Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Po drugiej stronie strachu
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 14, 15, 16 ... 69, 70, 71  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 22:23, 04 Wrz 2017    Temat postu:

Adam zastosował najlepszą (i skuteczną) terapię. Ann wyraźnie się ożywiła. Zabawne jest to, że marynarz teraz "dmucha na zimne" i uważa, że terapeutka ,(a nie terapeuta) powinna opiekować się Ann. Jak widać wyciągnął wnioski. Właściwe wnioski. Bardzo ciepły odcinek. Ciekawy ... ale ja się martwię o Josha ... kiedy? Kiedy? Kiedy się wyjaśni co z chłopcem?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 18:39, 05 Wrz 2017    Temat postu:

Josh, dopóki Joe wykonuje polecenia Paco jest bezpieczny Mruga a tak poważnie mówiąc to postaram się w najbliższych dniach wkleić kolejny odcinek, choć przyznam się, że ostatnio pisanie idzie mi jakoś kiepsko Smutny Może to przez te moje zatoki.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 21:26, 05 Wrz 2017    Temat postu:

Dopiero w najbliższych dniach O rany...

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Wto 21:27, 05 Wrz 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 10:45, 06 Wrz 2017    Temat postu:

Ewelino wiem, że to nie zrekompensuje Twojej straty, ale w ramach pocieszajki wklejam odcinek z Adasiem. Na wyjaśnienie sprawy z Joshem trzeba będzie jeszcze troszeczkę poczekać... może do jutra.

Adam po opuszczeniu sali chorych niespokojnie chodził po szpitalnym korytarzu. Niby doktor Patterson zapewnił go, że najgorsze minęło i nic już Ann nie zagraża, ale Adam nie potrafił wyzbyć się złych przeczuć. Zwłaszcza bóle głowy, które nękały Ann, a teraz jeszcze i senne koszmary, na które się uskarżała mocno go niepokoiły. Wiedział, że Ann nie wyzdrowieje z dnia na dzień i zanim stanie w dosłownym tego słowa znaczeniu na własnych nogach, musi upłynąć sporo czasu. Wymagało to przede wszystkim ogromnej cierpliwości, a tego właśnie teraz Adamowi brakowało. Gdy zrozumiał, na czym mu najbardziej w życiu zależy zapragnął to mieć natychmiast. Nie chciał czekać ani chwili. Tak jakby bał się, że zły los kolejny raz zakpi sobie z jego marzeń. Chciał wynagrodzić Ann te wszystkie lata. Już nie miał do niej pretensji, że zataiła przed nim istnienie ich dziecka. Pragnął jednego, stworzyć prawdziwy dom może nawet drugą Ponderosę. Tyle tylko, że jego Ponderosa byłaby inna, pełna ciepła i miłości, zapachu ciasta upieczonego przez ukochaną kobietę, radosnych dziecięcych głosów i tupotu małych nóg.
Adam na chwilę przystanął. Ukochana kobieta? – pomyślał – czy to naprawdę Ann? A jeżeli się mylę? Jak wówczas będzie wyglądało nasze życie? Nie mogę jej skrzywdzić. Josh nigdy by mi tego nie wybaczył. Muszę ją stąd zabrać, najszybciej jak to możliwe. Od tych miejsc, od tych ludzi, a zwłaszcza od Tuckera. O masz! O wilku mowa…
Jak na życzenie na końcu korytarza ukazała się wysoka postać detektywa Rogera Tuckera. I on nieomal od razu spostrzegł Adama. Od pamiętnej sprzeczki starali się unikać swojego towarzystwa. Tucker widząc jak na widok Adama zareagowała Ann nie miał żadnych wątpliwości, że jego szanse u kobiety zmalały do zera. I dziwne, bo nie było to tak bolesne, jak się spodziewał. Nagle zrozumiał, że nie kocha Ann. Bardzo ją lubi, lecz nie kocha. Zaskoczony tym odkryciem po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuł się naprawdę dobrze. Nie bez znaczenia był tu fakt, że coraz częściej w jego myślach pojawiała się pewna młoda brunetka o niezwykle dużych, czarnych i błyszczących oczach. Prawdą, bowiem było, że panna Aurora Rampling niepostrzeżenie wdarła się do serca dzielnego detektywa. Sama zainteresowana, byłaby niewątpliwie szczęśliwa gdyby tylko się o tym dowiedziała.
Tymczasem jednak obaj panowie stali naprzeciwko siebie obrzucając się niezbyt przyjaznymi spojrzeniami. Pierwszy nie wytrzymał Adam.
- Tucker, co tu robisz? – spytał nie ukrywając głębokiego niezadowolenia.
- Przyszedłem w odwiedziny do mojej przyjaciółki. Co może mi zabronisz do niej wejść? Teraz ty będziesz decydował, co dla niej dobre?
- Nie mam takiego zamiaru – odparł prostując się Adam. – A nie wejdziesz do Ann tylko, dlatego, że jest u niej doktor Patterson. Rozumiesz?
- Rozumiem – powiedział spuściwszy nieco z tonu Roger. – Właściwie to najpierw z tobą powinienem porozmawiać.
- Kiedy i gdzie?
- Teraz i tam – odparł Tucker wskazując ławkę stojącą pod oknem. – To nie zajmie dużo czasu.
- Słucham, o co chodzi? – powiedział Adam, gdy już obaj usiedli.
- O bezpieczeństwo Ann i pani Emily.
- Mów.
- Zakończono właśnie śledztwo w sprawie podpalenia sklepu pani Stanton.
- Nareszcie – powiedział z ulgą Adam. - Wiadomo, kto to zrobił?
- Tak. Podpalaczem okazał się August Richter, dobry znajomy pani Emily i właściciel kawiarenki znajdującej się niedaleko jej sklepu.
- Tej małej przytulnej ciastkarni?
- Owszem.
- Rozumiem, że policja go złapała?
- Tak, ale Richter im uciekł.
- Co takiego?! - krzyknął wzburzony Adam. - Jak w ogóle mogło do tego dojść?
- W areszcie na posterunku policji brakowało wolnej celi. Postanowiono go przewieść do miejskiego więzienia. Uciekł z więziennej karetki obezwładniając pilnującego go policjanta.
- Jak to możliwe? Chyba był skuty?
- Gdy wyprowadzano go z posterunku miał kajdanki. Widziałem to na własne oczy – odparł Tucker.
- To, co u licha się stało?
- Na razie nie wiadomo.
- A co powiedział ten policjant, którego obezwładnił Richter?
- Nic.
- Jak to nic?
- Richter, go zabił. On jest szalony, nieobliczalny. Jeszcze w trakcie przesłuchania odgrażał się, że zabije panią Emily i wszystkie kobiety pracujące w tym, jak się wyraził, przeklętym sklepie. Są podstawy by sądzić, że nie były to pogróżki. Dopóki będzie na wolności panie nie mogą czuć się bezpiecznie. Richter w czasie przesłuchania przyznał, że podpalając sklep pani Stanton doskonale wiedział, kto jest w środku.
- Wiedział, że tam są kobiety i dziecko?
- Tak. Zrobił to z premedytacją. Powiedział nawet, że byłby szczęśliwy, gdyby „ta sprzedajna, fałszywa suka zginęła w płomieniach”. Tak się wyraził o pani Emily. Dodał, że na razie musi mu wystarczyć spalenie sklepu i to, co stało się z Ann. Przyznał, że gdyby miał taką możliwość bardziej przyłożyłby się do tej roboty.
- To teraz ma taką możliwość – stwierdził Adam. – Jakie kroki podjęła policja?
- Szukają go, ale sam wiesz, jak to jest. Miasto duże, przestępczość również, a funkcjonariuszy jak na lekarstwo. Wystarczy, że zaciągnie się na jakąś szemraną łajbę i szukaj wiatru w polu. Jednak równie dobrze mógł gdzieś się przyczaić. Czeka na dogodny moment, żeby uderzyć i dokończyć dzieła.
- Rozumiem, że na żadną ochronę ze strony policji nie ma, co liczyć?
- Dobrze rozumiesz. Wszystkie panie z wyjątkiem Ann zostały już poinformowane, że podpalacz uciekł i że groził im śmiercią. Panią Emily zawiozłem do rezydencji Magnusa Ramplinga. Razem z panną Rampling będą tam bezpieczne. Ta rezydencja to prawdziwa forteca. Emmę krawcową narzeczony wywiózł do rodziny w Carmel. Pozostaje tylko Ann.
- Będę przy niej cały czas? – zapewnił Adam.
- To nie wystarczy. Przecież kiedyś będziesz musiał się przespać. Poza tym nie mamy pewności, czy ten Richter gdzieś tu nie krąży. Tak jak mówiłem to szalony, nieprzewidywalny człowiek. Najlepiej byłoby gdybyś wywiózł stąd Ann. Możliwie jak najdalej od San Francisco.
- Miałem taki zamiar, ale nie wcześniej niż po zdjęciu jej gipsu z nóg. A nawet wtedy nie wiem, czy doktor Patterson wyraziłby zgodę na podróż do Ponderosy. To daleka droga.
- To tam chciałeś ją zabrać – stwierdził nagle posmutniały Roger.
- Dziwisz się? W Ponderosie jest Josh. Gdzie indziej miałbym zabrać Ann?
- No, tak. To zupełnie zrozumiałe. Zresztą to już nie moja sprawa. Zależy mi tylko na bezpieczeństwie mojej przyjaciółki.
- Co w związku z tym proponujesz? – spytał Adam.
- Będziemy na zmianę dyżurować przy łóżku Ann. Ani minuty nie może pozostać sama. Musisz pogodzić się z moją tu obecnością i dla dobra Ann przełkniesz tę gorzką pigułkę – powiedział Tucker z niejaką satysfakcją rejestrując niezadowolony wyraz twarzy Cartwrighta. – Oprócz mnie będą nad nią czuwać jeszcze trzej moi koledzy.
- Znają się na rzeczy?
- A jak myślisz? – Roger spojrzał kpiąco na Adama. – To doświadczeni detektywi.
- Wybacz. Nie miałem nic złego na myśli.
- W porządku. Miałeś prawo zapytać.
- Co jeszcze możemy zrobić?
- Musimy jak najdelikatniej powiedzieć o wszystkim Ann.
- To nie będzie łatwe zadanie – westchnął Adam.
- Trudno się z tobą nie zgodzić, ale sam wiesz, że to konieczne.
- Tak, chyba, że…
- Co takiego?
- Chodź – powiedział Adam podrywając się z ławki. – Musimy natychmiast porozmawiać z doktorem Pattersonem. Być może znalazłem wyjście z sytuacji.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Śro 21:35, 06 Wrz 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 21:21, 06 Wrz 2017    Temat postu:

Roger szybko i łatwo odpuścił. Rzeczywiście źle ocenił swoje relacje z Ann. Łączyła ich nie miłość a przyjaźń. No i podziałały tu piękne oczy Aurory. Adam cały czas myśli ... kombinuje ... ale dobrze, że myśli o bezpieczeństwie Ann. To ich zwiąże. Jeszcze bardziej. Bardzo fajny odcinek. Dziękuję za wcześniejsze wklejenie.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 21:49, 06 Wrz 2017    Temat postu:

Roger tak bardzo chciał zapomnieć o byłej narzeczonej, że sympatię i przyjaźń wziął za miłość. A z kolei Adam, jak to Adam Mruga nie byłby sobą gdyby nie zaczął myśleć, analizować... on już tak ma i raczej się nie zmieni. Wesoly

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 11:12, 08 Wrz 2017    Temat postu:

Wracamy do Ponderosy, do Małego Joe i Josha...


Tymczasem w Ponderosie Joseph pod czujnym okiem Dicka najpierw przygotował dla swych nieproszonych gości paczki z prowiantem i napełnił bukłaki wodą, a następnie poszedł do stajni osiodłać konie. Był to dobry moment do ucieczki, bo Rodrigo, który zmienił Dicka nie był osiłkiem, a poza tym całą jego uwagę pochłonęły konie stojące w boksach. Zwierzęta wyczuwszy obecność nieznajomego zaczęły cicho, jakby ostrzegawczo parskać i rżeć. Joe bacznie obserwował swego opiekuna. Ten zachowywał się nad wyraz swobodnie. Chodził od konia do konia cmokając z podziwu. Z ogromną delikatnością głaskał i poklepywał końskie szyje. Zwierzęta przyjmowały to z prawdziwą przyjemnością. Coś szeptał im do uszu, a one pod wpływem melodyjnego, sugestywnego głosu mężczyzny uspokajały się, patrząc na niego z ufnością ogromnymi ciemnymi oczyma. Twarz bandyty nabrała przy tym jakiejś dziwnej miękkości i czułości, co zwróciło uwagę Josepha. Dziwny człowiek – pomyślał. Bo też Rodrigo był dziwnym mężczyzną. Prowadził życie na krawędzi przepaści. Zachowywał się tak jakby na niczym mu nie zależało, a najmniej na życiu. Był sam, a żywsze uczucia miał tylko dla zwierząt. Szczególną miłością darzył konie. Kochał je od dziecka. Tę miłość zaszczepił mu ojciec, jeden z największych hodowców koni w Meksyku. Wszystko wskazywało, że to właśnie Rodrigo, jako najstarszy z rodzeństwa przejmie rodzinny majątek, ale tragiczna w skutkach wojna pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Meksykiem*) odebrała mu wszystko: beztroskie dzieciństwo, rodzinę i konie. Został zupełnie sam, przerażony i niemal ogłupiały z rozpaczy. Miał wówczas zaledwie czternaście lat i chciał umrzeć. Wtedy w jego życiu pojawił się Paco. Przygarnął go, opiekował się nim i nauczył złodziejskiego fachu.
Joseph widząc, że Rodrigo całą uwagę skupił na koniach nieznacznie przesunął się w stronę drzwi stajni. Poczuł jak tętno mu przyśpieszyło. Jeśli ma uciekać to właśnie teraz. Musi sprowadzić pomoc. Tylko, co będzie z Joshem. Przymknął na chwilę oczy. Nie, nie może tego zrobić. Zapewnił chłopca, że będzie przy nim i że wszystko dobrze się skończy. Nie mógł zawieść jego zaufania. A poza tym Paco obiecał mu, że jeżeli wykona wszystkie jego polecenia to nikomu nic złego się nie stanie, a on i jego ludzie odjadą w spokoju. Joe nie miał wyboru. Podjąwszy ostateczną decyzję skupił się na pracy. Kończył właśnie siodłać czwartego z przeznaczonych dla bandytów koni, gdy Rodrigo wskazał na Cochise’a, konia Josepha.
- Chcę tego – powiedział. – Piękny.
- Przygotowałem wam już inne konie – odparł siląc się na spokój Joe – równie dobre, jak ten i nierzucające się tak w oczy.
- Piękny wierzchowiec, ale masz rację, zbyt charakterystyczny – przyznał Rodrigo. –Pewnie wszyscy w okolicy znają twojego konia? Bo on jest twój. Prawda?
Joe nie miał ochoty na rozmowę z bandytą. Milczał udając, że nie dosłyszał pytania. Na myśl o oddaniu temu łajdakowi Cochise’a wszystko się w nim gotowało. Jednak gdyby Rodrigo faktycznie chciał zabrać mu konia nie sprzeciwiłby się. Zrobiłby wszystko, żeby tylko małemu Joshowi nie spadł włos z głowy.
- O coś cię spytałem – powiedział zaczepnie Rodrigo. – Czyżbyś zapomniał języka w gębie? No, odpowiadaj!
- Tak, Cochise to mój koń i wszyscy wiedzą czyją jest własnością.
- Cochise?! – Rodrigo spojrzał zdziwiony na Josepha, po czym parsknął głośnym śmiechem. – Nazwałeś konia imieniem indiańskiego wodza? Nie ma, co masz fantazję. Zaczynasz mi się podobać Cartwright. W innych okolicznościach moglibyśmy się nawet zaprzyjaźnić.
- Twoje niedoczekanie, złodzieju – warknął Joe. Rodrigo na moment spoważniał i zmienionym głosem powiedział:
- Nie zawsze taki byłem. Kiedyś miałem prawdziwy dom, kochających rodziców, piękną siostrę i dwóch braci. Mieliśmy wspaniałą winnicę, największą w okolicy i ogromne stado koni, wspaniałych koni… – tu Rodrigo na chwilę zamilkł głaszcząc szyję Cochise’a.
- Co się stało, że przystałeś do szajki Paco?
- Wojna i twoi rodacy – odparł Rodrigo. - Moja rodzina miała ogromną posiadłość niedaleko Parras de la Fuente. Amerykańscy żołnierze zabrali mi wszystko. Na moich oczach zhańbili matkę i siostrę, a potem je zabili. Ojciec i bracia również stracili życie. Mnie udało się ukryć, ale nie ma dnia żebym nie żałował, że nie zginąłem razem z nimi.
- A twoja dalsza rodzina? – spytał wstrząśnięty wyznaniem bandyty Joe. – Chyba miałeś jakąś rodzinę?
- Owszem miałem. Ze strony ojca. Próbowałem ich odnaleźć, ale w tej wojennej zawierusze ludzie znikali bez śladu. Wtedy też pojawił się Paco. Zaopiekował się mną i odtąd to on jest moją jedyną rodziną.
- Jak tak ciebie słucham to dałbym głowę, że mam przed sobą wykształconego człowieka.
- Bez przesady. Szkoda głowy – zaśmiał się Rodrigo. – Umiem jedynie czytać i pisać, i jest to jedyne, co pozostało mi z dawnego życia.
- Dlaczego nie odejdziesz od Paco i nie zaczniesz uczciwie żyć?
- Nie mam, dla kogo. A poza tym życie, jakie wiodę jest ekscytujące. Innego nie znam i nie chcę znać.
- Może warto byłoby spróbować czegoś innego?
- Nie namówisz mnie na to Cartwright – zaśmiał się mężczyzna. – Ja, Rodrigo Indalesio Madero González już do końca swych dni pozostanę typem spod ciemnej gwiazdy. No dobra, dość tej gatki. Kończ robotę. Niedługo ruszamy. Widzę, że wybrałeś dobre konie, wytrzymałe i nierzucające się w oczy.
- O to raczej będzie trudno – zauważył z sarkazmem Joe.
- Co masz na myśli?
- Tylko to, że w promieniu pięćdziesięciu mil jest cała masa ludzi, polujących na was. Ludzi, którzy za to, co zrobiliście chętnie powiesiliby was na suchej gałęzi.
- Stul pysk! – warknął Rodrigo.
- Pytałeś to odpowiedziałem – Joe wzruszył ramionami.
- Nie bądź taki cwany i kończ wreszcie to siodłanie koni. Tylko dobrze dopnij popręgi. Nie chcę żadnych niespodzianek. Rozumiemy się? – spytał Rodrigo, a gdy Joe twierdząco kiwnął głową, dodał: - przygotuj jeszcze luzaka. Przyda się w drodze. No, rusz się!
- Dobrze, jak sobie chcesz – odparł Joe i zamilkł. Rodrigo znowu przybrał ironiczny wyraz twarzy. Po wewnętrznym cieple, które tak go rozświetliło nie pozostało ani śladu. Tymczasem Joe przyprowadził dodatkowego konia. Założył mu ogłowie i spojrzawszy spod oka na swego opiekuna spytał:
- Może jednak go osiodłać?
- Czy ty naprawdę nie rozumiesz, co do ciebie mówię?! – wrzasnął rozzłoszczony Rodrigo. – Luzak to luzak!
- Spokojnie. Nie miałem nic złego na myśli – odparł zaskoczony reakcją mężczyzny Joe. Rodrigo otwierał usta, żeby coś powiedzieć, gdy w drzwiach stajni pojawił się Dick. Badawczym spojrzeniem obrzucił obu mężczyzn.
- Wszystko w porządku? – spytał.
- W jak najlepszym – odparł Rodrigo i dodał z kpiną w głosie: - Pan Cartwright przygotował dla nas najlepsze konie, jakie można znaleźć na ranczu Ponderosa.
- To świetnie, bo Paco chce już jechać – powiedział Dick – a ty Cartwright rusz się i wyprowadź konie na podwórze. No, szybciej!

Joseph otworzył szeroko drzwi stajni z zamiarem wykonania polecenia Dicka i stanął jak wryty. Po raz drugi tego dnia ktoś do niego celował i to z jego własnej strzelby. Tym kimś był czwarty, najbardziej małomówny z bandziorów. Trzymając palec na spuście z wyraźną kpiną spoglądał na Josepha.
- Już szefie? – padło niecierpliwie pytanie.
- Jeszcze nie Tranquilo**). Mam do pogadania z Cartwrightem – odparł Paco trzymając za ramię wystraszonego Josha. Chłopiec na widok stryja szarpnął się, ale kościste palce bandyty mocniej zacisnęły się wokół jego ręki. Mały krzyknął z bólu, ale zaraz ucichł pod wpływem groźnego spojrzenia Paco. Joe z ledwością panował nas sobą. Gdyby tylko mógł porachowałby kości temu staremu łajdakowi. Nic jednak nie mógł zrobić. Spojrzał tylko na bratanka i uśmiechnąwszy się ciepło powiedział mu, że wszystko będzie dobrze i żeby był grzeczny. Chłopiec skinął głową, lecz widać było, jak bardzo był wystraszony. Na ten widok Josephowi mało serce nie pękło i wtedy coś przyciągnęło jego uwagę, coś, co nie pasowało mu w wyglądzie chłopca. Josh był ubrany jak do dalekiej drogi. Miał na sobie ciepłą kurtkę, a w dłoniach ściskał czapkę i rękawiczki. Joe już wiedział, co zamierza zrobić Paco.
- Oszukałeś mnie łotrze! – krzyknął. – Obiecałeś, że zostawisz chłopca w spokoju.
- Ale zmieniłem zdanie. Chłopak jest zadziorny i odważny. Podoba mi się. Zawsze chciałem mieć takiego wnuka, no i wreszcie go znalazłem. Zabieram go ze sobą – powiedział uśmiechnąwszy się kpiąco Paco.
- Błagam nie rób tego. Nie zabieraj go rodzinie – Joe był gotów paść przed Paco na kolana.
- Głupi jesteś Cartwright. Chłopak potrzebny jest mi, jako zabezpieczenie. Nikt nie odważy się do nas strzelać, ani nas ścigać, gdy będzie z nami szczenię Cartwrightów.
- Myślisz, że to faktycznie dobre zabezpieczenie?
- Bardzo dobre i twoja w tym głowa, żeby wszyscy się o tym dowidzieli w przeciwnym razie będziesz miał tego małego na sumieniu. Zrozumiałeś, durniu?
- Zrozumiałem – odparł cicho Joseph.
- Głośniej, bo nie usłyszałem. – Zaśmiał się Paco i zwrócił się do swoich kompanów: – A wy chłopcy?
Odpowiedział mu głośny rechot. W tej chwili Joe zdał sobie sprawę, że jest zupełnie bezsilny. Już nic od niego nie zależało. A skoro tak…
Nie wiadomo, na co liczył Joseph rzucając się na Paco. Zdążył wymierzyć mu silny cios w szczękę, gdy usłyszał huk wystrzału. Poczuł szarpnięcie i rozdzierający ból w ramieniu. Upadł. Nim całkowicie stracił przytomność usłyszał jeszcze przerażony głosik Josha wołający jego imię, a krótko po tym oddalający się tętent koni.

_____________________________________________________________
*) Mowa tu o wojnie amerykańsko-meksykańskiej toczonej pomiędzy USA a Meksykiem w latach 1846 – 48 Przyczyną wybuchu wojny było przyłączenie do Stanów Zjednoczonych w 1845 r. Republiki Teksasu, zbuntowanej prowincji meksykańskiej, jako dwudziestego ósmego stanu USA. W wyniku tej wojny Meksyk stracił połowę swoich ziem: Kalifornię, Teksas, Nowy Meksyk, Arizonę. Nevadę, Utah, Wyoming, Kolorado. W sumie było to 1,35 mln km². W 1853 r. w obliczu bankructwa Meksyk sprzedał Stanom Zjednoczonym za 10 mln dolarów południową część dzisiejszej Arizony. Wtedy też ostatecznie ustalono granice na kontynencie amerykańskim – częściowo na podstawie Wikipedii.
**) Tranquilo (hiszp.) – spokojny, cichy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pią 11:42, 08 Wrz 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 13:06, 08 Wrz 2017    Temat postu:

No ... podkręciłaś akcję. To jak cios kartoflem między oczy! Mniejsza o Joe. Jest co prawda ranny i stracił przytomność, ale pewnie dojdzie do siebie. To Josh jest zagrożony. Chłopiec jest przestraszony, między obcymi ludźmi, do tego bandytami Help Joe zrobił się jakiś opiekuńczy Pewnie dojrzewa. Bardzo emocjonujący odcinek Ok!

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Pią 13:11, 08 Wrz 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 10:19, 18 Wrz 2017    Temat postu:

Ze sporym opóźnieniem wklejam kolejny odcinek. Dziś znalazłam trochę czasu i poprawiłam odcinek, który miałam przygotowany tydzień temu, ale zważywszy na okoliczności wcześniej nie mogłam się do niego zabrać.
Zapraszam Smile


San Francisco budziło się pomału ze snu. Miasto spowite jeszcze mgłą wyglądało tajemniczo i wręcz bajkowo. Pustą o tej porze Market Street jechało lando zaprzęgnięte w cztery konie. Zapewne musiał nim jechać ktoś znaczny. Tuż za nim toczył się o wiele skromniejszy dwuosobowy landolet. Wkrótce oba powozy skręciły w jedną z bocznych ulic. Po niespełna pięciu minutach zatrzymały się przed budynkiem dworca kolejowego. Z landoletu wyskoczyło dwóch mężczyzn rozglądając się bacznie na boki. Gdy byli pewni, że teren jest bezpieczny otworzyli drzwiczki eleganckiego powozu. Jeden z mężczyzn pochylając się do osób siedzących w środku coś powiedział. Usłyszawszy odpowiedź skinął głową. Wówczas z lando wysiadło jeszcze dwóch mężczyzn. Jeden z nich w marynarskim mundurze dał znak woźnicy, który zaciągnąwszy hamulec zeskoczył na ziemię i ruszył w poszukiwaniu bagażowego. Nie upłynęła minuta, gdy wrócił w towarzystwie młodego mężczyzny, a właściwie jeszcze chłopca, pchającego przed sobą wózek na bagaże. Nim jednak zaczęto na nim układać walizy najpierw ustawiono tuż przy drzwiczkach powozu specjalny fotel na kółkach przystosowany dla osób niepełnosprawnych. Mężczyzna w mundurze, którym był oczywiście Adam Cartwright wyciągnął ramiona do kogoś siedzącego w powozie, a następnie z pomocą towarzyszącego mu Rogera Tuckera wyniósł i posadził w fotelu Ann, której twarz do połowy przysłaniała woalka. Pochyliwszy się poprawił fałdy jej sukni i wygładził poły zimowego płaszcza, a następnie podanym mu pledem delikatnie otulił nogi kobiety. Ann podziękowała mu czarującym uśmiechem, lekko muskając dłonią jego twarz wciąż okoloną czarną brodą. On odwzajemnił uśmiech i przytrzymując dłoń kobiety obleczoną w cienką skórzaną rękawiczkę, złożył na niej krótki, lecz pełen szacunku pocałunek. Tucker, wyraźnie zniecierpliwiony, ponaglił tę romantyczną parę i wreszcie cała grupa poprzedzana przez bagażowego, ruszyła w kierunku wejścia do dworca kolejowego. W hali głównej oczekiwali na nich pielęgniarka polecona przez doktora Pattersona oraz pracownik kolei. Ten ostatni mając najwyraźniej wcześniej wydane dyspozycje poprowadził ich od razu na peron, gdzie czekał już podstawiony pociąg do Omaha. Po zaledwie kilkunastu krokach przedstawiciel kolei przystanął przed drzwiczkami prywatnej salonki i otwierając je kluczem rzekł:
- Oto wagon do państwa wyłącznej dyspozycji. Zgodnie z życzeniem nikt z zewnątrz nie ma do niego dostępu.
- Świetnie – powiedział Tucker – ale zanim wsiądziemy musimy wszystko sprawdzić.
- To zupełnie zrozumiałe – powiedział pracownik kolei odsuwając się od drzwiczek wagonu. Tucker skinął na jednego ze swoich kolegów i wraz z nim zabrał się do przeglądu salonki. W kilka minut później opuściwszy okno wagonu zakomunikował:
- Wszystko jest w idealnym porządku. Możecie wsiadać.
- To w takim razie teraz już oficjalnie w imieniu właścicieli Central Pacific Railroad witam państwa Cartwright’s i życzę przyjemnej podróży.

Monotonny stukot kół działał usypiająco. Przesuwające się za oknami pociągu widoki stawały się coraz bardziej jednostajne i szare. Ann wsparta na ramieniu Adama bezskutecznie walczyła z ogarniającą ją sennością. Wreszcie głowa kobiety opadła na jego tors. Oddech miała miarowy i spokojny. Gdy poruszył się coś powiedziała przez sen i śmiesznie zmarszczyła nos. Rozbawiło to Adama, ale i wzruszyło. Ostatnio łatwo ulegał emocjom i doprawdy nie wiedział, co się z nim dzieje. To było takie niepodobne do niego. Czyżby faktycznie dojrzał do poważnego związku? Uśmiechnął się i przytulił policzek do czoła Ann, do czoła swojej żony. Myślami wrócił do wydarzeń, które miały miejsce w ciągu minionych trzech dni. Rewelacje przyniesione przez Rogera Tuckera pchnęły Adama do błyskawicznego działania. Tym samym wszystkie jego plany wzięły w łeb. Nie tak miały wyglądać jego zaręczyny i ślub z Ann. Gdy okazało się, że kobiecie grozi niebezpieczeństwo Adam nie chciał i nie mógł już czekać. Sprowadzony przez Tuckera miły, straszy pastor rozumiejąc powagę chwili bez żadnych problemów udzielił im w szpitalnej kaplicy sakramentu małżeństwa. Świadkami tej skromnej ceremonii oprócz Rogera byli doktor Patterson oraz niesamowicie przejęta Emily, której towarzyszył Magnus Rampling wraz z uroczą bratanicą Aurorą. Nie było czasu na jakiekolwiek weselne przyjęcie. Za cały poczęstunek musiała wystarczyć symboliczna lampka szampana i ciasto czekoladowe, prezent od Petera Wellsa, przyjaciel Tuckera i właściciela popularnej w mieście restauracji. W tym samym dniu zdjęto z nóg Ann gips. Doktor Patterson nie krył zadowolenia, gdy przekazywał pacjentce pomyślne wieści. Ann miała ogromne szanse, aby chodzić jak dawniej. Nic, więc dziwnego, że wszyscy odetchnęli z prawdziwą ulgą.
Na następny dzień z błogosławieństwem doktora Pattersona rozpoczęły się błyskawiczne przygotowania do wyjazdu małżonków do Ponderosy. Jakim cudem udało się Adamowi skompletować garderobę Ann pozostanie jego słodką tajemnicą. Faktem jest, że Emily nie zważając na swoje bezpieczeństwo bardzo mu w tym pomogła. Podobnie jak Tucker, z którym Adam zawarł niepisany rozejm. W organizację wyjazdu świeżo poślubionych małżonków włączył się również Magnus Rampling. Nie tylko udostępnił im wspaniałe lando, ale jeszcze korzystając ze swych rozlicznych wpływów załatwił im „parlour cars”, czyli luksusowy wagon salonowy ze wszystkimi możliwymi wygodami, będący w dyspozycji właścicieli Central Pacific Railroad. Salonka faktycznie okazała się niezwykle luksusowa. Jej ściany wyłożone były drewnianą boazerią z intarsjowanymi scenami z historii Stanów Zjednoczonych. Podzielona była na salon wyposażony w skórzane fotele, duży dębowy stół i ogromne kryształowe lustro, gabinet do pracy, trzy jednoosobowe sypialnie oraz cztery przedziały gościnne. Dodawać nie trzeba, że w sypialniach było wszystko, co niezbędne do codziennej toalety. Podłoga w większości salonki wyścielona była najprawdziwszymi perskimi dywanami. Na końcu wagonu znajdował się przedział dla służby oraz dobrze zaopatrzona kuchnia z piecem węglowym. W tej podróży do Virginia City Adamowi i Ann towarzyszyli: jeden z kolegów Tuckera, pielęgniarka, którą polecił doktor Patterson oraz kucharz i kelnerka, będący stałymi pracownikami salonki.
Ten jakże luksusowy wagon zapewnił małżonce Adama maksimum komfortu. Mogła wypoczywać, poruszać się wózkiem, a nawet pod okiem pielęgniarki stawiać pierwsze kroki, choć kosztowało ją to niezwykle dużo wysiłku. Adam będąc jeszcze w San Francisco powiadomił ojca o swoim przyjeździe. Wspomniał też o Ann, ale ich małżeństwo zachował w tajemnicy. Miała to być dla wszystkich niespodzianka. Szczególnie zależało Adamowi na reakcji Josha. Kochał swego synka ponad życie, ale obawiał się jego reakcji, gdy wreszcie staną naprzeciw siebie. Te obawy wzmogły się po szczerej rozmowie z Emily, która opowiedziała mu, jak niezwykle emocjonalnie chłopiec zareagował na wieść, że to właśnie Adam jest jego prawdziwym ojcem. Cartwright należał do ludzi odważnych. W swoim życiu wiele razy dał temu dowód. Jednak jego odwaga nie miała nic wspólnego z brawurą. Miał umysł racjonalny i trudno go było posądzać o nadmierną uczuciowość. Jednak teraz, gdy jego „przeciwnikiem” miał być mały siedmioletni chłopiec Adama po prostu ogarnął strach. W rozmowie z żoną zdradził się ze swoimi obawami. Ann zaproponowała wówczas, że lepiej będzie, gdy najpierw ona porozmawia z Joshem i wyjaśni mu, dlaczego ukrywała przed nim istnienie ojca. Adam w żadnym wypadku nie chciał się na to zgodzić. Nie mógł pozwolić, aby na wizerunku ukochanej matki Josha znalazła się choćby najmniejsza rysa.
Pociąg zaczął zwalniać. Adam spojrzał w okno. W oddali widać było kolejne małe miasteczko, efekt kalifornijskiej gorączki złota. Podobne miasteczka wyrastały w Nevadzie, gdy znaleziono bogate złoża srebra. Adam doskonale pamiętał jak w Comstock Lode rozpoczął się prawdziwy boom górniczy. Żądni bogactwa ludzie napływali zewsząd, a wokół, jak grzyby po deszczu powstawały coraz to nowe osady. Niektóre z nich przekształciły się w prawdziwe miasta, jak choćby Virginia City. Adam uśmiechnął się na wspomnienie miasta, z którym związana była większość jego życia. Delikatnie, tak żeby nie obudzić wciąż śpiącej Ann wyjął z kieszeni spodni zegarek. Jeszcze dwie godziny i powinni być w Sacramento. Jak na razie podróż przebiegała bez problemów. Jeszcze kilka stacji i wjadą w góry Sierra Nevada. Potem już tylko Colfax, Cisco i wreszcie Virginia City. Co prawda pociąg nie dojedzie bezpośrednio do samego miasta jedynie do Virginia Station leżącej jakieś dwadzieścia, dwadzieścia pięć mil od celu podróży, ale tym Adam nie przejmował się. Doskonale wiedział, że jego ojciec dołoży wszelkich starań, żeby zapewnić Ann, jak największy komfort podróży do Ponderosy. Najpierw jednak na dzień lub dwa planowali zatrzymać się w Virginia City. Ann miała tu wypocząć i zasięgnąć porady doktora Martina, któremu Adam mimo upływu lat ufał bez zastrzeżeń.
Mijała kolejna godzina podróży. Adam, zupełnie zdrętwiały, nieznacznie się poruszył i wtedy Ann najpierw krzyknęła coś niezrozumiale, a potem z przerażeniem otworzyła oczy. Cała drżała. Adam otoczył ją ramionami i uspokajającym głosem powiedział:
- Już dobrze. To był tylko zły sen. Jestem przy tobie i wszystko jest w porządku.
- Nie… nie. Ten sen był inny… straszny – odparła ciężko oddychając Ann.
- Opowiesz mi?
- Zaczął się jak zwykle. Byłam sama w płonącym sklepie. Nie mogłam się ruszyć. Moje nogi… belka była taka ciężka. Nagle zobaczyłam Josha. Stał na wyciągnięcie dłoni. Coś do mnie mówił, jakby o coś prosił, a ja nie mogłam mu pomóc. A potem wszystko zasnuł dym, a może mgła. Sama już nie wiem. – W oczach Ann zakręciły się łzy. – Och, Adamie tak bardzo się boję. A jeśli Joshowi coś się stało?
- A co niby miałoby się stać? Jest pod opieką mojego ojca, który samotnie wychował trzech synów. I całkiem nieźle mu to wyszło. Wiem coś o tym – mrugnął do niej okiem.
- Wierzę, że twój ojciec świetnie opiekuje się naszym synem, ale ja chciałabym go jak najszybciej zobaczyć, uściskać. Nawet nie wiesz jak bardzo za nim tęsknię.
- Wiem. Ja również tęsknię – zapewnił Adam. - Posłuchaj mnie Ann. W najbliższą sobotę będziemy w Ponderosie, a nasz synek będzie razem z nami. Rozpoczniemy nowe, wspólne życie – uśmiechnął się i pocałował ją w czoło.
Te słowa, jakoś nie podniosły Ann na duchu. Miała przeczucie, że coś złego dzieje się z jej dzieckiem. Spojrzała na męża i z niejakim wahaniem zagadnęła:
- Adamie…
- Słucham.
- Mam do ciebie prośbę.
- Mów.
- Po przyjeździe do Virginia City chciałabym od razu pojechać do Ponderosy.
- Ann, przecież uzgodniliśmy. Mamy zarezerwowany pokój w International Hotel. To bardzo nowoczesny i elegancki hotel. Mają wszystkie wygody, nawet windę. Tak, więc nie będziesz się forsować. Nabierzesz sił, obejrzy cię doktor Martin, a ja w międzyczasie załatwię ciepłe źródła.
- Kochanie, ale ja naprawdę czuję się dobrze. Jedźmy bezpośrednio do Josha. Potem możemy spotkać się z doktorem. Proszę, zgódź się kochany.
- No dobrze – westchnął Adam. – Niech będzie.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję – Ann obsypała twarz męża pocałunkami.
- Ale pod jednym warunkiem – zastrzegł Adam.
- Jakim?
- A pod takim, że jeśli uznam, że nie nadajesz się do dalszej drogi to zostaniemy w Virginia City.
- Wiesz, że jesteś okropny? – spytała uroczo się uśmiechając.
- Wiele razy to już słyszałem – odparł wyraźnie z tego dumny i dodał: – Ann, mam zalecenia od doktora Pattersona i tego będę się trzymał. A teraz, żeby nie być gołosłownym wypełnię jedno z nich – co mówiąc pochylił się nad żoną i poszukał jej ust. Ona mruknęła cichutko, gdy poczuła jego wargi na swej szyi. Była w jego zupełnej władzy. On spojrzał w jej błyszczące oczy, tak jakby na zawsze chciał zapamiętać tę chwilę, a potem lekko przyciągnął ją do siebie. Powoli, nieśpiesznie całował ją, a ona w ten sam sposób oddawała mu pocałunki. Prawie się zapomnieli. Ann pierwsza nieco oprzytomniała.
- Adamie, ktoś może wejść – powiedziała omdlewającym z rozkoszy głosem.
- Zamknąłem drzwi. Nikt nie wejdzie, a do Sacramento prawie dwie godziny – zamruczał.
- Tak? Ten pociąg jedzie, doprawdy zbyt szybko.
- Masz rację. Niczym błyskawica – odparł i wyjął szpilki z jej włosów. Te rozsypały się złotą kaskadą i opadły na ramiona Ann, podobnie, jak pewnej nocy osiem lat temu.


____________________________________________________________
Tu znajdziecie mapę trasy, jaką mieli pokonać Adam i Ann
[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Wto 17:19, 19 Wrz 2017, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 8:14, 19 Wrz 2017    Temat postu:

Adam był w marynarskim mundurze. Zakładam, że nieco sobie mundur pogniótł ... chyba, że ... Ważne, że poprawił humor Ann. Ciekawe co z Joshem? Zostawiłaś go w takiej sytuacji, że włos na głowie się jeży! Ciekawe jak przebiegnie spotkanie z Benem. Chyba ucieszy się z synowej. Co na to Hoss i Joe? Tyle pytań ... a ciąg dalszy?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 17:18, 19 Wrz 2017    Temat postu:

Ewelino, jeśli niepokoisz się, że Adaś pogniótł sobie mundur w czasie poprawiania humoru Ann, to na pewno tak się nie stało Mruga W salonce był pełen luz Mruga W następnym odcinku będzie co nieco o Joshu. Kiedy? Jeżeli moja sytuacja rodzinna nie ulegnie gwałtownej zmianie to może pod koniec tygodnia. Mam taką nadzieję Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 19:10, 19 Wrz 2017    Temat postu:

Z tekstu wynikało jeszcze, że Adaś zapuścił brodę. Czy ją zachowa? d'oh!

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Wto 19:11, 19 Wrz 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 19:27, 19 Wrz 2017    Temat postu:

Tak, zachowa brodę. Takie są na razie plany. Wesoly

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 19:15, 28 Wrz 2017    Temat postu:



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 0:41, 29 Wrz 2017    Temat postu:

Urzekła mnie ta emotka i zdyscyplinowała Wesoly W tym odcinku dowiemy się co nieco o małym Joshu...


Dzień chylił się ku końcowi, gdy Paco i jego kompani zmyliwszy pogoń rozłożyli się obozem u stóp ogromnej góry otoczonej skałami i kamieniami. Teren był trudno dostępny, ukryty za wąskimi przesmykami skalnymi. Mogli tu czuć się bezpiecznie, mimo to Paco wolał nie ryzykować. Zawsze przecież mógł pojawić się jakiś intruz. Rozdzielił, więc między swych ludzi warty, a ognisko pozwolił rozpalić tylko po to, żeby zagotować wodę na kawę. Właściwie to nie miał się, czego obawiać. Jego plan ucieczki był nieomal doskonały. Od początku wiedział, że ukrycie się w Ponderosie będzie najlepszym posunięciem. I faktycznie nie mylił się. Nikomu nie przyszło do głowy, że po napadzie na bank złodzieje przyczają się w pobliżu Virginia City. Nie na darmo mówi się, że najciemniej jest pod latarnią. Obława ruszyła, zgodnie z przewidywaniami Paco w kierunku Kalifornii. Zresztą jego ludzie zostawili tyle śladów, że nikt nie mógł wątpić, dokąd chcieli się udać. Podczas gdy pogoń coraz bardziej przesuwała się na zachód od Ponderosy banda ruszyła w kierunku granicy Nevady z Arizoną. Miejscem docelowym miała być Yuma, skąd do granicy z Meksykiem było już niedaleko. Paco był szczwanym lisem. Zawsze miał przemyślaną drogę odwrotu. Doskonale wiedział, jak wiele zależy od zmylenia przeciwnika, a w tym był prawdziwym mistrzem. Zaśmiał się cicho na myśl, jak wściekły będzie szeryf Foster, gdy zorientuje się, że został wyprowadzony w pole.
Ściemniało się, gdy banda Paco posiliwszy się szykowała się do snu. Dick, jako pierwszy miał pilnować obozowiska. Pogwizdywał zadowolony z takiego obrotu sprawy. Spojrzał na małego Josha, który siedział oparty plecami o skałę i zamiast jeść grzebał łyżką w talerzu.
- Ty, smarku, czego nie jesz? – spytał szturchnąwszy chłopca Dick. – Jak nie będziesz jadł to nie będziesz miał siły dalej jechać, a wtedy zostawimy ciebie na pustyni. Samego. Rozumiesz?
Josh nie odpowiedział tylko spojrzał na Dicka wzrokiem, w którym można było wyczytać wszystko oprócz strachu.
- Co głuchy jesteś? A może znowu chcesz dostać w tyłek? – spytał mężczyzna poirytowany zachowaniem chłopca.
- Dick, do kroćset, zostaw tego małego w spokoju – powiedział stanowczym głosem Rodrigo.
- A ty, co? Adwokat czy niańka? – warknął mężczyzna.
- Ani jedno, ani drugie – odparł Rodrigo. – Nie musisz dokuczać Joshowi. To przecież tylko wystraszony dzieciak.
- Dzieciak powiadasz? Wystraszony? Mam ci przypomnieć, jak ten dzieciak narozrabiał na pierwszym postoju? Nie dość, że wrzeszczał jakby ktoś obdzierał go ze skóry, to jeszcze ugryzł mnie w rękę. Sam zobacz, jak mi spuchła i podeszła krwią. Tu widać ślady po jego zębach – rzekł Dick podsuwając kompanowi pod nos obnażone przedramię. – Myślisz, że może być wściekły?
- Jasne, jest wściekły jak diabli. Na twoim miejscu już żegnałbym się z życiem – zakpił Rodrigo.
- Łatwo ci mówić. Zobacz, jakie toto ma spojrzenie. Jakoś trudno mi uwierzyć, że jest przestraszony. Ten smark jest krnąbrny i złośliwy.
- Tak, jak ty Dick – zaśmiał się cicho Rodrigo.
- Śmiej się, śmiej. A jemu należy się porządne manto. Od razu by spokorniał.
- Już mu sprałeś tyłek i jakoś niewiele to pomogło.
- To zrobię to jeszcze raz i jeszcze raz, aż do skutku – odparł z zacięciem Dick.
- Spróbuj tylko, a będziesz miał ze mną do czynienia. – Rodrigo schwycił mężczyznę za ramię i groźnie patrząc dodał: - to jest tylko dzieciak. Do tego jest naszym zabezpieczeniem i możemy na nim naprawdę nieźle zarobić. Jego rodzina jest bogata i zapłaci za niego każde pieniądze. Rozumiesz? Tak, więc jeśli nie chcesz narazić się na gniew Paco trzymaj się z daleka od chłopaka.
- Takiś mądry? To od jutro będziesz go niańczył. Ja nie zamierzam już dłużej zajmować się gnojkiem. I powiem ci coś jeszcze. Jeśli myślisz, że Paco będzie układał się z Cartwrightami to jesteś w błędzie. Gdy tylko znajdziemy się w Meksyku dzieciak zostanie sprzedany bogatej rodzinie, która zapłaci za niego czystym, żywym złotem. I będzie to dużo więcej niż mógłby zapłacić jego dziadek.
- Co ty gadasz? – spytał Rodrigo chwytając Dicka za poły kurtki. – Przecież Paco powiedział wyraźnie…
- Jeszcze nie nauczyłeś się, że Paco mówi jedno, a robi drugie – odparł Dick wyrywając się z uścisku mężczyzny. – Jeśli ta meksykańska rodzina, nie zechce gnojka to on i tak nie wróci do Cartwrightów. Za dużo wie.
- Dick, my kradniemy, a nie zbijamy. Chcesz mieć na sumieniu krew dziecka?
- A ty chcesz zadyndać? Bo ja nie. Myślisz, że Paco będzie miał skrupuły, gdy stawką okaże się nasza wolność? Jeśli uważasz inaczej to jesteś skończonym idiotą.
- Nie wierzę ci – Rodrigo pokręcił głową. – Paco ma wiele wad, ale nie jest mordercą. Uratował mi życie, wychował.
- I co z tego? Ocalił cię, bo taki miał kaprys i tyle. Ten chłopak to kłopot, a Paco nie lubi kłopotów. Rozumiesz?
- Owszem, rozumiem – odparł Rodrigo.
- To dobrze, bo robi się późno, a twoje stróżowanie zaczyna się nad ranem. Warto byłoby się przespać. Paco i Tranquilo już śpią, tylko ten smark marudzi. Chyba strzelę go w ucho.
- Daj spokój. Ja z nim porozmawiam – powiedział Rodrigo spoglądając na wciąż grzebiącego w talerzu Josha.
- Dobra, jak tam sobie chcesz – Dick wzruszył ramionami. – A i jeszcze jedno. O tym niańczeniu chłopaka mówiłem poważnie. Jeśli zajmiesz się gnojkiem postawię ci butelkę whiskey. Co ty na to?
Rodrigo sprawiał wrażenie, jakby zastanawiał się nad propozycją kompana. Po chwili splunąwszy na ziemię powiedział:
- Niech będzie, ale za dwie butelki.
- Nieźle się targujesz – Dick parsknął krótkim urywanym śmiechem. – Masz te dwie butelki i smark jest twój.
- Dzięki Dick. Porozmawiam z małym. On musi jeść, bo wkrótce opadnie z sił.
- Rób, co chcesz byle jutro dzieciak był posłuszny – odparł Dick i ruszył w kierunku koni, chcąc sprawdzić, czy są dobrze uwiązane. Tymczasem Rodrigo przez chwilę uważnie przyglądał się Joshowi, po czym podszedł do niego i kucnąwszy obok chłopca spytał:
- Dlaczego nie jesz?
- Bo nie jestem głodny – mruknął Josh.
- Powinieneś jeść, bo inaczej nie urośniesz.
- Nie chcę, nie smakuje mi! – krzyknął Josh.
- Jesteś niegrzeczny. Ojciec i matka nie nauczyli cię jak masz się zachowywać?
- Moja mama jest w szpitalu, a ojciec… ojciec… nic panu nie powiem, to nie pana sprawa – odparł z zaciętym wyrazem twarzy Joshua.
- Skoro tak chcesz. – Rodrigo wzruszył ramionami. – Kładź się spać, bo przed nami daleka droga. Jutro będziesz jechał ze mną i radzę ci, żebyś nie próbował żadnych sztuczek. Nie jestem Dickiem i nie dam się ugryźć.
- To się okaże - odparł cichutko Josh.
- Udam, że tego nie słyszałem. No, kładź się – powiedział Rodrigo i najpierw wyjął z rąk chłopca talerz z niedojedzoną kolacją, a potem pomógł mu ułożyć się do snu. Josh nie zaszczycił swojego nowego opiekuna ani jednym słowem. Rodrigo nie miał mu tego za złe. Rozumiał chłopca. Sam kiedyś był w podobnej sytuacji. Tymczasem zrobiło się późno. Była najwyższa pora na spoczynek. Noc była zimna, choć nie tak, mroźna, jak te w górach Sierra Nevada. Mężczyzna poprawił swoje siodło, które służyło mu za poduszkę i zawinął się w gruby koc. Leżał tylko przez chwilę. Westchnąwszy ciężko wstał i wyjął z juk dodatkowy pled. Podszedł do Josha. Chłopiec nie spał, a po policzkach płynęły mu łzy. Przyłapany na słabości bezradnie spojrzał na Rodriga. Mężczyzna wyraźnie poruszony pogłaskał go po głowie i opatulił kocem mówiąc:
- Śpij. Zobaczysz wszystko będzie dobrze.
Josh posłusznie zamknął oczy. Był zbyt zmęczony, żeby cokolwiek odpowiedzieć. Rodrigo wróciwszy na swoje posłanie ułożył się wygodnie i wkrótce poczuł ogarniającą go senność. Wtedy właśnie usłyszał:
- Troszczysz się o chłopaka. To dobrze. Dick nie miał do niego podejścia, a państwu Castellanos zależy na zdrowym, ładnym dziecku.
- Paco ty naprawdę chcesz go sprzedać?
- A czemu nie? Pani Castellanos nie może mieć dzieci. Jest z tego powodu niezwykle przygnębiona, a jej mąż zrobi wszystko byle tylko jego żona nie była smutna. Zresztą oboje niczego tak nie pragną, jak dziecka. Cena nie gra tu roli. Gdy zobaczą tego małego zapłacą każdą cenę. Chłopak jest ładny, ciemnowłosy i ma oliwkową skórę. Jak nic może uchodzić za ich syna.
- Obiecałeś mu, że wróci do rodziny.
- I wróci, ale do innej – zarechotał Paco. – No, dobra nie ma, co gadać po próżnicy. Śpijmy. Jutro czeka nas ciężki dzień.
W kilka sekund później Paco potężnie zachrapał. Rodrigo ze wzrokiem utkwionym w ciemne niebo nie mógł zmrużyć oka. Jeżeli faktycznie ci Castellanos są tacy bogaci, jak mówił Paco mogą zarobić dużo, bardzo dużo. To pozwoliłoby im nieźle się zabawić. Kobiety, whiskey, poker to niezła perspektywa. Dochodziła druga po północy, gdy Rodrigo zmienił pełniącego wartę Tranquilo. I tak nie mógł spać. Słowa Paco dały mu dużo do myślenia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 14, 15, 16 ... 69, 70, 71  Następny
Strona 15 z 71

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin