Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Zdrowy rozsądek
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, ... 28, 29, 30  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 19:51, 07 Sty 2019    Temat postu:

Plan odcinka mam już przygotowany. Jeśli czas i okoliczności pozwolą to jeszcze dzisiaj zacznę pisać. Postaram się "sprężyć". Mruga

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 17:32, 10 Sty 2019    Temat postu:



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 23:19, 10 Sty 2019    Temat postu:

Piękny psiuno Very Happy Jestem w trakcie pisania. Cały czas coś mnie od niego odrywa. Sad

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 1:34, 12 Sty 2019    Temat postu:

Nareszcie udało mi się dokończyć kolejny odcinek. Uff. Mam nadzieję, że jest w miarę sensowny.


Rozdział 4

Adam tak jak planował spędził spokojny, miły wieczór w towarzystwie książki i szklaneczki, a właściwie dwóch szklaneczek wybornego burbona. Tuż przed północą położył się spać, ale sen długo nie nadchodził. Za oknem wiał silny wiatr i zbierało się na burzę. Gdy wreszcie zasnął ciężkim, niespokojnym snem pierwsze krople deszczu zaczęły uderzać w szyby okien, a zegar wybił trzecią nad ranem. Sen jednak nie był mu pisany. Godzinę później do drzwi jego pokoju ktoś zapukał. Początkowo cicho, a potem głośno, natarczywie. Adam wyrwany gwałtownie ze snu w pierwszej chwili nie wiedział, co się dzieje. Gdy pukanie, wzmocnione szarpnięciem za klamkę powtórzyło się, podniósł się z łóżka, zmełł pod nosem przekleństwo i po omacku podszedł do drzwi. Nie zdążył zapytać, kto śmie go budzić o tak nieludzkiej porze, bowiem zza drzwi doszedł go głos Willa:
- Adamie, otwórz do licha. Słyszysz mnie?!
- Za chwilę cały hotel cię usłyszy – warknął mężczyzna, otwierając drzwi. – Co się stało?
- Musimy porozmawiać – rzekł blady jak płótno Will. Wyglądał przy tym tak, jakby za chwilę miało z niego ujść całe życie. Światło z hotelowego korytarza dodatkowo potęgowało to wrażenie. Will był ubrany, jak do podróży. W ręku trzymał skórzany sakwojaż. Wzrok miał dziwnie nieobecny. Rozcięta warga, a na szczęce wyraźny ślad czyjejś pięści dowodziły, że miniony wieczór nie należał do udanych. Przez ułamek sekundy spojrzenia obu mężczyzn skrzyżowały się i Adam natychmiast zrozumiał, że stało się coś strasznego. Bez słowa odsunął się wpuszczając kuzyna do pokoju.
- Siadaj i mów – rzekł krótko zapalając lampę stojącą na stole.
- Zaręczyny zerwane, ślubu nie będzie – odparł Will, wyzutym z emocji głosem.
- Co, ty opowiadasz? – Adam nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. – To ma być żart?
- Chciałbym – powiedział Will tym samym tonem, co poprzednio.
- Co właściwie się stało?
- Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że jeszcze wczoraj w południe miałem narzeczoną, a wieczorem już nie.
- Nikt bez powodu nie zrywa zaręczyn – stwierdził Adam.
- Jak też tak myślałem, ale okazuje się, że byłem w błędzie. Mój niedoszły teść uświadomił mi to dość jasno. To on mi oznajmił, że Claire już mnie nie chce – odparł beznamiętnie Will. Adam wyjął butelkę burbona i dwie szklanki. Gdy jedną z nich stawiał przed kuzynem, ten rzekł:
- O tej porze jeszcze nie piłem… ale, co mi tam… nalej… do pełna.
Adam nic nie mówiąc napełnił szklanki, tak jak sobie życzył Will. Alkohol bladym świtem i to na pusty żołądek nie był najlepszym pomysłem, ale jedynym, który porządnie rozwiązałby Willowi usta.
- Lepiej ci? – spytał Adam.
- Już nigdy nie będzie mi lepiej – Will uśmiechnął się ironicznie.
- Langford ci to zrobił? – zagadnął Adam, wskazując rozciętą wargę kuzyna.
- Co? A to – mężczyzna dotknął ust i syknął z bólu. - Nie, to nie on. To nowy narzeczony mojej byłej narzeczonej.
- Trochę to skomplikowane.
- Owszem – przyznał, kiwnąwszy głową Will.
- Dobra, powiesz mi wreszcie, co się takiego stało u Langfordów? Tylko po kolei.
- Po kolei?
- Tak byłoby najlepiej – rzekł Adam z ledwo skrywanym sarkazmem.
- Jak chcesz – odparł Will i dramatycznie dodał: - oto historia mojego upadku.
- Nie przesadzaj.
- Myślisz, że to robię?! – Will zaśmiał się złowrogo. – To posłuchaj: gdy wczoraj wieczorem wyszedłem z hotelu byłem najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem. Pamiętasz, miałem iść z Claire i jej matką do teatru. Pan Langford nie mógł nam towarzyszyć, bo jak twierdził miał pilne sprawy do załatwienia. U Langfordów byłem pięć minut przed czasem. Otworzyła mi Clarrisa, ich służąca. Była taka jakaś milcząca i ponura. Wydało mi się to trochę dziwne, bo zwykle usta jej się nie zamykały. Powiedziała mi, żebym zaczekał w przedpokoju. Nie zwróciłem na to szczególnej uwagi, bo już zdarzało się, że oczekiwałem na panie, co prawda nie w korytarzu, ale w salonie. Pomyślałem, że pewnie zaraz zejdą na dół i od razu pojedziemy do teatru. Gdzieś po kwadransie pojawił się Langford w towarzystwie Floyda Evansa.
- To ten, z którym miałeś sprzeczkę na kolacji u Langfordów?
- Ten sam. Patrzył na mnie z nieskrywaną pogardą. Wtedy jeszcze wydawało mi się, że ten pajac jest po prostu gościem Langforda. Byłem w błędzie. Ojciec Claire nie owijał w bawełnę. Powiedział mi, wprost, że jego córka rozmyśliła się i nie zamierza wychodzić za mnie za mąż. Po powrocie do San Francisco wszystko jeszcze raz przemyślała i uznała, że zaręczyny ze mną były koszmarną pomyłką i jako takie są nieważne. Claire podobno nie wiedziała, co robi, gdyż była pod wpływem wstrząsu jakiego doznała po wcześniejszym zawodzie miłosnym. Tak naprawdę nigdy mnie nie kochała, a jej przeznaczeniem i prawdziwą miłością jest i zawsze był Floyd Evans.
- Ciekawe – mruknął Adam. – Co było dalej?
- Zażądałem spotkania z Clarie. Chciałem od niej usłyszeć, że nic do mnie nie czuje. Nie wierzyłem w to, co powiedział jej ojciec. To nie mogła być prawda, zwłaszcza po tym, jak czule żegnaliśmy się po przedpołudniowej przejażdżce. Rozumiesz, co mam na myśli?
- Owszem. Możesz oszczędzić sobie szczegółów. I, co? Panna raczyła zaszczycić cię swoją obecnością.
- Nie kpij.
- Przepraszam, ale to wszystko jest jakieś dziwne. To rozmawiałeś z nią, czy nie?
- Nie. Langford na moje żądanie odpowiedział bezczelnie, że jestem dla niej obcym człowiekiem, a jej dobre wychowanie nie pozwala rozmawiać z nieznajomymi. Wtedy nie wytrzymałem i spróbowałem dostać się do pokoju Claire. Na drodze stanął mi Evans. Doszło do szarpaniny, w ruch poszły pięści, a Langford zawołał służących, którzy wyrzucili mnie na ulicę. Na koniec ostrzegł mnie, że jeśli nie zostawię jego rodziny w spokoju to gorzko tego pożałuję.
- Dlaczego od razu nie przyszedłeś z tym do mnie?
- Byłem zdruzgotany i wściekły. W ułamku sekundy zniszczono moje plany i marzenia. Zabrano mi miłość. Jedyną i prawdziwą. Jak ty czułbyś się na moim miejscu? Myślałem, że oszaleję, że zrobię coś złego… no i zrobiłem.
- Słucham? – Adam w napięciu spoglądał na kuzyna. – Coś ty zrobił?
- Nikogo nie zabiłem, jeśli oto ci chodzi.
- Uff – Adam odetchnął z ulgą.
- Ale zrobiłem coś, za co powinna mnie spotkać kara – odrzekł, pełen smutku, Will.
- Dowiem się, co to takiego?
- Jasne, powiem ci, choć zdaję sobie sprawę, że po tym wyznaniu będziesz mną gardził.
- Pozwól, że sam to ocenię – rzekła stanowczo Adam.
- Dobrze. Po tym, jak wyrzucono mnie na ulicę leżałem przez chwilę na bruku. Spojrzałem w okna na piętrze. W jednym z nich zobaczyłem sylwetkę Claire. Zawołałem ją po imieniu, ale ktoś odciągnął ją w głąb pokoju, a potem zaciągnął zasłony. Nie miałem siły wstać. Ludzie spoglądali na mnie i przechodzili dalej. Wreszcie poczułem, że czyjeś ręce próbują pomóc mi wstać. To była Olive, kuzynka Claire. Okazało się, że wszystko widziała. Musiała wiedzieć wcześniej, co się święci, bo wciąż powtarzała: jaka ta Claire jest głupia. Tak mi przykro Will, tak bardzo mi przykro. Jej współczucie zupełnie nie pasowało do tonu, jakim to wypowiadała. Krwawiłem i zaproponowała mi, że mnie opatrzy. Skorzystałem z jej pomocy. Bocznymi drzwiami wprowadziła mnie do swojego pokoju. Zatamowała krew płynącą z mojej rozciętej wargi i wtedy… zaczęliśmy się całować… - Will zawiesił głos. Adam nie powiedział nic. Czekał. Po chwili Will rzekł: - nie wiem, co we mnie wstąpiło. Uznałem, że skoro Claire mnie odtrąciła, to zemszczę się na niej w najbardziej prymitywny sposób biorąc sobie inną kobietę. A, że akurat trafiła mi się jej kuzynka i to nad wyraz chętna do igraszek, to, czemu nie. Prędzej czy później Claire dowiedziałaby się, jak szybko i z kim się pocieszyłem. Było mi naprawdę wszystko jedno i miałem gdzieś Olive, jej reputację i to, jak szybko prawda wyjdzie na jaw. Chciałem się zemścić. Posiąść ją szybko i brutalnie, ale…
- Zrobiłeś to? – spytał lodowatym tonem Adam.
- Tak, zrobiłem, ale nie byłem brutalny, bo… bo ta dziewczyna, choć sprawiała zupełnie inne wrażenie była niewinna. Gdy się zorientowałem było już za późno. I wtedy powiedziała, że nie miałem z nią żadnych trudności, bo ona mnie kocha i chce być ze mną. Nie przyjmowała do wiadomości, że przeze mnie może mieć same kłopoty. Chciałem, jak najszybciej uciec z jej pokoju. Zapewniłem ją, że przyjadę gdyby mnie potrzebowała. Dałem jej adres Ponderosy – rzekł Will i zamilkł. Adam nalał sobie burbona. Jednym haustem opróżnił szklaneczkę, a potem zacisnął na niej palce dłoni tak, że aż pobielały mu knykcie. Po chwili opanował się i głęboko zaczerpnąwszy powietrza spytał:
- I, co teraz zamierzasz?
- Muszę sobie wszystko przemyśleć. Wyjeżdżam do Meksyku. Tam wciąż mam przyjaciół.
- A w Ponderosie to ich nie masz? Wróć ze mną do domu. Pomożemy ci.
- Adamie, nie mógłbym spojrzeć twojemu ojcu i braciom w oczy… nie po tym, co zrobiłem.
- Chcesz przed nimi zataić prawdę? A jeśli okaże się, że Olive…
- Nie kończ. Wiem, co masz na myśli. Jeśli miałoby być jak mówisz wrócę z Meksyku i pomogę jej. Ale na razie nie chcę, żeby wszyscy wiedzieli, jaki ze mnie skończony łajdak. Obiecaj, że nie powiesz nikomu, że ja i Olive… nie chodzi o mnie, tylko o nią.
- Mogłeś wcześniej pomyśleć o jej reputacji – zauważył Adam.
- Nie proszę cię o pouczenia. Stało się i nic tego nie zmieni.
- Jedź ze mną do Ponderosy. Zastanowimy się, co dalej, a przede wszystkim spróbujemy dowiedzieć się, o co właściwie chodziło Langfordowi.
- Jeszcze się nie domyśliłeś? O pieniądze! Tylko i wyłącznie o pieniądze. Po to przyjechał do Ponderosy. Pamiętasz, jak w Virginia City obstawiali, który z nas zostanie narzeczonym panny Langford? Wtedy uznałem, to za zabawne. Nawet pomyślałem, że może jesteś nią zainteresowany.
- Jestem, ale Dellą.
- No właśnie. Langford musiał zorientować się, że nie „ustrzeli” ani ciebie, ani żadnego z twoich braci. Namówił, więc Claire żeby mnie w sobie rozkochała. Pewnie liczył, że przeze mnie dobierze się do waszych pieniędzy. A ja głupi uwierzyłem w głębię jej uczuć. Skończony idiota ze mnie!
- Nie przesadzaj. Skąd niby miałbyś wiedzieć, o co chodziło temu staremu lisowi.
- Nie zmienia to faktu, że czuję się podle i chcę uciec jak najdalej stąd. Dlatego, wybacz Adamie, ale nie wrócę z tobą do Ponderosy. Może za jakiś czas was odwiedzę, ale nie teraz.
- Co mam powiedzieć ojcu?
- Prawdę, z wyjątkiem tego o Olive. Jestem draniem, ale nie chcę, szargać tej dziewczynie opinii.
- Będzie tak, jak sobie życzysz – odparł ze smutkiem Adam.
- Mam do ciebie jeszcze jedną prośbę. Przez jakiś czas może przychodzić do mnie korespondencja, chcę żebyś ją w moim imieniu odbierał i odsyłał mi. Oczywiście prześlę ci adres, pod którym będziesz mógł mnie znaleźć w Meksyku. Gdyby przyszedł list od Olive otwórz, sprawdź, co w nim jest i natychmiast daj mi znać. Obiecujesz?
- Tak.
- Wiedziałem, że zawsze można na ciebie liczyć. Dziękuję ci Adamie. Za wszystko. Ktoś inny na twoim miejscu nazwałby mnie parszywym łajdakiem i odkręciłby się do mnie plecami.
- Ktoś inny może tak, ale my jesteśmy rodziną, a to zobowiązuje.
- Pójdę już. Niedługo mam dyliżans – powiedział Will wstając od stołu.
- Gdzie się zatrzymasz? – Adam podniósł się z krzesła.
- Jeszcze nie wiem, ale na pewno pojadę do Juáreza. Dam znać.
- Uważaj na siebie – rzekł Adam.
- Postaram się – odparł Will i mocno uścisnął dłoń kuzyna. Chwilę później już go nie było. Adam usiadł na brzegu łóżka. W głowie miał mętlik, a w ustach posmak wypitego dopiero, co alkoholu. Dochodziła piąta rano. Wstawał nowy dzień.




Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pią 10:17, 10 Maj 2019, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 17:04, 12 Sty 2019    Temat postu:

I wyjaśniło się kogo kochała Olive. Cóż, nie podzielam jej gustu ... Will ... chyba się nieco odkochał, więc nie była to jednak wielka miłość. Raczej zraniono jego dumę. Jak w tym wszystkim znajdzie się Adam? Kim jest Della i przede wszystkim jaka jest Della? Czy jest dobrą kobietą, czy kolejną pomyłką Cartwrightów? Niesamowicie ADA zawikłała te postacie, ale robi się ciekawie. Czy będą jakieś konsekwencje działania Olive? Mam na myśli pojawienie się małego Cartwrightciątka? Liczę na szybką kontynuację ... jak wspomniałam robi się ciekawie, bardzo ciekawie.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Sob 17:09, 12 Sty 2019, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 18:17, 12 Sty 2019    Temat postu:

Fakt, trochę zawikłałam i pokręciłam akcję. Smile Mam nadzieję, że zdołam ją wyprostować, ale zanim to nastąpi jeszcze trochę... zawikłam. Mruga

P.S. Kolejny odcinek w trakcie pisania.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Sob 18:18, 12 Sty 2019, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 19:59, 15 Sty 2019    Temat postu:

Rozdział 5

Pobyt Adama w San Francisco przedłużył się o dwa dni i to nie, dlatego, że aż tak urzekło go miasto. Sprawa Willa nie dawała mu spokoju i nie byłby sobą gdyby nie spróbował dowiedzieć się czegoś więcej w tej materii. Oczywiście był wstrząśnięty tym, co spotkało kuzyna, ale bardziej oburzony był jego postępowaniem i nagłym wyjazdem z miasta, wyglądającym na najzwyklejszą ucieczką. Zastanawiał się, co on zrobiłby na miejscu Willa i nie znajdował odpowiedzi. Wiedział jedno: człowiek honoru postępuje według określonych zasad, a Will je złamał, wykorzystując Olive do zemsty na Claire. Mimo to nie mógł i nie chciał pozostawić całej tej sprawy bez wyjaśnienia. Postanowił spotkać się z Claire, a jak trzeba będzie również z jej rodzicami. Zaczekał do popołudnia. Liczył się z tym, że niezapowiedziana wizyta może zostać źle odebrana, ale sytuacja była zbyt poważna, aby miał przejmować się konwenansami. Wkrótce jednak przekonał się, że nie jest mile widziany w domu Langfordów. Gdy zapukał do drzwi otworzyła mu pokojówka Clarrisa i oznajmiła, że panie cierpią na migrenę i nikogo nie przyjmują. Adam zapytał, więc o pana domu. Clarrisa poinformowała go, że pan Langford wraz z panem Evansem pojechali do prawnika w jakiejś sprawie niecierpiącej zwłoki. Dodała też, że jest mało prawdopodobne, żeby pan Langford zechciał się z nim spotkać, gdyż jest człowiekiem niezwykle zajętym i większość czasu spędza w swoim biurze przy California Street. Adam podziękował za informacje, a Clarrisa z przepraszającym uśmiechem zamknęła drzwi domu. Nie tego się spodziewał. Postanowił jednak doprowadzić do konfrontacji choćby z ojcem Claire. Na następny dzień rano udał się do biura Langforda znajdującego się w dzielnicy biznesu. Przy drzwiach niezwykle okazałego, pięciokondygnacyjnego gmachu sąsiadującego z nowo otwartym Bank of California*) stał wyprostowany, jak struna odźwierny, który na widok Adama skłonił się i zapytał, w czym może pomóc. Gdy usłyszał, do kogo przyszedł mężczyzna, skierował go na pierwsze piętro do sekretarki pana Langforda, panny Jones. W chwilę później Adam znalazł się w elegancko urządzonym sekretariacie. Za małym dębowym biurkiem siedziała około czterdziestoletnia kobieta. Jej wyraz twarzy mówił, że nikt wcześniej umówiony nie ma prawa zakłócać spokoju jej pryncypałowi. Adam zupełnie niezrażony wrogim spojrzeniem sekretarki uśmiechnął się, tak jak to on potrafił i spytał:
- Czy mam przyjemność z panią Jones?
- Panną. – Sprostowała kobieta i dumnie wysunęła brodę.
- Tak, oczywiście. Bardzo przepraszam, panno Jones – odparł Adam ponownie uśmiechając się. Niestety dołeczki w jego policzkach nie podziałały na sekretarkę, która dość nieprzyjemnym tonem powiedziała:
- Był pan umówiony, panie… zdaje się, że niedosłyszałam nazwiska.
- Cartwright, Adam Cartwright. Nie byłem umówiony, ale to niezwykle ważna sprawa i muszę zobaczyć się z panem Langfordem.
- Mowy nie ma – odparła z wyższością panna Jones. – Po pierwsze nie jest pan umówiony…
- Mówiłem już, że…
- Czy nikt pana nie nauczył, że to niegrzecznie przerywać kobiecie? – Na tak postawione pytanie Adam zaniemówił, a panna Jones zadowolona z siebie kontynuowała: - tak jak już wspomniałam, primo: nie jest pan umówiony z panem Langfordem, a to niezwykle zajęty człowiek, secundo: pana nazwisko brzmi: Cartwright, a mój pryncypał dla osób o tym nazwisku zupełnie nie ma czasu, tertio: pana Langforda obecnie nie ma w biurze i do końca dnia już go nie będzie.
- Niech zgadnę: jest bardzo zajęty i brakuje mu czasu.
- Owszem. Skoro pan to już pojął to żegnam i życzę miłego dnia, panie Cartwright.
- Mam nadzieję, że taki będzie, czego i pani życzę, panno Jones – odparł Adam, skłoniwszy się z przesadą.
Zbiegając po schodach, nie bez złośliwości pomyślał o sekretarce Langforda, która niczym mityczny cerber broniła do niego dostępu. Skinieniem głowy pożegnał odźwiernego i wreszcie znalazł się na ulicy zalanej słońcem. Zegar na jednym z licznych kantorów znajdujących się przy California Street wskazywał dokładnie dziewiątą trzydzieści. Skoro o tej godzinie nie mogę złapać Langforda, to albo mnie unika, albo naprawdę jest bardzo zajęty– pomyślał Adam. Cóż, wszystko wskazywało na to, że nie uda mu się porozmawiać, ani z Langfordem, ani z jego piękną córką. Tak więc pytanie: dlaczego Will dostał kosza, przynajmniej na razie, miało pozostać bez odpowiedzi. Zdrowy rozsądek mówił mu, że najwyższy czas wracać do domu. Uznając, że zrobił, co mógł ruszył do hotelu i wtedy zobaczył, jak z budynku, który dopiero, co opuścił wychodzi nie, kto inny jak Richard Langford i to w towarzystwie Floyda Evansa. Świadczyło to dobitnie, że panna Jones skłamała twierdząc, że jej pracodawca przebywa poza biurem. Mógł się tego domyśleć. No, ale teraz Langford już mu się nie wywinie. Adam zastąpił mężczyznom drogę i z miłym uśmiechem zagadnął:
- Co za szczęśliwy traf. Dzień dobry panie Langford.
- Jak, dla kogo, Cartwright, jak, dla kogo – odparł z irytacją mężczyzna.
- Widzę, że humor panu nie dopisuje – zauważył Adam.
- Czego chcesz? – spytał bez ogródek Langford.
- Porozmawiać.
- Nie mam czasu. Jestem zajętym człowiekiem.
- Dla syna starego przyjaciela też pan nie ma czasu?
- Posłuchaj, młody człowieku, moja przyjaźń z twoim ojcem nie ma nic do rzeczy. Wiem, o co ci chodzi. I powiem wprost: to nie twoja sprawa i lepiej jedź do domu.
- Słuchaj tego, co mówi pan Langford – wtrącił Evans. – Dobrze na tym wyjdziesz.
- Z tobą nie rozmawiam, więc zamknij się – warknął Adam spoglądając spod oka na Floyda.
- Możesz tego pożałować – zagroził Evans.
- Grozisz mi? – Adam wyprostował się i z ironią popatrzył na młodego mężczyznę, który nie potrafił ukryć gniewu.
- Uspokójcie się. Obaj. – Powiedział stanowczo Langford. – Zwracacie na siebie uwagę. A tobie Adamie powiem, że dziwię ci się, że chcesz rozmawiać ze mną w sprawie Willa. Nie jest tego wart. To człowiek słaby i dobrze się stało, że zaręczyny zostały zerwane. Moja córka zasługuje na kogoś lepszego.
- Takiego, jak ten tu – Adam wskazał na Floyda.
- Chcesz w pysk? – Evans o mało nie eksplodował ze złości.
- Od ciebie? – spytał, udając zdziwienie, Adam.
- Dosyć tego – powiedział Langford. – Adamie, wracaj do domu. Tak będzie najlepiej.
- Panie Langford… - zaczął Adam, ale mężczyzna odwrócił się do niego plecami dając znak Evansowi, żeby poszedł za nim. Ten zrobił dwa kroki, przystanął i rzucił przez ramię:
- Jedź do domu kmiotku i nie wsadzaj nosa tam gdzie nie powinieneś, bo ktoś może ci go przytrzasnąć.
Cartwright zupełnie zaskoczony nie zdążył odpowiedzieć na tak bezczelne słowa. Evans w tym czasie, jak gdyby nigdy nic dołączył do Langforda i obaj ruszyli do Bank of California. Adam wciąż stał bez ruchu odprowadzając ich pociemniałym z gniewu wzrokiem. Tak, Will miał rację, tu chodzi o pieniądze, duże pieniądze – pomyślał.

***
Adam wrócił wściekły do hotelu. Nie dość, że Langford potraktował go, jak natrętnego petenta, to jeszcze ten chłystek Evans go obraził. Właściwie, to powinien mu przyłożyć, tyle tylko, że nic to by nie dało, oprócz zupełnie niepotrzebnych komplikacji. Skoro Will nie widział potrzeby wyjaśnienia całej tej dziwacznej sytuacji, to on nie powinien mieszać się w jego sprawy. Postanowił, więc jeszcze tego samego dnia wyjechać z San Francisco. Dyliżans do Reno odjeżdżał o szóstej wieczorem, miał, więc sporo czasu, aby spakować się, zjeść obiad w hotelowej restauracji i uciąć sobie krótką drzemkę. Potem zszedł do recepcji i uregulował rachunek. Przed odjazdem postanowił nadać do ojca telegram z informacją o swoim powrocie. Zapytał recepcjonistę, czy hotel świadczy takie usługi. Miły, lekko łysiejący mężczyzna w średnim wieku poinformował, go, że owszem, ale właśnie doszło do awarii hotelowego telegrafu. Podał mu adres najbliższej poczty. Okazało się, że sąsiadowała z gmachem hotelu. Wystarczyło tylko skręcić w boczną uliczkę skąd doskonale widać było duży szyld z napisem: Biuro telegrafu, poczta, spedycja. Adam podziękował recepcjoniście za wskazówki oraz poprosił o możliwość pozostawienia bagażu na czas niezbędny do nadania depeszy. Biuro telegrafu faktycznie było niedaleko. Na szczęście Adam okazał się jedynym klientem i nadanie telegramu nie zajęło mu zbyt dużo czasu. Teraz pozostało mu tylko wrócić do hotelu po bagaż. Uliczka, którą szedł była zupełnie pusta i ponura. Odruchowo przyśpieszył kroku. Dochodził właśnie do głównej ulicy prowadzącej do hotelu, gdy nagle drogę zastąpiło mu dwóch mężczyzn. Adam, co do ich zamiarów nie miał żadnych wątpliwości. Próbował ich wyminąć, ale jeden z nich doskoczył do niego i chwytając za poły kurtki krzyknął:
- Dawaj forsę, ale już!
- Źle trafiliście. Nie mam pieniędzy – odparł nie tracąc zimnej krwi.
- Coś takiego? – powiedział, udając zdziwienie, drugi z mężczyzn. – Mamy wierzyć, że ktoś, kto nosi się tak jak ty, nie ma przy sobie ani dolara?
- Wierzcie, w co chcecie – odparł Adam i szarpnął się, próbując wyswobodzić się z łap opryszka. Wtedy ktoś mocno schwycił go od tyłu za ramiona uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Ten, który pierwszy go zaczepił wyprowadził krótki silny cios, trafiając w okolice żołądka. Niemal natychmiast Adam poczuł równie silne uderzenie w szczękę i słodkawy smak krwi w ustach. Kolejne razy, na przemian w klatkę piersiową i głowę, pozbawiły go przytomności. Zanim jednak zupełnie ją stracił usłyszał, jak ktoś powiedział:
- Nie lubimy takich, jak ty, wiejski kmiotku. Za wścibstwo trzeba płacić. Jak będziesz sprawiał problemy to trafisz do rynsztoka. Entiendes, mi amigo?



_____________________________________________________________
*) Bank of California rozpoczął swoją działalność w 1866 r. Budynek banku usytuowany został przy California Street. Ulica ta stała się najważniejszym adresem biznesowym, a dzielnica, w której znajduje się bank stała się centrum finansowym San Francisco.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pią 10:18, 10 Maj 2019, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 11:00, 16 Sty 2019    Temat postu:

Kolejny smakowity odcinek. Adam zaczął działać. Szkoda, że dostał lanie od zbirów nasłanych przez Evansa. Przypuszczam, że to jego sprawka i mam nadzieję, że pobity Adaś godnie się "odwdzięczy". Pan Langford wygląda mi na krętacza i kombinatora. Ciekawe, jak w tym wszystkim pokaże się Claire? Czy popiera intrygę rodziców? A może jest niewinną ofiarą ich knowania? Jeszcze nie zostało wyjaśnione ... no i co z Olive? Jak ona sobie radzi?Czy nie ma kłopotów? Czekam niecierpliwie na kontynuację!!!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 13:00, 16 Sty 2019    Temat postu:

Dzięki Ewelino za przeczytanie tego odcinka. Wątek Claire i Olive jeszcze nie do końca mam sprecyzowany, więc wszystko może się zdarzyć. Zabieram się do pisania Wesoly

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 13:43, 17 Sty 2019    Temat postu:

Nie mogę się doczekać.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 23:41, 22 Sty 2019    Temat postu:

Ten fragment jest taki "przegadany". Mam jednak nadzieję, że Was to nie zrazi. Zapraszam do lekury.Wesoly


Rozdział 6

Ben Cartwright przechadzał się nerwowo przed stacją dyliżansów w Virginia City. Z niecierpliwością oczekiwał na powrót Adama, najstarszego syna, który za jego namową spędził kilkanaście dni w San Francisco. Dyliżans miał przeszło dwugodzinne opóźnienie, nic, więc dziwnego, że mężczyzna nie potrafił ukryć niepokoju. W takiej sytuacji człowiek myśli o najgorszym i Ben był niemal pewien, że coś się stało. Gdy wreszcie zza zakrętu wyłonił się zakurzony dyliżans, odetchnął z ulgą. Woźnica donośnie krzyknął na konie i te, utrudzone biegiem, zwolniły, aby wreszcie zatrzymać się przed niewielkim, drewnianym budynkiem, w którym mieściła się stacja dyliżansów. Woźnica zaciągnął hamulec, a jego pomocnik szybko zeskoczył na ziemię, aby pomóc wysiąść pasażerom. Ben musiał uzbroić się w cierpliwość. Najpierw, bowiem wysiadła młoda kobieta z kilkuletnim chłopczykiem. Potem w drzwiach pojazdu pojawiła się dama, więcej niż korpulentna, w wieku nieokreślonym, za to z całą masą blond loczków. Każdy ruch głowy owej damy powodował, że loczki żyły własnym życiem i niczym sprężynki wyskakiwały spod niezwykle ukwieconego kapelusika. Z racji swoich gabarytów kobieta zaklinowała się w drzwiach dyliżansu. Pomocnik woźnicy, młody chłopak o imieniu Jeff, stanął jak wryty i nie wiedział, jak pomóc nieszczęsnej kobiecie, która na przemian pojękiwał i posapywała próbując opuścić pojazd. Ben, widząc, co się dzieje schwycił kobietę pod ramię. W tym samym czasie Jeff odzyskał zdolność poruszania się i poszedł w ślady Cartwrighta. Wreszcie, po mocnym szarpnięciu z pomocą, któregoś z uwięzionych przez damę pasażerów, udało się wydobyć nieszczęsną kobietę z dyliżansu. Podziękowaniom z jej strony nie było końca. Cała w pąsach, rozpływała się nad dobrocią, taktem i kultura tutejszych mężczyzn, blokując przy tym skutecznie drzwi pojazdu. Jeff, nadludzkim wręcz wysiłkiem, zdołał odciągnąć ową damę od dyliżansu i przy okazji od Bena. Niemal natychmiast z pojazdu zaczęli wysypywać się pozostali pasażerowie. Najpierw wysiadł wysoki, niezwykle chudy mężczyzna, jak później okazało się krewny tutejszego grabarza. Po nim energicznie wyskoczył młodzian, lat około szesnastu, bratanek Egona Fincha, właściciela sklepu bławatnego. Ben wyraźnie zniecierpliwiony miał już zajrzeć do wnętrza dyliżansu, gdy wreszcie w jego drzwiach pojawił się Adam, któremu twarz przysłaniało rondo kapelusza.
- Nareszcie – krzyknął Ben. - Już myślałem…
- Witaj, tato – rzekł Adam podnosząc głowę. Benowi odjęło mowę. Wpatrywał się w mocno posiniaczoną twarz syna, w jego rozciętą i spuchniętą wargę. Dopiero po chwili wydusił z siebie:
- Co ci się stało?
- Nic takiego.
- Nic takiego?! Wyglądasz, jakbyś stoczył walkę na ringu.
- Nie walczyłem – zapewnił Adam i dodał: - nie dano mi na to szans.
- Ale, gdzie, kiedy, kto? – pytał nieskładnie Ben.
- San Francisco pożegnało mnie niezwykle czule. A kto dokładnie? Tego nie jestem pewien, ale mam pewne przypuszczenia – odparł Adam. – O wszystkim opowiem ci w domu.
- Tak, tak, oczywiście. – Rzekł Ben i zaniepokojony spytał: – dobrze się czujesz? Może powinien zobaczyć cię doktor Martin.
- Czuję się lepiej niż wyglądam – zapewnił Adam. – Nie martw się, nic mi nie będzie. Widziałeś tego chudego, wysokiego mężczyznę?
- Trudno było go nie zauważyć.
- Jest lekarzem i zajął się mną bardzo troskliwie. Wiesz, że w Virginia City ma kuzyna?
- A niby skąd mam wiedzieć? – odparł pytaniem na pytanie Ben.
- No, tak – Adam uśmiechnął się. – Tym krewnym jest Ian Larsen.
- Nasz, przedsiębiorca pogrzebowy. No, proszę. Lekarz, grabarz. Niezły dobór zawodów. – Stwierdził Ben i popatrzywszy z troską na syna spytał: - może chcesz coś zjeść, odpocząć?
- Nie, tato. Marzę tylko o jednym: znaleźć się jak najszybciej we własnym łóżku.
- Oczywiście. Możemy natychmiast jechać do domu.
- Wspaniale. Wezmę tylko swój bagaż – powiedział Adam i skrzywił się chwytając się za prawy bok.
- Ja to zrobię – rzekł Ben. – Na pewno dobrze się czujesz?
- Tak. Doktor Larsen powiedział mi, że mam wyjątkowo mocne kości.
- Też mi pociecha – prychnął Ben i schwycił torbę podróżną syna.

***

- Nie wierzę! Po prostu nie wierzę! – wykrzykiwał Ben, chodząc po salonie z dłońmi wciśniętym w kieszenie spodni. – Jak to ślubu nie będzie?
- Tato, przecież słyszałeś, co powiedział Adam – rzekł Joe. – Panna Langford rozmyśliła się. Cóż tak się zdarza.
- Ale oni wydawali się tacy zakochani, tacy pewni swoich uczuć – Ben nie mógł pogodzić się z faktami.
- Może dali ponieść się chwili – rzekł westchnąwszy Hoss.
- Jakiej chwili?! – Ben przystanął i wzruszył ramionami.
- Lato, uroki Ponderosy, piękna znudzona panna, przystojny kawaler – Joe wyręczył brata w odpowiedzi.
- To wielce prawdopodobne – stwierdził Hoss.
- Nie żartujcie sobie. Trzeba czegoś więcej, żeby zdecydować się na małżeństwo.
- I było coś więcej – wtrącił z zagadkową miną Adam.
- A niby, co?
- Tato, jak dobrze znasz Langforda?
- Dlaczego pytasz? Przecież wiesz.
- Proszę, odpowiedz.
- Poznaliśmy się dawno temu. Jeszcze w Kalifornii. Robiłem z nim interesy. Nigdy mnie nie oszukał. Można było na nim polegać. Dzięki niemu sporo zarobiłem i z tym, co już miałem mogłem kupić ziemię i zacząć budować Ponderosę. Powinieneś go pamiętać. Miałeś wtedy jakieś siedem lat, a Hoss chyba półtora roku.
- Jakoś nie przypominam sobie pana Langforda – odparł Adam.
- To uczciwy człowiek – stwierdził z całą mocą Ben.
- Tak uważasz?
- To chyba jasne.
- Ludzie się zmieniają, tato.
- Nie Richard! Razem zaczynaliśmy. Byliśmy w podobnym wieku, mieliśmy marzenia…
- Tyle tylko, że to było trzydzieści lat temu – zauważył Adam. – Przez ten czas sporo mogło się zmienić.
- Do czego zmierzasz? – spytał groźnie Ben.
- Myślę, że twój przyjaciel Langford ma poważne kłopoty finansowe.
- To śmieszne – Ben ze zniecierpliwieniem pokręcił głową. - A, co niby miałoby o tym świadczyć?
- Nie zdziwiło cię, tato, że nagle, po wielu, wielu latach pan Langford wprasza się z całą rodziną do Ponderosy. Spędza tu lato i robi wszystko, żeby któryś z twoich synów zainteresował się, jego córką. Lato miało się ku końcowi, a żaden z nas nie kwapił się żeby zostać narzeczonym pięknej panny. Wtedy pan Langford dostrzegł ostatnią deskę ratunku, czyli Willa.
- Za daleko się posuwasz mój synu.
- Czyżby? – Adam utkwił w ojcu pytający wzrok. – To posłuchaj: gdy Will przyszedł do mnie, żeby powiedzieć mi o zerwanych zaręczynach i o tym, jak został potraktowany przez swojego niedoszłego teścia, stwierdził z całą pewnością, że Langfordowi chodziło tylko o pieniądze. Nie mógł ustrzelić żadnego z nas, to wymyślił sobie, że przez Willa dobierze się do twoich pieniędzy. Przecież nie mógłbyś odmówić prośbie swojego jedynego bratanka. Kto wie, może sam Langford zwróciłby się do ciebie z taką prośbą.
- Gdyby faktycznie poprosił mnie o pożyczkę, to zapewne nie odmówiłbym… nie, nie Adamie, twoje domysły nie trzymają się kupy, a Willowi, coś się ubzdurało. Na pewno przemawiały przez niego rozżalenie, urażona duma, poczucie krzywdy. A poza tym, nie pomyślałeś, że dziewczyna mogła dojść do wniosku, że zbyt pochopnie zgodziła się na zaręczyny?
- Gdyby, to był ktoś inny, być może uwierzyłbym. Claire, w mojej ocenie, jest świetną aktorką. Jeszcze w południe była niezwykle przychylna swojemu narzeczonemu, a wieczorem okazało się, że ma już innego kandydata na męża. Dodam tylko, że bardzo bogatego, bogatszego niż my wszyscy razem wzięci. Taki zwykły zbieg okoliczności. Jestem przekonany, że twój przyjaciel Langford dogadał się z Evansem. Podejrzewam, że chodzi o ogromne pieniądze. To musi być, jakaś grubsza afera.
- Nie wierzę. To niemożliwe. Przyznaję, dawno nie widziałem Richarda, ale pisaliśmy do siebie, byliśmy w stałym kontakcie. Gdyby miał jakieś problemy finansowe na pewno poinformowałby mnie o tym. Długoletnia przyjaźń, taka, jak nasza, do czegoś przecież zobowiązuje.
- A jeśli wcale nie chodzi o kłopoty, a o zrobienie, jakieś przekrętu, który przyniósłby mu ogromną fortunę? Pozbył się Willa, bo ten do niczego nie był mu już potrzebny. A napad na mnie? Tak dziwnie się złożyło, że pobito mnie, krótko po niezwykle nieprzyjemnej rozmowie z Langfordem i Evansem.
- To mógł być zwykły zbieg okoliczności – zauważył Ben.
- Nie sądzę. Jeden z tych oprychów, którzy na mnie napadli użył zwrotu, jakim wcześniej odezwał się do mnie Evans. To nie był napad rabunkowy. Komuś bardzo zależało na tym, żebym nie drążył sprawy Willa. Jestem przekonany, że to sprawka Evansa, być może za zgodą Langforda.
- Nie wierzę, żeby Langford nasłał na ciebie zbirów.
- To zapytaj go, ciekawe, co ci odpowie – Adam zruszył ramionami.
- A i owszem zapytam, ale o przyczynę zerwania zaręczyn Willa i Claire. Jakoś nie mogę uwierzyć w twoją wersję wydarzeń – odparł Ben.
- Rób, co chcesz, tato. Chciałbym ci tylko zwrócić uwagę, że to również wersja Willa.
- Willa? – Ben pokręcił głową, tak jakby nie dowierzał słowom syna. – To, dlaczego z tobą nie przyjechał?
- Już to tłumaczyłem.
- Trzeba go było zatrzymać. Nakłonić do powrotu do Ponderosy.
- A niby, jak miałem to zrobić? – Adam pomału tracił cierpliwość. – Może miałem go uśpić, zapakować do skrzyni i nadać, jako przesyłkę?
- Oszczędź sobie tego sarkazmu.
- Tato, to dorosły mężczyzna, który z niejednego pieca jadł chleb. Skoro postanowił wyjechać, to żadna siła nie zmieniłaby jego decyzji.
- Powinieneś przywieść go do domu. Pomoglibyśmy mu – rzekł zdecydowanie Ben.
- On nie chciał tego. Poza tym jest jeszcze pewna sprawa…
- Jaka?
- Nie mogę wam powiedzieć. Jestem związany słowem. W każdym razie to bardzo poważna i trudna dla Willa sytuacja.
- Dlatego wyjechał do Meksyku?
- Między innymi. Nie mógł i nie chciał przyjechać do Ponderosy i ja to rozumiem, i szanuję.
- Skoro tak twierdzisz – rzekł zupełnie nieprzekonany Ben.
- Tak właśnie twierdzę – odparł Adam. – I jeszcze jedno: Will upoważnił mnie do odbierania wszelkiej korespondencji, która może do niego przyjść. Obiecał, że wkrótce napisze i poda nam swój adres kontaktowy. Dlatego proszę, aby wszystkie przesyłki, listy czy telegramy kierowane do Willa trafiały do moich rąk. Ja mu je odeślę.
- Dobrze, będzie tak, jak sobie życzysz – rzekł niemal obrażony Ben.
- W taki razie pójdę już do siebie. Jestem naprawdę bardzo zmęczony. Dobranoc.
- Dobranoc synu.

***

- I, co wy na to? – Ben spojrzał na Małego Joe i Hossa, którzy prawie w ogóle nie wtrącali się do rozmowy ojca z Adamem. – Jak on mógł pozwolić Willowi wyjechać do Meksyku?
- Miał rację – powiedział Hoss skubiąc rękaw koszuli.
- Coś powiedział? – spytał Ben.
- Miał rację, tato – odparł Hoss spoglądając ojcu prosto w oczy. – Ja na jego miejscu zrobiłbym to samo.
- A ty Joe? – Ben stanął tuż obok najmłodszego syna, który uśmiechnąwszy się krzywo szybko odparł:
- Też tak bym postąpił.
- Zostawilibyście kuzyna bez pomocy? Pięknie, nie ma, co mówić.
- Z tego, co powiedział Adam, Will nie życzył sobie pomocy – zauważył Hoss.
- Otóż to właśnie, tato – rzekł Joe. - Will, to nie mały chłopiec, tylko dorosły mężczyzna. Co my właściwie o nim wiemy? Walczył w Meksyku, wdawał się w jakieś podejrzane interesy, ciągle gdzieś go nosiło, a to, że przez ostatnie dwa lata mieszkał z nami… cóż tak się złożyło.
- Tak się złożyło – rzekł z ironią Ben. – Co z wami? Nie tak was wychowałem! To wasz kuzyn, rodzina!
- Kuzyn, który nie chciał pomocy. Gdyby było inaczej to byłby tu w Ponderosie – odparł Joe. – Tato, wiesz, że Adam ma rację. Nie można nikogo na siłę uszczęśliwiać.
- Tak uważasz? A gdyby, któryś z twoich braci znalazł się w podobnej sytuacji?
- Pomógłbym, ale tylko wtedy, gdybym został o to poproszony.
- Ach, tak – Ben z wypisanym na twarzy zawodem, pokiwał głową. - Dobrze wiedzieć, że można na was liczyć tylko wtedy, gdy poprosi się o pomoc.
- To niesprawiedliwe, co powiedziałeś, tato – zaprotestował Hoss.
- Chyba masz rację – powiedział po chwili Ben.- Idźcie już spać. Jutro czeka nas mnóstwo pracy.
- Dobranoc, tato – powiedzieli niemal równocześnie Joe i Hoss i poszli do swoich sypialni. Ben w zamyśleniu stał na środku salonu. Był przytłoczony wieściami przywiezionymi przez Adama. Nie mógł uwierzyć, że jego przyjaciel mógł postąpić aż tak podle. Richard Langford, którego znał był kimś zupełnie innym. Czy możliwe, że mógł aż tak się zmienić?



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pią 10:18, 10 Maj 2019, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 1:17, 23 Sty 2019    Temat postu:

A ja już szukałam niecierpliwie przytupującej emotki Rolling Eyes Na szczęście nie jest potrzebna Very Happy Kolejny odcinek. Może i zawiera sporo rozmów, mniej akcji, ale za to sporo wyjaśnia. M.in. stosunek Bena do Langforda. Pamięta go jako człowieka życzliwego, uczciwego i przyjaciela. Teoretycznie Ben nie jest łatwowiernym facetem, ale nie potrafi okazać nieufności przyjaciołom, nawet tym dawnym. Adam jest bardziej podejrzliwy. Dba o swoje finanse i o swoje ego. Opowiadając o pobiciu i swoich podejrzeniach nie cytuje tego charakterystycznego dla Freda zwrotu "kmiotku", wspomina jedynie o podobieństwie wyrażenia Rolling Eyes Adam również jest lojalny wobec przyjaciół i rodziny. Nie zdradził sekretu Willa.
Świetna była scena wysiadania z dyliżansu korpulentnej damy Very Happy Pewnie miała szczęście, że Adaś nie wysiadał tuż za nią. Podejrzewam, że silną dłonią pomógłby "przepchąć" babeczkę przez drzwi dyliżansu ... a Ben po dżentelmeńsku ... za rączkę wyciągał Very Happy
Teraz czekam niecierpliwie na kontynuację: jakie kłopoty ma Langford? Co z Olive? Czy będzie miała dziecko? Co zrobi Adam? Czy Will ostatecznie odkochał się w Claire? Tyle pytań ... a odpowiedź zna jedynie autorka ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 23:34, 23 Sty 2019    Temat postu:

Przytupujące emotki są urocze i bardzo dyscyplinujące. Very Happy Dziękuję za komentarz. Very Happy Pytań faktycznie pojawiło się sporo. Zastanawiam się, czy i jak wywikłam się z tych wszystkich zawirowań w jakie wpakowałam bohaterów. Mam nadzieję, że czas pokaże, czy to mi się uda. Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 14:36, 30 Sty 2019    Temat postu:

Rozdział 7

Na następny dzień Cartwrightowie wstali wcześnie rano. Czekało ich jeszcze dużo pracy przed jesiennym przepędem bydła na targ w Teksasie. Rewelacje dotyczące Willa siłą rzeczy musiały zejść na dalszy plan. Śniadanie upłynęło im niemal w zupełnej ciszy. Wraz ze wschodem słońca pojechali na południowe pastwisko, gdzie tydzień wcześniej spędzono to bydło, która przeznaczone było na sprzedaż. Ostatni przegląd stada i przygotowanie zapasów żywnościowych na drogę zajęło im niecałe trzy dni. Z początkiem nowego tygodnia mieli ruszyć do Teksasu. Niestety w przeddzień przepędu dotarła do nich niepokojąca wieść. Okazało się, że bydło z Południa dotknął pomór. Tak zwana teksańska gorączka wybiła w pień tysiące krów.*) Władze stanowe obawiając się, że zaraza może ogarnąć cały Teksas zmuszone były wprowadzić kwarantannę. Zamknięto między innymi jeden z najstarszych szlaków bydlęcych prowadzący z Brownsville przez Dallas, ziemie indiańskie, częściowo przez Kansas skąd rozchodził się do stacji kolejowych w Missouri, Sedali i St. Louis. Tym szlakiem pędzono bydło nie tylko z Teksasu, ale i z innych stanów. Cartwrightowie znali go doskonale i co roku z niego korzystali. Wieści o teksańskiej gorączce zmusiły ich do zweryfikowania planów. Postanowili pognać stado do Kansas na nowo powstały skup bydła w Abilene. Ben nie ukrywał niepokoju. Była to przecież wyprawa w nieznane. Nie mieli jednak wyboru. Pozostawienie na zimę w Ponderosie dużego, liczącego ponad trzy tysiące sztuk, stada nie wchodziło zupełnie w rachubę. I tak w połowie września ruszyli do Kansas. Okazało się, że obawy Bena były na wyrost. Nowy szlak nie nastręczył im trudności, a okolice Abilene leżące z dala od nieprzychylnych hodowcom bydła farmerów, nie tylko zapewniały wystarczająco dużo trawy i wody, ale także chronione były przed indiańskimi napadami przez żołnierzy stacjonujących w pobliskim forcie Riley.**)

Abilene, a przede wszystkim firma skupująca bydło miło ich zaskoczyły. Jej właściciel Joseph McCoy***) znał się na rzeczy. Ogromna zagroda dla bydła, duża stodoła oraz całkiem sporym hotel dla hodowców i poganiaczy pozwalały na szybkie i sprawne załatwianie interesów. Nie inaczej było w przypadku Cartwrightów, którzy z zyskiem sprzedali, uszczuplone zaledwie o kilka sztuk, stado. Zmęczeni, ale zadowoleni z zarobku spędzili dwa dni w niezwykle nowoczesnym Drover’s Cottage****) regenerując siły przed powrotem do domu. Długa i gruntowna kąpiel przydała się wszystkim, bez wyjątku. Porządny posiłek, dobra whiskey oraz partyjka pokera w saloonie pozwoliły im szybko zregenerować siły. Jak wszędzie tak i tu, nieskromnie ubrane dziewczęta bez najmniejszego wstydu namawiały kowbojów nie tylko na alkohol. Długie tygodnie na szlaku zrobiły swoje. I nie ma, co ukrywać, mężczyźni z ochotą i zapałem korzystali z wdzięków krzykliwych panienek.

Powrót do domu, co zrozumiałe, trwał o wiele krócej i w porównaniu z przepędem bydła był prawdziwą przyjemnością. Hop Sing, przywitał Cartwrightów prawdziwą ucztę, co szczególnie ucieszyło Hossa, a John Potts, zarządca Ponderosy poinformował, że podczas ich nieobecności nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło. Szczęśliwi, że są już w domu zasiedli do kolacji. Zaraz po niej Ben wziął się do przeglądania korespondencji, która piętrzyła się na jego biurku. Wśród licznych listów znalazł się i ten od Willa. Okazało się, że ich krewny zamieszkał w Mexico City, a dzięki odświeżonym znajomościom znalazł zajęcie u boku samego Benito Juáreza, prezydenta Meksyku. Ben, co prawda liczył, że Will oprzytomnieje i wróci do nich, ale list, jaki otrzymali nie pozostawił w tym zakresie żadnych złudzeń.

Dzień biegł za dniem. Robiło się coraz chłodniej, aż wreszcie spadł pierwszy śnieg. Tuż po Święcie Dziękczynienia przyszedł kolejny list od Willa, w którym donosił, że odkąd rzucił się w wir pracy nie ma kompletnie na nic czasu. Z żalem poinformował, że nie może przyjąć zaproszenia na Święta Bożego Narodzenia, gdyż pełnione przez niego obowiązki wymagają jego obecności w Mexico City. Dodał przy tym, że jeśli pracuje się dla prezydenta Meksyku i jego pięknej żony Margarity Maza de Juárez to życie prywatne schodzi na drugi plan. Miał nadzieję, że stryj i kuzyni zrozumieją go i nie będą mieć do niego pretensji. O ile kuzyni, jakoś szczególnie nie przejęli się odmową Willa, o tyle Ben odebrał ją niezwykle osobiście. Czuł, że więzi z bratankiem stają się coraz luźniejsze i obawiał się, że wkrótce kontakt z nim może ulec zerwaniu.

Tymczasem święta były tuż tuż. Nie było człowieka, który nie myślałby o świątecznych przygotowaniach. Również i Cartwrightowie ulegli magii tego szczególnego czasu. Przygotowania do świąt, jako pierwszy rozpoczynał Hop Sing. Oczywiście strasznie przy tym narzekał, co było nieodzownym elementem przedświątecznego szaleństwa. Potem pojawiała się pani Tyler, którą od kilku lat zatrudniano do gruntownych porządków w domu. Wreszcie na tydzień przed świętami bracia wyruszali do lasu po choinkę. Tradycją było, bowiem, że w Ponderosie świąteczne drzewko musiało być najpiękniejsze i najokazalsze. Przy okazji odwiedzili dwa tartaki, które przed kilkoma laty wydzierżawili rodzinom Irvingów i Holdenów. To też była taka swego rodzaju tradycja: połączenie interesów (przedłużenie umowy dzierżawy) z przedświąteczną, sąsiedzką wizytą, która trwał cały dzień.

Było już ciemno, gdy młodzi Cartwrightowie w doskonałych humorach, rozgrzani grogiem wracali do domu. Adam i Mały Joe jechali konno przodem. Za nimi dwa konie ciągnęły wóz wyładowany choinkami, który zamiast kół miał płozy. Powoził nim pogwizdujący cicho Hoss.
- Przyznaj się wreszcie, że w święta oświadczysz się Delli – rzekł Joe.
- A dlaczego miałbym to zrobić w święta? – spytał z nieprzeniknionym wyrazem twarzy Adam.
- A dlaczego nie? – zaśmiał się Joe, a Adam mu zawtórował.
- Wy tam na przodzie, z czego tak się śmiejecie? - dobiegł ich tubalny głos Hossa.
- Adam będzie się oświadczał! – krzyknął przez ramię Joe.
- Czyżby tą choinką, którą wieziemy dla jego panny?!
- Hoss nie wrzeszcz tak, bo jeszcze jakiś niedźwiedź cię usłyszy i kłopot gotowy – Adam próbował zmienić temat rozmowy.
- Nie martw się braciszku, po tym grogu Holdenów dam radę i trzem niedźwiedziom – odparł pyszałkowato mężczyzna.
- Chciałbym to zobaczyć – rzekł Adam.
- Hoss to prawdziwy siłacz, a grog faktycznie dodaje nadludzkich sił – zauważył żartobliwie Joe.
- Te siły przydadzą się nam, gdy wrócimy do domu. Mieliśmy być trzy godziny temu. Ojciec na pewno będzie wściekły. Jak nic czeka nas niezła reprymenda – stwierdził Adam.
- A, co boisz się? – Joe spojrzał rozbawiony na brata.
- Nie. Poza tym zawsze możemy całą winę zrzucić na Hossa – Adam mrugnął porozumiewawczo do brata, który kiwnął z aprobatą głową.
- Znowu, coś knujecie?! – zakrzyknął Hoss, a gdy nie doczekał się odpowiedzi mruknął: - nie ma to, jak braterska miłość.

Do Ponderosy było coraz bliżej. Przez kilka minut jechali w zupełnej ciszy. Nagle dało się słyszeć trzask łamiącej się gałązki i jakieś małe zwierzątko wpadło wprost pod kopyta wierzchowca, na którym jechał Adam. Przerażony koń głośno i krótko zarżał, a następnie spróbował stanąć dęba. Adam, że wszystkich sił próbował opanować wystraszone zwierzę, ale koń zachowywał się jak oszalały. Kilka razy wierzgnął tylnymi nogami, próbując pozbyć się z grzbietu ciężaru. Adam wyleciał z siodła jak z katapulty. Niestety, nie zdążył wyciągnąć prawej stopy ze strzemienia. Wierzchowiec gnał na oślep, ciągnąc go za sobą. Mimo niebezpiecznej sytuacji mężczyzna nie uległ panice. Próbował uwolnić nogę, ale poczuł tylko ostry ból w kostce. Koń zaczął ponosić. Adam ramionami chronił głowę przed urazami. Zdawało mu się, że ta szalona jazda nie ma końca. Nie słyszał przerażonych krzyków braci, nie widział, jak Joe rzucił mu się na ratunek. Wiedział jedno, że jeśli koń jakimś cudem nie zatrzyma się to jego szanse na przeżycie będą równe zeru. Wtedy właśnie uderzył bokiem ciała w jakiś wystający korzeń lub pień. Przeszywający ból żeber pozbawił go przytomności. Tymczasem Mały Joe dogonił konia Adama. Jadąc z nim łeb w łeb, spróbował złapać za uprząż tuż przy końskim pysku. Udało się mu to dopiero za trzecim razem. Po kilkudziesięciu jardach wierzchowiec zlany potem wyraźnie zwolnił i wreszcie zatrzymał się. Joe obejrzał się niespokojnie za siebie. Adam leżał bez ruchu, twarzą do ziemi. W tym czasie Hoss pochyliwszy się nad nim, dotknął palcami jego szyi. Po chwili na twarzy mężczyzny pojawiła się ogromna ulga.
- Żyje! – krzyknął w stronę Małego Joe. – Trzymaj mocno konia. Niech ani drgnie.
Joe tylko kiwnął głową i jedną ręką uspokajająco zaczął gładzić zwierzę po szyi, drugą zaś przytrzymywał paski policzkowe ogłowia. Wierzchowiec pod wpływem kojącego dotyku zupełnie się uspokoił. Hoss ostrożnie oswobodził stopę Adama, który pod wpływem bólu otworzył oczy i cicho jęknął.
- Adamie, słyszysz mnie? – spytał Hoss, przyklęknąwszy przy rannym.
- Tak, ale bardzo boli mnie noga w kostce.
- Możesz mieć zwichniętą.
- Możliwe – rzekł Adam i zaraz skrzywił się z bólu. – Zdejmij mi ten cholerny but. Czuję się tak jakbym stopę miał w imadle.
- Dobra, już się robi. Powiedz mi tylko, czy coś ci jeszcze dolega?
- Oprócz pleców, żeber i sponiewieranego ego to właściwie nic.
- Widzę, że humor ci dopisuje – Hoss uśmiechnął się wyciągając nóż. – Muszę rozciąć. Długo tymi butami się nie nacieszyłeś.
- Nieważne – odparł Adam. – Rób, co masz robić.
- Pośpiesz się Hoss – Joe ponaglił brata. – Robi się coraz mroźniej.





____________________________________________________________
*) Zaraza, o której mowa dotknęła Teksas w 1866 roku.
**) Informacje o szlakach przepędowych bydła na podstawie książki Jarosława Wojtczaka pt. „Jak zdobyto Dziki Zachód”
***) Joseph McCoy (1837-1915) pomysłodawca i twórca utworzenia w Abilene odpowiednio przygotowanego miejsca spędu bydła. Dał początek tzw. erze wielkich „królów bydła” i kowbojów.
****) Drover’s Cottage – hotel dla hodowców i poganiaczy bydła w Abilene, podobno jeden z najładniejszych obiektów tego typu na Zachodzie Stanów. [link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pią 10:19, 10 Maj 2019, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 16:03, 31 Sty 2019    Temat postu:

Ufff! Nowy fragment. Tym razem emocji nie zabrakło. Najpierw żarty z Adasia na temat jego ewentualnych oświadczyn. Panna Delia jeszcze nie została opisana, więc nie wiadomo, czy się nadaje (naszym zdaniem). Adaś nie kwestionuje osoby, zastanawia się jedynie nad terminem ... jak to on ... zawsze zdąży, chyba, że nie zdąży, ale tragedii nie ma Very Happy Koleżanka dołożyła mu jeszcze wypadek. Jakieś wredne zwierzątko przestraszyło konia i Adasia poniosło ...na szczęście przeżył, ale ucierpiały jego żebra, noga i sponiewierane nieco ego. Cóż święta spędzi w łóżku, a rodzinka zapewne będzie go wspierać ... i kurować. Ciekawy odcinek ... do tego sporo wiadomości z epoki (z podaniem źródeł, więc można sobie jeszcze doczytać) no i te emocje ... ale nadal nie wiem, co z Olivią Smutny bo Willowi nieźle się dzieje. Znalazł swoje miejsce (chyba) i nie narzeka.Bardzo ciekawe i czekam niecierpliwie na ciąg dalszy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, ... 28, 29, 30  Następny
Strona 2 z 30

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin