Ta kicia chyba wodzi nas na pokuszenie.
• Sam chciałeś iść za tym cholernym kotem – odparł poirytowany Joe. - Ja chciałem jechać konno.
• Przez te chaszcze? - Hoss zdziwił się szczerze.
• A dlaczego nie?
• Bo jest tu za ciasno, a poza tym on zsiadł z konia.
• Rozumiem, kot zsiadł z konia, ty również.
• No, właśnie – Hoss skinął głową, próbując uśmiechnąć się.
• Czy ty słyszysz, co ty mówisz?!
• Czego się złościsz? Sam się martwiłeś, że Adam zmienił się w kota.
• Ale to ty chciałeś za nim iść! - wrzasnął Joseph.
• Bądź cicho, bo go spłoszysz.
• Adama, czy kota?
• Kpisz sobie ze mnie? Pewnie, że kota.
• A widzisz, go gdzieś tutaj? - wycedził przez zęby Joe.
Hoss przystanął i czujnie rozejrzał się wokół. Wreszcie z tryumfem w niezapuchniętym oku wskazał dłonią coś kryjącego się pomiędzy wysokimi trawami.
• Co znowu? - warknął Joe.
• Ta piękna kicia jest tam – powiedział szeptem Hoss.
• To ma być piękna kicia? - prychnął Joe – ta czarna wredota z zielonymi oczami? Dobre sobie.
• Nie mów, że nie lubisz kotów?
• Odkąd taki jeden dziki rudzielec mnie podrapał, to nie lubię.
• Ja lubię.
• Ty lubisz wszystkie stworzenia. Nawet dzikie pszczoły, które dopiero co cię użądliły.
• To moja wina. Nie powinienem był ich drażnić – odparł Hoss.
• Jasne – Joe pokręcił ze zniecierpliwieniem głową, podczas gdy „czarna wredota” zamiauczała zniecierpliwiona. - O, widzisz, jak to nas pogania.
• Na pewno ma nam coś ważnego do pokazania. Rusz się zamiast wciąż narzekać.
• A kto tu narzeka?
• Przecież nie ja braciszku – odparł Hoss i nagle potknął się o korzeń wystający z ziemi, i wyłożył się jak długi. Joe na ten widok zaczął śmiać się głośno i niepohamowanie. Tymczasem Hoss próbował podnieść się, ale stopa dziwnym trafem uwięzła mu w plątaninie gałęzi, traw i witek, jako żywo przypominającej pułapkę na małą zwierzynę. Im bardziej szarpał stopą tym pułapka, niczym pętla, zaciskała się wokół jego kostki. Joe, trzymając się za brzuch, nie przestawał się śmiać. Czarny kot miauczał i z naganą w zielonych oczach spoglądał na Josepha. Hoss wciąż próbował się uwolnić. Śmiech brata doprowadzał go do szału. Wreszcie za którymś szarpnięciem pułapka ustąpiła. Hoss poruszył stopą i z ulgą stwierdził, że nic mu się nie stało. Przed poważnym urazem ocaliły go nowe kowbojki, z których Joe tak bardzo się wyśmiewał. Owszem ich cholewki były zdobione w tłoczone motyle, ale dobrze trzymały nogę i o to przecież chodziło. Mały Joe widząc, że brat wreszcie uwolnił się z potrzasku i z dziwnym wyrazem opuchniętej twarzy zaczął zbliżać się do niego, postanowił usnąć się z pola widzenia Hossa. Niczym rączy koziołek w kilku skokach pokonał plątaninę traw i jak gdyby nigdy nic ruszył za wciąż pomiaukującym kotem. Daleko z tyłu zostawił odgrażającego się mu brata, który wręcz pałał chęcią zemsty. Zadowolony, że udało mu się jej uniknąć, przyśpieszył biegu kierując się sterczącym niby maszt, czarnym ogonem kota, który niemal bezszelestnie mknął wąską ścieżyną. Gdy Joe nieco zboczył z drogi, zwierzę miauknęło ostrzegawczo. Mężczyzna jednak nie zwrócił na to uwagi i to był jego błąd. Poczuł, jak coś mokrego i lepkiego wciąga go do ogromnego dołu. W jednej sekundzie ogarnęła go panikę i zaczął histerycznie wzywać ratunku.
***
Koniec części trzeciej.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Śro 8:59, 16 Lut 2022, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Śro 18:41, 16 Lut 2022 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Adam nie zamierzał sprawdzać jej umiejętności, a poza tym był bardzo zżyty ze swoją prawą nerką i nie widział powodu, dla którego miałby ją stracić. Oczywiście bez problemu mógł obezwładnić Becky, ale jak już wspomniano niezwykle bawiła, ale i też intrygowała go cała sytuacja. |
Adam wydaje się rozbawiony tą sytuacją, a jego prawa nerka jest mu niezbędna!
Cytat: | Spod zadaszenia wyszły właśnie dwie kury głośno gdacząc. Po chwili do tego towarzystwa dołączył dorodny rudy kogut o czarnym ogonie, z zielonkawym połyskiem. Tego koguta Adam poznałby wszędzie. Był to bowiem król kurnika w Ponderosie i ulubieniec Hop Singa. |
Kolejna niespodzianka
Cytat: | Ów „król” był kogutem rasy Rhode Island Red i jak zapewniał handlarz drobiem, miał być okazem niepłochliwym o łagodnym temperamencie. Dodał, że bez obaw można go trzymać w stadzie z kilkoma innymi kogutami. Wkrótce okazało się, że nie można. Kogut był, co prawda niepłochliwy lecz charakter miał wredny. Szybko spacyfikował swoich kolegów, a zarazem konkurentów i został niepodzielnym władcą wszystkich kur, które, chodziły za nim nieomal wniebowzięte. Strzegł ich zazdrośnie, z wściekłością rzucając się na każdego, kogo uznał za agresora. W dziwny, niewytłumaczalny sposób upodobał sobie łydki Małego Joe, który za każdym razem, gdy był niecnie atakowany, odgrażał się, że ta kogucia menda skończy w końcu na jego talerzu. Jak łatwo się domyślić król kurnika nic nie robił sobie z tych pogróżek. |
A mówią, że drób jest głupi … ciekawe dlaczego nie dziobał Hossa lub Adama
Cytat: | • A gdzie jest trzecia? – spytał wskazując niespokojnie grzebiące w ziemi ptaki.
• Zjedliśmy ją – odparła bez mrugnięcia okiem Becky.
• Jak to zjedliście?
• Ale głupie pytanie – Becky z politowaniem popatrzyła na mężczyznę. - To nie wiesz, że kury się je?
• Doskonale wiem – odparł i podszedł bliżej do kurnika. Na płachcie płótna naciągniętej niczym daszek zauważył wyraźny monogram „EC”. Adam uśmiechnął się i pokiwał głową. Tajemnica zaginięcia kompletu pościeli panny Emmy Clarkson została wyjaśniona. Mężczyzna był pewien, że w „siedzibie” Becky znajdzie i inne zaginione rzeczy. |
Ciekawe znaleziska
Cytat: | • Zaraz, zaraz – powiedziała – skąd wiesz, że miałam trzy kury?
• Bo tak jakoś dziwnie się składa, że kilka dni wcześniej z kurnika na ranczu mojego ojca zginął kogut i trzy tłuste kury.
• Ta, którą zjedliśmy nie była taka tłusta – odparła rezolutnie.
• To znaczy, że to ty je ukradłaś? – Adam spojrzał groźnie na Becky.
• Wcale nie ukradłam – zaprzeczyła dziewczynka, wzruszając ramionami. Nic nie robiąc sobie ze spojrzenia mężczyzny, dodała: - same za mną poszły.
• Bardzo ciekawe.
• Prawda – ucieszyła się Becky – wystarczy posypać im trochę ziarna, a pójdą za tobą, jak po sznurku.
• A skąd miałaś ziarno?
• Z komórki przy kurniku – odparła z całą szczerością. - A tak przy okazji przydałaby się tam porządny zamek. Ten, który jest można otworzyć z zamkniętymi oczyma.
• Dziękuję za radę – rzekł z powagą Adam – na pewno przekażę ją ojcu. |
Może Ben skorzysta z tej rady
Cytat: | • Wiesz Joe, to jednak był głupi pomysł – rzekł Hoss sykając z bólu. Spuchnięta twarz nieźle dawała mu się we znaki. - Ta kicia chyba wodzi nas na pokuszenie.
• Sam chciałeś iść za tym cholernym kotem – odparł poirytowany Joe. - Ja chciałem jechać konno.
• Przez te chaszcze? - Hoss zdziwił się szczerze.
• A dlaczego nie?
• Bo jest tu za ciasno, a poza tym on zsiadł z konia.
• Rozumiem, kot zsiadł z konia, ty również.
• No, właśnie – Hoss skinął głową, próbując uśmiechnąć się. |
Czyżby kot za nos wodził dwóch spryciarzy?
Cytat: | • Ta piękna kicia jest tam – powiedział szeptem Hoss.
• To ma być piękna kicia? - prychnął Joe – ta czarna wredota z zielonymi oczami? Dobre sobie.
• Nie mów, że nie lubisz kotów?
• Odkąd taki jeden dziki rudzielec mnie podrapał, to nie lubię.
• Ja lubię.
• Ty lubisz wszystkie stworzenia. Nawet dzikie pszczoły, które dopiero co cię użądliły.
• To moja wina. Nie powinienem był ich drażnić – odparł Hoss. |
Hoss ma bardzo dobre serduszko
Cytat: | • Przecież nie ja braciszku – odparł Hoss i nagle potknął się o korzeń wystający z ziemi, i wyłożył się jak długi. Joe na ten widok zaczął śmiać się głośno i niepohamowanie. Tymczasem Hoss próbował podnieść się, ale stopa dziwnym trafem uwięzła mu w plątaninie gałęzi, traw i witek, jako żywo przypominającej pułapkę na małą zwierzynę. Im bardziej szarpał stopą tym pułapka, niczym pętla, zaciskała się wokół jego kostki. Joe, trzymając się za brzuch, nie przestawał się śmiać. Czarny kot miauczał i z naganą w zielonych oczach spoglądał na Josepha. Hoss wciąż próbował się uwolnić. Śmiech brata doprowadzał go do szału. Wreszcie za którymś szarpnięciem pułapka ustąpiła. |
Joe nie powinien śmiać się z wypadku brata
Cytat: | Mały Joe widząc, że brat wreszcie uwolnił się z potrzasku i z dziwnym wyrazem opuchniętej twarzy zaczął zbliżać się do niego, postanowił usnąć się z pola widzenia Hossa. Niczym rączy koziołek w kilku skokach pokonał plątaninę traw i jak gdyby nigdy nic ruszył za wciąż pomiaukującym kotem. Daleko z tyłu zostawił odgrażającego się mu brata, który wręcz pałał chęcią zemsty. |
Tak, Hossowi z pewnością było bardzo przykro
Cytat: | … przyśpieszył biegu kierując się sterczącym niby maszt, czarnym ogonem kota, który niemal bezszelestnie mknął wąską ścieżyną. Gdy Joe nieco zboczył z drogi, zwierzę miauknęło ostrzegawczo. Mężczyzna jednak nie zwrócił na to uwagi i to był jego błąd. Poczuł, jak coś mokrego i lepkiego wciąga go do ogromnego dołu. W jednej sekundzie ogarnęła go panikę i zaczął histerycznie wzywać ratunku. |
A teraz to Hoss powinien chichotać, ale pewnie tego nie zrobi, bo ma dobre serduszko
Fajne opowiadanie. Ciekawe, co będzie z Adamem, bo jak dla mnie to Joe może sobie posiedzieć w tym bagienku i pokrzyczeć, zanim go Hoss wyciągnie. Z pewnością tak zrobi, bo nikomu nie odmawia pomocy, nawet złośliwemu, młodszemu braciszkowi. Adam rozgląda się w nowym miejscu i … dostrzega sporo rzeczy, które dziwnym trafem zginęły i w Ponderosie i w innych miejscach. I płacz dziecka? Kolejne zagadki do rozwiązania. No i ten kot … co prawda zapewne nie z miasta Łodzi, ale bardzo tajemniczy i bystry. To on prowadził Cartwrightów do tajemniczego miejsca. Może jest przyjacielem dziewczynki i jakoś chce jej pomóc? Zobaczymy w dalszych częściach opowieści.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Śro 18:46, 16 Lut 2022, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7585
Przeczytał: 11 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Śro 22:35, 16 Lut 2022 Temat postu: |
|
|
Zapewniam, że Joe posiedzi sobie w bagienku, a kicia jeszcze się pojawi. Serdecznie dziękuję za życzliwy komentarz.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7585
Przeczytał: 11 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Czw 20:10, 17 Lut 2022 Temat postu: |
|
|
Jakiś czas temu wspominałaś Ewelino, że Joe w tym opowiadaniu jest zbyt łagodnie traktowany. Mam nadzieję, że teraz będziesz usatysfakcjonowana.
***
Podczas, gdy Mały Joe walczył z bezwzględnym, wciągającym go w swą straszliwą otchłań bagnem, Adam siedział przy płonącym palenisku z maleńkim dzieckiem na ręku. Niebieskie oczka spoglądały na niego tak intensywnie, że mężczyzna poczuł się nieswojo. Nagle dziecko skrzywiło się i nastąpiło to, czego Adam się obawiał. Maleństwo zaczęło płakać. Mężczyzna, zupełnie zdezorientowany przyglądał się dziecku, z taką samą obawą, jak niespełna tydzień wcześniej patrzył na skrzynkę dynamitu, która przesunęła się niebezpiecznie na grzbiecie muła, transportującego niebezpieczny ładunek do jednej z kopalń. Gdyby w tym momencie ktoś spojrzał na Adama uznałby, że jest bezsprzecznie wytrącony z równowagi psychicznej, czyli mówiąc krótko, niezupełnie zdrowy na umyśle. Becky obserwowała spod oka mężczyznę i wreszcie z politowaniem kręcąc głową, spytała:
- Umiesz śpiewać?
- Co, proszę? - odparł pytaniem na pytanie Adam, zupełnie przy tym pochłonięty płaczącym dzieckiem.
- Czy umiesz śpiewać?! - Becky podnosząc głos, ponowiła pytanie.
- Owszem, potrafię, a ty nie musisz tak krzyczeć, nie jestem głuchy.
- W twoim wieku masz już do tego prawo – rzekła ze współczuciem dziewczynka.
- W jakim wieku?! - warknął wściekły Adam, po czym wyniośle i z niebywałą godnością, dodał: -jeszcze długo nie będę głuchy.
Tymczasem dziecko, być może pod wpływem tembru głosu mężczyzny, zamilkło i znowu wwiercało się w niego swoim, zdawać by się mogło niewinnym spojrzeniem. Dla każdego innego, niewinnym, ale nie dla Adama. W jego ocenie oczy maleństwa miały niesamowitą moc. Czuł się, jak pod obstrzałem. „Z tym dzieckiem jest coś nie tak” - pomyślał. - „Zresztą, czemu tu się dziwić, wszak mamy piątek i do tego trzynastego”.
- Skoro nie jesteś głuchy to może byś mu coś zaśpiewał – zasugerowała Becky. - Lubi kołysanki.
- To chłopiec? - Adam spojrzał podejrzliwie na dziecko leżące w jego ramionach. - A wygląda, jak dziewczynka.
- Większość dzieci tak wygląda. Naprawdę nie wiesz?
- No… niby wiem, ale tylko tak czysto teoretycznie.
- Nie lubisz dzieci?
- Co ci przyszło do głowy? Pewnie, że lubię – odparł oburzony Adam – może tylko trochę się ich obawiam, bo nie mam z nimi doświadczenia.
- To koniecznie musisz zostać tatą – stwierdziła Becky.
- Akurat – prychnął lekceważąco mężczyzna.
- Sam mówiłeś, że każdy ma tatę, dlaczego ty nie możesz nim być?
- Bo nie mam żony.
- Nie musisz jej mieć, żeby mieć nas – zauważyła, jakby nigdy nic dziewczynka. Co tu dużo mówić, Adama z wrażenia zatkało. Tymczasem Becky kontynuowała: - ja i Smrodek sami nie damy sobie rady. Ty możesz nam pomóc.
- Smrodek? Jaki znowuż smrodek?
- Trzymasz go na kolanach.
Adam spojrzał na chłopczyka, który jakby wiedział, że o nim właśnie jest mowa, uśmiechnął się radośnie, ukazując dwa dolne, niezwykle urocze ząbki. Nadmienić tu trzeba, że oczy dziecka spoglądały na Adama z wyraźną ufnością. Mężczyzna musiał przyznać, że mylił się co do maleństwa. Wszystko bowiem wskazywało, że chłopczyk nie odbiegał od normy. To niezwykle pocieszyło Adama.
- Dlaczego tak brzydko nazywasz swojego brata? - spytał.
- To nie jest mój brat – odparła dziewczynka – i nie wiem, jak ma na imię. On tak, jak ja jest sam. Musiałam się nim zaopiekować. Tego chciała Lori.
- Twoja kotka chciała, żebyś zajęła się tym dzieckiem? - Adam z niedowierzaniem spoglądał na Becky.
- No, tak. A, co miałam robić? Smrodek tak rozpaczliwie płakał, no to zajęłam się nim. Nikt inny nie mógł, bo… - tu usta dziewczynki zaczęły dziwnie drżeć. Po chwili, gdy trochę się uspokoiła, wierzchem dłoni wytarła nos i głośno nim pociągnąwszy, stanowczo stwierdziła: - musisz nam pomóc. Ja, choć bardzo chcę, to już nie daję rady. Smrodek niedawno chorował. Bardzo się o niego bałam. Lori powiedziała, że ty będziesz najlepszym opiekunem i ja jej wierzę.
- Kotka ci powiedziała, że ja… zaraz, zaraz, myślisz, że uwierzę w takie bzdury.
- To nie są bzdury! Ja i Smrodek naprawdę potrzebujemy pomocy!
- Już dobrze – rzekł pojednawczo Adam. - Pomogę wam, ale musisz być ze mną szczera.
- Przecież jestem.
- W porządku. Nie denerwuj się i odłóż ten rewolwer.
- Nie wiem, czy mogę – Becky zawahała się.
- Skoro pozwoliłaś mi wziąć Smrodka na ręce, to chyba uznałaś mnie za przyjaciela?
- Właściwie to masz rację – odparła dziewczynka i odłożyła broń na ziemię, a następnie usiadła przed Adamem podwijając pod siebie nogi. - Co chcesz wiedzieć? - spytała.
- Wszystko, co was dotyczy – rzekł mężczyzna i uśmiechnął się zachęcająco.
- Nie wiem od czego zacząć – odparła bezradnie.
- Najlepiej od początku.
- No, dobrze. Nazywam się Becky, Becky Wilson, ale to już wiesz. Przypłynęłam tu z rodzicami , z Irlandii.
- Co się z nimi stało? - spytał Adam, ale już zaczął się domyślać, że dziewczynka przeżyła prawdziwą traumę. Ona spojrzała na niego oczyma pełnymi bólu i opuściła głowę. Wtedy nie wiadomo skąd pojawiła się czarna kotka. Lori miauknęła przeciągle, a następnie ruszyła w obchód. Na moment przystanęła przy kurniku, tak, jakby sprawdzała, czy wszystko tam w porządku. Kogut zastygł w bezruchu, podobnie, jak dwie kury. Po chwili kotka otarła się o nogę Adama i przybliżyła pyszczek do Smrodka, który radośnie zapiszczał na jej widok. Uspokojona, miękko podeszła do Becky i podunęła łepek pod jej dłoń. Dziewczynka na widok kotki uśmiechnęła się i wziąwszy ją na ręce wtuliła twarz w jej aksamitne futerko. Nagle Lori wyrwała się z objęć Becky i stanąwszy w pozycji wyczekującej, zamiauczała donośnie. Zrobiła kilka kroków, przystanęła i znowu miauknęła.
- Chyba chce nam coś powiedzieć – zauważył Adam.
- No, pewnie – Becky zerwała się na równe nogi. - Pewnie jakaś zwierzyna wpadła w moją pułapkę. Musimy to sprawdzić.
- A, co zrobimy ze Smrodkiem?
- Włóż go do koszyka i przywiąż rzemieniem do pałąka.
- Chyba oszalałaś?! - Adam zrobił wielkie oczy. - Przecież to dziecko.
- Spokojnie. On wie, że to dla jego dobra. Jak inaczej mogłabym cokolwiek zrobić?
- W sumie masz rację.
- Zawsze ją mam – odparła i sprawdziła, czy Adam dobrze zawiązał rzemień. Mężczyzna w duchu przyznał, że na tupecie dziewczynce nie zbywa. Kotka znowu zamiauczała. - Chodźmy, Lori się niecierpliwi.
- Prowadź – powiedział Adam i ruszył za dziewczynką.
Po krótkim biegu usłyszeli wrzaski i dziwne odgłosy, jakby taplania się w błocie. Ponieważ kotka przystanęła, czujnie rozglądając się wokół, oni zrobili to samo.
- W pułapce jest jakieś zwierzę – zauważyła Becky. - Musi być ogromne.
- Tak, prawdziwa bestia – przyznał z dziwnym uśmiechem Adam – i nawet wiem kim jest.
- Potworem z gór? - spytała przejęta dziewczynka.
- Nie, moim bratem, Joe.
***
- Ja tonę! Przestań się śmiać i wreszcie mi pomóż! - wrzeszczał Joe. Hoss tymczasem zaśmiewał się do rozpuku. Widok brata szamoczącego się w bagienku wynagrodził mu wszystkie dotychczasowe cierpienia. Nawet opuchnięta twarz, jakby mniej go bolała. Wreszcie uznawszy, że Joe już dość najadł się strachu, postanowił wyciągnąć go z pułapki. Najpierw jednak musiał znaleźć odpowiedniej grubości gałąź, którą mógłby mu podać. Nie zamierzał bowiem skończyć podobnie, jak i on. Wkrótce miał już to czego potrzebował. Podszedł do bagienka, w którym wciąż szamotał się Joe i podał mu sporych rozmiarów gałąź. Ten uczepił się jej i odetchnął z ulgą. Gdy tylko poczuł, że jest względnie bezpieczny, natychmiast odzyskał pewność siebie i zaczął dyrygować Hossem. Mężczyzna z ogromną cierpliwością znosił kąśliwe uwagi braciszka. Wreszcie zaczął tracić cierpliwość i zagroził, że jeśli Joe się nie zamknie, to po prostu zostawi go w tym bagienku jakiejś bestii na pożarcie. Ta groźba ostudziła nieco najmłodszego z Cartwrightów, ale nie na długo.
- Ciągnij do licha! – krzyknął.
- A, jak myślisz, co ja robię?
- To dlaczego mam wrażenie, że się zapadam?!
- Przestań się szamotać!
- Nie mogę! Coś ściąga mi spodnie! Hoss pośpiesz się!
Po kilku próbach wydobycia Małego Joe z bagnistego dołu, gałąź pękła, a Hoss z rozmachem siadł na ziemi.
- Bez sznura i konia się nie obędzie – stwierdził.
- Co ty nie powiesz – rzucił kąśliwie Joe. – A taki niby z ciebie wielki siłacz. No, co tak siedzisz? Idźże po tego konia.
- Wiesz Joe, czasami żałuję, że nie zadusiłem cię, jak byłeś jeszcze w kołysce.
- To miłe, ale pośpiesz się, bo robi mi się coraz chłodniej i coś oplątuje moją nogę.
- Pewnie dziki wąż – zażartował Hoss. Joe z wściekłością spojrzał na brata. Po czym w niecenzuralnych słowach powiedział, co o nim myśli. Ktoś inny na miejscu dobrodusznego olbrzyma zostawiłby Joseph’a samemu sobie. Hoss jednak miał dobre serce i nie mógł odmówić bratu pomocy. Zapewniwszy, że szybko ze wszystkim się uwinie miał już iść po konia, gdy ponad głową moczącego się w bagienku Małego Joe, dostrzegł najpierw biegnącą, umorusaną, jak nieboskie stworzenie dziewczynkę, a potem swojego najstarszego brata, Adama. Tych dwoje, jak się wkrótce okazało, poprzedzała czarna, milusia kicia. Lori przystanęła obok pułapki, w której moczył swojej jestestwo Joe. Obrzuciła jego i Hossa uważnym spojrzeniem, po czym z niezwykłą gracją wskoczyła na konar rosnącego nieopodal drzewa. Było to idealne miejsce do obserwacji. Przycupnąwszy na nim z uwagą przyglądała się rozwojowi sytuacji. Gdyby ktoś mógł teraz spojrzeć w jej zielone oczy, dostrzegłby zapewne rodzaj dziwnej satysfakcji i… kpiny.
- O, nasz mały przyjaciel przyprowadził pomoc – rzekł Hoss na widok ekipy ratunkowej i jednocześnie odetchnął z ulgą na widok Adama. Tymczasem Joe, który nie był w stanie zobaczyć, kto przyszedł mu z pomocą, szarpnął się niespokojnie w bagienku i znieruchomiał z dziwnym wyrazem twarzy. Oto bowiem podstępne bagniste czeluście pozbawiły go... spodni. Mężczyzna włożył jedną rękę w bagienko (w drugiej nie wiadomo dlaczego wciąż trzymał kawałek złamanej gałęzi) i próbował namacać tę, jakże niezbędną każdemu mężczyźnie, część garderoby. Bez rezultatu. Do tego, co nie było miłe jego uszom, usłyszał głos najstarszego brata, który, jak to miał w zwyczaju z sarkazmem zmieszanym z udawanym współczuciem i odrobiną zainteresowania, rzekł:
- Lori powiadomiła nas, że jakieś zwierzę wpadło w pułapkę i strasznie cierpi, a to jak widzę nasz brat Joe zażywa błotnej kąpieli. Takie kąpiele przy reumatyzmie podobno czynią cuda.
- Też tak słyszałem – przytaknął skwapliwie Hoss.
- Ja nie mam reumatyzmu!!! - rozdarł się Mały Joe, któremu wreszcie udało się odkręcić w stronę Adama. Obrzucił brata nienawistnym spojrzeniem, podobnie, jak nieznaną mu. stojącą obok Adama, brudną dziewczynkę. - Zamiast wgapiać się we mnie i robić głupie uwagi, pomóż Hossowi, wyciągnąć mnie z tego bagna!
Becky, której Joe nie przypadł do gustu, pociągnęła Adama za rękaw i spytała:
- To ten twój brat?
- Mhm. Najmłodszy.
- Miły to on nie jest – stwierdziła z miną doświadczonej życiem kobiety.
- Czasami bywa – zapewnił Adam, u którego wzięła górę braterska lojalność.
- Chyba rzadko – odparła Becky z uwagą przyglądając się Małemu Joe. - Ja bym mu nie pomogła.
- No, widzisz, a ja muszę – Adam westchnął boleśnie, podczas gdy Hoss zaczął cicho rechotać – mam ojca, który wiele przeszedł w swoim życiu. Gdyby coś się stało najmłodszemu z nas byłby zdruzgotany.
- Cieszę się, że tak dobrze wam się gada, ale ja tu tonę – Joe zamachał ramionami i z krzykiem zapadał się w błotnistej brei, aż po pachy. - No, co tak stoicie, do licha!
- Mów, co chcesz, ale on nie jest miły. Ja bym mu nie pomogła – Becky kręcąc z dezaprobatą głową utkwiła lodowaty wzrok w ofierze błotnej kąpieli.
- A ja, niestety, muszę – Adam po raz drugi ciężko westchnął.
- Wiem, wiem, twój tata… - Becky również westchnęła. Natomiast Hoss z prawdziwą przyjemnością przysłuchiwał się dialogowi prowadzonemu przez Adama i dziwną, umorusaną dziewczynkę. Uśmiech rozświetlał mu opuchniętą twarz. Joe nie podzielał rozbawienia brata i wreszcie całkowicie wytrącony z równowagi, zaryczał:
- Długo będę jeszcze czekał na wasze zmiłowanie?!!! Czuję, jak skóra mi się maceruje!!!
Po tym zadanym z niewątpliwą „subtelnością” pytaniu, a zwłaszcza po uwadze na temat tego, co dzieje się ze skórą Małego Joe, zapadła głucha cisza. Gdyby nie daleki śpiew ptaków można byłoby odnieść wrażenie, że świat cały stanął w posadach. Miauknięcie Lori, siedzącej wciąż na drzewie, przywróciło wszystkich do rzeczywistości.
- Cóż Adamie – zaczął Hoss - pożartowaliśmy sobie, a teraz wyciągnijmy naszego brata na powierzchnię, bo jeszcze nam tu całkiem rozmięknie.
Joe natychmiast wydał z siebie odgłos przypominający, jako żywo ryk rannego wołu. Adam uśmiechnął się i z dziwnym błyskiem w oku wyrecytował:
- „Niech ryczy z bólu ranny łoś,
Zwierz zdrów przebiega knieje,
Ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś.
To są zwyczajne dzieje.”*)
- Pięknie to ująłeś – rzekł rozmarzonym głosem Hoss.
- To nie ja. To pan Szekspir – odparł Adam. - No, dobrze, wyciągnijmy wreszcie tego topielca, bo szlag go trafi i naprawdę będziemy mieć kłopoty. Hoss, idź po konia.
Tymczasem Becky, która, jak już wiemy nie pałała sympatią do Małego Joe, znowu pociągnęła Adama za rękaw koszuli dając mu na migi znak, żeby się pochylił. Mężczyzna poznawszy już nieco dziewczynkę, zrobił to, o co prosiła. Becky coś mu wyszeptała wprost do ucha. Ten ze zdziwieniem, ale i podziwem spojrzał na dziecko.
- Naprawdę? - spytał, na co Becky odpowiedziała energicznym skinieniem głowy. - Skoro, tak twierdzisz, to spróbujmy. Gdzie jest ten mechanizm?
- Tam pod tym małym krzaczkiem – dziewczynka wskazała niepozorną roślinę. Adam przykucnął przy niej i rozchylił wiotkie gałązki. Między nimi znalazł coś w rodzaju małej dźwigni, od której odchodziła linka przysypana ziemią i liśćmi. Adam nie mógł wyjść z podziwu dla pomysłowości i sprytu dziewczynki. Uprzedził Małego Joe, że zaraz go uwolni, tylko niech zachowa zupełny spokój. Proszenie o spokój, a tym bardziej cierpliwość nie znalazło zrozumienia u mężczyzny tkwiącego od blisko godziny w błotnej pułapce. Posypały się prośby, groźby i obietnice, dotyczące tego, co zrobi swoim braciom, gdy tylko wydobędzie się z tej paskudnej dziury. Sytuacja zrobiła się nader nerwowa. Wreszcie Hoss jakoś załagodził sytuację, a Joe obiecał, że będzie panował nad swoimi nerwami. Jednocześnie zażądał, aby przyjaciółka Adama, jak nazwał Becky, zeszła mu z oczu i odwróciła się tyłem. Na pytanie, dlaczego, odpowiedział konspiracyjnym szeptem, że okrutna, cuchnąca breja, której stał się więźniem, zerwała mu spodnie i, o zgrozo, pozbawiła, też bielizny. Tu należy nadmienić, że Joseph, jako młody, przystojny i budzący duże zainteresowanie płci pięknej mężczyzna, mimo zalet (nielicznych, ale jednak) był niestety dość próżny. Objawiało się to między innymi skłonnością do testowania różnych nowinek, które w swoim założeniu miały zwiększać jego atrakcyjność. Gdy więc któregoś dnia do Virginia City zawitał obwoźny krawiec reklamujący się, jako jedyny w swoim rodzaju mistrz sztuki krawieckiej i uwodzenia, Joe nie mógł nie skorzystać z jego oferty. Jeśli ktoś myśli, że było to coś szczególnego, to jest w błędzie. Oferta ta była bowiem niczym innym, jak dwuczęściową kombinację noszonego przez kowboi różowego „pajacyka”, czyli z rzadka zdejmowanej i pranej kalesono-koszuli, zapinanej na guziki od krocza, aż do szyi. Model, który zaprezentował ów krawiec był o tyle innowacyjny, że kalesony połączone były z koszulą specjalnymi troczkami. To umożliwiało noszenie każdej części bielizny oddzielnie. Joe szczególnie zagustował w kalesonach z mięciutkiego lekko połyskującego materiału, z rozporkiem zapinanym na guziczki, a z tyłu z odpinaną klapką. Zdaniem krawca było to niezwykle eleganckie rozwiązanie, stanowiące ostatni krzyk mody. Joe chcąc przyćmić swoich braci, którzy w jego opinii nie mieli pojęcia o męskiej modzie, kupił aż dwa komplety takiej bielizny po wyjątkowo okazyjnej cenie, pięciu dolarów za komplet. I teraz właśnie biedny Joe przeklinał swoją próżność, bowiem oprócz spodni stracił również mięciutkie kalesony i to zapinane na guziki z masy perłowej, które nad wyraz go urzekły.
Tymczasem Adam nie mając pojęcia, z jakimi rozterkami zmaga się jego najmłodszy brat, postanowił wreszcie skrócić jego męki. Zgodnie z instrukcjami dziewczynki, powoli nacisnął dźwignię, ale oczekiwanego efektu nie było. Joe dał głośny upust swojemu rozczarowaniu. Hoss go uspokajał, Lori miauczała, a Becky stwierdziwszy, że pewnie coś się zacięło w mechanizmie, poleciła Adamowi, żeby spróbował jeszcze raz uruchomić dźwignię, powoli i płynnie. W tym ogólnym rozgardiaszu druga część polecenia, jakoś uleciała uwadze Adama. Na dźwignię naparł z całej siły i do tego szarpnął. Tym razem efekt przeszedł najśmielsze wyobrażenie. Joe został wyrzucony z bajorka niczym kamienny pocisk z katapulty i to wprost w mrowisko metrowej wysokości. Błoto, w którym się moczył, bryzgnęło na wszystkich wokół. Dodatkowo spodnie Joseph'a, spisane przez niego na straty, wylądowały na ramieniu zupełnie zaskoczonego Hossa. Adam oszołomiony rezultatem swojego działania, stał skamieniały niczym żona Lota, kurczowo trzymając w dłoni pozostałość mechanizmu odblokowującego pułapkę. Becky przyglądała się całej tej scenie z prawdziwym zachwytem. Pomyślała, że ojciec, który nauczył ją, jak konstruować pułapki, byłby z niej dumny. W tym czasie Joe, który wylądował czterema gołymi literami w mrowisku i zniszczył mrówkom ich siedzibę, zerwał się, jak oparzony i odtańczył prawdziwie indiański taniec. Zorientowawszy się, że od pasa w dół nie ma nic na sobie z okrzykiem zgrozy wskoczył w rosnące, chyba specjalnie na tę okazję, wysokie paprocie. Już, już miał odetchnąć z ulgą, gdy nagle poczuł, że coś go obsiada i dotkliwie kąsa. Okazało się, że w pięknych paprociach mieszkały sobie komary. Zaczęły go gryźć bez opamiętania, ale czyż można było mieć do nich pretensję? Do tej pory to one musiały szukać pokarmu tym razem pokarm przyszedł do nich sam. Biedny Joe próbował dzielnie walczyć z owadami, ale był bez szans. Wreszcie zerwał dwa duże liście i zakrywając strategiczne miejsca swego obolałego ciała wyskoczył z urokliwych skądinąd paproci. Jego bracia i Becky nadal stali, jak sparaliżowani. Oszołomieni tym co się stało nie byli w stanie wydusić z siebie słowa. Tylko Lori, która wciąż siedziała na drzewie, ze stoickim spokojem miauknęła raz i drugi, po czym zeskoczyła na ziemię i ostentacyjnie przeciągnęła się. Podbiegła do Becky i otarła się o jej nogi. Ponownie zamiauczała, tym razem trochę inaczej, tak jakby chciała powiedzieć: „dość tej zabawy, wracamy do domu”.
***
Koniec części czwartej
_____________________________________________________________
*) W. Szekspir, Hamlet
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Czw 20:17, 17 Lut 2022, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pią 15:00, 18 Lut 2022 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Nagle dziecko skrzywiło się i nastąpiło to, czego Adam się obawiał. Maleństwo zaczęło płakać. Mężczyzna, zupełnie zdezorientowany przyglądał się dziecku, z taką samą obawą, jak niespełna tydzień wcześniej patrzył na skrzynkę dynamitu, która przesunęła się niebezpiecznie na grzbiecie muła, transportującego niebezpieczny ładunek do jednej z kopalń. |
Tak, nie wiadomo, co takiemu maleństwu może przyjść do głowy, lepiej zachować ostrożność
Cytat: | - Czy umiesz śpiewać?! - Becky podnosząc głos, ponowiła pytanie.
- Owszem, potrafię, a ty nie musisz tak krzyczeć, nie jestem głuchy.
- W twoim wieku masz już do tego prawo – rzekła ze współczuciem dziewczynka.
- W jakim wieku?! - warknął wściekły Adam, po czym wyniośle i z niebywałą godnością, dodał: -jeszcze długo nie będę głuchy. |
Czyżby Becky dotknęła czułej struny?
Cytat: | - Sam mówiłeś, że każdy ma tatę, dlaczego ty nie możesz nim być?
- Bo nie mam żony.
- Nie musisz jej mieć, żeby mieć nas – zauważyła, jakby nigdy nic dziewczynka. Co tu dużo mówić, Adama z wrażenia zatkało. |
To brzmi niczym propozycja nie do odrzucenia!
Cytat: | Smrodek niedawno chorował. Bardzo się o niego bałam. Lori powiedziała, że ty będziesz najlepszym opiekunem i ja jej wierzę.
- Kotka ci powiedziała, że ja… zaraz, zaraz, myślisz, że uwierzę w takie bzdury.
- To nie są bzdury! Ja i Smrodek naprawdę potrzebujemy pomocy! |
Adama czasem trudno przekonać, nawet do rzeczy oczywistych
Cytat: | Po krótkim biegu usłyszeli wrzaski i dziwne odgłosy, jakby taplania się w błocie. Ponieważ kotka przystanęła, czujnie rozglądając się wokół, oni zrobili to samo.
- W pułapce jest jakieś zwierzę – zauważyła Becky. - Musi być ogromne.
- Tak, prawdziwa bestia – przyznał z dziwnym uśmiechem Adam – i nawet wiem kim jest.
- Potworem z gór? - spytała przejęta dziewczynka.
- Nie, moim bratem, Joe. |
Wrzaski Joe miotającego się w pułapce? To muzyka dla moich uszu
Cytat: | - Ja tonę! Przestań się śmiać i wreszcie mi pomóż! - wrzeszczał Joe. Hoss tymczasem zaśmiewał się do rozpuku. Widok brata szamoczącego się w bagienku wynagrodził mu wszystkie dotychczasowe cierpienia. Nawet opuchnięta twarz, jakby mniej go bolała. |
Teraz kolej Hossa na pośmianie się z braciszka … i dobrze
Cytat: | Podszedł do bagienka, w którym wciąż szamotał się Joe i podał mu sporych rozmiarów gałąź. Ten uczepił się jej i odetchnął z ulgą. Gdy tylko poczuł, że jest względnie bezpieczny, natychmiast odzyskał pewność siebie i zaczął dyrygować Hossem. Mężczyzna z ogromną cierpliwością znosił kąśliwe uwagi braciszka. Wreszcie zaczął tracić cierpliwość i zagroził, że jeśli Joe się nie zamknie, to po prostu zostawi go w tym bagienku jakiejś bestii na pożarcie. Ta groźba ostudziła nieco najmłodszego z Cartwrightów, ale nie na długo.
- Ciągnij do licha! – krzyknął.
- A, jak myślisz, co ja robię?
- To dlaczego mam wrażenie, że się zapadam?!
- Przestań się szamotać!
- Nie mogę! Coś ściąga mi spodnie! |
Jak pech, to pech, nie dość, że Pasikonik tapla się w bagnisku, to jeszcze traci spodnie. Poezja!
Cytat: | … gałąź pękła, a Hoss z rozmachem siadł na ziemi.
- Bez sznura i konia się nie obędzie – stwierdził.
- Co ty nie powiesz – rzucił kąśliwie Joe. – A taki niby z ciebie wielki siłacz. No, co tak siedzisz? Idźże po tego konia.
- Wiesz Joe, czasami żałuję, że nie zadusiłem cię, jak byłeś jeszcze w kołysce.
- To miłe, ale pośpiesz się, bo robi mi się coraz chłodniej i coś oplątuje moją nogę.
- Pewnie dziki wąż – zażartował Hoss. Joe z wściekłością spojrzał na brata. Po czym w niecenzuralnych słowach powiedział, co o nim myśli. |
No, nie wiem, ja na jego miejscu byłabym grzeczniejsza dla ratownika
Cytat: | … znieruchomiał z dziwnym wyrazem twarzy. Oto bowiem podstępne bagniste czeluście pozbawiły go... spodni. Mężczyzna włożył jedną rękę w bagienko (w drugiej nie wiadomo dlaczego wciąż trzymał kawałek złamanej gałęzi) i próbował namacać tę, jakże niezbędną każdemu mężczyźnie, część garderoby. Bez rezultatu. Do tego, co nie było miłe jego uszom, usłyszał głos najstarszego brata, który, jak to miał w zwyczaju z sarkazmem zmieszanym z udawanym współczuciem i odrobiną zainteresowania, rzekł:
- Lori powiadomiła nas, że jakieś zwierzę wpadło w pułapkę i strasznie cierpi, a to jak widzę nasz brat Joe zażywa błotnej kąpieli. |
Idealnie trafione! Zażywa błotnej kąpieli
Cytat: | Takie kąpiele przy reumatyzmie podobno czynią cuda.
- Też tak słyszałem – przytaknął skwapliwie Hoss.
- Ja nie mam reumatyzmu!!! - rozdarł się Mały Joe, któremu wreszcie udało się odkręcić w stronę Adama. Obrzucił brata nienawistnym spojrzeniem, podobnie, jak nieznaną mu. stojącą obok Adama, brudną dziewczynkę. - Zamiast wgapiać się we mnie i robić głupie uwagi, pomóż Hossowi, wyciągnąć mnie z tego bagna! |
Dzisiaj nie ma reumatyzmu, a jutro może mieć. Nigdy nie wiadomo
Cytat: | Becky, której Joe nie przypadł do gustu, pociągnęła Adama za rękaw i spytała:
- To ten twój brat?
- Mhm. Najmłodszy.
- Miły to on nie jest – stwierdziła z miną doświadczonej życiem kobiety.
- Czasami bywa – zapewnił Adam, u którego wzięła górę braterska lojalność.
- Chyba rzadko – odparła Becky z uwagą przyglądając się Małemu Joe. - Ja bym mu nie pomogła.
- No, widzisz, a ja muszę – Adam westchnął boleśnie, podczas gdy Hoss zaczął cicho rechotać – mam ojca, który wiele przeszedł w swoim życiu. Gdyby coś się stało najmłodszemu z nas byłby zdruzgotany. |
Fakt, Adam niestety musi, bo Benowi byłoby przykro
Cytat: | Joe nie podzielał rozbawienia brata i wreszcie całkowicie wytrącony z równowagi, zaryczał:
- Długo będę jeszcze czekał na wasze zmiłowanie?!!! Czuję, jak skóra mi się maceruje!!!
Po tym zadanym z niewątpliwą „subtelnością” pytaniu, a zwłaszcza po uwadze na temat tego, co dzieje się ze skórą Małego Joe, zapadła głucha cisza. |
Nie jestem pewna, czy tymi słowami przyspieszył akcję ratunkową
Cytat: | Joe natychmiast wydał z siebie odgłos przypominający, jako żywo ryk rannego wołu. Adam uśmiechnął się i z dziwnym błyskiem w oku wyrecytował:
- „Niech ryczy z bólu ranny łoś,
Zwierz zdrów przebiega knieje,
Ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś.
To są zwyczajne dzieje.”*)
- Pięknie to ująłeś – rzekł rozmarzonym głosem Hoss. |
Idealnie trafiony cytat. Uwielbiam, kiedy Adam cytuje Szekspira
Cytat: | Uprzedził Małego Joe, że zaraz go uwolni, tylko niech zachowa zupełny spokój. Proszenie o spokój, a tym bardziej cierpliwość nie znalazło zrozumienia u mężczyzny tkwiącego od blisko godziny w błotnej pułapce. Posypały się prośby, groźby i obietnice, dotyczące tego, co zrobi swoim braciom, gdy tylko wydobędzie się z tej paskudnej dziury. Sytuacja zrobiła się nader nerwowa. Wreszcie Hoss jakoś załagodził sytuację, a Joe obiecał, że będzie panował nad swoimi nerwami. |
Jeśli nie zapanuje, to będzie bardzo długo siedział niczym Shrek w tym bagienku
Cytat: | Jednocześnie zażądał, aby przyjaciółka Adama, jak nazwał Becky, zeszła mu z oczu i odwróciła się tyłem. Na pytanie, dlaczego, odpowiedział konspiracyjnym szeptem, że okrutna, cuchnąca breja, której stał się więźniem, zerwała mu spodnie i, o zgrozo, pozbawiła, też bielizny. |
Znaczy, że … Joe siedzi tam z gołym zadkiem? Mam nadzieję, że w bajorku są też pijawki
Cytat: | Tymczasem Adam nie mając pojęcia, z jakimi rozterkami zmaga się jego najmłodszy brat, postanowił wreszcie skrócić jego męki. Zgodnie z instrukcjami dziewczynki, powoli nacisnął dźwignię, ale oczekiwanego efektu nie było. Joe dał głośny upust swojemu rozczarowaniu. Hoss go uspokajał, Lori miauczała, a Becky stwierdziwszy, że pewnie coś się zacięło w mechanizmie, poleciła Adamowi, żeby spróbował jeszcze raz uruchomić dźwignię, powoli i płynnie. W tym ogólnym rozgardiaszu druga część polecenia, jakoś uleciała uwadze Adama. Na dźwignię naparł z całej siły i do tego szarpnął. Tym razem efekt przeszedł najśmielsze wyobrażenie. Joe został wyrzucony z bajorka niczym kamienny pocisk z katapulty i to wprost w mrowisko metrowej wysokości. |
Adam przeoczył coś? Niemożliwe! A Joe’mu dobrze zrobił taki lot. Kwas mrówkowy też jest dobry na reumatyzm
Cytat: | Joe, który wylądował czterema gołymi literami w mrowisku i zniszczył mrówkom ich siedzibę, zerwał się, jak oparzony i odtańczył prawdziwie indiański taniec. Zorientowawszy się, że od pasa w dół nie ma nic na sobie z okrzykiem zgrozy wskoczył w rosnące, chyba specjalnie na tę okazję, wysokie paprocie. Już, już miał odetchnąć z ulgą, gdy nagle poczuł, że coś go obsiada i dotkliwie kąsa. Okazało się, że w pięknych paprociach mieszkały sobie komary. Zaczęły go gryźć bez opamiętania, ale czyż można było mieć do nich pretensję? Do tej pory to one musiały szukać pokarmu tym razem pokarm przyszedł do nich sam. Biedny Joe próbował dzielnie walczyć z owadami, ale był bez szans. Wreszcie zerwał dwa duże liście i zakrywając strategiczne miejsca swego obolałego ciała wyskoczył z urokliwych skądinąd paproci. Jego bracia i Becky nadal stali, jak sparaliżowani. Oszołomieni tym co się stało nie byli w stanie wydusić z siebie słowa. |
E tam oszołomieni! Delektowali się widokiem nieznośnego braciszka
Kolejna część opowieści, którą z przyjemnością dwa razy przeczytałam, a niektóre fragmenty nawet trzy razy! Nie będę pisać które, ale koleżanki domyślają się. Adam przerażony wrzeszczącym niemowlakiem, Becky, która zawsze ma rację … to idealny duet, który może jeszcze tutaj sporo zdziałać. Obśmiany przez Joe’go Hoss, który jednak nie szuka zemsty (bo ma dobre serduszko), ale usiłuje ratować nieznośnego brata. Podobało mi się działanie tej dźwigni. Joe zaliczył lot w powietrzu i miękkie, choć gryzące lądowanie. Cóż, może dobrze byłoby, gdyby znalazł się tam jakiś zabłąkany jeż lub jeżozwierz, ale … takie lądowanie mogłoby zaszkodzić zwierzątku, więc może i dobrze się stało, a mrówki po akcji odwetowej z pewnością uporządkują swoją siedzibę. Przy okazji i komary się pożywiły, a owady te są wszak niezbędne w ekosystemie, jako pokarm dla ptaków, więc koleżanka spełniła bardzo dobry uczynek. Piranie niestety preferują czystą wodę, a i aligatory choć mogą żyć na moczarach, to jednak w Newadzie rzadko się trafiają W każdym razie kotek był rozbawiony i zadowolony, a Becky od razu poznała się na Joe.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7585
Przeczytał: 11 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pią 20:52, 18 Lut 2022 Temat postu: |
|
|
Bardzo dziękuję za miły i ciekawy komentarz. Miałam jeszcze, co do Joe pewne plany, ale jakoś tak zrobiło mi się go szkoda.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|