Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Po drugiej stronie strachu
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 16, 17, 18 ... 69, 70, 71  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 17:46, 01 Paź 2017    Temat postu:

Taki już urok umów Laughing To czekam Senszen. Wesoly

Ciekawe, co na ten warunek odpowie Ewelina Dancing


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 11:58, 02 Paź 2017    Temat postu:

Odpowie pozytywnie w miarę możliwości Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 17:41, 02 Paź 2017    Temat postu:

Cieszę się i czekam Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 21:39, 03 Paź 2017    Temat postu:

Ramię pulsowało mu ostrym bólem mimo to mocniej zacisnął bandaż. Wziął kilka głębokich oddechów, a potem jednym haustem opróżnił szklaneczkę napełnioną whiskey. Poczekał, aż minie zawrót głowy. Powoli wstał od stołu i podszedł do szafy, w której przechowywano długą broń. Wyjął z niej dwa karabiny "yellow boy"*) i cztery pudełeczka amunicji. Tak uzbrojony ruszył do drzwi. Przeszedł przez podwórze. Drzwi stajni nadal stały otworem, tak jak je zostawił, gdy wyprowadzał konie dla bandy Paco. Na to wspomnienie przez twarz Josepha Cartwrighta przebiegł nagły skurcz. Wciąż słyszał rozpaczliwy krzyk Josha. Nie potrafił go obronić. I nie miał tu znaczenia fakt, że był sam przeciw czterem gotowym na wszystko bandytom. Po prostu zawiódł. Pozwolił im porwać własnego bratanka. Nie sprawdził się, jako stryj. Tak, jak nie sprawdził się, jako brat.
Cochise przywitał swego pana cichym rżeniem. Joe odruchowo poklepał go po szyi i mimo nasilającego się bólu w ramieniu wziąwszy ogłowie do lewej ręki, prawą przytrzymał łeb konia. Zakładał je machinalnie, jak czynił to wiele razy wcześniej. O niczym nie zapomniał. Na koniec przesunął nagłówek przez końskie uszy, grzywkę przez naczółek i jako ostatnie zapiął nachrapnik i podgardle. Cochise ponownie cicho zarżał, jakby chciał ostrzec swego pana. Joe na moment przerwał siodłanie konia i spojrzał na podwórze przez otwarte drzwi stajni. Nasłuchiwał. Cisza aż dźwięczała w uszach. Wrócił do przerwanych czynności. Nałożył na grzbiet wierzchowca czaprak, a potem siodło. Gotowego do drogi Cochise’a wyprowadził ze stajni. Miał już dosiąść konia, gdy usłyszał charakterystyczny odgłos przeładowywania rewolweru. Znieruchomiał. Udając, że robi coś przy popręgu sięgnął po broń. Poczuł, jak tętno mu przyśpieszyło. Odwrócił się gwałtownie i stanął oko w oko z… własnym ojcem. Poczuł, jak robi mu się słabo. Ben doskoczył do syna i schwycił go w pół, chroniąc przed upadkiem.
- Hoss, pomóż mi! Joe jest ranny! – krzyknął do nabiegającego mężczyzny.
Tymczasem Joseph ocknął się, a zobaczywszy ojca drżącym głosem wydusił z siebie:
- Zabrali Josha, a ja nie mogłem nic zrobić. Zawiodłem tato, zawiodłem na całej linii.
- Co ty mówisz?! – krzyknął przerażony Ben. – Kto zabrał Josha?!
- Paco i jego banda. Kazali mi powiedzieć, że Joshua ma być ich zabezpieczeniem, i że jeżeli będą ścigani to on zginie. Tato, możliwe, że oni zażądają okupu. Nie oddadzą małego ot tak. Muszę jechać, odbić Josha. On na mnie liczy. Tak bardzo krzyczał. Puść mnie, muszę jechać – Joe próbował wyswobodził się z ojcowskich ramion. Bezskutecznie.
- Jesteś ranny i nigdzie nie pojedziesz – powiedział zdecydowanie Ben.
- Nic mi nie jest!
- Właśnie widzę – odparł Ben i zwracając się do Hossa rzekł: - poślij kogoś po doktora Martina.
- Tato, żadnego lekarza – sprzeciwił się Joe. – Nie trzeba. Kula przeszła na wylot. Zrobiłem sobie porządny opatrunek. Nic mi nie będzie. Ruszajmy na pomoc Joshowi. Każda chwila się liczy.
- Najpierw wejdźmy do domu. Opowiesz mi, co się stało i wówczas podejmiemy decyzję, co robić dalej – zdecydował Ben ignorując słowa Josepha. – A ty Hoss, czemu tak stoisz. Wyślij wreszcie kogoś po doktora.
W półtorej godziny później, gdy doktor Martin opatrzył Josepha, a do Ponderosy zjechał wraz z ludźmi Lars Solberg, zastępca szeryfa Fostera, Joe jeszcze raz opowiedział, co wydarzyło się na ranczo. Jego relację o dodatkowe szczegóły uzupełnił Hop Sing. To, że trzeba było podjąć poszukiwania Josha, było jasne, tyle tylko, że nikt nie wiedział, dokąd pojechała banda Paco. Obława wciąż trwała, a biorący w niej udział nie wiedzieli, że w łapy bandytów dostał się wnuk Cartwrighta. Tak więc pierwszym posunięciem Solberga było wysłanie do grup pościgowych ludzi z tą właśnie informacją.
- Uważam, że powinniśmy zaczekać, aż ci dranie się odezwą – powiedział Lars.
- A, co będzie, jeżeli tego nie zrobią?! – krzyknął Joe. – Co powiemy rodzicom Josha?! Że siedzieliśmy z założonymi rękami i czekaliśmy?!
- Uspokój się Joe – rzekł stanowczo Ben. – Lars ma rację. Jeżeli Paco wziął Josha na zakładnika to na pewno liczy na duży okup. Wie, że nas na to stać. Na pewno się odezwie.
- Nawet, jeżeli tak będzie, jak mówisz, to zawsze istnieje ryzyko, że wezmą pieniądze, a nie oddadzą chłopca. Mogą mu zrobić coś złego, może już zrobili.
- Joe przestań krakać – wtrącił Hoss.
- Ty, też uważasz, że przesadzam? – spytał z pasją Joseph. – Dobrze. Siedźcie sobie tutaj i czekajcie aż Paco się odezwie. Ja nie zamierzam.
- Posłuchaj bracie…
- Nie Hoss, nie będę nikogo słuchał. Josh był pod moją opieką. Moim obowiązkiem jest go odszukać.
- Nieprzemyślanym działaniem możesz tylko pogorszyć sprawę – zauważył Lars. – Co nagle to po diable.
- Wiesz, co Solberg, wsadź sobie te swoje rady głęboko w… - warknął wściekły Joe.
- Joseph dość – Ben stanął przed synem patrząc na niego groźnie.
- Tato, nie słyszałeś, jak Josh wzywał pomocy, jaki był przerażony. Ja słyszałem i będę go szukał aż do skutku. I ani ty, ani Lars, ani nikt inny mi w tym nie przeszkodzi.
Po słowach Joe zapadła cisza. Nikt jakoś nie kwapił się, żeby coś powiedzieć. Wreszcie Ben zabrał głos.
- Usiądźmy na chwilę i ostudźmy emocje. Nerwy tu nic nie pomogą. Lars wybacz mojemu synowi. Nie chciał ciebie urazić. Jest pod ogromną presją…
- Tato, nie musisz tłumaczyć mojego zachowania. Dawno przestałem być dzieckiem – wtrącił Joe. – Jeśli chcecie siedzieć i gadać, wasza sprawa. Ja ruszam na poszukiwania.
- Joseph nie gorączkuj się tak. W pojedynkę i do tego ranny nic nie zdziałasz.
- Dziwię ci się tato – Joe spojrzał Benowi prosto w oczy – to przecież twój wnuk. Podobno go kochasz. Ty i Hoss zarzucaliście mi, że nie mam do niego serca, a teraz nic nie robicie żeby go uwolnić.
- Jesteś niesprawiedliwy synu. Kocham Josha, ale nie zamierzam ryzykownym działaniem narażać go na śmierć. Bo tak może się stać, jeśli rozwścieczymy tych bandytów. Zrozum to wreszcie. My wszyscy, jak tu jesteśmy nie pragniemy niczego innego, jak uwolnić Josha z łap Paco.
- Więc zróbmy to zamiast gadać po próżnicy – odparł Joe.
- Może i masz rację – westchnął Ben i spoglądając na szeryfa Solberga spytał: - Lars, co ty na to?
Lars uśmiechnął się zagadkowo i podrapał w głowę. Spojrzawszy to na Bena to na Joe powiedział:
- Myślę, że moglibyśmy spróbować.
- Masz plan? Mów!
- Owszem, coś zaświtało mi w głowie…
- Nareszcie – odetchnął z ulgą Joe.
- Joseph – Ben karcąco spojrzał na syna.
- Część z nas może ruszyć w kierunku granicy z Arizoną – rzekł Lars pomijając milczeniem uwagę Joe. – Pozostali powinni zostać tu w Ponderosie. Być może Paco prześle swoje żądania.
- To całkiem rozsądny plan – stwierdził Ben. – Powiedz mi tylko, dlaczego mamy jechać akurat w kierunku Arizony, a nie Kalifornii? Przecież ślady wskazywały, że uciekali właśnie tam.
- Gdyby faktycznie tak było, to ktoś by ich zauważył. Choćby z daleka. To nie są duchy tylko ludzie. Pamiętaj, że ruszyła za nimi wyjątkowo duża obława. I nikt na nic nie natrafił.
- Może są już w Kalifornii – zasugerował Hoss.
- Może. Clem mówił, że pewnie zechcą dostać się do Meksyku. Zastanawialiśmy się, w którą stronę mogli uciec. Przyjęliśmy, że kierują się do Kalifornii, ale teraz myślę, że pomyliliśmy się. Paco nie jest głupi. Doskonale zdawał sobie sprawę, że tam właśnie ruszy pogoń. Przez ten czas przez nikogo nienękany mógłby dostać się do Arizony.
- To całkiem możliwe szeryfie – powiedział Hoss – ale zapomniał pan o jednym. Przed nimi pustynia Sonora.
- Groźna latem. Zimą nawet dla takich złoczyńców, jak Paco i jego kompani jest do przejścia.
- Tak, tyle tylko, że są z dzieckiem – westchnął Ben.
- Dlatego zakładam, że jeśli faktycznie myślą o okupie, to najpierw przyczają się gdzieś przy granicy i wyślą kogoś z wiadomością. I wiecie, co uważam, że mały rekonesans nie zaszkodzi sprawie.
- To na co czekamy? Jedźmy! – krzyknął Joseph.
- Cóż, Lars, to całkiem niezły plan – Ben skinął aprobująco głową. – Zróbmy tak.
- Pod jednym warunkiem – Solberg powiódł wzrokiem po zebranych mężczyznach. – Ja dowodzę, a wy mnie słuchacie.
- To oczywiste.
- Skoro tak, to ja podzielę ludzi na grupy i wyślę jednego z moich chłopców do Clema, a ty Ben zajmij się prowiantem na drogę. Ruszamy za pół godziny.


____________________________________________________________
*) "yellow boy" - Winchester M1866, amerykański karabin powtarzalny z zamkiem dwutaktowym, miał komorę zamkową z mosiądzu, stąd jego nieoficjalna nazwa „żółty chłopiec”. W zależności od wersji 17 lub 13 nabojowy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 10:30, 04 Paź 2017    Temat postu:

Przeczytałam wczoraj. Dzisiaj komentuję. Powalił mnie opis uzdy? Ogłowia końskiego? Teraz będę wiedziała co to są: naczółek, nagłówek, nachrapnik i podgardle. Zapamiętam oczywiście. Ben nadal planuje, Joe rwie się do czynu. Właściwie to każdy z nich ma trochę racji. Działać wszak trzeba, ale z rozwagą, więc pomysł zaplanowania akcji nie jest zły. Szeryf jest bystry i rozgryzł podstęp bandytów. Jestem więc dobrej myśli. Mam nadzieję, że pościg zakończy się sukcesem - zero strat własnych, pokonanie i utylizacja bandziorów (Może Rodriga oszczędziłabym, on zdaje się miał dobre serce) odzyskanie Josha całego i zdrowego i powrót w chwale do Ponderosy. Całość miodzio, balsam na moją wystraszoną duszę.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 17:12, 04 Paź 2017    Temat postu:

Ewelino, dziękuję za miły komentarz. Miałam spore wątpliwości, co tego "przegadanego" odcinka. Cały czas zastanawiałam się, czy faktycznie Cartwrightowie będąc w podobnej sytuacji, jak ta w opowiadaniu tak właśnie by się zachowali.

Utylizacja bandziorów? Laughing Zastanowię się Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 18:52, 08 Paź 2017    Temat postu:

Jakby ktoś pytał to Adam i Ann zbliżają się do Virginia City Wesoly


Pociąg, którym podróżowali Adam i Ann stał na małej stacyjce w Colfax. Postój nieco się przedłużał. Najpierw trzeba było uzupełnić zapas węgla. Potem pojawiły się kłopoty z dmuchawką parową, która uruchamiana jest przy pracującym kotle podczas postoju pociągu. Gdy uporano się z tym problemem okazało się, że przepustnica regulująca dopływ pary do silnika działa niewłaściwie. Nim usunięto i tę usterkę pociąg miał ponad trzy godziny opóźnienia. Mogło się ono zwiększyć zwłaszcza, że przejazd przez masyw Sierra Nevada do najszybszych nie należał. Pociąg mógł tu jechać najwyżej dwadzieścia mil na godzinę. Ten odcinek podróży był szczególnie niebezpieczny. Parowóz ciągnący wagony przesuwał się wolno wzdłuż zboczy ogromnych skał i przejeżdżał nad głębokim przepaściami.
Te wszystkie nieoczekiwane utrudnienia bardzo niepokoiły Adama, a złe przeczucia Ann jeszcze ten niepokój podsycały. Mimo to udawał przed żoną stoicki spokój. Był wspaniałym towarzyszem podróży i niezwykle troskliwym opiekunem. Pod jego bacznym okiem Ann zadziwiająco szybko dochodziła do formy. Oczywiście do pełni zdrowia było jeszcze daleko, zwłaszcza, że Ann musiała na nowo nauczyć się chodzić. Nieocenioną pomocą służyła tu pielęgniarka polecona przez doktora Pattersona. Masaże, ciepłe okłady i gimnastyka spowodowały, że Ann zaczęła stawiać pierwsze, okupione bólem kroki. Wsparta na ramieniu Adama wolno przesuwała stopy. Walczyła o każdy krok i robiła to, jak prawdziwa wojowniczka. Każdy postój pociągu wykorzystywała na rehabilitację. Adam przyglądając się wysiłkom żony miał pewność, że zacznie ona chodzić szybciej niż to przewidywał lekarz.
Kolejny dzień podróży miał się ku końcowi. Tuż po kolacji małżonkowie udali się do swojego przedziału. Adam postanowił przed snem jeszcze poczytać, a Ann półleżąc od czasu do czasu spoglądała na zatopionego w lekturze męża. Gdyby ktoś miesiąc wcześniej powiedział jej, że poślubi Adama Cartwrighta potraktowałaby to, jako kiepski żart. Dziś jest jego żoną i jedzie z nim do Ponderosy, gdzie pod opieką dziadka przebywał ich syn Josh. Uśmiechnęła się na tę myśl. I zaraz w jej głowie pojawił się obraz ciemnowłosego chłopczyka o upartym spojrzeniu i przepięknych oczach, oczach swojego ojca. Na wspomnienie synka tęsknota odezwała się w niej ze zdwojoną siłą. Mimowolnie głośno westchnęła, czym zwróciła uwagę Adama, który odłożywszy książkę przyglądał się jej spod lekko przymrużonych powiek. Od ich pośpiesznego ślubu upłynął zaledwie tydzień. Skłamałby, gdyby miał powiedzieć, że związał się z Ann z wielkiej miłości. Było to raczej poczucie obowiązku i przyzwoitości, a może nawet coś na kształt zadośćuczynienia. Bardzo lubił Ann. Pociągała go również, jako kobieta. Z przyjemnością zauważył, że miała ogromne poczucie humoru i spory dystans do siebie. Mimo braku wykształcenia, potrafiła zaskoczyć celnością uwag oraz ciętymi odpowiedziami, co w połączeniu z urodą i wrodzonym wdziękiem czyniły z niej niezwykle interesującą osobę. Adam zdawał sobie z tego doskonale sprawę tyle tylko, że nie miał pewności, czy to wystarczy, żeby mógł prawdziwie ją pokochać.
- Zmęczona? – spytał siadając obok żony.
- Nie bardzo – odparła.
- Dobrze się czujesz?
- Głowa trochę mnie boli.
- Podać ci laudanum?
- Nie, ale dziękuję ci za troskę – powiedziała dziwnie posmutniawszy Ann. Adam zdziwiony spojrzał na żonę. Wyglądała tak, jakby miała za chwilę się rozpłakać.
- Ann, moja droga, co się stało? Dlaczego jesteś taka smutna?
- Wydaje ci się.
- Doprawdy? Mam oczy i widzę. Powiedz mi, o co chodzi? – Adam nie miał zamiaru ustąpić.
- Proszę, kochany daj spokój – odparła cicho.
- Mowy nie ma – powiedział Adam obejmując ją ramionami i przyciągając do siebie. – Słucham, o co chodzi?
- Chyba się boję.
- Co takiego? – Adam zaskoczony popatrzył na żonę. – A niby, czego się boisz?
- Tego, jak przyjmie mnie twoja rodzina i czy w ogóle mnie zaakceptują.
- Spróbowaliby tego nie zrobić – powiedział robiąc groźną minę Adam.
- Nie żartuj sobie. Ja naprawdę obawiam się tego spotkania. Co im powiemy? Jak wytłumaczymy tak szybki ślub? I co sobie pomyśli twój ojciec?
- Dużo tych pytań – zaśmiał się Adam.
- To wcale nie jest śmieszne – odparła z powagą Ann.
- Posłuchaj mnie uważnie: mój ojciec wie wszystko. W jednym z listów napisałem mu, że zamierzam ciebie poślubić, a że to nastąpiło trochę wcześniej to cóż z tego. Poza tym może nie pamiętasz, ale mój ojciec był u ciebie w szpitalu, a potem troskliwie zajął się naszym synem. To wspaniały człowiek i na pewno się polubicie. A jeśli już ktoś ma się obawiać Bena Cartwrighta to raczej ja. Nie byłem przecież w domu od siedmiu lat.
- Tyle tylko, że ty jesteś synem, a ja…
- A ty jesteś piękną, uroczą kobietą, matką jego wnuka i moją żoną – Adam uśmiechnął się czule. – Niepotrzebnie się denerwujesz. Zaufaj mi wszystko będzie dobrze.
- Naprawdę tak myślisz?
- Tak. Jeśli nie będzie kolejnych opóźnień jutro wieczorem będziemy w Virginia City i sama się o tym przekonasz.
- W Virginia City? Obiecałeś mi, że pojedziemy bezpośrednio do Ponderosy, do naszego synka – powiedziała Ann.
- I tak zrobimy, jeśli tylko nie będziesz zbyt zmęczona.
- Na pewno nie będę. Czym niby miałabym się zmęczyć? W warunkach, w jakich podróżujemy mogłabym przejechać całą Amerykę.
- Wystarczy do Virginia City – rzekł mrugnąwszy okiem Adam. Ann wreszcie uśmiechnęła się i poczuła spokój. Patrząc z ufnością w oczy męża spytała:
- Adamie, czy nam się uda?
- A masz, co do tego wątpliwości? No, chyba, że nic do mnie nie czujesz? – zażartował robiąc smutną minę.
- Jak możesz? Przecież od tamtej nocy nikt, nigdy nie był dla mnie tak ważny, jak ty – powiedziała Ann i cicho dodała: - kocham cię, zawsze kochałam.
- Ann… - wyszeptał Adam i zamknął jej usta długim, głębokim pocałunkiem. Gdybyż tylko mógł odwzajemnić się takim samym wyznaniem. Trzymał ją w ramionach, tulił do siebie, pragnął, ale nie kochał. Jeszcze nie kochał…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 21:34, 08 Paź 2017    Temat postu:

Spokojny, "przegadany" odcinek ... teoretycznie bez akcji, ale ... pełen napięcia, zapowiedzi ... Adaś nie jest pewny swoich uczuć ... może to się zmieni, może nie. Autorka chyba nas trochę pomęczy jeszcze. Ann wydaje mi się coraz sympatyczniejsza. Potrafiła zerwać z przeszłością, bardzo kocha synka ... męża też. Ann ma przeczucia ... jak to się mówi instynkt matki jest niezawodny. Ciekawe co będzie dalej. To chyba dobrze, że Adam ma jeszcze wątpliwości. Jakby tak od razu wyskoczył z miłością byłby jednak niewiarygodny. Jednak sporo czasu minęło a on nie żył na pustyni i pewnie nie żył samymi wspomnieniami. Ann musiała i chciała zmienić swoje życie ze względu na Josha. Do tego cały czas miała przed oczami kopię tego, który ją tak uszczęśliwił. Może dlatego nie przeszło jej uczucie i brzmi wiarygodnie. Całość super.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 16:21, 09 Paź 2017    Temat postu:

Obawiałam się, że nagłe małżeństwo Adama i Ann mogłoby wzbudzić wątpliwości. Stąd też pomysł, żeby Adam nie zapałał tak od razu miłością do matki swego syna. On był bardzo uczciwy, szlachetny, dobry, ale z kobietami jakoś mu nie wychodziło. Może faktycznie zbyt długo był starym kawalerem.
W odcinku "Trójkąt" Adam powiedział: "Mężczyzna okazuje kobiecie serdeczność, a ludzie oczekują deklaracji". Tu okazał serdeczność i nawet się ożenił, ale z miłością nie ma to nic wspólnego. Czy to się zmieni? Zobaczymy. Wesoly


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 10:49, 10 Paź 2017    Temat postu:

Skoro wiemy już, co u Adama i Ann to może zajrzyjmy do jego synka Smile


Paco, zupełnie nieoczekiwanie dla wszystkich, zarządził jeszcze jeden dzień odpoczynku. Rodrigo dałby głowę, że stary cwaniak coś knuje. Na tyle już znał swojego przyjaciela, żeby to wiedzieć. Miał też pewność, że w tym wszystkim chodziło o małego Joshuę, a właściwie o wyciągnięcie z jego rodziny pieniędzy. Paco nie przepuściłby takiej okazji. Forsa była dla niego najważniejsza. I czy było to dziesięć dolarów, czy tysiąc gotów był na wszystko, z jednym wszakże wyjątkiem: jak dotąd nikogo jeszcze nie zabił. Rodrigo chciał wierzyć, że nadal tak będzie, ale porwanie chłopca zaczęło go niepokoić. Kradzieże i oszustwa to zupełnie inna sprawa niż uprowadzenie. Za coś takiego można trafić na długie lata do więzienia, a może nawet stracić życie. Miał jednak nadzieję, że Paco wie, co robi. Poza tym był w jego bandzie, a tu obowiązywało bezwzględne posłuszeństwo i lojalność.
Tuż po śniadaniu Paco zwołał naradę. Z pewnym siebie wyrazem twarzy poinformował swoich kamratów, że nocą wpadł na fantastyczny pomysł. Ni mniej ni więcej uznał, że dzieciak, który był ich zabezpieczeniem, zanim zostanie sprzedany państwu Castellanos może przynieść im niezły zysk. Wystarczy tylko zażądać od Cartwrightów wysokiego okupu. Są bogaci, więc pięćdziesiąt tysięcy dolarów, a może i więcej nie powinno stanowić dla nich żadnego kłopotu. Pomysł Paco zyskał jednogłośną aprobatę. Dodatkowe pieniądze zawsze były mile widziane. Pozostało jedynie ustalić szczegóły całej akcji. Zadaniem Tranquilo, który potrafił pojawiać się i znikać niczym duch było podrzucenie na ranczo w Ponderosie listu z żądaniem okupu, czasem i miejscem jego dostarczenia. Dick posiadający wyjątkową umiejętność kluczenia i zacierania śladów wyznaczony został do odebrania okupu. Natomiast Paco i Rodrigo wraz z małym zakładnikiem mieli przekroczyć granicę Arizony i oczekiwać swoich kolegów w pobliżu Fortu Mohave.
Paco zawsze był chciwy, ale na starość zrobił się niewyobrażalnie zachłanny. Nawet teraz, gdy z banku w Virginia City zgarnął sporą, jak na owe czasy kwotę stu tysięcy dolarów, chciał więcej. Żądanie okupu za Josha uznał za okazję, której nie sposób było nie wykorzystać.
Wkrótce po naradzie Dick i Tranquilo opuścili obozowisko. Rodrigo zajął się kolacją. Tak, jak poprzedniego dnia rozpalił ognisko tylko po to, żeby zagotować wodę na kawę. Wraz z Paco posilali się w milczeniu. Josh nie chciał jeść. Nie miał zupełnie apetytu i był apatyczny. Do tego zaczął pokasływać. Druga doba pod gołym niebem dała o sobie znać. Przez większość czasu spał, co wreszcie zwróciło uwagę Rodriga. Mężczyzna był zaniepokojony stanem dziecka. Jeżeli mały się rozchoruje to wówczas ich sytuacja niewątpliwie się skomplikuje. Swoimi obawami podzielił się z Paco, który jednak zlekceważył jego słowa.
Tymczasem Joshua faktycznie wyglądał kiepsko, a gdy Rodrigo dotknął jego czoła okazało się, że jest rozpalone.
- Jak się czujesz mały? – spytał mężczyzna.
- Źle proszę pana – odparł cichutko Josh. – Boli mnie głowa i gardło. I jest mi zimno.
- Musiałeś się przeziębić. Zaraz przyniosę ci coś ciepłego do picia i dodatkowy koc – powiedział Rodrigo. Josh tylko skinął głową i rękawem kurtki otarł zakatarzony nos. Dreszcze wstrząsnęły jego ciałem. Zakasłał. Rodrigo ze współczuciem spojrzał na chłopca, a potem podszedł do Paco, który właśnie szykował się do snu. Stanął przed nim i rzekł:
- Szefie, mamy problem.
- Co znowu? – warknął Paco.
- Chodzi o tego smyka. Jest chory.
- Chory? To zrób coś, żeby był zdrowy i nie zawracaj mi głowy – odparł moszcząc sobie posłanie Paco. Z zadowoleniem na twarzy wyciągnął się na nim i sięgnął po butelkę whiskey, z którą nigdy się nie rozstawał.
- Dobrze, ale muszę rozpalić ognisko. Dzieciak trzęsie się z zimna. Ma gorączkę…
- Ognisko? – Paco aż uniósł się na łokciu. – Wybij to sobie z głowy. Daj mu whiskey. To go rozgrzeje – zakpił i roześmiał się jak z dobrego dowcipu. – No, nie martw się. Małe dzieciaki tak mają. Przejdzie mu zanim dojedziemy do Meksyku. Chce mi się spać, ale ty rób, co chcesz tylko nie rozpalaj ogniska.
- Szefie… Paco, ale z tym małym jest naprawdę źle.
- I co? Może mam do szczeniaka sprowadzić doktora? Do licha ciężkiego, nie zawracaj mi głowy. Chyba nie muszę ci przypominać, kto chciał opiekować się dzieciakiem. Podobno Dick dał ci za to dwie flaszki whiskey. Tak, więc zajmij się nim. Czy to jasne?
- Jasne, ale…
- Jeszcze słowo, a naprawdę się wkurzę. Posłuchaj Rodrigo, mamy okazję zarobić kupę pieniędzy. Zrób wszystko, żeby państwo Castellanos byli zadowoleni. Szczeniak ma być zdrowy nie zdechły, bo w przeciwnym razie obedrę ciebie ze skóry. Rozumiesz?
- Tak, doskonale rozumiem – odparł przez zaciśnięte zęby Rodrigo.
- Skoro wszystko sobie wyjaśniliśmy to ja idę spać. Obudź mnie o drugiej, to cię zmienię – co rzekłszy Paco najpierw ostro pociągnął z butelki, a potem jakby nigdy nic odwrócił się plecami i prawie natychmiast usnął. Rodrigo stał przez chwilę wpatrując się w śpiącego mężczyznę. Wiedział doskonale, jakim człowiekiem jest Paco, ale nie spodziewał się, że w stosunku do małego, bezbronnego dziecka okaże się skończonym łotrem. Ty cholerny draniu, niech cię szlag , pomyślał i wziąwszy koc wrócił do Josha. Chłopiec był niespokojny i wyglądał na zdezorientowanego. Ciężko oddychał i wciąż skarżył się na ból głowy. Rodrigo położył dłoń na jego czole. Nadal było rozpalone. Wypieki na twarzy i błyszczące oczy świadczyły o jednym: gorączka rosła. Pod wpływem chłodnej dłoni mężczyzny Josh jakby oprzytomniał i płaczliwe wyszeptał:
- Chcę do mamy, do domu.
- Cicho mały, cicho – powiedział uspokajająco Rodrigo.
- Pić – jęknął Joshua. Mężczyzna podtrzymując głowę chłopca przytknął do jego ust kubek z wodą. W tej chwili oddałby wszystko za odrobinę gorącego mleka. Patrząc na Josha przypomniał sobie, że gdy był dzieckiem i chorował matka nacierała go jakimś silnie pachnącym i rozgrzewającym specyfikiem. Niewiele myśląc wyjął zza pazuchy butelkę z whiskey. Rozpiął częściowo ubranie Josha. Na dłoń wylał odrobinę alkoholu i delikatnie natarł chłopcu klatkę piersiową.
- No, teraz będzie ci cieplej – powiedział i porządnie opatulił Josha kocami. – Śpij już. Jutro poczujesz się lepiej.
- Proszę pana, niech pan przy mnie posiedzi – poprosił ciężko oddychając Josh.
- A, co boisz się?
- Troszeczkę.
- Dobrze. Posiedzę przy tobie aż zaśniesz. – Rzekł uśmiechając się Rodrigo, a widząc, że Joshem ponownie wstrząsnęły dreszcze spytał: - co, wciąż ci zimno?
Chłopczyk tylko kiwnął głową. I wówczas Rodrigo łamiąc polecenie Paco rozpalił ognisko i nieoczekiwanie dla samego siebie wziął dziecko na ręce i usiadł z nim blisko ognia. Wkrótce Joshua ciężko posapując usnął w jego ramionach. Mężczyzna wyraźnie poruszony przyglądał się chłopcu, potem jego wzrok pobiegł w kierunku chrapiącego, pijanego Paco.
- Mamuś, mamuś – zawołał przez sen Josh. Rodrigo przymknął oczy. Wyglądał tak jakby nad czymś bardzo mocno się zastanawiał. Wreszcie podjął decyzję. Delikatnie ułożył śpiącego chłopca na ziemi, a sam ruszył do koni. Szybko osiodłał swojego wierzchowca. Torbę z jedzeniem przytroczył do siodła. Ostrożnie, starając się nie hałasować, podszedł do posłania Paco. Miał ochotę skręcić mu kark, ale poprzestał na zabraniu worka z pieniędzmi skradzionymi z banku w Virginia City. Alkohol i poczucie bezpieczeństwa zrobiły swoje. Niczego nieświadomy Paco spał w najlepsze. Rodrigo spojrzał z nienawiścią na mężczyznę i mruknął:
- Rachunki wyrównane.
Kwadrans później trzymając przed sobą chorego Josha był już daleko od obozowiska. Na szczęście mimo chłodu noc była księżycowa, jasna, a droga świetnie mu znana. Miał nadzieję, że Paco wciąż jeszcze śpi, a nawet gdyby się ocknął to pogoń piechotą i tak byłaby bezcelowa. Rodrigo bowiem pomyślał o wszystkim. Koń Paco i luzak biegły tuż za jego wierzchowcem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 12:14, 10 Paź 2017    Temat postu:

Tak przypuszczałam. Rodrigo nie jest złym człowiekiem. Mam nadzieję, że Joshowi i Rodrigo uda się ucieczka przed bandytami. Paco zdecydowanie zasługuje na utylizację. Nie dość, że żąda okupu za chłopca, to nie ma zamiaru go oddać rodzinie, Chce Josha sprzedać. Zachłanność, chciwość jak najbardziej zasługuje na karę. Oby go nie minęła. Serce mi pękało, kiedy czytałam o chorobie Josha. Oby chłopiec wyzdrowiał. No i kiedy spotka się z rodzicami i resztą rodziny?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 22:15, 11 Paź 2017    Temat postu:

Ewelino, mogę Cię zapewnić, że Rodrigo zrobi wszystko, co w jego mocy, żeby ocalić Josha.
Cartwrightowie tymczasem szukają chłopca i mają nadzieję odnaleźć go przed pojawieniem się jego rodziców. Zobaczymy, czy im się uda Wesoly


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 20:54, 13 Paź 2017    Temat postu:

- Mów łobuzie, gdzie jest dziecko! Słyszysz?! Mów! – rozwścieczony Joe potrząsał Tranquilo, któremu z twarzy nie schodził ironiczny uśmieszek. – Jeśli coś mu się stało to zatłukę cię gołymi rękoma.
- Akurat. Już to widzę – prychnął Tranquilo. – Nic wam nie powiem, a szczeniaka nigdy nie znajdziecie. Ni… - nie dokończył, bo pięść Josepha trafiła prosto w jego szczękę.
- Joe, przestań! – krzyknął doskoczywszy do syna Ben. – Oszalałeś?! Opanuj się.
- Jak mam się opanować? Ten drań z nami pogrywa. Może nawet to on do mnie strzelał – odparł podniesionym głosem Joseph.
- To nie ja, a szkoda – zaśmiał się Tranquilo ocierając wierzchem dłoni krew sączącą się z rozciętej wargi.
Joe ostatkiem sił powstrzymał się, żeby nie rozedrzeć bandziora na strzępy. Wiedział doskonale, że ten przeklęty Tranquilo jest jedynym łącznikiem z Joshem musiał, więc trzymać nerwy na wodzy. Wyjeżdżając z Ponderosy na mały rekonesans pod wodzą Larsa Sonberga, zastępcy szeryfa Fostera, nikt nie wierzył, że jeden z członków bandy Paco wpadnie im prosto w ręce. Tranquilo, który w opinii swych kompanów był niczym człowiek duch miał tego dnia wyjątkowego pecha, choć prawdę mówiąc sam się do niego przyczynił. Zlekceważył, bowiem wszelkie środki bezpieczeństwa i jakby nigdy nic jechał sobie główną drogą prowadzącą na ranczo Cartwrightów. Był pewien, że nikt go nie rozpozna. Ten, który mógłby to zrobić przecież nie żył. Jego przyjaciel Dick już o to zadbał. Dlatego też, gdy nagle zza zakrętu wypadła grupa jeźdźców i na jej czele rozpoznał tego, który powinien być martwy jego zdziwienie nie miało granic. Joe wysforował się na czoło kawalkady. I on rozpoznał jednego z porywaczy Josha. Chwilę później Tranquilo leżał na ziemi z rewolwerem przystawionym do głowy. Był zbyt zaskoczony, żeby w jakikolwiek sposób zareagować. Dopiero w biurze szeryfa odzyskał pewność siebie. Buta i bezczelność nie opuszczały go mimo niezaprzeczalnego dowodu uprowadzenia dziecka w postaci listu z żądaniem okupu.
- Wstań i usiądź - powiedział ostrym głosem szeryf Clem Foster, a gdy mężczyzna wykonał polecenie dodał: - a teraz posłuchaj mnie uważnie. Moja cierpliwość się skończyła. Ich również – wskazał Cartwrightów. - Na razie nie grozi ci stryczek, ale będzie tak, jeśli małemu Joshowi coś się stanie. Mów, gdzie ukryliście dziecko?
Odpowiedziało mu milczenie. Tranquilo bujając się na krześle patrzył z ironią na szeryfa.
- Myślisz, że kumple ci pomogą? Nie licz na to. Pewnie dawno są już w Meksyku.
- Dlaczego w Meksyku?
- Nie wiem. Ty mi powiedz.
- Nic ci nie powiem… szeryfie.
- To zadyndasz.
- A niby, za co? - Tranquilo udał zdziwienie.
- Clem, to nie ma sensu – Ben pokręcił z rezygnacją głową. – On nic nie powie, a czasu mamy coraz mniej.
- Masz rację. – Przyznał szeryf i zwracając się do swojego zastępcy rzekł: - Lars, zabierz tego drania do celi.
- I, co teraz? – spytał Joe. – Gdzie mamy szukać Josha?
- Nie mamy żadnego punktu zaczepienia – zauważył milczący do tej pory Hoss, obok którego siedział równie cichy Candy. – Do tego najdalej pojutrze spodziewamy się przyjazdu Adama i matki Josha. Co im powiemy?
- Tego najbardziej się obawiam – powiedział Ben. – Adam nam tego nie daruje. A matka Josha będzie załamana. Ta kobieta już tyle przeszła.
- Czekaj Ben, może jest jeszcze szansa – Clem wstał od biurka. – Pokaż mi list od porywaczy.
- Proszę – Ben wyjął z kieszeni kartkę złożoną na czworo – ale nie rozumiem, o co ci chodzi. Ten Tranquilo powiedział, że jeśli nie spotka się ze swoim kompanem o określonej porze to nigdy nie zobaczymy Josha.
- W takim razie Tranquilo nie może się spóźnić na to spotkanie – odparł Foster.
- Chyba nie wypuścisz tego bandziora na wolność? – spytał z niedowierzaniem Ben.
- Nie. To nie wchodzi w rachubę.
- To w takim razie, co chcesz zrobić?
- Powiedz mi Ben, kogo przypomina ci Candy?
- Candy? Nie rozumiem.
- No, przypatrz mu się uważnie – rzekł Foster.
- Clem, daj spokój z tymi zgadywankami.
- A ja domyślam się, o co chodzi szeryfowi – powiedział Joe. – Candy podobny jest do Tranquilo.
- Dziękuję ci Joe – parsknął z kpiną zarządca Ponderosy.
- Clem, ale to jest zbyt ryzykowne – rzekł Ben.
- A masz jakieś inne wyjście. Sam powiedziałeś, że mamy mało czasu. Jeżeli Tranquilo nie pojawi się w umówionym miejscu, to nawet złożenie okupu nic nie pomoże. Musimy złapać tego drugiego. Candy zwłaszcza w ciemności może z powodzeniem uchodzić za Tranquilo. Zrozum to Ben, to nasza jedyna szansa.
- Tyle tylko, że ja nie mam prawa do niczego zmuszać Candy’ego.
- Tato myślę, że to doskonały pomysł i jedyny – Joe z entuzjazmem zareagował na propozycję Fostera.
- Ja też tak uważam – wtrącił Hoss.
- No, nie wiem – Ben pokręcił głową. – Candy dużo ryzykuje.
- Owszem, ale to nasza jedyna szansa, żeby dorwać tego drugiego bandytę – rzekł z przekonaniem Clem.
- Jakbyście nie zauważyli to ja tu jestem – rzucił znudzonym głosem Candy. – I zrobię to.
- Nie musisz. To sprawa rodziny – powiedział Ben.
- Jestem tylko zarządcą, nie rodziną, ale czy myślicie, że będę stał z boku i tylko się przyglądał?
- Candy, wybacz, nie chciałem ciebie urazić – odparł Ben. – Sam już nie wiem, co mówię. Dobrze, niech tak będzie jak proponuje szeryf. Zróbmy to.
- To w takim razie potrzebne mi będą jego ciuchy i koń – rzekł Candy.
- Lars, ściągnij łachy z tego łobuza – powiedział zwracając się do swojego zastępcy Foster. Ten kiwnął głową i ruszył do celi.
- Chwileczkę – Candy podniósł się z krzesła – chciałbym z nim porozmawiać.
Clem spojrzał badawczo na zarządcę Ponderosy. Candy Canaday był najbardziej tajemniczym z ludzi, jakich dane było mu poznać. Dużo dałby za to, żeby zajrzeć do jego głowy. Szeryf wiedział, że Candy służył kiedyś w armii i jeśli ktoś z powodzeniem miałby wykonać to trudne zadanie to tylko on.
- Dobrze, idź z Larsem.
- Nie zrozumiał mnie pan szeryfie. Chciałbym sam porozmawiać z Tranquilo – powiedział Candy kładąc akcent na „sam”. Szeryf Foster utkwił w nim przenikliwe spojrzenie i po chwili skinął przyzwalająco głową.
- Tylko nie przesadź.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 21:19, 13 Paź 2017    Temat postu:

Jednego bandziora już mają. Niestety, nie chce zeznawać Zobaczymy w jakim stanie będzie po rozmowie z Candy'm Bardzo jestem ciekawa i obstawiam, że wymknie mu się to i owo. Candy ma dużą siłę przekonywania

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 12:14, 14 Paź 2017    Temat postu:

Candy faktycznie ma wyjątkowy dar przekonywanie ludzi do zwierzeń... przynajmniej w moim fanfiku Mruga

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 16, 17, 18 ... 69, 70, 71  Następny
Strona 17 z 71

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin