Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Po drugiej stronie strachu
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 69, 70, 71  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 15:26, 05 Cze 2017    Temat postu:

To taka cisza przed burzą , a Emma faktycznie jest bardzo przyjacielską osobą. Wesoly

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 18:02, 10 Cze 2017    Temat postu:

Ruch w sklepie, jak to bywało w piątki był spory. Klientki, co prawda nie robiły wielkich zakupów, a jedynie drobne sprawunki lub po prostu oglądały materiały i gotowe suknie, ale i tak pracy było, co nie miara. Dopiero około południa, gdy nadszedł czas lunchu ruch widocznie zmalał. Ann właśnie kończyła obsługiwać młodą kobietę z uroczą pięcioletnią dziewczynką. Natomiast Emma w pracowni na zapleczu sklepu robiła poprawki wieczorowej sukni, która miała zostać odebrana tuż przed zamknięciem sklepu. Kobieta pochylona nad maszyną do szycia bez reszty pochłonięta była pracą. Tylko od czasu do czasu spoglądała na wiszący nad drzwiami zegar i na przemian to kręciła głową, to wzdychała, nie będąc pewną, czy w terminie wywiąże się z obietnicy danej klientce.
Gdy miła pani i jej córeczka opuściły sklep Ann przekręciła klucz w zamku drzwi i wywiesiła tabliczkę z napisem „przerwa”. Mogła wreszcie w spokoju odpocząć. Miała ogromną ochotę na kubek gorącej kawy i maślane rogaliki, które wczesnym rankiem upiekła Emily. Szybko uporządkowała materiały oglądane przez klientki. Nawinęła na drewniane szpulki różnokolorowe wstążki, które przed niespełna dziesięcioma minutami były obiektem zachwytu małej dziewczynki. Uśmiechnęła się ciepło, gdy przypomniała sobie jak mała piszczała na widok tych cudeniek. Od razu też pomyślała o swoim synku. On też podobnie się zachowywał, tylko obiekty podziwu, co naturalne, były zupełnie inne. Josh kochał wszystko, co związane było z morzem, a teraz wprost z utęsknieniem czekał na list od Adama Cartwrighta. Ann zaczęła wątpić, czy mężczyzna wywiąże się z danej jej synowi obietnicy. Spotkanie z Adamem, jakie miało miejsce przed czterema dniami do najprzyjemniejszych nie należało. Emily twierdziła, że po tym, co Ann mu powiedziała wcale nie zdziwiłaby się gdyby w ogóle się nie odezwał.
Ann na wspomnienie poniedziałkowych wydarzeń posmutniała. Cóż nie ułatwiła Adamowi sytuacji, a on wyraźnie dał jej odczuć, co o tej jej postawie myślał. Pochłonięta tymi niewesołymi refleksjami nie zauważyła, jak w sklepie pojawił się klient. Był to wysoki, około trzydziestopięcioletni mężczyzna o niebieskich oczach i jasnych włosach. Rysy miał regularne, nos prosty i lekko wysuniętą, ale całkiem kształtną szczękę. Przez chwilę przyglądał się ekspedientce stwierdzając z zadowoleniem, że jest piękniejsza niż mógł sobie to wyobrazić. Na stoliku stojącym przy otwartych drzwiach prowadzących na zaplecze sklepu położył średnich rozmiarów paczkę i podszedł do kontuaru. Ann zajęta własnymi myślami nie zauważyła mężczyzny. Dopiero, gdy znacząco chrząknął zupełnie zaskoczona popatrzyła na niego, jak na zjawę.
- Jak pan tu wszedł? – spytała zaniepokojona.
- Drzwiami.
- Nie słyszałam dzwonka, a poza tym jestem pewna, że zamknęłam je na klucz.
- Wszedłem tylnym wejściem.
- Co takiego?! – Ann poczuła, jak serce podchodzi jej pod gardło.
- Tamte drzwi były otwarte. Aż prosiły, żeby z nich skorzystać. Powinna pani być ostrożniejsza. Nie wiadomo, kto następnym razem może nimi wejść.
- Kim pan jest?! – krzyknęła kobieta cofając się o krok do tyłu. – Kolejnym zbirem Ramplinga?!
- Proszę się uspokoić – powiedział mężczyzna.
- Niech się pan nie zbliża, bo będę krzyczała!
- Doprawdy? Oprócz pani jest tylko jeszcze jedna ekspedientka. O ile się nie mylę ma na imię Emma.
- O nie! Pan jej coś zrobił?! – głos Ann zadrgał strachem.
- Nic jej nie zrobiłem. Była tak pochłonięta pracą, że nie zauważyłaby stada słoni.
- Czego właściwie pan chce?!
- Pani nazywa się Ann Stanton, prawda? – mężczyzna uśmiechnął się przyjacielsko.
- Skąd pan wie?! Kim pan jest u licha?!! – Ann podniosła głos i wtedy pomiędzy nią a mężczyznę jak burza wdarła się Emma ściskając w dłoniach pałkę policyjną.
- Och ty łachudro! Wynoś się stąd, ale już! – wykrzyczała. Na widok tak bojowo nastawionej dziewczyny mężczyzna z trudem powstrzymywał rozbawienie. Wreszcie z udawaną powagą spytał:
- A jeśli tego nie zrobię?
- To zęby będziesz zbierał z podłogi, patałachu! – groźna mina Emmy w połączeniu z odgłosem, jaki wydawała pałka uderzana o jej dłoń wywołała u mężczyzny atak niepohamowanego śmiechu. Kobiety spojrzały na siebie zaskoczone. Takiej reakcji zupełnie się nie spodziewały.
- Drogie panie proszę mi wybaczyć – powiedział mężczyzna, gdy wreszcie się uspokoił. – Nie chciałem was wystraszyć. Nazywam się Roger Tucker i jestem prywatnym detektywem.
- Detektywem? - spytała nieco już spokojniej Ann.
- Ja mu nie wierzę. Dziwny jakiś. Na pewno przysłał go Rampling – stwierdziła Emma wciąż trzymając pałkę gotową do użycia.
- Jeśli panna Emma pozwoli to sięgnę do kieszeni po wizytówkę. Mogę?
- Proszę panie Tucker – odparła Ann widząc, że Emma nie ma zamiaru mu odpowiedzieć.
- A jak wyciągnie broń? – spytała szeptem dziewczyna, na co Roger uśmiechnął się kącikiem ust.
- Oto moja karta wizytowa – powiedział podając Ann biały kartonik. Kobieta szybko przebiegła wzrokiem rząd małych literek i powiedziała:
- Zgadza się. Pan faktycznie jest prywatnym detektywem. Tylko nie rozumiem, co pan właściwie tu robi?
- Już tłumaczę. Wynajął mnie pan Adam Cartwright, który zlecił mi ochronę pani i dziecka. Prosił także o przyjrzenie się człowiekowi, który nęka pani szwagierkę. Nie mogłem wcześniej się z panią skontaktować, ponieważ miałem zobowiązania, z których musiałem się wywiązać.
- Pan Cartwright pana wynajął? – spytała Ann nie wierząc własnym uszom.
- Owszem. Mam dla pani list. Powinien sporo wyjaśnić. Proszę oto on – powiedział Tucker podając kobiecie białą kopertę. – Niech pani przeczyta, a potem, mam nadzieję, że spokojnie porozmawiamy.
Ann spoglądając w błękitne oczy mężczyzny skinęła głową. On uśmiechnął się ciepło i życzliwie. Ten uśmiech nadał mu dużo młodszy, wręcz chłopięcy wyraz twarzy. Ann zupełnie nieoczekiwanie dla samej siebie poczuła, do niego sympatię. Skoro Adam go przysyła to nie może to być zły człowiek – pomyślała i podeszła do witryny sklepowej, gdzie było więcej światła, i mogła w spokoju przeczytać list od Cartwrighta. Adam w kilku słowach informował ją, że wynajął detektywa, który w jego imieniu będzie jej i ich dziecku pomagał oraz zajmie się wyjaśnieniem kłopotów pani Emily. Twierdził, że Tucker jest niezwykle uczciwym i godnym zaufania człowiekiem, poleconym przez kapitana Martina Bachmanna. W liście podał też adresy portów, do których w drodze do Sydney zawijać będzie jego statek. Tam Ann powinna kierować ewentualną korespondencję. Na koniec przesłał jej zdawkowe pozdrowienia i zapewnił, że mimo wszystko może na niego liczyć. List był krótki i nieomal oschły. Ann zrobiło się przykro, ale czegóż mogła spodziewać się po człowieku, którego zawiodła. Złożyła list i wsunęła go do koperty. Poczuła, jak oczy jej wilgotnieją. Przymknęła powieki i gdy miała pewność, że łzy nie popłyną jej po policzkach odwróciła się do opartego o kontuar detektywa.
- List pana Cartwrighta potwierdza pana słowa - powiedziała. - Jestem gotowa z panem porozmawiać.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pią 13:05, 30 Cze 2017, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Senszen
Moderator artystyczny



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 4082
Przeczytał: 31 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 23:51, 10 Cze 2017    Temat postu:

W sumie to powiem, że rozwiązanie jest zaskakująco... dojrzałe, praktyczne i rozważne :D Lubię tego kapitana, potrafi on myśleć :D Pan detektyw zresztą też mi się podoba, ma ciekawe poczucie humoru :D :D :D

Ann może i jest nieco rozczarowana, ale słusznie przystała na współprace z detektywem. Czekać teraz trzeba na efekty tej współpracy - no i czekam na listy Adama do Josha.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 13:34, 11 Cze 2017    Temat postu:

Senszen, efekty współpracy Ann z detektywem już wkrótce Adam nie może sobie znaleźć miejsca, chciałby być w SF, ale niestety obowiązki są ważniejsze Rolling Eyes

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 16:20, 11 Cze 2017    Temat postu:

Przystojny marynarz, czy przystojny detektyw? Chyba Ann stanie przed wyborem. Może konkurencja zdopinguje Adama do intensywniejszych starań, ale przecież on jest na morzu ... co biedaczek może zdziałać? Bardzo ciekawy odcinek. Sprawy coraz bardziej się komplikują ... Miodzio ...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 20:23, 11 Cze 2017    Temat postu:

Ewelino, masz rację, co do Ann. Z kolei Adam nic do niej nie czuje, oprócz złości i żalu (przynajmniej na razie). Przede wszystkim zależy mu na synku, którego chce bliżej poznać. Czy to mu się uda? Zobaczymy, w która stronę "pogalopuje" Aderato Think

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 16:52, 12 Cze 2017    Temat postu:

Senszen, kiedyś podałaś informacje dot. cen różnych towarów i usług w XIX-wiecznej Ameryce. Przydały się. Dzięki :D


- Nie chcę w żadnym wypadku nikogo straszyć, ale musicie panie wiedzieć, że Magnus Rampling to naprawdę niebezpieczny człowiek. Z pozoru dobrotliwy starszy pan, a w rzeczywistości wyrachowany gracz. Na rynku nieruchomości znany jest z bezkompromisowych działań. Ma niezwykłą intuicję i potrafi przewidzieć, czy warto inwestować w jakiś teren, dom czy choćby rozpadający się magazyn. Jeżeli uzna, że warto, to nie cofnie się przed niczym. I z całym szacunkiem dla panny Emmy, pałka w niczym tu nie pomoże. Rampling zdobywa wszystko, o czym tylko zamarzy…
- Oprócz mojego sklepu – przerwała Rogerowi stanowczym głosem Emily Stanton, która po powrocie od klientki dołączyła do rozmowy.
- Pani Stanton wiem, że jest pani bardzo odważną kobietą, ale proszę pamiętać, że ten człowiek jest niebezpieczny. Z opornymi daje sobie świetnie radę. Pobicia, szantaże, wymuszenia. Wszyscy o tym wiedzą. Nawet policja.
- Skoro tak jest to, dlaczego ten człowiek nie siedzi w więzieniu?
- Bo ma pieniądze, a większość urzędników magistratu siedzi u niego w kieszeni. Wszechobecna korupcja, chyba pani to rozumie.
- Rozumiem, ale to nie znaczy, że godzę się z tym. Nigdy w życiu nikomu nie dałam pieniędzy za załatwienie jakiejkolwiek sprawy i nigdy nie dam. Tym bardziej nie przyjmę pieniędzy, za coś, czego nie chcę sprzedać.
- Postawa godna pochwały – Tucker powoli skinął głową – ale nie powstrzyma to Ramplinga.
- To, co mam zrobić? Zgodzić się na jego niecną propozycję? Ten sklep to wszystko, co mam. Gdy przypłynęliśmy tu z Anglii moi rodzice mieli w kieszeni zaledwie kilka dolarów, dwoje małych dzieci i węzełek z pierzyną i poduszką. Do wszystkiego dochodzili ciężką, uczciwą pracą, a teraz jakiś oszust myśli, że zamacha mi plikiem dolarów przed nosem, a ja jak pierwsza naiwna na wszystko się zgodzę. Jego niedoczekanie!
- Pani Stanton, proszę posłuchać. Sytuacja naprawdę jest skomplikowana. Zanim tu do pań przyszedłem porozmawiałem sobie trochę z okolicznymi sklepikarzami. Niektórzy z nich byli bardzo rozmowni i przyznali, że Rampling złożył im niezwykle hojną ofertę i to z rodzaju tych, których się nie odrzuca. Większość ją już przyjęła.
- Jak to? – na twarzy Emily odmalowało się zdziwienie. – O czym pan mówi? Nic mi nie wiadomo, żeby ktokolwiek na Fulton Street, chciał sprzedać swój sklep czy pracownię.
- A jednak. To kwestia czasu, a wszystko wokół zostanie wykupione. Sklepy, magazyny, domy, nawet ta mała kawiarenka za rogiem.
- Nie wierzę – powiedziała wstrząśnięta Emily – dopiero, co rozmawiałam z właścicielem ciastkarni. Słowem mi o tym nie wspomniał, a przecież tak długo się znamy. Kiedyś powiedział, że nigdy nie pozbędzie się ciastkarni, że nie ma takiej ceny, za którą by ją sprzedał.
- Okazało się, że jest – odparł Tucker.
- Tak. Wychodzi na to, że wszystko jest kwestią ceny, ale to nie znaczy, że ja mam zrobić to samo.
- Pani Stanton, wielu było takich, którzy próbowali przeciwstawić się Ramplingowi. Kończyło się to dla nich niezbyt przyjemnie. On chce tu wybudować ogromny hotel, najnowocześniejszy na Zachodnim Wybrzeżu. Takie małe sklepiki, jak pani nie są mile widziane w otoczeniu eleganckiego hotelu. Tak czy inaczej dopnie swego, dlatego może jednak warto zastanowić się nad propozycją Ramplinga. Pięć tysięcy dolarów to naprawdę duża kwota.
- Duża, mówi pan?
- Owszem. Nowy dom na Brooklynie w Nowym Jorku kosztuje dwa i pół tysiąca dolarów*) , a to przecież Wschodnie Wybrzeże, a nie jakiś Dziki Zachód.
- San Francisco nie jest Dzikim Zachodem. Tu też obowiązuje prawo!
- Prawo?! – spytał kpiąco Tucker. – Raczy pani żartować.
- Nie i nie sprzedam Rampligowi sklepu – odparła z determinacją Emily. – Dziś sklep, jutro mieszkanie. A pojutrze? Co będzie pojutrze? A moja rodzina? A Ann i mały Joshua? Gdzie się wszyscy podziejemy? Ten sklep miał być zabezpieczeniem przyszłości chłopca. Myśli pan, że pięć tysięcy wszystko załatwi. Otóż nie drogi panie, nie załatwi. To nasze miejsce na ziemi i nikt nie ma prawa nam go odbierać. Nikt!
Po tych słowach zapadła cisza. Emily drżącą dłonią wyjęła z rękawa sukni chusteczkę, którą z zawstydzeniem otarła łzy. Nigdy nie płakała publicznie i teraz tym faktem była zażenowana. Emma wciąż z pałką w dłoni, siedziała nieporuszenie, cicho pociągając nosem. Ann stała, jak skamieniała przyciskając do ust dłoń zaciśniętą w pięść. Tucker obrzucił wzrokiem te trzy kobiety, wydawałoby się tak słabe, a jednocześnie niezwykle zdeterminowane. I zrozumiał, że kto, jak kto, ale one tak łatwo nie sprzedadzą Ramplingowi skóry.
- Pan Cartwright mówił mi, że nie będzie z paniami łatwo i… miał rację – powiedział. – Zdają sobie panie sprawę z tego, na co narażają siebie i na co narażają dziecko?
- To jedynie moja sprawa, panie Tucker – odrzekła poważnym tonem Emily. – Nikogo nie naraziłabym na niebezpieczeństwo.
- Nie zostawię ciebie samej Emily, nie po tym, co dla mnie zrobiłaś – zapewniła gorąco Ann.
- Ani ja – powiedziała, głośno pociągnąwszy nosem Emma.
- Nie mogę wam na to pozwolić – odparła wyraźnie wzruszona Emily. – Ty Ann nic nie jesteś mi winna. Twoim obowiązkiem jest przede wszystkim dbać o Josha. Mały zasługuje na wszystko, co najlepsze. A ty Emmo jesteś dobrą dziewczyną, ale nie musisz się dla mnie narażać.
- Jakże to pani Stanton? Gdybym teraz panią opuściła już nigdy nie mogłabym spojrzeć sobie w oczy. A, co by na to powiedział Henry?
- Kto to jest Henry? – zainteresował się Tucker.
- Mój narzeczony, proszę pana. Bardzo szykowny kawaler – odparła dumnie Emma.
- Nie wątpię – uśmiechnął się detektyw. – Skoro panie są tak nieugięte, to musimy przygotować się na kolejną wizytę człowieka Ramplinga.
- Panie Tucker – zaczęła Emily – doceniam pana gotowość niesienia pomocy, jednak nie stać mnie na pana. Wiem, że agencja detektywistyczna, w której pan pracuje jest renomowana, ale bardzo droga. Pańskie honorarium przekracza moje możliwości finansowe, a poza tym nie wiadomo, jak długo to wszystko będzie trwać.
- Pieniędzmi proszę się nie martwić. Pan Cartwright wszystko opłacił. Od pań oczekuję jednego, współpracy i stosowania się do moich zaleceń – powiedział Roger. – To jak będzie? Mogę na panie liczyć?
- Oczywiście – zapewniła Emily – tylko proszę powiedzieć, co mamy robić?
- Na początek chciałbym obejrzeć cały sklep. Oczywiście zaplecze również.
- Tylko, że kończy się przerwa, a nie chciałabym żeby klientki odchodziły z kwitkiem – powiedziała zatroskana Emily.
- To w takim razie zacznijmy od zaplecza – zaproponował Tucker.
- Dobrze – zgodziła się Emily. – Emmo otwórz sklep i zajmij się klientkami. My pokażemy panu Tuckerowi zaplecze sklepu.
- Już się robi pani Stanton – dziewczyna uśmiechnęła się i ruszyła do drzwi.
- Emmo! – krzyknęła za nią Emily.
- Tak, proszę pani – Emma przystanęła i wyczekująco spojrzała na swoją chlebodawczynię.
- Odłóż tę pałkę. Nie będzie ci potrzebna.
- Ojej, gdzie ja mam głowę – zaśmiała się zawstydzona dziewczyna i schowała pałkę pod ladę. Tymczasem Tucker poprzedzany przez Emily i Ann znalazł się wreszcie na tyłach sklepu. Detektyw krytycznym wzrokiem zlustrował znajdujące się tam pomieszczenia. Nacisnął klamkę drzwi. Były otwarte. Spojrzał karcąco na obie kobiety, przekręcił klucz w zamku i powiedział:
- Nie zamykają panie drzwi. Każdy tędy może wejść i was zaskoczyć. Zamek jest kiepski. Trzeba go wymienić. Do tego przydałby się porządny łańcuch.
- Czy aby pan nie przesadza? – spytał nieśmiało Emily.
- Pani Stanton, chyba coś ustaliliśmy. To ja decyduje, co dla pań będzie najlepsze. Zabezpieczenie sklepu to podstawa.
- Przepraszam. Ma pan oczywiście rację.
- To ja przepraszam. Nie powinienem tak ostro reagować, ale pan Cartwright wyraźnie określił, czego ode mnie oczekuje i muszę się tego trzymać.
- Rozumiem i nie będę się już wtrącać – odparła Emily. Tucker podziękował jej skinieniem głowy.
- Tu są cztery pomieszczenia, prawda?
- Tak, pracownia Emmy, podręczny magazyn, pokoik Josha i… i ubikacja – odparła Emily
- Chłopiec tu często przebywa?
- Codziennie. Przyprowadzamy go tu zaraz po szkole. Jest za mały, żeby sam był w domu – odpowiedziała Ann, a w jej oczach pojawiły się ciepłe błyski, jak zawsze, gdy mówiła o synku. Roger to zauważył i bardzo mu się to spodobało. Był pod coraz większym urokiem tej pięknej kobiety. Przez parę sekund milczał nie mogąc oderwać od Ann oczu. Wreszcie westchnął i nieco roztargniony spytał:
- Mogę obejrzeć to pomieszczenie?
- Ubikację? – spytała zawstydzona Emily.
- Nie. Na razie chciałbym zobaczyć pokoik chłopca – odparł rozbawiony Roger.
- Proszę – Ann otworzyła drzwi. Pokoik był mały, ale sprawiał wrażenie przytulnego. Było tam wszystko. Biurko, przy którym Josh odrabiał lekcje. Na ścianie wisiała półka, a na niej, stały równo poustawiane modele statków. W rogu pokoju znajdowało się łóżko nakryte grubą brązowo-beżową narzutą. Okno było niewielkie, umieszczone wysoko pod sufitem.
- Ciemny ten pokoik, ale ładnie urządzony – ocenił Tucker. – Okno trzeba zabezpieczyć kratą, podobnie, jak to w pracowni Emmy i w magazynku.
- W magazynku są okiennice, których właściwie nie otwieramy.
- To nie wystarczy – stwierdził Roger przechodząc do sklepu. – Trzeba też wymienić zamki w głównych drzwiach. Jutro rano, powiedzmy o dziewiątej przyjdę tu ze ślusarzem i wszystkim się zajmę. A teraz muszę już iść. Zajrzę tu jeszcze wieczorem. Do widzenia paniom.
- Do widzenia panie Tucker – powiedziała Emily, a Ann tylko się uśmiechnęła.
- Zaraz, gdzie ja mam głowę. Zapomniałbym o najważniejszym – to mówiąc Roger sięgnął po paczkę, którą położył na stoliku zaraz po wejściu do sklepu. – To prezent dla Josha od pana Cartwrighta. Trójmasztowiec. Co prawda nie mógł go sam kupić, ale dokładnie opisał mi jego wygląd. Mam nadzieję, że spodoba się chłopcu.
- Dziękuję w imieniu synka – odparła Ann. – To miłe. Szkoda, tylko, że pan Cartwright nie napisał listu. Josh bardzo na niego czeka.
- Ależ napisał. Jest w paczce, razem z modelem statku.

_____________________________________________________________
Cena domu za: [link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pią 13:06, 30 Cze 2017, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 23:10, 16 Cze 2017    Temat postu:

Oczy małego Joshui wyrażały szaloną radość. Sam nie wiedział, co bardziej go ucieszyło, list od pana Cartwrighta czy model trójmasztowca. Kiedyś widział podobny, ale nie tak wspaniały, jak ten, który właśnie stał przed nim na biurku w jego pokoiku na zapleczu sklepu. Bał się go dotknąć. Patrzył jedynie w zachwycie na statek wykonany z lakierowanego drewna, płótna i linek do naciągania całej konstrukcji masztowej. Porównywał każdy szczegół modelu z listem pana Cartwrighta. Okazało się, że jest to wierna replika żaglowca o nazwie „Napoleon”*). List zawierał też opis trasy, jaką do przebycia miał statek Adama. I tak po wypłynięciu z San Francisco „Lady Elizabeth” obrała kurs na Osakę. Statek miał tam spędzić dwa tygodnie. Następnie z Japonii rejs prowadził w kierunku Filipin. W porcie w Manili statek miał być zakotwiczony przez kolejne dwa tygodnie, by wreszcie popłynąć do Australii. Pobyt w portach, co oczywiste, wypełniony był ciężką pracą, rozładunkiem i załadunkiem towarów, które przewoził statek oraz jego przeglądami technicznymi. W tym czasie kuk uzupełniał zapasy żywności. Dobrze wiedział, że z głodną załogą nie ma żartów.
Josh z wypiekami na buzi po raz kolejny odczytał list Adama. Oczyma wyobraźni widział, jak statek pana Cartwrighta płynie pod pełnymi żaglami i pokonuje wszystkie przeciwności, jakie mogą czekać go w czasie tak długiego rejsu. List, który wciąż trzymał w dłoni położył wreszcie przed sobą i delikatnie wygładził. Z szuflady biurka wyjął przybornik do pisania oraz papier listowy, który kupiła mu mama. Sprawdził czystość blatu biurka i dopiero wtedy położył na nim kartkę papieru. Ostrożnie otworzył kałamarz i zamoczył pióro. Powoli tak, jak w szkole uczyła go panna Grant zaczął pisać list. Szło mu całkiem nieźle dopóki nie zrobił kleksa. Do stu zdechłych wielorybów! – zaklął niczym prawdziwy marynarz i natychmiast niespokojnie rozejrzał się wokół. Gdyby tak mama albo ciocia usłyszały, co powiedział to dopiero miałby się z pyszna. Westchnął ciężko i po chwili ponownie zabrał się do pisania. Starannie kaligrafował każdą literkę. Miał nadzieję, że nie przytrafił mu się żaden błąd, bo dopiero byłby wstyd. Gdy skończył odetchnął z ulgą. Dwa kleksy na cały list to naprawdę niewiele. Kciukiem potarł policzek i zadowolony z siebie uśmiechnął się. Gdyby jeszcze potrafił sam zaadresować kopertę i zakleić ją lakiem. Niestety o to musiał poprosić mamę. Miał nadzieję, że w sklepie nie ma klientek i będzie mogła mu poświęcić trochę czasu. Właśnie odsunął się od biurka i miał już wstać z krzesła, gdy drzwi cicho skrzypnęły i do środka weszła Ann niosąc na tacy podwieczorek.
- No i jak skarbie, odrobiłeś lekcje? – spytała uśmiechając się ciepło.
- Dziś panna Grant nic nam nie zadała – odparł Josh.
- Doprawdy? Na pewno nic?
- No… niezupełnie – mruknął chłopiec.
- A jednak. Co masz przygotować?
- Wierszyk. Mam nauczyć się na pamięć głupiego wierszyka o kwiatkach – chłopiec wzruszył ramionami robiąc przy tym chmurną minę.
- Dlaczego tak mówisz? – Ann z zainteresowaniem spojrzała na syna, który w tej właśnie chwili wyglądał jak mała kopia Adama.
- To dobre dla dziewczyn, a nie dla kogoś, kto chce zostać prawdziwym marynarzem, takim jak pan Cartwright – odparł dumnie.
- Uważasz, że, gdy pan Cartwright był mały to nie uczył się wierszyków?
- Pewnie się uczył – przyznał z rezygnacją Josh.
- Otóż to właśnie. Pokaż mi ten nieszczęsny wierszyk.
- A mogę później? Wierszyk jest krótki i prawie go umiem.
- Dobrze – zgodziła się Ann – wrócimy do tego w domu. A teraz bierz się do jedzenia. Mleko zupełnie już wystygło.
- Mamo…
- Tak synku?
- Chciałem ciebie o coś prosić.
- Słucham – Ann pogładziła czarne włosy Josha.
- Napisałem list do pana Cartwrighta. Podziękowałem mu za trójmasztowiec i obiecałem, że odpowiem na każdy jego list, ale nie potrafię czytelnie zaadresować koperty. Pomożesz mi?
- Oczywiście, skarbie. Gdzie masz tę kopertę?
- Leży tutaj – chłopiec wskazał na blat biurka. – A zalakujesz mi ją?
- Nakleimy suchą pieczęć. To wystarczy – zapewniła Ann.
- Ale ja wolałbym taką prawdziwą. Sucha może się odkleić, a list musi dotrzeć do Japonii.
- To przekonujące, co mówisz – odparła z powagą Ann. – Zrobimy tak, jak proponujesz. Zadowolony?
- Tak, dziękuję – Josh energicznie skinął głową.
- Proszę bardzo.
- Mamo, a może dopisałabyś się do mojego listu? – spytał chłopiec uśmiechając się niewinnie.
- Kochanie, a co niby twoim zdaniem miałabym napisać? – spytała zdziwiona pomysłem dziecka Ann.
- Cokolwiek, że dobrze się czujesz i że lubisz pana Cartwrighta – odparł Josh robiąc słodkie oczy. – Bo lubisz go, prawda mamo?
Ann z niedowierzaniem spojrzała na syna. Gdy tak patrzył niczego nie potrafiła mu odmówić. Pokręciła z rezygnacją głową i powiedziała:
- Daj już ten list mały cwaniaku. Napiszę, że pozdrawiam pana Cartwrighta, nic więcej.
- Ale mamo…
- Ani słowa Joshua. Nic więcej nie wskórasz.
Chłopiec ciężko westchnął i udając zasmuconego spod oka spoglądał na matkę. Ann oczywiście nie wytrzymała i wbrew sobie rzekła:
- Już dobrze, mów, o co chodzi.
- Czy mogłabyś mamo kupić mi taki duży, gruby zeszyt?
- A w jakim celu ci jest potrzebny?
- Muszę założyć dziennik pokładowy. Będę w nim opisywał, co robiłem każdego dnia, a jak pan Cartwright wróci to mu go pokażę.
- Chcesz prowadzić pamiętnik?
- Nie! – krzyknął oburzony Josh. – Pamiętnik to dziewczyńska zabawka. Ja chcę prowadzić prawdziwy dziennik pokładowy, jak na statku.
- Skoro to ma być dziennik pokładowy, to chyba nie mam wyjścia? Dobrze kupię ci najgrubszy zeszyt, jaki znajdę w składzie pana Brauna.
Ostatnie słowa kobiety zgłuszył wybuch radości Josha, który mocno przytulił się do matki. Cały ojciec – pomyślała Ann – cały Adam.


_____________________________________________________________
*) Żaglowiec „Napoleon” został zbudowany w 1851 r. w Medford, w stanie Massachusets, w Stanach Zjednoczonych. Miał ponad 760 ton ładowności, długość kadłuba wynosiła 42 m, maszt główny miał 9,5 m wysokości. W 1860 został kupiony przez H. Benhama i A. Ammundsenai z Norwegii. Najsławniejsze rejsy odbył u schyłku XIX i na początku XX wieku pod dowództwem kapitana Amundsena.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pią 13:07, 30 Cze 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 23:20, 16 Cze 2017    Temat postu:

Adam o wsztstkim pomyślał i prezent dla Josha odpowiedni wybrał, list do niego napisał, do Ann też napisał, ale ... dość ozięble. Listę portów też zamieścił, żeby wiedzieli jak adresować listy. No ale detektyw (przystojny) jest na miejscu. Mogą być problemy ...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 23:23, 16 Cze 2017    Temat postu:

Masz rację Ewelino. Adam wynajął przystojnego detektywa na swoje utrapienie. Dancing

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Senszen
Moderator artystyczny



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 4082
Przeczytał: 31 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 23:39, 16 Cze 2017    Temat postu:

Dlaczego na utrapienie? Kobieta ma się męczyć patrząc na nieurodziwego detektywa? Adam z właściwym sobie taktem zadbał o jej odczucia estetyczne :D To się chwali :D

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 0:24, 19 Cze 2017    Temat postu:

Proponuję sprawdzić, co dzieje się u Adama Wesoly

Mijały prawie dwa tygodnie odkąd „Lady Elizabeth” wpłynęła do portu w Osace. Miasto położone w południowo-zachodniej części wyspy Honsiu, w delcie rzeki Yodo nazywane, ze względu na liczne kanały i ramiona rzeczne, Wenecją Dalekiego Zachodu, było miejscem wyjątkowym. Osaka od najstarszych wieków uważana była za ważny ośrodek handlu oraz węzeł komunikacyjny, ale nie tylko. Miasto chlubiło się manzai, czyli tradycyjną formą komedii japońskiej, której Adam Cartwright był ogromnym wielbicielem. Zawsze, gdy był w Osace znajdował czas, aby obejrzeć, choć jedno takie przedstawienie. Japończycy kochają ten rodzaj sztuki, a Adama zawsze interesowało to, co nowe, inne, niepowtarzalne. Zwykle po takim przedstawieniu szedł do o-cha-ya*), gdzie spotykał się z zaprzyjaźnioną gejszą o imieniu Yoshiko.
Kiedyś kapitan Bachmann zabrał go do jednej z wielu restauracji podających rybę fugu, która źle przyrządzona zazwyczaj była ostatnim posiłkiem pechowego klienta. Mimo to ta trująca ryba po dzień dzisiejszy przez wielu smakoszy uważana jest za niepowtarzalną tak z uwagi na smak, niezwykle łagodny, jak i fakturę mięsa. Podobno najlepsi kucharze potrafią przygotować fugu tak, że pozostaje w niej minimalna ilość trucizny, która nie jest szkodliwa dla człowieka, a jedynie wywołuje lekkie kłucie i drętwienie języka oraz warg. Nie tylko smak, ale i sposób serwowania ryby był bardzo ważny. Sashimi, bo tak nazywało się danie z fugu, którego skosztował Adam było pięknie podane. Na bogato zdobionym talerzu ułożono bardzo cienko pokrojone mięso ryby, przez które widać było jego wzór. Chodziło o to, aby zdejmowanie z niego kolejnych plasterków fugu odkrywało zdobienie talerza i było dodatkową przyjemnością.**) Adam spróbował raz tej dziwnej potrawy i na tym poprzestał. Za to zdecydowanie bardziej smakowała mu sake, której wówczas wychylił kilka czarek.
Pobyt w Osace zawsze był dla Cartwrighta ekscytujący, ale nie tym razem. Od wypłynięcia z San Francisco nie mógł znaleźć sobie miejsca. Wciąż wracał myślami do spotkania z małym Joshem i rozmowy z jego matką. Był wściekły na Ann. Nie rozumiał, dlaczego nie powiedziała mu o dziecku. Czuł się oszukany i okradziony z czegoś najpiękniejszego, z bycia ojcem. Gdy w porcie w Osace odebrał korespondencję, wśród której znalazły się listy od Josha poczuł ogromne wzruszenie i dumę. Chyba wówczas po raz pierwszy zrozumiał, co musiał czuć jego ojciec, gdy patrzył na niego i jego braci.
Ostatnie dni przed wypłynięciem z portu, jak zwykle przebiegały pracowicie. Wieczorem marynarze, którzy nie mieli akurat wachty schodzili na suchy ląd, żeby nacieszyć się atrakcjami, jakie oferowało portowe miasto. Adam właśnie skończył wachtę i miał przed sobą długi, wolny wieczór. Nie zamierzał jednak spędzić go tak jak jego koledzy. Zamknął się w kajucie i po raz kolejny odczytywał listy swojego małego synka. Uważnie oglądał każdą literkę, każdy kleks zostawiony przez pióro prowadzone niezbyt wprawną rączką Josha. Oczywiście czytał dopiski Ann i był prawie pewien, kto był tego sprawcą. Nie sądził, żeby Ann napisała do niego z własnej woli. Nie po tym, jak się rozstali. Gdy o tym myślał coraz bardziej żałował, że dał się ponieść emocjom i oskarżył Ann o złą wolę.
Krótkie, mocne pukanie do drzwi przerwało rozmyślania Adama. Nie zdążył otworzyć ust, a już całą kajutę wypełnił tubalny głos kapitana Bachmanna.
- A ty, co Cartwright? Zamiast być w miejscu, w którym ryzyko z przyjemnością idzie w parze, to siedzisz w tej dusznej norze i dumasz. No, szykuj się idziemy do herbaciarni. Ta twoja Yoshiko pewnie nie może się już doczekać. Miód dziewczyna – kapitan aż zatarł dłonie.
- Yoshiko nie jest moją dziewczyną, a ja dzisiaj nie mam ochoty nigdzie wychodzić.
- Chory jesteś? – spytał uważnie przyglądając się Adamowi kapitan.
- Nie, ale jakoś nie mam ochoty na te wszystkie atrakcje. Poza tym mam spore zaległości w korespondencji – odparł Cartwright wskazując na całkiem spory stosik listów leżących na stoliku umocowany tuż pod bulajem.
- Faktycznie dużo – stwierdził Bachmann i usiadł na koi obok Adama. – Ale chyba nie tylko o to chodzi. Od wypłynięcia z San Francisco nie jesteś sobą.
- Ma pan jakieś zastrzeżenia do mojej pracy?
- Nie mam żadnych. Natomiast widzę, że coś się z tobą dzieje. Chciałbym ci pomóc.
- Już pan pomógł. Choćby z tym detektywem. Przynajmniej mniej się martwię o Joshuę i jego matkę.
- Tucker, to przyjaciel mojego zięcia. Jest naprawdę dobry i jak podejmuje się jakiegoś zlecenia to oddaje mu się bez reszty. O małego i jego matkę możesz być spokojny. Jak znam Rogera śle jeden meldunek za drugim. Mam rację?
- Tak, kapitanie. Ma pan rację.
- I, co donosi nasz dzielny detektyw?
- Rozpatrzył się w sytuacji i faktycznie Rampling wykupił lub w najbliższym czasie wykupi większość niskiej zabudowy na Fulton Street. Na razie przyczaił się, bo prasa zaczęła węszyć.
- Jestem pewien, że Tucker za tym stoi. Ma wśród pismaków sporo znajomych. Dziennikarze tylko czekają na takie historie – stwierdził Bachmann.
- W ostatnim liście doniósł mi, że Rampling wyjechał z San Francisco w interesach, ale że na pewno prędzej czy później wróci. Zbyt dużo ma do stracenia. To walka o ogromne pieniądze. On nie odpuści i zrobi wszystko, żeby dopiąć swego.
- Do tego czasu może wrócimy z Australii.
- Oby – westchnął Adam. – Chciałbym być teraz w San Francisco. Mam jakieś złe przeczucia.
- Cartwright, daj spokój! Ty i czarnowidztwo? Tego nie spodziewałem się po moim pierwszym oficerze. No, głowa do góry! Zobaczysz wszystko będzie dobrze. – Kapitan poklepał Adama po ramieniu. – A teraz rusz się, idziemy do herbaciarni. Nie wierzę, że nie chcesz zobaczyć się z Yoshiko.
- Naprawdę panie kapitanie, nie mam ochoty ruszać się z tej naszej kochanej łajby.
- Widzę, że nie namówię ciebie na nieco przyjemności. Szkoda. Będę musiał zadowolić się towarzystwem Van der Vaarta i Kaufmana.
- Lars i John to świetni towarzysze. Będziecie się doskonale bawić.
- A żebyś wiedział, że tak będzie – odparł wstając z koi Bachmann. – Miałeś wieści z domu?
- Tak.
- I jak ojciec?
- Dużo lepiej. Hoss, mój brat napisał, że nic mu już nie zagraża.
- To było coś poważnego?
- Upadek z konia. Złamał nogę i poważnie się potłukł. Na szczęście jest już dobrze. Ojciec podpiera się jeszcze kulą, ale Hoss zapewnia, że niedługo będzie normalnie chodził.
- To doskonale – powiedział Bachmann. – A skoro nie chcesz wyjść i zabawić się to pisz te swoje listy.
- Tak zrobię – odparł Adam, a gdy kapitan kręcąc głową wyszedł wreszcie z jego kajuty sięgnął po jeden z listów od Josha. Chłopiec mimo zaledwie siedmiu lat miał spory zasób słów i ładnie formułował zdania. W liście, który Adam trzymał w dłoni Josh opisywał, jak detektyw Tucker przyprowadził ślusarza, który wymienił wszystkie zamki nie tylko te w sklepie ciotki Emily, ale również w ich domu. Pochwalił się celującą oceną z dyktanda oraz zaproszeniem na urodziny kolegi ze szkoły, na które miał go odwieźć detektyw Tucker, bo mama przecież musiała pracować w sklepie. Adam nie wiadomo, dlaczego na wzmiankę o Tuckerze poczuł lekkie ukłucie w sercu. Sięgnął po kopertę, aby schować do niej list synka, a wówczas z jej środka wysunęła się fotografia, na której upozowani Ann i Josh z uśmiechami na twarzy patrzyli prosto w obiektyw aparatu fotograficznego. Adam delikatnie przesunął palcami po zdjęciu i też się uśmiechnął.


_____________________________________________________________
*) o-cha-ya – herbaciarnia miejsce pracy gejsz
**) Opis ryby fugu na podstawie [link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pią 13:08, 30 Cze 2017, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 10:24, 24 Cze 2017    Temat postu:

Z Osaki wracamy do San Francisco Wink

Roger Tucker szedł szybkim krokiem. Jak miał to w zwyczaju lustrował przeciwną stronę ulicy. Nigdy dość ostrożności. Taką wyznawał zasadę i jak na razie całkiem nieźle na tym wychodził. Miał analityczny umysł i mocno stąpał po ziemi, ale tym razem serce wzięło górę nad rozsądkiem. Roger zawsze żartował sobie z określenia „miłość od pierwszego wejrzenia”. Uważał, że takiemu uczuciu mogą ulegać jedynie osoby egzaltowane, noszące głowy w chmurach, a on przecież do nich nie należał. Jednak wszystko zmieniło się w dniu, w którym po raz pierwszy ujrzał Ann Stanton. Było w niej coś intrygującego, coś, co nie dawało się określić w racjonalny sposób. Jej uroda, sposób poruszania się, barwa głosu wszystko to czyniło ją piękną oraz niezwykle czarującą. I Tucker uległ temu czarowi. Do tej pory żadna kobieta nie zawróciła mu w głowie. Zrobiła to dopiero zupełnie nieświadomie pani Stanton. Dla niej gotów był zrobić wszystko. Gorące uczucie, jakie żywił do Ann nie przeszkodziło mu w wywiązywaniu się z obowiązków wynikających z umowy zawartej z Adamem Cartwrightem. Prawdę mówiąc nie podjąłby się tego zadania gdyby nie kapitan Bachmann, którego znał od dłuższego czasu i niezwykle szanował. Miał tyle spraw na głowie, że kolejne zobowiązanie było mu nie na rękę, ale skoro prosił kapitan Bachmann, to przecież takiej prośbie się nie odmawia. Cartwright w krótkich rzeczowych słowach przedstawił mu, czego od niego oczekiwał. Nie okazywał uczuć. Roger w swej detektywistycznej robocie miał do czynienia z różnymi ludźmi, dlatego niewiele było go w stanie zadziwić. Cartwright niewątpliwie był człowiekiem niezwykle inteligentnym, jednak Tucker odniósł wrażenie, że był też chłodny, ponury, sarkastyczny jakby trochę zamknięty w sobie i zdystansowany do otaczającego go świata. Prawdę mówiąc sam nie wiedział, co o nim myśleć. Jedno wiedział, że Cartwrightowi najbardziej zależy na bezpieczeństwie małego Joshui. Tylko, dlaczego zupełnie obcy mężczyzna gotów był zapłacić każde pieniądze za opiekę nad chłopcem. Odpowiedź mogła być jedna. Jej potwierdzenie Roger znalazł, gdy poznał chłopca. Josh był niewątpliwie synem Adama Cartwrighta, ale kim dla niego była Ann? I najważniejsze, czy ona czuła coś do tego Cartwrighta?
Roger musiał to wiedzieć. Postanowił, że jeśli Ann nie okaże mu cieplejszych uczuć wycofa się. Jeśli jednak da mu, choć promyk nadziei zrobi wszystko, aby zdobyć zaufanie i miłość tej niezwykłej kobiety.

Tego dnia w sklepie Emily Stanton ruch był niewielki. Od rana, a dochodziła już druga po południu, zajrzały zaledwie trzy klientki. Ann była na zapleczu sklepu i pomagała Emmie w obszywaniu wieczorowej sukni koronkową taśmą. Z kolei Emily, stojąc za ladą, przeglądała księgi rachunkowe, co i raz kręcąc głową lub wzdychając. Finanse sklepu nie przedstawiały się najgorzej, jednak do pełnego optymizmu było daleko. Emily miała nadzieję, że wkrótce ta sytuacja się zmieni. Zbliżały się przecież święta Bożego Narodzenia, a wtedy ruch w sklepach był naprawdę duży. Tymczasem muszą sobie jakoś poradzić. Oby tylko Rampling dał im wreszcie spokój. Te rozmyślania przerwał odgłos otwieranych drzwi. Emily uniosła głowę i na widok Tuckera, który wszedł do sklepu uśmiechnęła się serdecznie.
- Detektyw Tucker, jak miło, że pan zajrzał – powiedziała. – Już zaczęłam się niepokoić. Nie było pana od dwóch dni.
- Witam panią, pani Stanton i od razu proszę o wybaczenie. Obowiązki nie pozwoliły mi zaglądać do pań tak często jakbym chciał. Mam jednak nadzieję, że moi koledzy godnie mnie zastąpili.
- A i owszem. Prawdziwi z nich dżentelmeni. Dyskretni i taktowni.
- Cieszy mnie to niezmiernie – odparł rozglądając się dyskretnie po sklepie Roger. – Pani dzisiaj sama?
- Nie. Ann i Emma pracują na zapleczu. Jeżeli ma pan coś ważnego do przekazania mogę je zawołać
- Proszę im nie przeszkadzać – uśmiechnął się Roger. – Właściwie to z panią chciałbym porozmawiać.
- Czyżby, jakieś nowe fakty w sprawie Ramplinga.
- Jak na razie bez zmian. Dopóki dziennikarze się nim interesują, to nie zrobi żadnego ruchu. Ma zbyt dużo do stracenia. Poza tym zbliża się termin wyborów na stanowisko burmistrza, a Alvord*), jeżeli chce pozostać na drugą kadencję musi mieć nieposzlakowaną opinię. Już burmistrz i jego urzędnicy postarają się, żeby pan Rampling zaprzestał swojej działalności. Zresztą jest on od jakiegoś czasu obiektem zainteresowania tutejszego prokuratora. Myślę, że do Bożego Narodzenia będzie już po sprawie. Kontrkandydatowi Alvorda**) też zależy na wygranej. W ostatnim swoim wystąpieniu potępił spekulacje terenami i nieruchomościami w San Francisco wyraźnie wskazując na Ramplinga. Ten człowiek jest już skończony. Musiałby być niespełna rozumu, żeby kontynuować swą oszukańczą działalność.
- Oby pan miał rację, detektywie Tucker – powiedziała Emily. – Z doświadczenia wiem, że różnie być może. Dopóki ten człowiek czuje się bezkarny, dopóty ja nie zasnę spokojnie.
- Rozumiem pani niepokój, ale zapewniam, że Rampling ma teraz wystarczająco dużo kłopotów i nie w głowie mu pani sklep.
- Łatwo panu mówić – odparła w wyrzutem Emily. – Gdyby tylko chodziło o mnie, ale jest Ann i Josh, i Emma. Muszę mieć pewność, że nic im nie grozi.
- Pani Stanton, pan Carwtright dokładnie określił, czego ode mnie oczekuje i ja na pewno wywiążę się z umowy. Będę panie chronił do czasu, aż z tego obowiązku zwolni mnie pan Cartwright. A i wtedy chętnie paniom pomogę. Proszę się nie martwić. Wszystko będzie dobrze.
Emily pokiwała tylko głową. Potrzebowała takich zapewnień, choćby na wyrost. To zawsze dawało jej siłę do działania. Teraz też słowa Tuckera wpłynęły na nią uspokajająco.
- O detektyw Tucker. Witam pana. Czy przynosi nam pan dobre wieści? Bardzo takie by nam się przydały – powiedziała Ann, która właśnie skończyła pracę na zapleczu sklepu. Roger patrzył na nią z niekłamanym zachwytem. Miała włosy upięte w zgrabny kok i co rzadkie w ówczesnych czasach równo z brwiami przyciętą grzywkę, spod, której spoglądały duże niebieskie oczy.
- Witam panią. Wieści są całkiem niezłe. Właśnie mówiłem o tym pani Stanton. – Odparł Tucker i sam nie wiedząc, kiedy dodał: - już straciłem nadzieję, że panią zobaczę.
- Pomagałam Emmie w szyciu sukni, którą jeszcze dzisiaj musimy dostarczyć klientce. A teraz muszę iść po Josha do szkoły. Nie chcę, żeby czekał dłużej niż to konieczne – odparła nieco speszona Ann.
- Ależ oczywiście rozumiem i nie zamierzam pani zatrzymywać…
- To w takim razie pożegnam pana. Czas na mnie – Ann uśmiechnęła się.
- Pani Stanton, czy pozwoliłaby pani towarzyszyć sobie? – spytał z nadzieją w głosie Tucker.
- Nie chciałabym sprawiać kłopotu. Na pewno jest pan bardzo zajęty, a szkoła mojego synka jest niedaleko.
- Ostatnio nie mogłem poświęcić paniom tyle czasu, ile chciałbym. Dlatego proszę mi pozwolić to nadrobić. Dziś jest wyjątkowo piękna pogoda i mgły jakby mniej. Właściwie to chciałem coś zaproponować. Wczoraj do portu wpłynął jeden z największych statków „Great Eastern”***). Pomyślałem o pani synku. Wiem, że interesuje go wszystko, co pływa, dlatego zapraszam panią i Josha na wycieczkę.
- Ależ panie Tucker dzisiaj to niemożliwe, przecież pracuję – odparła zaskoczona Ann.
- Ann, moja droga, myślę, że to naprawdę świetny pomysł. – Powiedziała Emily. – Po tym, co przeżyłyśmy przyda ci się trochę wytchnienia, a i Josh będzie szczęśliwy.
- Emily, a sklep?
- Jest ze mną Emma. Zresztą klientek dzisiaj jak na lekarstwo, a poza tym zamierzam wcześniej zamknąć sklep. Nieco odpoczynku i mnie się przyda.
- Skoro tak to zgadzam się. Faktycznie żyłyśmy ostatnio w dużym napięciu, co też odbijało się i na Joshu. Detektywie Tucker dziękuję, że pan o nas pomyślał. Dla Josha będzie to prawdziwa niespodzianka. Już od jakiegoś czasu prosił mnie, żeby zabrać go do portu, ale tam powinien towarzyszyć nam mężczyzna.
- To prawda i cieszę się, że przyjęła pani moją propozycję – odparł uszczęśliwiony Roger.
- To w takim razie, chodźmy. Chciałabym zobaczyć minę synka na wieść o czekającej go wycieczce – powiedziała Ann. – Proszę zaczekać. Wezmę tylko płaszcz i kapelusz.

_____________________________________________________________
*) William Alvord (3 stycznia 1833 r. - 21 grudnia 1904 r.) Był kupcem, bankierem i liderem politycznym w San Francisco. 14 burmistrz San Francisco w okresie 4 grudnia 1871 r. - 30 listopada 1873 r.
**) James Otis (11 sierpnia 1826 - 30 października 1875), następca W. Alvorda, 15 burmistrz San Francisco w okresie od 1 grudnia 1873 r. do 30 października 1875 r.
***) SS Great Eastern (wstępna nazwa Lewiatan) – statek parowy zaprojektowany przez Isambarda Kingdoma Brunela, zwodowany w 1858 r. W XIX w. był największym na świecie parowcem. Owiany legendą – zwodował się sam podczas przypływu i wichury. Przerastał wszystko, co wówczas pływało po morzach i oceanach. SS Great Eastern w 1867 posłużył pisarzowi Juliuszowi Verne’owi za inspirację do napisania książki Pływające miasto wydanej przez Pierre’a Jules’a Hetzela w cyklu Niezwykłe podróże.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pią 13:10, 30 Cze 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 7:55, 27 Cze 2017    Temat postu:

Adam i gejsza? To bardzo interesujące, ale zdaje się nie jest już zainteresowany egzotyką. Tucker wyraźnie się stara. Oby nie narobił Adasiowi kłopotu i nie sprzątnął kobiety. Marynarz jest wyjątkowo pechowy w tej dziedzinie i zachowuje się tak, jakby życie niewiele go nauczyło. Robi się ciekawie ... coraz ciekawiej ...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 10:32, 27 Cze 2017    Temat postu:

Wszystko wskazuje na to, że o gejszy jeszcze usłyszymy, póki co w Adasiu rodzi się zazdrość :D

San Francisco, 15 listopada 1873 r.
Drogi panie Cartwright,
dziękuję za wszystkie listy, które pan mi przysłał. Na mapie zaznaczyłem już Osakę i Manilę. Mama gniewała się na mnie, że zniszczyłem przez to atlas. Gniewała się tylko trochę, bo zaraz ją przeprosiłem. Bo wie pan, mam na mamę sekretny sposób. Gdy uśmiechnę się to mama zaraz wszystko mi wybacza. Tylko proszę jej nic nie mówić, bo wtedy nie byłby to sekretny sposób. Poprosiłem moją nauczycielkę, pannę Grant, żeby sprawdziła, czy dobrze wytyczyłem trasę pana statku. Powiedziała, że dobrze. Opowiedziałem w szkole o pana rejsie do Australii. Wszyscy koledzy mi zazdrościli, że znam prawdziwego marynarza. Musiałem pokazać im trójmasztowiec, który od pana dostałem. Andy, ten, u którego byłem na urodzinach powiedział, że nigdy nie widział tak pięknego statku.
Mama kupiła mi gruby zeszyt ze sztywną, płócienną okładką. To mój dziennik pokładowy. Każdego dnia zapisuję w nim, co robiłem. Pokażę go panu, jak już pan wróci z Australii. Detektyw Tucker zabrał mnie i mamę na wycieczkę do portu. Widziałem ogromny statek parowy. Nazywał się Great Eastern. Można go było obejrzeć z bliska. Po statku oprowadzał nas bosman i wchodziliśmy po trapie. Bosman twierdził, że ten statek sam się zwodował. Powiedziałem mu, że to niemożliwe, a wtedy bosman powiedział, że statek zerwał się z uwięzi, bo akurat był przypływ i wiał straszliwy wiatr. Wycieczka była ciekawa, ale ja wolałbym, żeby to pan był z nami. A w sobotę mama i detektyw Tucker pójdą razem do teatru. Podobno występować ma jakaś bardzo sławna artystka. Wiem tylko, że na imię ma Lotta. Detektyw Tucker twierdzi, że to ulubienica całego San Francisco. Moja nie, bo nigdy jej nie widziałem. Tak sobie myślę, że gdyby pan tu był to pewnie pan poszedłby z moją mamą do tego teatru. Detektyw Tucker jest właściwie miły, ale nie zna się na marynarskich sprawach, tylko wciąż patrzy się na mamę i tak dziwnie się uśmiecha. Raz to nawet westchnął.
Muszę już kończyć, bo jeszcze dziś chcę wysłać do pana ten list. Mama zaraz będzie szła do magazynu z materiałami, to go jej dam i poproszę, żeby wysłała. Życzę panu szczęśliwego rejsu.

Joshua Stanton


Adam Cartwright mimo nie najlepszego samopoczucia uśmiechał się ciepło czytając list Josha. Jedno mu tylko nie podobało się, a mianowicie wzmianka dotycząca Rogera Tuckera. Miał dziwne uczucie, że detektyw stanowi dla niego konkurencję. Nigdy nie przyznałby się do uczucia zazdrości, ale tak, był zazdrosny o zacieśniające się w jego mniemaniu relacje Josha i Tuckera. A gdy przeczytał, że Roger zaprosił Ann do teatru, to mało nie eksplodował. I sam nie wiedział, dlaczego, bo przecież wciąż miał do niej pretensję o to, że nie powiedziała mu o istnieniu Joshui. Po raz kolejny od wypłynięcia z San Francisco żałował, że nie mógł zrezygnować z tego rejsu, który ciągnął się wręcz w nieskończoność. Na każdym kroku pojawiały się jakieś problemy, a to techniczne, a to pogodowe. Tak było i teraz. „Lady Elizabeth” od dwóch tygodni stała w porcie w Manili i nic nie wskazywało na to, żeby szybko wyszła w morze. Tropikalne Filipiny przywitały marynarzy wyjątkowo niesprzyjającą pogodą. Trwająca właśnie pora deszczowa miała się, co prawda ku końcowi, jednak nie można było liczyć na jakieś radykalne pogodowe zmiany. Powietrze gorące, ciężkie i pełne wilgoci oraz deszcze monsunowe nieźle dawały się we znaki. Nawet nocą nie było wytchnienia, bo temperatura spadała zaledwie o kilka stopni. Do tego, jak zwykle w tym czasie pojawiały się tajfuny, których siła była wręcz zabójcza. To właśnie z ich powodu „Lady Elizabeth” nie mogła wypłynąć z portu. Nadal, bowiem istniało realne zagrożenie tym nieprzewidywalnym żywiołem, a żaden nawet najbardziej odważny i szalony marynarz nie chciałby stanąć z nim oko w oko. Nic, więc dziwnego, że kapitan Bachmann mając na uwadze bezpieczeństwo załogi i cennego ładunku podjął jedyną słuszną decyzję. Do końca pory deszczowej „Lady Elizabeth” miała pozostać w porcie. Nie był to łatwy okres dla marynarzy. Dzień podobny do dnia obezwładniał rutyną i nudą. Praca na pokładzie statku, pełnienie wacht, a w wolnym czasie włóczenie się po portowych tawernach, oto, co wypełniało im dni. Wszyscy mieli już dość Filipin i tęsknili za otwartym morzem, lekką bryzą i spokojnym rejsem. Tymczasem uwięzieni w Manili zmuszeni byli czekać na poprawę pogody.
Adam, od rana czuł się źle. Bolała go głowa, a po obiedzie pojawiły się nudności. Pomyślał, że coś musiało mu zaszkodzić. Poprosił, więc kuka, żeby zaparzył mu ziół na niestrawność. Z kubkiem gorącego naparu w dłoni usiadł przy stoliku w mesie. O tej porze nie było tu nikogo, a on potrzebował odrobiny spokoju. Wciąż, bowiem czuł złość na myśl o rewelacjach, jakie przyniósł list Josha. Nie był zachwycony tym, że Tucker, aż tak przykłada się do swoich obowiązków i nie podobało mu się, że w dwóch ostatnich listach synka nie było dopisku zrobionego ręką Ann. Bardzo lubił te wydawałoby się zdawkowe pozdrowienia i lubił jej pismo. Takie ładne i typowo kobiece. Drobne, kształtne bez zbędnych ozdobników. Myśląc o tym stwierdził, że tak naprawdę nic nie wie o matce swojego jedynego dziecka. Skąd pochodzi, czy ma jakąkolwiek rodzinę, kim byli jej rodzice, gdzie się uczyła i wreszcie, dlaczego trafiła do saloonu. Przymknął oczy i natychmiast myślami wrócił do wydarzeń sprzed lat, kiedy to poznał Ann. Był zdziwiony, jak dobrze pamiętał każdy szczegół ich znajomości. Ich pierwszy pocałunek, gdy pomyliła go z Tomem i kolejne w starej opuszczonej chacie, swoje zaskoczenie, gdy zamiast jego imienia wyszeptała „Tom”. Pamiętał błękitną suknię, w której wyglądała zjawiskowo i to jak lekko pochyliwszy głowę z wdziękiem zapytała go, czy suknia jest ładna. Na wspomnienie ich pożegnania przed saloonem uśmiechnął się. Patrzył na nią z wysokości konia, na którym już siedział gotów do powrotu do Ponderosy. Była tak urzekająca, delikatna, niewinna, gdy powiedziała mu, że nigdy go nie zapomni. Ujechał wtedy kilka mil i zawrócił. Kochali się do białego rana i dziwne, bo przez te wszystkie lata miał różne kobiety, ale tylko Ann prawdziwie zapadła mu w pamięć. I teraz, gdy tak siedział z kubkiem ziół w dłoni poczuł nieomal namacalnie jej gładkie i jędrne ciało, zobaczył włosy, które niczym złoto rozsypały się wokół jej głowy i wpatrzone w niego zamglone rozkoszą oczy o barwie najgłębszego morza.
- Halo, słyszy mnie pan? – kuk dotknął ramienia Adama. – I jak, ziółka pomogły?
- Tak, dziękuję.
- Musiał pan w porcie zjeść coś nieświeżego. U mnie niczym pan by się nie struł.
- Wiem Otto. Pewnie tak było, jak mówisz.
- To może lepiej niech pan dzisiaj zostanie na statku. Kiepsko pan wygląda.
- I tak się czuję – potwierdził Adam. – Masz rację położę się dziś wcześniej.
- Tylko na kolację niech pan przyjdzie. Przygotuję panu coś specjalnego – Otto mrugnął okiem.
- Nie ma takiej potrzeby. Zjem to, co inni.
- Dolegliwości żołądkowe to poważna sprawa, a ja znam na nie sposoby.
- Nie wątpię – odparł uśmiechając się blado Adam.
- To w takim razie do kolacji.
- Do kolacji, Otto.
Po chwili Adam został sam. Dopił resztkę ziół i wstał od stołu. Jednak prawie natychmiast ponownie musiał usiąść. Kręciło mu się w głowie, tak, jakby był na karuzeli. Kurczowo przytrzymując się brzegu stołu próbował opanować niemiłe uczucie. Gdy wreszcie zawrót głowy minął poczuł się bardzo zmęczony i słaby. Dotknął dłonią czoła. Było gorące. To zatrucie musiało być poważniejsze niż mu się wydawało. Powinien poprosić Kaufmana, który był trzecim oficerem i zarazem lekarzem na statku, o poradę. Tymczasem jednak postanowił iść do swojej kajuty i położyć się. Jak tylko trochę się prześpi to na pewno lepiej się poczuje. Uniósł się z krzesła, zrobił dwa kroki i… zemdlał.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pią 13:10, 30 Cze 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 69, 70, 71  Następny
Strona 5 z 71

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin