Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Świąteczna niespodzianka

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 20:18, 07 Gru 2018    Temat postu: Świąteczna niespodzianka

Poniższy tekst jest własnością autorki. Rozpowszechnianie, przetwarzanie i kopiowanie całości lub części powyższego tekstu bez zgody autorki jest niezgodne z prawem. (Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych z dnia 04.02.1994 r. Dz.U. Nr 24, poz. 83).



Świąteczna niespodzianka


Był grudniowy wieczór. Śnieg prószył leniwie. Na niebie gwiazdy migotały jasnym, ciepłym światłem, a mróz malował na szybach skomplikowane wzory, wśród których można było rozpoznać kwiaty, gałązki, pióropusze i gwiazdki, takie, jak te na niebie. Ponderosa otulona białym puchem sprawiała bajkowe wrażenie. Gałęzie drzew pod ciężarem śniegu gięły się ku ziemi. Było mroźnie i bezwietrznie. Każdy krok po nieskalanie białym śniegu wywoływał charakterystyczne skrzypienie.

W Ponderosie trwała kolacja. Ben spoglądał spod przymrużonych powiek na swoich trzech synów, którzy w zupełniej ciszy spożywali posiłek. Pokręcił głową raz i drugi. Taka cisza u Cartwrightów to rzecz niespotykana. Zwykle wszyscy mają dużo do powiedzenia, ale tym razem, jakoś nikt nie miał ochoty na rozmowę. Nawet Mały Joe, który nie stronił od żartów był jakiś przygaszony i od niechcenia grzebał widelcem w talerzu. Hoss, co prawda pochłaniał góry jedzenia, ale bez zwykłego u niego entuzjazmu. Adam z kolei sączył kawę z takim znudzeniem i boleścią na twarzy, że Ben niemal fizycznie odczuł stan syna. Faktem było, że ostatnio wszyscy ciężko pracowali i byli szalenie zmęczeni, a do tego sroga zima nieźle dawała im się we znaki. Chłopcy od miesiąca nie byli w Virginia City. Nic, więc dziwnego, że mając jedynie siebie za całe towarzystwo stali się niezwykle drażliwi. Coraz częściej dochodziło między nimi do słownych utarczek. Ben wiedział, że wystarczy byle powód, a cała trójka skoczy sobie do gardeł. Bądź, co bądź byli to przecież dorośli, zdrowi mężczyźni. Ach, gdyby tak mieli swoje rodziny, żony, dzieci – westchnął Ben – byłoby zupełnie inaczej. Chłopcy mają swoje lata, ale jakoś woli do ożenku nie czują.

Cartwright obserwując niezwykle znudzonych potomków, pomyślał, że musi wziąć sprawy w swoje ręce, w przeciwnym, bowiem razie będą oni bez końca siedzieć mu na głowie. Dla jasności trzeba powiedzieć, że Benowi nie tyle chodziło o pozbycie się chłopców z domu, ale o ich ożenienie i doczekanie się wreszcie małej gromadki słodkich wnucząt. Najwyższa pora, aby w Ponderosie słychać było tupot maleńkich stópek, a i ręka kobiety też by się przydała. Ben ogarnięty wizją wnuków postanowił działać. Zbliżające się święta Bożego Narodzenia mogłyby być doskonałą okazją do wyswatania synów, zwłaszcza, że do Johnsonów, najbliższych sąsiadów Cartwrightów, miała przyjechać krewna z córkami. Niestety, dwiema córkami – tu Ben ciężko westchnął, czym wzbudził nikłą ciekawość synów. Cóż, dobre dwie niż żadna. Trzeba działać, inaczej jego zuchy nigdy nie zdecydują się na założenie rodzin.

- Niedługo święta – zaczął – powinniśmy zastanowić się, jak je w tym roku zorganizujemy.
- Jak zwykle – odparł Adam z natężeniem wpatrując się w scenkę rodzajową zdobiącą filiżankę, którą trzymał w dłoni.
- Dziękuję Ci za cenną uwagę. – Odparł może nieco sarkastycznie Ben i zwracając się do Hossa i Małego Joe spytał: - a wy też jesteście tego samego zdania, co wasz brat?
- Będzie tak, jak sobie życzysz, Pa – odparł Mały Joe, nie przestając grzebać w talerzu.
- Tak, tak, Joe ma rację – dodał zupełnie odruchowo Hoss.
- Co się z wami dzieje chłopcy?! – huknął Ben. – Wiem, że jesteście zmęczeni i dawno nie byliście w mieście, ale zbliżają się święta i warto byłoby o nich porozmawiać. Musimy wszystko zaplanować…
- Po co, skoro ma być tak, jak co roku? – Adam odstawił filiżankę na spodeczek, po czym prawie natychmiast ujął ją za uszko i postawił obok. Wzór na spodeczku był równie interesujący, jak ten na filiżance i przedstawiał dyliżans w pełnym galopie. Adam podziwiał mały talerzyk, tak jakby to było prawdziwe dzieło sztuki.
- Zapewniam cię, że się mylisz – odparł Ben.
- To znaczy? – spytał ze znudzoną miną Adam.
- Chciałbym wyprawić w święta wielkie przyjęcie...
- Czyli będzie, jak co roku – stwierdził Adam.
- Pozwolisz mi skończyć synu?
- Wybacz, Pa. Już milknę.
- Przyjęcie będzie nieco inne niż zwykle. Chciałbym zaprosić wszystkich sąsiadów z okolicy wraz z ich gośćmi.
- To może być prawdziwy najazd na Ponderosę – zauważył Hoss – a poza tym to ogrom pracy. Sprzątanie, świąteczne zakupy, choinka, dekoracje świąteczne, wreszcie zaproszenie gości... no nie wiem, jakoś tego nie widzę.
- Oj, Hoss, z taki nastawieniem, to możesz od razu zapaść w zimowy sen. Co z wami jest, do licha?
- Widzisz, Pa jesteśmy trochę przemęczeni – odparł Joe, ale pod wpływem srogiego wzroku ojca szybko dodał: – ale tylko troszeczkę.
- To może nabierzecie sił, gdy dowiecie się, że do Johnsonów przyjeżdża krewna z dwiema córkami na wydaniu.
- Tylko dwie? – Adam okazał niejakie zdziwienie, a następnie wrócił do oglądania spodka, tym razem od spodu – to ja pasuję.
- Dobra nasza, Hoss – zachichotał Mały Joe i zatarł dłonie. – Dwie panny, my dwaj, nie może być lepiej. A chociaż ładne?
- Podobno bardzo ładne – odparł Ben.
- To w takim razie, co mamy robić, Pa? – Hoss wyraźnie się ożywił.
- A ty, Adamie naprawdę nie jesteś zainteresowany? – Ben lekko przekrzywił głowę oczekując na odpowiedź najstarszego syna.
- Zupełnie nie interesują mnie jakieś panny na wydaniu. Zresztą Hoss i Mały Joe, aż palą się do nich, więc nie będę im przeszkadzał.
- Synu, z takim podejściem do sprawy zostaniesz starym kawalerem – rzekł Ben.
- On już zachowuje się jak stary kawaler – Joe nie mógł odmówić sobie drobnej złośliwości – a jeszcze wiosną w Unionville pewne zielone oczy niesamowicie ożywiły mojego najstarszego brata.
- Tobie to dawno nikt nie przyłożył – stwierdził Adam, spoglądając mrocznym wzrokiem na Joseph’a.
- Może ty chcesz to zrobić? – Joe nastroszył się niczym bitny kogut.
- Chłopcy, chłopcy nie czas na kłótnie – rzekł Ben. – Do świąt mamy niecałe dwa tygodnie. Jeśli chcemy godnie podjąć gości musimy natychmiast ułożyć plan działania.
- To może beze mnie – powiedział Adam i straciwszy całe zainteresowanie porcelanową filiżanką i jej spodkiem, wstał od stołu.
- Chwileczkę, może i nie interesują ciebie panny od Johnsonów, ale święta to święta i musisz nam pomóc – powiedział stanowczo Hoss.
- Musisz – Mały Joe kiwnął energicznie głową.
- Musisz – potwierdził Ben.
- Muszę – Adam zrobił zrezygnowaną minę i całym ciężarem ciała opadł na krzesło.



- Wreszcie sam – mruknął z zadowoleniem Adam, gdy drzwi z trzaskiem zamknęły się za jego ojcem i braćmi. Mężczyzna przeciągnął się leniwie, podszedł do biblioteczki i po krótkim namyśle sięgnął po grubą książkę w ciemnoczerwonej okładce. Wziąwszy, ze stołu filiżankę z kawą, usiadł wygodnie w fotelu stojącym przy kominku ozdobionym świątecznymi girlandami. Cały dom był wypucowany i przygotowany na przyjęcie gości, którzy już za dwa dni mieli zawitać do Ponderosy. Adam najmniej entuzjastycznie nastawiony do pomysłu ojca, chcąc nie chcąc musiał włączyć się w przygotowania do świąt. Obiecał sobie jednak, że nie zrobi więcej niż to będzie konieczne. Ograniczył się, więc do sprzątnięcia swojej sypialni. Nie chciał, bowiem dokładać pani Owens, zatrudnionej, jak co roku do sprzątania domu, dodatkowej pracy. Obowiązki, które miał na ranczu wykonywał niezwykle dokładnie i wolno, tak, aby nikomu nie przyszło do głowy obarczenie go dodatkowymi zajęciami. Widząc jednak niezadowolenie braci, którzy coraz częściej wytykali mu, kompletny brak zainteresowania świątecznymi przygotowaniami, na ochotnika zgłosił się do uporządkowania niewielkiej szopy na narzędzia. Składzik, jego zdaniem wymagał natychmiastowej interwencji. Wprawił tym braci i ojca w prawdziwe osłupienie, gdyż nie byli oni w stanie pojąć, nie tylko nagłego ożywienia się Adama, ale i jego niezwykle pokrętnego tłumaczenia uzasadniającego konieczność doprowadzenia szopy do idealnego stanu. Jakoś trudno im było wyobrazić sobie, że goście pierwsze swe kroki skierują właśnie tam, a nie wprost do ich wspaniałego domu. Zapewne jeszcze bardziej byliby zdziwieni, gdyby wiedzieli, że ów składzik jakiś czas temu porządnie wysprzątał Hop Sing. Może i było to, ze strony Adama nie w porządku, ale zupełnie nie miał głowy do świąt. Jego myśli zaprzątało coś zupełnie innego. To coś, a właściwie ktoś miał szczupłą, zgrabną figurę, zielone oczy, burzę ciemnych loków i niesamowite poczucie humoru. Do tego miał dziewiętnaście lat, na imię Lilly i na wyrywki znał Szekspira. Tak, jego brat Joe miał rację. Adam w Unionville zupełnie nie przypominał starego kawalera. Twarz rozświetlił mu szeroki uśmiech, gdy przypomniał sobie gibką kibić Lilly, jej niezwykle gładką skórę i jedwabiste włosy. Westchnął na to wspomnienie. Nikomu by się nie przyznał, ale tęsknił za tą dziewczyną z saloonu. Miała w sobie coś takiego, że żaden mężczyzna nie był obojętny na jej wdzięki. Jednak tylko on potrafił dostrzec w niej coś więcej. Nie była taka, jak inne dziewczęta. Mimo, że pracowała w saloonie nie zadawała się z klientami w wiadomym znaczeniu. Jedyny wyjątek uczyniła dla Adama. A on, co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Lilly była bystrą, inteligentną osobą, kochającą książki. Jej sposób wysławiania się świadczył, że musiała odebrać dobre wykształcenie. Gdy pierwszy raz ją ujrzał czytała „Wiele hałasu o nic” Szekspira. Było to tak nieprawdopodobne, że zapragnął natychmiast poznać dziewczynę, która po prostu, go zaintrygowała. Chciał przede wszystkim dowiedzieć się, co takiego się stało, że trafiła do saloonu. Przez tydzień, każdą wolną chwilę spędzał w jej towarzystwie i był coraz bardziej zafascynowany piękną Lilly. Postanowił namówić ją do wyjazdu z tej parszywej dziury, jaką niewątpliwie było Unionville, ale szyki pokrzyżował mu telegram o nagłej chorobie ojca. Nie zdążył się z nią nawet pożegnać. Musiał wraz z braćmi wracać do domu. Potem próbował ją odnaleźć, ale ślad po niej zaginął. Trudno było mu z tym się pogodzić, wciąż, bowiem widział jej roześmiane oczy i czuł jej zapach. Dość tych wspomnień – pomyślał i otworzył książkę. Jej tytuł brzmiał: „Wiele hałasu o nic”. Parsknął cichym śmiechem, przerzucił cztery strony i zaczął czytać:
Więc uprzejmość ta jest wietrznicą. To jednak pewne, że kochają mnie wszystkie kobiety, wyjąwszy ciebie, pani, a ja pragnąłbym z całego serca, żeby mniej było twarde moje serce, bo muszę wyznać, że dotąd nie kochałem żadnej.*1
- Jeszcze rok temu mógłbym za panem Szekspirem to samo powtórzyć. Dziś już tak nie jest – rzekł sam do siebie Adam i wrócił do lektury. Ogień trzaskał wesoło na kominku, a ciepło zmieszane z zapachem choinki rozchodziło się wokół. Zaczął padać śnieg. Białe płatki lekko uderzały w szyby okien. Adam lubił być sam w domu. Te nieliczne godziny, które mógł spędzić w samotności były dla niego prawdziwym wytchnieniem. Tak było i teraz. Nim zacznie się ta cała świąteczna szopka odpocznie sobie i nabierze do wszystkiego odpowiedniego dystansu. Przerzucił następną stronę książki i wówczas usłyszał coś jakby miauczenie, a może kwilenie. Pomyślał, że się przesłyszał i wrócił do czytania. Po chwili jednak, całkiem wyraźnie usłyszał popiskiwanie. Jak nic, ktoś podrzucił małego psiaka – pomyślał i wstał z fotela. Podszedł do drzwi i otworzył je szeroko. Na progu domu stało niewielkie pudełko, w którym pod zielonym kocykiem coś się poruszało i wydawało z siebie cichutkie piski. Adam podniósł je z ziemi. W jednej chwili popiskiwanie ucichło. Mężczyzna powoli odsłonił kocyk i wówczas z przerażeniem stwierdził, że trzyma w ramionach… dziecko. Małe, śliczne dziecko, o kręconych blond włoskach wymykających się spod zielonej czapeczki, dużych śmiejących się oczach, ubrane, a jakże w zielony kaftanik.
- Pa! – zawołał Adam i dopiero po chwili uprzytomnił sobie, że jest zupełnie sam w domu. Serce waliło mu, jak miech kowalski, a ręce, w których trzymał pudełko z dzieckiem drżały niczym w febrze. - Kim ty jesteś? – spytał, gdy nieco ochłonął. Dziecko odpowiedziało mu niezwykle wyczerpująco powtarzając radośnie „ugh-ugh, ugh-ugh” i wymachując rączkami.
- Niewiele mi to mówi – Adam wzruszył ramionami. – A w ogóle czyje ty jesteś? Ciekawe czy to chłopak, czy dziewczyna? I co ja mam z tobą właściwie zrobić? No, czego tak się patrzysz? Tylko mi tu nie płacz i przestań się tak prężyć. Nie, nawet nie próbuj. Słyszysz? Przestań.
Dziecko, ani myślało słuchać Adama. Po chwili zadowolone z siebie zaczęło gaworzyć i dość energicznie kopać nóżkami. I wtedy Adam poczuł, coś, co nie było zapachem lawendy.
- Nie przewinę cię. Wybij to sobie z głowy. Nie ma mowy. Nie wiem, jak to się robi, a do tego śmierdzisz, jak mały skunks.
Dziecko zmarszczyło czółko i zakwiliło.
- No, już dobrze, jakoś to zrobię, tylko mi tu nie płacz – Adam z rezygnacją pokręcił głową. - I lepiej, żebyś było chłopakiem, bo dziewczyny nie przewinę. Słuchaj, a może ty samo… nie, oczywiście, że nie. Że też mnie musiało to spotkać – syknął z wściekłością. – Wiesz, co ci powiem? Zaczekaj do powrotu mojego ojca. On ma wprawę z takimi brzdącami, jak ty.
Dziecko skrzywiło się i zapłakało, jakby chciało zasygnalizować, że ładunek w pieluszce zaczął mu przeszkadzać.
- Dobra, zaraz rozbroimy, tę bombę. - I Adam wbrew sobie z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy, zdjął maleństwu pieluchę. – Dobra nasza, jesteś chłopcem – stwierdził z ulgą. – Ale śmierdzisz! Trzeba będzie cię umyć. Zaraz, a co to za kartka? – Adam szybko ją rozłożył i przeczytał raz, i drugi. – Niemożliwe! Ty jesteś synem Małego Joe? Ciekawe, gdzie twoja mama?
Tym razem jednak nie doczekał się odpowiedzi, za to usłyszał wyraźny, mocny płacz. Nie dowierzając własnym uszom na chwilę zastygł w zupełnym bezruchu, by w sekundę później niczym oparzony ruszyć do drzwi. Na progu leżało duże zawiniątko i darło się wniebogłosy. Adam schwycił je w ramiona, rozejrzał się, wokół, ale nigdzie nie było widać żywego ducha. Zatrzasnął, więc za sobą drzwi i położył wrzeszczące dziecko obok synka Małego Joe. Rozchylił gruby, ręcznie dziergany kocyk. Wrzask ucichł, kciuk pulchnej rączki powędrował do małych usteczek, a niebieskie, niewinne i dziwnie znajome oczy wpatrywały się w niego z zaciekawieniem.
- Wiem, ty jesteś dzieckiem Hossa! – krzyknął Adam i wtedy po raz trzeci usłyszał płacz, ale o wiele delikatniejszy. Dopadł do drzwi i otworzył je z impetem. Nawet nie był zdziwiony kolejnym kwilącym pakunkiem. Wniósł go do domu i z całym spokojem położył na stole obok dzieci Hossa i Joe’go, po czym zdejmując haftowaną narzutkę rzekł: – teraz dla odmiany powinna być dziewczyna.
I była. Śliczna mała dziewuszka z przypiętym do kaftanika listem, z którego jednoznacznie wynikało, że była to córka… Bena Cartwrighta. Tego Adamowi, było już za wiele.
- Co, tu się dzieje?!!! To nie może być prawda! Po prostu nie może! – krzyczał.



- Adamie, obudź się. Słyszysz, obudź się! – Ben raz i drugi potrząsnął ramieniem syna, który nieprzytomnym wzrokiem spojrzał na ojca, a potem na braci.
- Trzeba je przewinąć – zamruczał nie do końca zdając sobie sprawę z tego, że już się obudził.
- Co mówisz synu? – Ben zatroskany przyglądał się Adamowi.
- Niezły musiałeś mieć sen – zauważył ze śmiechem Joe.
- Raczej koszmar – odparł pobladły Adam i niespokojnie rozejrzał się po salonie.
- Czyżby to sprawka pana Szekspira? – spytał Hoss, podnosząc z podłogi książkę, która zsunęła się Adamowi z kolan.
- Coś w tym rodzaju – odparł i spoglądając na stół westchnął z ulgą.
- Lepiej się czujesz? – zagadnął Ben.
- Tak, dziękuję – Adam energicznie przetarł twarz dłońmi. – Jak udał się wypad do Johnsonów. Panny naprawdę takie ładne?
- A żebyś wiedział. Peggy jest urocza. Przegadaliśmy cały wieczór – Hoss nie krył zadowolenia.
- Amy też nic nie brakuje i zapewniam was, że będzie moja – zapowiedział buńczucznie Joe.
- To świetnie. Moje gratulacje, panowie – Adam uśmiechnął się z tak charakterystycznym dla niego sarkazmem. Po przykrych sennych widziadłach nie było już śladu.
- Hop Sing jeszcze nie wrócił? – spytał Ben.
- Nie, ale słyszycie, ten ruch za drzwiami? To na pewno on.
- Pójdę zobaczyć, pewnie trzeba mu pomóc z zakupami, inaczej przecież by nie pukał – Hoss otworzył drzwi i zamarł. Wprost na ziemi stał wiklinowy, biały kosz grubo wymoszczony futrem, a w nim leżało śliczne, ciemnowłose dziecko. Do futrzanej narzutki, którym było otulone, ktoś przypiął kartkę z napisem: „To córka Adama Cartwrighta, Kathy. Proszę ją oddać ojcu”.
- Adam!!! – ryknął Hoss – ktoś zostawił dla ciebie przesyłkę.
- Przesyłkę? To wnieś ją do domu.
- Byłoby lepiej, gdybyś sam się tu pofatygował – odparł dziwnym głosem Hoss.
- Naprawdę Hoss czasami jesteś niemożliwy…
- Nie bardziej niż ty bracie – rzekł z przekąsem Hoss.
- No i gdzie ta… - tu Adam zamarł z niedowierzaniem przypatrując się dziecku.
- To zdaje się twoje. Ma przypiętą karteczkę – usłużnie podpowiedział Hoss. – Pa, Joe, chodźcie szybko. Mamy tu świąteczną niespodziankę.
Zaintrygowani mężczyźni stanęli w drzwiach, podczas gdy Adam pochylił się nad dzieckiem, odpiął karteczkę i półgłosem przeczytał napisany na niej tekst. Z wrażenia wstrzymał oddech i wyraźnie pobladł.
- Radziłbym ci zacząć oddychać – powiedział z udawaną troską Joe.
- Ja też ci to radzę, Adamie.
Na dźwięk znajomego głosu mężczyzna znieruchomiał, a potem bardzo powoli podniósł głowę. Nie było żadnych wątpliwości. Ta, której szukał, za którą tak tęsknił, stała przed nim i najzwyczajniej w świecie uśmiechała się do niego.
- Lilly? To naprawdę ty?
- Ja, we własnej osobie – odparła młoda kobieta.
- Szukałem ciebie. Gdzie się podziewałaś do licha?! – krzyknął czując narastającą wściekłość.
- Zdaje się, że wrócił już do formy – szepnął Hoss do Małego Joe.
- Odpowiadaj, gdy pytam! – wrzasnął Adam, czym doprowadził małą Kathy do głośnego płaczu.
- Wystraszyłeś dziecko! – Lilly spojrzała na mężczyznę z wyrzutem i wzięła płaczące maleństwo na ręce próbując je uspokoić. – Niedobry tatuś. Tak wystraszyć córeńkę.
- Nie uważasz, że należy mi się jakieś wyjaśnienie.
- Ja też chciałabym je usłyszeć. Gdzie byłeś, gdy cię nie było?! – Lilly zadziornie spojrzała na Adama.
- Uspokójcie się oboje i natychmiast wejdźcie do domu – polecił ostrym głosem Ben. – Chyba nie chcecie, żeby mała się rozchorowała.
Ten ostatni argument niewątpliwie przemówił wszystkim do rozumu. W kilka chwil później Adam trzymający z trudem nerwy na wodzy powiedział:
- Ojcze pozwól, to Lilly Fisher, moja… - zawahał się i szybko dokończył - matka mojej córki, a twojej wnuczki. Lilly, to mój ojciec Ben Cartwright.
- Miło mi pana poznać. Żałuję jedynie, że w takich okolicznościach.
- Zapewniam, bywają gorsze okoliczności – Ben spojrzał z sympatią na kobietę.
- Ci dwaj to moi bracia, Hoss i Joseph, ale ich poznałaś już w Unionville.
- Tak, pamiętam – Lilly uśmiechnęła się wdzięcznie do mężczyzn, a oni odpowiedzieli jej tym samym.
- Skoro formalnościom stało się zadość, to teraz mów, co się z tobą działo przez te wszystkie miesiące.
- Zaczekaj Adamie – Ben niczym rozjemca stanął między synem a Lilly. – Nerwy to zły doradca. A poza tym wystraszyliście dziecko. Moja droga, czy mógłbym potrzymać moją wnuczkę?
- Oczywiście, proszę – Lilly podała dziecko uszczęśliwionemu dziadkowi.
- Moja wnusia, jaka śliczna. Prawdziwa z ciebie Cartwrightówna – zamruczał czule Ben. – Tylko ci twoi rodzice, jacyś tacy dziwni, ale i nad nimi popracujemy. „Kto umie czekać, wszystkiego się doczeka”*2, bo jest to zapisane w górze, nieprawdaż Adamie?
- Pa, dałbyś spokój z tym Szekspirem – odparł zniecierpliwiony. – Co ma piernik do wiatraka?
- „Lecz ludziom pycha zabrania złowroga w czynach człowieczych dostrzec wolę Boga”*3 – zauważyła Lilly.
- Zdaje się, że oboje lubicie tego samego dramaturga. To znaczy, że macie wspólną płaszczyznę porozumienia – zauważył niewinnie Ben, bujając w ramionach przysypiającą Kathy. – Hoss, Joe na górę. A ja pokażę Kathy pokój jej ojca.
- Nie musicie nigdzie chodzić… Pa, Hoss, Joe zostańcie.
- Chyba nie jest ci potrzebna pomoc w starciu z piękną kobietą – parsknął głośnym śmiechem Mały Joe, a Hoss mu zawtórował. Adam nic nie odpowiedział, ale obiecał sobie, że jeszcze się z nimi policzy. Gdy wreszcie został z Lilly sam na sam, cały gniew przeszedł mu jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Schwycił ją w ramiona i namiętnie pocałował.
- Szukałem cię wszędzie – wyszeptał. - Myślałem, że oszaleję. Lilly gdzie byłaś? Dlaczego nie powiadomiłaś mnie o dziecku? Dlaczego?
- Cii – położyła mu palec na ustach. – Dużo tych pytań, ale obiecuję, że na wszystkie odpowiem. Tymczasem muszą wystarczyć ci te słowa: „Niczego na świecie nie kocham tak jak ciebie – czy to nie dziwne?”*4
Adam wciąż trzymając ją w ramionach i wpatrując się w jej zielone oczy powiedział:
- „W sprawach miłości nie umiem się mizdrzyć, potrafię tylko powiedzieć wprost: „Kocham cię” (…), i choćbyś chciała słyszeć więcej, na tym wyczerpie się moja inwencja.”*5 I, co ty na to?
- To mi w zupełności wystarczy. „Miłość w swej prostej i nieśmiałej mowie/ Powie najwięcej, kiedy najmniej powie”*6 – odparła i wtuliła się w jego ramiona.

Koniec




_____________________________________________________________
*1 W. Szekspir "Wiele hałasu o nic".
*2 W. Szekspir „Romeo i Julia”.
*3 W. Szekspir „Wszystko dobre, co się dobrze kończy”.
*4 W. Szekspir „Wiele hałasu o nic”.
*5 W. Szekspir „Król Henryk V”.
*6 W. Szekspir „Sen nocy letniej”.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 15:49, 08 Gru 2018    Temat postu:

Bardzo nastrojowa, świąteczna i urocza opowieść. No i ta śliczna niespodzianka. To, czego brakowało w Ponderosie. Bardzo mi się podobało.
Jutro wnikliwiej skomentuję.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 19:19, 09 Gru 2018    Temat postu:

Wspaniała niespodzianka przed świętami Hurra
Cytat:
Był grudniowy wieczór. Śnieg prószył leniwie. Na niebie gwiazdy migotały jasnym, ciepłym światłem, a mróz malował na szybach skomplikowane wzory, wśród których można było rozpoznać kwiaty, gałązki, pióropusze i gwiazdki, takie, jak te na niebie. Ponderosa otulona białym puchem sprawiała bajkowe wrażenie. Gałęzie drzew pod ciężarem śniegu gięły się ku ziemi. Było mroźnie i bezwietrznie. Każdy krok po nieskalanie białym śniegu wywoływał charakterystyczne skrzypienie.

Piękny, malowniczy opis. Już widzę oczami wyobraźni ten zimowy pejzaż

Cytat:
Chłopcy od miesiąca nie byli w Virginia City. Nic, więc dziwnego, że mając jedynie siebie za całe towarzystwo stali się niezwykle drażliwi. Coraz częściej dochodziło między nimi do słownych utarczek. Ben wiedział, że wystarczy byle powód, a cała trójka skoczy sobie do gardeł. Bądź, co bądź byli to przecież dorośli, zdrowi mężczyźni. Ach, gdyby tak mieli swoje rodziny, żony, dzieci – westchnął Ben – byłoby zupełnie inaczej. Chłopcy mają swoje lata, ale jakoś woli do ożenku nie czują.

Tak. To było największe zmartwienie Bena. Niestety tylko Bena
Cytat:
... Benowi nie tyle chodziło o pozbycie się chłopców z domu, ale o ich ożenienie i doczekanie się wreszcie małej gromadki słodkich wnucząt. Najwyższa pora, aby w Ponderosie słychać było tupot maleńkich stópek, a i ręka kobiety też by się przydała. Ben ogarnięty wizją wnuków postanowił działać.

Największe marzenie Bena, to wnuki
Cytat:
- Chwileczkę, może i nie interesują ciebie panny od Johnsonów, ale święta to święta i musisz nam pomóc – powiedział stanowczo Hoss.
- Musisz – Mały Joe kiwnął energicznie głową.
- Musisz – potwierdził Ben.
- Muszę – Adam zrobił zrezygnowaną minę i całym ciężarem ciała opadł na krzesło.

Bez Adama nie akcja się nie uda. On jest niezbędny
Cytat:
Może i było to, ze strony Adama nie w porządku, ale zupełnie nie miał głowy do świąt. Jego myśli zaprzątało coś zupełnie innego. To coś, a właściwie ktoś miał szczupłą, zgrabną figurę, zielone oczy, burzę ciemnych loków i niesamowite poczucie humoru. Do tego miał dziewiętnaście lat, na imię Lilly i na wyrywki znał Szekspira.

No tak - nie dość, że piękna, to jeszcze Szekspira czytuje i cytuje
Cytat:
Adam podniósł je z ziemi. W jednej chwili popiskiwanie ucichło. Mężczyzna powoli odsłonił kocyk i wówczas z przerażeniem stwierdził, że trzyma w ramionach… dziecko. Małe, śliczne dziecko, o kręconych blond włoskach wymykających się spod zielonej czapeczki, dużych śmiejących się oczach, ubrane, a jakże w zielony kaftanik.

Dlaczego z przerażeniem? Wszak dziecko to nie bomba
Cytat:
Dziecko, ani myślało słuchać Adama. Po chwili zadowolone z siebie zaczęło gaworzyć i dość energicznie kopać nóżkami. I wtedy Adam poczuł, coś, co nie było zapachem lawendy.
- Nie przewinę cię. Wybij to sobie z głowy. Nie ma mowy. Nie wiem, jak to się robi, a do tego śmierdzisz, jak mały skunks.

Jednak coś z bomby ta niespodzianka miała
Cytat:
Na progu leżało duże zawiniątko i darło się wniebogłosy. Adam schwycił je w ramiona, rozejrzał się, wokół, ale nigdzie nie było widać żywego ducha. Zatrzasnął, więc za sobą drzwi i położył wrzeszczące dziecko obok synka Małego Joe. Rozchylił gruby, ręcznie dziergany kocyk. Wrzask ucichł, kciuk pulchnej rączki powędrował do małych usteczek, a niebieskie, niewinne i dziwnie znajome oczy wpatrywały się w niego z zaciekawieniem. (...)
... i wtedy po raz trzeci usłyszał płacz, ale o wiele delikatniejszy. Dopadł do drzwi i otworzył je z impetem. Nawet nie był zdziwiony kolejnym kwilącym pakunkiem. Wniósł go do domu i z całym spokojem położył na stole obok dzieci Hossa i Joe’go, po czym zdejmując haftowaną narzutkę rzekł: – teraz dla odmiany powinna być dziewczyna.
I była. Śliczna mała dziewuszka z przypiętym do kaftanika listem, z którego jednoznacznie wynikało, że była to córka… Bena Cartwrighta. Tego Adamowi, było już za wiele.

O tak! Taka seria najtwardszego twardziela wykończyłaby
Cytat:
- Adamie, obudź się. Słyszysz, obudź się! – Ben raz i drugi potrząsnął ramieniem syna, który nieprzytomnym wzrokiem spojrzał na ojca, a potem na braci.

Na szczęście to był tylko sen
Cytat:
Hoss otworzył drzwi i zamarł. Wprost na ziemi stał wiklinowy, biały kosz grubo wymoszczony futrem, a w nim leżało śliczne, ciemnowłose dziecko. Do futrzanej narzutki, którym było otulone, ktoś przypiął kartkę z napisem: „To córka Adama Cartwrighta, Kathy. Proszę ją oddać ojcu”

A jednak! To był proroczy sen
Cytat:
- No i gdzie ta… - tu Adam zamarł z niedowierzaniem przypatrując się dziecku.
- To zdaje się twoje. Ma przypiętą karteczkę – usłużnie podpowiedział Hoss. – Pa, Joe, chodźcie szybko. Mamy tu świąteczną niespodziankę.
Zaintrygowani mężczyźni stanęli w drzwiach, podczas gdy Adam pochylił się nad dzieckiem, odpiął karteczkę i półgłosem przeczytał napisany na niej tekst. Z wrażenia wstrzymał oddech i wyraźnie pobladł.

Jak widać Adam wcześniej otrzymał swój prezent pod choinkętrudno powiedzieć, czy jest zadowolony ... raczej bidula przeżył szok
Cytat:
Ta, której szukał, za którą tak tęsknił, stała przed nim i najzwyczajniej w świecie uśmiechała się do niego.
- Lilly? To naprawdę ty?
- Ja, we własnej osobie – odparła młoda kobieta.
- Szukałem ciebie. Gdzie się podziewałaś do licha?! – krzyknął czując narastającą wściekłość.
- Zdaje się, że wrócił już do formy – szepnął Hoss do Małego Joe.
- Odpowiadaj, gdy pytam! – wrzasnął Adam, czym doprowadził małą Kathy do głośnego płaczu.

To jednak nie bocian (jak głosi fama) podrzucił niespodziankę ... to ta, do której tęsknił, choć na razie się złości. Ta niespodzianka jednak go bardzo zaskoczyła
Cytat:
W kilka chwil później Adam trzymający z trudem nerwy na wodzy powiedział:
- Ojcze pozwól, to Lilly Fisher, moja… - zawahał się i szybko dokończył - matka mojej córki, a twojej wnuczki. Lilly, to mój ojciec Ben Cartwright.
- Miło mi pana poznać. Żałuję jedynie, że w takich okolicznościach.
- Zapewniam, bywają gorsze okoliczności – Ben spojrzał z sympatią na kobietę.

Adam jak zwykle zręcznie wybrnął z trudnej sytuacji. Lilly też sobie nieźle radzi. Ben? Przy takim potomstwie nabrał wprawy i też się dostosował. Do tego śliczna wnuczka
Cytat:
- To mi w zupełności wystarczy. „Miłość w swej prostej i nieśmiałej mowie/ Powie najwięcej, kiedy najmniej powie”*6 – odparła i wtuliła się w jego ramiona.

Czyli pełny happy end. Lilly zyskała akceptację rodziny, Kathy ... nawet nie musiała się o to starać. Ben jak ją wziął na ręce, tak nie puścił. Dwoje kochających się ludzi odnalazło się i ... nieporozumienia minęły ... odeszły za siedem gór i siedem rzek. Miłość zwyciężyła

Jak wspomniałam na początku, bardzo nastrojowe, bardzo romantyczne, bardzo świąteczne z nutą humoru. Dziękuję.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 20:52, 09 Gru 2018    Temat postu:

Ewelino, serdecznie dziękuję za przemiły komentarz. Cieszę się, że opowiadanie Ci się spodobało. Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin