Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Zdrowy rozsądek
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 14, 15, 16 ... 28, 29, 30  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 17:17, 11 Sie 2019    Temat postu:

Cóż, muszę cierpliwie poczekać ... poczekam ... trudno ... Rolling Eyes

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Pon 18:49, 12 Sie 2019, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 16:08, 13 Sie 2019    Temat postu:

Czekam cierpliwie ... bardzo cierpliwie


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 20:02, 13 Sie 2019    Temat postu:

A ja myślałam, że dopiero, co wkleiłam odcinek Mruga Jak ten czas szybko leci. Smile Nowy fragment będzie zdecydowanie spokojny, żeby nie rzec leniwy. Mruga


Rozdział 2


• Myślisz, że wystarczy tego drewna? - spytał Hoss, siadając przy stoliku w saloonie „Silver dolar”.
• Drewna sosnowego mamy pod dostatkiem – odparł Adam, gestem dłoni przywołując barmana.
• Wiem, ale i tak się martwię. A może jest zbyt wilgotne?
• Hoss, ty się wszystkim martwisz – Adam ze zniecierpliwieniem pokręcił głową – a drewno jest odpowiednio wysuszone. Zapewniam cię.
• No, tak, ale… na pewno wszystko dokładnie sprawdziłeś?
• Tak. Tarcica jest czterostronnie strugana. Drewno nie ma sęków, ani pęknięć. Nie ma śladów zarobaczenia, sinizny i zgnilizny. Hoss, naprawdę wszystko sprawdziłem. Zbudujemy tobie i Clarissie piękny dom.
• Mówisz, więc że drewno było czterostronnie strugane?
• Za moment wyprowadzisz mnie z równowagi – odparł przez zęby Adam.
• Nie złość się – rzekł Hoss. - Ja muszę mieść pewność, że budowa będzie przebiegać bez niespodzianek, a dom będzie bezpieczny. Więc?
• No, dobrze uparciuchu – Adam westchnął ciężko. - Drewno, z którego zbudujemy twoje gniazdko, jest wręcz idealne. Byłem przy struganiu…
• To dobrze. Takie strugane drewno jest bardziej odporne na ogień, a do tego rzadziej atakowane przez owady.
• Skoro wiesz, to po co mnie męczysz? - Adam wzruszył ramionami i krzyknął do barmana: - Martin, co z tą whiskey?
• Już podaję – odkrzyknął barman i po chwili pojawił się przy ich stoliku. - Proszę bardzo, dwie podwójne. Może coś do jedzenia?
• Nie, dziękuję. Whiskey wystarczy.
• To kiedy możemy zacząć? - spytał Hoss, gdy zostali sami.
• Jest już całkiem ciepło, ale nie na tyle, żeby zacząć kopać dół pod fundamenty. Nie możemy się śpieszyć. Wiesz, co nagle to po diable.
• Wiem, ale do ślubu coraz bliżej. W Ponderosie będzie nam ciasno.
• Nie przesadzaj.
• Wcale nie przesadzam. Do tej pory żyliśmy sami. Teraz ty masz żonę i dziecko, ja za miesiąc się ożenię. Dwie panie domu pod jednym dachem to kiepski pomysł.
• Myślisz, że nie wiem? Też chciałbym mieć swój dom – odparł Adam. - Siedzenie ojcu na głowie robi się dla wszystkich uciążliwe. A poza tym sam widzisz, jak zachowuje się Joe.
• Nie dziw mu się. On chyba naprawdę kochał Melindę, dlatego tak trudno pogodzić mu się z tym, że to ty z nią się ożeniłeś.
• Hoss, to było kilka ładnych lat temu. Matka Melindy chciała wepchnąć ją w ramiona naszego brata. Sam wiesz, jaki Joe jest kochliwy. Chyba nie muszę ci przypominać, że już kilka dni po jej wyjeździe znalazł sobie inny obiekt westchnień.
• Masz rację, ale podobno stara miłość nie rdzewieje.
• Nie bardzo rozumiem, co masz na myśli. Jaka miłość? Joe może i był nią zauroczony, ale Melinda go nie kochała.
• Jesteś pewien?
• Jestem i skończmy tę jałową dyskusję – odparł Adam, pociągając łyk whiskey.
• Przepraszam, Adamie, ale musisz przyznać, że ta sytuacja jest trochę kłopotliwa.
• Nie przesadzaj. Poza tym, jak tylko wyjaśni się sytuacja z Kathy zabieram się do budowy własnego domu. Chyba mi pomożesz?
• Jasne, jak tylko zbudujemy mój.
• Jasne. – Adam zaśmiał się i rzekł: - czas na nas. Musimy odebrać zamówienie od Brauna.
• Jeszcze chwilkę, Adamie. W domu nie będzie okazji, a ja muszę ci coś powiedzieć.
• Co?
• Chodzi o nasze panie – wydukał Hoss. - One chyba się pokłóciły.
• Pokłóciły? - Adam zrobił zdziwione oczy.
• Melinda nic ci nie mówiła?
• Moja żona jest dyskretną osobą. Jeżeli nawet coś sobie powiedziały, to nie nasza sprawa.
• Ale Clarissa chodzi tak smutna. Widzę, że czymś się gryzie. Chyba poszło o Kathy. Clarissa była przy niej od samego początku, od chwili je narodzin, a teraz czuje się odsunięta.
• Co, ty wygadujesz?! Jak to odsunięta?
• Melinda chyba nie chce jej pomocy.
• Czy moja żona to właśnie powiedziała Clarissie?
• Tego nie wiem. Clarissa nie chciała mi powiedzieć – odparł wyraźnie zmartwiony Hoss. - A może… podpytałbyś Melindę, o co im poszło.
• Czy ty wiesz, o co mnie prosisz?
• Adamie, mnie naprawdę zależy na tym, żeby nasze panie żyły ze sobą w zgodzie. Rozumiesz? W zgodzie dla dobra Kathy i dla naszego też.
• Posłuchaj mnie, Hoss: wiesz doskonale, że dla ciebie, mojego brata, zrobiłbym wszystko, z wyjątkiem tego, o co mnie poprosiłeś. To sprawa dziewczyn. Muszą to sobie wyjaśnić same. Ja nie zamierzam się wtrącać i tobie radzę to samo.
• Żal mi Clarissy. Ona tak bardzo tym się gryzie.
• To może przyprowadź ją dziś na kolację. Będzie miała okazję, porozmawiać z Melindą. Ojciec się ucieszy. My też sobie pogadamy i zagramy w warcaby. No, wiesz spędzimy taki rodzinny wieczór.
• To dobry pomysł – przyznał Hoss. - Namówię ją.
• Może zechce pomóc Melindzie.
• A w czym?
• W sprzątaniu domu Lightly’wów.
• Wracają?
• Owszem. Wczoraj dostałem od Johnny’ego telegram. W przyszły poniedziałek będą w domu. Prosił, żeby zajrzeć na ich farmę.
• A, co z tym małym? Wyzdrowieje?
• Chyba tak. Johnny napisał, że operacja się udała i Toby zaczął stawiać pierwsze kroki.
• To świetnie – Hoss zatarł dłonie z radości. - Już Ann zrobi wszystko, żeby chłopiec zaczął normalnie chodzić. Pamiętasz, jak opiekowała się Johnny’m?
• Tak, doskonała z niej pielęgniarka. Toby nie mógł lepiej trafić.
• A pewnie, zwłaszcza, że oni oboje bardzo pragną dziecka, ale jakoś nic im z tego nie wychodzi – westchnął Hoss.
• Nieraz tak się zdarza. Jedni chcą mieć dzieci, drudzy nie – zauważył Adam.
• Wiesz, zastanawiam się, jakim trzeba być zwyrodnialcem, żeby tak okaleczyć własne dziecko.
• Na, coś takiego nie znajdziesz odpowiedzi.
• Pewnie masz rację, ale ja takiemu draniowi, jak ten ojciec Toby’ego, po prostu połamałbym ręce i nogi.
• Nogi rozumiem, zgodnie z zasadą oko za oko, ząb za ząb, ale dlaczego ręce?
• Żeby ich więcej nie wyciągał do słabszych.
• Rozumiem, że byłby to taki rozszerzony kodeks Hammurabiego – Adam mrugnął okiem do brata.
• Jak zwał tak zwał. W moim kodeksie nie ma przyzwolenia na krzywdzenie ludzi. Ani małych, ani dużych – odparł z powagą Hoss.
• Wiem. No, dobrze mój ty sędzio. To jak? Zapytasz narzeczoną, czy pomoże przy sprzątaniu domu Lightly’wów? Co prawda Melindzie pomoże panie Olsen, ale Clarissa też by się przydała. W trójkę szybciej ze wszystkim sobie poradzą, a przy okazji nasze panie mogą wyjaśnić sobie to i owo. Co, ty na to?
• Jestem pewien, że Clarissa nie odmówi pomocy.
• Cieszę się – rzekł Adam wstając od stołu. – A teraz naprawdę pośpieszmy się, bo Braun gotów jest zamknąć nam skład przed nosem. Ojciec nie byłby szczęśliwy, gdybyśmy wrócili z pustymi rękoma. Hoss?
• Tak?
• Zapłać za whiskey.
• Ja? - twarz Hoss wyrażała zdumienie – dlaczego ja?
• Bo, ja nie mam drobnych – odparł znudzonym głosem Adam i z nonszalancją złożył na głowę kapelusz.

***

Tego samego dnia po kolacji, gdy Hoss odwiózł narzeczoną do domu jej rodziców, Adam zajrzał do pokoju Kathy. Melinda akurat usypiała dziecko, ale zachęcająco kiwnęła do niego głową. Adam wszedł do środka i usiadł na krześle. Przez cały wieczór obserwował Melindę i jakoś nie zauważył, żeby jego żona źle traktowała Clarissę, co przecież sugerował mu brat. Jednak faktem było, że narzeczona Hossa wyglądała na dziwnie spiętą. Bardzo starała się być miła, ale na każde pytanie odpowiadała zdawkowo, jakby wstydząc się wypowiadanych słów. Dopiero, gdy wzięła Kathy na ręce stała się dawną, serdeczną Clarissą.
Adam w duchu musiał przyznać Hossowi rację. Ktoś spowodował, że Clarissa zachowywała się w sposób dla niej nietypowy. Pewny jednak był, że tym kimś nie była jego żona. Na tyle zdążył ją już poznać.
• Usnęła – szepnęła Melinda. - Miała dzisiaj sporo atrakcji. Zauważyłam, że bardzo lubi gdy jej śpiewasz.
• Tak myślisz?
• Masz piękny głos. Mógłbyś śpiewać zawodowo – rzekła trzymając w ramionach śpiącą Kathy i delikatnie ją kołysząc.
• Nie przesadzaj. Daleko mi do doskonałości – uśmiechnął się z niejakim zawstydzeniem.
• Przez cały wieczór przyglądałeś mi się, tak jakbyś chciał o coś mnie zapytać.
• To prawda, chociaż pewnie nie powinienem. Tak. Zdecydowanie nie powinienem. Zapomnij.
• O, nie – rzekła układając dziecko w łóżeczku. - Skoro zacząłeś to skończ. Słucham, o co chodzi?
• Dobrze, powiem ci. Widzisz, Hoss zasugerował mi, że ty i Clarissa pokłóciłyście się.
• Co takiego? Toż to wierutna bzdura - Melinda nie kryła oburzenia. - A niby, o co miałaby się z nią pokłócić? Od pierwszego dnia pobytu w Ponderosie starałam się z nią zaprzyjaźnić, ale nie chciała mi dać szansy.
• Wiesz, co może być powodem tego stanu rzeczy?
• Nie mam pojęcia. Może chodzi o Kathy. Opiekowała się nią od pierwszych chwil jej życia. Była dla niej jak prawdziwa matka. Chyba jestem w stanie zrozumieć, co czuje. Ni z tego ni z owego pojawia się jakaś obca kobieta i odbiera jej dziecko. Na jej miejscu byłabym zazdrosna.
• Przecież Clarissa wiedziała, że kiedyś może to nastąpić – rzekł Adam.
• Ale nie przypuszczała, że stanie się to tak szybko i że tak mocno to przeżyje. A poza instynkt macierzyński dochodzi do głosu nawet wtedy, gdy nie ma się własnych dzieci. Jeśli wiesz, o czym mówię. - Melinda spojrzała mężowi prosto w oczy. On nie wiadomo dlaczego nie był w stanie znieść je wzroku.
• Zamierzasz coś z tym zrobić? - spytał w końcu.
• Myślisz, że powinnam?
• To, co ja myślę nie ma znaczenia. Ty decydujesz.
• Jutro z nią porozmawiam. To był dobry pomysł, żeby Clarissa pomogła przy sprzątaniu domu Johnny’ego i Ann. Praca zbliża, a ja postaram się dowiedzieć, co tak naprawdę gryzie tę dziewczynę.
• Gdyby ci się udało do niej dotrzeć, byłoby wspaniale. Bardzo brakuje mi dawnej Clarissy, no i nie mogę patrzeć na smutnego Hossa. Smutny Hoss jest wbrew naturze.
• Postaram się temu zaradzić – odparła, uśmiechając się Melinda.
• Pójdę już – Adam z ociąganiem się wstał z krzesła. - Na pewno jesteś zmęczona. Dobranoc.
• Dobranoc, Adamie. Śpij dobrze – rzekła.
• Gdybyś w nocy potrzebowała pomocy przy Kathy, zawołaj mnie – powiedział stojąc w drzwiach.
• Za dobre chęci dziękuję, ale nie będzie takiej potrzeby – zapewniła.
• To w takim razie jeszcze raz życzę ci dobrych snów.
• Dziękuję i do jutra.
Adam w odpowiedzi skinął tylko głową i cicho zamknął za sobą drzwi, po czym oparł o nie czoło i prawie niedosłyszalnie wyszeptał:
• Co się ze mną, u licha, dzieje?
• Co mówisz? - doszedł go z boku głos ojca, który akurat pojawił się w korytarzu.
• Nic takiego, tato. Dobranoc – mruknął Adam i przemknął do swojej sypialni.
• Nic takiego, powiadasz. – Ben potarł w zadumie brodę i uśmiechnąwszy się dodał: - Czyżby trafiła cię strzała Amora? To dopiero byłby numer.



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Śro 8:02, 14 Sie 2019, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 21:43, 13 Sie 2019    Temat postu:

Jaka radość ... jutro wstawię komentarz.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 11:17, 14 Sie 2019    Temat postu:

Cytat:
• Hoss, ty się wszystkim martwisz – Adam ze zniecierpliwieniem pokręcił głową – a drewno jest odpowiednio wysuszone. Zapewniam cię.
• No, tak, ale… na pewno wszystko dokładnie sprawdziłeś?
• Tak. Tarcica jest czterostronnie strugana. Drewno nie ma sęków, ani pęknięć. Nie ma śladów zarobaczenia, sinizny i zgnilizny. Hoss, naprawdę wszystko sprawdziłem. Zbudujemy tobie i Clarissie piękny dom.

Hoss bardzo się przejmuje budową swojego domu
Cytat:
Do tej pory żyliśmy sami. Teraz ty masz żonę i dziecko, ja za miesiąc się ożenię. Dwie panie domu pod jednym dachem to kiepski pomysł.
• Myślisz, że nie wiem? Też chciałbym mieć swój dom – odparł Adam. - Siedzenie ojcu na głowie robi się dla wszystkich uciążliwe. A poza tym sam widzisz, jak zachowuje się Joe.

Fakt! W Ponderosie robi się ciasnawo
Cytat:
On chyba naprawdę kochał Melindę, dlatego tak trudno pogodzić mu się z tym, że to ty z nią się ożeniłeś.
• Hoss, to było kilka ładnych lat temu. Matka Melindy chciała wepchnąć ją w ramiona naszego brata. Sam wiesz, jaki Joe jest kochliwy. Chyba nie muszę ci przypominać, że już kilka dni po jej wyjeździe znalazł sobie inny obiekt westchnień.
• Masz rację, ale podobno stara miłość nie rdzewieje.
• Nie bardzo rozumiem, co masz na myśli. Jaka miłość? Joe może i był nią zauroczony, ale Melinda go nie kochała.
• Jesteś pewien?

Tym razem to Adam trzeźwo ocenia sytuację
Cytat:
...jak tylko wyjaśni się sytuacja z Kathy zabieram się do budowy własnego domu. Chyba mi pomożesz?
• Jasne, jak tylko zbudujemy mój.
• Jasne. – Adam zaśmiał się i rzekł: - czas na nas.

Adaś snuje plany na przyszłość
Cytat:
... Adamie. W domu nie będzie okazji, a ja muszę ci coś powiedzieć.
• Co?
• Chodzi o nasze panie – wydukał Hoss. - One chyba się pokłóciły.
• Pokłóciły? - Adam zrobił zdziwione oczy.
• Melinda nic ci nie mówiła?
• Moja żona jest dyskretną osobą. Jeżeli nawet coś sobie powiedziały, to nie nasza sprawa.

Dlaczego? Wszak obie należą do rodziny, więc to sprawa rodzinna ... tak jakby
Cytat:
Hoss?
• Tak?
• Zapłać za whiskey.
• Ja? - twarz Hoss wyrażała zdumienie – dlaczego ja?
• Bo, ja nie mam drobnych – odparł znudzonym głosem Adam i z nonszalancją złożył na głowę kapelusz.

Ach! Ta Adasiowa oszczędnośćTypowa!
Cytat:
Przez cały wieczór obserwował Melindę i jakoś nie zauważył, żeby jego żona źle traktowała Clarissę, co przecież sugerował mu brat. Jednak faktem było, że narzeczona Hossa wyglądała na dziwnie spiętą. Bardzo starała się być miła, ale na każde pytanie odpowiadała zdawkowo, jakby wstydząc się wypowiadanych słów. Dopiero, gdy wzięła Kathy na ręce stała się dawną, serdeczną Clarissą.

Jednak coś się dzieje z Clarissą
Cytat:
Adam w duchu musiał przyznać Hossowi rację. Ktoś spowodował, że Clarissa zachowywała się w sposób dla niej nietypowy. Pewny jednak był, że tym kimś nie była jego żona. Na tyle zdążył ją już poznać.

Z pewnością to nie jest wina Melindy. Ciekawe, kto tak "nastawił" Clarissę?
Cytat:
Zauważyłam, że bardzo lubi gdy jej śpiewasz.
• Tak myślisz?
• Masz piękny głos. Mógłbyś śpiewać zawodowo – rzekła trzymając w ramionach śpiącą Kathy i delikatnie ją kołysząc.
• Nie przesadzaj. Daleko mi do doskonałości – uśmiechnął się z niejakim zawstydzeniem.

A co on taki skromny? Komplementów nagle nie lubi?
Cytat:
Słucham, o co chodzi?
• Dobrze, powiem ci. Widzisz, Hoss zasugerował mi, że ty i Clarissa pokłóciłyście się.
• Co takiego? Toż to wierutna bzdura - Melinda nie kryła oburzenia. - A niby, o co miałaby się z nią pokłócić? Od pierwszego dnia pobytu w Ponderosie starałam się z nią zaprzyjaźnić, ale nie chciała mi dać szansy.
• Wiesz, co może być powodem tego stanu rzeczy?
• Nie mam pojęcia. Może chodzi o Kathy. Opiekowała się nią od pierwszych chwil jej życia. Była dla niej jak prawdziwa matka. Chyba jestem w stanie zrozumieć, co czuje. Ni z tego ni z owego pojawia się jakaś obca kobieta i odbiera jej dziecko. Na jej miejscu byłabym zazdrosna.

Melinda jest bardzo wyrozumiała, ale podejrzewam, że w tu jeszcze coś się kryje ... jakaś intryga? Plotka?
Cytat:
• Pójdę już – Adam z ociąganiem się wstał z krzesła. - Na pewno jesteś zmęczona. Dobranoc.
• Dobranoc, Adamie. Śpij dobrze – rzekła.
• Gdybyś w nocy potrzebowała pomocy przy Kathy, zawołaj mnie – powiedział stojąc w drzwiach.
• Za dobre chęci dziękuję, ale nie będzie takiej potrzeby – zapewniła.
• To w takim razie jeszcze raz życzę ci dobrych snów.
• Dziękuję i do jutra.

"Z ociąganiem", "zawołaj mnie" ... zdaje się, że Adasiowi się odmieniło ... nawet na spęd nie chce jechać
Cytat:
Adam w odpowiedzi skinął tylko głową i cicho zamknął za sobą drzwi, po czym oparł o nie czoło i prawie niedosłyszalnie wyszeptał:
• Co się ze mną, u licha, dzieje?
• Co mówisz? - doszedł go z boku głos ojca, który akurat pojawił się w korytarzu.
• Nic takiego, tato. Dobranoc – mruknął Adam i przemknął do swojej sypialni.

Właśnie! Co się z nim dzieje?
Cytat:
• Nic takiego, powiadasz. – Ben potarł w zadumie brodę i uśmiechnąwszy się dodał: - Czyżby trafiła cię strzała Amora? To dopiero byłby numer.

Bezbłędna diagnoza
Co za radość, kolejny fragment, choć może pozbawiony akcji, ale nie emocji!. Rozterki Adasia, zapobiegliwość Hossa, do tego Ben pojawiający się niczym kukułka z zegara w najmniej oczekiwanym momencie, choć ... jego obecność na korytarzu domu w którym od lat mieszka, nie jest czymś niezwykłym. No i zmartwienie, że synek ożenił się z rozsądku, a nie z miłości też mu pewnie przejdzie. Adaś? Sam jeszcze nie wie, czego chce. Chyba "pasuje" mu rola ojca rodziny - taty i męża. Dobrze się z tym czuje ... i tak powinno być przecież. Być może zacznie rozważać renegocjację umowy ... tej o "białym małżeństwie" i osobnych sypialniachCiekawe, co na to Melinda? Jak sama stwierdziła, że jest w niej miłości za dwie osoby ... powinna być zadowolona. Chyba? Choć powinna jeszcze zachować ostrożność. Z Adasiem niestety jest jak z miną? Nie wiadomo czy i kiedy wybuchnie. Im bardziej Melinda zachowuje się z dystansem, tym bardziej on chce być przy niej i przy KathyTaka to jak widać przekorna natura. Ben dobrze zna swojego syna i chyba świetnie się zaczyna bawić ... zwłaszcza, że rozwój sytuacji nie zmartwi, a uszczęśliwi potomka. Tego najstarszego ... bo jeśli chodzi o tego najmłodszego, to sytuacja nadal nierozwiązana.. Joe obnosi się ze swoim bólem? Wzbudza zapewne współczucie u pa, ale co z tego? Przecież nie ma szans na odzyskanie Melindy. Rozstali się parę lat temu, a w rzeczywistości nigdy nie byli połączeni uczuciem. Przynajmniej takowego nigdy z jej strony nie było, co mu szczerze wyznała. Joe niebawem po rozstaniu zajął się kolejnymi romansami, więc czy z jego strony była to taka wielka miłość? Nie sądzę. Teraz raczej działa urażona ambicja, że brat zgarnął, to, co kiedyś miało być jego ... może jeszcze jakieś inne czynniki tu działają? Jakie? To wie tylko autorka i mam nadzieję, że niebawem podzieli się z nami tą wiedzą


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 22:11, 14 Sie 2019    Temat postu:

Dziękuję bardzo za miły i inspirujący komentarz. Very Happy W jego efekcie w następnym odcinku pojawi się Twój "ulubieniec" Mruga Adam nadal będzie szarpany uczuciami, które dla niego samego będą zaskoczeniem. Biedaczek będzie się bronił, ale Amor już go drasnął. Miłosna choroba zaczęła podstępnie go toczyć. Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 14:17, 15 Sie 2019    Temat postu:

Lubię, kiedy Adasia szarpią uczucia i kiedy Pasikonika szarpią okoliczności Very Happy Czekam niecierpliwie na dalszy ciąg.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 11:02, 16 Sie 2019    Temat postu:

A oto ciąg dalszy opowiadania. Nieco bardziej dynamiczny Mruga


Rozdział 3



Joe Cartwright, nie licząc krótkich przerw, od trzech miesięcy był w podróży. Załatwiał wszystkie sprawy, jakie tylko zlecił mu ojciec, te pilne i te, które mogły poczekać, i to długo poczekać. Prawdę mówiąc stał się mistrzem w wymyślaniu powodów, dla których opuszczał Ponderosę. I dziwne, ale nikt, ani ojciec, ani bracia nie mieli do niego o to pretensji. Powód jego zachowania był wiadomy – żona najstarszego brata. Gdy dowiedział się, że Melinda wyszła za Adama poczuł się zdradzony, a zdrady się nie wybacza. Melinda, kilka lat wcześniej, była jego narzeczoną. Niestety, zerwała zaręczyny, a on przeżył to niezwykle boleśnie. Próbował zastosować starą zasadę: klin klinem, ale każda inna dziewczyna nie mogła równać się z Melindą, ponieważ nią nie była. Joe, podejrzewał, że jednym z powodów dla którego jego małżeństwo z Melindą nie doszło do skutku był właśnie Adam. Trudno było nie zauważyć powłóczystych spojrzeń, jakie dziewczyna mu rzucała. Ten oślizły zdrajca udawał, że nie jest nią zainteresowany, że nic do niej nie czuje, a teraz został jej mężem. Cóż za niesprawiedliwość! Prawdę mówiąc Joe poczuł się tym faktem osobiście dotknięty. Nie chciał i nie mógł patrzeć na tych dwoje udających szczęśliwych małżonków. Wolał pod byle pretekstem opuścić dom. Miał nadzieję, że Adam zrozumie niestosowność całej tej sytuacji i zorganizuje dla siebie i swojej rodziny, jakiś kąt. Tymczasem wielkimi krokami zbliżał się ślub Hossa i Clarissy. Do tego rozpoczynała się budowa domu, który miał być ich gniazdkiem. Joe nie mógł sprawić zawodu ulubionemu bratu i dlatego postanowił wrócić do Ponderosy wcześniej niż zamierzał.
Dzień, w którym Mały Joe pojawił się w Virginia City był ciepły i pogodny. Dopiero, co minęło południe, a już pierwsi klienci zaczęli zaglądać do saloonów. Na ulicach miasta ruch był jeszcze leniwy. Dopiero wieczorem za sprawą górników z okolicznych kopalni srebra, Virginia City zaczynało tętnić życiem. A było to życie pełne cielesnych uciech, gry w pokera oraz strumieni whiskey i piwa. Joe, od czasu do czasu korzystał z tych uroków życia, ale wiedząc, że jego ojciec nie pochwala takiego zachowania, szybciej postrzeliłby się w stopę niż przyznał do tego.
Joe nie zamierzał tak od razu jechać do domu. Postanowił spędzić dzień lub dwa w hotelu, w Virginia City. Zmęczony podróżą miał przecież prawo odpocząć w ciszy i spokoju bez płaczu dziecka, uszczypliwości najstarszego brata i widoku bratowej. Przed zameldowaniem się w hotelu i zmyciem z siebie podróżnego kurzu postanowił przepłukać gardło whiskey. Przed tym jednak pojechał do stajni starego Freda i tam za dwa dolary powierzył jego opiece zdrożonego wierzchowca. Wierny Cochise też potrzebował wytchnienia, świeżej wody i porcji obroku. Joe wprost ze stajni poszedł do saloonu „Silver dolar”. Zamówił oczywiście whiskey, którą wypił przy barze, a stek i kufel piwa kazał podać sobie do stolika.
• Proszę, proszę, Joe Cartwright! Gdzieś ty się podziewał przyjacielu! - krzyknął na jego widok Doug Nelson. - Siadaj i napij się z nami!
• Dzięki Doug. Ciebie też miło widzieć – Joe uśmiechnął i usiadł przy stoliku, przy którym obok wspomnianego Nelsona siedziało jeszcze dwóch mężczyzn. - Co słychać?
• To ja powinienem cię o to zapytać. Od wielu dni tu nie zaglądasz. Ludzie mówią, że ciągle cię gdzieś nosi.
• Tak się ułożyło. Mamy trochę spraw do załatwienia to tu, to tam. Nic ciekawego. Lepiej powiedzcie, co słychać w mieście?
• Szeryf wciąż ten sam – zażartował Doug.
• A zapomniałeś o bandzie napadającej na farmy? - wtrącił jeden z mężczyzn siedzących przy stoliku.
• O czym on mówi? Jaka banda? - spytał Joe, podczas gdy barman postawił przed nim jedzenie i kufel piwa.
• Banda to dużo powiedziane. Trzech złodziejaszków jeździ po okolicy i kradnie, co się da. To wiadro, to kurę, to jajka. Walshom, tym spod lasu, jak się jedzie na Reno wyprowadzili cielną krowę. Nastraszyli dzieciaki Sullivanów, a Margo White omal nie wpadła do studni, gdy wyrwali jej wiadro.
• Pojawili się w mieście?
• Raz i to zanim rozniosło się, że terroryzują okolicę.
• A, co na to szeryf Coffee?
• A, co on może? Tu w mieście ma wystarczająco dużo roboty – rzekł Doug.
• No, a jego zastępca?
• Widać, że dawno nie byłeś w Virginia City. Od miesiąca posada zastępcy szeryfa jest wolna i jakoś nikt nie jest nią zainteresowany. Chyba, że ty, Cartwright. Nadałbyś się! Co nie chłopaki? - tu Nelson zwrócił się do swoich towarzyszy, a oni zgodnie skinęli głowami. - No, widzisz, wszyscy byliby za tobą.
• Dziękuję, ale nie jestem zainteresowany – odparł Joe. - Na ranczo mamy wystarczająco dużo pracy.
• Twój ojciec i bracia świetnie dają sobie radę, a ty tu naprawdę byś się przydał. Szeryf Coffee z otwartymi ramionami przyjąłby takiego zastępcę.
• Nie, to nie dla mnie – odparł Joe, kręcąc głową.
• To może przyłączysz się do patrolu obywatelskiego?
• Patrolu?
• A tak. Wiesz, Joe dopóki tych trzech wyciągało jajka kurom spod tyłków, to może i nie było to takie groźne, ale teraz zupełnie się rozzuchwalili. Nie możemy czekać, aż komuś stanie się krzywda, aż ktoś zginie. Mamy za sobą radę miejską, sędziego i szeryfa. Uformowały się trzy grupy, ale to wszystko mało. Sam wiesz, jak rozległy obszar mamy do przeczesania. Pełno w nim zakamarków, rozpadlin, jam, w których mogą się ukryć, przyczaić. Im będzie nas więcej tym lepiej, dlatego każdy kto chce pomóc jest mile widziany. Joe, liczymy na ciebie. Oni mogą ukrywać się wszędzie, nawet w waszej Ponderosie. To jak? Przyłączysz się do nas?
• Widzę, że nie mam wyjścia. Kiedy zaczynamy?
• Jutro – rzekł Doug. - Zbieramy się przed biurem szeryfa o szóstej rano.
• Dobrze. Co prawda miałem inne plany, ale mogą poczekać. Na pewno będę. Muszę tylko pokazać się w domu. Sami rozumiecie. - Joe uśmiechnął się
• No, jasne. Przy okazji mógłbyś powiedzieć swojemu ojcu i braciom, żeby byli czujni. Ci złodzieje, jak na razie nie atakują dużych posiadłości, ale sam wiesz, licho nie śpi.
• Pewnie, że powiem. Uprzedzę też naszych pracowników. Będą mieć oczy dookoła głowy.
• Doskonale – Nelson z akceptacją skinął głową. - A teraz opowiedz nam, jakie są panienki w Reno?
• Doug, ty babiarzu – Joe parsknął śmiechem, a razem z nim koledzy Nelsona. - Są takie, jak nasze dziewczyny. No, może trochę odważniejsze w…
• … okazywaniu uczuć? - Dougowi aż zaświeciły się oczy.
• Nie, w wyciąganiu forsy od takich, jak ty.

***

• Zdaje się, że skończyłyśmy. Nawet całkiem sprawnie poszło nam to sprzątanie. – Pani Olsen wytarła dłonie w gruby, szary fartuch, który miała na sobie. Potem wzięła się pod boki i z satysfakcją rozejrzała się wokół. Dom Johnny’go i Ann lśnił czystością. - Mogą wracać choćby dzisiaj – dodała.
• To prawda – Melinda Cartwright zmęczona, ale zadowolona uśmiechnęła się do pani Olsen. - Pozostanie tylko przygotować poczęstunek na powitanie, ale tym zajmie się Hop Sing, a ja upiekę ciasto czekoladowe. Mały Tobias bardzo je lubi.
• Słodki z niego chłopczyk i tyle już przeszedł. Jak pomyślę, że własny ojciec wyrządził mu taką krzywdę, to nie mogę uwierzyć – Pani Olsen ciężko westchnęła i splotła dłonie na podołku.
• Ma pani rację, ale dzięki Bogu Toby jest bezpieczny i mam nadzieję, że John i Ann zechcą zostać jego przybranymi rodzicami. Wiem, że cała trójka bardzo się polubiła, a to dobrze rokuje na przyszłość.
• I oby tak było – rzekła kobieta. - To może teraz pójdę na górę pomóc Clarissie, choć prawdę mówiąc wypadałoby jeszcze uporządkować obejście, ale na to chyba nie starczy nam czasu. Zdaje się, że Lightly’wowie wracają w poniedziałek.
• Tak, ale tym nie musimy się martwić. Jutro Adam weźmie kilku pracowników z Ponderosy i zrobią porządek.
• To świetnie. – Pani Olsen ucieszyła się. Po czym spojrzawszy na schody prowadzące na pięterko, ściszając głos powiedziała: - Pani Cartwright, muszę pani coś powiedzieć.
• Słucham.
• Z pani to jednak dobra kobieta i wcale nie zadziera pani nosa. Gdy pan Adam powiedział, że mamy razem sprzątać dom Lightly’wów, to pomyślałam, że będzie pani, proszę wybaczyć, niczym nadzorca najemników. Nie spodziewałam się, że będziemy pracować, jak równy z równym. Z panną Clarissą owszem, ale z panią… no, no – pani Olsen z uznaniem pokręciła głową – to dla mnie zaskoczenie.
• A to dlaczego? - spytała zaintrygowana Melinda. - Przez kilka lat prowadziłam ojcu dom. Sprzątałam, gotowałam. Robiłam to wszystko, co inne, normalne kobiety.
• No, tak, ale wszyscy mówią, że pani wynosi się nad innych, że jest niemiła i odpychająca. Miała pani podobno powiedzieć, że pani Ponderosy jest jedna i dla panny Clarissy nie ma w niej miejsca. W Virginia City mówi się też, że skoro pan Adam będąc prawie po słowie z inną, ożenił się z panią to musiała pani rzucić na niego urok.
• Ja? Urok? - Melinda nie wierzyła własnym uszom. - Pani Olsen, co też pani opowiada?
• Ludzie tak mówią – kobieta wzruszyła ramionami.
• A pani w to uwierzyła? Przecież chyba trochę mnie pani poznała. Czy kiedykolwiek byłam dla pani niemiła? Dla kogokolwiek?
• No, nie – odparła niepewnie kobieta.
• Ale dała pani posłuch plotkom – rzekła Melinda i spoglądając w kierunku schodów dodała: - i nie tylko pani.
• Przepraszam. Jestem taka głupia. Jak mogłam uwierzyć tym plotkarom z Virginia City. Bardzo przepraszam, pani Cartwright. Nawet tak sobie pomyślałam, że ktoś, kto kocha dziecko tak bardzo, jak pani nie może być zły. Ale pani Braun przekonywała mnie, że to wszystko wie z pewnego źródła.
• O ile się nie mylę to pani Braun, jest żoną właściciela największego sklepu w Virginia City.
• Owszem i największą plotkarą w mieście. Jej córka przyjaźni się z Dellą Jenkins. Nie zdziwiłabym się, gdyby to one rozsiewały te straszne pomówienia. Jedna warta drugiej.
• A kimże to jest pani Jenkins? - spytała zaintrygowana Melinda.
• To pani nie wie? - pani Olsen całą sobą wyrażała zdziwienie w czystej postaci. - Przede wszystkim to nie pani, a panna Jenkins. Poza tym to właśnie ona miała wżenić się w rodzinę Cartwrightów.
• Była narzeczoną Adama?
• Nie zdążyła, bo tuż przed ich zaręczynami pan Adam wyjechał do San Francisco i wkrótce potem przywiózł do Ponderosy maleńką Kathy. Mówiło się, że to jego dziecko i nikt nie dawał wiary, że to córka jego kuzyna. Którejś niedzieli po nabożeństwie Della zwymyślała Adama od najgorszych. Mówiła straszne rzeczy. Nawet Kathy się dostało. Ludzie mówili, że Adam chciał się z nią ożenić, ale ona powiedziała mu, że nie ma zamiaru wychowywać czyjegoś bękarta. Po tym wszystkim wyjechała na Wschodnie Wybrzeże. Podobno uczyła się w college’u, ale kto tam ją wie – zakończyła pani Olsen wzruszając ramionami.
• To teraz wszystko układa się w logiczną całość. Zastanawiałam się dlaczego ludzie traktują mnie, jak zadżumioną. Teraz już wiem.
• Przykro mi, że uwierzyłam w te głupoty. Mówi się, że najlepiej poznaje się człowieka przy pracy. Della Jenkins nigdy nie zhańbiłaby się sprzątaniem i to nie swojego domu. Jest pani dobrym, serdecznym człowiekiem, pani Cartwright. Zawsze może pani na mnie liczyć.
• Dziękuję. Dobrze wiedzieć, że choć jedna osoba zdobyła się na szczerość w stosunku do mnie.
• Inni też się do pani przekonają – zapewniła pani Olsen. – To tylko kwestia czasu.
• Pokój Toby’ego jest już gotowy – doszedł je z góry głos Clarissy. Dziewczyna szybko zbiegła po schodach i wyminąwszy kobiety poszła prosto do kuchni. Tam stanęła przy oknie i przymknęła powieki spod których zaczęły płynąć łzy. Tymczasem w salonie obok, pani Olsen i Melinda pozamykały okna. Wszystko było gotowe na powrót Johnny’ego, Ann i ich wychowanka. Pozostało tylko w dzień ich przyjazdu przynieść kwiaty i uzupełnić spiżarnię. Pani Olsen, upewniwszy się, że już nie będzie potrzebna pożegnała się i ruszyła pieszo do niedaleko położonego domu. Dochodziła trzecia po południu. Gdy pomyślała o mężu, przyśpieszyła kroku. Pan Olsen był wyrozumiałym mężczyzną, ale głodny stawał się zrzędliwy, a tego u niego wręcz nie znosiła. Szła więc szybko poboczem traktu prowadzącego z Virginia City. Naraz usłyszała tętent koni. Zza zakrętu z dużą prędkością wyskoczyli trzej jeźdźcy. Na jej widok krzyknęli niczym kowboje poganiający bydło. Wystraszona kobieta odskoczyła w bok i upadła na kolana, chroniąc się tym samym przed stratowaniem. Kurz wzniecony przez końskie kopyta przesłonił jej wzrok. Z nerw zrobiło jej się słabo. Usiadła na ziemi rozcierając obolałe kolana. Co za łobuzy - mruknęła – że też na takich nie ma kary. Gdy wreszcie wstała i otrzepawszy suknię ruszyła dalej znowu usłyszała tętent konia. Tym razem był to samotny jeździec. Na jej widok zwolnił, aby w chwilę później przystanąć. Pani Olsen przysłoniła dłonią oczy i odetchnęła z ulgą.
• Bogu dzięki, to ty Joe!

***

• Clarisso, pani Olsen poszła już do domu. My też możemy się zbierać. Na dzisiaj to już koniec – rzekła Melinda podchodząc do stojącej przy oknie dziewczyny. - Clarisso… ty płaczesz? Co się stało?
• Słyszałam waszą rozmowę. Twoją i pani Olsen - odparła drżącym głosem Clarissa. - Ja też uwierzyłam w to, co o tobie mówiono. Uwierzyłam, że nie pozwolisz mi zajmować się Kathy, że będę dla ciebie nikim, bo jestem prostą, niewykształconą dziewczyną. Córka Braunów ostrzegała mnie przed tobą. Powiedziała, że zrobisz wszystko, żeby pozbyć się mnie z Ponderosy. Tak mi wstyd, że jej uwierzyłam. Zrozumiem, jeśli nie zechcesz się do mnie odzywać.
• Co ty wygadujesz? Ja miałabym do ciebie się nie odzywać. Clarisso, szkoda, że od razu nie powiedziałaś mi o wszystkim. A teraz posłuchaj uważnie: staram się szanować wszystkich ludzi i to czy są wykształceni czy nie, nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Ponderosa nie jest moją własnością i nie ja decyduję, kto w niej może mieszkać, a kto nie. Sama nadal czuję się w niej jak niezbyt pożądany gość. Kiedyś już ci mówiłam, że byłabym szczęśliwa, gdybyśmy się zaprzyjaźniły i zdanie nie zmienię.
• Naprawdę, tego chcesz? Chcesz przyjaźnić się z takim nieukiem, jak ja? - chlipnęła Clarissa.
• Tak – odparła Melinda – ale pod jednym warunkiem.
• Jakim? - spytała Clarissa ocierając zapłakane oczy.
• Powiesz mi, jakim to jesteś „nieukiem”.
• Nie umiem czytać, ani pisać. Rodziców nie było stać, żeby posłać mnie do szkoły. Olive, matka Kathy, nauczyła mnie podpisywać się, dodawać i odejmować. Więcej nie zdążyła.
• A ty chciałabyś się uczyć?
• Bardzo, ale przecież nie pójdę teraz do szkoły. Wyobrażasz sobie mnie w ławce z kilkuletnimi dziećmi?
• Raczej nie – zaśmiała się Melinda.
• No, widzisz sama. A ja tak bardzo chciałabym, żeby Hoss był ze mnie dumny, żeby nie wstydził się swojej żony. Wiesz, ja nie powiedziałam mu, że jestem niepiśmienna.
• Nie sądzę, żeby ten fakt wpłynął negatywnie na uczucie, jakim darzy cię Hoss. Powiedzieć mu jednak o tym powinnaś.
• Kiedy się boję… boję i wstydzę.
• Clarisso, nie ma czego. On bardzo cię kocha, a ja chętnie pomogę ci w nauce. Nikt oprócz Hossa nie musi o tym wiedzieć.
• Naprawdę chcesz mi pomóc?
• A, co nie wyraziłam się zbyt jasno?
• Wyraziłaś się i to bardzo jasno – w oczach Clarissy ponownie zakręciły się łzy.
• Tylko mi tu nie płacz – Melinda zrobiła srogą minę, po czym uśmiechnąwszy się serdecznie, powiedziała: - jedźmy do domu. Nie wiem, jak ty, ale ja zrobiłam się bardzo głodna.
• Ja też – przyznała Clarissa i właśnie w tej chwili skrzypnęły drzwi wejściowe. - Chyba ktoś przyszedł.
• Może pani Olsen wróciła. Sprawdzę, a ty przez ten czas pozamykaj tu okna i nie zapomnij o tylnych drzwiach – rzekła Melinda i przeszła do salonu. - Pani Olsen… zaczęła i urwała w pół zdania. Przed nią stało trzech, obcych mężczyzn. Ich zakurzone i przepocone ubrania świadczyły, że od dłuższego czasu byli w drodze. Melinda odruchowo cofnęła się o krok. Czuła, jak paraliżuje ją strach.
• Ty jesteś tu gospodynią, laleczko? - spytał jeden z mężczyzn, taksując ją lubieżnym wzrokiem. - Słyszałaś, o co pytam?
• Ja tu tylko sprzątam – odparła siląc się na spokój.
• Słyszeliście, chłopcy?! - ryknął śmiechem mężczyzna – ona tylko sprząta. My sprzątania nie potrzebujemy, ale jesteśmy spragnieni, bardzo spragnieni – rzekł oblizując spierzchnięte wargi – rozumiesz?
• Zaraz podam panom wody, ale najpierw trzeba ją nabrać ze studni.
• Ze studni, powiadasz – mężczyzna podszedł do Melindy i spojrzał jej głęboko w oczy, po czym katem dłoni uderzył ją w twarz. Z pękniętej wargi popłynęła krew. Melinda krzyknęła i chciała uciec do kuchni, ale mężczyzna chwycił ją za rękę boleśnie wykręcając. - Piękna jesteś, jak diament jakiś, a my jesteśmy spragnieni i wiesz doskonale czego od ciebie chcemy.
• Proszę dajcie mi spokój. Zaraz wróci mój mąż – rzekła próbując wyszarpnąć rękę z uścisku bandziora. Nic to nie dało, a uścisk przybrał na sile. Krzyknęła. A wtedy mężczyzna pchnął ją na podłogę. Poczuła ból w całym ciele. W tej samej chwili do salonu wpadła Clarissa.
• Co tu się dzieje?! Zostaw ją łajdaku! - wrzeszczała ile sił w płucach.
• O mamy, jeszcze jedną laleczkę – stwierdził z radością, mocno przytrzymując próbującą się wyrwać Melindę. - No, co tak stoicie?! Bierzcie ją! - zwrócił się do swoich kamratów – będzie zabawa jak się patrzy. Melinda czując, że za chwilę zemdleje ostatkiem sił krzyknęła:
• Uciekaj, Clarisso! Uciekaj!!!
Teraz wypadki potoczyły się z szybkością spadającego wodospadu. Clarissa niczym smagnięta batem skoczyła z powrotem do kuchni, a stamtąd do tylnych drzwi, których na szczęście nie zdążyła jeszcze zamknąć. Okrążyła dom i zderzyła się z… koniem jednego z bandziorów. Nie wiele myśląc wskoczyła na grzbiet zwierzęcia i z całej siły ścisnęła go łydkami. Koń ruszył, jak wściekły nieomal zrzucając dziewczynę, ale w jakiś zupełnie niewiadomy sposób udało jej się utrzymać w siodle. Była daleko, gdy dwaj mężczyźni wyskoczyli za nią z domu. Jakoś nie mieli ochoty ruszać w pogoń. Przez chwilę postali przy płocie, po czym wrócili do swojego kamrata. Ten zauważywszy ich obecność rzucił przez ramię:
• Uciekła wam, niedojdy!
• Nie było szans, żeby ją dogonić. Wzięła twojego konia, Kyle.
• Co takiego?! Kpicie sobie ze mnie?! Won mi stąd, ale już! - wrzasnął.
• Kyle, co chcesz zrobić? - spytał jeden z mężczyzn.
• Nie twoja sprawa! Zjeżdżaj stąd!
• Kyle, daj spokój! - krzyknął drugi. - Ludzie ci tego nie darują! Zawiśniesz!
• Powiedziałem, won!!! - Kyle prawie nie panował nad głosem, a Melinda korzystając z okazji znowu zaczęła się z nim szarpać. Nawet udało jej się ugryźć go w dłoń. Pod wpływem bólu mężczyzna krzyknął i natychmiast uderzył ją w twarz, po czym pochylił się i brutalnie zaczął całować jej usta. Jego koledzy widząc na co się zanosi, wyszli przed dom. Tymczasem Kyle wisząc nad Melindą zaczął jedną ręką rozpinać spodnie. Naraz znieruchomiał. Zobaczył przypiętą do stanika sukni piękną broszę. Jednym szarpnięciem wyrwał ją z kawałkiem materiału. Uniósł na wysokość oczu i stwierdził: - ładny klejnocik.
• Zostaw, to od męża – wyszeptała Melinda.
• Już ci się nie przyda – zaśmiał się i jednym pociągnięciem rozdarł dół sukni kobiety wraz z halką. Czuł się jak zwycięzca. Pierwotny instynkt dał o sobie znać. - Teraz pokażę ci laleczko, jak bardzo jestem spragniony.
Przeraźliwy krzyk Melindy przeszył powietrze.



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pią 11:03, 16 Sie 2019, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 15:01, 16 Sie 2019    Temat postu:

Zdecydowanie bardziej dynamiczny!
Cytat:
Prawdę mówiąc stał się mistrzem w wymyślaniu powodów, dla których opuszczał Ponderosę. I dziwne, ale nikt, ani ojciec, ani bracia nie mieli do niego o to pretensji.

Czyżby nikt nie tęsknił za Joe?
Cytat:
Gdy dowiedział się, że Melinda wyszła za Adama poczuł się zdradzony, a zdrady się nie wybacza. Melinda, kilka lat wcześniej, była jego narzeczoną. Niestety, zerwała zaręczyny, a on przeżył to niezwykle boleśnie. Próbował zastosować starą zasadę: klin klinem, ale każda inna dziewczyna nie mogła równać się z Melindą, ponieważ nią nie była. Joe, podejrzewał, że jednym z powodów dla którego jego małżeństwo z Melindą nie doszło do skutku był właśnie Adam. Trudno było nie zauważyć powłóczystych spojrzeń, jakie dziewczyna mu rzucała. Ten oślizły zdrajca udawał, że nie jest nią zainteresowany, że nic do niej nie czuje, a teraz został jej mężem. Cóż za niesprawiedliwość! Prawdę mówiąc Joe poczuł się tym faktem osobiście dotknięty.

Biedactwo, jak ona mogła tak z nim postąpić?
Cytat:
Zmęczony podróżą miał przecież prawo odpocząć w ciszy i spokoju bez płaczu dziecka, uszczypliwości najstarszego brata i widoku bratowej.

Jak widać w domu czekały na Joe same nieprzyjemności
Cytat:
- Pani Cartwright, muszę pani coś powiedzieć.
• Słucham.
• Z pani to jednak dobra kobieta i wcale nie zadziera pani nosa. Gdy pan Adam powiedział, że mamy razem sprzątać dom Lightly’wów, to pomyślałam, że będzie pani, proszę wybaczyć, niczym nadzorca najemników. Nie spodziewałam się, że będziemy pracować, jak równy z równym. Z panną Clarissą owszem, ale z panią… no, no – pani Olsen z uznaniem pokręciła głową – to dla mnie zaskoczenie.

A dlaczego to zaskoczenie?
Cytat:
• No, tak, ale wszyscy mówią, że pani wynosi się nad innych, że jest niemiła i odpychająca. Miała pani podobno powiedzieć, że pani Ponderosy jest jedna i dla panny Clarissy nie ma w niej miejsca. W Virginia City mówi się też, że skoro pan Adam będąc prawie po słowie z inną, ożenił się z panią to musiała pani rzucić na niego urok.
• Ja? Urok? - Melinda nie wierzyła własnym uszom. - Pani Olsen, co też pani opowiada?
• Ludzie tak mówią – kobieta wzruszyła ramionami.

Ktoś się bardzo postarał, żeby popsuć opinię Melindzie
Cytat:
Jej córka przyjaźni się z Dellą Jenkins. Nie zdziwiłabym się, gdyby to one rozsiewały te straszne pomówienia. Jedna warta drugiej.
• A kimże to jest pani Jenkins? - spytała zaintrygowana Melinda.
• To pani nie wie? - pani Olsen całą sobą wyrażała zdziwienie w czystej postaci. - Przede wszystkim to nie pani, a panna Jenkins. Poza tym to właśnie ona miała wżenić się w rodzinę Cartwrightów.
• Była narzeczoną Adama?
• Nie zdążyła, bo tuż przed ich zaręczynami pan Adam wyjechał do San Francisco i wkrótce potem przywiózł do Ponderosy maleńką Kathy. Mówiło się, że to jego dziecko i nikt nie dawał wiary, że to córka jego kuzyna. Którejś niedzieli po nabożeństwie Della zwymyślała Adama od najgorszych. Mówiła straszne rzeczy. Nawet Kathy się dostało. Ludzie mówili, że Adam chciał się z nią ożenić, ale ona powiedziała mu, że nie ma zamiaru wychowywać czyjegoś bękarta.

To jadowity język Delii rozsiewał te pomówienia ... i wszystko jasne!
Cytat:
• Słyszałam waszą rozmowę. Twoją i pani Olsen - odparła drżącym głosem Clarissa. - Ja też uwierzyłam w to, co o tobie mówiono. Uwierzyłam, że nie pozwolisz mi zajmować się Kathy, że będę dla ciebie nikim, bo jestem prostą, niewykształconą dziewczyną. Córka Braunów ostrzegała mnie przed tobą. Powiedziała, że zrobisz wszystko, żeby pozbyć się mnie z Ponderosy. Tak mi wstyd, że jej uwierzyłam. Zrozumiem, jeśli nie zechcesz się do mnie odzywać.

No i wyjaśniło się dlaczego Clarissa boczyła się na Melindę
Cytat:
• Ty jesteś tu gospodynią, laleczko? - spytał jeden z mężczyzn, taksując ją lubieżnym wzrokiem. - Słyszałaś, o co pytam?
• Ja tu tylko sprzątam – odparła siląc się na spokój.
• Słyszeliście, chłopcy?! - ryknął śmiechem mężczyzna – ona tylko sprząta. My sprzątania nie potrzebujemy, ale jesteśmy spragnieni, bardzo spragnieni – rzekł oblizując spierzchnięte wargi – rozumiesz?

Oj! Zapowiada się groźnie i kiepsko dla dwóch samotnych kobiet
Cytat:
Teraz wypadki potoczyły się z szybkością spadającego wodospadu. Clarissa niczym smagnięta batem skoczyła z powrotem do kuchni, a stamtąd do tylnych drzwi, których na szczęście nie zdążyła jeszcze zamknąć. Okrążyła dom i zderzyła się z… koniem jednego z bandziorów. Nie wiele myśląc wskoczyła na grzbiet zwierzęcia i z całej siły ścisnęła go łydkami. Koń ruszył, jak wściekły nieomal zrzucając dziewczynę, ale w jakiś zupełnie niewiadomy sposób udało jej się utrzymać w siodle. Była daleko, gdy dwaj mężczyźni wyskoczyli za nią z domu. Jakoś nie mieli ochoty ruszać w pogoń.

Na szczęście Clarissie dopisał refleks i zdołała uciec tym zbirom
Cytat:
Naraz znieruchomiał. Zobaczył przypiętą do stanika sukni piękną broszę. Jednym szarpnięciem wyrwał ją z kawałkiem materiału. Uniósł na wysokość oczu i stwierdził: - ładny klejnocik.
• Zostaw, to od męża – wyszeptała Melinda.
• Już ci się nie przyda – zaśmiał się i jednym pociągnięciem rozdarł dół sukni kobiety wraz z halką. Czuł się jak zwycięzca. Pierwotny instynkt dał o sobie znać. - Teraz pokażę ci laleczko, jak bardzo jestem spragniony.
Przeraźliwy krzyk Melindy przeszył powietrze.

Zabrał jej prezent ślubny od Adama? Zgroza ... no i ten krzyk Melindy
Kolejny fragment, bardzo dynamiczny. Wyjaśnia się kilka spraw. Już wiem, skąd się wzięła ta rezerwa Clarissy i pani Olsen. Ktoś nieźle obgadał Melindę. Nie ma to jak zemsta byłej narzeczonej ... nigdy nie zawodzi. Ciekawe, co na to Adam? czy w tym przypadku też będzie uważał, że panie powinny to załatwić między sobą? Chociaż z Clarissą już Melinda doszła do porozumienia, bez pomocy męża i szwagra. Joe, wiecznie nadąsany, pełen pretensji do ... no właśnie, jedyna osoba do której powinien mieć pretensję, to matka Melindy. Joe'emu chyba jednak najbardziej dokucza zraniona ambicja, że to nie on, pierwszy amant Wirginia City i okolicy, ale jego skromny starszy brat ożenił się z Melindą. Ciekawe, czy mu ten uraz przejdzie?
Ci trzej jeźdźcy, którzy minęli panią Olsen to zapewne bandyci, którzy napadli na dom. Może pani Olsen ich skojarzy i powie Małemu Joe o niebezpieczeństwie, jakie grozi Melindzie i Clarissie. Może Joe zdąży? Czy będzie chciał ratować bratową? No i najważniejsze, czy zdąży? Zaniepokoił mnie krzyk Melindy. No i co na to Adam, Ben i Hoss? Jak zareagują na napaść na ich kobiety? Szkoda byłoby, jakby ten bandyta zdążył skrzywdzić Melindę ... Dziewczyna sobie na to nie zasłużyła ... No właśnie ... co na to autorka? i kiedy? Oby jak najprędzej


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 22:26, 16 Sie 2019    Temat postu:

Serdecznie dziękuję za komentarz. Very Happy Melinda znalazła się w poważnym niebezpieczeństwie. To sytuacja bez wyjścia. Czy tak będzie, okaże się wkrótce.

Della Jenkins nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. To mściwa natura i wszystko może się zdarzyć. Confused

Joe, jak zauważyłaś nadal się dąsa. Ten typ tak ma Mruga i chyba się już nie zmieni. Z Adamem raczej się nie dogada, a i Melindę będzie omijał szerokim łukiem. Confused


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 22:46, 16 Sie 2019    Temat postu:

Trzymam kciuki za Melindę ... żeby wyszła cało ... no, może trochę pobita ... z tej opresji. Nie mogę się doczekać kontynuacji ... tyle pytań, tyle emocji ... knująca intrygi Delia, obrażony na cały świat Joe, Ben miotający się między potomkami, Adam usiłujący dociec istoty swojego jestestwa ...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 17:10, 18 Sie 2019    Temat postu:

Teraz będzie mniej dynamicznie. Mruga


Rozdział 4


Krzyczała z całych sił. Nic więcej nie mogła zrobić. I właśnie ten przerażający, rozpaczliwy krzyk na chwilę sparaliżował Kyle’a. Nigdy dotąd nie słyszał tak wrzeszczącej kobiety i musiał przyznać, że niezmiernie go to podnieciło.
• Wrzeszcz, suko i tak ci nikt nie pomoże – zaśmiał się szyderczo i pochylił się nad Melindą przywierając ustami do jej ust. Na chwilę przestał, napawając się przerażeniem, jakie malowało się na twarzy kobiety. Wpatrując się w nią złymi, zwężonymi oczami powiedział: - wszystkie jesteście takie same. Bronicie się, a potem wam się podoba. No powiedz, podoba ci się?
• Proszę nie rób mi krzywdy – załkała. I wtedy ktoś otworzył gwałtownie drzwi. Kyle nie zdążył zareagować. Silne szarpnięcie uniosło go w górę, a potem potężny cios w szczękę zwalił z nóg. Próbował się podnieść, ale kolejne uderzenie, tym razem w kark zupełnie go obezwładniło. W ostatnim przebłysku świadomości zauważył mężczyznę w zielonej kurtce, który coś krzyczał. Dlaczego on wrzeszczy? - pomyślał i całym ciężarem ciała zwalił się na podłogę. Tymczasem Melinda patrzyła na to wszystko oczami rozszerzonymi strachem. Wreszcie emocje wzięły górę i... zemdlała. Podczas gdy jej wybawiciel krępował Kyle’owi ręce, do domu Lightly’wów wpadło jeszcze dwóch mężczyzn z bronią gotową do strzału. Jeden z nich zorientowawszy się w sytuacji stanął w progu drzwi, drugi podbiegł do leżącej bez ruchu kobiety. Przyklęknął na kolano i pochylił się nad nią. Delikatnie odgarnął włosy z jej twarzy. Jęknął gdy zobaczył rozciętą wargę i podpuchnięte oko. Na włosach tuż nad prawym uchem widać było krew. Szybko przyłożył palce do jej szyi, a wyczuwszy puls odetchnął z ulgą. Wtedy też usłyszał rzucone mu pytanie:
• Adamie, co z nią?
• Żyje. Zemdlała – odparł i uniósł ją ostrożnie z podłogi, podpierając jej plecy. Czując na sobie czyjeś dłonie Melinda krzyknęła i próbowała je odepchnąć: - Melindo, to ja, Adam. Już nic ci nie grozi. Spokojnie.
• Adam - spojrzała na niego półprzytomnie. - Adam – powtórzyła i rozpłakała się. On przytulił ją do siebie i wyjąwszy z kieszeni kurtki chustkę, delikatnie otarł jej twarz z krwi i łez.
• Melindo, otwórz oczy! Słyszysz mnie?!
• Tak – wyszeptała niemal bezgłośnie.
• Czy… czy on ci coś zrobił? Czy cię skrzywdził? Czy… - słowa nie chciały mu przejść przez gardło.
• Nie, ale gdyby nie Joe, to... – zaszlochała tuląc twarz do jego piersi.
• Już dobrze. Jesteś bezpieczna. Zaraz cię stąd zabiorę – powiedział, po czym zdjął kurtkę i okrył jej nagie, posiniaczone ramiona.
• Adamie, a co z Clarissą?
• Nie martw się. Nic jej nie jest. To ona nas powiadomiła. Akurat wracaliśmy z Hossem do domu.
• Bałam się, tak bardzo się bałam, że i jej coś zrobią – powiedziała i łzy zakręciły się jej w oczach. Słowa te usłyszał Hoss stojący wciąż w progu i obserwujący podwórze. Tym jednym zdaniem Melinda zyskała prawdziwego przyjaciela na całe życie.
• Adamie...
• Co takiego?
• On – wskazała Kyle’a z obrzydzeniem – zabrał mi broszkę, prezent ślubny od ciebie.
• Joe, obszukaj tego łajdaka. Powinien mieć przy sobie broszkę Melindy.
• Czekaj, pomogę ci – zaofiarował się Hoss,
• Przekręć go na wznak – polecił Joe. - O, tak.
• Co za śmierdziel – Hoss wykrzywił usta z odrazą, obszukując kieszenie nieprzytomnego Kyla. - Nieźle mu przyłożyłeś – dodał z uznaniem.
• Uczyłem się u najlepszych – odparł nieco chełpliwie Joe.
• To znaczy u mnie. – Rzekł Hoss i triumfalnie uniósł dłoń ku górze mówiąc: - mam. Zobacz wyrwał broszkę z kawałkiem sukni.
• To sukinsyn – wycedził przez zęby Joe.
• Gdyby zrobił coś Clarissie, zatłukłbym go. - Łagodna twarz Hossa zmieniła się nie do poznania. Po chwili podszedł do Melindy podtrzymywanej przez Adama i łagodnie powiedział: - proszę, Melindo twoja broszka.
• Dziękuję – rzekła wzruszona. – A, co z tamtymi?
• O kim mówisz? - spytał niespokojnie Adam.
• Było ich trzech…
• Nikogo nie widzieliśmy, a ty Joe?
• Ja też nie. Musieli uciec wcześniej – odparł Joseph podchodząc do Adama i jego żony. - Czy oni też chcieli wyrządzić ci krzywdę?
• Nie. Jeden z nich próbował mu tłumaczyć, żeby dał mi spokój. On ich wyśmiał i wtedy wyszli.
• Są tak samo winni, jak on – zawyrokował Adam – i trzeba ich odszukać. Muszą ponieść karę.
• Nie tylko to mają na sumieniu – rzekł Joe. - Kradzieże, rozboje to ich specjalność. W Virginia City powstały już patrole obywatelskie. Dołączyłem do nich. Zaręczam wam, że ich złapiemy.
• A ty, Joe skąd się tu właściwie wziąłeś? - spytał Adam.
• To zasługa pani Olsen. Gdyby nie jej wypadek pojechałbym prosto do domu.
• Pani Olsen miała wypadek?
• Tak, ale niegroźny. Później wam opowiem – odparł Joe, a słysząc głosy dobiegające z podwórza rzekł: - zdaje się, że ojciec i Clarissa przyjechali. Hoss, pomożesz mi odstawić tego łobuza do szeryfa Coffee.
• Jasne. Choćby zaraz.
• Joe – Adam przywołał brata ruchem głowy – najpierw jedź po doktora Martina. Chcę, żeby zbadał Melindę.
• No, dobrze, a co z tym…
• Nie martw się. Jedź – rzekł Hoss. - Dam sobie radę. Najwyżej wezmę do pomocy, któregoś z naszych pracowników.
• Melindo! - Clarissa na widok poranionej kobiety przystanęła w progu. Tuż za nią stał Ben, który z niepokojem spoglądał na synową - Co z tobą?
• Już dobrze. Joe mnie uratował.
• Bogu dzięki. Tak bardzo się bałam - rzekła podchodząc bliżej. - Och, Melindo twoja twarz… co on ci zrobił? Melindo?
• Clarisso, możesz przynieść trochę zimnej wody i jakąś ściereczkę – poprosił Adam widząc, że dziewczyna zaraz wpadnie w histerię. - Trzeba, jak najszybciej zrobić okłady.
• Oczywiście, już biegnę.
• Tato – Adam spojrzał na Bena – przyprowadziłeś wóz?
• Tak. Pomyślałem, że się przyda.
• Dobrze zrobiłeś – rzekł Adam, a zwracając się do Melindy spytał: - dasz radę wstać?
• Dam – odparła cicho i wsparta na jego ramieniu uniosła się w górę. Nie mogła jednak ustać na nogach. Adam, widząc to natychmiast wziął ją na ręce i ruszył do wyjścia. Gdy przechodzili obok odzyskującego przytomność Kyle’a, Melinda jęknęła i ukryła twarz na ramieniu męża.
• Spokojnie. On ci już nic nie zrobi – rzekł przytuliwszy ją mocno do siebie.

***

Adam nerwowym krokiem przemierzał salon w Ponderosie wzdłuż i wszerz. Wreszcie stanął na wprost schodów prowadzących na piętro. Miał wielką ochotę zajrzeć do swojego pokoju, gdzie umieścił Melindę i gdzie właśnie teraz badał ją, i opatrywał doktor Martin. Czekanie nigdy nie było jego mocną stroną. Tak było i teraz. Czuł się odpowiedzialny za Melindę i bardzo się o nią martwił.
• Co, on tam tak długo robi? - z niecierpliwością zaczął stukać palcami w poręcz schodów.
• Adamie uspokój się. Doktor Martin wie co robi – powiedział Ben siedzący w fotelu przy kominku.
• Ale dlaczego to tak długo trwa?
• Jak zejdzie na dół, to go zapytasz – odparł z sarkazmem Ben.
• No, wiesz tato – oburzył się Adam i usiadł na kanapie.
• Bardzo się przejąłeś. Czyżby twój stosunek do Melindy uległ zmianie?
• O co ci chodzi? To moja żona. I naturalnym jest, że po tym, co się jej przytrafiło denerwuję się. Ty byś zareagował inaczej?
• Oczywiście, że nie. Pomyślałem tylko, że może więcej ci na niej zależy niż jeszcze trzy miesiące temu.
• Nie rozumiem, do czego zmierzasz?
• Nie rozumiesz? Jakoś trudno mi w to uwierzyć – odparł Ben.
• Nie mam ci nic do powiedzenia.
• Skoro tak twierdzisz – Ben wzruszył ramionami.
• Tak właśnie twierdzę i skończmy na tym – burknął wyraźnie zły Adam.
• Dobrze, pomówmy zatem o czymś innym.
• Na przykład o czym?
• O postępach prac na budowie domu Hossa.
• Nie wierzę – Adam bliski wybuchu wstał z kanapy. - W takiej chwili mój ojciec chce rozmawiać o budowie domu.
• Jednak ci na niej zależy. W przeciwnym razie, aż tak byś się nie wściekał.
• Tato…
• O, jest i doktor Martin – rzekł Ben i wstał z fotela na widok schodzącego po schodach lekarza.
• I, co doktorze? Ja ona się czuje? - Adam zastąpił Martinowi drogę.
• Nie jest źle. Przede wszystkim, nie zrobił jej krzywdy… wiesz, o czym mówię.
• Tak – Adam z trudem przełknął ślinę.
• Jest posiniaczona i obolała. Nad prawym uchem ma rozciętą głowę. Założyłem trzy szwy. Ma też skręconą lewą rękę w nadgarstku i pęknięte dwa żebra. To pewnie efekt szarpaniny. Dłoń usztywniłem. Róbcie jej zimne okłady. Podałem jej też laudanum. To uśmierzy ból i pozwoli jej zasnąć. W nocy powinieneś przy niej czuwać. To dzielna kobieta, ale teraz potrzebuje dużo troski i czułości. To, co ją spotkało odbiło się na jej psychice. Jest bardzo wystraszona i zdezorientowana. Przez najbliższe dni nie powinna być sama. Stale powinien ktoś przy niej czuwać.
• Oczywiście. Nie zostawię jej samej.
• To świetnie. Jutro do was zajrzę. I uważajcie z laudanum. Następną dawkę można podać za dwanaście godzin. To, wbrew temu, co się mówi silnie uzależniający lek.
• Będę pamiętał – zapewnił Adam. - Mogę do niej iść?
• A, tak, tak. Czeka na ciebie.
• Dziękuję, doktorze – rzucił i wyminąwszy go wbiegł na schody.
• Ludzie mówią, że to małżeństwo z rozsądku – rzekł Martin spoglądając za Adamem pokonującym po dwa stopnie naraz.
• Ludzie się mylą. – Odparł Ben i dodał: - zapraszam na kieliszek wina.

***

• Jak się czujesz? - spytał Adam siadając ostrożnie na brzegu łóżka.
• Całkiem nieźle – odparła próbując się uśmiechnąć.
• Doktor powiedział, że wszystko będzie dobrze.
• Tak. Wspaniały z niego lekarz. Adamie...
• Słucham.
• Możesz mnie przytulić?
• Oczywiście – przysunął się bliżej i objął ją ramionami. Miał wrażenie, że trzyma w objęciach małe, przerażone dziecko. Zrobiło mu się jej żal i powiedział: - tak mi przykro, że ciebie to spotkało. Gdybym wiedział… gdybym mógł przewidzieć.
• Proszę, nie rób sobie wyrzutów. Tego nie zniosę. Nikt nie mógł przewidzieć, że… - westchnęła ciężko i wyswobodziwszy się z mężowskich objęć powiedziała: - wybacz, ale jestem taka zmęczona. Odprowadź mnie do mojego pokoju.
• Zostaniesz tu – odparł.
• Ale to jest twój pokój.
• Ja przeniosę się do gościnnego.
• A, co z Kathy?
• Z nią będzie spała Clarissa. Przez kilka dni, zanim nie wydobrzejesz zajmie się małą.
• Ale mnie nic nie jest.
• Skręcona ręka, pęknięte żebra, pełno sińców. Doprawdy, nic ci nie jest. Zostaniesz tu i nie chcę słyszeć słowa sprzeciwu. Czy to jasne, pani Cartwright?
• No, może faktycznie dzisiaj odpocznę sobie – odparła mile zaskoczona tą jego nieco szorstką troską.
• Będziesz odpoczywała, tak długo, aż doktor Martin pozwoli ci wrócić do codziennych obowiązków.
• Dobrze, Adamie. Będzie tak, jak sobie życzysz.
• Grzeczna dziewczynka – rzekł z uśmiechem. - A teraz połóż się i spróbuj zasnąć.
• Posiedzisz przy mnie?
• Posiedzę – odparł i pogładził jej dłoń.



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Nie 17:14, 18 Sie 2019, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 19:58, 18 Sie 2019    Temat postu:

Cytat:
I wtedy ktoś otworzył gwałtownie drzwi. Kyle nie zdążył zareagować. Silne szarpnięcie uniosło go w górę, a potem potężny cios w szczękę zwalił z nóg. Próbował się podnieść, ale kolejne uderzenie, tym razem w kark zupełnie go obezwładniło. W ostatnim przebłysku świadomości zauważył mężczyznę w zielonej kurtce, który coś krzyczał. Dlaczego on wrzeszczy? - pomyślał i całym ciężarem ciała zwalił się na podłogę.

W samą porę! Ktoś miał dobre wejście
Cytat:
• Adam - spojrzała na niego półprzytomnie. - Adam – powtórzyła i rozpłakała się. On przytulił ją do siebie i wyjąwszy z kieszeni kurtki chustkę, delikatnie otarł jej twarz z krwi i łez.
• Melindo, otwórz oczy! Słyszysz mnie?!
• Tak – wyszeptała niemal bezgłośnie.

Bardzo wzruszająca scena
Cytat:
• Adamie, a co z Clarissą?
• Nie martw się. Nic jej nie jest. To ona nas powiadomiła. Akurat wracaliśmy z Hossem do domu.
• Bałam się, tak bardzo się bałam, że i jej coś zrobią – powiedziała i łzy zakręciły się jej w oczach. Słowa te usłyszał Hoss stojący wciąż w progu i obserwujący podwórze. Tym jednym zdaniem Melinda zyskała prawdziwego przyjaciela na całe życie.

Tak, z pewnością Hoss to zapamięta. On ma złote serce i na pewno Melinda w przyszłości może na niego liczyć
Cytat:
• Adamie...
• Co takiego?
• On – wskazała Kyle’a z obrzydzeniem – zabrał mi broszkę, prezent ślubny od ciebie.
• Joe, obszukaj tego łajdaka. Powinien mieć przy sobie broszkę Melindy.
• Czekaj, pomogę ci – zaofiarował się Hoss,
• Przekręć go na wznak – polecił Joe. - O, tak.
• Co za śmierdziel – Hoss wykrzywił usta z odrazą, obszukując kieszenie nieprzytomnego Kyla. - Nieźle mu przyłożyłeś – dodał z uznaniem.
• Uczyłem się u najlepszych – odparł nieco chełpliwie Joe.
• To znaczy u mnie. – Rzekł Hoss i triumfalnie uniósł dłoń ku górze mówiąc: - mam. Zobacz wyrwał broszkę z kawałkiem sukni.

Ta broszka wiele znaczyła dla Melindy. Swoją drogą Pasikonik miał niezły cios
Cytat:
• Ja też nie. Musieli uciec wcześniej – odparł Joseph podchodząc do Adama i jego żony. - Czy oni też chcieli wyrządzić ci krzywdę?
• Nie. Jeden z nich próbował mu tłumaczyć, żeby dał mi spokój. On ich wyśmiał i wtedy wyszli.
• Są tak samo winni, jak on – zawyrokował Adam – i trzeba ich odszukać. Muszą ponieść karę.
• Nie tylko to mają na sumieniu – rzekł Joe. - Kradzieże, rozboje to ich specjalność. W Virginia City powstały już patrole obywatelskie. Dołączyłem do nich. Zaręczam wam, że ich złapiemy.

Adam, jaki mściwy ... to znaczy łaknący sprawiedliwościjednak ta trójka przestępców powinna ponieść niejednakową karę. Dwóch tylko kradło i rabowało - za to powinni odpowiedzieć, trzeci natomiast za rabunek, kradzież i próbę gwałtu ... może zabójstwa?
Cytat:
Adam nerwowym krokiem przemierzał salon w Ponderosie wzdłuż i wszerz. Wreszcie stanął na wprost schodów prowadzących na piętro. Miał wielką ochotę zajrzeć do swojego pokoju, gdzie umieścił Melindę i gdzie właśnie teraz badał ją, i opatrywał doktor Martin. Czekanie nigdy nie było jego mocną stroną. Tak było i teraz. Czuł się odpowiedzialny za Melindę i bardzo się o nią martwił.

Och! Odrobina zmartwienia mu nie zaszkodzi
Cytat:
• Ale dlaczego to tak długo trwa?
• Jak zejdzie na dół, to go zapytasz – odparł z sarkazmem Ben.
• No, wiesz tato – oburzył się Adam i usiadł na kanapie.
• Bardzo się przejąłeś. Czyżby twój stosunek do Melindy uległ zmianie?
• O co ci chodzi? To moja żona. I naturalnym jest, że po tym, co się jej przytrafiło denerwuję się. Ty byś zareagował inaczej?
• Oczywiście, że nie. Pomyślałem tylko, że może więcej ci na niej zależy niż jeszcze trzy miesiące temu.
• Nie rozumiem, do czego zmierzasz?
• Nie rozumiesz? Jakoś trudno mi w to uwierzyć – odparł Ben.
• Nie mam ci nic do powiedzenia.
• Skoro tak twierdzisz – Ben wzruszył ramionami.
• Tak właśnie twierdzę i skończmy na tym – burknął wyraźnie zły Adam.

Adaś za nic nie chce się przyznać do zmiany, zapiera się niczym żaba błota a Ben ma ubaw.
Cytat:
Czeka na ciebie.
• Dziękuję, doktorze – rzucił i wyminąwszy go wbiegł na schody.
• Ludzie mówią, że to małżeństwo z rozsądku – rzekł Martin spoglądając za Adamem pokonującym po dwa stopnie naraz.
• Ludzie się mylą. – Odparł Ben i dodał: - zapraszam na kieliszek wina.

Jasne, że się mylą
Cytat:
• Proszę, nie rób sobie wyrzutów. Tego nie zniosę. Nikt nie mógł przewidzieć, że… - westchnęła ciężko i wyswobodziwszy się z mężowskich objęć powiedziała: - wybacz, ale jestem taka zmęczona. Odprowadź mnie do mojego pokoju.
• Zostaniesz tu – odparł.
• Ale to jest twój pokój.
• Ja przeniosę się do gościnnego.
• A, co z Kathy?
• Z nią będzie spała Clarissa. Przez kilka dni, zanim nie wydobrzejesz zajmie się małą.

Jak to ... do gościnnego? A przecież całą noc ktoś miał czuwać przy Melindzie? A przynajmniej to obiecywał doktorowi
Cytat:
• Ale mnie nic nie jest.
• Skręcona ręka, pęknięte żebra, pełno sińców. Doprawdy, nic ci nie jest. Zostaniesz tu i nie chcę słyszeć słowa sprzeciwu. Czy to jasne, pani Cartwright?
• No, może faktycznie dzisiaj odpocznę sobie – odparła mile zaskoczona tą jego nieco szorstką troską.
• Będziesz odpoczywała, tak długo, aż doktor Martin pozwoli ci wrócić do codziennych obowiązków.
• Dobrze, Adamie. Będzie tak, jak sobie życzysz.
• Grzeczna dziewczynka – rzekł z uśmiechem. - A teraz połóż się i spróbuj zasnąć.
• Posiedzisz przy mnie?
• Posiedzę – odparł i pogładził jej dłoń.

No proszę - ujawnił się tyran domowy ... ale Melindzie chyba to się podoba, wszak to z troski o nią

Ufff! Na szczęście pomoc nadeszła w samą porę. Pomyśleć, że to Joe stał się wybawcą Melindy. Cóż, Cartwrightowie zawsze pomagali słabszym i kobietom w tarapatach, to i Joe musiałZresztą nieważne jakie motywy nim kierowały, istotne jest to, że uratował Melindę przed gwałtem, silniejszym pobiciem? Może śmiercią, bo ten opryszek nienawidził kobiet. Hoss jest bardzo wdzięczny za dobre słowa o Clarissie, Ben ... można rzec rozbawiony postawą Adama, a Adam ... zatroskany, zdezorientowany, przejęty i ... nie dowierzający swojej przemianie. Jakoś też mi się nie chce wierzyć, że da się "eksmitować" ze swojego pokoju. Raczej zamieszka w nim razem ze swoją żoną, co jest normalne w tej i w każdej sytuacji. Myślę, że Melindy to by nie zmartwiło. Bardzo ciekawy i rodzinny odcinek. Bracia Cartwright znów razem działają. Nawet Joe, choć miał żal do, i o Melindę pospieszył jej z pomocą. Hoss i Clarissa już się przekonali do nowego członka rodziny, Ben również ... ale ... nigdy nie wiadomo, co będzie dalej? Trochę wrednych ludzi pozostało. Joe też, kiedy minęło zagrożenie, może nadal dąsać się i boczyć. Zobaczymy. Oby jak najprędzej.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Nie 20:02, 18 Sie 2019, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 20:44, 18 Sie 2019    Temat postu:

Dziękuję za przeczytanie kolejnego fragmentu i ciekawy komentarz. Very Happy Do Adasia na razie nie dociera, że jego uczucia do żony zaczynają obierać inny kurs. Trochę to musi jednak potrwać, bo ten nasz ulubieniec w relacjach damsko-męskich jest gapowaty.
Pasikonik, pomijając, że ciągle ma muchy w nosie, niesienie pomocy słabszym ma we krwi. Nic więc dziwnego, że rzucił się na pomoc Melindzie. Mimo, że wciąż ma pretensje do Adama i jego pięknej żony, nie mógł postąpić inaczej.
Najlepiej z tego towarzystwa bawi się oczywiście Ben. Doskonale zna swojego pierworodnego. Kilka razy był świadkiem jego zakochiwania się, to i bezbłędnie postawił diagnozę. Adaś zapadł na miłosną chorobę. Mruga Jeszcze bidula o tym nie wie, ale już wkrótce (taką mam nadzieję) rozpozna pierwsze symptomy tej poważnej choroby. Mruga


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 9:09, 24 Sie 2019    Temat postu:

Rozdział 5

Adam całą noc spędził przy łóżku Melindy. Laudanum, co prawda pozwoliło jej zasnąć, ale nie był to zdrowy sen. Kobieta spała niespokojnie, kilka raz z płaczem budziła się, a wtedy Adam tulił ją do siebie i zapewniał, że wszystko będzie dobrze. Melinda na krótko przysypiała w jego ramionach, po czym z przestrachem otwierała oczy i widać było, że wciąż przeżywa wydarzenia minionego dnia. Wreszcie nad ranem oboje usnęli. Około dziewiątej rano Ben zajrzał do sypialni syna. Adam i Melinda wciąż spali. Na ten widok cicho się wycofał. Potem kazał Hop Singowi przygotować dla nich śniadanie i w pół godziny później zaniósł je na górę. Adam był już na nogach i zdążył się odświeżyć. Melinda z przymkniętymi oczami leżała na łóżku. Wydawało się, że nadal spała. Jednak cicha rozmowa prowadzona przez męża i teścia spowodowała, że na dobre się rozbudziła.
• Dzień dobry, Melindo – powiedział na ten widok Ben. - No, i jak dziś się czujesz?
• Całkiem nieźle. Jeszcze, gdyby moja pamięć zachciała o tym zapomnieć – uśmiechnęła się blado.
• Na wszystko potrzebny jest czas.
• Wiem, ale trudno mi będzie o tym nie myśleć.
• Moja droga, to, co ciebie spotkało jest straszne, ale zapewniam, że człowiek, który chciał tak bardzo cię skrzywdzić...
• Tato, on skrzywdził moją żonę – Adam stanowczo przerwał ojcu – i tylko Małemu Joe zawdzięczamy, że nie posunął się dalej.
• To prawda i za to wszystko zostanie ukarany.
• Miejmy nadzieję – Adam westchnął ciężko – ale póki co, przynajmniej na razie o tym nie rozmawiajmy. To nikomu nie służy, a zwłaszcza Melindzie.
• Masz rację – Ben skinął głową. - Jedzcie śniadanie, bo wystygnie, a jest naprawdę smaczne. Hop Sing postarał się i jak powiedział, te pyszności zrobił specjalnie dla pani Cartwright.
• Proszę mu podziękować – rzekła Melinda i dodała: - jak tylko wstanę zrobię to sama.
• Wszystko mu przekażę. Pójdę już – odparł Ben i w progu sypialni dodał: - Adamie, po śniadaniu chciałbym z tobą porozmawiać.
• Dobrze tato. Zaraz przyjdę – powiedział, a gdy ojciec zamknął za sobą drzwi rzekł do Melindy: - śniadanie wygląda wspaniale. Spróbujmy.
• Może później – odparła - ale ty oczywiście jedz.
• Żeby nabrać sił musisz jeść. Mam ci tego tłumaczyć? A poza tym Hop Sing przygotował to śniadanie specjalnie dla ciebie.
• No, dobrze, ale tylko troszeczkę.
• To na co masz ochotę?
• Bułeczki wyglądają apetycznie.
• Dobry wybór. Hop Sing jest mistrzem w pieczeniu maślanych bułeczek. Z marmoladą? – spytał Adam.
• Poproszę.
• Kawy czy czekolady?
• Czekolady. – Odparła i uśmiechając się nieznacznie dodała: - jesteś dla mnie bardzo miły, ale powinieneś zejść na dół. Ojciec chciał z tobą rozmawiać.
• Chcesz się mnie pozbyć? - Adam spojrzał z powagą na żonę, a potem mrugnął do niej okiem. - Zaraz pójdę, ale najpierw dokończymy śniadanie.
• Jesteś strasznie uparty.
• Bywam uparty, gdy wiem, że mam rację. – Rzekł i robiąc minę psotnego chłopca dodał: - czyli zawsze.
• Jesteś niemożliwy – stwierdziła kręcąc głową.
• Często mi to mówią. No, jedz, jedz.
• Adamie?
• Słucham?
• Mógłbyś zajrzeć do Kathy? Może Clarissa mogła mi ją tu przynieść?
• Oczywiście zajrzę, ale czy nie jesteś zbyt słaba?
• Nie chcę być sama.
• Doktor Martin zalecił ci odpoczynek, a Kathy jest bardzo absorbująca.
• Wiem, ale choć na dwie godzinki – poprosiła, a Adam odmówił ruchem głowy.
• To godzinkę – spojrzała mu prosto w oczy, a on znów bez słów pokręcił głową.
• Może pół?
• Pół i ani minuty dłużej. Czy to jasne?
• Jasne, panie mężu – odparła z poważnym wyrazem twarzy.
• Posłuszeństwo… - zamyślił się na chwilę, po czym klepnąwszy dłonią w kolano rzekł: - to mi się podoba. Dobrze, idę po dziewczyny, a potem porozmawiam z ojcem.
• Czy przed wyjściem z domu zajrzysz do mnie? - spytała z nadzieją.
• A kto ci powiedział, że mam zamiar gdziekolwiek wychodzić?
• A nie masz? Dom Hossa i Clarissy sam się nie zbuduje.
• Dziś zrobię sobie dzień przerwy. I jeśli tylko zechcesz będę ci towarzyszył.
• Będzie mi miło – skinęła lekko głową.


***

• Dzień dobry, wszystkim – rzekł Adam schodząc po schodach. W salonie, oprócz ojca, zastał Hossa i Joe’go, którzy na jego widok przerwali prowadzoną rozmowę. - Chciałeś mnie widzieć, tato. O, co chodzi? To, coś ważnego?
• Owszem. Jak widzisz, twoi bracia wrócili z całonocnych poszukiwań kompanów bandziora, który chciał skrzywdzić Melindę.
• Złapaliście ich? - Adam zwrócił się bezpośrednio do braci.
• My, niestety nie – odparł Hoss – ale inni, tak i tych dwóch siedzi już w areszcie.
• Doskonale.
• Z samego rana był tu Roy Coffee – rzekł Ben.
• Tak wcześnie, a czego chciał?
• Przyjechał, żeby dowiedzieć się, jak się czuje Melinda i czy jeszcze dzisiaj mogłaby złożyć zeznania?
• Dzisiaj? To wykluczone – odparł stanowczo Adam. - Ona jest nadal roztrzęsiona i obolała. Może za dwa dni, o ile doktor Martin uzna to za możliwe. Co w ogóle szeryfowi przyszło do głowy? Czy nie zdaje sobie sprawy z tego przez co przeszła Melinda?
• Nie denerwuj się – rzekł Ben. - Roy przyjechał tylko, żeby zapytać, czy Melinda byłaby w stanie odpowiedzieć na pytania sędziego Logana.
• O ile wiem sędzia jest poza Virginia City.
• Wrócił wczoraj wieczorem do miasta. Roy od razu powiadomił go o napaści na Melindę i złapaniu sprawcy. Sędzia Logan jutro znowu wyjeżdża w teren, na tydzień, może dłużej, dlatego chciałby przesłuchać twoją żonę i zatrzymanych. W przeciwnym razie sprawę trzeba będzie odłożyć.
• A odkładania spraw sędzia Logan nie lubi. Jego dewiza to: załatwić sprawę i mieć ją z głowy – rzekł z ironią Adam.
• Czy ty, aby nie przesadzasz? Logan jest dobrym sędzią.
• A czy ja mówię, że jest złym? Niepokoi mnie jednak ten pośpiech. Melinda nie da rady zeznawać. To za szybko. Mowy nie ma.
• Prędzej czy później będzie musiała stanąć przed sądem.
• Ale nie teraz, na litość boską! Mam ją wrzuć na wóz, jak worek mąki i zawieść do Virginia City, bo sędzia Logan będzie w mieście tylko przez jeden dzień!
• Nie unoś się, Adamie – rzekł Ben. - Nikt nie mówi, że Melinda ma tam jechać. To sędzia Logan, szeryf Coffee i obrońca podejrzanych, Davis przyjadą do Ponderosy, i wysłuchają jej zeznań.
• No, proszę to te szumowiny mają już obrońcę. I to Davisa-sępa. To faktycznie, nie mam co się martwić o Melindę. Davis zrobi z niej winną, a tego łotra przedstawi, jako ofiarę. Poza tym ma z nami na pieńku. Myślisz, że nie wykorzysta okazji, żeby nam dokopać?
• Mnie też to się nie podoba, ale nikt inny nie podjąłby się ich obrony. Wiesz, doskonale, że mają do tego prawo.
• Czasem zastanawiam się, czy niektórym bandziorom takie prawo w ogóle powinno przysługiwać, nie mówiąc już o niektórych prawnikach, którzy prawnikami nie powinni być.
• Nie poznaję cię – westchnął Ben. - Zawsze byłeś praworządny.
• I nadal jestem. W tej materii nic się nie zmieniło. Jednak tak pośpieszne działania mogą tylko zaszkodzić sprawie. Czy nie rozumiesz, tato, że Davis może to wykorzystać na ich korzyść, a ja chcę mieć pewność, że ten, jak mu tam… Kyle...
• Kyle Pike.
• Właśnie. Pike. Poniesie zasłużoną karę i trafi do więzienia.
• Ale, żeby tak było Melinda musi złożyć zeznania.
• I złoży je, ale nie dzisiaj.
• Może jednak mógłbyś to przemyśleć.
• Tato, dlaczego tak ci na tym zależy?! - krzyknął Adam.
• Po pierwsze, nie podnoś głosu. Po drugie, te zeznania Melinda złożyłaby w wąskim kręgu najbardziej zainteresowanych osób. Po trzecie, to chyba byłoby lepsze wyjście niż wezwanie twojej żony przed sąd i opowiadanie o wszystkim, co ją spotkało w obecności połowy miasta.
• Do tego nie dopuszczę – zapewnił Adam. – Ale to nie znaczy, że pozwolę nękać ją w kilkanaście godzin po tak ciężkich przeżyciach. I jeśli oni chcą tu dzisiaj przyjechać, to ja się na to nie zgadzam.
• I to mam im powiedzieć? - w głosie Bena zabrzmiały nutki gniewu.
• Mów, co chcesz, ale Melindę zostaw w spokoju – odparował Adam patrząc ojcu prosto w oczy. Po tych słowach zapadła cisza. Bracia Adama spojrzeli po sobie i opuścili głowy, a Ben ostatkiem sił opanował wybuch. Adam widząc, że sytuacja zrobiła się napięta rzekł: - pójdę teraz do Melindy. Nie spała przez większość nocy. Hoss, wybacz, ale dzisiaj nie pomogę ci na budowie. Muszę zostać z żoną.
• To zrozumiałe. Melinda jest teraz najważniejsza – odparł Hoss. - Gdybym był na twoim miejscu zrobiłbym tak samo.
• Dzięki za wsparcie. Doceniam to – zapewnił Adam i zwróciwszy się do ojca powiedział: - jeśli to wszystko, co chciałeś mi powiedzieć tato, to pójdę już.
• Adamie… - zaczął Ben.
• Adamie, zaczekaj – odezwał się Joe. - Tato, chciał dobrze.
• Wiem i zapewne chcesz mi powiedzieć, że ma rację.
• Mylisz się – powiedział spokojnie Joseph. - Ja również uważam, że Meli… to znaczy twoja żona powinna mieć teraz spokój. Opowiadanie o tym, co ją spotkało i to obcym mężczyznom będzie dla niej koniecznością powtórnego zmierzenia się z okropnymi przeżyciami. Nikt nie ma prawa wymagać tego od niej, ani tym bardziej do tego zmuszać. Decyzję musi podjąć samodzielnie.
• Joe, Adamie nie myślcie sobie, że jestem bezdusznym człowiekiem – rzekł Ben. - Bardzo współczuję Melindzie, ale prędzej czy później będzie musiała złożyć zeznania. W przeciwnym razie Pike może uniknąć kary.
• Tato, doprawdy nie wiem, jak żona Adama miałaby teraz o tym wszystkim opowiadać. Ja długo nie zapomnę tego, co zobaczyłem. Prawdę mówiąc będę pamiętać do końca swych dni. I jeśli moje zeznania wystarczą, aby skazać Pike’a, to nie ma potrzeby jej niepokoić.
• Dobrze, postaram się przekonać sędziego Logana. Może twoje zeznania faktycznie wystarczą – odparł Ben.




Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Sob 9:20, 24 Sie 2019, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 14, 15, 16 ... 28, 29, 30  Następny
Strona 15 z 30

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin