Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Zdrowy rozsądek
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 28, 29, 30  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 12:21, 07 Sty 2020    Temat postu:

Musi cierpieć Wsciekly Tego życzy sobie Suweren, czyli Ewelina Mruga, a i ja chętnie mu podokuczam Very Happy
Tymczasem zapraszam na krótki przerywnik niezbędny do obmyślenia, jakby tu pomęczyć Pasikonika. Very Happy


Rozdział 6

Na następny dzień rano panny Talbot i Daniel wyjechali z Ponderosy i wynajęli pokoje w hotelu, w Virginia City. Tego samego dnia późnym popołudniem Danny odwiedził Adama i poprosił go o rozmowę na osobności. Był wyraźnie przybity. Adam zaproponował więc konną przejażdżkę, uznając, że mały wypad nad Tahoe powinien poprawić humor przyjacielowi.
• Danielu, posłuchaj nie rób sobie żadnych wyrzutów – powiedział Adam, po tym jak Danny po raz kolejny przepraszał go za incydent wywołany przez siostrę narzeczonej. - Po prostu przejdźmy nad tym do porządku. Nie możesz odpowiadać, za wyczyny Melody. Nie obwiniaj się, przyjacielu. Nikt nie mógł przewidzieć, że obie panny zapomną o dobrych manierach. Danny, daj temu spokój. Było, minęło. Zobacz, jak tu jest pięknie. Podziwiaj przyrodę, bo tam w Kalifornii takiej nie macie.
• Masz rację. Takiej nie mamy. I tak balsamicznego powietrza również nie mamy. – Rzekł Daniel i głęboko odetchnąwszy z żalem dodał: - aż nie chce się wyjeżdżać. Miałeś rację, tego widoku z niczym nie można porównać. Tahoe jest takie przejrzyste, a do tego góry i wspaniałe lasy. Chciałoby się tu zamieszkać.
• Nic nie stoi na przeszkodzie. Moja oferta jest wciąż aktualna. – Adam spojrzał spod oka na przyjaciela i po chwili powiedział: - mogę pokazać ci tę ziemię. Zapewniam, że będziesz zachwycony. To pięćset akrów pod skałą z widokiem na dolinę.
• Brzmi świetnie, ale nie chcę jej oglądać, bo przecież i tak jej nie kupię.
• Dlaczego?
• Jeszcze pytasz – Daniel westchnął ciężko. - Wszystko przekreślił popis Melody. Mówiłem ci, że Deidre jest tym wszystkim załamana. Znam ją i wiem, że poczucie winy nie pozwoli jej tu więcej przyjechać. Po co więc mam kupować tu ziemię.
• Na Boga Danielu, ile razy mam ci powtarzać, że nikt z nas nie ma pretensji ani do ciebie, ani do Deidre. Owszem sytuacja jest mało komfortowa, ale nie musieliście wyprowadzać się do hotelu. Pozostał tydzień do waszego wyjazdu. Myślałem, że miło go spędzimy. Obiecałem paniom piknik.
• Naprawdę myślisz, że byłoby miło? Wątpię, a poza tym przyjacielu jutro po południu nieodwołalnie wyjeżdżamy.
• Szkoda – rzekł zmartwiony Adam. - Miałem nadzieję, że nasza czwórka się zaprzyjaźni. Melinda bardzo polubiła Deidre. Będzie zawiedziona, gdy jej powiem o waszej decyzji.
• Wiem, że powinniśmy podziękować wam za gościnę, pożegnać się, ale nie mam sumienia zmuszać Deidre do czegokolwiek. Przeproś Melindę i całą rodzinę. Byliście dla nas niezwykle gościnni i… wyrozumiali. Pożegnaj wszystkich od nas.
• Dobrze, zrobię to – zapewnił Adam.
• To jedźmy już. Zrobiło się późno, a nie chcę, żeby Deidre niepotrzebnie się zamartwiała. Adamie…
• Słucham?
• Jeśli nie zechcesz być świadkiem na moim ślubie, to zrozumiem i nie będę miał do ciebie pretensji.
• Danielu, uwierz mi, trzeba czegoś więcej niż wygłup twojej szwagierki, żebym odmówił świadkowania. Obiecałem ci to jeszcze w San Francisco i słowa dotrzymać zamierzam. Przyjadę, a razem ze mną mój ojciec. To nie podlega żadnej dyskusji. Melinda z wiadomych przyczyn nie będzie na twoim ślubie, choć bardzo by chciała.
• Dziękuję Adamie. Jesteś szlachetnym człowiekiem. Mieć ciebie za przyjaciela to zaszczyt – zapewnił Daniel.
• Nie przesadzaj – Adam machnął ręką, choć słowa przyjaciela sprawiły mu ogromną przyjemność, a nawet wzruszyły.
• Szkoda, że nie będzie Melindy – rzekł Daniel - ale rozumiem, że w jej stanie taka podróż nie jest wskazana. A nie będziesz obawiał się zostawić jej samej?
• Nie będzie sama. Jest Hoss i Clarissa, rodzice Clarissy. Poza tym, jak będzie trzeba to z Melindą zamieszka pani Olsen. Poznałeś ją, to nasza sąsiadka, która pomaga nam przy Kathy. A dlaczego pytasz?
• Wasze ranczo jest takie wielkie. Wszędzie stąd daleko. W porównaniu z San Francisco to niemal pustkowie.
• Jeśli sugerujesz, że jest tu niebezpiecznie, to zapewniam cię, że nie tak, jak w tym twoim San Francisco.
• Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało.
• Już dobrze. Nie przejmuj się - rzekł Adam. - A teraz skoro mamy jechać to jedźmy.
• Czekaj. Mam jeszcze jedną sprawę. Chodzi o małego Tobiasa. Bardzo żałuję, że nie mogłem się z nim spotkać.
• Mówiłem ci przecież, że chłopiec wraz z przybranymi rodzicami pojechał do Sacramento, do lekarza, który go operował. To rutynowe badania.
• A, ci jego opiekunowie to jacy to ludzie?
• Johnny i Ann Lightly to bardzo zgodne małżeństwo, a Toby’ego kochają, jak własne dziecko. Zresztą nie poznałbyś chłopca. Podrósł i nabrał ciała. To nie jest już ten nieufny i przerażony malec.
• To wspaniale. – Daniel uśmiechnął się, wyjął z kieszeni kurtki kopertę i podając ją Adamowi powiedział: - To są dokumenty dotyczące chłopca. Akt urodzin, zrzeczenie się przez matkę Toby’ego praw rodzicielskich i potwierdzenie zgonu jego ojca.
• Ten sutener nie żyje?
• Zginął w jakiejś bójce i zapewniam cię, że nikt go nie żałował.
• A matka Toby’ego, tak bez problemu podpisała papiery?
• To stracona kobieta. Za butelkę whiskey zrobiłaby wszystko. Wiesz, że nawet nie zapytała o swojego syna? Najpierw upewniła się, czy aby na pewno dostanie flaszkę, potem postawiła krzyżyk we wskazanym miejscu i na odchodnym stwierdziła, że „bachor zmarnował jej życie”.
• Straszne – westchnął Adam.
• Straszne? Nie, Adamie, ta historia akurat dobrze się skończyła. Straszne to jest to, że takich dzieci jak Toby jest cała masa. Biednych, głodnych i bez szans na godziwe życie. Większość z nich nie doczeka dorosłości. Toby miał naprawdę bardzo dużo szczęścia. Tę kopertę dobrze schowaj, a po powrocie państwa Lightly, przekaż ją im i powiedz, żeby skontaktowali się ze mną. Zajmę się adopcją chłopca. Oczywiście bezpłatnie.
• Dziękuję ci w ich imieniu. Każdy grosz przeznaczają na leczenie Toby’ego, tym bardziej docenią twój gest.
• Nie mam sprawy. Dobro chłopca jest najważniejsze. – Odparł uśmiechając się Daniel i spojrzawszy ostatni raz na jezioro Tahoe dodał: - wiesz, co? Nie sprzedawaj tych pięciuset akrów pod skałą z widokiem na dolinę.
• Czyżbyś jednak był zainteresowany?
• Tak i kupuję w ciemno.
• To mi się podoba, przyjacielu – rzekł Adam z pełną akceptacją dla decyzji Daniela. - Czy jeszcze czymś zamierzasz minie zaskoczyć?
• To już wszystko. Teraz możemy wracać do Virginia City.
Mężczyźni z niejakim ociąganiem ruszyli wreszcie do miasta. Jechali stępa wysokim brzegiem jeziora pomiędzy rzadko rosnącymi sosnami. W miarę, jak oddalali się od Tahoe, drzew było coraz więcej. Gdy wyjechali z lasu słońce chyliło się ku zachodowi, przynaglili więc konie do szybszego biegu. Tuż przed Virginia City na drodze do miasta spotkali Dona Stewarda, pomocnika konsjerża w International Hotel. Mężczyzna gwałtownie wyhamował przed Adamem i Danielem, i zawołał:
• Pan Taylor! Co za szczęście! Wszędzie pana szukamy!
• Co się stało?! - Daniel poczuł, jak strach ściął mu krew w żyłach.
• Panna Melody zaginęła!

***

Koniec części pierwszej rozdziału 6


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 15:05, 07 Sty 2020    Temat postu:

Cytat:
• Danielu, posłuchaj nie rób sobie żadnych wyrzutów – powiedział Adam, po tym jak Danny po raz kolejny przepraszał go za incydent wywołany przez siostrę narzeczonej. - Po prostu przejdźmy nad tym do porządku. Nie możesz odpowiadać, za wyczyny Melody. Nie obwiniaj się, przyjacielu. Nikt nie mógł przewidzieć, że obie panny zapomną o dobrych manierach. Danny, daj temu spokój. Było, minęło.

Jasne, że nie ma winy ani Deidre, ani Daniela w tym zajściu na przyjęciu
Cytat:
- Wszystko przekreślił popis Melody. Mówiłem ci, że Deidre jest tym wszystkim załamana. Znam ją i wiem, że poczucie winy nie pozwoli jej tu więcej przyjechać. Po co więc mam kupować tu ziemię.

Przecież Deidre nie może odpowiadać za siostrę
Cytat:
• Danielu, uwierz mi, trzeba czegoś więcej niż wygłup twojej szwagierki, żebym odmówił świadkowania. Obiecałem ci to jeszcze w San Francisco i słowa dotrzymać zamierzam. Przyjadę, a razem ze mną mój ojciec. To nie podlega żadnej dyskusji. Melinda z wiadomych przyczyn nie będzie na twoim ślubie, choć bardzo by chciała.

Adam powinien być świadkiem na ślubie przyjaciela, choć zapewne z ciężkim sercem opuści Melindę
Cytat:
• Johnny i Ann Lightly to bardzo zgodne małżeństwo, a Toby’ego kochają, jak własne dziecko. Zresztą nie poznałbyś chłopca. Podrósł i nabrał ciała. To nie jest już ten nieufny i przerażony malec.
• To wspaniale. – Daniel uśmiechnął się, wyjął z kieszeni kurtki kopertę i podając ją Adamowi powiedział: - To są dokumenty dotyczące chłopca. Akt urodzin, zrzeczenie się przez matkę Toby’ego praw rodzicielskich i potwierdzenie zgonu jego ojca.

To wspaniale, że Tobias ma troskliwą i kochającą rodzinę
Cytat:
Straszne to jest to, że takich dzieci jak Toby jest cała masa. Biednych, głodnych i bez szans na godziwe życie. Większość z nich nie doczeka dorosłości. Toby miał naprawdę bardzo dużo szczęścia.

Tak, to smutne, że nie da się pomóc wszystkim dzieciom będącym w podobnej sytuacji
Cytat:
• Pan Taylor! Co za szczęście! Wszędzie pana szukamy!
• Co się stało?! - Daniel poczuł, jak strach ściął mu krew w żyłach.
• Panna Melody zaginęła!

A to się porobiło! Jakoś mi jej nie żal

Jaka miła niespodzianka. Kolejny rozdział opowiadania. Spokojna rozmowa dwóch przyjaciół. Kto wie, może Daniel kupi ziemię i postawi dom niedaleko Ponderosy? Dobre wiadomości o Tobiasu, chłopcu wreszcie dobrze się wszystko układa. No i znów Melody ... zaginęła. Może ktoś ją porwał, może sama gdzieś się wybrała, wszak siostra Deidre jest bardzo lekkomyślna. Powiedziałabym, że nawet bezmyślna. Jeśli to porwanie, to może dramatyczne przejścia ją czegoś nauczą. Kto wie?
Niecierpliwie czekam na kontynuację


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 23:00, 07 Sty 2020    Temat postu:

Melody nie da tak łatwo o sobie zapomnieć. Wspomnienie panny Talbot na długo nie opuści Małego Joe. Laughing Być może na jakiś czas zrazi się do płci pięknej. Mruga

Dziękuję pięknie za komentarz i postaram się szybko uwinąć z II częścią rozdziału. Very Happy


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Wto 23:02, 07 Sty 2020, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 13:31, 09 Sty 2020    Temat postu:

II część rozdziału 6

***
• Deidre, proszę cię uspokój się i jeszcze raz, po kolei powiedz, co się stało – rzekł z ogromnym opanowaniem Daniel. W pokoju hotelowym zajmowanym przez panny Talbot zgromadziło się kilku mężczyzn, w tym Adam i szeryf Coffee. Wszyscy w milczeniu przysłuchiwali się słowom kobiety.
• Nie wiem, jak to się stało. Wydawało mi się, że zdołałam do niej dotrzeć, że jednak coś zrozumiała. Powiedziałam, o niestosowności jej zachowania i o tym, jak bardzo wszystkich zawiodła.
• Co na to odpowiedziała?
• Była tym szczerze poruszona i przyznała mi rację.
• To coś nowego – zauważył z sarkazmem Daniel. - Kiedy zauważyłaś jej zniknięcie?
• Niemal zaraz po twoim wyjeździe do Adama. Pamiętasz, zeszliśmy razem do restauracji. Melody nie chciała z nami iść, bo twierdziła, że źle się czuje. Po tym, jak pożegnaliśmy się Danielu, zamówiłam obiad do pokoju uznając, że Melody nie będzie chciała zejść na dół.
• Od razu po tym poszłaś do pokoju?
• Tak. Na chwilę tylko przystanęłam w recepcji. Pan Mallory poprosił mnie o potwierdzenie terminu naszego wyjazdu.
• To prawda – rzekł Brian Mallory, kierownik recepcji stojący wraz z innym mężczyznami przy drzwiach. - Panna Talbot była tak miła i udzieliła mi informacji. Trwało to może minutę, nie dłużej.
• Dziękuję panie Mallory – Daniel skinął głową w kierunku mężczyzny i zwróciwszy się do narzeczonej, spytał: - co było dalej?
• Poszłam do pokoju. Na schodach spotkałam taką miłą panią z małą córeczką. Chwilkę rozmawiałyśmy.
• To pani Mitchum – wtrącił Mallory – przyjechała do rodziny męża.
• Gdy weszłam do pokoju – kontynuowała Deidre – w pierwszej chwili nie zauważyłam, że Melody zniknęła. Myślałam, że się położyła. Od rana była jakaś nieswoja i mówiła, że boli ją głowa.
• Po tym, jak narozrabiała ból głowy długo nie powinien jej opuszczać – zauważył z przekąsem Daniel.
• Jak tak możesz mówić – rzekła z wyrzutem Deidre. - Melody zaginęła. To co zrobiła, choć naganne, powinno zejść na drugi plan. Trzeba ją odnaleźć. Kto wie, co mogło strzelić jej do głowy.
• Masz rację moja droga – westchnął Daniel. - Przepraszam.
• Proszę wybaczyć, panno Talbot, ale jak mogła panna nie zauważyć, że siostry nie ma w pokoju? - spytał szeryf Coffee postąpiwszy krok do przodu.
• Zasłony były zaciągnięte, a pościel na łóżku do złudzenia przypominała ludzką sylwetkę. Zapytałam, jak się czuje, ale nie odpowiedziała. Pomyślałam, że śpi i dałam spokój. Gdybym od razu sprawdziła... gdybym zorientowała się, że uciekła może udałoby mi się ją zatrzymać – odparła drżącym głosem Deidre.
• Już dobrze, moja droga – Daniel poklepał pocieszająco dziewczynę po dłoni. - Nie rób sobie wyrzutów. Zrobiłaś wszystko, co mogłaś i wykazałaś przy tym ogromne opanowanie.
• Nie daruję sobie, jeśli jej coś się stanie – w oczach Deidre pojawiły się łzy.
• Nie martw się znajdziemy twoją siostrę – rzekł Daniel z pewnością w głosie i wstał z krzesła. Spojrzawszy na szeryfa spytał: - co udało się panu do tej pory ustalić?
• Zaraz gdy tylko dowiedziałem się, że panna Melody zaginęła przeszukaliśmy wraz z mężczyznami z miasta najbliższą okolicę hotelu. Założyłem, że skoro panna Melody nie zna Virginia City to nie powinna nigdzie daleko pójść. Niestety, nikt jej nie widział. Zaczęliśmy więc przeszukiwać dalszą okolicę i okazało się, że ktoś ją widział w pobliżu sklepu Braunów, a ktoś inny przy kościele. Stary Ezra twierdził, że widział kogoś podobnego do panny Talbot, idącego drogą na zachód.
• Wybrałaby się na pieszą wycieczkę? - Daniel zrobił zdziwioną minę. - To raczej niemożliwe. Melody jest na to za wygodna.
• Też tak pomyślałem – powiedział szeryf Coffee. - Poza tym dzisiaj jest wyjątkowo gorąco. Komu chciałoby się spacerować w takim upale. Ezra musiał coś pomylić. Ten stary rzadko kiedy trzeźwieje.
• To nie zmienia jednak faktu, że Melody zniknęła.
• Szeryfie, a rozmawiał pan z Braunem? - zainteresował się Adam.
• A jak myślisz? - zirytował się szeryf. - Oczywiście, że rozmawiałem. Panna Talbot nie zaglądała do sklepu. Rozmawiałem też z pastorem. U niego jej nie było. Zresztą, po co miałaby tam pójść. Do Almy? Szczerze wątpię. Zresztą po tym, co wydarzyło się u ciebie, pastorowa nigdzie nie puszcza córki samej.
• To w taki razie jeszcze raz trzeba pogadać ze starym Ezrą.
• A, co on może ci więcej powiedzieć – szeryf Coffee wzruszył ramionami. - Sam wiesz, Adamie, że nawet, gdyby cały tabun bab – tu szeryf spojrzawszy na Deidre zreflektował się mówiąc: – o przepraszam, kobiet przedefilowałby mu przed nosem, to i tak nie byłby w stanie powiedzieć kogo widział. To beznadziejna sprawa. Myślę, że trzeba rozpocząć poszukiwania na szerszą skalę i to poza miastem. Na początek zorganizujmy cztery trzyosobowe grupy. Trzeba jak najszybciej rozpocząć działania. Niedługo się ściemni, a noc nie będzie naszym sprzymierzeńcem.
• Myśli pan, że moja siostra z kimś uciekła?
• Droga panno Talbot, przykro mi, ale nie wykluczam takiej możliwości – odparł szeryf.
• Melody jest postrzelona – powiedziała Deidre - czasem szybciej coś robi niż pomyśli, ale nie uciekłaby. Ona wie, że to złamałoby serca naszych rodziców. Melody bywa bezmyślna, nie przeczę, ale nie jest okrutna i bardzo, ale to bardzo kocha rodziców.
• Może boi się, gniewu rodziców – zasugerował szeryf Coffee.
• O, nie. Bez względu na czekającą ją karę nie uciekłaby. Poza tym, proszę wybaczyć szeryfie, ale nie zna pan moich rodziców. Na początku na pewno będą wściekli, pewnie jakoś ją ukarzą, ale w końcu wybaczą jej. Melody jest najmłodsza w rodzinie. Gdy się urodziła była bardzo słabiutka. Lekarz powiedział, że nie przeżyje doby, a ona jednak przeżyła. Wszyscy na nią dmuchaliśmy i chuchaliśmy, pewnie dlatego stała się taka rozpuszczona, ale to nie jest zła dziewczyna, głupiutka, ale nie zła – rzekła Deidre i łzy popłynęły jej po policzkach.
• Spokojnie, kochanie – powiedział Daniel, pochyliwszy się nad narzeczoną. - Zrobimy wszystko, żeby ją odnaleźć.
• Może w tej sytuacji dobrze byłoby, gdybyś wróciła do Ponderosy – zaproponował Adam.
• Nie, nie. Wolę tu zaczekać, na wypadek, gdyby Melody wróciła – odparła Deidre ocierając oczy chusteczką.
• Ale będziesz tu zupełnie sama – zauważył Daniel. - Razem z szeryfem ruszamy na poszukiwania.
• Dam sobie radę, Danny – zapewniła dziewczyna.
• Niech pan się nie martwi – rzekł Brian Mallory – zaopiekujemy się pana narzeczoną. Poproszę moją żonę, żeby dotrzymała pannie Talbot towarzystwa.
• Co ty na to, kochanie? - spytał Daniel uważnie przyglądając się zrozpaczonej Deidre.
• Dobrze. – Rzekła cicho i spoglądając na kierownika recepcji dodała: - dziękuję, panie Mallory.
• To nic takiego – odparł poruszony mężczyzna. Polubił tę miłą pannę i serce mu się krajało, gdy patrzył na jej rozpacz. - Zaraz poślę po żonę.
• W taki razie – rzekł Daniel – możemy ruszać.




Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Czw 21:50, 09 Sty 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 19:13, 09 Sty 2020    Temat postu:

Cytat:
Wydawało mi się, że zdołałam do niej dotrzeć, że jednak coś zrozumiała. Powiedziałam, o niestosowności jej zachowania i o tym, jak bardzo wszystkich zawiodła.
• Co na to odpowiedziała?
• Była tym szczerze poruszona i przyznała mi rację.

Ciekawe, czy rzeczywiście to dotarło do niej
Cytat:
• To coś nowego – zauważył z sarkazmem Daniel. - Kiedy zauważyłaś jej zniknięcie?
• Niemal zaraz po twoim wyjeździe do Adama. Pamiętasz, zeszliśmy razem do restauracji. Melody nie chciała z nami iść, bo twierdziła, że źle się czuje. Po tym, jak pożegnaliśmy się Danielu, zamówiłam obiad do pokoju uznając, że Melody nie będzie chciała zejść na dół.

Daniel też jest sceptyczny
Cytat:
• Gdy weszłam do pokoju – kontynuowała Deidre – w pierwszej chwili nie zauważyłam, że Melody zniknęła. Myślałam, że się położyła. Od rana była jakaś nieswoja i mówiła, że boli ją głowa.
• Po tym, jak narozrabiała ból głowy długo nie powinien jej opuszczać – zauważył z przekąsem Daniel.

Istotnie, narozrabiała
Cytat:
• Proszę wybaczyć, panno Talbot, ale jak mogła panna nie zauważyć, że siostry nie ma w pokoju? - spytał szeryf Coffee postąpiwszy krok do przodu.
• Zasłony były zaciągnięte, a pościel na łóżku do złudzenia przypominała ludzką sylwetkę. Zapytałam, jak się czuje, ale nie odpowiedziała. Pomyślałam, że śpi i dałam spokój. Gdybym od razu sprawdziła... gdybym zorientowała się, że uciekła może udałoby mi się ją zatrzymać – odparła drżącym głosem Deidre.

A to bardzo interesujące jest ... czyżby Melody zadbała o to, by zbyt wcześnie nie odkryto jej nieobecności?
Cytat:
Założyłem, że skoro panna Melody nie zna Virginia City to nie powinna nigdzie daleko pójść. Niestety, nikt jej nie widział. Zaczęliśmy więc przeszukiwać dalszą okolicę i okazało się, że ktoś ją widział w pobliżu sklepu Braunów, a ktoś inny przy kościele. Stary Ezra twierdził, że widział kogoś podobnego do panny Talbot, idącego drogą na zachód.
• Wybrałaby się na pieszą wycieczkę? - Daniel zrobił zdziwioną minę. - To raczej niemożliwe. Melody jest na to za wygodna.

Może Melody nie zna Wirginia City, ale ma oczy i język. Mogła się kogoś zapytać o drogę ... a szeryf jeszcze nie dotarł do tej osoby ... to jest możliwe
Cytat:
• Myśli pan, że moja siostra z kimś uciekła?
• Droga panno Talbot, przykro mi, ale nie wykluczam takiej możliwości – odparł szeryf.
• Melody jest postrzelona – powiedziała Deidre - czasem szybciej coś robi niż pomyśli, ale nie uciekłaby. Ona wie, że to złamałoby serca naszych rodziców. Melody bywa bezmyślna, nie przeczę, ale nie jest okrutna i bardzo, ale to bardzo kocha rodziców.

Hm! Więc Melody posiada jakąś zaletę jednak ... ale miłość do rodziców nie wyklucza romantycznej (w jej rozumieniu) ucieczki
Cytat:
Melody jest najmłodsza w rodzinie. Gdy się urodziła była bardzo słabiutka. Lekarz powiedział, że nie przeżyje doby, a ona jednak przeżyła. Wszyscy na nią dmuchaliśmy i chuchaliśmy, pewnie dlatego stała się taka rozpuszczona, ale to nie jest zła dziewczyna, głupiutka, ale nie zła – rzekła Deidre i łzy popłynęły jej po policzkach.

Wychodzi na to, że niedostatki charakteru Melody są winą jej rodziny

Ile emocji - rozpacz Deidre, chłodna ocena sytuacji Daniela, rozsądne pytania szeryfa ... zobaczymy, co będzie dalej? Czy Melody się znajdzie? W miarę w całości? Dlaczego zniknęła z hotelu? Ktoś ją porwał Uciekła? Zabłądziła w Wirginia City? Tyle pytań ... czekam więc niecierpliwie na kontynuację


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Czw 19:13, 09 Sty 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 21:47, 09 Sty 2020    Temat postu:

Czy do Melody faktycznie cokolwiek dotarło o tym już w następnym odcinku. Smile Dziękuję serdecznie za komentarz. Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 10:35, 11 Sty 2020    Temat postu:

Rozdział 7

Pierwsze pomruki burzy wraz z silnymi podmuchami wiatru przyszły od strony Diabelskich Wrót, najgorętszego miejsca w Nevadzie.*) Lato, jak zwykle było upalne, ale ostatni, niezwykle parny tydzień wszystkim nieźle dał się we znaki. Nic więc dziwnego, że wyglądano deszczu, jak zmiłowania. Joe Cartwright wracał właśnie do domu po całodniowej ciężkiej pracy przy naprawie ogrodzenia pastwiska w zachodniej części Ponderosy. Marzył o kąpieli, dużym steku i świętym spokoju. Miał nadzieję, że zdąży do domu przed burzą. Co i raz spoglądał w niebo. Od południa płynęły ciężkie granatowe chmury, a coraz głośniejsze pomruki burzy nie pozostawiały złudzeń, że zaraz rozpęta się pogodowe piekło. Pierwsze, pojedyncze krople deszczu przyjemnie chłodziły rozpaloną słońcem skórę. Jednak z minuty na minutę deszcz przybierał na sile, by wreszcie z ogromną mocą spaść na ziemię niczym ściana wody. Nagle niebo rozcięła błyskawica. Joe policzył w myślach i gdy rozległ się grzmot mruknął: „daleko”, po czym przynaglił konia do szybszego biegu. Jego wierzchowiec, Cochise przeszedł w galop. Podobnie, jak jeźdźcowi i jemu nie podobało się to, co działo się w przyrodzie. Naraz koń, najwyraźniej czymś spłoszony, stanął dęba. Tylko doskonałe umiejętności jeździeckie uchroniły Małego Joe od upadku. Z trudem udało mu się uspokoić spanikowanego wierzchowca i gdy właśnie miał ruszać w dalszą drogę, kolejna błyskawica ukazała przyczynę paniki Cochise’a. Na środku drogi ktoś stał nieruchomo niczym wykuty z kamienia. Joe, aż się wzdrygnął, bo niemal natychmiast przypomniały mu się wszystkie duchy i inne niesamowite stwory z bajek, jakie w dzieciństwie czytał mu ojciec i najstarszy brat. Pomyślał, że to na pewno jakaś zjawa czyhająca na samotnych wędrowców. Wtedy to dość blisko uderzył piorun i wypadki potoczyły się z prędkością… błyskawicy. Koń trzymany przez Joe na krótkich wodzach tym razem tylko cofnął się i zarżał przerażony. Nieruchoma do tej pory postać wrzasnęła rozdzierająco i rzuciła się na ziemię, zwijając się w kłębek, i zasłaniając dłońmi uszy. Joe w pierwszym odruchu też wrzasnął, ale w ułamku sekundy opanował się i zeskoczył z wierzchowca. Nie wypuszczając wodzy z dłoni podszedł do leżącej postaci i stając bokiem, najdalej, jak to możliwe, dotknął ramienia leżącej postaci. Ta znowu wrzasnęła tak głośno, że niemal przekrzyczała kolejny grzmot, a Joe z wrażenia odskoczył do tyłu. Po chwili jednak pochylił się nad nią i ze zdziwieniem stwierdził, że mokry, zabłocony i trzęsący się ze strachu kłębek to jednak nie zjawa, ale jakaś dziewczyna. Gdy dotknął jej ramienia, znieruchomiała. Mokre włosy oblepiały jej twarz i w pierwszej chwili Joe nie rozpoznał kto to taki. Delikatnie odgarnął jej włosy i zmartwiał. Na ziemi obok jego stóp leżała niemal oszalała ze strachu Melody. Joe z wrażenia odjęło mowę. Wszystkiego mógł się spodziewać, ale nie utytłanej, jak nieboskie stworzenie, leżącej w błocie na środku drogi do Ponderosy młodszej panny Talbot.
• Melody?! Co ty, u licha, tu robisz!!! - Joe starając się przekrzyczeć burzę, schwycił dziewczynę za ramiona próbując ją podnieść. Ta wciąż zbyt wystraszona zaczęła bić dłońmi na oślep. Dopiero gdy Joe wymierzył jej siarczysty policzek, oprzytomniała na tyle, żeby rozpoznać mężczyznę, który nią potrząsał.
• Joe?! - krzyknęła i przywarła do niego całą sobą. - Tak bardzo się bałam! Myślałam, że już po mnie! Och, Joe, to naprawdę ty?!!!
• Tak, ja! Uspokój się wreszcie!!!
• Boję się! Boję się burzy!!! - załkała.
• No, co ty powiesz! - odkrzyknął ze złością Joe i powstrzymawszy się od dalszego komentarza, słusznie wychodząc z założenia, że przyjdzie jeszcze na to czas, poprzez szalejącą burzę wykrzyczał: - zabierajmy się stad!
• Ale jak?
• O, litości! - Joe zaczął tracić cierpliwość – przecież nie będę cię ciągnął za koniem. No, już rusz się! Chyba, że chcesz jeszcze poleżeć sobie w tym błocie!
• Ale…
• Wsiadaj, wreszcie! - wrzasnął.
• Ale, na co?!
• Na konia, przecież nie na moje plecy, idiotko!
• Tu nie ma żadnego konia! - krzyknęła pochlipując – I nie jestem idiotką!
• Naprawdę?! - warknął Joe i rozejrzawszy się wokół dodał: - No, pięknie! Zwiał! Musiał uciec, gdy szarpałaś się ze mną.
• Nie szarpałam się z tobą! - słowa Melody zagłuszył huk uderzających raz po raz piorunów. Błyskawica rozdarła niebo i kolejny grzmot, o wiele mocniejszy od poprzednich wystraszył dziewczynę tak bardzo, że znowu przywarła do Joe nie chcą go puścić.
• Czyś ty się na mnie uwzięła?! Jesteś, jak wrzód na tyłku! - wrzasnął, odrywając ją od siebie.
• Co mówisz?! Nie słyszę!
• Mówię, że musimy gdzieś się schronić! Ta burza tak szybko nie minie! Idziemy! I trzymaj się mnie!
• Dobrze, Joe! A dokąd idziemy?
• Do chaty wisielca! - odkrzyknął Joe i zażartował. - Może nas wpuści!
Melody nie odpowiedziała nic tylko posłusznie ruszyła za Josephe’m. Była bardzo zmęczona i cała mokra. Suknia nasiąknięta wodą i uwalana błotem oblepiała jej ciało niczym pancerz, a safianowe pantofelki w niczym już nie przypominały tych pięknych bucików, które rankiem założyła na stopy. Teraz klapały niczym rozdeptane chodaki wydając z każdym krokiem plaskające odgłosy.
• To już niedaleko! - krzyknął Joe i spojrzawszy przez ramię na dziewczynę spytał: - Dasz radę iść szybciej?!
• Dam! - odkrzyknęła, choć prawdę mówiąc, gdyby mogła położyłaby się na gołej ziemi, nie zważając na szalejącą wokół burzę. Zmęczenie coraz bardziej dawało znać o sobie i miała nadzieję, że chata, o której mówił Joe jest naprawdę blisko. Na chwilę przystanęła, żeby złapać trochę oddechu, a wtedy Joe zawołał:
• Nie zatrzymuj się! Zobacz, już jesteśmy! - i wyciągnął przed siebie rękę na coś wskazując. Melody jednak nic nie zobaczyła, bo zachwiała się i osunęła na kolana.

***

Gdy się ocknęła leżała na jakiejś pryczy, przykryta cuchnącą szmatą, która kiedyś była kocem. Nie bardzo wiedziała, co się z nią dzieje. Gdy poczuła dreszcze przebiegające przez jej ciało zorientowała się, że jest zupełnie naga. Przez chwilę leżała, jak sparaliżowana. Wreszcie podciągnęła pod brodę śmierdzący koc i spróbowała się rozejrzeć. W ciemności rozświetlanej błyskawicami wciąż trwającej burzy zauważyła kontur pochylającej się nad nią sylwetki. Krzyknęła.
• To ja, Joe – usłyszała.
• Myślałam, że wisielec – wychrypiała.
• Widzę, że wraca ci humor. To dobrze – odparł Joe. - Jak się czujesz?
• Nieźle – rzekła i zatrzęsła się z zimna.
• Właśnie widzę. Zaraz spróbuję rozpalić ogień. Mam nadzieję, że mi się to uda, bo trzeba wysuszyć nasze mokre ubrania.
• Rozebrałeś mnie - powiedziała.
• Musiałem, inaczej, jak nic złapałabyś zapalenie płuc.
• Joe?
• Co takiego?
• Dziękuję i przepraszam.
• Daj spokój - machnął ręką i zajął się rozpalaniem ognia. Na szczęście dość szybko mu się to udało i wkrótce miłe ciepło wypełniło małą izdebkę. Joe rozejrzał się wokół i okazało się, że chata wisielca tylko pozornie wydawała się opuszczona. Nad kuchnią, w której wesoło buzował ogień wisiał metalowy, poobijany dzbanek, a na chybotliwym stole stały dwa równie poobijane kubki i metalowy talerz z resztką czegoś, co zapewne, jakiś czas temu było jedzeniem. Joe podszedł do ściany, na której wisiała półka. Ku swemu zadowoleniu znalazł stojącą tam puszkę nieco zwietrzałej kawy i suchary twardsze od kamieni. Nie były to frykasy, do jakich przyzwyczajona była panna Talbot, ale Joe był pewien, że w sytuacji w jakiej się znalazła nie będzie wybrzydzać. Zaraz też zajął się przygotowaniem prostego posiłku. Przez chwilę zastanawiał się skąd weźmie wodę na kawę. Ale to okazało się prostsze niż by się wydawało. Po prostu uchylił drzwi, wystawił dzbanek, a deszcz, który szybko go napełnił. Melody pod wpływem ciepła poczuła ogromną senność i gdy już prawie zasypiała usłyszała słowa Małego Joe:
• Nie śpij. Zaparzyłem trochę kawy. Jest fatalna w smaku, ale gorąca. Pij i nie marudź.
• Przecież nie marudzę – odparła i wzięła z rąk Joe kubek z parującą kawą. Upiła nieco, parząc sobie przy tym usta. Kawa faktycznie była paskudna.
• Masz tu suchary. Są twarde, ale jak pomoczysz w kawie to zmiękną – rzekł i widząc minę Melody dodał: - mam nadzieję, że nie ma w nich robaków.
• Dziękuję nie będę jadła – odparła z trudem ukrywając obrzydzenie.
• Żartowałem. Są suche, ale zdatne do jedzenia. Musisz coś zjeść. Pewnie od rana nic nie miałaś w ustach. Mam rację?
• Masz – rzekła maczając suchar w kawie.
• Powiesz mi skąd wzięłaś się na drodze do Virginia City? - Joe z uwagą przypatrywał się dziewczynie.
• Ja… ja chciałam przed wyjazdem do San Francisco przeprosić ciebie i pannę Braun, za to, co zrobiłam na przyjęciu u twojego brata. Nie ukrywam, że mi się podobasz…
• Przestań Melody – wszedł jej w zdanie, ale dziewczyna nie zważając na to kontynuowała:
• Deidre uświadomiła mi, jak nieodpowiedzialnie się zachowałam. Powiedziała mi też, że przeze mnie twoja znajomość z panną Braun mogła zostać zniszczona. Joe, nie darowałabym sobie, gdybyście przez mój wygłup ze sobą zerwali. Jesteście piękną parą. A ja byłam głupia – spojrzała na mężczyznę oczami pełnymi łez – jestem głupia. Bardzo cię przepraszam.
• I, co ja mam na to powiedzieć? - Joe pokręcił głową. - Znalazłaś sobie odpowiedni czas na te przeprosiny. Twoja siostra pewnie teraz umiera ze strachu o ciebie.
• Nie mogłam przewidzieć, że rozpęta się taka straszna burza – odparła ze skruszoną miną Melody.
• Już dobrze – Joe westchnął i rzekł: - teraz i tak nic nie zrobimy. Musimy zaczekać, aż ta nawałnica minie. Tak, czy inaczej mamy sporo czasu na to, żebyś opowiedziała mi, co tak naprawdę zmalowałaś.
• Naprawdę chciałam wszystko wyjaśnić, ale jakoś nic nie układało się po mojej myśli – zaczęła.
• Dlaczego mnie to nie dziwi – wtrącił Joe.
• Początkowo miałam iść tylko do panny Braun. To znaczy do sklepu, w którym pracuje. Pamiętałam, że ty bywałeś tam codziennie. Miałam nadzieję, że oboje was zastanę. Myliłam się. Ciebie nie było, a panna Braun nie chciała ze mną rozmawiać i kazała mi się wynosić.
• Dziwisz się jej?
• Nie – przyznała Melody. - Będąc na jej miejscu zrobiłabym to samo.
• Co było potem?
• Pomyślałam, że powinnam też przeprosić rodziców Almy.
• To nawet rozsądne – przyznał Joe. - Obie zachowałyście się poniżej krytyki.
• Wiem – odparła pokornie dziewczyna – ale to, co się wydarzyło nie do końca było tylko moją winą, tak, jak to rozpowiada matka Almy.
• Co chcesz przez to powiedzieć? - spytał zaintrygowany Joe.
• Tylko to, że Alma mnie sprowokowała, a ja szybciej działam niż myślę. Wiem, że to nie jest żadne usprawiedliwienie, ale jak zaczęła się ze mnie wyśmiewać i mówić, że zachowuje się, jak egzaltowana pannica robiąc do ciebie słodkie oczy, i że to ona ma do ciebie większe prawa, i pokaże mi, że z nią zatańczysz, nie wytrzymałam. Ona najwyraźniej kocha się w tobie.
• Kto? Pastorówna? - Joe zrobił wielkie oczy. - Przecież to jeszcze dziecko, tak, jak ty.
• Mam osiemnaście lat i nie jestem dzieckiem.
• Przepraszam – rzekł nieco kpiąco Joe – nie chciałem cię urazić. Oj, Melody, Melody i co ja mam teraz o tym wszystkim myśleć.
• Możesz mi nie wierzyć, ale tak właśnie było.
• Dziwne, ale wierzę ci. Co było dalej? Poszłaś do Almy McGregor?
• Tak. Mówiłam już, że przede wszystkim chciałam przeprosić jej rodziców. Ja swoich bardzo kocham i gdy pomyślałam, co pastor i jego żona muszą przeżywać, zrobiło mi się ich żal. Przy wejściu do kościoła spotkałam panią McGregor, ale ona podobnie, jak panna Braun nie chciała mnie wysłuchać i zwymyślała od najgorszych.
• Przykro mi.
• Niepotrzebnie. Liczyłam się z tym.
• Wtedy wpadłaś na pomysł, żeby przyjechać do Ponderosy?
• Tak. Liczyłam, że choć ty mnie wysłuchasz – powiedziała Melody, pociągając nosem. - Miałam wrócić do hotelu i poprosić Deidre, żebyśmy do was pojechały, ale akurat spotkałam waszego sąsiada, takiego miłego starszego pana, którego poznałam na przyjęciu u Adama i tak od słowa do słowa powiedziałam mu o co chodzi i zgodził się podwieźć mnie do was.
• Miły starszy pan? To nie był przypadkiem Ted Jenkins?
• Chyba tak właśnie się nazywał. Wspominał o swojej córce, Delli.
• Tak, to pan Jenkins – rzekł Joe. - No, ale jak to się stało, że nie zawiózł cię do Ponderosy?
• Proponował mi to, ale ja podziękowałam. Powiedziałam, że chcę się przespacerować i wysiadłam na rozstaju dróg. Wiesz, gdzie?
• Wiem. Ale dlaczego to zrobiłaś?
• Bo zauważyłam jadących konno Daniela i twojego brata. Wolałam nie rzucać im się w oczy. Zdaje się, że jechali do Virginia City. Skryłam się za krzakami rosnącymi przy drodze, a gdy mnie minęli ruszyłam do twojego domu. Pan Jenkins powiedział mi, że to najwyżej pół godziny spokojnym marszem. Musiałam jednak coś pomylić bo szłam i szłam, a żadnych zabudowań nie było widać.
• Widocznie poszłaś w drugą stronę.
• Pewnie tak. Nagle zrobiło się ciemno, zerwał się wiatr i zaczął padać deszcz. A jak do tego zaczęły bić pioruny, to pomyślałam sobie, że to już mój koniec.
• Dobrze, że akurat wracałem z pastwiska, bo naprawdę mogłoby to się źle dla ciebie skończyć.
• Joe, czy ty mi kiedyś wybaczysz? - spytała z nadzieją Melody. - Bo jeśli ty również odwrócisz się do mnie plecami, to wolałabym, żebyś nie ratował mnie tam na drodze.
• Nie opowiadaj głupstw. Za kogo ty mnie masz? Myślisz, że mógłbym cię zostawić w tak trudnej sytuacji?
• Ja już nie wiem, co mam myśleć. Wiem, że bardzo źle zrobiłam i jest mi z tego powodu bardzo źle.
• Dobrze, że choć to rozumiesz, bo jutro, gdy staniesz przed swoją siostrą i jej narzeczonym będzie ci jeszcze gorzej. Jak go znam, to na pewno wraz z Adamem już cię szukają. Nie chciałbym być w twojej skórze, gdy się pojawią.
• Ja naprawdę nie chciałam, żeby tak to się skończyło – odparła płaczliwie.
• Oj, dziewczyno, dziewczyno, miałaś dużo szczęścia, że natrafiłaś na mnie. To, co zrobiłaś było nieodpowiedzialne, a twoja siostra powinna porządnie złoić ci skórę.
• Deidre mówi, że nie wolno podnosić ręki na innych.
• Bardzo mądrze mówi, ale czasem trzeba zrobić wyjątek, No, dość tej gadaniny. Spróbuj trochę się przespać. Ta burza, jak nic będzie trwała do rana.
• Joe?
• Co takiego?
• Przebaczysz mi?
• Chyba nie mam wyjścia – westchnął.
• Dziękuję.
• Już dobrze. Śpij.
• Joe?
• Co znowu?
• A to jest naprawdę chata wisielca?
• Tak. Mieszkało tu pewne małżeństwo. On bardzo ją kochał. Ona nie. Uciekła z pierwszym napotkanym kowbojem. Wtedy jej mąż się powiesił. Ludzie mówią, że czasem tu się błąka i strasznie wyje.
• Naprawdę? - Oczy Melody zrobiły się wielkie ze strachu, co widząc Joe, roześmiał się.
• Nie bój się – powiedział - to tylko, taka legenda. Naprawdę to chata starego trapera, który większość czasu spędza w górach.
• Nie będzie miał do nas pretensji, że weszliśmy do jego domu?
• Nie sądzę. Zwłaszcza, że co jakiś czas podrzucamy mu tu trochę jedzenia.
• To znaczy, że znasz go?
• Tak – przyznał Joe. - No, dość tego gadania. Śpij już.
• Dobranoc, Joe.
• Dobranoc, Melody.






_________________________________________________________
*) Mowa tu o pustyni Wielkiej Kotliny, która zajmuje znaczną część północnego obszaru Nevady. Latem obszar ten charakteryzuje się bardzo wysokimi temperaturami, a monsuny docierające znad Zatoki Meksykańskiej poprzez sąsiadującą Arizonę wywołują gwałtowne burze. Zimą natomiast dzięki sztormom na Pacyfiku, które przynoszą od zachodu duże ilości wilgoci może padać śnieg.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Sob 10:43, 11 Sty 2020, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 21:25, 11 Sty 2020    Temat postu:

Cytat:
Joe, aż się wzdrygnął, bo niemal natychmiast przypomniały mu się wszystkie duchy i inne niesamowite stwory z bajek, jakie w dzieciństwie czytał mu ojciec i najstarszy brat. Pomyślał, że to na pewno jakaś zjawa czyhająca na samotnych wędrowców.

Biedny Joe ... karmiono go w dzieciństwie historyjkami o duchach[link widoczny dla zalogowanych]
Cytat:
Nie wypuszczając wodzy z dłoni podszedł do leżącej postaci i stając bokiem, najdalej, jak to możliwe, dotknął ramienia leżącej postaci. Ta znowu wrzasnęła tak głośno, że niemal przekrzyczała kolejny grzmot, a Joe z wrażenia odskoczył do tyłu. Po chwili jednak pochylił się nad nią i ze zdziwieniem stwierdził, że mokry, zabłocony i trzęsący się ze strachu kłębek to jednak nie zjawa, ale jakaś dziewczyna. Gdy dotknął jej ramienia, znieruchomiała. Mokre włosy oblepiały jej twarz i w pierwszej chwili Joe nie rozpoznał kto to taki. Delikatnie odgarnął jej włosy i zmartwiał. Na ziemi obok jego stóp leżała niemal oszalała ze strachu Melody. Joe z wrażenia odjęło mowę. Wszystkiego mógł się spodziewać, ale nie utytłanej, jak nieboskie stworzenie, leżącej w błocie na środku drogi do Ponderosy młodszej panny Talbot.

Istotnie, młodsza panna Talbot nieco zmieniła wygląd
Cytat:
- zabierajmy się stad!
• Ale jak?
• O, litości! - Joe zaczął tracić cierpliwość – przecież nie będę cię ciągnął za koniem. No, już rusz się! Chyba, że chcesz jeszcze poleżeć sobie w tym błocie!
• Ale…
• Wsiadaj, wreszcie! - wrzasnął.
• Ale, na co?!
• Na konia, przecież nie na moje plecy, idiotko!
• Tu nie ma żadnego konia! - krzyknęła pochlipując – I nie jestem idiotką!

No tak, koń gdzieś aniknął, a raczej umknął w spokojniejsze jego zdaniem miejsce
Cytat:
Była bardzo zmęczona i cała mokra. Suknia nasiąknięta wodą i uwalana błotem oblepiała jej ciało niczym pancerz, a safianowe pantofelki w niczym już nie przypominały tych pięknych bucików, które rankiem założyła na stopy. Teraz klapały niczym rozdeptane chodaki wydając z każdym krokiem plaskające odgłosy.

Znaczy się, już nie prezentuje się tak elegancko?
Cytat:
W ciemności rozświetlanej błyskawicami wciąż trwającej burzy zauważyła kontur pochylającej się nad nią sylwetki. Krzyknęła.
• To ja, Joe – usłyszała.
• Myślałam, że wisielec – wychrypiała.

Pomylić Pasikonika z wisielcem? Karygodne!
Cytat:
Ku swemu zadowoleniu znalazł stojącą tam puszkę nieco zwietrzałej kawy i suchary twardsze od kamieni. Nie były to frykasy, do jakich przyzwyczajona była panna Talbot, ale Joe był pewien, że w sytuacji w jakiej się znalazła nie będzie wybrzydzać.
Zwietrzała kawa i suchary? Mało wykwintne jedzenie, ale kiedy się jest głodnym ...
Cytat:
• Powiesz mi skąd wzięłaś się na drodze do Virginia City? - Joe z uwagą przypatrywał się dziewczynie.
• Ja… ja chciałam przed wyjazdem do San Francisco przeprosić ciebie i pannę Braun, za to, co zrobiłam na przyjęciu u twojego brata. Nie ukrywam, że mi się podobasz…
• Przestań Melody – wszedł jej w zdanie, ale dziewczyna nie zważając na to kontynuowała:
• Deidre uświadomiła mi, jak nieodpowiedzialnie się zachowałam. Powiedziała mi też, że przeze mnie twoja znajomość z panną Braun mogła zostać zniszczona. Joe, nie darowałabym sobie, gdybyście przez mój wygłup ze sobą zerwali. Jesteście piękną parą.

Czyżby skrucha? Prawdziwa? Kto wie?
Cytat:
Tak, czy inaczej mamy sporo czasu na to, żebyś opowiedziała mi, co tak naprawdę zmalowałaś.
• Naprawdę chciałam wszystko wyjaśnić, ale jakoś nic nie układało się po mojej myśli – zaczęła.
• Dlaczego mnie to nie dziwi – wtrącił Joe.

Narozrabiała, a potem chciała wyjaśniać? Powinna raczej przepraszać
Cytat:
• Początkowo miałam iść tylko do panny Braun. To znaczy do sklepu, w którym pracuje. Pamiętałam, że ty bywałeś tam codziennie. Miałam nadzieję, że oboje was zastanę. Myliłam się. Ciebie nie było, a panna Braun nie chciała ze mną rozmawiać i kazała mi się wynosić.
• Dziwisz się jej?
• Nie – przyznała Melody. - Będąc na jej miejscu zrobiłabym to samo.

I tu mi się coś nie zgadza, przecież szeryf pytał pana Brauna, czy Melody była u nich w sklepie i ten odpowiedział, że nie była ... albo Melody nadal kręci, albo szeryf źle usłyszał, albo pan Braun był niedoinformowany ...
Cytat:
• Pomyślałam, że powinnam też przeprosić rodziców Almy.
• To nawet rozsądne – przyznał Joe. - Obie zachowałyście się poniżej krytyki.
• Wiem – odparła pokornie dziewczyna – ale to, co się wydarzyło nie do końca było tylko moją winą, tak, jak to rozpowiada matka Almy.
• Co chcesz przez to powiedzieć? - spytał zaintrygowany Joe.
• Tylko to, że Alma mnie sprowokowała, a ja szybciej działam niż myślę. Wiem, że to nie jest żadne usprawiedliwienie, ale jak zaczęła się ze mnie wyśmiewać i mówić, że zachowuje się, jak egzaltowana pannica robiąc do ciebie słodkie oczy, i że to ona ma do ciebie większe prawa, i pokaże mi, że z nią zatańczysz, nie wytrzymałam.

Melody przyznaje, że głupio i źle postąpiła, chce przeprosić, ale ... jednak sugeruje, że to Alma też sporo zawiniła
Cytat:
Ona najwyraźniej kocha się w tobie.
• Kto? Pastorówna? - Joe zrobił wielkie oczy. - Przecież to jeszcze dziecko, tak, jak ty.
• Mam osiemnaście lat i nie jestem dzieckiem.

Ach! Ten nieodparty urok Pasikonika
Cytat:
. Mówiłam już, że przede wszystkim chciałam przeprosić jej rodziców. Ja swoich bardzo kocham i gdy pomyślałam, co pastor i jego żona muszą przeżywać, zrobiło mi się ich żal. Przy wejściu do kościoła spotkałam panią McGregor, ale ona podobnie, jak panna Braun nie chciała mnie wysłuchać i zwymyślała od najgorszych.
• Przykro mi.
• Niepotrzebnie. Liczyłam się z tym.

Liczyła i mimo to poszła przeprosić? Albo jest taka skruszona, albo ... sama już nie wiem?
Cytat:
• Tak, to pan Jenkins – rzekł Joe. - No, ale jak to się stało, że nie zawiózł cię do Ponderosy?
• Proponował mi to, ale ja podziękowałam. Powiedziałam, że chcę się przespacerować i wysiadłam na rozstaju dróg. Wiesz, gdzie?
• Wiem. Ale dlaczego to zrobiłaś?
• Bo zauważyłam jadących konno Daniela i twojego brata. Wolałam nie rzucać im się w oczy. Zdaje się, że jechali do Virginia City.

Zwiała przed przyszłym szwagrem i Adamem?
Cytat:
Skryłam się za krzakami rosnącymi przy drodze, a gdy mnie minęli ruszyłam do twojego domu. Pan Jenkins powiedział mi, że to najwyżej pół godziny spokojnym marszem. Musiałam jednak coś pomylić bo szłam i szłam, a żadnych zabudowań nie było widać.
• Widocznie poszłaś w drugą stronę.
• Pewnie tak. Nagle zrobiło się ciemno, zerwał się wiatr i zaczął padać deszcz. A jak do tego zaczęły bić pioruny, to pomyślałam sobie, że to już mój koniec.

Rzeczywiście, jakoś pechowo to wszystko poszło

Sporo się działo. Ta utytłana, wrzeszcząca istota, która stanęła na drodze Joe, to wytworna Melody ... i jak tu się nie dziwić? Wygląda wszak zupełnie inaczej. Zastanawiam się, czy ta jej skrucha i kolejne przeprosiny są prawdziwe? Mówiła, że była w sklepie pana Brauna i rozmawiała z Sheilą, ale pan Braun nic o tym nie wiedział. Trochę to dziwne. Niemożliwe, żeby zataił jej obecność, wiedząc, że szeryf szuka zaginionej dziewczyny ... Rozmowa z pastorową mogła przebiegać tak jak to dziewczyna przedstawiła, ale żona duchownego zwykle dba o opinię parafian i też raczej zaprezentowałaby chrześcijańskie miłosierdzie i wybaczyła ... chyba, że tak bardzo przejęła się "występem" swojej córki, że straciła zdrowy rozsądek. Joe i Melody spędzą noc w chacie wisielca. Nie zdziwiłabym się, gdyby Melody po powrocie do Ponderosy stwierdziła, że Joe odebrał jej cześć niewieścią ... czy coś w tym rodzaju, choć może istotnie dziewczyna zmieniła się i te wszystkie przypadki to tylko zbieg okoliczności. Bardzo jestem ciekawa, czy Pasikonik będzie musiał tłumaczyć się ze swego uroku, czy spotka się z podziękowaniami za wyratowanie damy z opresji? Czekam na wyjaśnienie sytuacji Joe, nie, żebym Pasikonika żałowała, ale po prostu jestem ciekawa


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Nie 0:15, 12 Sty 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 0:38, 12 Sty 2020    Temat postu:

Serdecznie dziękuję za sympatyczny, a przede wszystkim wnikliwy komentarz. Miło mi, że uważnej czytelniczce nic nie umknie. Very Happy Mam nadzieję, że na wszystkie swoje wątpliwości dot. postawy Melody znajdziesz odpowiedź w następnym odcinku, który w dużym zarysie jest już gotowy. Jeśli Aderato przyłoży się do pracy, to jutro wieczorem mam nadzieję zamieścić kolejny odcinek. Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 23:20, 13 Sty 2020    Temat postu:

Wieczorem, choć dzień później, wklejam Smile


Rozdział 8


Mały Joe obudził się, gdy na dworze wciąż jeszcze było ciemno. Burza ustała i deszcz przestał padać. Przymknął oczy. Miał nadzieję, że jeszcze trochę pośpi, ale gdy usłyszał cicho posapującą przez sen Melody, przypomniał sobie wypadki sprzed kilku godzin i natychmiast odechciało mu się spać. Syknął cicho poczuwszy ukłucie. Jak nic pchły mnie oblazły – pomyślał i podrapał się po torsie. Nieco zdrętwiały usiadł na posłaniu i ziewnął. Wreszcie wstał i podszedł do kuchni. Dotknął wiszących nad nią ubrań. Były suche. Po omacku dotarł do drzwi, uchylił je i wyjrzał. Przywitała go cisza. Powietrze, jak to zwykle bywa po gwałtownej burzy, było świeże i pachnące. Wdychając je głęboko, ruszył na tyły chaty. Załatwiwszy swoją potrzebę miał już wracać do środka, gdy usłyszał przytłumiony z początku tętent koni. Przez chwilę nasłuchiwał. Tętent stawał się coraz wyraźniejszy i Joe był niemal pewien, że zbliża się do niego przynajmniej dwóch jeźdźców. Bez względu na to kto miałby to być, warto było zachować ostrożność. Tak pomyślawszy, Joe odruchowo sięgnął do biodra i cicho zaklął. Broń została przy jego posłaniu. Szybko, starając się nie narobić hałasu, wszedł do chaty i zamknął drzwi. Zaraz też sięgnął po pas z rewolwerem. Założył go, odruchowo rozpiął kaburę i sprawdził, czy broń lekko z niej wychodzi. Rzucił okiem na pryczę stojącą w kącie pomieszczenia. Melody wciąż spała. Powinien ją obudzić, ale jeźdźcy byli zbyt blisko, a Joe wolał uniknąć ewentualnej paniki ze strony dziewczyny. Podszedł do drzwi i przez szparę w nich zaczął obserwować teren. Nie upłynęła minuta, gdy spomiędzy drzew wyłonił się dużych rozmiarów koń z równie dużym jeźdźcem na grzbiecie. Za nim ktoś jeszcze jechał, ale nie miało to już znaczenia, bowiem Joe odetchnąwszy z ulgą szeroko otworzył drzwi chaty.
• Bogu dzięki, to ty! Nic ci się nie stało? - usłyszał znajomy głos.
• Wszystko w porządku, Hoss – odparł – ale skąd ty się tu wziąłeś?
• Jeszcze pytasz? Twój koń sam wrócił do domu. Ojciec natychmiast po mnie posłał i gdy tylko burza zelżała z kilkoma pracownikami zaczęliśmy ciebie szukać. Ze mną jest John.
Mały Joe skinął głową mężczyźnie. Ten uśmiechnął się dotknąwszy dłonią brzegu kapelusza.
• A jak Cochise? Cały?
• Cały – zapewnił Hoss – tylko spłoszony, jakby zjawę zobaczył.
• Bo zobaczył – odparł Joe z tajemniczym wyrazem twarzy.
• Co chcesz przez to powiedzieć?
• Chodź, to sam zobaczysz.
Hoss zsiadł z konia i przykazawszy Johnowi, żeby na wszystko miał baczenie, wszedł za bratem do chaty. Niewiele jednak widział w niemal zupełnie ciemnym pomieszczeniu, dlatego wolał zaczekać przy drzwiach dopóki Joe nie rozpalił ognia pod kuchnią. Po chwili zrobiło się na tyle jasno, że Hoss dostrzegł postać leżącą na łóżku. Jasne, długie włosy wyraźnie odcinały się od burego koca.
• To dziewczyna - stwierdził bardziej niż spytał Hoss.
• Tak, dziewczyna.
• Ale kim ona jest?
• Jeszcze nie poznałeś?
Hoss zbliżył się do posłania i uważnie przyjrzał się śpiącej.
• A niech mnie! - krzyknął. - Toż to panna Talbot! Skąd tyś ją wytrzasnął?
• Znalazłem ją na drodze. To jej wystraszył się Cochise – odparł Joe.
• Jak to znalazłeś ją na drodze? To, co ona tam robiła?
• Później wszystko ci opowiem. Teraz jak najszybciej trzeba ją stąd zabrać i odstawić do Virginia City.
• Wiesz, co Joe? Lepiej zawieźmy ją do domu. Niech się umyje, coś zje, odpocznie. W międzyczasie wyślemy kogoś do Daniela i jej siostry. Na pewno się niepokoją.
• I pewnie już jej szukają. – Rzekł Joe i westchnąwszy dodał: - masz rację. Poślij Johna po Taylora, a ja ją obudzę.
• Zaczekaj – Hoss pochylił się nad śpiącą Melody i przyłożył do jej czoła dłoń. Dziewczyna była rozpalona i oddychała ciężko. Hoss spojrzał na brata i rzekł: - w pierwszej kolejności poślę go po doktora Martina. Ona ma wysoką temperaturę.
• Nie mówisz poważnie? - Joe również pochylił się nad dziewczyną i chwyciwszy jej ramię delikatnie nim potrząsnął mówiąc: - Melody, obudź się. Melody…
Odpowiedziała mu coś niezrozumiale, otwierając na chwilę błyszczące od gorączki oczy. Była półprzytomna, a dreszcze wstrząsały jej drobnym ciałem.
• Przemokła, ale myślałem, że nic jej nie będzie – rzekł Joe.
• Trzeba ją natychmiast stąd zabrać – zarządził Hoss i wyszedł przed chatę wydać Johnowi stosowne polecenia. Potem wrócił do środka z dwoma kocami pod pachą i powiedział: - teraz musimy ją ubrać i dobrze opatulić kocami. No, co tak stoisz? Ruszę się.
• Hoss, ale ona nie umrze? - spytał z przejęciem Joe.
• Nie martw. Wszystko będzie dobrze.

***

• I tak to wyglądało – zakończył swoją relację Mały Joe, gdy trzy godziny później w salonie Ponderosy wraz z Danielem, Adamem, Hossem i Benem czekali na diagnozę doktora Martina, który badał Melody w obecności Deidre, w pokoju na piętrze. Wszyscy oczywiście bardzo przejęli się przygodą dziewczyny. Daniel wsparłszy brodę na złączonych jak do modlitwy dłoniach ciężko westchnął. Po chwili spojrzawszy na Joseph’a rzekł:
• Wiedziałem, że Melody to postrzelona dziewczyna, ale nie wiedziałem, że do tego stopnia. Gdyby szczerze powiedziała nam, że chce przeprosić ciebie i pannę Braun, to przecież nie zabronilibyśmy jej tego. Nie przeczę, że Deidre początkowo była na nią zła. Sam byłem na nią wściekły, ale gdyby nam powiedziała, że zrozumiała swój błąd to…
• Daj spokój Danielu – przerwał mu Adam. - Co teraz da rozpamiętywanie tego co byś zrobił lub nie. Najważniejsze jest teraz, że Melody się odnalazła.
• Masz rację, ale nie można tego tak zostawić. Pół miasta postawiła na równe nogi i gdyby nie Joe, nie wiadomo, jakby to wszystko się skończyło.
• Nie przeceniaj mojej w tym zasługi – rzekł skromnie Joe. - Po prostu tamtędy przejeżdżałem. Gdyby akurat nie strzelił piorun i mój koń się nie wystraszył pewnie bym ją ominął.
• I wtedy mogłoby to dla niej skończyć się tragicznie. Mów, co chcesz, ale prawda jest taka, że uratowałeś jej życie. Tego ani jej rodzina, ani ja nie zapomnimy. Dziękuję Joe.
• Już dobrze. – Odparł Joseph mile połechtany słowami Daniela i jakby chciał zmienić temat powiedział: - mnie interesuje coś innego. Powiedzieliście, że zanim wróciliście do Virginia City szeryf Coffee rozpytywał o Melody.
• Tak było – potwierdził Adam.
• Szeryf miał powiedzieć, że nikt jej nie widział. Czy to prawda?
• Owszem. Jedyną osobą, która twierdziła, że widziała kogoś podobnego do Melody był Ezra, ale sam przecież wiesz, że on nigdy nie trzeźwieje.
• Może jednak coś widział.
• Daj spokój Joe – prychnął Adam. - Może i widział, ale nie był w stanie stwierdzić, czy to była Melody, a przede wszystkim nie potrafił powiedzieć kiedy tak naprawdę widział tę osobę. O, co ci właściwie chodzi?
• Bo, widzisz wasza opowieść, twoja i Daniela, jakoś kłóci się z tym, co powiedziała Melody. Ona twierdzi, że była w sklepie pana Brauna i rozmawiała z Sheilą. Dlaczego, więc pan Braun powiedział szeryfowi, że jej nie widział?
• Ale, co to ma do rzeczy? - spytał zdziwiony Adam.
• No, właśnie Joe? – wtrącił Ben. - Przysłuchuję się waszej rozmowie i zastanawiam się, co chcesz udowodnić? Chyba nie myślisz, że Braun celowo ukrył tak ważną dla poszukiwań Melody informację?
• Tato, o nic go nie posądzam. Chcę tylko ustalić, czy Melody powiedziała mi prawdę, czy też wiedząc, że narozrabiała po prostu wymyśliła sobie tę bajeczkę.
• Chwileczkę Joe – rzekł Daniel. - Melody można wiele zarzucić, ale nie to, że kłamie. Znam ją od dzieciństwa. Jest rozpuszczona, jak dziadowski bicz, ale prawdomówna aż do bólu. Nieraz ta prawdomówność wychodziła jej bokiem. W niej jest cała masa sprzeczności, ale jeśli trafi się kogoś, kto będzie potrafił ją poskromić to stanie się naprawdę miłą panną.
• Cóż, być może. Na szczęście nie będzie to mój kłopot – odparł z pełnym przekonaniem Joe.
• Oczywiście, że nie twój. Tak tylko mówię – Daniel westchnął ciężko. - Teraz najważniejsze, żeby była zdrowa.
• Danielu – zaczął Ben – z uwagi na to, co się stało wyjazd do San Francisco i tak musicie przełożyć, może więc lepiej byłoby, gdybyście przenieśli się z hotelu do Ponderosy. Tu będzie wam wygodniej i o nic nie będziecie musieli się martwić.
• Narobiliśmy tyle kłopotów, a pan jest dla nas taki wspaniałomyślny. Dziękuję.
• Drogi Danielu, żebym miał tylko takie kłopoty, to byłbym najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem – rzekł Ben i zwracając się do najmłodszego syna powiedział: - Joe, pojedziesz z Danielem do Virginia City i pomożesz mu przy bagażach. Teraz idź do Hop Singa i powiedz mu, że będziemy mieli gości. Niech szybko zastanowi się, czy potrzebne mu będą jakieś zakupy.
• Dobrze tato – Joe, skinął głową i wyszedł do kuchni. W tym czasie rozległo się skrzypnięcie drzwi na piętrze i na schodach pojawił się doktor Martin. Mężczyźni wstali ze swoich miejsc i w napięciu czekali na słowa lekarza. Ten podszedł do stołu i postawił na nim czarną, lekarską torbę Spojrzawszy na Daniela uśmiechnął się smutno i powiedział:
• Panie Taylor, pana narzeczona chce z panem porozmawiać, ale zanim pan do niej pójdzie musi pan wiedzieć, że nie powiedziałem jej całej prawdy o stanie zdrowia panny Melody.
• A jaka jest prawda? - spytał cicho Daniel.
• Może porozmawiamy na osobności? – zaproponował lekarz.
• Nie ma takiej potrzeby. Proszę mówić, doktorze. Cartwrightowie są moimi przyjaciółmi.
• Skoro tak, to musicie wiedzieć, że panna Talbot jest ciężko chora. To bardzo ciężkie przeziębienie z silną gorączką. Z tego nie musi, ale może rozwinąć się zapalenie płuc.
• Kiedy to będzie wiadome?
• To kwestia kilku godzin. Najbliższa noc może okazać się decydująca. Teraz najważniejsze jest, żeby zbić wysoką temperaturę. W przeciwnym razie grozi jej uszkodzenie mózgu.
• Tego właśnie pan nie powiedział mojej narzeczonej?
• Tak, bo mam nadzieję, że uda mi się opanować sytuację.
• Rozumiem, że Deidre nie powinna na razie wiedzieć o prawdziwym stanie siostry.
• Doskonale pan rozumie. W stosownym czasie wszystko sam jej powiem. Zgadza się pan na taki układ?
• Oczywiście – Daniel skinął głową.
• Skoro mamy to ustalone, to teraz będę potrzebował waszej pomocy – rzekł doktor Martin.
• Mów – rzucił krótko Ben.
• Tu mam receptę. Trzeba ją, jak najszybciej zrealizować. Podałem Melody pierwszą dawkę leku, ale następną musi przyjąć za cztery godziny. Czasu więc nie mamy za dużo. Do tego potrzebne będą mi zioła: lipa, maliny, rumianek.
• Te akurat mamy – odparł Ben.
• Doktorze – powiedział Joe, który również słyszał diagnozę lekarza – proszę dać mi tę receptę. Pojadę sam do miasta. Daniel musi teraz porozmawiać z Deidre. Zanim ruszy do Virginia City, ja już tam będę.
• To dobry pomysł – rzekł Ben. - Ruszaj.
Joe schwycił receptę i już go nie było. Daniel pobiegł do pokoju, w którym Deidre opiekowała się chorą siostrą. Tymczasem doktor Martin zdjąwszy marynarkę i zawinąwszy rękawy powiedział:
• Będę jeszcze potrzebował chłodnej lecz nie zimnej wodę i dużo ręczników lub ściereczek na okłady. Do tego dwa, trzy prześcieradła. A, i niech Hop Sing zaparzy dzbanek lipy. Chora musi dużo pić.
• Zostaniesz przy niej? - spytał Ben.
• Tak.
• Każę dla ciebie przygotować pokój.




Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 0:49, 14 Sty 2020    Temat postu:

Cytat:
Bez względu na to kto miałby to być, warto było zachować ostrożność. Tak pomyślawszy, Joe odruchowo sięgnął do biodra i cicho zaklął. Broń została przy jego posłaniu. Szybko, starając się nie narobić hałasu, wszedł do chaty i zamknął drzwi. Zaraz też sięgnął po pas z rewolwerem. Założył go, odruchowo rozpiął kaburę i sprawdził, czy broń lekko z niej wychodzi.

Ostrożności nigdy za wiele
Cytat:
Nie upłynęła minuta, gdy spomiędzy drzew wyłonił się dużych rozmiarów koń z równie dużym jeźdźcem na grzbiecie. Za nim ktoś jeszcze jechał, ale nie miało to już znaczenia, bowiem Joe odetchnąwszy z ulgą szeroko otworzył drzwi chaty.
• Bogu dzięki, to ty! Nic ci się nie stało? - usłyszał znajomy głos.
• Wszystko w porządku, Hoss – odparł – ale skąd ty się tu wziąłeś?

Na szczęście to był Hoss
Cytat:
• Chodź, to sam zobaczysz.
Hoss zsiadł z konia i przykazawszy Johnowi, żeby na wszystko miał baczenie, wszedł za bratem do chaty. Niewiele jednak widział w niemal zupełnie ciemnym pomieszczeniu, dlatego wolał zaczekać przy drzwiach dopóki Joe nie rozpalił ognia pod kuchnią. Po chwili zrobiło się na tyle jasno, że Hoss dostrzegł postać leżącą na łóżku. Jasne, długie włosy wyraźnie odcinały się od burego koca.
• To dziewczyna - stwierdził bardziej niż spytał Hoss.
• Tak, dziewczyna.
• Ale kim ona jest?
• Jeszcze nie poznałeś?

Joe ma niespodziankę
Cytat:
• Zaczekaj – Hoss pochylił się nad śpiącą Melody i przyłożył do jej czoła dłoń. Dziewczyna była rozpalona i oddychała ciężko. Hoss spojrzał na brata i rzekł: - w pierwszej kolejności poślę go po doktora Martina. Ona ma wysoką temperaturę.

A to już poważny problem
Cytat:
Sam byłem na nią wściekły, ale gdyby nam powiedziała, że zrozumiała swój błąd to…
• Daj spokój Danielu – przerwał mu Adam. - Co teraz da rozpamiętywanie tego co byś zrobił lub nie. Najważniejsze jest teraz, że Melody się odnalazła.
• Masz rację, ale nie można tego tak zostawić. Pół miasta postawiła na równe nogi i gdyby nie Joe, nie wiadomo, jakby to wszystko się skończyło.

Faktycznie, choć pół miasta jej szukało, to gdyby nie Joe, kiepsko byłoby z Melody
Cytat:
• Szeryf miał powiedzieć, że nikt jej nie widział. Czy to prawda?
• Owszem. Jedyną osobą, która twierdziła, że widziała kogoś podobnego do Melody był Ezra, ale sam przecież wiesz, że on nigdy nie trzeźwieje.
• Może jednak coś widział.
• Daj spokój Joe – prychnął Adam. - Może i widział, ale nie był w stanie stwierdzić, czy to była Melody, a przede wszystkim nie potrafił powiedzieć kiedy tak naprawdę widział tę osobę. O, co ci właściwie chodzi?
• Bo, widzisz wasza opowieść, twoja i Daniela, jakoś kłóci się z tym, co powiedziała Melody. Ona twierdzi, że była w sklepie pana Brauna i rozmawiała z Sheilą. Dlaczego, więc pan Braun powiedział szeryfowi, że jej nie widział?

Właśnie, tutaj coś się chyba nie zgadza
Cytat:
- Przysłuchuję się waszej rozmowie i zastanawiam się, co chcesz udowodnić? Chyba nie myślisz, że Braun celowo ukrył tak ważną dla poszukiwań Melody informację?
• Tato, o nic go nie posądzam. Chcę tylko ustalić, czy Melody powiedziała mi prawdę, czy też wiedząc, że narozrabiała po prostu wymyśliła sobie tę bajeczkę.

Właśnie, kto tu mija się z prawdą? A może to nieporozumienie?
Cytat:
- Melody można wiele zarzucić, ale nie to, że kłamie. Znam ją od dzieciństwa. Jest rozpuszczona, jak dziadowski bicz, ale prawdomówna aż do bólu. Nieraz ta prawdomówność wychodziła jej bokiem. W niej jest cała masa sprzeczności, ale jeśli trafi się kogoś, kto będzie potrafił ją poskromić to stanie się naprawdę miłą panną.

Hmm. Daniel twierdzi, że Melody nie kłamie ...
Cytat:
...musicie wiedzieć, że panna Talbot jest ciężko chora. To bardzo ciężkie przeziębienie z silną gorączką. Z tego nie musi, ale może rozwinąć się zapalenie płuc.
• Kiedy to będzie wiadome?
• To kwestia kilku godzin. Najbliższa noc może okazać się decydująca. Teraz najważniejsze jest, żeby zbić wysoką temperaturę. W przeciwnym razie grozi jej uszkodzenie mózgu.
• Tego właśnie pan nie powiedział mojej narzeczonej?
• Tak, bo mam nadzieję, że uda mi się opanować sytuację.
• Rozumiem, że Deidre nie powinna na razie wiedzieć o prawdziwym stanie siostry.

Melody jest bardzo chora

Na razie to zbyt wiele się nie wyjaśniło. Melody już jest w Ponderosie, pod opieką doktora Martina, bo okazało się, że dziewczyna jest bardzo przeziębiona i grozi jej zapalenie płuc. Daniel utrzymuje, że Melody nie kłamie, pan Braun twierdził, że nie widział jej w sklepie ... czyli albo go w czasie wizyty Melody nie było (ale córka chyba powiedziałaby mu o odwiedzinach panny Talbot), albo Melody tam nie była, albo pan Braun kłamie. Trzeciego wyjścia nie dostrzegam. Ciekawa jestem, czy dr Martin ją wyleczy? No i czy wyjaśni się sprawa jej obecności w sklepie Brauna? Zresztą można zapytać pastorowej, czy Melody była u nich i wtedy będzie można już wyciągnąć jakieś wnioski. Niezależnie od tego, czy pastorowa potwierdzi jej wizytę, czy zaprzeczy.
Czekam na kontynuację


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 14:54, 14 Sty 2020    Temat postu:

To fakt, że to, co Ciebie, ale i Małego Joe tak intryguje nie wyjaśniło się. Zapewniam jednak, że ta zagadka zostanie wyjaśniona. Na razie Joe jedzie na złamanie karku do Virginia City, wszak lekarstwo dla chorej panny jest najważniejsze. Smile

Dziękuję za ciekawy i sympatyczny komentarz. Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 1:15, 18 Sty 2020    Temat postu:



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 12:24, 18 Sty 2020    Temat postu:

Wiem, wiem, ale ostatnio jakoś nie mogę zabrać się do pisania. Trochę brakuje mi czasu, ale mam nadzieję, że jutro uda mi się wreszcie w spokoju usiąść do pisania.
A tak, jakby co to Joe nadal pędzi do Virginia City Mruga


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 3:05, 20 Sty 2020    Temat postu:

Rozdział 9


Joe gnał na złamanie karku. Nic nie było tak ważne, jak lekarstwo dla Melody. Mógł wściekać się na nią i opędzać, jak od uprzykrzonej muchy, ale nigdy nie mógłby jej źle życzyć. Już taki był. Zapalczywy, gwałtowny, uparty, ale o dobrym sercu. W gruncie rzeczy, cóż mógł poradzić na to, że dziewczyny tak do niego lgnęły. Bądź, co bądź miało się ten czar, czar Cartwrightów.
Gdy przybył do Virginia City dochodziło południe. Po burzy nie było nawet śladu. Znowu było gorąco. Może nie tak parno, jak w poprzednich dniach, ale nadal upalnie. Na uliczkach miasta widać było pojedynczych pieszych. Większość mieszkańców wolała przeczekać największy skwar w domowych pieleszach. Joe miał nadzieję, że aptekarz, Ed Schwartz, z pochodzenia Niemiec, który podobno w swoim kraju studiował farmację, nie wpadł na taki sam, co inni pomysł. Na szczęście jednak okazało się, że apteka była otwarta.
• Dzień dobry, panie Schwartz. Pilnie potrzebuję tego leku – powiedział niecierpliwie Joe i położył na kontuarze receptę.
• Witaj, Mały Joe – odparł, uśmiechając się, aptekarz. Był to mężczyzna lat około pięćdziesięciu, łysiejący, o pociągłej twarzy z okularami na nosie. Wziąwszy do ręki receptę przybliżył ją do oczu mówiąc: - zobaczmy, co my tu mamy. No, nie wiem czy jeszcze mam to lekarstwo. Czyżby panna Talbot tego potrzebowała?
• Tak, a skąd pan wie?
• Od rana całe miasto mówi o jej odnalezieniu. To prawdziwy cud.
• Owszem, panie Schwartz to cud – przytaknął Joe – ale teraz, czy mógłby pan sprawdzić, czy mam pan to lekarstwo. Trochę mi się śpieszy. Prawdę mówiąc to bardzo mi się śpieszy.
• A tak, tak, już sprawdzam – rzekł aptekarz i odwrócił się do Joseph’a plecami. Najpierw przebiegł wzrokiem półki, na których stały równo ustawione buteleczki z grubego, ciemnobrązowego szkła, opatrzone etykietkami z nazwami leków. Nie znalazłszy tego czego szukał mruknął coś niezrozumiale i pokręcił głową. Następnie wysunął ogromną szufladę i zaczął przeglądać jej zawartość. Joe zaczął ze zniecierpliwieniem przebierać palcami po ladzie. Wreszcie nie wytrzymał i poprosił:
• Mógłby pan się pośpieszyć. To kwestia życia i śmierci.
• Myślisz, że tego nie wiem? Apteka to nie sklep z cukierkami. Na łapu capu tu się nie kupuje.
• Nie chciałem pana urazić – rzekł Joe, robiąc skruszoną minę - ale panna Talbot jest bardzo chora i bez tego leku może umrzeć.
• Zdaje sobie z tego sprawę. Doktor Martin nie przepisałby go, gdyby nie widział zagrożenia – odparł aptekarz i zamknął szufladę. - Obawiam się Joe, że nie ma tego lekarstwa, a byłem pewny, że są jeszcze dwie buteleczki.
• A nie mógłby pan go zrobić?
• Mógłby, ale brakuje mi jednego ze składników. Będę musiał złożyć zamówienie. Dostawa może potrwać kilka, a może nawet kilkanaście dni. Chyba, że pojedziesz do Placerville. Tam mogą mieć ten lek, choć stuprocentowej pewności to nie mam.
• Ale ja muszę go mieć. Niech pan jeszcze poszuka.
• Dobrze, zajrzę na zaplecze. Zaczekaj chwilkę – powiedział Schwartz i zniknął za białą kretonową zasłonką oddzielającą sklep od pomieszczenia, w którym aptekarz nie tylko składował leki, ale również je wykonywał. Chwilka, o której wspomniał Schwartz zmieniła się dziesięć minut, które Joseph’owi wydawały się najdłuższymi w jego życiu. Wreszcie aptekarz pojawił się. Twarz rozświetlał mu szeroki uśmiech, a w dłoni ściskał dwie buteleczki.
• Mam, Joe! – krzyknął Schwartz. - Tak, jak mówiłem dwie buteleczki. Musiałem je przestawić, albo, co bardziej prawdopodobne zrobiła to pani Schwartz, gdy tu sprzątała. Będę musiał z nią porozmawiać. Moja żona jest dobrą kobietą, ale nie rozumie, że apteka rządzi się swoimi prawami.
• Biorę obie buteleczki. Ile płacę? - spytał Joe, nie zważając na słowa aptekarza.
• Jak to obie? Doktor wyraźnie zapisał ilość leku. W żadnym wypadku nie wydam więcej. – Stwierdził kategorycznie Schwartz i podsuwając Małemu Joe pod nos receptę powiedział: - zobacz, co tu jest napisane.
• A pan może zobaczyć TO?
Aptekarz opuścił receptę i ze zdziwieniem spojrzał na Joseph’a, który ni mniej ni więcej mierzył do niego z rewolweru. Na szczęście pan Schwartz był człowiekiem niezwykle opanowanym i niejedno w życiu widział. Takich zdeterminowanych osobników, jak młody Cartwright również. Nie zamierzał mu się sprzeciwiać. Wszak szaleńcom, za jakiego w tej właśnie chwili miał Małego Joe lepiej było nie stawiać oporu.
• Spokojnie przyjacielu. – Rzekł aptekarz i wskazując na broń dodał: - TO nie będzie potrzebne. Należą się trzy dolary. I powiedz doktorowi Martinowi, żeby wypisał jeszcze jedną receptę.
• Powiem – zapewnił Joe i wziąwszy lek powiedział: - przepraszam, panie Schwartz, ale nie miałem wyjścia. Proszę mnie zrozumieć. Ta dziewczyna jest ciężko chora. Lepiej, żeby to lekarstwo było w zapasie niż gdyby miało go zabraknąć.
• Rozumiem Joe i nie mam do ciebie pretensji.
• Przepraszam raz jeszcze, a receptę na pewno dziś ktoś dostarczy. Do widzenia, panie Schwartz – powiedział Joe i już go nie było.
• Do widzenia. - Rzekł aptekarz i mruknął sam do siebie: - Ależ z tego Cartwrighta furiat. No, ale cóż chcieć, panna piękna i młoda, każdemu w głowie zawróci. Żal, że taka chora. Oby tylko doktor potrafił jej pomóc.

***

Na szczęście Joe nie słyszał wywodu aptekarza. Umieściwszy lekarstwo w torbie przytroczonej do siodła miał już dosiąść konia, gdy za plecami usłyszał głos szeryfa Roy’a Coffee:
• Joe, zaczekaj.
• O, co chodzi, szeryfie? Bardzo się śpieszę – rzekł, udając, że nie widzi, stojącego jakieś trzy kroki dalej, pana Brauna. Nie miał czasu, ani ochoty na rozmowę z ojcem Sheili. Był w takim stanie, że mógłby powiedzieć za dużo, a tego by nie chciał.
• Powiedz mi, jak czuje się panna Talbot? Chciałbym z nią porozmawiać.
• Bardzo źle i o żadnej rozmowie mowy nie ma.
• To w takim razie może ty powiesz mi, jak to się stało, że dziewczyna się odnalazła. Bo widzisz, jest coś o czym rodzina panny Talbot powinna wiedzieć. Ty zresztą także. Może więc porozmawiamy?
• Chętnie to zrobię, ale nie teraz. Przyjechałem tylko po lekarstwo i natychmiast muszę wracać do Ponderosy. Jestem do pana dyspozycji, szeryfie, ale niech mnie pan zrozumie, że muszę jak najszybciej dostarczyć lekarstwo.
• Rozumiem. Porozmawiamy później. Przykro mi, że panna Talbot tak ciężko się rozchorowała.
• Może byłoby to do uniknięcia, gdyby ludzie mówili prawdę – odparł Joe na tyle głośno, aby jego słowa dotarły do pana Brauna. Ten wyglądał tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnował.
• Joe, ale to nie jest tak, jak myślisz – zapewnił Roy Coffee.
• A jak? Kilka osób widziało Melody i udało, że nic nie wie. - Rzucił Joe i dosiał konia. Będąc już w siodle dodał: - może gdyby tak się nie zapierali, to udałoby się ją znaleźć przed burzą i teraz nie walczyłaby o życie.
• Kilka osób? - szeryf był zdziwiony. - Chyba się mylisz?
• To nieważne – rzucił Joe i ścisnąwszy łydkami boki konia ruszył galopem wzbijając tumany kurz.
• Mówiłem ci, że tak będzie – rzekł pan Braun podchodząc do szeryfa. - Młody Cartwright jest przekonany, że kłamię.
• Nie martw się. Pojadę do nich wieczorem i wszystko im wyjaśnię – odparł szeryf. - Jedno mnie tylko intryguje. Joe powiedział, że kilka osób widziało pannę Talbot. Ciekawe kogo miał na myśli?

***

• Jak dobrze, że jesteś - powiedziała Melinda na widok wchodzącego do domu Adama. - Już zaczęłam się niepokoić.
• Witaj, moja droga – Adam pochylił się nad siedzącą w fotelu żoną i pocałował ją w czoło. - Jak się czujesz?
• Dobrze – odparła przyglądając się mężowi.
• A, jak ma się Kathy? Bardzo dziś dokazywała? - spytał zdejmując pas z bronią i chowając go do szuflady komody.
• Nie bardziej niż wczoraj i przedwczoraj. Gdyby tobie wyrzynał się ząbek też byłbyś niemożliwy.
• Na szczęście nic mi się nie wyrzyna – odparł z uśmiechem Adam.
• Powiesz mi wreszcie jak ma się Melody? Bo Hoss, jak tu zajrzał, strasznie coś kręcił. Zdołałam z niego wydusić, że panna Talbot odnalazła się i razem z siostrą, i jej narzeczonym przez jakiś czas będą przebywać w Ponderosie, a ty pojechałeś z Danielem do Virginia City po ich bagaż. Niczego więcej od niego się nie dowiedziałam. Twój braciszek był przy tym jakiś dziwny. Powtarzał, że wszystko mi opowiesz.
• Cały Hoss – zaśmiał się Adam. - Ma złote serce, ale nie potrafi utrzymać języka za zębami, dlatego wolał uciec. Prosiłem go, żeby za dużo ci nie mówił. Nie chciałem, żebyś niepotrzebnie się denerwowała.
• To miłe, że tak bardzo troszczysz się o mnie, ale nadal nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
• Pytanie?
• Nie udawaj. No, słucham: jak ma się Melody?
• Czy Hoss powiedział ci kto i w jakich okolicznościach znalazł pannę Talbot?
• Owszem. Melody miała ogromnie dużo szczęścia, że spotkała Joseph’a. Nawet nie chcę myśleć, co by z nią było, gdyby Joe jej nie zauważył. Przecież ona w czasie tak strasznej burzy mogła zginąć.
• Mogła – przyznał Adam.
• Biedna dziewczyna. Musiała strasznie to przeżyć.
• To prawda, Melindo. Panna Talbot jest bardzo poważnie chora. Poprosiłem Hossa, żeby nic ci nie mówił o jej chorobie. Trochę obawiałem się jak to przyjmiesz. Wolałem sam ci o wszystkim powiedzieć. Mam nadzieję, że nie weźmiesz mi tego za złe.
• Tobie? Oczywiście, że nie. – Odparła Melinda uśmiechając się łagodnie, po czym spytała – bardzo z nią źle?
• Ta noc może być decydująca. Doktor Martin obawia się zapalenia płuc.
• Tylko nie to – zatrwożyła się Melinda. - Tak mi jej żal. Deidre opowiadała mi, że Melody od dziecka była bardzo chorowita.
• Cóż, pozostaje mieć nadzieję, że wyjdzie z tego. Jest w dobrych rękach. Doktor Martin to świetny fachowiec.
• Nie przeczę, ale nawet on nic nie poradzi, gdy wywiąże się zapalenie płuc.
• Nie martwmy się na zapas – odparł Adam.
• Jak zawsze masz rację. A wiesz, może jutro pojechałabym do nich?
• A po co, jeśli można wiedzieć?
• No, jak to po co? Żeby pomóc, porozmawiać z Deidre. Ona musi być zrozpaczona. Posiedzieć przy Melody.
• Ty chyba oszalałaś! Jeszcze ciebie tam brakuje! Nigdzie nie pojedziesz! - krzyknął Adam. - I od razu uprzedzam twoje pytanie: Clarissa również nigdzie nie pojedzie.
• Zawiązałeś z Hossem spisek? – spytała wściekła Melinda.
• Owszem – odparł Adam bezczelnie się uśmiechając.
• Jak mam to rozumieć?
• To ja mam ci to tłumaczyć? Melody jest ciężko przeziębiona. Ma gorączkę, kaszle. Chcesz się od niej zarazić? Kochanie, teraz szczególnie powinnaś się oszczędzać i dbać o siebie. Nie pozwolę na żadne eskapady do Ponderosy. Zresztą tam jest doktor Martin. Lepszej opieki panna Talbot mieć nie może.
• A Clarissa? - Melinda spojrzała na męża z niewinnym wyrazem twarzy.
• Co Clarissa?
• Hoss też będzie ją więził?
Adam głęboko westchnął, pokręcił z politowaniem głową i rzekł:
• Tak, też będzie ją więził. Ustaliliśmy jednak, że będziecie mogły się odwiedzać.
• No, proszę, co za wspaniałomyślność – rzuciła kpiąco Melinda i wzruszyła ramionami.
• Kochanie, wiem jak to wygląda, ale nic na to nie poradzę, że martwię się o ciebie. O ciebie i nasze dziecko. Możesz być na mnie zła. Kobiety przy nadziei mają swoje humory. Trudno, jakoś to przeżyję. Nigdy jednak nie pozwolę, żebyś narażała się na jakiekolwiek niebezpieczeństwo.
• Adamie, jesteś taki kochany – powiedziała cicho – nawet wtedy, gdy tak bardzo starasz się być srogi. I nie martw się tak o mnie. Obiecuję, że będę na siebie uważać.
• Grzeczna dziewczynka – mruknął Adam i... odetchnął z ulgą.
• Ale wiesz, co? Wpadłam na pewien pomysł?
• Co, proszę? Jaki znowu pomysł? - spytał z rezygnacją Adam.
• Spokojnie mój mężu. Pamiętasz, trzy dni temu dostałam list od mojego wydawcy z Nowego Jorku?
• Pewnie, że pamiętam. Pytał w nim, czy nie napisałabyś kontynuacji przygód Holly McCulligen. Odniosłem wrażenie, że nie jesteś tym zainteresowana. Czyżbyś zmieniła zdanie?
• Zgadłeś. Pomyślałam, że i tak w domu za dużo nie robię, to mogłabym zająć się pisaniem. Do rozwiązania zostało trochę czasu. Pomysł na powieść już mam. Liczę na twoje wsparcie i pomoc. Chyba, że i pisać mi zakażesz – westchnęła przesadnie.
• Nie obawiaj się. Pisać możesz sobie do woli. Zastanawiam się tylko, jak niby miałyby wyglądać dalsze losy Holly, skoro zakończenie powieści wskazuje, że ciągu dalszego nie będzie.
• Nie uśmierciłam Holly, a nawet gdyby, to i na to znalazłoby się rozwiązanie. Uwierz mi, to kwestia wyobraźni i inspiracji. Jeśli je masz, to nie ma takiego zakończenia powieści, którego nie można byłoby przekształcić w kontynuację.
• Cóż w tym zakresie nie zamierzam wdawać się z tobą w polemikę. Mogę tylko przyklasnąć twemu pomysłowi – odparł Adam. - A zdradzisz mi, co tak bardzo cię zainspirowało?
• Nasze przyjęcie. Poczyniłam na nim wiele interesujących obserwacji – rzekła z uśmiechem.
• Coś takiego – Adam z niedowierzaniem pokręcił głową – a ja myślałem, że to przyjęcie było jedną wielką katastrofą.
• Myliłeś się, ale o tym porozmawiamy później. Teraz przygotuję ci coś do zjedzenia. Na pewno jesteś głodny – stwierdziła Melinda.
• Jadłem u ojca, ale chętnie napiję się czegoś zimnego. A może został jeszcze kawałek tej twojej wspaniałej szarlotki?
• Owszem, jest jeszcze. Chcesz?
• Nie odmówię.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 28, 29, 30  Następny
Strona 29 z 30

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin