Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Po drugiej stronie strachu
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 67, 68, 69, 70, 71  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 12:49, 21 Sie 2018    Temat postu:

Długo czekałam na kontynuację, ale było warto.
Cytat:
Tymczasem Adam wyszedł przed dom. Było cicho, a powietrze tak jeszcze przed godziną ciepłe i pełne zapachów stawało się coraz bardziej wyraziste, chłodniejsze. Mężczyzna leniwym krokiem przeszedł przez podwórze. Sprawdził czy drzwi stajni są dobrze zamknięte, a potem tym samym krokiem ruszył w kierunku ganku. Usiadł na stojącej tam ławce. Z zadowoleniem wciągnął do nosa powietrze i spojrzał w rozgwieżdżone niebo. Był zmęczony całodniowym przyjęciem, ale nie mógłby teraz zasnąć.

Cały Adam. Szczęśliwy, zmęczony, ale za wszystko odpowiedzialny
Cytat:
- Przypomniałem sobie, jaki Josh był „zachwycony” pokazem sztucznych ogni.
- O tak – parsknęła śmiechem. - Był bardzo „zachwycony”, ale nie ma, co się dziwić. Najpierw tyle dni w podróży, a potem pomagał nam w przygotowaniu przyjęcia dla Lizzy. Miał prawo być zmęczony – rzekła, siadając na ławce obok Adama.
- Oczywiście, tyle tylko, że to naprawdę śmiesznie wyglądało. Wokół fajerwerki, okrzyki zachwytu, a nasz syn w najlepsze przysypia.

Przecież był bardzo zmęczony!
Cytat:
- Nocą świat pachnie inaczej.
- I jest tak cicho – dodała Ann. – Pamiętasz naszą pierwszą noc pod gołym niebem. Otuliłeś mnie kocem. Długo nie mogłam wtedy zasnąć.
- To tak, jak ja – odparł Adam. – Pamiętam, że obudził mnie zapach śniadania. Nigdy potem nie jadłem takich pyszności.
- Nie przesadzaj. To był tylko bekon i czarna kawa, do tego nie najlepsza.
- No, popatrz, a ja to zupełnie inaczej zapamiętałem – rzekł Adam. – A może wybralibyśmy się na taką wycieczkę?

Przez żołądek do serca. Cóż, Adaś zawsze uwielbiał chrupiący bekon
Cytat:
- Posłuchaj, skoro Josh zrezygnował ze stypendium i nie chce być architektem, to pomyślałem sobie, że to dobra okazja, żeby zajął się ranczem.
- Jak to sobie wyobrażasz?
- Nasz syn od ósmego roku życia nie mówi o niczym innym, jak o koniach. Kocha je, zna się na nich i ma do nich dobrą rękę. Konie to faktycznie może być nasza przyszłość. Hodowla bydła zupełnie się nie opłaca. Zobacz, jakie problemy mają Hoss i Joe. Gdyby nie tartaki już dawno by zbankrutowali.

Pomysł przebranżowienia rancza jest niezły. Sam to wymyślił, a raczej przemyślał pomysł Josha i dostrzegł jego zalety (pomysłu oczywiście)Bracia znów zostaną w tyle.
Cytat:
Ann, prawda jest taka, że ludzie stąd uciekają. Przez ostatnie lata Virginia City właściwie się wyludniło. To już nie jest to samo miasto. Co z tego, że po wielkim ogniu w siedemdziesiątym piątym odbudowano je.*) Ludzie zaczęli stąd wyjeżdżać. Tych, którzy zostali trzyma tu jeszcze srebro.

Czyli upadek Wirginia CityJak tu żyć?
Cytat:
- To przecież niezła lokata.
- Owszem. Przemysł górniczy zdominował Virginia City, czyniąc z niego centrum przemysłowe podobne do tego na Wschodnim Wybrzeżu, ale prędzej czy później przyjdzie bessa, a wtedy reszta kopalni stanie i zacznie się eksodus.

Czyli będzie jeszcze gorzej. Adam jest niczym Kasandra
Cytat:
- W porządku, ale co ty będziesz robił? Jak zniesiesz rządy Josh’a?
- Moja droga, ja skupię się na nadzorze, a nasz syn będzie prowadził ranczo.
- Tak to sobie wymyśliłeś? – Ann pokręciła z podziwem głową. – A wiesz, że to całkiem niezły pomysł.

Spryciula! Niby przekaże władzę, a rękę na pulsie będzie trzymać
Cytat:
- Więcej czasu dla ciebie i więcej czasu na przyjemności, które chciałbym ci sprawić. Wreszcie mógłbym pokazać ci Wschodnie Wybrzeże. Poza tym chciałbym zająć się architekturą, bo ja w przeciwieństwie do Josh’a bardzo ją lubię.
- Ciekawie brzmi.
- Owszem. To będzie nasz czas, Ann. Nie przeżyjemy życia ani za Josh’a, ani za Elizabeth. Jeśli będą potrzebowali naszej pomocy, pomożemy im. Z resztą muszą poradzić sobie sami.

Tyle pomysłów ... i to niezłych. Do tego Adaś sobie co nieco zaprojektuje? Może zbuduje? Kto wie?
Cytat:
Wcale nie zdziwiłbym się, gdyby kobiety zaczęły odgrywać znacznie większą rolę niż dotychczas.
- Na przykład?
- Chcesz przykładów? Proszę bardzo. Coraz więcej kobiet wykonuje zawody dotychczas zarezerwowane dla mężczyzn na przykład lekarza, a nawet dziennikarza. Coraz częściej słyszy się o przyznaniu kobietom prawa wyborczego. Postęp, wynalazczość to wszystko przyczynia się do poszerzenia granic samodzielności kobiet.

No, no ... Adam zauważa zmiany w statusie kobiet. Nawet to akceptuje, ale wszakże chodzi o jego ukochaną córeczkę
Cytat:
Chodzi mi o to, że byłabym spokojniejsza, gdyby Lizzy pojechała do tej szkoły z kimś, kogo dobrze zna. Bez względu na to, czy wyślemy ją do San Francisco, czy na Wschodnie Wybrzeże powinna mieć przy sobie kogoś, komu może zaufać.
- Zdaje się, że wiem, kogo masz na myśli – stwierdził Adam. – Tyle tylko, że córka Candy’ego jest o rok młodsza od Lizzy.
- To prawda, ale Cookie jest bardzo zdolna. Naprawdę dobrze byłoby, gdyby dziewczęta kształciły się razem.

Doskonały pomysł. Są przyjaciółkami i dobrze się rozumieją, do tego są dobrymi uczennicamiJedyny problem, to fundusze na naukę.

Bardzo spokojny fragment, prawie bez akcji ... taki narracyjny raczej, ale bardzo ciekawy. Dowiadujemy się w nim o planach i marzeniach Cartwrightów. Spokojna, rzeczowa rozmowa małżonków, bez kłótni, przegląd argumentów, wspólne rozwiązywanie problemów. Bardzo dobrze się to czyta, tak wiele tam tego ciepełka rodzinnego. No i wzmianka o Ramplingach - Emily, dużym Magnusie i małym Magnusie. Okazało się, że Emily i jej mąż mają bardzo udanego syna. I dobrze. Tego im życzyłam. Ale co dalej? Czy Lizzie spełni swoje marzenia? Czy Adam będzie pracował jako architekt? Jak potoczy się życie Josha? Co z Cookie? Co z Candy'm i Indią?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6491
Przeczytał: 26 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 11:03, 22 Sie 2018    Temat postu:

Ewelino, serdecznie dziękuję za miły i bardzo życzliwy komentarz. Very Happy Mogę zapewnić, że losy bohaterów ułożą się w myśl powiedzenia:"i żyli długo i szczęśliwie". Very Happy

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Śro 11:04, 22 Sie 2018, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6491
Przeczytał: 26 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 19:12, 26 Sie 2018    Temat postu:

Część druga

Współcześnie w okolicach jeziora Tahoe

- Zwolnij! Chcesz nas zabić?! – krzyknęła drobna, rudowłosa dziewczyna. - Do licha ciężkiego, ogłuchłeś?!
- Przecież lubisz szybką jazdę – zaśmiał się młody niespełna trzydziestoletni mężczyzna.
- Troy, to nie jest śmieszne.
- Wyluzuj kochanie. Muszę przecież wypróbować moje nowe porsche.
- Szosa wzdłuż Tahoe to nie tor wyścigowy.
- Ta wycieczka to twój pomysł – odparł Troy, przyśpieszając. – Ja chciałem zostać w Vegas i tam świętować swój sukces, ale tobie, jak zwykle przeszkadzali moi nowi znajomi.
- Doskonale wiesz, co o nich sądzę.
- Lynn, jeżeli mam osiągnąć prawdziwy sukces muszę być dla nich miły – rzekł Troy.
- Miły, to nie znaczy, że masz im wchodzić w tyłek.
- Tak, to widzisz? – prychnął z politowaniem Troy. – Ale z ciebie małomiasteczkowa gęś. Doprawdy Lynn, mogłabyś uczyć się od nich. Mają styl, charyzmę i władzę.
- Zwłaszcza ta ostatnia najbardziej cię interesuje – zauważyła kobieta.
- A, co w tym złego? Masz władzę i cały świat jest twój.
- Czyżby? Władzę często się traci, a wtedy świat nie jest już taki piękny, jakby się wydawało.
- Znowu zaczynasz – rzekł z irytacją Troy. – Zakładam, że to stres przedślubny. Jeszcze miesiąc i koniec tych fochów.
- Co ty powiedziałeś?
- To, co słyszałaś. Jestem cierpliwy, ale wszystko ma swoje granice. Od mojej przyszłej żony wymagam stylu i posłuszeństwa.
- To chyba nie mówisz o mnie?
- O tobie, kochanie. Przyszła pani Devlin musi być wzorem dla innych. Zrozum, w przyszłości chcę zostać senatorem. Moja rodzina musi być nieposzlakowana.
- Idealna żona i idealna gromadka dzieci – zakpiła Lynn.
- I, co w tym złego? Nie chciałabyś być pierwszą damą?
- Wysoko mierzysz – stwierdziła z ironią.
- Jestem stworzony do wyższych celów. Myślisz, że przez całe życie będę pracował w tej cholernej korporacji. Mam inne plany i żeby je zrealizować potrzebuję wsparcia przyszłej żony. Twojego wsparcia.
- Na czym miałoby ono polegać? – Lynn spojrzała spod oka na narzeczonego.
- Na początek masz mi nie przeszkadzać. To wystarczy. Po ślubie zatrudnię stylistkę. Trzeba coś zrobić z tym wizerunkiem dziewczyny z sąsiedztwa. – Stwierdził całkiem poważnie Troy i dodał: - dziwię się, że twoja matka toleruje ten pseudo styl. To dobre w komediach romantycznych, a nie u absolwentki Uniwersytetu Harvarda.
- Ach, tak. – Lynn pokiwała głową, czując narastającą irytację. – Gdy się poznaliśmy, jakoś ci to nie przeszkadzało.
- Uważałem to nawet za urocze, ale teraz… - Troy zawiesił głos – to jest niestosowne.
- Co jest niestosowne?
- Chcesz się kłócić? Akurat, gdy prowadzę?
- Nie chcę się kłócić, ale przyznasz, że należą mi się słowa wyjaśnienia.
- A, co tu wyjaśniać – wzruszył ramionami Troy. – Zobacz, jaka piękna okolica. Może ta wycieczka to jednak nie taki głupi pomysł.
- Nie zmieniaj tematu.
- Co miałem powiedzieć, powiedziałem. Jeśli nie zrozumiałaś, nie będę ci tego tłumaczył – westchnął zniecierpliwiony.
- Nie wierzę – Lynn przyłożyła dłoń do ust. – Zatrzymaj się.
- Tu? W tej dziczy?
- Zatrzymaj się do licha! – krzyknęła i schwyciła za rączkę drzwi próbując je otworzyć. Troy zaczął gwałtownie hamować. Spod kół poszedł dym. Gdy wreszcie się zatrzymał, nie kryjąc gniewu wrzasnął:
- Ty idiotko, co ty wyrabiasz?! Zniszczę sobie przez ciebie opony! Wściekłaś się czy, co?! Wiesz, ile to porsche kosztowało?!
- Gówno mnie to obchodzi, przyszły panie senatorze! – krzyknęła Lynn i jak oparzona wyskoczyła z samochodu. Troy odruchowo uderzył w kierownicę, aby już w następnej chwili pieszczotliwie ją pogłaskać. Wyglądało to tak, jakby przepraszał auto za swoje zbyt gwałtowne zachowanie. Wreszcie wysiadł z samochodu i podszedł do trzęsącej się z nerw Lynn.
- Co w ciebie wstąpiło? Myślisz, że będę tolerował takie zachowanie? Jeżeli tak, to grubo się mylisz. Mówiłem, że moja żona ma być ikoną stylu, a nie jakąś skończoną histeryczką. Czy to jasne?!
- Wiesz, co? – Lynn spojrzała na Troya z pogardą - znajdź sobie taką ikonę, bo ja nią na pewno nie będę. Czy to jasne?
- Nie pogrywaj sobie ze mną! – krzyknął i schwycił ją za rękę.
- Puść mnie, durniu!
- Co powiedziałaś?
- A, co głuchy jesteś? Mogę powtórzyć.
- Stawiasz się? – spojrzał wrogo na Lynn i zacisnął palce wokół jej przedramienia.
- Troy, to boli – jęknęła.
- Ma boleć. Może dzięki temu nauczysz się, że nie warto mi pyskować.
- To koniec – rzekła, gdy wreszcie ją puścił. – Nie będę twoją żoną.
- Ależ będziesz, kochanie. Zaproszenia rozesłane, sala balowa hotelu Plaza zarezerwowana, a twoja suknia z Paryża, kosztująca fortunę czeka na ciebie w Nowym Jorku. Poniosłem ogromne wydatki, które muszą mi się zwrócić. Sam pierścionek zaręczynowy kosztował fortunę. Czysty brylant. Żadna z twoich przyjaciółek nie może się takim pochwalić.
- Masz, weź go sobie – Lynn zdjęła pierścionek z palca i rzuciła nim w Troya. – Nigdy mi się nie podobał. Już bardziej ordynarnego nie mogłeś kupić.
- Podobał ci się – odparł mężczyzna zręcznie chwytając pierścionek.
- Udawałam, bo nie chciałam zrobić ci przykrości. Prawda jest jednak taka, że ten klejnocik jest wyjątkowo paskudny i zupełnie do mnie nie pasuje.
- Pierścionek zaręczynowy musi być okazały. Stać mnie na to – stwierdził z dumą Troy.
- Wiem, tylko, że w tym wszystkim nie o to chodzi – odparła Lynn.
- A, o co?
- O miłość, Troy. O miłość – rzekła ze smutkiem Lynn. – Ty nigdy mnie nie kochałeś. Zainteresowałeś się mną ze względu na fortunę moich rodziców, a ja głupia, myślałam, że będziemy żyli długo i szczęśliwie. Cóż, musisz poszukać sobie innej kandydatki na żonę przyszłego senatora.
- Lynn, skarbie, posłuchaj. Oczywiście, że ciebie kocham. Jestem teraz pod ogromną presją. Myślałem, że w Vegas odpoczniemy sobie…
- W kasynach? – Lynn parsknęła śmiechem – nie żartuj.
- Dobra, dość tego. Wsiadaj do samochodu i to już! – krzyknął Troy.
- A jeżeli nie? – spytała zaczepnie.
- To mnie popamiętasz, kochanie – odparł chwyciwszy ją za ramiona i mocno potrząsnąwszy.
- Puść mnie durniu! – krzyknęła. Troy wciąż przytrzymując Lynn, uniósł prawą dłoń chcąc ją uderzyć w twarz. Zamachnął się i wówczas dobiegł, go męski, głęboki i zdecydowany głos:
- Słyszałeś, co pani powiedziała? Puść panią i to natychmiast.
Zaskoczony Troy odwrócił się i aż zamrugał z wrażenia. Na jego twarzy pojawił się głupkowaty uśmiech. Przed nim ni mniej, ni więcej stał wierzchowiec, na którym siedział ubrany na czarno, młody ciemnowłosy mężczyzna. Był w podobnym wieku, co Troy. Szarozielone oczy spoglądały spod ronda kapelusza z nieskrywaną kpiną i Troy poczuł, jak ogarnia go wściekłość.
- A ty, pieprzony rycerzu na białym koniu, co wtrącasz się w rozmowę narzeczonych? – warknął.
- Nie wyglądało mi to na rozmową, zwłaszcza rozmowę narzeczonych. – Rzekł ze stoickim spokojem mężczyzna i zwracając się do Lynn spytał: - czy nic pani nie zrobił?
- Nie. Wszystko w porządku. Dziękuję panu – odparła.
- No i sprawa wyjaśniona – rzekł Troy. – Lynn, wsiadaj do samochodu. Niepotrzebnie zmarnowaliśmy tyle czasu, a pan na drugi raz niech niepotrzebnie się nie wtrąca. Może pan potem gorzko żałować.
- Nigdy nie żałuję, gdy w coś się wtrącam – odparł jakby od niechcenia mężczyzna.
- Zawsze jest ten pierwszy raz.
- Czyżby? – mężczyzna uśmiechnął się z sarkazmem, a w jego policzkach ukazały się dołeczki. Lynn, jak zaczarowana spoglądała na nieznajomego. Troy tymczasem schwycił ją za ramię i popchnął w kierunku wozu. Zaskoczona dziewczyna krzyknęła, a wtedy mężczyzna na koniu ruszył na Troya, który przeraziwszy się nie na żarty w iście sprinterskim stylu dopadł swojego auta. Nie namyślając się wiele, odpalił silnik i już go nie było. Lynn zupełnie zaskoczona stała na środku drogi. Z niedowierzaniem spoglądała na obłok kurzu, które wznieciło porsche jej byłego narzeczonego.
- Wiedziałam, że to dupek – rzekła – ale nie myślałam, że to tchórzliwy dupek.
- Przykro mi – powiedział mężczyzna, zsiadając z konia. – Czy mogę pani, jakoś pomóc?
- Zostawił mnie. Da pan wiarę. Po prostu wsiadł do samochodu i mnie zostawił.
- To naprawdę pani narzeczony? – spytał mężczyzna, głaszcząc szyję konia.
- Były narzeczony – odparła. – Właśnie zerwaliśmy ze sobą.
- Współczuję – w głosie mężczyzny dało się słyszeć troskę w czystej postaci. Lynn spojrzała mu prosto w oczy i poczuła, że może zaufać przystojnemu nieznajomemu.
- Właściwie dobrze się stało – stwierdziła. – Zupełnie do siebie nie pasowaliśmy. Tylko, jak ja teraz dostanę się do Vegas?
- Zaraz coś na to poradzimy – odparł mężczyzna.
- Chyba nie chce mnie pan zawieźć tam konno, panie…
- Benjamin Cartwright – mężczyzna uśmiechnął się czarująco i dodał: - dla przyjaciół Benny.
- Lynn Stoddard. Dla przyjaciół Lynn – odparła dziewczyna i śmiesznie skinęła głową.
- Stoddard? – Benny nieznacznie zmarszczył brwi.
- Tak. Nazwisko, jak nazwisko. Nic w nim dziwnego. – Lynn wzruszyła ramionami.
- Masz rację – rzekł.
- Daleko stąd do jakiegoś miasteczka?
- Raczej tak. W tych szpileczkach nie dasz rady – odparł Benny krytycznie spoglądając na pantofle Lynn. – Jeździłaś kiedyś konno?
- Tak. Jeżdżę całkiem nieźle.
- To wsiadaj na Beauty.
- A ty?
- Oboje na niej pojedziemy.
- Jak to? Na jednym siodle?
- A widzisz tu jeszcze jakiegoś konia? Nie bój się nic ci nie zrobię. Tu niedaleko jest mój pensjonat. Odpoczniesz sobie, zjesz, a ja w tym czasie zorganizuję transport. Wsiadaj.
Lynn nic nie odpowiedziała, tylko posłusznie wykonała polecenie mężczyzny. Klacz cichutko zarżała. Benny coś do niej powiedział i delikatnie przesunął dłonią po jej szyi. Gdy wreszcie usiadł za dziewczyną i łydkami lekko ścisnąwszy boki klaczy, dał jej sygnał do jazdy, Lynn nie kryjąc zdziwienia spytała:
- Masz pensjonat nad Tahoe?
- Tak. To taki mały rodzinny ośrodek wypoczynkowy. Mamy pokoje do wynajęcia, konie pod wierzch. Organizujemy rejsy po jeziorze. Żadnego spa, kortów tenisowych, czy pola golfowego. Po prostu relaks w starym stylu.
- Doprawdy? Z tego, co się orientuję to akurat te ziemie należą do parku stanowego Lake Tahoe-Nevada.
- Dziewięćdziesiąt pięć procent. Pięć procent to własność mojej rodziny.
- Naprawdę? To niesamowite. Myślałam, że z tej strony Tahoe nie ma prywatnych posiadłości.
- Oprócz naszej właściwie już nie ma.
- Jak twojej rodzinie udało się utrzymać ten kawałek ziemi?
- To długa historia. – Odparł Benny i uśmiechając się dodał: – może ci kiedyś opowiem.
- Chętnie wysłucham – zapewniła Lynn.
Przez kilka minut jechali w zupełnym milczeniu. Okolica była niesamowicie malownicza. Cisza i balsamiczny zapach sosen wręcz odurzały Lynn. Gdy minęli małą polankę, pomiędzy drzewami dało się dostrzec zabudowania.
- Dojeżdżamy. Witaj na Ranczo Ponderosa – powiedział Benny.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Sob 19:30, 03 Lis 2018, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Senszen
Moderator artystyczny



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 4224
Przeczytał: 31 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 19:52, 26 Sie 2018    Temat postu:

Uff... przez pierwsze kilkanaście wersów cały czas się zastanawiałam, kiedy Lynn wyrzuci tego bubka z samochodu Laughing Mam nadzieję, że diament, jako że duży i okazały, nabije chłopakowi porządnego guza. Bo raczej głupich pomysłów to mu nie wybije z pustego łba... a szkoda... Mimo wszystko, to szczęście, że obyło się bez ręko...nogo i konioczynów, Lynn trafiła na interesującego młodego mężczyznę z interesującym imieniem i interesującą rodziną.
Jedyną rzeczą, ktora mnie w tym wszystkim niepokoi, to ten wielki, czarny napis na początku... Ale trudno, rozumiem, że wena też potrzebuje odpocząć Crying or Very sad



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Senszen dnia Nie 19:55, 26 Sie 2018, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6491
Przeczytał: 26 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 21:37, 26 Sie 2018    Temat postu:

Senszen, dziękuję za komentarz i piękne kwiaty. Very Happy
Przyznam się, że Aderato trochę zmęczyła się postacią idealnego Adama i postanowiła nieco sobie odpocząć. Ale nim to nastąpi będą jeszcze dwie części epilogu i dopiero wtedy pojawi się tak wyczekiwane słowo "koniec". Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Senszen
Moderator artystyczny



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 4224
Przeczytał: 31 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 21:48, 26 Sie 2018    Temat postu:

Jeszcze dwie części - brzmi jak muzyka Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6491
Przeczytał: 26 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 21:58, 26 Sie 2018    Temat postu:

Epilog miał być jednoczęściowy, ale pomyślałam sobie, że przydałoby się w wielkim skrócie przedstawić dalsze losy Adama i jego rodziny, czyli po prostu w miarę przyzwoicie pozamykać co ważniejsze wątki. Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 23:47, 26 Sie 2018    Temat postu:

Ze łzami w oczach przeczytałam słowo "epilog" i miałam zamiar domagać się epilogu epilogu itd. ... na szczęście koleżanka zapewniła, że zaspokoi naszą ciekawość co do losów rodziny Cartwrightów.
Epilog ... mam nadzieję, że kontynuowany ... jest bardzo ciekawy, choć nie doczekałam większej akcji ze strony Lynn. Rzut pierścionkiem z wielkim brylantem to stanowczo zbyt mało dla tego łosia. Powinna jeszcze parę razy przyłożyć mu parasolką (o ile takową posiadała) i torebką, którą z pewnością miała przy sobie. Może przystojniak na koniu spuści Troy'owi porządne lanie.
Czekam niecierpliwie na kontynuację


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6491
Przeczytał: 26 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 10:01, 27 Sie 2018    Temat postu:

Ewelino, nie było moim zamiarem, przyprawiać Ciebie o łzy Mruga, ale miło mi, że tak przyjęłaś słowo "epilog". W dwóch następnych częściach postaram się przedstawić dalsze losy Cartwrightów, ze szczególnym uwzględnieniem Adama i jego najbliższych. Very Happy
Dziękuję za komentarz i bukiet kwiatów. Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6491
Przeczytał: 26 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 10:32, 30 Sie 2018    Temat postu:

- Jak tu ślicznie – powiedziała Lynn, gdy Benny pomógł jej zsiąść z konia. - Jakby czas stanął w miejscu.
- Miło mi to słyszeć, ale nie wiem, jak długo uda nam się utrzymać taki stan rzeczy.
- Problemy?
- Przejściowe. Nic, czym warto byłoby się niepokoić. – Odparł i wskazując drewniany stół pod zadaszeniem rzekł: - usiądź. Zaraz poproszę, żeby podano ci coś do picia, a ja w tym czasie odprowadzę Beauty do stajni. Potem pomyślimy nad transportem do Vegas.
- Benny nareszcie jesteś! – krzyknął postawny chłopak, który właśnie wyszedł z głównego budynku. – Dziadek nie może się ciebie doczekać. Mamy kłopoty z… – rzekł i zamilkł na widok siedzącej przy stole Lynn. Tymczasem Benny szybko podszedł do chłopaka, a wtedy on konspiracyjnym szeptem zapytał: – Kto to?
- Porzucona narzeczona – szepnął Benny.
- Naprawdę? – chłopak zrobił oczy okrągłe ze zdziwienia.
- Tak. Chodź przedstawię ciebie.
- A dziadek?
- Zaraz do niego pójdę. No chodź – Benny pociągnął chłopaka za rękaw. – Lynn pozwól, to mój kuzyn Ethan Cartwright.
- Miło mi panią poznać – Ethan skinął głową.
- Lynn, po prostu Lynn – uśmiechnęła się. – Witaj Ethanie.
- Braciszku, zaprowadź naszego miłego gościa do piątki. Każ podać coś do jedzenia i picia. – Rzekł Benny, a zwracając się do Lynn powiedział: - jak tylko porozmawiam z dziadkiem, przyjdę do ciebie i zastanowimy się, co dalej.
- Dziękuję Benny za wszystko, co dla mnie robisz – dziewczyna uśmiechnęła się uroczo. Zielone oczy, rude loki i piegi na nosie zrobiły swoje. Benny przez chwilę stał, jak zamurowany. Był naprawdę zaskoczony urodą dziewczyny. Wcześniej jakoś tego nie zauważył, a teraz nie wiedział, co ma powiedzieć.
- To ja idę – odparł wreszcie zakłopotany.
- Idź, idź i patrz pod nogi, bo się przewrócisz – zaśmiał się Ethan, po czym spojrzawszy na stojące przed nim rude zjawisko rzekł: - nie dziwię, że Benny stracił głowę. Ładna z ciebie klaczka.
- A z ciebie prawdziwy dżentelmen. Nikt jeszcze mnie tak nie nazwał – stwierdziła z rozbawieniem Lynn.
- Wybacz – skrzywił się Ethan – prosty ze mnie chłopak. Nie powinienem tak mówić.
- Ale ja się nie gniewam – zapewniła Lynn.
- No, to kamień z serca – chłopak poweselał. – Benny dałby mi niezły wycisk, gdyby dowiedział się, że tak powiedziałem.
- Nie martw się. Ode mnie się nie dowie.
- To w takim razie zapraszam. Pokażę ci nasz najlepszy apartament.
- Twój kuzyn powiedział, że to ma być piątka.
- I to jest właśnie piątka. Ten apartament ma najpiękniejszym widok na Tahoe.
- Doprawdy? To miłe ze strony Benny’ego. Wydaje się bardzo sympatycznym człowiekiem.
- I takim jest, tylko ma pecha.
- Pecha?
- Pecha w miłości – Ethan mrugnął znacząco okiem. – A ty Lynn, jak właściwie masz na nazwisko, bo nie dosłyszałem?
- Stodardd.
- Jak?! – Ethan aż przystanął z wrażenia.
- Stodardd. Nie rozumiem twojego zdziwienia.
- Nic, nic – odparł pośpiesznie chłopak i idąc przodem dodał: - pozwolisz, że wskażę drogę.


Starszy, szpakowaty wciąż przystojny mężczyzna siedział przy dużym dębowym biurku i przeglądał dokumenty. Niektóre z nich czytał uważnie, na inne ledwo rzucał okiem. Wreszcie wyraźnie zmęczony i zniechęcony odsunął od siebie papiery. Z szuflady biurka wyjął trzy grube notesy. Jeden z nich położył przed sobą i w zamyśleniu przesuwał palcami po skórzanej oprawie tłoczonej w roślinne wzory. Skóra gruba i dość sztywna, gdzieniegdzie miała drobne rysy i przytarcia. Notes wyglądał na stary. Był szyty ręcznie, a jego rogi zdobiły srebrne okucia. Na pierwszej, pożółkłej kartce, ktoś równym, prostym pismem wykaligrafował: Dziennik, a nieco poniżej inicjały: A.C. Mężczyzna uśmiechnął się smutno i zaczął kartkować notes. Wreszcie natrafił na interesujący go fragment i półgłosem zaczął czytać:

Silver Clover, 15 stycznia 1900 roku

Gdybym mógł wziąć na swe ramiona, choć trochę bólu, jaki w sobie nosi Joshua. Gdybym to mógł… patrzę na mojego syna i jestem bezsilny. Nie mogę mu w żaden sposób pomóc. Bałem się, że po śmierci Constance coś sobie zrobi. Był, jak oszalały. Na dziecko nawet nie chciał spojrzeć. Zachowywał się tak, jakby miał pretensję do tego maleństwa, że stało się przyczyną śmierci swojej matki, a przecież Josh jr. jest takim wspaniałym dzieckiem. W tych dniach zastanawiałem się, czy mój ojciec też tak się zachowywał, gdy odeszła moja matka. Cóż, los bywa okrutny, tylko nie rozumiem, dlaczego tak boleśnie doświadczył właśnie Joshuę? Bogu, dzięki, że mam Ann. Gdy wszyscy nieomal odchodziliśmy od zmysłów tylko ona zachowała przytomność umysłu i tak wspaniale zajęła się małym Josh’em. To jej zasługa, że Joshua wreszcie dostrzegł własne dziecko i pokochał je. Boję się tylko, żeby nie był w stosunku do synka zbyt zaborczy i nadopiekuńczy.
Wczoraj odwiedzili nas Paul i Lizzy. Ich dzieci to żywe srebra i są takie kochane. Zwłaszcza moja sześcioletnia wnuczka, Carol, która temperament odziedziczyła po swojej matce. To niezwykle bystra dziewczynka, dająca nam wszystkim tyle radości. Nawet Joshua robi się przy niej pogodny. Mały Michael ma dopiero roczek, a już owinął sobie wszystkich wokół swego malutkiego paluszka. Dobrze, że choć mojej córce życie układa się tak jak należy.
Ubiegły rok był dla nas rokiem tragicznym: śmierć mojej synowej, ciężka choroba Hossa, pożar domu Josepha, a do tego umierająca Ponderosa… prawie pół rancza poszło w obce ręce. Dobrze, że ojciec nie dożył tych czasów. Nigdy nie zgodziłby się na sprzedaż ziemi. Żadnego tłumaczenia nie przyjąłby do wiadomości. Nie wybaczyłby moim braciom tego, co zrobili. I mnie było początkowo trudno zaakceptować ich decyzję, ale nie miałem wyjścia, musiałem przyznać im rację. To był jedyny sposób, żeby ocalić pozostałą część Ponderosy. Myślałem, że jakoś się z tym pogodzę, ale niestety, to wciąż żywa rana. Boli, bardzo boli, gdy widzi się obcych ludzi na, do nie dawna naszej ziemi. Nie chcę myśleć, co z nią zrobią. To jest stokroć boleśniejsze. Gdybym tylko mógł wykupić ziemię Hossa i Josepha, a tak wszystko przepadło… nic już nie będzie takie samo. Pozostały tylko wspomnienia. Dobrze, że mam u boku Ann. Jej obecność jest dla mnie prawdziwym wsparciem. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby jej nie być. Ona naprawdę jest moim życiem, moim…


Ciche pukanie do drzwi przerwało mężczyźnie lekturę. Uniósł głowę znad dziennika i mocnym głosem powiedział:
- Proszę.
Drzwi otworzyły się i w progu stanął Benny.
- Ethan mówił, że mnie szukałeś, dziadku.
- Tak. Wejdź. Gdzie się podziewałeś przez całe popołudnie?
- Nie miałem nic do roboty, więc wybrałem się na przejażdżkę. Beauty zrobiła się niespokojna. To drażni inne konie.
- Dobrze zrobiłeś. Musi się wybiegać. To taka piękna klacz. Gdyby trzeba było ją sprzedać, nie wiem, czy bym się z tym pogodził.
- Co ty mówisz dziadku? – Benny nie wierzył własnym uszom. – Czyżby naszły cię, jakieś wspomnienia? Widzę, że znowu przeglądałeś dzienniki naszych przodków. O ile się nie mylę to dziennik twojego imiennika Adama, prawda?
- Owszem, to osobisty dziennik Adama Cartwrighta.
- Coraz częściej do niego zaglądasz – zauważył Benny, siadając naprzeciwko dziadka.
- Właściwie to wcale nie muszę tego robić. Prawie cały znam na pamięć.
- To, po co wciąż go czytasz? – spytał Benny.
- Bo zastanawiam się, co czuł tamten Adam, gdy Ponderosa, kawałek po kawałku była sprzedawana obcym ludziom.
- Dziadku, nigdy nie widziałem ciebie w takim stanie – rzekł wyraźnie zaniepokojony Benny. – Powiesz mi, co się stało?
- Masz, czytaj – mężczyzna podał wnukowi jeden z dokumentów.
- Z banku? Ale dlaczego? – spytał zaniepokojony Benny. – Zupełnie nie rozumiem.
- Przeczytaj, to zrozumiesz.
- Do pana Adama Cartwrighta…wezwanie do natychmiastowej zapłaty… – odczytał półgłosem Benny, po czym utkwił zdziwione spojrzenie w dziadku. – O czym oni piszą? Jaka zapłata? Przecież wszystkie raty kredytu regulujemy na bieżąco. Nie mają żadnych podstaw nasyłać na nas komornika. To musi być jakaś pomyłka. Dlaczego nie zadzwoniłeś do naszej księgowej? Albo jeszcze lepiej do wujka Henry’ego. Jest przecież naszym prawnikiem i na pewno będzie wiedział, co należy zrobić.
- A, jak myślisz, co robiłem przez ostatnie trzy godziny? Pani Hickman, nie odbiera ode mnie telefonów, a Henry bawi obecnie w Honolulu. Powiedział, że nie mamy, czym się martwić, bo to na pewno jest pomyłka i jak tylko wróci zajmie się wszystkim.
- Kiedy wróci?
- Za trzy tygodnie.
- Co takiego?! – Benny aż podniósł głos. – Mówiłeś mu, o terminie, jaki wyznaczył nam bank?
- Owszem, ale Henry upiera się przy swoim i nie widzi powodu, dla, którego miałby skrócić swój pobyt na Hawajach.
- I naprawdę, chcesz czekać z wyjaśnieniem tej sprawy do jego powrotu?
- W żadnym wypadku – odparł stanowczo Adam. – Być może jest to jakaś pomyłka, ale myślę, że coś, tu śmierdzi, Benny. Ostatnio zbyt dużo osób interesowało się naszą Ponderosą.
- Co w związku z tym zrobimy? Za terminowość przelewów jestem gotów dać uciąć sobie rękę. Zresztą pani Hickman przedwczoraj przesłała mi comiesięczny raport, z którego jasno wynika, że ze wszystkimi płatnościami jesteśmy na bieżąco.
- Ja, też dostałem taki raport i z pozoru wszystko jest w porządku, tylko, dlaczego nasza księgowa zapadła się pod ziemię?
- Dziadku, czy ty, aby nie przesadzasz? Nie zastałeś jej i cóż w tym dziwnego? Może wybrała się do marketu, albo na plotki do sąsiadki i po prostu nie wzięła ze sobą telefonu – Benny wzruszył ramionami.
- Dzwoniłem do sąsiadki i wiesz, co mi powiedziała? Nasza księgowa dzisiaj rano wyjechała do Carmel, bo podobno poczuła się bardzo przepracowana.
- Ciekawe – Benny pstryknął palcami.
- Też tak myślę. Trzeba to wszystko sprawdzić.
- I to, jak najszybciej – przyznał Benny. – Dzisiaj już nie zdążę, ale jutro z samego rana pojadę do banku i zapytam, o co im właściwie chodzi?
- Jak to, o co? O naszą ziemię. Chcą nam wyrwać ten ostatni kawałek Ponderosy i obawiam się, że może to im się udać.
- Skąd to czarnowidztwo?
- Nie wiem. Może to przeczucie.
- Jutro wszystko wyjaśnię. Tylko, co ja zrobię z dziewczyną, którą do nas przywiozłem.
- Przywiozłeś dziewczynę? – spytał Adam przyglądając się bacznie wnukowi.
- Potrzebowała pomocy…
- Rozumiem.
- Narzeczony zostawił ją na środku szosy. Nie mogłem jej przecież nie pomóc.
- Powiedziałem, że rozumiem.
- Bo widzisz dziadku, to bardzo dziwna sprawa. Ona nazywa się, tak samo, jak…
Pukanie do drzwi przerwało Benny’emu w pół zdania i nim padło słowo „proszę” do gabinetu Adama Cartwrighta wpadł niezwykle podekscytowany Ethan.
- Dziadku! – krzyknął – przyjechała policja. Chcą rozmawiać z Benny’m. Podobno porwał jakąś dziewczynę.
- Co takiego? – Benny zerwał się z krzesła, a Adam z zaciekawieniem spoglądał to na jednego to na drugiego wnuka.
- W takim razie, zejdźmy na dół i dowiedzmy się, o, co chodzi – rzekł, wstając od biurka. – Mam nadzieję, że dziewczyna jest naprawdę ładna – uśmiechnął się mrugając do Benny’ego.


- Peter, czy ty do reszty zgłupiałeś? Ja miałbym porwać, jakąś dziewczynę? – Benny z trudem panował nad sobą.
- Po pierwsze: nie Peter tylko detektyw Cartwright…
- Pierdo…
- Dokończ, a oskarżę ciebie o znieważenie funkcjonariusza na służbie. Po drugie: niejaki Troy Devlin złożył doniesienie, że mężczyzna na białym koniu porwał mu narzeczoną. Po trzecie: nasza Beauty, jest jedynym białym koniem w okolicy. I, co pan na to panie Cartwright? – spytał z satysfakcją w głosie detektyw.
- Od kiedy Beauty jest własnością policji, braciszku? – warknął Benny, po czym z ironią rzekł: – och, proszę wybaczyć: detektywie Cartwright.
- Chłopcy, uspokójcie się – Adam z trudem powstrzymywał rozbawienie.
- Dziadku, ja tu przyjechałem służbowo – odparł Peter i wskazując na Benny’ego dodał: - a ten tu wcale nie ułatwia mi zadania. Na posterunku mieli używanie, jak się okazało, że mój brat jest rycerzem na białym koniu.
- I wysłali ciebie, żebyś go złapał? – Ethan cicho zachichotał.
- Śmiej się. Ciekawy jestem, czy też byłoby ci do śmiechu gdybyś był na moim miejscu. Devlin oskarżył Benny’ego o uprowadzenie. To poważny zarzut.
- Ale przecież do żadnego uprowadzenia nie doszło – rzekła Lynn, która od jakiegoś czasu stojąc w drzwiach domu z zainteresowaniem i wesołością przysłuchiwała się rozmowie.
- Czy pani nazywa się Stoddard, Lynn Stoddard? – Peter szybko podszedł do dziewczyny.
- Stoddard? – mruknął sam do siebie Adam. – Co za zbieg okoliczności.
Tymczasem Peter jeszcze raz powtórzył pytanie, badawczo przyglądając się dziewczynie.
- Detektywie, naprawdę nazywam się Stoddard – odparła Lynn. – Tylko, nie pani, a panna.
- Zmuszony jestem prosić pannę o dokumenty.
- Oczywiście – sięgnęła do kieszeni spodni. – Proszę, to moje prawo jazdy.
Peter porównał zdjęcie w dokumencie z twarzą stojącej przed nim młodej kobiety. Skinął głową i oddał jej dokument ze słowami:
- Cieszę się, że nic pani się nie stało.
- A, co niby miałoby mi się stać?
- W dzisiejszych czasach ludzie są nieprzewidywalni. Nie każdemu można zaufać. Wokół wszędzie pełno frustratów i psychopatów. Nie wiadomo, kto siedzi za kierownicą samochodu, lub na grzbiecie konia.
- Detektywie, o której pan kończy służbę? – spytał nagle Benny.
- Mniej więcej za godzinę. A o co chodzi?
- Nic takiego. Chcę tylko wiedzieć, komu dam w gębę: jeszcze policjantowi, czy już mojemu bratu?
- Ostrzegam ciebie po raz ostatni. – Peter zrobił groźną minę, a wówczas Lynn stanęła pomiędzy nim a Benny’m.
- Panie detektywie, to miłe, że pan tak bardzo troszczy się o mnie – rzekła robiąc słodkie oczy. - Pan Cartwright zaproponował mi pomoc i nie omieszkałam z niej skorzystać. O żadnym porwaniu nie może być mowy. Śmiem twierdzić, że pan Devlin nie w pełni panuje nad swoimi nerwami. Widzi pan, zerwaliśmy ze sobą, a on nie chce tego przyjąć do wiadomości. Udaje teraz zatroskanego, podczas, gdy kilka godzin temu zostawił mnie na drodze zupełnie samą i gdyby nie pana wspaniały brat, nie wiem, jak to wszystko by się skończyło. Przywiózł mnie tu, żebym mogła odpocząć i zebrać myśli.
- Rozumiem, że nie chce pani wrócić do narzeczonego?
- Do byłego narzeczonego, detektywie – sprostowała Lynn. – Mowy nie ma. Nie chcę go znać. Teraz potrzebuję trochę spokoju i myślę, że właśnie tu go znajdę. Bardziej urokliwego miejsca w życiu nie widziałam. Mam nadzieję, że nikt nie zarezerwował „piątki”?
- Nie mamy rezerwacji na ten pokój i jeśli jesteś zainteresowana pobytem w naszym pensjonacie będzie nam bardzo miło – powiedział uśmiechnąwszy się Benny.
- To chętnie go wynajmę. Muszę tylko pojechać do Las Vegas po moje rzeczy.
- To nie stanowi problemu – rzekł Peter. – Najdalej za godzinę będzie pani miała swój bagaż.
- Czyżby? Osobiście pojedziesz do Vegas? – spytał z sarkazmem Benny. – Obawiam się, że godzina to za mało? No, chyba, że polecisz tam z prędkością światła, supermanie.
- Nie zgadłeś, rycerzu na białym koniu. Rzeczy panny Stoddard są na posterunku. Przywiózł je tam pan Devlin.
- No proszę, jaki troskliwy – rzekła westchnąwszy Lynn. – Któż by się tego po nim spodziewał. Mam nadzieję, że nie czeka na posterunku z moim bagażem w objęciach.
- O, nie – roześmiał się Peter. – Pani były narzeczony bardzo się śpieszył. Twierdził, że obowiązki służbowe wzywają go do Nowego Jorku, ale przez cały czas będzie pod telefonem. Zażądał, żebyśmy informowali, go o postępach w sprawie. Skoro jednak pani twierdzi, że z własnej woli przebywa w Ponderosie, do czego oczywiście ma pani pełne prawo, to nie widzę potrzeby interwencji. Ja ze swej strony z satysfakcją powiadomię pana Devlina o jego niesłusznych podejrzeniach.
- Dziękuję, detektywie. A swoją drogą, gdzie ja miałam oczy? Troy, to skończony gnojek.
- Mówi się, że miłość jest ślepa – powiedział milczący dotychczas Adam.
- Na szczęście odzyskałam ostrość widzenia – odparła Lynn.
- Dziadku pozwól, to panna Lynn Stoddard – Benny przedstawił oficjalnie dziewczynę.
- Bardzo mi miło. Adam Cartwright. Jestem dziadkiem tych trzech młodych, nieokrzesanych mężczyzn – powiedział i nieco dłużej przytrzymał dłoń Lynn. – Benny wspominał mi o pani, ale teraz widzę, że gościmy pod naszym dachem prawdziwą piękność.
- Pochlebia mi pan – odparła zadowolona dziewczyna.
- Kobiety powinny być obsypywane komplementami i to nie od święta, ale, na co dzień.
- Miło mi to słyszeć. Wszyscy panowie jesteście tacy życzliwi.
- I nam jest miło, że tak pani uważa. Czy zechciałaby pani przyjąć zaproszenie do nas na kolację. Poznałaby pani resztę naszej rodziny i współpracowników.
- Dziękuję – uśmiechnęła się serdecznie – ale pod jednym warunkiem.
- Mogę spytać, jakim?
- Chciałabym dowiedzieć się, dlaczego moje nazwisko wzbudza tak wielkie zainteresowanie?

Koniec drugiej części epilogu


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Czw 15:24, 30 Sie 2018, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 0:05, 31 Sie 2018    Temat postu:

Cytat:
Zielone oczy, rude loki i piegi na nosie zrobiły swoje. Benny przez chwilę stał, jak zamurowany. Był naprawdę zaskoczony urodą dziewczyny. Wcześniej jakoś tego nie zauważył, a teraz nie wiedział, co ma powiedzieć.

Niemożliwe! Z pewnością raz rzucił okiem i wszystko zauważył. Przecież to Cartwright
Cytat:
- To ja idę – odparł wreszcie zakłopotany.
- Idź, idź i patrz pod nogi, bo się przewrócisz – zaśmiał się Ethan, po czym spojrzawszy na stojące przed nim rude zjawisko rzekł: - nie dziwię, że Benny stracił głowę. Ładna z ciebie klaczka.

Zupełnie jak Hoss. Jednak co geny, to geny
Cytat:
- Pecha w miłości – Ethan mrugnął znacząco okiem. – A ty Lynn, jak właściwie masz na nazwisko, bo nie dosłyszałem?
- Stodardd.
- Jak?! – Ethan aż przystanął z wrażenia.
- Stodardd. Nie rozumiem twojego zdziwienia.

Ten pech to chyba przeszedł po AdamieZ tym nazwiskiem to musi być zrządzenie losu.
Cytat:
Cóż, los bywa okrutny, tylko nie rozumiem, dlaczego tak boleśnie doświadczył właśnie Joshuę? Bogu, dzięki, że mam Ann. Gdy wszyscy nieomal odchodziliśmy od zmysłów tylko ona zachowała przytomność umysłu i tak wspaniale zajęła się małym Josh’em. To jej zasługa, że Joshua wreszcie dostrzegł własne dziecko i pokochał je. Boję się tylko, żeby nie był w stosunku do synka zbyt zaborczy i nadopiekuńczy.

Adam docenił znaczenie Ann w swoim życiu. I dobrze, bardzo fajna para
Cytat:
Ubiegły rok był dla nas rokiem tragicznym: śmierć mojej synowej, ciężka choroba Hossa, pożar domu Josepha, a do tego umierająca Ponderosa… prawie pół rancza poszło w obce ręce. Dobrze, że ojciec nie dożył tych czasów. Nigdy nie zgodziłby się na sprzedaż ziemi. Żadnego tłumaczenia nie przyjąłby do wiadomości. Nie wybaczyłby moim braciom tego, co zrobili. I mnie było początkowo trudno zaakceptować ich decyzję, ale nie miałem wyjścia, musiałem przyznać im rację. To był jedyny sposób, żeby ocalić pozostałą część Ponderosy. Myślałem, że jakoś się z tym pogodzę, ale niestety, to wciąż żywa rana. Boli, bardzo boli, gdy widzi się obcych ludzi na, do nie dawna naszej ziemi.

Tyle nieszczęść na jedną Ponderosę. Pech, albo inne przyczyny
Cytat:
Dlaczego nie zadzwoniłeś do naszej księgowej? Albo jeszcze lepiej do wujka Henry’ego. Jest przecież naszym prawnikiem i na pewno będzie wiedział, co należy zrobić.
- A, jak myślisz, co robiłem przez ostatnie trzy godziny? Pani Hickman, nie odbiera ode mnie telefonów, a Henry bawi obecnie w Honolulu. Powiedział, że nie mamy, czym się martwić, bo to na pewno jest pomyłka i jak tylko wróci zajmie się wszystkim.
- Kiedy wróci?
- Za trzy tygodnie.

Jak na złość ci, którzy są potrzebni gdzieś zniknęli. Podejrzana jest ta nieobecność księgowej. Wyczuwam jakąś intrygę? Spisek?Wujek Henry też jakoś dziwnie odpowiedział
Cytat:
- W żadnym wypadku – odparł stanowczo Adam. – Być może jest to jakaś pomyłka, ale myślę, że coś, tu śmierdzi, Benny. Ostatnio zbyt dużo osób interesowało się naszą Ponderosą.
- Co w związku z tym zrobimy? Za terminowość przelewów jestem gotów dać uciąć sobie rękę. Zresztą pani Hickman przedwczoraj przesłała mi comiesięczny raport, z którego jasno wynika, że ze wszystkimi płatnościami jesteśmy na bieżąco.
- Ja, też dostałem taki raport i z pozoru wszystko jest w porządku, tylko, dlaczego nasza księgowa zapadła się pod ziemię?

Tak! Z pewnością coś tu nie gra
Cytat:
- Dziadku! – krzyknął – przyjechała policja. Chcą rozmawiać z Benny’m. Podobno porwał jakąś dziewczynę.
- Co takiego? – Benny zerwał się z krzesła, a Adam z zaciekawieniem spoglądał to na jednego to na drugiego wnuka.
- W takim razie, zejdźmy na dół i dowiedzmy się, o, co chodzi – rzekł, wstając od biurka. – Mam nadzieję, że dziewczyna jest naprawdę ładna – uśmiechnął się mrugając do Benny’ego.

Cały Ben i Adam w jednym. W nasłaniu policji wyczuwam intrygę byłygo narzeczonego. Mściwa bestia
Cytat:
- Peter, czy ty do reszty zgłupiałeś? Ja miałbym porwać, jakąś dziewczynę? – Benny z trudem panował nad sobą.
- Po pierwsze: nie Peter tylko detektyw Cartwright…

Kolejny członek rodziny
Cytat:
Po drugie: niejaki Troy Devlin złożył doniesienie, że mężczyzna na białym koniu porwał mu narzeczoną. Po trzecie: nasza Beauty, jest jedynym białym koniem w okolicy. I, co pan na to panie Cartwright? – spytał z satysfakcją w głosie detektyw.
- Od kiedy Beauty jest własnością policji, braciszku? – warknął Benny, po czym z ironią rzekł: – och, proszę wybaczyć: detektywie Cartwright.

A! To brat! Przekomarzają się dokładnie tak samo jak ich przodek z braćmi
Cytat:
- W dzisiejszych czasach ludzie są nieprzewidywalni. Nie każdemu można zaufać. Wokół wszędzie pełno frustratów i psychopatów. Nie wiadomo, kto siedzi za kierownicą samochodu, lub na grzbiecie konia.
- Detektywie, o której pan kończy służbę? – spytał nagle Benny.
- Mniej więcej za godzinę. A o co chodzi?
- Nic takiego. Chcę tylko wiedzieć, komu dam w gębę: jeszcze policjantowi, czy już mojemu bratu?

Ach! te rodzinne rozmówki
Cytat:
I nam jest miło, że tak pani uważa. Czy zechciałaby pani przyjąć zaproszenie do nas na kolację. Poznałaby pani resztę naszej rodziny i współpracowników.
- Dziękuję – uśmiechnęła się serdecznie – ale pod jednym warunkiem.
- Mogę spytać, jakim?
- Chciałabym dowiedzieć się, dlaczego moje nazwisko wzbudza tak wielkie zainteresowanie?

Nic dziwnego, że dziewczyna jest ciekawa, przecież na dźwięk jej nazwiska Cartwrightowie reagują niczym wojskowy koń na dźwięk trąbki wzywającej do ataku

Bardzo interesująca kontynuacja. Cartwrightowie jak zwykle mają kłopoty i jak zwykle ktoś czyha na ich Ponderosę. Z pewnością dadzą sobie radę. Chyba, bo przecież nie jest już to dawne wielkie ranczo. Współczesne pokolenie zachowało wiele cech swoich przodków. Z przyjemnością to zauważyłam. No i piękna dziewczyna. Jak zwykle pojawia się w Ponderosie i sieje spustoszenie w sercu jednego z Cartwrightów. Może minął ich dawny pech i między nią i Benny'm rozwinie się coś pięknego i romantycznego. Początek mieli dobry.
Wracając do pecha tej rodziny, to chyba już dawno minął, wszak skąd by się wzięły kolejne pokolenia CartwrightówCóż, czekam na kolejną część epilogu i nadal ronię łzy, bo to jednak ... epilog, czyli koniec


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6491
Przeczytał: 26 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 22:52, 31 Sie 2018    Temat postu:

Ewelino, dziękuję serdecznie za komentarz. Trzecia część jest w pisaniu Smile Z tym pechem masz rację. W mniejszym lub większym stopniu dotknął prawie wszystkich Cartwrightów z linii Adama. Czy Benny'ego też "zahaczy"? Zobaczymy. Mruga

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Senszen
Moderator artystyczny



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 4224
Przeczytał: 31 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 18:03, 02 Wrz 2018    Temat postu:

Strasznie dużo tego pecha jak na jedną rodzinę Mruga Czekam niecierpliwie na trzecia część, bo bardzo ciekawa jestem, jak rodzinny pech sie zachowa Mruga

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6491
Przeczytał: 26 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 22:43, 09 Wrz 2018    Temat postu:

Niestety, nie udało mi się dotrzymać słowa. Smutny Miał to być ostatni fragment, ale Aderato zaszalała i będzie jeszcze jeden Smutny


Kolacja upływała w miłej, serdecznej atmosferze. Lynn, której życie toczyło się w nigdy niezasypiającym Nowym Jorku z nieukrywaną radością chłonęła wszystko, co ją otaczało. Tu w pensjonacie „Ranczo Ponderosa” wydawało się, że czas zatrzymał się. Było tak jakoś inaczej. Jak? Lynn nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Wiedziała jedno: to miejsce miało jakiś magiczny urok, a do tego zapach, zapach świeżego niczym nieskażonego powietrza, drzew, jeziora. Ten zapach przypominał jej czasy dzieciństwa i wakacje, które spędzała u babci na wsi. Gdy zabrakło tej najserdeczniejszej pod słońcem osoby, nie było już beztroskich szaleństw, leżenia na łące ze wzrokiem utkwionym w przepływających chmurach, ganiania kur i ciągłej nauki dojenia jedynej krowy, jaką miała babcia. Potem był już tylko Nowy Jork i kilkudniowe wypady za miasto z wiecznie zapracowanymi rodzicami, studia, praca i największy błąd jej życia, czyli Troy. Jeszcze rano miała na palcu wielki, jak przepiórcze jajo brylant, a teraz siedziała wśród zupełnie obcych sobie ludzi i była… szczęśliwa. Tylko ten Benny, jakoś tak dziwnie na nią patrzył, jakby miał jej za złe, że się tu zatrzymała. Starała się nie spoglądać mu w oczy, ale było to niezwykle trudne, zwłaszcza, że oczy miał szarozielone o nieprzyzwoicie, jak na mężczyznę, długich, czarnych rzęsach. Ogólnie był przystojnym mężczyzną, ale tak naprawdę Lynn zauroczył jego głos. Bowiem głos Benny miał równie fascynujący, co oczy.
- Cieszę się panno Stoddard, że przyjęła pani zaproszenie na kolację – powiedział Adam Cartwright do nieco zamyślonej Lynn. – Po tych jakże nieprzyjemnych przeżyciach Ponderosa jest najlepszym miejscem na regenerację sił. To balsamiczne powietrze czyni cuda.
- Już uczyniło – odparła z uśmiechem Lynn. – Tu jest tak pięknie, a Tahoe ma niewyobrażalnie przeźroczystą wodę. W dzisiejszych czasach to prawdziwa rzadkość.
- Masz rację - wtrącił Benny. – Tahoe to fenomen sam w sobie. Wysokość, na jakiej się znajduje i występujące tu temperatury hamują rozwój alg, które odpowiedzialne są za mętność wody. Do tego ziemie leżące wokół jeziora są swego rodzaju systemem filtrującym, który potrafi zatrzymać wszelkie osady, dlatego woda jest tu jeszcze czysta.
- Jeszcze?
- Nic nie jest nam dane na zawsze, a ludzie, niestety potrafią prawie wyłącznie niszczyć naturę – odparł zdecydowanie Benny.
- Nie przesadzaj – rzekł Peter. – Tahoe, jak dotąd świetnie daje sobie radę.
- Masz rację, jak dotąd – odparł z sarkazmem Benny. – Jednak z roku na rok przybywa turystów. I nie dziwię się, bo te tereny są wspaniałe. Góry, jezioro, malownicza trasa samochodowa, to wszystko z roku na rok przyciąga coraz więcej ludzi.
- To chyba dobrze – zauważyła Lynn. - Turystyka powinna przynosić zyski, a bez turystów to raczej niemożliwe.
- A szkoda – westchnął Benny.
- No, teraz to zupełnie ciebie nie rozumiem. Prowadzicie pensjonat, czyli czerpiecie zyski z turystyki.
- Owszem, ale my nie działamy agresywnie. Nie niszczymy tej ziemi, tak jak robią to ogromne ośrodki wypoczynkowe.
- Odezwał się rodzinny ekolog – zaśmiał się Peter.
- A ty lepiej siedź cicho – warknął Benny.
- Bo, co?
- Chłopcy uspokójcie się. Co nasz gość sobie o was pomyśli? – Adam spojrzał na wnuków i z politowaniem pokręcił głową.
- Pomyślę, że miłość braterska kwitnie – rzekła Lynn.
- I masz rację – odparł Peter, a zwracając się do brata spytał: - kwitnie, prawda?
- Niekoniecznie – mruknął Benny.
- Mam nadzieję, że nie zaczniecie się znowu kłócić – westchnęła sympatyczna może czterdziestopięcioletnia szatynka.
- Mamo, przecież wiesz doskonale, że dzień bez kłótni to dla Benny’ego i Petera dzień stracony – zaśmiał się Ethan.
- Prosisz się o guza – zauważył od niechcenia Peter.
- Wyjątkowo zgadzam się z bratem – rzekł Benny.
- Rozumiem, że nie interesuje was ciasto czekoladowe, ani szarlotka z bitą śmietaną? – spytała kobieta.
- Ależ ciociu Maggie, jak w ogóle możesz o to pytać – odparł z oburzeniem Peter, po czym uśmiechnąwszy się czarująco dodał: – my zawsze jesteśmy zainteresowani. Prawda, chłopcy?
„Chłopcy” wyjątkowo zgodnie pokiwali twierdząco głowami.
- Widzisz Lynn – rzekła Maggie – wystarczy zaproponować im coś słodkiego i od razu jest spokój. Ethan, chodź ze mną. Pomożesz mi. Najwyższy czas na deser.
- Och, nie – westchnęła dotykając okolic żołądka Lynn. – Wszystko było takie pyszne, ale niczego więcej już nie zmieszczę.
- Musisz – powiedział Ethan – szarlotka z bitą śmietaną to specjalność mojej mamy. Musisz spróbować, bo w przeciwnym razie obrazi się.
- Ethan i tak dostaniesz tylko jeden kawałek – zaśmiała się Maggie.
- Trudno, jakoś to zniosę – westchnął i zrobił smutną minę.
- Będziesz musiał, bo mam do ciebie i Petera sprawę – rzekł Benny. – Wybacz dziadku, robi się późno, a ja muszę porozmawiać z chłopakami. Wiesz, o czym.
- Skoro musisz, to trudno – odparł Adam.
- A, co z ciastem? – spytała zmartwiona Maggie.
- Jak to, co? My zjemy sobie tutaj. Mam nadzieję, że dotrzyma mi pani towarzystwa, panno Stoddard?
- Z chęcią – odparła Lynn – zwłaszcza, że wciąż jeszcze nie wiem skąd wzięła się ta ekscytacja moim nazwiskiem.

- To nie ekscytacja – powiedział Adam, gdy jego wnukowie opuścili salon. - To raczej zaskoczenie z powodu niesamowitego zbiegu okoliczności.
- Nadal nie rozumiem – przyznała Lynn.
- Widzi pani, z naszą rodziną był związany ktoś o nazwisku Stoddard.
- Naprawdę?
- Owszem. Tą osobą była piękna, młoda kobieta. Nazywała się Elizabeth Stoddard. To po części za jej sprawą powstała Ponderosa. Dlatego proszę się nie dziwić naszej reakcji. To przecież niesamowite, że u schyłku istnienia Ponderosy pojawia się osoba o tym samym nazwisku. Wiem, że to z mojej strony nadinterpretacja, ale gdy Benny powiedział mi, jak ma pani na nazwisko, miałem takie dziwne uczucie, jakby historia zatoczyła koło.
- Opowie mi pan tę historię? – Lynn utkwiła w Adamie zaciekawione spojrzenie.
- Naprawdę chce ją pani usłyszeć?
- Bardzo. I nie pani, tylko Lynn.
- Dobrze, Lynn – uśmiechnął się Adam. – Tylko, uprzedzam, że to długa historia.
- Mnie się nigdzie nie śpieszy.
- Maggie, zaparz nam jeszcze mocnej kawy – poprosił Adam. - Przyda się.
- Ależ tato, przed snem?
- No, nie marudź, córeczko. Zaparz. Historia naszej rodziny jest długa, to i trochę nam zejdzie.
- Dobrze tato, zaraz zaparzę – westchnęła Maggie - ale wybaczcie, nie będę wam towarzyszyć. Padam z nóg, a przecież jutro rano przyjeżdżają nowi turyści.
- To może pomogę – zaproponowała Lynn.
- Nie trzeba – uśmiechnęła się Maggie – aż taka zmęczona to nie jestem. Tato, a może przeszlibyście do twojego gabinetu. Tam będzie wam wygodniej.
- Doskonały pomysł – stwierdził Adam. – Panno Stoddard, zapraszam.

- Mój przodek Ben Cartwright pływał, jako pierwszy oficer na statku kapitana Stoddarda – zaczął opowieść Adam, wygodnie usadowiwszy się w fotelu. W drugim, naprzeciwko siedziała Lynn z filiżanką kawy w dłoni. - Ów kapitan miał córkę…
- Elizabeth?
- Tak. Młodzi pokochali się i wkrótce pobrali. Ich małżeństwo jednak nie trwało długo. Elizabeth wydawszy na świat synka Adama zmarła. Przed śmiercią wymusiła na Benie przyrzeczenie, że zrealizuje swe marzenia o ranczo na dalekim Dzikim Zachodzie.
- Ten Ben dał początek pana rodzinie?
- Tak. Historia Cartwrightów zaczyna się od Bena, Elizabeth i ich syna Adama. Gdy Ben wyruszył w drogę po marzenia, był rok tysiąc osiemset trzydziesty, a jego synek był niemowlęciem. Ziemia na Dzikim Zachodzie była wówczas bardzo tania. Zewsząd ciągnęli tam osadnicy, którzy wierzyli, że pogranicze może być dla nich szansą na dobre życie. Zapewne i tak myślał mój przodek. Zanim jednak wraz z synem dotarli do Nevady upłynęło sporo lat. Gdy Ben ponownie się ożenił Adam miał pięć lat. Druga żona Bena, Inger, z pochodzenia Szwedka, była nie tylko dobrą żoną, ale i prawdziwą matką dla małego Adama.
- Razem dotarli do Nevady?
- Niestety, nie. W drodze na osadników napadli Indianie. Doszło do krwawej potyczki, w której Inger została ugodzona strzałą. Umarła na rękach Bena. Jak, pisał w swym dzienniku, nie miał czasu na rozpacz, zwłaszcza, że oprócz Adama z małżeństwa z Inger miał drugiego syna o imieniu Eryk, na którego wszyscy mówili Hoss.
- To okropne, co spotkało Bena – zauważyła Lynn. – Jakieś fatum, czy co?
- Czy fatum? Nie wiem, ale gdy zginęła, spadając z konia, jego trzecia żona Marie można było tak pomyśleć.
- A z tą Marie miał dzieci?
- Tak, chłopca Joseph’a Francisa zwanego Małym Joe.
- Czy ożenił się jeszcze?
- Nie, choć kobiety kręciły się wokół niego. Ben, ciężką pracą stworzył wymarzone ranczo, jedno z największych, jeśli nie największe w Nevadzie. Był bogatym i bardzo szanowanym ranczerem. A Ponderosa, bo tak nazwał swoje ziemie była wręcz wzorcowo prowadzona. Nic, więc dziwnego, że wiele pań chętnie zostałoby panią Cartwright. Mógł w nich wybierać, ale dlaczego nie ożenił się, kto to wie. W każdym razie w swych dziennikach nic o tym nie pisał. Wiadomo tylko, że prawdziwie ojcowską miłością darzył swych trzech synów i dla nich gotów był poświęcić wszystko. Nawet Ponderosę. Kiedyś nawet był tego, blisko, gdy pewien hodowca owiec porwał Adama i zażądał za niego, całego rancza.
- I, co zrobił Ben?
- A, co miał zrobić? Zgodził się, bo dla niego życie syna było najważniejsze.
- Stracili wszystko? – spytała przejęta Lynn.
- Nie, ale byli o krok od tego. Porywacz Adama został zabity i cała historia zakończyła się szczęśliwie.
- Synowie Bena byli wtedy dorośli?
- Tak. I podobnie, jak ich ojciec byli najlepszymi partiami w okolicy. Młodzi, pracowici, bogaci, do tego najstarszy z nich Adam, od którego wzięła się nasza linia rodziny, ukończył architekturę w Bostonie…
- Moja rodzina pochodzi z Bostonu – wtrąciła Lynn – a ja studiowałam prawo na Harvardzie.
- I na pewno byłaś świetną studentką.
- Nie zaprzeczę – odparła z uśmiechem Lynn.
- To tak, jak Adam. Mimo to wrócił do Ponderosy, żeby pomagać ojcu.
- Trochę to dziwne. Skończył studia i to zapewne celująco. Każdy inny na jego miejscu zostałby w Bostonie lub Nowym Jorku. Miasta rozrastały się i na pewno znalazłaby się dobra praca dla młodego, zdolnego architekta.
- Zapewne tak by było, ale Adam był człowiekiem wyjątkowo sumiennym, uczciwym i honorowym. Pomoc rodzinie była jego powinnością.
- Wrócił do Ponderosy?
- Oczywiście, ale nie potrafił ułożyć sobie życia. Przytłoczony obowiązkami, coraz większymi wymaganiami, jakie stawiał mu ojciec, któregoś dnia wyjechał z Ponderosy. Ben nie potrafił się z tym pogodzić, ale nie miał wyjścia. Adam był dorosłym mężczyzną. Miał trzydzieści sześć lat i trochę to dziwnie wyglądało, gdy we wszystkim musiał słuchać ojca. Czy można było mieć mu za złe, że zapragnął żyć na własny rachunek? Jak, każdy człowiek miał marzenia i chciał je zrealizować.
- Udało mu się to?
- Myślę, że tak. Podobnie, jak ojciec przez jakiś czas był marynarzem. Potem ożenił się i miał troje dzieci. Syna Joshuę i bliźnięta Elizabeth i Michaela. Przy czym Mike umarł mając zaledwie kilka dni.
- Kolejne fatum?
- Dlaczego tak myślisz?
- Ben, jego ojciec stracił trzy żony, a on dziecko.
- Lynn, doskonale wiesz, że w dziewiętnastym wieku medycyna nie była na wysokim poziomie. Zdarzało się i to często, że kobiety umierały przy porodach, tak, jak ich nowo narodzone dzieci.
- Oczywiście, że wiem, tak tylko pomyślałam.
- Jeśli było, jakieś fatum, to minęło, gdy Adam ożenił się z Ann. Byli bardzo dobrym małżeństwem, choć początki na to nie wskazywały.
- A to, dlaczego?
- Znasz powiedzenie, że do tanga trzeba dwojga?
- Tak. Czyżby Adam nie kochał swojej żony?
- Ożenił się z nią, bo tak nakazywał mu honor, ale na początku ich wspólnego życia nie kochał jej. Bardzo lubił, ale nie kochał.
- Skąd pan wie?
- Adam podobnie, jak Ben prowadził dziennik.
- Mam rozumieć, że te dzienniki zachowały się? – spytała podekscytowana Lynn.
- I to w całkiem dobrym stanie. Zwłaszcza te prowadzony przez Adama.
- Wiem, że nie powinnam o to prosić, ale czy mogłabym je zobaczyć, przeczytać?
- Tak bardzo cię to interesuje?
- Nawet pan nie wie, jak! Pasjonuję się historią. A zapiski kogoś sprzed blisko dwustu lat to prawdziwa gratka.
- Skoro tak, pokaże ci je później. Teraz pozwól, że dokończę historię mojej rodziny.
- Zmieniam się w słuch – odparła Lynn i nalała do filiżanek kawy.
- Adam i jego rodzina zamieszkała również w Ponderosie. Ich ranczo nazywało się „Silver Clover”. W przeciwieństwie do ojca i braci Adam postawił na hodowlę koni i prawdę mówiąc dobrze na tym wyszedł. Po Adamie ranczo przejął Joshua do spółki z siostrą Elizabeth. Oboje wkrótce założyli rodziny. Wszystko układało się świetnie, ale niestety Joshua stracił żonę. Zmarła przy narodzinach ich syna Joshuy juniora.
- Czyli jednak fatum.
- Skoro się przy tym upierasz – powiedział Adam. – Po dwóch latach Josh ożenił się ponownie i to z przyjaciółką Lizzy, July zwaną przez najbliższych Cookie.
- Bardzo słodko.
- A żebyś wiedziała – Adam uśmiechnął się. – Jej ojciec miał także słodkie imię. Nazywał się Candy.
- A jakie było jego prawdziwe imię?
- Właśnie takie, Candy. Ojciec July początkowo nie był zadowolony z tego związku. Obawiał się, że Josh unieszczęśliwi jego córkę. Okazało się, że mimo różnicy wieku świetnie się dogadywali. Mieli dwoje dzieci: Agnes i Johna. Cookie była wspaniałą, czułą matką. Szczególnie dużo uwagi poświęcała Josh’owi jr. Kochała, go, jak własne dziecko, a on odwdzięczył się jej prawdziwie synowską miłością. I to był mój dziadek.
- Dziadek?
- Tak. To on zaszczepił we mnie miłość do Ponderosy. W przeciwieństwie do mojego ojca, ja nie wyobrażałem sobie życia poza Nevadą.
- Co się stało z pana rodzicami?
- Ojciec zginął, w Korei, w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym trzecim roku. Miałem wtedy trzy latka. Moja mama nigdy już nie wyszła za mąż, a ja, skończyłem studia, ożeniłem się i dochowałem się dwójki dzieci: syna Marka i córki Margaret, którą już poznałaś.
- Jest bardzo miła. A czy ojca Benny’ego też będę mogła poznać?
- Nie – odparł Adam, zmieniwszy się na twarzy. – Trzy lata temu rodzice Benny’ego zginęli w wypadku samochodowym.
- Przepraszam. Nie wiedziałam. Bardzo przepraszam – rzekła wstrząśnięta Lynn.
- Skąd mogłaś wiedzieć. Wracali do domu, do Ponderosy. Wjechał w nich truck. Kierowca zbiegł z miejsca wypadku. Nigdy, go nie znaleziono. Wszyscy to bardzo przeżyliśmy.
- A pana żona? Nic pan o niej nie mówi.
- Rozwiedliśmy się. Śmierć rodziców Benny’ego była pretekstem do rozstania, ale tak naprawdę od wielu lat żyliśmy nie razem, ale obok siebie. Chyba nigdy tak naprawdę nie kochaliśmy się. Teraz przynajmniej wiem, że Valerie jest szczęśliwa. Mogła poświęcić się wreszcie temu, co tak naprawdę jest dla niej najważniejsze: ekologii.
- A rodzina?
- Rodzina… - Adam zadumał się. – No, cóż każdy ma inne priorytety, ale nie mówmy już o tym.
- Wspominał pan, że Ponderosa była ogromna.
- Owszem. Ben skupił w swoich rękach ogrom ziemi. To były najlepsze pastwiska, lasy, ogromne stada bydła. Do tego on i jego synowie mieli udziały w kopalniach srebra. Jak na tamte czasy byli ludźmi bardzo majętnymi. Majętnymi i poważanymi. Ben nawet kandydował na stanowisko gubernatora Nevady, ale w końcu zrezygnował. W swych pamiętnikach podkreślał, jak wielkie znaczenie ma dla niego rodzina, a przede wszystkim synowie. Zrezygnował z kariery politycznej właśnie ze względu na synów. Był z nich bardzo dumny. A oni podobnie, jak ojciec kochali tę ziemię i robili wszystko, żeby nikt im jej nie zabrał. Tyle tylko, że przyszedł kryzys i część ziemi musieli sprzedać.
- Co na to Ben?
- To było już po jego śmierci. Rozpoczynał się nowy wiek, który przyniósł kolosalne zmiany. Cartwrightowie nie mieli wyjścia i musieli się do nich dostosować.
- To znaczy, że zaczęli wyzbywać się ziemi.
- Tak. Wyobrażam sobie ile to musiało ich kosztować. Tak na dobrą sprawę w mocno okrojonej Ponderosie został Adam i jego rodzina.
- A, co się stało z jego braćmi? – spytała zaciekawiona Lynn.
- Hoss zmarł w sierpniu tysiąc dziewięćset szóstego roku. Już wcześniej chorował, ale po tym, jak jego syn Daniel zginął w wielkim trzęsieniu ziemi w San Francisco, ostatecznie się załamał. Wtedy to jego żona Edna zmuszona była sprzedać należącą do nich część Ponderosy. Przeniosła się do córki Inger, która wraz z mężem i dziećmi mieszkała w Filadelfii. Z dzienników Adama dowiedziałem się, że do końca swych dni utrzymywała kontakty z rodziną męża, ale nigdy już nie przyjechała do Ponderosy.
- A najmłodszy z braci, co z nim się stało?
- Mały Joe, młodszy od Adama o dwanaście lat, ożenił się z Aurorą Rampling, której stryj i opiekun był bardzo bogatym i ustosunkowanym człowiekiem. Para miała cztery córki. Wszystkie szczęśliwie wyszły za mąż i rozjechały się po kraju. Jedna z nich o imieniu Jenny była żoną dyplomaty i większość życia spędziła w Londynie. Joe i Aurora około tysiąc dziewięćsetnego roku przeprowadzili się do Napa w Kalifornii. Odziedziczyli tam po stryju Aurory winnicę, która wyobraź sobie, funkcjonuje po dziś dzień. Swoją część Ponderosy, wydzierżawili córce Adama. Elizabeth i jej brat Josh włożyli dużo wysiłku w to, żeby utrzymać „Silver Clover”.
- Czy to nazwa ich część Ponderosy?
- Tak. Podobno Josh, gdy był mały, wymyślił tę nazwę. Hodowali konie i całkiem nieźle sobie radzili. Ich stadnina znana była na całym Zachodnim Wybrzeżu, a konie startowały w najważniejszych gonitwach. Można powiedzieć, że w porównaniu z braćmi, Adam i jego dzieci dawali sobie świetnie radę.
- Co więc się stało, że Ponderosa jest, jaka jest?
- Los, historia, życie – odparł, uśmiechając się smutno Adam.
- A coś bliżej? – spytała cicho Lynn.
- Początek dwudziestego wieku był niezwykle ciężkim i tragicznym okresem w historii świata. Wojny, różne kataklizmy i wielki kryzys z lat trzydziestych, który dotknął wszystkie dziedziny gospodarki, nie pozostały bez wpływu na Ponderosę. Zwłaszcza wielki kryzys przyczynił się do ruiny rodziny Cartwrightów. Z pokolenia na pokolenie ziemi było coraz mniej, aż wreszcie został ten pensjonat z dostępem do jeziora Tahoe. A i on niedługo może przestanie istnieć. Powstanie tu pewnie jedno z tych super nowoczesnych miejsc odnowy biologicznej, czy czegoś równie eleganckiego.
- Co też pan mówi? – Lynn była wyraźnie zaskoczona. – Chyba nie narzekacie na brak gości?
- Co to, to nie. Mamy stałych i zaprzyjaźnionych bywalców. Jakoś do tej pory dawaliśmy sobie radę, ale niestety jest coraz trudniej i być może jeszcze w tym roku przestaniemy być właścicielami „Rancza Ponderosa”. – Adam westchnął, po czym szybko dodał: – przepraszam, nie powinienem ci tego mówić. W gruncie rzeczy, to przecież nie twoja sprawa. Sam nie wiem, co mnie naszło. Może to wina pisma z banku, a może to twoje nazwisko. Wybacz, ale starzy ludzie tak już mają. Lubią wspominać.
- Po pierwsze nie jest pan stary, po drugie bardzo lubię wspomnienia i mam nadzieję, że pozwoli mi pan rzucić okiem na dzienniki Cartwrightów, po trzecie wreszcie, o co chodzi z tym bankiem? Proszę powiedzieć. Zapewniam, że może mi pan zaufać.
Adam uważnie przyglądał się dziewczynie. Czuł do niej sympatię, ale czy mógł zwierzyć się jej ze swoich kłopotów, a właściwie życiowej porażki. Lynn tymczasem w napięciu czekała na odpowiedź Adama. Sama nie wiedziała, dlaczego tak nagle poczuła wewnętrzną potrzebę udzielenia pomocy mężczyźnie, o którego istnieniu jeszcze rano nic nie wiedziała. Coś mówiło jej, że to cudowne miejsce nad Tahoe warte jest wszystkiego. I jeśli ona, Lynn, będzie mogła pomóc Cartwrightom, to zrobi to i już.
- Nie powinienem, ale dobrze posłuchaj. Jeszcze wczoraj byłem pewien, że jestem właścicielem tej małej Ponderosy.
- A dziś?
- Dziś już nie mam takiej pewności. Dostałem pismo z banku informujące, że od kilku miesięcy zalegam ze spłatami rat i nie odpowiadam na ich monity.
- A faktycznie tak jest?
- Skądże. Wszystkie płatności realizowane są na bieżąco. Nasza księgowa, co miesiąc przesyła nam raporty i wszystko jest w porządku. Przelewy wychodziły od nas terminowo.
- Skoro tak, to może jest to zwykła pomyłka. Rozmawiał pan z księgową?
- Próbowałem, ale jest nieosiągalna. Nie odbiera telefonu. Podobno wyjechała do Carmel.
- I nie uprzedziła pana wcześniej. Nie wydaje się to panu dziwne?
- Czy ja wiem? Pracuje dla nas od pięciu lat i jak do tej pory nie mieliśmy do niej żadnych zastrzeżeń. Pracowita, sumienna. Oprócz nas prowadzi kilka mniejszych firm. Gdyby nie była fachowcem nikt by jej nie zatrudnił.
- No, tak to logiczne. Szkoda, że nie można zajrzeć do jej komputera.
- Niestety, ale Benny jest informatykiem, więc może uda mu się coś wyjaśnić. Jak go znam to teraz wraz z Peterem i Ethanem sprawdzają wszystkie raporty, które wpłynęły do nas drogą elektroniczną.
- Panie Adamie, czy mogłabym zerknąć na umowę, jaką zawarł pan z bankiem. Jestem prawnikiem i znam się na tego typu umowach.
- Proszę bardzo. To żadna tajemnica. – Adam wstał z fotela i podszedł do regału stojącego w rogu jego gabinetu. Z górnej półki zdjął segregator. Otworzył go i przerzucił kilka pism. Znalazłszy to, czego szukał wrócił do Lynn.
- Proszę, zobacz sama, to standardowa umowa – powiedział podając jej dokument. Lynn pobieżnie go przejrzała.
- Na pierwszy rzut oka wydaję się, że nie ma w niej nic nadzwyczajnego, chociaż warunki spłaty są bardzo wyśrubowane. No i oprocentowanie też pozostawia wiele do życzenia.
- Owszem, ale nie mieliśmy innego wyboru. Okoliczności zaciągnięcia kredytu były szczególne.
- To znaczy?
- Cztery lata temu zima była wyjątkowo mroźna z dużymi opadami śniegu.
- Pamiętam. W Nowym Jorku też tak było. Miasto tonęło w śniegu. Przez kilka dni było sparaliżowane, a służby miejskie zupełnie bezradne.
- No właśnie. Pod wpływem śniegu zarwał się dach pensjonatu i uszkodzone zostało poddasze. Istniało nawet ryzyko uszkodzenia ostatniego piętra. Trzeba był działać szybko. Nie muszę dodawać, że tego typu naprawy są niezwykle kosztowne. Nie mieliśmy wyjścia i wzięliśmy kredyt.
- Niekorzystny, panie Adamie. Czy pański prawnik widział tę umowę?
- Oczywiście. To nie tylko mój prawnik, ale i przyjaciel rodziny.
- Dziwię się więc, że nie odradził panu tego kredytu. Jego spłata wraz z odsetkami stanowi ogromne wyzwanie. I to pod zastaw Ponderosy. To bardzo ryzykowne.
- Lynn, ale my naprawdę nie mieliśmy wyjścia.
- Wierzę. Czy oprócz umowy podpisywał pan jakieś aneksy?
- Dwa razy. Wszystkie dokumenty są w tym segregatorze.
- Mogę przejrzeć?
- Proszę, ale nic w tych papierach nie znajdziesz – odparł Adam.
- To się jeszcze okaże. Potrzebny mi będzie komputer.
- Możesz skorzystać z mojego. Jest faks, gdyby był potrzebny, a drukarka ma wbudowany skaner.
- Dziękuję, przyda się – zapewniła Lynn. – A i jeszcze jedno, czy mógłby pan podać mi nazwiska księgowej i prawnika?

- Tato, tak pokrótce przedstawia się sytuacja. Proszę pomóż mi. Prześlę ci te dokumenty. Rzuć na nie okiem. Wydaje mi się, że komuś bardzo zależy na przejęciu własności Cartwrightów.
- Dziecko, w co ty się znowu wpakowałaś? – głos pana Stoddarda wyrażał zatroskanie.
- W nic takiego. Chcę im po prostu pomóc. Tylko tak mogę im się odwdzięczyć, za to, co zrobili dla mnie po tym, jak Troy zostawił mnie na środku drogi.
- Zawsze uważaliśmy z mamą, że nie pasujecie do siebie. Szkoda, że w ten sposób musiałaś się o tym przekonać.
- Tato…
- Już dobrze nic nie mówię - westchnął pan Stoddard. - Prześlij mi tę umowę.
- Ale zerkniesz na nią od razu? To bardzo pilna sprawa.
- Jak wszystkie twoje sprawy. Coś jeszcze?
- Sprawdzisz mi tego prawnika Cartwrightów? To Henry Crais, wieloletni przyjaciel rodziny.
- Skoro to przyjaciel rodziny to…
- Tato, umowa i aneksy są tak skonstruowane, że prędzej, czy później kredytobiorca nie będzie w stanie dotrzymać terminów płatności. Crais musiał doskonale o tym wiedzieć. Pytanie tylko, dlaczego wmanewrował swojego przyjaciela w tak niekorzystny kredyt?
- Lynn, to bardzo poważny zarzut.
- Tato, zdaję sobie z tego sprawę, dlatego sprawdź go dla mnie i tę księgową Norę Hickman.
- Mam jakieś inne wyjście? – jęknął pan Stoddard.
- Nie. Kocham cię tato i będę czekać na twój telefon.
- Lynn, ale to potrwa.
- Wiem i będę czekać na twój telefon, a poza tym mam coś do poczytania.
- W porządku. Zrobię, co będę mógł. Do usłyszenia córeczko.
- Pa, tato.
Po skończonej rozmowie, Lynn natychmiast wysłała ojcu wszystkie dokumenty. Potem jeszcze raz przestudiowała umowę i aneksy do niej. Na kartce, którą podzieliła na dwie kolumny wypisała plusy i minusy kredytu, jaki zaciągnął Cartwright. W jej ocenie tych pierwszych właściwie nie było. Przeciągnęła się i sięgnęła po dzbanek z kawą. Wtedy usłyszała dźwięk przychodzącej poczty. Otworzyła wiadomość: Chyba masz rację. To dziwna sprawa. Mama uruchomiła już Grega i Lee. Są najlepsi. Będziemy cię informować na bieżąco. Uściski. Tata. Po chwili przyszła jeszcze jedna wiadomość: Troy, to straszny dupek. Dobrze zrobiłaś córeczko. Kocham cię. Mama.
Lynn uśmiechnęła się z czułością. Miała wspaniałych rodziców. Wiedziała, że zawsze może na nich liczyć. Dali jej dużo mądrej miłości, i mieli do niej bezgraniczne zaufanie. Byli nie tylko jej rodzicami, ale także najlepszymi przyjaciółmi.
Dochodziła pierwsza po północy, gdy Lynn wypiwszy filiżankę kawy usiadła przy biurku Adama Cartwrighta, na którym leżały trzy bardzo stare notesy i para białych, bawełnianych rękawiczek. Lynn założyła je i sięgnęła po pierwszy z notesów. Był to dziennik Bena Cartwrighta. Pierwszy wpis pochodził z tysiąc osiemset trzydziestego roku i zaczynał się od słów: Moja Lizz odeszła. Jak mam teraz bez niej żyć? Zostaliśmy z Adamem zupełnie sami. Kapitan Stoddard powiedział, żebym nie rozpaczał, bo ona by tego nie chciała. Co mam robić? Jechać w nieznane z maleńkim dzieckiem? Co robić?
Lynn z wypiekami na twarzy chłonęła zapiski Bena. Oczarowała ją jego szlachetność i uczciwość oraz to, z jakim oddaniem troszczył się o małego synka. Często w swych zapiskach wracał pamięcią do zmarłej żony, a wtedy Lynn czuła się tak, jakby doskonale ją znała. Wzruszyła ją opowieść o tym, jak poznał drugą żonę i jak urodził mu się syn Eryk. Tyle ciepła i nadziei płynęło z jego dziennika, nadziei na nowe, lepsze życie, które zniweczyła indiańska strzała. Płakała czytając o jego rozpaczy po stracie drugiej żony. Z każdą stroną tego niesamowitego dziennika poznawała coraz bliżej rodzinę Cartwrightów i coraz lepiej rozumiała ich miłość do Ponderosy. Świtało, gdy sięgnęła po trzeci z dzienników. Ten należał do syna Bena, Adama. Czytając jego zapiski odniosła wrażenie, że był to mężczyzna niezwykle dumny o dalece rozwiniętym poczuciu sprawiedliwości. Całe jego życie było niezwykle fascynujące. Nieomal zazdrościła jego żonie, Ann tak dobrego i oddanego męża. Pomyślała, że w dzisiejszych czasach nie ma już takich mężczyzn. W dzienniku Adama znalazła też informacje, o początkach upadku Ponderosy i przyczynach wyludnienia Virginia City.
Wreszcie na jednej z ostatnich stron przeczytała:

Silver Clover, dnia 4 maja 1908 r.
Zabrali mi ją, zabrali mi moją Ann. Do końca trzymałem ją w ramionach. Odeszła dziś nad ranem. Już wie, jak jest po drugiej stronie strachu. Mam nadzieję, że będzie tam na mnie czekać. Nie chcę i nie mogę bez niej żyć. Ann, kochana tak mi źle bez ciebie…


Po twarzy Lynn płynęły łzy. Miała już zamknąć dziennik Adama, gdy na następnej stronie zauważyła wpis dokonany innym charakterem pisma:

Silver Clover, dnia 14 września 1908 r.

Dziś wieczorem odszedł mój ojciec… mój tata, Adam Cartwright. Ludzie mówią, że serce pękło mu z tęsknoty za moją mamą. Wiem, że tak było.
Joshua Cartwright


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pon 16:46, 10 Wrz 2018, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 10:52, 10 Wrz 2018    Temat postu:

Ufff! To bardzo dobrze, że epilog będzie dłuższy. Ja krzyczę "więcej! Więcej!
Sporo spraw pozostało nierozwiązanych. Na szczęście ze wspomnień, dzienników itd. można się dowiedzieć jak potoczyły się losy naszych ulubionych bohaterów.

Cytat:
Wiedziała jedno: to miejsce miało jakiś magiczny urok, a do tego zapach, zapach świeżego niczym nieskażonego powietrza, drzew, jeziora. Ten zapach przypominał jej czasy dzieciństwa i wakacje, które spędzała u babci na wsi. Gdy zabrakło tej najserdeczniejszej pod słońcem osoby, nie było już beztroskich szaleństw, leżenia na łące ze wzrokiem utkwionym w przepływających chmurach, ganiania kur i ciągłej nauki dojenia jedynej krowy, jaką miała babcia. Potem był już tylko Nowy Jork i kilkudniowe wypady za miasto z wiecznie zapracowanymi rodzicami, studia, praca i największy błąd jej życia, czyli Troy. Jeszcze rano miała na palcu wielki, jak przepiórcze jajo brylant, a teraz siedziała wśród zupełnie obcych sobie ludzi i była… szczęśliwa.

Lynn od razu uległa magii Ponderosy
Cytat:
- Rozumiem, że nie interesuje was ciasto czekoladowe, ani szarlotka z bitą śmietaną? – spytała kobieta.
- Ależ ciociu Maggie, jak w ogóle możesz o to pytać – odparł z oburzeniem Peter, po czym uśmiechnąwszy się czarująco dodał: – my zawsze jesteśmy zainteresowani. Prawda, chłopcy?
„Chłopcy” wyjątkowo zgodnie pokiwali twierdząco głowami.
- Widzisz Lynn – rzekła Maggie – wystarczy zaproponować im coś słodkiego i od razu jest spokój. Ethan, chodź ze mną. Pomożesz mi. Najwyższy czas na deser.

Cartwrightowie zawsze byli łakomczuszkami
Cytat:
- Widzi pani, z naszą rodziną był związany ktoś o nazwisku Stoddard.
- Naprawdę?
- Owszem. Tą osobą była piękna, młoda kobieta. Nazywała się Elizabeth Stoddard. To po części za jej sprawą powstała Ponderosa. Dlatego proszę się nie dziwić naszej reakcji. To przecież niesamowite, że u schyłku istnienia Ponderosy pojawia się osoba o tym samym nazwisku. Wiem, że to z mojej strony nadinterpretacja, ale gdy Benny powiedział mi, jak ma pani na nazwisko, miałem takie dziwne uczucie, jakby historia zatoczyła koło

To się często zdarza
Cytat:
Po Adamie ranczo przejął Joshua do spółki z siostrą Elizabeth. Oboje wkrótce założyli rodziny. Wszystko układało się świetnie, ale niestety Joshua stracił żonę. Zmarła przy narodzinach ich syna Joshuy juniora.
- Czyli jednak fatum.
- Skoro się przy tym upierasz – powiedział Adam. – Po dwóch latach Josh ożenił się ponownie i to z przyjaciółką Lizzy, July zwaną przez najbliższych Cookie.

O! Josh i Cookie! Super. Bardzo fajna parachoć oczywiście szkoda matki Joshuy juniora
Cytat:
Ojciec July początkowo nie był zadowolony z tego związku. Obawiał się, że Josh unieszczęśliwi jego córkę. Okazało się, że mimo różnicy wieku świetnie się dogadywali. Mieli dwoje dzieci: Agnes i Johna. Cookie była wspaniałą, czułą matką. Szczególnie dużo uwagi poświęcała Josh’owi jr. Kochała, go, jak własne dziecko, a on odwdzięczył się jej prawdziwie synowską miłością. I to był mój dziadek.

Dlaczego unieszczęśliwi? Oboje do siebie idealnie pasowaliTeraz wiadomo, kto był przodkiem Benny'ego i Adama.
Cytat:
Rozpoczynał się nowy wiek, który przyniósł kolosalne zmiany. Cartwrightowie nie mieli wyjścia i musieli się do nich dostosować.
- To znaczy, że zaczęli wyzbywać się ziemi.
- Tak. Wyobrażam sobie ile to musiało ich kosztować. Tak na dobrą sprawę w mocno okrojonej Ponderosie został Adam i jego rodzina.

No tak. Jak zwykle to Adam był na posterunku, to jest w swoim miejscu, czyli w Ponderosie
Cytat:
- Hoss zmarł w sierpniu tysiąc dziewięćset szóstego roku. Już wcześniej chorował, ale po tym, jak jego syn Daniel zginął w wielkim trzęsieniu ziemi w San Francisco, ostatecznie się załamał. Wtedy to jego żona Edna zmuszona była sprzedać należącą do nich część Ponderosy. Przeniosła się do córki Inger, która wraz z mężem i dziećmi mieszkała w Filadelfii. Z dzienników Adama dowiedziałem się, że do końca swych dni utrzymywała kontakty z rodziną męża, ale nigdy już nie przyjechała do Ponderosy.

Potomkowie z linii Hossa oddalili się od Ponderosy
Cytat:
- Mały Joe, młodszy od Adama o dwanaście lat, ożenił się z Aurorą Rampling, której stryj i opiekun był bardzo bogatym i ustosunkowanym człowiekiem. Para miała cztery córki. Wszystkie szczęśliwie wyszły za mąż i rozjechały się po kraju. Jedna z nich o imieniu Jenny była żoną dyplomaty i większość życia spędziła w Londynie. Joe i Aurora około tysiąc dziewięćsetnego roku przeprowadzili się do Napa w Kalifornii. Odziedziczyli tam po stryju Aurory winnicę, która wyobraź sobie, funkcjonuje po dziś dzień. Swoją część Ponderosy, wydzierżawili córce Adama. Elizabeth i jej brat Josh włożyli dużo wysiłku w to, żeby utrzymać „Silver Clover”.

Linia Joe też szukała swojego miejsca gdzie indziej
Cytat:
- Początek dwudziestego wieku był niezwykle ciężkim i tragicznym okresem w historii świata. Wojny, różne kataklizmy i wielki kryzys z lat trzydziestych, który dotknął wszystkie dziedziny gospodarki, nie pozostały bez wpływu na Ponderosę. Zwłaszcza wielki kryzys przyczynił się do ruiny rodziny Cartwrightów. Z pokolenia na pokolenie ziemi było coraz mniej, aż wreszcie został ten pensjonat z dostępem do jeziora Tahoe. A i on niedługo może przestanie istnieć.

No tak! Na światowe kataklizmy i Cartwrightowie nie poradzą
To była pierwsza część komentarza. Za 1, może dwie godziny wstawię następną


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 67, 68, 69, 70, 71  Następny
Strona 68 z 71

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin