Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Po drugiej stronie strachu
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 20, 21, 22 ... 69, 70, 71  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 22:17, 05 Lis 2017    Temat postu:

Senszen, bracia jak na razie nie mają szans na zupełne pogodzenie się. I chyba nigdy to nie nastąpi. Smutny
Herbata u mormonów podobnie jak alkohol, kawa, papierosy, narkotyki i inne substancje uznawane za szkodliwe jest surowo zakazana. Definiuje to mormońskie "Słowo mądrości".
Miasteczko Panaca, w której przebywają bracia C. i Candy zostało założone w 1864 r. i było mormońską osadą.


Ewelino, miło mi, że rozmowa Adam i Joe spodobała Ci się. Wesoly Ten odcinek trochę długo powstawał, bo początkowo bracia mieli pogodzić się. Uznałam jednak, że jest to mało prawdopodobne. W nich obu za dużo jest pretensji, żalu a nawet wzajemnej awersji, choć może to zbyt mocne określenie.
I jak zwykle masz rację Very Happy rozmowa braci jest wstępem do rozwinięcia akcji Very Happy Emotki urocze, a tę potupującą chyba zaadoptuję Mruga

Dzięki Koleżanki za komentarze i zainteresowanie opowiadaniem. Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 22:36, 06 Lis 2017    Temat postu:

Rozmowa z bratem wytrąciła Adama z równowagi i już do rana nie mógł zasnąć. Gorzkie słowa Josepha wciąż odbijały się echem w jego głowie. Czy naprawdę był dla niego aż tak nieczuły? Dlaczego nigdy nie pomyślał, że chłopak potrzebował wsparcia i akceptacji. No, ale przecież w tamtym ciężkim dla rodziny okresie na nic nie było czasu. Ranczo miało swoje wymagania i cały dzień od świtu do zmierzchu wypełniała im praca. Kto w takiej sytuacji przejmowałby się małym, chudym, umorusanym chłopakiem z burzą jasnych włosów na głowie. Adam pamiętał, jak bardzo ciekawski był jego brat. Jak wciąż zamęczał ojca, Hossa i jego o to, żeby się z nim pobawić, poczytać mu, choć chłopak nigdy nie potrafił skupić uwagi na żadnej bajce. Joe był niewiele młodszy od Josha, gdy stracił matkę. Dopiero teraz Adam uświadomił sobie, co musiał wówczas przeżywać jego brat. On sam nigdy tego nie doświadczył, bo od urodzenia nie miał matki. Zawsze był przy nim ojciec, który musiał wystarczyć mu za oboje rodziców. Jak przez mgłę pamiętał matkę Hossa, która dała mu namiastkę prawdziwego domu. Ten krótki czas, jaki przyszło mu spędzić z tą niezwykłą kobietą był najszczęśliwszym w jego życiu. Gdy zginęła w potyczce z Indianami wszystko się zmieniło. Stojąc u boku ojca nad jej grobem obiecał sobie, że już nigdy do nikogo się nie przywiąże i nikogo nie pokocha. Do tej pory mu się to udawało i był pewien, że tak już pozostanie. Życie marynarza, jakie wiódł całkowicie mu odpowiadało. Co prawda był zaprzeczeniem porzekadła mówiącego, że marynarz w każdym porcie ma dziewczynę, gdyż on miał tylko w jednym, w Osace. Słodka, niewinna twarz Yoshiko na moment przesłoniła mu wszystko. Przy niej czuł się wyjątkowo, tak wyjątkowo, jak wyjątkowa była Yoshiko i Japonia. Mimowolnie uśmiechnął się na to wspomnienie. Prawie natychmiast miejsce egzotycznej piękności zajęły duże, niebieskie oczy jego żony. Patrzyły na niego z ogromną powagą, tak jak wtedy, gdy zadała mu pytanie, na które nie chciał odpowiedzieć, a kłamać nigdy nie potrafił. To było wbrew jego naturze. Brzydził się kłamstwem, tak jak ludźmi, którzy do tego się uciekają. Nie sądził, że to umiłowanie prawdy zwróci się przeciwko niemu, a jego dopiero, co zawarte małżeństwo stanie pod znakiem zapytania.
Gdy przyjechali do Virginia City nic nie zapowiadało ochłodzenia stosunków małżeńskich. Mimo dramatycznych wieści dotyczących Josha, Ann wykazała się ogromną siłą. Początkowo pod wpływem szoku, wydawała się taka bezbronna i zagubiona. Jej płacz nie zaskoczył Adama i w tej sytuacji był, jak najbardziej naturalny. Później jednak szybko opanowała się i zażądała wyjaśnień. Była konkretna i nieustępliwa, a jego ojca potraktowała, niczym szeryf przesłuchujący niewiarygodnego świadka. Ben nie miał o to do niej pretensji. Rozumiał jej niepokój. Sam przecież był ojcem i wiedział, że troska o dzieci, nawet te dorosłe nigdy nie mija. Sporym zaskoczeniem dla Adama było to, że mimo pierwszej bardzo nerwowej rozmowy Ben polubił synową, zresztą z wzajemnością. Tak, więc gdy dotarli do Ponderosy nie był zaskoczony, że Hop Sing nie krył podziwu dla pani Cartwright, a jego bracia, którzy wrócili pod wieczór do domu przyjęli bratową z sympatią. Oczywiście dla wszystkich sporą niespodzianką było małżeństwo Adama i Ann. Nikt z nich nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Mimo napiętej sytuacji prostodusznemu Hossowi wprost nie zamykały się usta. Joe mniej wylewny powitał Ann niczym angielski dżentelmen. Adamowi skinął tylko głową. Było to i tak dużo zważywszy na atmosferę, w jakiej rozstali się siedem lat temu. Oczywiście głównym tematem były postępy w poszukiwaniu Josha, a te były żadne. Rodrigo, który według Josepha uprowadził chłopca zapadł się pod ziemię. Nie natrafiono na nikogo, kto mógłby naprowadzić ich na jego trop. Poszukiwania trwały już na tyle długo, że wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że szanse na odnalezienie Josha są coraz mniejsze. Jedyną optymistką w tym gronie była oczywiście Ann. Matki nadzieja nigdy nie opuszcza i o tym właśnie powiedziała swojemu mężowi, gdy po krótkiej kolacji znaleźli się w pokoju gościnnym specjalnie dla niej przygotowanym. Dawny pokój Adama, w którym od momentu jego wyjazdu niczego nie zmieniono, oczywiście czekał na niego. Mężczyzna poczuł prawdziwe wzruszenie na widok znajomych mebli, obrazów na ścianach i zwiniętych rulonów brystolu wciąż leżących obok dębowego sekretarzyka. Przez chwilę zapragnął znowu tu zamieszkać, ale tylko przez chwilę. Wiadomym było przecież, że jego miejsce jest u boku żony.
Po całym dniu Ann była zmęczona, a spuchnięte nogi nieźle dawały jej się we znaki. Gdy tylko Hop Sing przyniósł dzbanek z gorącą wodę, Adam pomógł jej umyć się, a potem tak jak nauczyła go pielęgniarka delikatnie masował nogi żony. Widząc posmutniałą twarz Ann próbował, choć na chwilę odwrócić jej uwagę od zaginionego syna. W pewnym momencie utkwiwszy w nim wzrok spytała:
- Adamie, czy ty jesteś ze mną szczery?
Zaskoczony słowami Ann zamarł w bezruchu.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi?
- Dobrze, spytam wprost. Powiedz, dlaczego tak naprawdę ożeniłeś się ze mną?
- A cóż to za pytanie?
- Normalne. Takie, jakie od czasu do czasu powinni zadać sobie wszyscy małżonkowie. Proszę odpowiedz.
Adam spojrzał spod oka na żonę i wytarłszy dłonie w ręcznik powoli powiedział:
- Bo jesteś matką mojego syna. Piękną, dobrą, mądrą kobietą, dla której i z którą chcę stworzyć prawdziwy dom. Dom, w którym nasze dziecko czułoby się szczęśliwe i kochane.
- To znaczy, że kochasz Joshue?
- Oczywiście. Jak w ogóle możesz o to pytać?
- A mnie? Czy mnie też kochasz? – Ann utkwiła w mężu badawcze spojrzenie. On milczał. Czuł się jak zwierzę złapane w potrzask. – Rozumiem – powiedziała cicho. – Właściwie sama nie wiem, na, co liczyłam zadając ci to pytanie. Wszystko przecież jest jasne.
- Nie mów tak…
- Jeśli ożeniłeś się ze mną z poczucia obowiązku lub co gorsza z litości to ja tego nie zniosę.
- Ann posłuchaj, to nie tak. Mamy dziecko. To chyba naturalne, że zaproponowałem ci małżeństwo. A poza tym groziło ci niebezpieczeństwo. Małemu też. Miałem zostawić was bez pomocy?
- Nim ponownie pojawiłeś się w moim życiu miałam rodzinę i przyjaciół. Nadal ich mam i mam, do kogo zwrócić się o pomoc.
- O tak! Do Rogera Tuckera – odparł ze złością.
- Nie musiałeś aż tak się dla mnie poświęcać – powiedziała nie zwracając uwagi na słowa Adama. – Bałeś się, że nie pozwolę ci na kontakty z synem? Dlatego postanowiłeś się ze mną ożenić?
- Nieprawda – zaprzeczył. – Bardzo ciebie lubię.
- Nie sądzisz, że to zbyt mało, aby stworzyć szczęśliwy związek?
- Ludzie żenią się z różnych powodów…
- Ale miłość jest najważniejsza. Bez niej nic nie ma sensu.
- Skoro tak uważasz – westchnął poirytowany.
- Tak. Tak właśnie uważam, a ty…
- Ann oboje jesteśmy zmęczeni...
- Proszę nie przerywaj mi – powiedziała stanowczo. – Tobie wydaje się, że zawsze masz rację i wiesz, co dla innych jest najlepsze. Do tego wszyscy powinni cię słuchać.
- Przesadzasz – fuknął zły.
- Czyżby? Gdyby faktycznie tak było nie byłbyś taki poirytowany.
- Ta rozmowa do niczego dobrego nie prowadzi. Proszę skończmy ją nim powiemy sobie za dużo. Nie chcę się z tobą kłócić. Nie teraz, gdy nie wiadomo, co dzieje się z naszym synem.
- Tym razem przyznaję ci rację – odparła uśmiechnąwszy się smutno. – Adamie, chcę żebyś wiedział, że jeśli Josh nie odnajdzie się to nasze małżeństwo nie będzie miało żadnego sensu. Wówczas pozostanie nam tylko rozstać się.
Słowa wypowiedziane przez Ann zabolały Adama bardziej niż by chciał się do tego przyznać. Do tej pory żadna kobieta nie rozmawiała z nim jak równy z równym. Miał się za człowieka o otwartym umyśle i nie odbierał kobietom prawa do własnego zdania. W gruncie rzeczy jednak był mężczyzną o tradycyjnych poglądach. Dlatego tak boleśnie odebrał to, co powiedziała mu żona.
- Wolność, wolność… - wyszeptał z ironią Adam przeżywając na nowo rozmowę z żoną. Leżał w hotelowym łóżku ze wzrokiem utkwionym w sufit, na którym tańczyły cienie przybierając coraz to inne kształty. - Tylko, że ja nie chcę takiej wolności. Chcę ciebie Ann. Ciebie i naszego syna. I udowodnię ci, że na was zasługuję.
Odrzucił koc i wstał. Po omacku umył się i ubrał. Potem podszedł do łóżka, na którym spał Joseph. Położył dłoń na ramieniu brata i lekko nim potrząsnął, a potem głębokim, stanowczym głosem powiedział:
- Joe, obudź się. Już czas. Musimy jechać. Chcę wreszcie odzyskać mojego syna.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Wto 9:15, 07 Lis 2017, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 23:15, 06 Lis 2017    Temat postu:

To już druga decydująca, trudna rozmowa jaką przeprowadził Adam. No właśnie! Co byłoby lepsze? Kłamstwo? Czy prawda ... nieco niewygodna. Myślę, że on sam nie wie jeszcze co czuje. Chłopina dojrzewaLepiej późno niż później. Ann musi się pogodzić z tym, że ma dwoje dziecipod opieką. Cóż nie powinna zbyt wiele wymagać od Adasia. Kiedy dojrzeje, to i wyznanie uczucia z siebie wydusi Najważniejsze, to żeby znaleźli Josha. Reszta się na pewno ułoży. W każdym razie sporo emocji jest i rozmowa pasjonująca (Adaś chyba rozpoczął dojrzewanie, skoro nie chce wolności, lecz Ann. I syna oczywiście) Całość

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Pon 23:18, 06 Lis 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 9:11, 07 Lis 2017    Temat postu:

Dzięki Ewelino. Wesoly
Adaś faktycznie dojrzewa. Bidula trochę się pogubił. Tyle przecież na niego spadło. Do tej pory wiódł sobie dość wygodne życie - bez zobowiązań. Teraz to się zmieniło i wreszcie zaczęło do niego docierać, że nie powinien bać się bliskości. Tylko, czy Ann zechce na to jego dojrzewanie zaczekać? Think


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 11:50, 09 Lis 2017    Temat postu:

Tymczasem Josh ma się całkiem nieźle Wesoly

Chłopiec na widok żałosnej miny Rodriga zaśmiał się radośnie. Gra w pokera szła mu coraz lepiej. To nic, że mężczyzna dawał mu fory. Mały miał wyjątkowy talent do kart. Kolejne partie rozgrywał samodzielnie i coraz częściej wygrał. Żałował tylko, że oprócz nich nie było innych graczy.
- Nie gram już z tobą – powiedział z powagą Rodrigo zbierając karty z łóżka Josha. - Jak dla mnie jesteś za dobry.
- Proszę, jeszcze raz. No, proszę – Josh zrobił jedną ze swych proszących min, która łamała wszystkie serca.
- Dobrze – westchnął Rodrigo – ale to będzie już ostatni raz. Zaraz powinien przyjść doktor.
Chłopiec uśmiechnął się tryumfująco, wygładził koc, którym był przykryty i zadowolony z takiego obrotu sprawy ponaglił mężczyznę:
- Grajmy Rodrigo, grajmy.
- Nie wiem, czy twój ojciec byłby zadowolony, że uprawiasz hazard – rzekł Rodrigo tasując karty.
- Mój ojciec mnie nie chce – Josh posmutniał. – Przecież wiesz.
- A może jednak jesteś w błędzie – powiedział Rodrigo podając chłopcu dwie karty. – Jeszcze w Ponderosie odniosłem wrażenie, że byłeś z niego dumny, gdy o nim mówiłeś.
- Wydawało ci się. – Mruknął Josh i po chwili z zaciętym wyrazem twarzy powiedział: - on udawał, że mnie nie zna. Dopiero, gdy mama poszła do szpitala to zjawił się dziadek Ben i powiedział mi prawdę. Dobieram.
- Wspominałeś, że ojciec wkrótce pojawi się w Ponderosie.
- Tak, ale wolałbym, żeby to mama przyjechała, ale ona jest bardzo chora. Ma połamane nogi i dziadek powiedział, że jeszcze długo będzie musiała się leczyć.
- To był ciężki wypadek?
- O, tak – Josh z przejęciem kiwnął głową. – Mama została ranna w pożarze sklepu cioci Emily. Pobiegła mnie ratować, ale mnie już tam nie było.
- Dzielna kobieta. Bardzo ją kochasz?
- Tak. Mama to… przecież mama – odparł z dziecinną prostotą Josh.
- Prawda. Matka jest najważniejszą osobą w życiu każdego człowieka – powiedział Rodrigo. – Czekam.
- A twoja mama?
- Moja? Była piękna, dobra, kochana… jak każda mama. Wciąż pamiętam, jak czytała mi na dobranoc, ale to było bardzo dawno i w innym świecie.
- Twoja mama żyje?
- Umarła, gdy byłem taki mały, jak ty.
- A Paco to twój ojciec?
- Nie. Skąd ci to przyszło do głowy?
- Mówił o tobie, jak o synu.
- Paco zaopiekował się mną, gdy zostałem zupełnie sam. Mój tato był wspaniałym człowiekiem i… - Rodrigo wyraźnie posmutniał – ale mamy grać, a nie rozmawiać o moim życiu.
- On też umarł, twój tata, prawda? – spytał Josh utkwiwszy wzrok w mężczyźnie.
- Tak. I wiesz, co? Ja nie zdążyłem powiedzieć swojemu tacie o wielu rzeczach, ale ty masz taką szansę. Nie zmarnuj jej – powiedział Rodrigo i rozłożywszy przed Joshem karty wyciągnął rękę po wygraną, którą była całkiem spora kupka cukierków. - Tym razem to ja wygrałem. Mam pokera.
Chłopiec spojrzał z błyskiem w oku i rzekł:
- Chwileczkę. Moje karty są lepsze.
- Co takiego? To niemożliwe. Pokaż – rzekł zaintrygowany Rodrigo, a wtedy Josh z chytrym uśmieszkiem odkrył karty. Mężczyzna z niedowierzaniem wpatrywał się w leżący przed nim jedyny w swoim rodzaju układ kart od asa do dziesiątki.
- Poker królewski w treflach. Coś takiego – Rodrigo pokręcił z niedowierzaniem głową. – Wygrana jest twoja. Gratuluję.
- Możesz się poczęstować – odparł dumny z siebie Josh.
- Dziękuję przyjacielu. To wielkoduszne z twojej strony – zaśmiał się Rodrigo sięgnąwszy po cukierka. Chłopiec mu zawtórował. W tej właśnie chwili rozległo się pukanie do drzwi. – O, zdaje się, że to pan doktor. Zobaczymy, co nam powie.
Doktor bez zbędnych wstępów kolejny raz dokładnie zbadał Josha i z zadowoleniem stwierdził, że chłopiec jest już zdrowy. Co prawda mały wciąż był trochę blady i pokasływał, ale to przecież normalne po przebytym przeziębieniu. Zalecił, na wszelki wypadek, jak to określił, podawanie przez jakiś czas syropu z cebuli. Jego zdaniem był to doskonały specyfik na kaszel i to zwłaszcza u dzieci.
- To znaczy, że możemy już ruszać w drogę? – spytał Rodrigo.
- Właściwie tak, ale proszę jeszcze zaczekać trzy minimum dwa dni. Pogoda nie sprzyja dalekiej podróży. Do Yumy jest jednak kawałek drogi. No i nie wyobrażam sobie, że będzie pan wiózł synka konno.
- Oczywiście, że nie mam takiego zamiaru. Pojedziemy dyliżansem.
- To dobrze. To bardzo dobrze. W takim razie pozostaje mi życzyć szczęśliwej podróży, a tobie kawalerze dużo zdrowia – powiedział uśmiechając się serdecznie lekarz.
- Dziękuję panie doktorze – odparł Josh.
- Pozwoli pan, że odprowadzę pana do drzwi – rzekł Rodrigo. – Czy na pewno małemu nic już nie grozi?
- Na pewno – zapewnił doktor. – Świetnie pan się opiekował synkiem. Żona może być z pana dumna.
- Nie mam żony.
- Proszę wybaczyć. Nie wiedziałem. W takim razie świetnie się pan spisał. Nie każdy mężczyzna potrafi tak dobrze zająć się dzieckiem. Powodzenia panie González.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Nie 17:48, 12 Lis 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 14:49, 09 Lis 2017    Temat postu:

Bardzo sympatyczny fragment. Josh chyba "okręcił" sobie Rodriga wokół małego palca Very Happy Chłopiec ma mnóstwo uroku i nie waha się go użyć. Mam nadzieję, że jego choroba nie jest poważna i szybko wyzdrowieje. Fragment bardzo ciepły, pełen humoru i dobrze rokujący przyszłości Josha.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 19:15, 09 Lis 2017    Temat postu:

Josh faktycznie posiada wyjątkowe zdolności "okręcania" sobie ludzi wokół małego palca. Ma to po tatusiu Mruga

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 17:45, 12 Lis 2017    Temat postu:

Akcja pomału się zagęszcza Mruga

- Kolejny dzień w siodle i nic – westchnął z rezygnacją Hoss.
- Nikt nie mówił, że będzie łatwo – rzekł Joe krzywiąc się i rozcierając sobie prawe ramię.
- Byłem pewien, że tu w Pioche wreszcie czegoś się dowiemy – wtrącił Candy.
- Ja też miałem taką nadzieję – powiedział Hoss. – Ten dziadek pod saloonem wydawał się taki wiarygodny.
- Tak. Za dolara zrobiłby wszystko – odparł z kpiną Joe. - To zwykły moczymorda. Od takiego nie oczekuj uczciwości, a tym bardziej współczucia.
- Fakt. Straciłem czujność – przyznał Hoss. – Od tylu dni jeździmy w kółko i żadnego najmniejszego śladu. Przecież ten Rodrigo i Josh nie rozpłynęli się w powietrzu.
- Powinniśmy odpocząć. Jesteśmy zmęczeni. Konie też potrzebują wypoczynku – stwierdził Joe. – A ty, co o tym myślisz, Adamie?
- Masz rację. Wszystkim potrzebny jest odpoczynek.
- Chcesz przerwać poszukiwania? - spytał zaskoczony Hoss.
- Nie. Nigdy. Będę szukał syna póki starczy mi sił. Powinieneś to wiedzieć.
Hoss skinął głową i westchnąwszy spytał:
- Czyżbyś chciał nas się pozbyć?
- To nie tak. Po prostu uważam, że powinniście wrócić do domu. Trzeba dać wypocząć koniom. Poza tym ojciec pewnie umiera z niepokoju. Do tego całe ranczo jest na jego głowie. Jestem pewien, że potrzebuje waszej pomocy.
- A ty?
- Co ja?
- Ty już nie potrzebujesz naszej pomocy?
- Hoss, posłuchaj – Adam położył dłoń na ramieniu brata – w tych pierwszych, najgorszych dniach byliście mi ogromnym wsparciem. Bardzo to doceniam, ale trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Z każdym dniem szanse na odnalezienie mojego syna maleją. Nie ma sensu, żebyście ze mną jeździli od miasteczka do miasteczka, zwłaszcza, że może to potrwać wiele dni, a może nawet tygodni. Nie mam prawa wymagać od was takiego poświęcenia. To ja jestem ojcem Josha i moim obowiązkiem jest go odnaleźć.
- Adamie zapomniałeś chyba, że jesteśmy rodziną.
- Doskonale pamiętam i dlatego chcę, żebyście wrócili do domu. Ranczo nie oporządzi się samo. Jedźcie. Ja jeszcze trochę pokręcę się po okolicy i najpóźniej za tydzień przyjadę do Ponderosy. Potem ruszę do Meksyku i jeśli któryś z was będzie chciał ze mną jechać nie będę miał nic przeciwko temu.
- A teraz? Jak dasz sobie radę i to sam? – spytał z troską w głosie Hoss.
- Nie będzie sam – powiedział Joe. – Ja z nim zostanę.
- Nie musisz… - zaczął Adam.
- Ale chcę i koniec.
- Skoro chcesz nie mogę ci tego zabronić – westchnął Adam i uśmiechnął się kącikami ust.
- To, co teraz zrobimy? – Hoss popatrzył z ciekawością na obu braci.
- Jak to, co? Napijemy się przed podróżą.

Następnego dnia wczesnym rankiem Adam i Joe pożegnali Hossa i Candy’ego. W zupełnym milczeniu ruszyli w kierunku Eureki. Czekała ich daleka droga. Na szczęście pogoda im sprzyjała. Zrobiło się dużo cieplej, a słońce świeciło przez większość dnia. Dzięki temu podróżowanie stało się o wiele mniej uciążliwe. Mimo to dwa dni później Joe poczuł się źle. Ramię, w które został postrzelony zaczęło mu wyraźnie doskiwerać. Do tej pory to lekceważył, ale ból stawał się coraz bardziej nieznośny. Adam widząc, co się dzieje postanowił na dłużej zatrzymać się w Hope City maleńkim miasteczku zamieszkanym przez nieco ponad dwieście osób. Na szczęście w tym zapomnianym przez Boga miejscu był całkiem przyzwoity hotel, biuro szeryfa i co najważniejsze lekarz.
- Dawno doszło do postrzału? – spytał doktor uważnie oglądając ramię Josepha.
- Trzy tygodnie temu – odparł Joe, syknąwszy pod dotykiem palców lekarza.
- Stan zapalny nie jest duży – stwierdził doktor. - Ktoś bardzo chciał panu strzelić w plecy, ale na szczęście nie był dobrym strzelcem.
- Skąd pan wie?
- A nie sądzi pan, że kto, jak kto, ale ja to muszę wiedzieć? – parsknął śmiechem lekarz.
- Jasne. Głupie pytanie – odparł nieco zawstydzony Joe.
- Nie takie znowu głupie. Widzi pan pocisk w ciele tworzy bardzo różne rany. U pana kula przeszła na wylot pozostawiając ranę wlotową i wylotową. Przy czym wylotowa jest zwykle większa niż wlotowa. Z przodu zabliźnienie jest dużo większe niż z tyłu. Tak, więc wniosek nasuwa się sam. Nie zadbał pan o siebie stąd i rana wylotowa otworzyła się. Przy postrzale strzępki ubrania dostają się do rany, a to prawie zawsze skutkuje stanem zapalnym i gorączką, a nawet zakażeniem. Wszystko przez niezbyt dokładne oczyszczenie rany.
- Ale niemal bezpośrednio po postrzale porządnie je zdezynfekowałem. Zresztą dość szybko zaczęły się goić. Lekarz, który mnie badał powiedział, że nic mi nie będzie.
- A zalecił panu odpoczynek i nieforsowanie ramienia?
- Owszem, ale…
- Ale pan nie zastosował się do zaleceń mojego szanownego kolegi, no i efekty mamy. Co prawda krwawienie jest niewielkie, ale zawsze. Zaraz temu spróbuję zaradzić – powiedział doktor i podszedł do przeszklonej szafki, w której przechowywał narzędzia, leki oraz opatrunki.
- Doktorze, czy mojemu bratu coś grozi? – spytał milczący do tej pory Adam, który stał oparty plecami o ścianę i z uwagą obserwował poczynania lekarza.
- Nie, ale powinien się oszczędzać. Ramię musi nosić na temblaku. I na pewno przez jakiś czas nie jeździć konno. Panowie przyjechali tu wierzchem, prawda?
- Tak.
- Jazda konna, to nie najlepszy sposób podróżowania dla osób z ranami postrzałowymi. Zalecam przynajmniej dwa dni wypoczynku. Mamy tu przytulny hotelik z całkiem niezłą kuchnią. Można powiedzieć, że wyspecjalizowali się w opiece nad chorymi. Przez dwa tygodnie mieliśmy tu ojca z chorym synkiem i zapewniam, że obaj z pobytu w hotelu byli zadowoleni.
Po tych słowach Adam pobladł, a Joe znieruchomiał utkwiwszy w doktorze badawcze spojrzenie. Ten zaskoczony reakcją mężczyzn spytał:
- Czy coś się stało?
- Ten chłopiec… ile miał lat? – Adam z trudem wydusił z siebie słowa.
- Nie więcej niż siedem – odparł doktor.
- A włosy, jakie miał? Chodzi mi o kolor.
- Ciemne, a właściwie czarne. Bardzo miły chłopczyk i niezwykle inteligentny. Razem z ojcem jechali do Yumy. Prawdę mówiąc byłem zaskoczony, że ten mężczyzna wybrał się z małym dzieckiem w tak daleką podróż i to konno. Musiał mieć niezwykle ważny powód, ale to i tak moim zadaniem było wysoce nieodpowiedzialne i tylko cud sprawił, że skończyło się na przeziębieniu. Dobrze, że w końcu wziął sobie do serca moje rady i w dalszą drogę wyruszył z dzieckiem dyliżansem, co i panom zalecam.
- Czy może nam pan powiedzieć, jak nazywał się ten mężczyzna – Joe stanął przed doktorem ciężko oddychając.
- Madero González. Był Meksykaninem.
- A chłopiec jak miał na imię?
- Nie rozumiem, dlaczego to panów tak interesuje? – spytał coraz bardziej zaintrygowany doktor.
W tym momencie Adam oderwał się od ściany. W trzech krokach znalazł się przy lekarzu i gwałtownym ruchem schwycił go za poły marynarki. Przybliżył twarz do jego twarzy i zduszonym głosem powiedział:
- Trzy tygodnie temu porwano mi syna. Ma siedem lat, czarne włosy, oczy takie jak moje, a na imię Josh. Joshua.
- Chłopiec tak właśnie miał na imię – odparł lekarz z trudem przełykając ślinę. – Nic nie wskazywało na to, żeby bał się tego mężczyzny. A pan González był wyjątkowo troskliwym opiekunem.
- To musiał być Rodrigo! – krzyknął Joe. – Nikt inny tylko on!
- Rodrigo? – Spytał lekarz, a spojrzawszy karcąco na Adama rzekł: - puść mnie pan, bo nic więcej wam nie powiem.
- Proszę wybaczyć doktorze – Adam uniósł do góry dłonie w geście przeprosin – ale prawie straciłem nadzieję na odnalezienie syna.
- Rozumiem. – Odparł doktor i zwracając się do Josepha rzekł: - Powiada pan „Rodrigo”? To by się zgadzało. Chłopiec tak właśnie zwracał się do swojego opiekuna. Nie mówił mu „tato” tylko „Rodrigo”. Wówczas nie zwróciłem na to uwagi. Sam nie wiem, dlaczego?
- To on: Rodrigo Indalesio Madero González. Tak mi się przedstawił jeszcze w Ponderosie. Mamy go Adamie! Mamy!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Senszen
Moderator artystyczny



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 4150
Przeczytał: 32 tematy

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 20:09, 12 Lis 2017    Temat postu:

Panowie są coraz bliżej odnalezienia chłopca, doktor zyskał nieco doświadczenia życiowego ("szerokim łukiem omijać wysokich brunetów"), Joe niemal dostał zakażenia, Adam dostał nieco więcej wzruszeń czytelnik dostał kolejny porywający odcinek i interesujący fragment na temat ran postrzałowych Mruga

A Aderato powinna dostać nieco komplementów i wyrazów uznania. Ja natomiast czekam na ciąg dalszy Wesoly


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 20:48, 12 Lis 2017    Temat postu:

Miałam w planie więcej informacji nt. ran postrzałowych, ale to byłoby zbyt nudne Laughing
Aderato nie przekażę komplementów, bo jeszcze się jej w głowie przewróci. I tak jest już nieznośna. Mruga Laughing


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 20:51, 12 Lis 2017    Temat postu:

Nareszcie i Joe nieco pocierpi. Adam jest coraz bliżej synka. Ma sporo do zrobienia - odnaleźć Josha, przekonać go do siebie i uporządkować relacje z Ann. Nie wystarczy zadeklarować, że on chce stworzyć dom, rodzinę dla Josha. Podejrzewam, że będzie musiał bardziej się wysilić.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 20:55, 12 Lis 2017    Temat postu:

Joe pocierpi tylko troszeczkę Mruga za to nad Adamem zbierają się czarne chmury. Masz rację Ewelino, nasz Adaś będzie się musiał w sobie spiąć i ruszyć do boju Wesoly

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 11:06, 14 Lis 2017    Temat postu:

- Nie ma, na co czekać. Jedźmy! – gorączkował się Joseph.
- Pan żartuje panie Cartwright! Życie panu niemiłe?! – krzyknął oburzony doktor.
- Pan nie rozumie. Musimy dorwać Gonzáleza. On porwał mojego bratanka!
- To pan nie rozumie. Jeśli ponownie otworzy się panu rana to może to skończyć się dla pana bardzo źle.
- Mimo to zaryzykuję – odparł stanowczo Joseph.
- Joe… - zaczął Adam.
- Wiem, co robię. I dość tego gadania. Każda chwila jest droga – odparł mężczyzna, a Adam tylko uśmiechnął się. Po chwili zwrócił się do lekarza:
- Doktorze, powiedział pan, że González wyruszył do Yumy dyliżansem. O której to było?
- Rano około dziewiątej. Dyliżans miał spore spóźnienie i nie jechał do Yumy tylko do Reno.
- Co takiego?! – Adam zrobił gwałtowny ruch w kierunku lekarza, a ten zapobiegawczo cofnął się o krok mówiąc:
- Ja też byłem zdziwiony, bo pan González kilka razy powtarzał, dokąd zamierza jechać.
- Mam pan pewność, że to był dyliżans do Reno?
- Panie Cartwright wiem, co widziałem. Może i jestem stary, ale umysł mam zupełnie jasny – odparł doktor i westchnął z politowaniem. – To był dyliżans do Reno. Jedyny, jaki w ogóle dziś przejeżdżał przez Hope City. Następny i to Ely będzie za trzy dni. Dopiero pod koniec tygodnia ma być dyliżans do Peach Springs w Arizonie. I tam, jeżeli faktycznie pan González chciałby pojechać do Yumy, musiałby się przesiąść.
- Nic już nie rozumiem – powiedział Adam – skoro chciał jechać do Yumy to, dlaczego wsiadł do dyliżansu zmierzającego do Reno. Chyba, że… ale to niemożliwe…
- Co jest niemożliwe? – spytał z zaciekawieniem Joseph.
- Sam już nie wiem, ale pomyślałem, że może ten Rodrigo nie chcąc dzielić się ze swoimi kumplami okupem postanowił najpierw uprowadzić Josha, a potem już na własną rękę zażądać od nas okupu. Stąd jego podróż w kierunku Reno.
- To wydaje się całkiem prawdopodobne – przytaknął Joe. - Nie ma, nad czym się zastanawiać tylko trzeba ruszać w pościg. Przy odrobinie szczęścia jeszcze dziś wieczorem możemy go dopaść.
- Masz rację. Tak zrobimy. – Rzekł Adam i spojrzawszy na lekarza z niedowierzaniem kręcącego głową powiedział już dużo spokojniej: - proszę się nie martwić o mojego brata. Przypilnuje, żeby niepotrzebnie się nie narażał.
- Sam będę się pilnował – mruknął Joe.
Adam pominąwszy milczeniem uwagę Josepha spytał:
- Doktorze, czy można tu gdzieś wynająć konie. Nasze są zmęczone i nie nadają się do dalszej jazdy.
- Konie dostaniecie u Starego Neda. Prowadzi najlepszą stajnię w naszym mieście – rzekł lekarz i zaraz mrugnąwszy okiem dodał: - najlepszą, bo jedyną. Pójdziecie główną ulicą i za hotelem skręcicie w prawo. I nie martwcie się o swoje wierzchowce. Ned się nimi zaopiekuje. To uczciwy człowiek.
- Dziękujemy doktorze.
- Nie ma, za co. Prawdę mówiąc wolałbym, żeby pana brat tak się nie forsował, ale widzę, że moje zdanie nie ma tu żadnego znaczenia.
- Panie doktorze, gdyby nie wyjątkowa sytuacja na pewno zostałbym pod pana opieką – zapewnił Joe. – Musimy odbić małego Josha. Tak czy inaczej wrócimy tu. Choćby po to, żeby mógł pan na mnie ponarzekać.
- Wolałbym, żeby to nie było to "inaczej” – odparł z ironią doktor. – No, dobrze. Mogę wam w czymś jeszcze pomóc?
- Tak – rzekł Adam. – Po naszym wyjeździe proszę o wszystkim opowiedzieć tutejszemu szeryfowi. Liczę na jego pomoc.
- Sami nie możecie mu powiedzieć?
- Chodzi o czas doktorze. Im szybciej ruszymy w pogoń tym większe jest prawdopodobieństwo, że ich dogonimy. Byłoby dobrze gdybyśmy mieli wsparcie stróża prawa.
- Jasne. Zrobię wszystko, żeby przekonać szeryfa. Uważajcie na siebie.

Dyliżans do Reno jechał wolno. Miał już około dwóch godzin spóźnienia. Drogi były rozmokłe i woźnica nie chciał ryzykować wywrotki. Przed każdym zakrętem zwalniał, a konie, jakby wyczuwając niepewność terenu stawiały kopyta wyjątkowo ostrożnie. Dyliżansem podróżowały zaledwie cztery osoby. Dwie kobiety i mężczyzna z siedmioletnim chłopcem. Dziecko otulone dwoma kocami drzemało wsparte na ramieniu mężczyzny. Kobiety, jedna czterdziestoparoletnia, druga dużo młodsza będąca jej córką z rozczuleniem przyglądały się swoim współpasażerom. Szczególnie dziewczyna nie mogła oderwać oczu od niezwykle przystojnego mężczyzny, który niewątpliwie pochodził z Meksyku. Matka, co i raz próbowała dyskretnie przywołać córkę do porządku, ale dziewczyna nic sobie z tego nie robiła wpatrując się w mężczyznę zachwyconym wzrokiem. On udawał, że nie zauważa tych spojrzeń całą uwagę koncentrując na dziecku. Tylko od czasu do czasu spod lekko zmrużonych powiek spoglądał na pannę, która prawdę mówiąc wpadła mu w oko już na początku podróży. Zdawał sobie jednak sprawę, że dziewczyna jest poza jego zasięgiem. Po pierwsze miał pod opieką dziecko, które musiał jak najszybciej odwieść do dziadka, po drugie był poszukiwany listem gończym i to prawdziwy cud, że jeszcze nie wpadł. Rodrigo González pomyślał, że ktoś tam w górze musi nad nim czuwać skoro zesłał mu małego Josha, który nie tylko zmienił jego życie, ale przede wszystkim je przewartościował. Czuł się jak niewidomy, który niespodziewanie przejrzał na oczy. Dostrzegł wreszcie inne życie. Proste, zwykłe i uczciwe. Życie, którym do tej pory tak gardził. Patrząc na śpiącego chłopca pomyślał, że chciałby mieć takiego syna. Może kiedyś w przyszłości będzie mu to dane. Uśmiechając się do swoich myśli mimowolnie spojrzał na dziewczynę, która pod wpływem jego wzroku upuściła chusteczkę. Rodrigo natychmiast pochylił się do jej stóp i podniósł skrawek pięknie haftowanego materiału. Gdy go podawał jego palce dotknęły dłoni dziewczyny. Ona oblała się rumieńcem, a on poczuł dziwne dotychczas nieznane mu ciepło.
- Dziękuję panu – powiedziała skromnie spuszczając wzrok.
- Cała przyjemność po mojej stronie – odparł miękkim głosem Rodrigo.
- Och, Amando jak zwykle jesteś nieuważna – ofuknęła dziewczynę matka.
- Ależ droga pani przecież nic się nie stało.
- Jest pan niezwykle grzeczny. Od Hope City opiekuje się pan nami, a przecież ma pan tego niezwykle miłego kawalera pod opieką – rzekła kobieta.
- To naturalne, że w długiej podróży trzeba sobie pomagać, a Josh jest dzieckiem, które nie sprawia żadnych kłopotów.
- Zauważyłam, że małego łączy z panem szczególna więź.
- Owszem, tak to można nazwać pani Dobson – odparł z tajemniczym uśmiechem Rodrigo.
- Zawsze wzruszała mnie ojcowska miłość, ale – pan wybaczy - zdaje się, że Josh nie jest pańskim synem.
- Ma pani rację. Nie jest. I bardzo tego żałuję.
- Rozumiem przez to, że nie ma pan żony?
- Ależ mamo – Amanda zrobiła zgorszoną minę.
- A cóż takiego powiedziałam – pani Dobson zrobiła zdziwione oczy. – Pan González na pewno nie weźmie mi tego za złe.
- Oczywiście, że nie. A odpowiadając na pani pytanie: nie mam jeszcze żony, ale nie wykluczam, że w przyszłości będę chciał założyć rodzinę.
- O tak rodzina jest najważniejsza. Dopóki żył mój mąż nieboszczyk to wszyscy się z nami liczyli. Teraz, kiedy go zabrakło i zostałyśmy z Amandą same jest nam naprawdę ciężko. Po majątek, jaki zostawił nam w spadku mój mąż nieboszczyk zgłosili się dłużnicy. Prawie nic nam nie zostało. – Kobieta westchnęła z bólem. - Cóż będziemy musiały żyć na łasce mojego brata Franka, któremu też się nie przelewa.
- Mamo nie sądzę, żeby pan González był zainteresowany naszą historią.
- Amando, nie powiedziałam nic, co nie byłoby prawdą.
- Ależ mamo…
- To tylko potrafisz powiedzieć? A ja biedna wdowa muszę o wszystkim myśleć – rzekła pani Dobson i z rezygnacją machnęła ręką. Udając urażoną wsparła głowę o ściankę dyliżansu i wyglądając przez okienko, co i raz z żałością wzdychała.
- Proszę wybaczyć panie González. Mama od śmierci papy zrobiła się trochę dziwna – szepnęła uśmiechając się przepraszająco dziewczyna.
- Naprawdę nic takiego się nie stało. To zrozumiałe, że pani matka może czuć się zagubiona – odparł Rodrigo. – Czy dawno straciła pani ojca?
- Cztery miesiące temu – odparła Amanda. – Papa zmarł nagle. Nie byłyśmy z mamą na to przygotowane.
- Na to nikt nigdy nie jest przygotowany.
- Mówi pan tak, jakby o tym doskonale wiedział.
- Wiem i to więcej niż bym chciał – powiedział Rodrigo i posmutniał. Amanda widząc wyraz twarzy mężczyzny nie miała śmiałości już o nic więcej pytać.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Wto 19:11, 14 Lis 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 14:12, 14 Lis 2017    Temat postu:

"Tak czy inaczej wrócimy tu. Choćby po to, żeby mógł pan na mnie ponarzekać.
- Wolałbym, żeby to nie było to "inaczej” – odparł z ironią doktor. – No, dobrze. Mogę wam w czymś jeszcze pomóc?"

"Wstrząśnięty" doktor prezentuje swój sarkazm godny Adama ... lub czarny humor. W każdym razie jest dowcipny Very Happy
Może i dla Rodriga zaświeci słońce? Może teraz jedzie dyliżansem z kobietą swojego życia? Kto wie? Ma zamiar dostarczyć Josha do dziadka, czyli ... nie ma mowy o porwaniu. Oby zdążył to wyjaśnić dwuosobowej grupie pościgowej, która pędzi jego śladem. Bardzo zdenerwowana i zdeterminowana pędzi. Co się wtedy zdarzy, gdy dopędzi? d'oh!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Wto 14:14, 14 Lis 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 19:15, 14 Lis 2017    Temat postu:

Dwuosobowa grupa pościgowa jest niesamowicie zdeterminowana i wszystko się może zdarzyć Mruga

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 20, 21, 22 ... 69, 70, 71  Następny
Strona 21 z 71

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin