Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Zdrowy rozsądek
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 28, 29, 30
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 22:04, 20 Sty 2020    Temat postu:

Miodzio. Jutro wstawię komentarz.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 14:28, 21 Sty 2020    Temat postu:

Cytat:
Zapalczywy, gwałtowny, uparty, ale o dobrym sercu. W gruncie rzeczy, cóż mógł poradzić na to, że dziewczyny tak do niego lgnęły. Bądź, co bądź miało się ten czar, czar Cartwrightów.

Cały Mały Joe
Cytat:
Najpierw przebiegł wzrokiem półki, na których stały równo ustawione buteleczki z grubego, ciemnobrązowego szkła, opatrzone etykietkami z nazwami leków. Nie znalazłszy tego czego szukał mruknął coś niezrozumiale i pokręcił głową. Następnie wysunął ogromną szufladę i zaczął przeglądać jej zawartość. Joe zaczął ze zniecierpliwieniem przebierać palcami po ladzie. Wreszcie nie wytrzymał i poprosił:
• Mógłby pan się pośpieszyć. To kwestia życia i śmierci.
• Myślisz, że tego nie wiem? Apteka to nie sklep z cukierkami. Na łapu capu tu się nie kupuje.

Powoli, powoli, ale dokładnie ... to życiowa dewiza pana Schwartza, Joe ma zdecydowanie inne poglądy
Cytat:
• Biorę obie buteleczki. Ile płacę? - spytał Joe, nie zważając na słowa aptekarza.
• Jak to obie? Doktor wyraźnie zapisał ilość leku. W żadnym wypadku nie wydam więcej. – Stwierdził kategorycznie Schwartz i podsuwając Małemu Joe pod nos receptę powiedział: - zobacz, co tu jest napisane.

Jeśli na recepcie była określona ilość leku, to nie ma siły ... aptekarz nie da więcej
Cytat:
• A pan może zobaczyć TO?
Aptekarz opuścił receptę i ze zdziwieniem spojrzał na Joseph’a, który ni mniej ni więcej mierzył do niego z rewolweru. Na szczęście pan Schwartz był człowiekiem niezwykle opanowanym i niejedno w życiu widział. Takich zdeterminowanych osobników, jak młody Cartwright również. Nie zamierzał mu się sprzeciwiać. Wszak szaleńcom, za jakiego w tej właśnie chwili miał Małego Joe lepiej było nie stawiać oporu.
• Spokojnie przyjacielu. – Rzekł aptekarz i wskazując na broń dodał: - TO nie będzie potrzebne. Należą się trzy dolary. I powiedz doktorowi Martinowi, żeby wypisał jeszcze jedną receptę.

Jednak siła się pojawiła
Cytat:
• Powiedz mi, jak czuje się panna Talbot? Chciałbym z nią porozmawiać.
• Bardzo źle i o żadnej rozmowie mowy nie ma.
• To w takim razie może ty powiesz mi, jak to się stało, że dziewczyna się odnalazła. Bo widzisz, jest coś o czym rodzina panny Talbot powinna wiedzieć. Ty zresztą także.

Ciekawe o czym powinni wiedzieć?
Cytat:
Przykro mi, że panna Talbot tak ciężko się rozchorowała.
• Może byłoby to do uniknięcia, gdyby ludzie mówili prawdę – odparł Joe na tyle głośno, aby jego słowa dotarły do pana Brauna. Ten wyglądał tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnował.
• Joe, ale to nie jest tak, jak myślisz – zapewnił Roy Coffee.
• A jak? Kilka osób widziało Melody i udało, że nic nie wie. - Rzucił Joe i dosiał konia. Będąc już w siodle dodał: - może gdyby tak się nie zapierali, to udałoby się ją znaleźć przed burzą i teraz nie walczyłaby o życie.

Joe założył, że Melody nie kłamała, ale to może być błędne założenie
Cytat:
• Mówiłem ci, że tak będzie – rzekł pan Braun podchodząc do szeryfa. - Młody Cartwright jest przekonany, że kłamię.
• Nie martw się. Pojadę do nich wieczorem i wszystko im wyjaśnię – odparł szeryf. - Jedno mnie tylko intryguje. Joe powiedział, że kilka osób widziało pannę Talbot. Ciekawe kogo miał na myśli?

No właśnie! Joe chyba miał na myśli pana Brauna i żonę pastora, ale ... przy założeniu, że Melody mówiła prawdę
Cytat:
Bo Hoss, jak tu zajrzał, strasznie coś kręcił. Zdołałam z niego wydusić, że panna Talbot odnalazła się i razem z siostrą, i jej narzeczonym przez jakiś czas będą przebywać w Ponderosie, a ty pojechałeś z Danielem do Virginia City po ich bagaż. Niczego więcej od niego się nie dowiedziałam. Twój braciszek był przy tym jakiś dziwny. Powtarzał, że wszystko mi opowiesz.

Hoss jak zwykle zrzucił ciężar rozmowy na Adama
Cytat:
A wiesz, może jutro pojechałabym do nich?
• A po co, jeśli można wiedzieć?
• No, jak to po co? Żeby pomóc, porozmawiać z Deidre. Ona musi być zrozpaczona. Posiedzieć przy Melody.
• Ty chyba oszalałaś! Jeszcze ciebie tam brakuje! Nigdzie nie pojedziesz! - krzyknął Adam. - I od razu uprzedzam twoje pytanie: Clarissa również nigdzie nie pojedzie.
• Zawiązałeś z Hossem spisek? – spytała wściekła Melinda.
• Owszem – odparł Adam bezczelnie się uśmiechając.
Pan mąż objawił swoją wolę
Cytat:
• To ja mam ci to tłumaczyć? Melody jest ciężko przeziębiona. Ma gorączkę, kaszle. Chcesz się od niej zarazić? Kochanie, teraz szczególnie powinnaś się oszczędzać i dbać o siebie. Nie pozwolę na żadne eskapady do Ponderosy. Zresztą tam jest doktor Martin. Lepszej opieki panna Talbot mieć nie może.
• A Clarissa? - Melinda spojrzała na męża z niewinnym wyrazem twarzy.
• Co Clarissa?
• Hoss też będzie ją więził?
Adam głęboko westchnął, pokręcił z politowaniem głową i rzekł:
• Tak, też będzie ją więził. Ustaliliśmy jednak, że będziecie mogły się odwiedzać.

To ma sens. Melinda w ciąży powinna podwójnie na siebie uważać
Cytat:
• Kochanie, wiem jak to wygląda, ale nic na to nie poradzę, że martwię się o ciebie. O ciebie i nasze dziecko. Możesz być na mnie zła. Kobiety przy nadziei mają swoje humory. Trudno, jakoś to przeżyję. Nigdy jednak nie pozwolę, żebyś narażała się na jakiekolwiek niebezpieczeństwo.
• Adamie, jesteś taki kochany – powiedziała cicho – nawet wtedy, gdy tak bardzo starasz się być srogi. I nie martw się tak o mnie. Obiecuję, że będę na siebie uważać.
• Grzeczna dziewczynka – mruknął Adam i... odetchnął z ulgą.

Na szczęście Melinda ma dość rozsądku, żeby przyznać mu rację
Cytat:
Pomysł na powieść już mam. Liczę na twoje wsparcie i pomoc. Chyba, że i pisać mi zakażesz – westchnęła przesadnie.
• Nie obawiaj się. Pisać możesz sobie do woli.

Jaki wspaniałomyślny

Fajnie, kolejny rozdział, ciekawy, intrygujący. O czym Joe i rodzina Melody powinni się dowiedzieć? Nic mi nie przychodzi do głowy, choć stawiam na opcję, że dziewczyna jednak kłamała. Albo to jakieś nieporozumienie ... choć pana Brauna o kłamstwo nie posądzam. Joe jest bardzo porywczy. Dobrze, że nie zastrzelił tego aptekarza, bo co by miasto zrobiło bez takiego fachowca. Ciepła, pełna miłości i czułości rozmowa małżonków. Adam jak zwykle o wszystkim myśli, czuwa nad bezpieczeństwem żony ... Melinda na szczęście to docenia i ... oby tak dalej im się wiodłoCzekam niecierpliwie na dalszy ciąg ... wyjaśnienie zagadki i ... może jeszcze coś się wydarzy?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 21:48, 21 Sty 2020    Temat postu:

Dziękuję serdecznie za komentarz Very Happy Co nieco jeszcze się wydarzy. Mruga Szeryf właśnie nadjeżdża. Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 23:50, 21 Sty 2020    Temat postu:

To czekam na przyjazd szeryfa Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 21:32, 22 Sty 2020    Temat postu:

Rozdział 10

Ben wyszedł przed dom i spojrzał w niebo. Słońce pomału chyliło się ku zachodowi, ale powietrze wciąż drgało gorącem. Mężczyzna ruszył w stronę małego padoku. Nie ma piękniejszego widoku, niż konie skubiące trawę w promieniach zachodzącego słońca – pomyślał i oparłszy się o ogrodzenie przyglądał się tym wspaniałym zwierzętom. Po chwili jeden z koni, o jasnym, kremowym kolorze umaszczenia przypominającym odcień skóry jelenia, podszedł do mężczyzny i pyskiem trącił jego dłoń. Ben uśmiechnął się i wyciągnął z kieszeni spodni jabłko. Na otwartej dłoni podał je swojemu ulubieńcowi, Buckowi, nazwanemu tak od rasy buckskin, którą reprezentował. To był ich wieczorny rytuał. Taka rozmowa bez słów dwóch, starych przyjaciół. Ben, który twierdził, że konie na ranczo są tylko po to, żeby pracować do swojego wierzchowca miał wyraźną słabość. Zwierzę było nie tylko piękne, ale wytrzymałe, niezwykle mądre i sprytne, a przede wszystkim było z Benem „od zawsze”.
• A gdzie twój kolega Cochise? - spytał głaszcząc aksamitną szyję Bucka. – Pewnie jest w stajni. Pójdę zobaczyć, dlaczego Joe go tu nie przyprowadził.
Po chwili Ben stanął w szeroko otwartych drzwiach stajni. Cochise był w swoim boksie i cierpliwie czekał, aż jego pan raczy go rozsiodłać. Joe tymczasem siedział na skrzyni z narzędziami i bezmyślnie patrzył się przed siebie. Ben uśmiechnął się z politowaniem i spytał:
• Czekasz, aż Cochise sam się rozsiodła? - Odpowiedziała mu cisza. Podszedł więc bliżej do syna i pochyliwszy się nad nim zadał pytanie: - słyszysz mnie, Joe?
• A tak, tak – odparł , jakby budząc się ze snu. - O, co pytałeś?
• O twojego konia. Jest wciąż osiodłany. Zamierzasz gdzieś jeszcze jechać?
• Nie. Zaraz tym się zajmę – odparł Joe i wszedł do boksu Cochise’a.
• Joe, co cię gryzie? - spytał wprost Ben.
• Nic.
• Przecież widzę. Powiesz mi, co się stało?
• Dziś rano w aptece wyciągnąłem broń i nastraszyłem Eda Schwartza.
• Co takiego?! Wyciągnąłeś broń na najspokojniejszego człowieka pod słońcem. Co ci strzeliło do głowy? Natychmiast pojedziesz i go przeprosisz.
• Już to zrobiłem – odparł cichym głosem Joe.
• Dlaczego mu groziłeś?
• Poszło o lekarstwo. Najpierw powiedział, że nie ma, potem szukał go w nieskończoność. Wreszcie znalazł dwie buteleczki, a ja wtedy powiedziałem, że biorę obie. Nie chciał mi ich wydać, to wyciągnąłem broń.
• Nie wierzę! - krzyknął Ben. - Czy ty naprawdę postradałeś rozum?! Nie dziwiłbym się, gdyby Ed złożył na ciebie skargę do szeryfa.
• Tato… - zaczął Joe.
• Co, „tato”? Przecież wiesz, że Ed nie mógł wydać więcej leku niż było zapisane na recepcie.
• Wiem, ale jak pomyślałem sobie, że Melody może potrzebować go więcej to…
• Czy ty jesteś lekarzem? – przerwał mu Ben.
• Nie – odparł Joe i pochylił głowę.
• To nie wszystko, prawda? - spytał Ben z uwagą przyglądając się synowi. - Co się dzieje?
• Po prostu nie wiem, tato, co mam o tym wszystkim myśleć.
• O czym znowu?
• Jak to o czym? Chodzi mi o to, że nikt jakoby nie widział Melody, a przecież ona powiedziała mi coś zupełnie innego. I ja jej ufam.
• Mogła ze strachu zmyślić tę historię.
• Nie. Właśnie strach spowodował, że powiedziała prawdę.
• Skoro tak twierdzisz – Ben wzruszył ramionami. - Ja nie byłbym taki pewny.
• Tak właśnie twierdzę. Poza tym, po wyjściu z apteki natknąłem się na szeryfa Coffee. Wiesz kto z nim był? Braun i miał bardzo niewyraźną minę. Mówię ci tato, on coś ukrywa.
• Joe, chyba nie wierzysz w to, co mówisz. Braun to porządny człowiek i do żadnego oszukaństwa by się nie posunął.
• Tak porządny, jak pastorowa – zakpił Joe.
• Skończmy tę jałową rozmowę – rzekł Ben, czując narastającą irytację. - Nie wiem, co ciebie nurtuje, ale idziesz w niewłaściwym kierunku. Lepiej rozsiodłaj Cochise’a i wyprowadź go na padok. I pośpiesz się, bo zaraz będzie kolacja.
Joe kiwnął w odpowiedzi głową i zaczął rozpinać popręg. Ben chciał jeszcze coś powiedzieć, ale po chwili namysłu machnął tylko ręką i wyszedł na podwórze. Wtedy właśnie zza węgła stajni wyjechał konno szeryf Roy Coffee.
• Witaj, Ben! - zawołał.
• Witaj. Co cię do nas sprowadza w taki upał?
• Obowiązki – odparł szeryf zsiadając z konia. - Muszę z wami porozmawiać.
• To, chodź do środka. Na pewno jesteś spragniony.
• Zimnym napojem nie pogardzę. – Rzekł Roy i spytał: - jak miewa się panna Talbot?
• Wciąż bez zmian. Doktor Martin i Deidre są przy niej. Ta noc będzie decydująca.
• Bardzo mi przykro – westchnął szeryf. - Rano widziałem się z twoim Joe. Chciałem z nim porozmawiać, ale był niesamowicie zdenerwowany.
• Tak, bardzo przeżywa to, co spotkało Melody – odparł Ben. - Zresztą wszyscy jesteśmy tym poruszeni.
• To naturalne i ja to rozumiem, ale Joe, chyba niewłaściwie ocenił sytuację.
• O czym mówisz?
• O naszym przyjacielu Braunie i jego roli w całej tej sprawie. Dlatego przyjechałem, żeby z nim porozmawiać. Mam nadzieję, że go zastałem?
• Tak, jest w stajni.
• Chciałbym też porozmawiać z twoimi gośćmi.
• Oczywiście. Wejdź do domu, a ja zawołam Joseph’a.

***

• Słuchamy, szeryfie, co masz nam do powiedzenia – rzekł Ben, gdy wszyscy zainteresowani zgromadzili się w salonie domu Cartwrightów.
• Chciałem wyjaśnić pewne nieporozumienie związane z panem Braunem.
• A, co tu wyjaśniać – prychnął Joe. - Fakty są takie, że Braun okłamał pana, szeryfie. Melody była w jego sklepie.
• A nie pomyślałeś, że on jej po prostu nie widział?
• Nawet jeśli tak było, to musiał dowiedzieć się o sprzeczce Sheili i Melody. Sheila ją wyrzuciła ze sklepu. Trochę ją znam i nie sądzę, żeby to zatrzymała dla siebie. Na pewno powiedziała o tym swoim rodzicom.
• Owszem powiedziała – przytaknął szeryf.
• Widzicie – rzekł triumfalnie Joe. – Melody nie kłamała. Pozostaje wyjaśnić dlaczego kłamał Braun.
• A ty swoje. – Westchnął Roy i zwracając się do Bena spytał: - jak ty z nim wytrzymujesz?
• Jakoś muszę – Ben uśmiechnął się. – To przecież mój syn.
• Proszę państwa – rzekł, przysłuchujący się rozmowie, Daniel Taylor – spróbujmy uporządkować fakty. Wiemy już, że siostra mojej narzeczonej nie kłamała. Mam nadzieję, że teraz wyjaśni nam pan, szeryfie, jak to się stało, że pan Braun nic nie wiedział o incydencie w swoim sklepie. Bo rozumiem, że tak właśnie było.
• Owszem. Gdy tylko zostałem poinformowany o zaginięciu panny Talbot natychmiast rozpocząłem poszukiwania. Rozmawiałem o niej, między innymi z panem Braunem, bo ktoś wspomniał, że prawdopodobnie widział ją w pobliżu jego sklepu. Braun zgodnie z prawdą odpowiedział, że jej nie widział, bo od rana załatwiał różne sprawy. Między innymi był w banku, a potem aż do południa rozpakowywał towar na zapleczu sklepu. Pomagał mu w tym jego pomocnik. Po południu zmienił Sheilę, która nic mu nie powiedziała o scysji z Melody. To właśnie wtedy zajrzałem do jego sklepu. Braun zgodnie z prawdą powiedział, że nie widział panny Talbot. Dopiero późnym wieczorem przy kolacji, gdy opowiedział żonie i córce o tajemniczym zaginięciu Melody, Sheila przyznała, że widziała się z nią. Zaraz też oboje przyszli do mojego biura, ale mnie nie było. Jak wiecie, wtedy już ruszyły grupy poszukiwawcze. Jedną z nich kierowałem. Do Virginia City wróciliśmy, gdy burza rozpętała się na dobre. W takich warunkach poszukiwania były niemożliwe, a ja nie miałem prawa narażać ludzi. Zresztą pan Taylor jest tego świadkiem i sam zaproponował, żeby przeczekać największą nawałnicę.
• To prawda, tak było – przyznał Daniel. - Istniało ogromne ryzyko, że komuś może coś się stać. Musieliśmy przerwać poszukiwania. Mieliśmy je podjąć, jak tylko przestanie padać. Miałem jedynie nadzieję, że Melody skryła się przed burzą. Było naprawdę bardzo niebezpiecznie.
• Tak właśnie było – potwierdził szeryf. - Gdy wróciłem do swojego biura, zaraz pojawił się Braun ze swoją córką i wszystko mi opowiedzieli. Sheila faktycznie dość ostro potraktowała pannę Talbot. Było jej z tego powodu bardzo przykro. Powiedziała też, że nie wie dokąd mogła udać się Melody. Była zbyt zdenerwowana zajściem, żeby zwrócić na to uwagę. Twierdziła, że do przyjścia ojca nie opuszczała sklepu. I ja jej wierzę. Tak więc nie ma w tym żadnego spisku, jak być może mniema Joe. Braunowie bardzo się tym wszystkim przejęli.
• Szkoda, że wcześniej nie powiedzieli o całej tej sytuacji – zauważył Joseph.
• Gdy rano cię zobaczyłem, jak wychodzisz z apteki, chciałem od razu z tobą porozmawiać. Braun na to nalegał. Nie chciał być posądzony o złą wolę. Ty jednak nie chciałeś mnie słuchać. Byłeś strasznie zdenerwowany i wyglądałeś tak, jakbyś dopiero, co kogoś zastrzelił – zażartował szeryf.
• Jesteś całkiem blisko – rzekł od niechcenia Ben.
• A, co niby ma to znaczyć? - spytał zaintrygowany Roy.
• Nic takiego. Joe miał małą utarczkę ze Schwartzem.
• Co takiego? - szeryf uśmiechnął się z niedowierzaniem. - Ed to przecież najspokojniejszy człowiek w całej Nevadzie.
• Ale mój syn nawet świętego wyprowadziłby z równowagi – stwierdził z sarkazmem Ben.
• To prawda. Wiem, coś o tym – Coffee ze zrozumieniem pokiwał głową.
• Skoro ustaliliśmy, jaki okropny jestem – rzekł Joe z trudem kryjąc irytację – pozostaje wyjaśnić jeszcze jedną kwestię.
• Jaką znowu? - szeryf zdziwiony spojrzał na Joseph’a. - Chyba wszystko zostało wyjaśnione. Mam nadzieję, że nikt nie będzie miał pretensji do Brauna i jego córki. To był po prostu niefortunny zbieg okoliczności. I zapewniam, że nawet gdybyśmy wcześniej wiedzieli, o tym, że panna Talbot była w sklepie, to i tak w żaden sposób nie pomogłoby to w jej poszukiwaniach.
• Zgoda – rzekł Joe – przyjmuję to tłumaczenie, ale był jeszcze ktoś z kim rozmawiała Melody i kto widział, że wsiadła na wóz Teda Jenkinsa.
• Kogo masz na myśli?
• Żonę pastora. Ona musiała wiedzieć o zaginięciu Melody. Gdyby wam powiedziała, być może któraś z grup znalazłaby dziewczynę przed burzą.
• To poważne oskarżenie Joe. Pani McGregor jest niezwykle szanowaną osobą.
• Ale jest też matką, której bardzo zależy na nieposzlakowanej opinii córki.
• Nie sądzisz, że na to jest trochę za późno.
• Ma pan rację, szeryfie, ale Melody stąd wyjedzie, a Alma i jej rodzice tu pozostaną. Pani McGregor zrobi wszystko, żeby zatrzeć ten niemiły incydent.
• Coś w tym jest – przyznał szeryf. - Porozmawiam z nią jutro.
• Byłbym panu wdzięczny – rzekł Joe.
• Nie ma za co. W moim interesie leży, żeby wszystko wyjaśnić. Nie mogę dopuścić, żeby mieszkańcy mojego miasta mieli do siebie jakieś pretensje. To niczemu dobremu nie służy. Mam tylko nadzieję, że panna Talbot wyzdrowieje.
• Wszyscy w to wierzymy, szeryfie. – Zapewnił Joe i dodał: - wychodzi na to, że stary Ezra, choć pijany w sztok, widział jednak Melody.
• Jaki z tego wniosek? - zagadnął Ben.
• Nie lekceważyć pijackich wynurzeń – odparł szeryf Coffee. - Czasem i z nich można się czegoś dowiedzieć.



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Czw 3:59, 23 Sty 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 1:20, 23 Sty 2020    Temat postu:

Rozdział 11


Dwa tygodnie później.

• I, co powiedział doktor? - spytał Joe siadając na krześle obok Melody wypoczywającej na werandzie domu w Ponderosie.
• Wszystko jest w jak najlepszym porządku – odparła uśmiechając się łagodnie. - Doktor pozwolił mi wrócić do domu.
• Czy, aby na pewno to rozsądne? Jesteś jeszcze bardzo blada i słaba.
• Po takiej chorobie chyba mam prawo? Myślisz, że doktor Martin pozwoliłby mi jechać, gdybym była jeszcze chora?
• No, tak. To głupie, co powiedziałem – przyznał Joe.
• Nie przesadzaj. A poza tym pozbędziecie się wreszcie kłopotu.
• Jaki tam kłopot – rzekł wzruszając ramionami Joe. - Myślałem, że jeszcze pobędziecie z tydzień. Twój ojciec jest bardzo miłym człowiekiem i szybko znalazł wspólny język z moim ojcem.
• To prawda. Świetnie się dogadują, ale na nas naprawdę już czas. Za trzy tygodnie ślub Deidre i Daniela. Jutro nieodwołalnie wyjeżdżamy. Tato kupił bilety na dyliżans, a walizy już spakowane.
• To znaczy, że naprawdę wyjeżdżasz?
• Powiedziałeś to tak jakbyś żałował.
• Przyzwyczaiłem się do ciebie. Jak chcesz to potrafisz być bardzo miłą dziewczyną – stwierdził Joe.
• Jestem miłą dziewczyną – odparła śmiejąc się Melody.
• Tak, jesteś – przytaknął.
• Joe?
• Słucham.
• Chciałam podziękować ci za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Mam w stosunku do ciebie ogromny dług wdzięczności.
• Nie przesadzaj. - Joe machnął ręką.
• Nie przesadzam. Gdybyś wtedy nie jechał tą drogą, to mnie już by nie było. Niewiele pamiętam z tej strasznej nocy i z następnych dni, ale Deidre i Daniel powiedzieli mi, że bardzo się mną przejąłeś. Podobno groziłeś aptekarzowi bronią, bo nie chciał sprzedać ci lekarstwa.
• Zaraz tam groził.
• Potem, gdy wszyscy uznali mnie za kłamczuchę, ty udowodniłeś, że jednak mówiłam prawdę.
• Daniel i twoja siostra stanowczo za dużo gadają – mruknął Joe. - Szkoda, że już wyjechali, bo bym sobie z nimi poważnie porozmawiał.
• Daj spokój Joe. Nie musisz się tego wstydzić. Za wszystko bardzo ci dziękuję i życzę ci dużo szczęścia w życiu. Jesteś dobrym człowiekiem i kocham cię…
• Melody, przestań – przerwał jej.
• Nie uważasz, że nie mam wyjścia?
• Nie rozumiem, o czym mówisz?
• Cóż, kogoś, kto mnie rozebrał i widział nagą muszę albo pokochać, albo znienawidzić. Zdecydowanie wolę to pierwsze.
• Melody, ale ja nie wiem, co mam powiedzieć? Ty mnie kochasz?!
• Owszem, ale jak przyjaciela, jak brata. A ty, co myślałeś, że rzucę ci się na szyję? - Melody widząc zdezorientowaną minę mężczyzny aż klasnęła w dłonie. Potem rozbawiona do łez dodała: - ale śmiesznie wyglądasz. Mężczyźni, co wy wiecie o kobietach!
• Kobieta się odezwała – Joe udał zagniewanego. - Ale chyba naprawdę jesteś już zdrowa, skora trzymają się ciebie takie głupie dowcipy.
• Wybacz, ale byłeś taki wystraszony, że nie mogłam sobie odmówić tego małego żartu.
• Żart, mówisz? A ja omal nie dostałem zawału serca.
• Akurat uwierzę – Melody pokręciła z niedowierzaniem głową. - A teraz poważnie, Joe. Jeszcze raz dziękuje ci, że byłeś w stosunku do mnie tak wspaniałomyślny. Nigdy ciebie nie zapomnę – rzekła i czując napływające do oczu łzy wzruszenia lekkim tonem szybko dodała: - i obiecuję, że gdy wyjdę za mąż, i będę miała syna to dam mu na imię Joseph.
• To niezwykle miłe. A, co będzie jeśli będziesz miała córkę?
• To proste. Będzie miała na imię Josephine.
• Faktycznie, proste – Joe parsknął śmiechem. Potem jednak spoważniał i powiedział: - miło było cię gościć w Ponderosie. Mam nadzieję, że kiedyś nas odwiedzisz.
• Może – odparła. - Podobno Daniel chce kupić od twojego brata kawałek ziemi i wybudować letni dom.
• Słyszałem o tym.
• Jeżeli okaże się to prawdą, to być może będę ich odwiedzać, a przy okazji i miłą rodzinę Cartwrightów.
Na chwilę oboje zamilkli. Nagle ze zdwojoną siłą zaczęły do nich docierać odgłosy tak charakterystyczne dla rancza: gdakanie kur, rżenie koni, odgłosy rozmów prowadzonych przez robotników siedzących przed pawilonem dla nich przeznaczonym, a niesionych przez wiatr. Do tego dołączył niepowtarzalny zapach sosen zmieszanych ze świeżo skoszoną trawą.
• Tu jest naprawdę pięknie – westchnęła Melody. - Nie dziwię się, że twój ojciec mówi o Ponderosie z taką miłością.
• Wszyscy ją kochamy – odrzekł Joe. - To nasze miejsce na ziemi. Nie wyobrażam sobie życia poza nią.
• Wierzę. To magiczne miejsce – rzekła cicho Melody.
• Masz rację. Tu jest naprawdę wyjątkowo. A zmieniając temat. Podobno wczoraj miałaś szczególnych gości.
• To prawda. Przyjechała Alma z rodzicami.
• I, jak było?
• Miło i serdecznie. Wasz pastor to bardzo gadatliwy człowiek, a jego żona wcale nie jest taka zła, jakby się wydawało.
• A Alma?
• Alma? To sympatyczna dziewczyna, ale zupełnie zdominowana przez rodziców. Udało nam się porozmawiać w cztery oczy i powiem ci, że jest mi jej żal. Prawie nie opuszcza swojego pokoju. Wychodzi tylko pod opieką matki. Podobno rodzice szukają dla niej, jakiegoś odpowiedniego kawalera, żeby wydać ją za mąż.
• I to wszystko przez ten wygłup na przyjęciu u Adama?
• Nie. Już wcześniej zaplanowali jej zamążpójście. Nawet wybrali dla niej kandydata, ale Almie, w przeciwieństwie do jej rodziców, się nie spodobał. Postanowiła zrobić coś, co zniechęciłoby kawalera.
• Tym czymś był incydent na przyjęciu. Wiedziałaś o tym wcześniej?
• Nie i dałam się w to wszystko wmanewrować.
• Bardzo zmyślnie, ale celu chyba nie osiągnęła.
• I tak i nie. Kawaler się wycofał. Nie zmienia to jednak faktu, że jej rodzice nadal intensywnie poszukują kandydata na jej męża. Przy czym teraz lepiej jej pilnują i zapobiegawczo nie zabierają na żadne przyjęcia. Szkoda mi jej.
• Dlaczego?
• Bo zupełnie się poddała. Żeby zadowolić rodziców wyjdzie za pierwszego, który teraz ją zechce. Wiesz, co mi powiedziała? Że nie oczekuje miłości i będzie miała dużo szczęścia, jeśli przyszły mąż okaże się dobrym człowiekiem. Naprawdę żal mi jej. Jest prawie moją rówieśnicą, a mówi tak, jak stara, nieoczekująca niczego od życia kobieta.
• To przykre – stwierdził Joe – a wydawałoby się, że Almie niczego do szczęścia nie brakuje.
• Pozory często mylą – odparła Melody. - Alma jest więźniem we własnej rodzinie.
• Bardzo to mądre, co mówisz.
• Miałam sporo czasu, żeby to i owo sobie przemyśleć.
• I do jakich wniosków doszłaś?
• Że czasem nie warto głupio się buntować i że trzeba mieć większe zaufanie do tych, którzy cię kochają, bo bywa, że oni wiedzą lepiej, co jest dla ciebie dobre. W przeciwieństwie do Almy mogę nazwać się się szczęściarą.
• Ty naprawdę zmądrzałaś – rzekł z uznaniem Joe. - Zmądrzałaś i wydoroślałaś.
• Cóż, kiedyś to musiało nastąpić. A ty?
• Co, ja? - spytał zdziwiony.
• Kiedy wreszcie zmądrzejesz i oświadczysz się Sheili? Taka piękna z was para.
• Sheila i ja jesteśmy tylko przyjaciółmi, wścibska panno.
• Jakoś ci nie wierzę. Oczy za bardzo ci się świecą, gdy o niej mówisz.

***

Wraz z wyjazdem Melody i jej ojca w Ponderosie zapanowała dziwna cisza i spokój. Ben i Joe stali się jacyś markotni i nawet Hop Sing nie mógł sobie znaleźć miejsca. Wydawało się, że wszystko wróciło na swoje tory, jednak Mały Joe naprawdę czuł dziwną pustkę i jednocześnie jakiś trudny do określenia niepokój. Nie wiedział czemu to przypisać, bo przecież nie tęsknocie za Melody. Kilka bezsennych nocy wreszcie go oświeciło. Melody miała rację: Sheila i on powinni być parą. W końcu nic nie stało na przeszkodzie, żeby się jej oświadczył. Czy ją kochał? Pewnie, że tak. Trudno przecież nie darzyć uczuciem takiej ślicznej i dobrej panny, jak Sheila. Wyobraził sobie, jak dobrym będą małżeństwem, bo co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Wreszcie któregoś dnia pojechał do Reno i kupił piękny pierścionek ze szmaragdem, a do tego grubą złotą obrączkę. Na następny dzień po powrocie do domu zamierzał oświadczyć się Sheili. Nie mówił o tym nikomu, bo chciał, aby dla wszystkich była to niespodzianka.
Wstał wcześnie rano, umył się i elegancko ubrał. Nie mówiąc nic nikomu ruszył do Virginia City. Miał dużo czasu, jechał więc powoli zupełnie nie śpiesząc się. Rozmyślał o tym, jak będą wyglądać jego oświadczyny i jak zaskoczona, i wzruszona będzie Sheila. Potem wyobraził sobie reakcję ojca na tak szczęśliwą wieść. Wesele będzie wspaniałe, takie o którym ludzie będą mówić przez całe lata. Wierzył, że tym razem dokonał właściwego wyboru. Gdyby Melody wciąż byłą w Ponderosie to pewnie z radości by ją uściskał. Gdy wreszcie dotarł do Virginia City zegar na miejscowej wieży wybił godzinę dziewiątą. Miasto tętniło swym codziennym rytmem. Wszystkie sklepy były już pootwierane. Z drukarni wynoszono właśnie najświeższe wydanie gazety codziennej „Territorial Enterprise”, a pracownik telegrafu, Henry Ashton ściskając w dłoni telegram, gnał ile sił w nogach do Hotelu International. Przy poidle dla koni leżał sobie, jak zwykle i spał w najlepsze nigdy nietrzeźwiejący stary Ezra, na widok którego, przechodzące kobiety odwracały wzrok, a co bardziej oburzone matrony po prostu spluwały.
Joe wreszcie dotarł do sklepu Braunów. Nie śpiesząc się zsiadł z konia. Otrzepał nieco zakurzone ubranie i sprawdziwszy, tak dla pewności, czy pudełeczko z pierścionkiem ma w kieszeni marynarki, pchnął drzwi wchodząc do sklepu. Szczęście mu dopisywało. W środku nie było żadnego klienta, a za kontuarem stała piękna, jak marzenie Sheila. Miała dziwnie rozmarzony i jakby nieobecny wzrok. Chwilę trwało zanim zorientowała się kto przed nią stoi.
• Joe, skąd ty się tu wziąłeś?
• A jak myślisz? Przecież nie spadłem z nieba – zaśmiał się. - Witaj, Sheilo.
• Dzień dobry. Czym mogę służyć? - spytała i szybko dodała: - daj mi listę zakupów, to nasz pomocnik wszystko zaraz przygotuje.
• Nie przyjechałem po zakupy, tylko do ciebie.
• Tak? - Sheila była zupełnie zaskoczona.
• Nie sądzisz, że już najwyższy czas, żebyśmy poważnie porozmawiali?
• A niby o czym mielibyśmy rozmawiać?
• O nas, o naszej wspólnej przyszłości.
• Joe, powiedzieliśmy sobie wszystko, co mieliśmy powiedzieć. Nie wiem, o jakiej przyszłości chcesz ze mną mówić?
• Doprawdy? Dobrze, powiem wprost: kocham cię Sheilo i chciałbym żebyś uczyniła mnie najszczęśliwszym z ludzi, i została moją żoną.
• Bardzo mi to pochlebia, ale…
• Oczywiście, porozmawiam z twoimi rodzicami. Najpierw jednak, chciałem zapytać ciebie czy zechcesz mnie za męża? Obiecuję, że zrobię wszystko, żebyś był szczęśliwa. - To mówiąc wyciągnął z kieszeni pudełeczko z pierścionkiem, otworzył i podał je Sheili. Zaskoczona dziewczyna wzięła puzderko w dłonie, przez chwilę wpatrywała się w niezwykłej urody klejnot, po czym powoli zamknęła je i wsunęła do rąk zdumionego Josepha.
• To piękny pierścionek, ale nie mogę go przyjąć.
• Dlaczego?
• Nie wiesz?
• Sheilo zdaję sobie sprawę, że za długo zwlekałem z oświadczynami. Teraz jednak jestem pewien swoich uczyć. Powiedz mi, co stoi na przeszkodzie, żebyśmy zostali małżeństwem?
• Joe, ty naprawdę nie wiesz, czy udajesz? Nigdy nie spytałeś mnie, co do ciebie czuję. Z góry założyłeś, że skoro ty mnie kochasz, to i ja kocham ciebie.
• A tak nie jest?
• Bardzo cię lubię i jestem ci wdzięczna, że pomogłeś mi w najgorszym momencie mojego życia, ale nie kocham cię.
• Mogę zaczekać, tyle ile będzie potrzeba. Może faktycznie cię zaskoczyłem. Dam ci tyle czasu ile chcesz.
• Joe, ty mnie nie słuchasz. Nie kocham cię, a to, że ciebie lubię nie wystarczy, żebyśmy się pobrali. Poza ty, jest coś o czym powinieneś wiedzieć. Wychodzę za mąż.
• Co takiego? Za kogo?
• Za Toma Logana. W zeszłym tygodniu wrócił do Virginia City i oświadczył się mi się.
• O ile sobie przypominam, to już kiedyś chciał ożenić się z tobą, ale twój ojciec nie wyraził na to zgody.
• To prawda. Tom był wtedy biedny, ale kochaliśmy się i byłam gotowa za niego wyjść nawet wbrew woli rodziców. Niestety Tom nagle zniknął. Myślałam, że nigdy już go nie zobaczę. Gdy tydzień temu wszedł do naszego sklepu wszystkie uczucia odżyły. Czułam się tak, jakby nigdy nie wyjeżdżał. Tom zdobył fortunę w Kalifornii. Znalazł prawdziwą żyłę złota. W Reno kupił sklep podobny do naszego ale dużo, dużo większy.
• Rozumiem, że teraz twój ojciec nie miał żadnych obiekcji.
• Joe, nie ukrywam, że ojciec przykłada do kwestii finansowych dużą wagę, ale tak naprawdę ważniejsze są moje uczucia. Kocham Toma, zawsze go kochałam. Gdy tak nagle znikł myślałam, że to koniec. Zaczęłam oswajać się z myślą, że straciłam go bezpowrotnie. Wtedy zaczęłam spotykać się z Tedem Abottem i na swoje nieszczęście przyjaźnić się z Dellą Jenkins, która jak wiesz nakładła mi do głowy różnych głupstw. Za jedno tylko mogę być jej wdzięczna, że zraziła mnie do Teda. Gdyby nie to, pewnie zostałabym jego żoną.
• Ty naprawdę go kochasz – stwierdził Joe. - Prawdziwy szczęściarz z tego Toma.
• To raczej, ja mam szczęście. On wiele poświęcił i tak ciężko pracował, żebyśmy byli razem i to nie mając pewności, czy ja nadal jestem wolna. Zrozum mnie Joe, Tom to miłość mojego życia.
• Rozumiem i życzę wam szczęścia – Powiedział posmutniały Joseph i dodał: - pójdę już.
• Joe…
• Tak?
• Bardzo chciałabym, abyśmy nadal byli przyjaciółmi. Wiem, że teraz możesz czuć się zraniony, ale za jakiś czas znajdziesz sobie miłą pannę i także będziesz szczęśliwy.
• Może – westchnął. - Sheilo powiedz mi, czy wyszłabyś za mnie, gdyby Tom się nie pojawił?
• Nie, Joe.
• Dziękuję ci za szczerość i pamiętaj, że bez względu na wszystko zawsze możesz na mnie liczyć.



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Czw 5:10, 23 Sty 2020, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 20:34, 23 Sty 2020    Temat postu:

Cytat:
Cochise był w swoim boksie i cierpliwie czekał, aż jego pan raczy go rozsiodłać. Joe tymczasem siedział na skrzyni z narzędziami i bezmyślnie patrzył się przed siebie. Ben uśmiechnął się z politowaniem i spytał:
• Czekasz, aż Cochise sam się rozsiodła? - Odpowiedziała mu cisza.

Cochise jest bardzo mądrym koniem, więc ... kto wie?
Cytat:
• Dziś rano w aptece wyciągnąłem broń i nastraszyłem Eda Schwartza.
• Co takiego?! Wyciągnąłeś broń na najspokojniejszego człowieka pod słońcem. Co ci strzeliło do głowy? Natychmiast pojedziesz i go przeprosisz.
• Już to zrobiłem – odparł cichym głosem Joe.

A to niespodzianka!
Cytat:
Nie chciał mi ich wydać, to wyciągnąłem broń.
• Nie wierzę! - krzyknął Ben. - Czy ty naprawdę postradałeś rozum?! Nie dziwiłbym się, gdyby Ed złożył na ciebie skargę do szeryfa.
• Tato… - zaczął Joe.
• Co, „tato”? Przecież wiesz, że Ed nie mógł wydać więcej leku niż było zapisane na recepcie.
• Wiem, ale jak pomyślałem sobie, że Melody może potrzebować go więcej to…
• Czy ty jesteś lekarzem? – przerwał mu Ben.

Uczciwy aptekarz trzymał się przepisów ... i dobrze
Cytat:
Chodzi mi o to, że nikt jakoby nie widział Melody, a przecież ona powiedziała mi coś zupełnie innego. I ja jej ufam.
• Mogła ze strachu zmyślić tę historię.
• Nie. Właśnie strach spowodował, że powiedziała prawdę.

Joe zaczął ufać Melody?
Cytat:
• Chciałem wyjaśnić pewne nieporozumienie związane z panem Braunem.
• A, co tu wyjaśniać – prychnął Joe. - Fakty są takie, że Braun okłamał pana, szeryfie. Melody była w jego sklepie.
• A nie pomyślałeś, że on jej po prostu nie widział?
• Nawet jeśli tak było, to musiał dowiedzieć się o sprzeczce Sheili i Melody. Sheila ją wyrzuciła ze sklepu. Trochę ją znam i nie sądzę, żeby to zatrzymała dla siebie. Na pewno powiedziała o tym swoim rodzicom.

Roy bardzo powoli wyjaśnia sprawę, a Joe upiera się przy swojej racji
Cytat:
Mam nadzieję, że teraz wyjaśni nam pan, szeryfie, jak to się stało, że pan Braun nic nie wiedział o incydencie w swoim sklepie. Bo rozumiem, że tak właśnie było.
• Owszem. Gdy tylko zostałem poinformowany o zaginięciu panny Talbot natychmiast rozpocząłem poszukiwania. Rozmawiałem o niej, między innymi z panem Braunem, bo ktoś wspomniał, że prawdopodobnie widział ją w pobliżu jego sklepu. Braun zgodnie z prawdą odpowiedział, że jej nie widział, bo od rana załatwiał różne sprawy. Między innymi był w banku, a potem aż do południa rozpakowywał towar na zapleczu sklepu. Pomagał mu w tym jego pomocnik. Po południu zmienił Sheilę, która nic mu nie powiedziała o scysji z Melody. To właśnie wtedy zajrzałem do jego sklepu. Braun zgodnie z prawdą powiedział, że nie widział panny Talbot. Dopiero późnym wieczorem przy kolacji, gdy opowiedział żonie i córce o tajemniczym zaginięciu Melody, Sheila przyznała, że widziała się z nią. Zaraz też oboje przyszli do mojego biura, ale mnie nie było. Jak wiecie, wtedy już ruszyły grupy poszukiwawcze. Jedną z nich kierowałem. Do Virginia City wróciliśmy, gdy burza rozpętała się na dobre. W takich warunkach poszukiwania były niemożliwe, a ja nie miałem prawa narażać ludzi.

I wszystko się wyjaśniło Pan Braun nie jest kłamcą
Cytat:
• Zgoda – rzekł Joe – przyjmuję to tłumaczenie, ale był jeszcze ktoś z kim rozmawiała Melody i kto widział, że wsiadła na wóz Teda Jenkinsa.
• Kogo masz na myśli?
• Żonę pastora. Ona musiała wiedzieć o zaginięciu Melody. Gdyby wam powiedziała, być może któraś z grup znalazłaby dziewczynę przed burzą.

O! Żona pastora też widziała Melody. Dlaczego nic nie powiedziała?
Cytat:
• To poważne oskarżenie Joe. Pani McGregor jest niezwykle szanowaną osobą.
• Ale jest też matką, której bardzo zależy na nieposzlakowanej opinii córki.
• Nie sądzisz, że na to jest trochę za późno.
• Ma pan rację, szeryfie, ale Melody stąd wyjedzie, a Alma i jej rodzice tu pozostaną. Pani McGregor zrobi wszystko, żeby zatrzeć ten niemiły incydent.

To jest powód dla kochającej i troskliwej matki
Cytat:
... i dodał: - wychodzi na to, że stary Ezra, choć pijany w sztok, widział jednak Melody.
• Jaki z tego wniosek? - zagadnął Ben.
• Nie lekceważyć pijackich wynurzeń – odparł szeryf Coffee. - Czasem i z nich można się czegoś dowiedzieć.

Jakby to sformułować? In whisky veritas ... w whisky prawda

Wyjaśniło się dlaczego pan Braun twierdził, że nie widział Melody. Nie kłamał. Nie wiadomo dokładnie, dlaczego milczała pastorowa. No i Joe ... zupełnie zmienił swoje podejście do Melody. Był gotów strzelać do poczciwego aptekarza ... no dobrze, tylko go postraszył, ale groźnie


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 21:33, 23 Sty 2020    Temat postu:

Cytat:
• I, co powiedział doktor? - spytał Joe siadając na krześle obok Melody wypoczywającej na werandzie domu w Ponderosie.
• Wszystko jest w jak najlepszym porządku – odparła uśmiechając się łagodnie. - Doktor pozwolił mi wrócić do domu.
• Czy, aby na pewno to rozsądne? Jesteś jeszcze bardzo blada i słaba.

Co za sielanka! I pomyśleć, że kiedyś jej unikał
Cytat:
Tato kupił bilety na dyliżans, a walizy już spakowane.
• To znaczy, że naprawdę wyjeżdżasz?
• Powiedziałeś to tak jakbyś żałował.
• Przyzwyczaiłem się do ciebie. Jak chcesz to potrafisz być bardzo miłą dziewczyną – stwierdził Joe.
• Jestem miłą dziewczyną – odparła śmiejąc się Melody.
• Tak, jesteś – przytaknął.

Jestem zaskoczona! Joe rzeczywiście ją polubił
Cytat:
• Joe?
• Słucham.
• Chciałam podziękować ci za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Mam w stosunku do ciebie ogromny dług wdzięczności.
• Nie przesadzaj. - Joe machnął ręką.

Jaki skromny
Cytat:
• Melody, ale ja nie wiem, co mam powiedzieć? Ty mnie kochasz?!
• Owszem, ale jak przyjaciela, jak brata. A ty, co myślałeś, że rzucę ci się na szyję? - Melody widząc zdezorientowaną minę mężczyzny aż klasnęła w dłonie. Potem rozbawiona do łez dodała: - ale śmiesznie wyglądasz. Mężczyźni, co wy wiecie o kobietach!

A Joe już wydawało się, że kobiety nie mają dla niego tajemnic
Cytat:
Nigdy ciebie nie zapomnę – rzekła i czując napływające do oczu łzy wzruszenia lekkim tonem szybko dodała: - i obiecuję, że gdy wyjdę za mąż, i będę miała syna to dam mu na imię Joseph.
• To niezwykle miłe. A, co będzie jeśli będziesz miała córkę?
• To proste. Będzie miała na imię Josephine.

Oczywiście, to przecież bardzo proste. Dobrze, że wtedy nie było gender
Cytat:
Podobno wczoraj miałaś szczególnych gości.
• To prawda. Przyjechała Alma z rodzicami.
• I, jak było?
• Miło i serdecznie. Wasz pastor to bardzo gadatliwy człowiek, a jego żona wcale nie jest taka zła, jakby się wydawało.
• A Alma?
• Alma? To sympatyczna dziewczyna, ale zupełnie zdominowana przez rodziców.

O! Melody określająca rodzinę pastora jako miłą i sympatyczną
Cytat:
Wychodzi tylko pod opieką matki. Podobno rodzice szukają dla niej, jakiegoś odpowiedniego kawalera, żeby wydać ją za mąż.
• I to wszystko przez ten wygłup na przyjęciu u Adama?
• Nie. Już wcześniej zaplanowali jej zamążpójście. Nawet wybrali dla niej kandydata, ale Almie, w przeciwieństwie do jej rodziców, się nie spodobał. Postanowiła zrobić coś, co zniechęciłoby kawalera.
• Tym czymś był incydent na przyjęciu. Wiedziałaś o tym wcześniej?
• Nie i dałam się w to wszystko wmanewrować.
• Bardzo zmyślnie, ale celu chyba nie osiągnęła.
• I tak i nie. Kawaler się wycofał. Nie zmienia to jednak faktu, że jej rodzice nadal intensywnie poszukują kandydata na jej męża.

Biedna Almaczyli ta szarpanina o Joe to był chytry wybieg
Cytat:
Żeby zadowolić rodziców wyjdzie za pierwszego, który teraz ją zechce. Wiesz, co mi powiedziała? Że nie oczekuje miłości i będzie miała dużo szczęścia, jeśli przyszły mąż okaże się dobrym człowiekiem. Naprawdę żal mi jej. Jest prawie moją rówieśnicą, a mówi tak, jak stara, nieoczekująca niczego od życia kobieta.
• To przykre – stwierdził Joe – a wydawałoby się, że Almie niczego do szczęścia nie brakuje.
• Pozory często mylą – odparła Melody. - Alma jest więźniem we własnej rodzinie.

Czyżby dziewczyna już się poddała, a może to tzw. cisza przed burzą. Przyczai się, a kiedy pojawi się nieodpowiedni (jej zdaniem) kandydat zręcznie go zniechęci. Ma wprawę
Cytat:
• Miałam sporo czasu, żeby to i owo sobie przemyśleć.
• I do jakich wniosków doszłaś?
• Że czasem nie warto głupio się buntować i że trzeba mieć większe zaufanie do tych, którzy cię kochają, bo bywa, że oni wiedzą lepiej, co jest dla ciebie dobre. W przeciwieństwie do Almy mogę nazwać się się szczęściarą.
• Ty naprawdę zmądrzałaś – rzekł z uznaniem Joe. - Zmądrzałaś i wydoroślałaś

Jak widać wszystko może się zdarzyć
Cytat:
...Mały Joe naprawdę czuł dziwną pustkę i jednocześnie jakiś trudny do określenia niepokój. Nie wiedział czemu to przypisać, bo przecież nie tęsknocie za Melody. Kilka bezsennych nocy wreszcie go oświeciło. Melody miała rację: Sheila i on powinni być parą. W końcu nic nie stało na przeszkodzie, żeby się jej oświadczył.

Długo myślał, ale doszedł do jakiegoś wniosku, ale czy prawidłowego?
Cytat:
Trudno przecież nie darzyć uczuciem takiej ślicznej i dobrej panny, jak Sheila. Wyobraził sobie, jak dobrym będą małżeństwem, bo co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Wreszcie któregoś dnia pojechał do Reno i kupił piękny pierścionek ze szmaragdem, a do tego grubą złotą obrączkę. Na następny dzień po powrocie do domu zamierzał oświadczyć się Sheili. Nie mówił o tym nikomu, bo chciał, aby dla wszystkich była to niespodzianka.

Sheila jest wymarzoną dziewczyną - spokojna, uczciwa, pracowita i do tego bardzo ładna
Cytat:
Rozmyślał o tym, jak będą wyglądać jego oświadczyny i jak zaskoczona, i wzruszona będzie Sheila. Potem wyobraził sobie reakcję ojca na tak szczęśliwą wieść. Wesele będzie wspaniałe, takie o którym ludzie będą mówić przez całe lata. Wierzył, że tym razem dokonał właściwego wyboru. Gdyby Melody wciąż byłą w Ponderosie to pewnie z radości by ją uściskał.

Joe intensywnie szykuje się do oświadczyn, ale chyba nie zdecydował się na nie pod wpływem sugestii Melody
Cytat:
• Nie przyjechałem po zakupy, tylko do ciebie.
• Tak? - Sheila była zupełnie zaskoczona.
• Nie sądzisz, że już najwyższy czas, żebyśmy poważnie porozmawiali?
• A niby o czym mielibyśmy rozmawiać?
• O nas, o naszej wspólnej przyszłości.
• Joe, powiedzieliśmy sobie wszystko, co mieliśmy powiedzieć. Nie wiem, o jakiej przyszłości chcesz ze mną mówić?

Oj! To nie brzmi zbyt optymistycznie
Cytat:
• Doprawdy? Dobrze, powiem wprost: kocham cię Sheilo i chciałbym żebyś uczyniła mnie najszczęśliwszym z ludzi, i została moją żoną.
• Bardzo mi to pochlebia, ale…
• Oczywiście, porozmawiam z twoimi rodzicami. Najpierw jednak, chciałem zapytać ciebie czy zechcesz mnie za męża? Obiecuję, że zrobię wszystko, żebyś był szczęśliwa. - To mówiąc wyciągnął z kieszeni pudełeczko z pierścionkiem, otworzył i podał je Sheili. Zaskoczona dziewczyna wzięła puzderko w dłonie, przez chwilę wpatrywała się w niezwykłej urody klejnot, po czym powoli zamknęła je i wsunęła do rąk zdumionego Josepha.
• To piękny pierścionek, ale nie mogę go przyjąć.

Takie piękne oświadczyny, a tu dziewczyna wcale nie jest zachwycona
Cytat:
• Bardzo cię lubię i jestem ci wdzięczna, że pomogłeś mi w najgorszym momencie mojego życia, ale nie kocham cię.
• Mogę zaczekać, tyle ile będzie potrzeba. Może faktycznie cię zaskoczyłem. Dam ci tyle czasu ile chcesz.
• Joe, ty mnie nie słuchasz. Nie kocham cię, a to, że ciebie lubię nie wystarczy, żebyśmy się pobrali. Poza ty, jest coś o czym powinieneś wiedzieć. Wychodzę za mąż.

Nie ma wątpliwości. Jest ktoś inny
Cytat:
• Co takiego? Za kogo?
• Za Toma Logana. W zeszłym tygodniu wrócił do Virginia City i oświadczył się mi się.
• O ile sobie przypominam, to już kiedyś chciał ożenić się z tobą, ale twój ojciec nie wyraził na to zgody.
• To prawda. Tom był wtedy biedny, ale kochaliśmy się i byłam gotowa za niego wyjść nawet wbrew woli rodziców. Niestety Tom nagle zniknął. Myślałam, że nigdy już go nie zobaczę. Gdy tydzień temu wszedł do naszego sklepu wszystkie uczucia odżyły. Czułam się tak, jakby nigdy nie wyjeżdżał. Tom zdobył fortunę w Kalifornii. Znalazł prawdziwą żyłę złota. W Reno kupił sklep podobny do naszego ale dużo, dużo większy.
• Rozumiem, że teraz twój ojciec nie miał żadnych obiekcji.
• Joe, nie ukrywam, że ojciec przykłada do kwestii finansowych dużą wagę, ale tak naprawdę ważniejsze są moje uczucia. Kocham Toma, zawsze go kochałam.

Sheila jest pewna swoich uczuć. I dobrze, postąpiła uczciwie. Nie deklarowała miłości do Joe, nie obiecywała mu wspólnego życia ... dziewczyna ma prawo do takiej decyzji
Cytat:
• Ty naprawdę go kochasz – stwierdził Joe. - Prawdziwy szczęściarz z tego Toma.
• To raczej, ja mam szczęście. On wiele poświęcił i tak ciężko pracował, żebyśmy byli razem i to nie mając pewności, czy ja nadal jestem wolna. Zrozum mnie Joe, Tom to miłość mojego życia.
• Rozumiem i życzę wam szczęścia – Powiedział posmutniały Joseph i dodał: - pójdę już.
• Joe…
• Tak?
• Bardzo chciałabym, abyśmy nadal byli przyjaciółmi. Wiem, że teraz możesz czuć się zraniony, ale za jakiś czas znajdziesz sobie miłą pannę i także będziesz szczęśliwy.

To już druga panna ofiarująca mu przyjaźń. Biedny Pasikonik

No i wyjaśniła się sytuacja uczuciowa Joe. Dwie panny ofiarowały mu przyjaźń zamiast miłości. Można rzec, że od jednej dostał kosza. Ciekawe, jak długo będzie się tym martwił? Ciekawa też jestem po jakim czasie "skupi" się na kolejnym obiekcie? Jakby co, to pierścionek już maBrakuje tylko odpowiedniej kobiety i ... może kolejne oświadczyny? Może z pozytywnym skutkiem? Fajne, zabawne (choć Joe pewnie nie było do śmiechu) i jednak optymistyczne. Dobrze, że Perła Ponderosy nie pochwaliła się nikomu, że jedzie się oświadczać. Czekam na kontynuację


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 0:05, 24 Sty 2020    Temat postu:

Bardzo dziękuję za wnikliwe i obszerne komentarze. Tak sobie myślę, że Małego Joe zgubiła zbytnia pewność siebie. Wesoly Pierścionek na pewno mu się przyda, a jeśli nie to będzie miał coś na "czarną godzinę" (zawsze może go spieniężyć, gdy np. nie będzie mu szła karta w pokera Mruga )
Kolejny odcinek wkleję jutro. Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 20:51, 24 Sty 2020    Temat postu:

Zgodnie z obietnicą i w dziesiątą smutną, rocznicę wklejam kolejny rozdział:


Rozdział 12

Było piękne, letnie popołudnie. W małym, przytulnie urządzonym gabinecie Melinda Cartwright pracowała nad kolejnym rozdziałem swojej nowej powieści. Spod jej pióra spływały słowa układając się w ekscytujące przygody Holly McCulligen, dzielnej zdobywczyni Dzikiego Zachodu. Melinda czasami coś przekreślała, coś poprawiała. Momentami przerywała pisanie, zastanawiając się nad takim lub innym doborem słów, a innym razem nad czymś chichotała, jak pensjonariuszka. Wreszcie odłożyła pióro i zadowolona z siebie sięgnęła po szklankę z lemoniadą. Przez chwilę delektowała się pysznym napojem, po czym wstała od biurka i podeszła do otwartego na oścież okna, z którego rozciągał się przepiękny widok na rozległą kotlinę z linią ciemnego lasu na horyzoncie. Od strony altanki dochodził głęboki, aksamitny głos jej teścia śpiewający o Betsy*) i popiskujący z uciechy głosik Kathy. Melinda pogłaskała się po widocznie już zaokrąglonym brzuszku i uśmiechnęła się. Jej mała wychowanica uwielbiała śpiew i muzykę, ale piosenka o słodkiej Betsy wywoływała w niej szczególny entuzjazm. Na szczęście dziewczynka nie rozumiała jeszcze o czym śpiewa dziadek, ale to z jakim entuzjazmem wykonywał tę piosenkę wywoływało w Kathy pokłady śmiechu. Clarissa, żona Hossa, twierdziła, że mała jest bardzo podobna do swojej zmarłej matki, Olive i jest tak samo radosna, jak ona. Czasami tylko, gdy nad czymś mocno się skupiała, albo gdy milkła i jej oczka robiły się smutne i jakby zamyślone, przypominała swojego ojca Willa. Na ogół jednak była radosnym, roześmianym dzieckiem. Rosła zdrowo i było radością całej rodziny. To, że tak bardzo lubiła śpiew skłoniło Melindę i Adama do spostrzeżenia, że gdy dziewczynka dorośnie na pewno zostanie śpiewaczką. Przecież taka miłość do muzyki musi znaleźć swe uzewnętrznienie. Oczywiście był to daleko idący wniosek, bo przecież wszystko mogło w przyszłości ulec zmianie.
Melinda skończywszy rozdział swojej powieści, stwierdziła, że należy jej się nagroda za pracowicie spędzone popołudnie. Nagle zachciało jej się kawy, kawy, której Adam zabraniał jej pić. No, ale przecież Adam bawił teraz w San Francisco i żadnym sposobem nie mógł dowiedzieć się, że jego żona od czasu do czasu wypija sobie maleńką filiżankę tego aromatycznego napoju. Kiedyś Melinda zwierzyła się Clarissie, że ma z tego powodu wyrzuty sumienia, bo nigdy w niczym nie oszukiwała Adama. Praktyczna i trzeźwo myśląca przyjaciółka powiedziała jej wtedy, że, co oczy nie widzą to sercu nie żal. Tę zasadę podobno stosowała do Hossa i dobrze na tym wychodziła. Melinda uśmiechnęła się, na myśl o dobrodusznym olbrzymie, który bezgranicznie oddany był swej energicznej żonie. Zresztą to ich małżeństwo mogło być dobrym tematem na opowieść. Kochający się do granic możliwości, potrafili kilka razy dziennie kłócić się, obrażać na siebie, nie odzywać się, a potem, koniecznie przed spoczynkiem, przepraszać się czule. Oczywiście prym w tym wiodła Clarissa. Pani Palmer, teściowa Hossa, załamywała ręce i zastanawiała się, co wstąpiło w jej córkę. Nie rozumiała, jak można tak „dokuczać” mężowi i to tak dobremu mężowi. Ona nigdy nie pozwoliłaby sobie na takie zachowanie wobec pana Palmera. Wyznawała zasadę, że żona musi słuchać męża. Koniec i kropka. Szkoda, że jej córka nie była w stanie tego zrozumieć. Na szczęście dobra pani Palmer, nie wiedziała, że Hoss wcale nie narzekał na poczynania żony. Lubił, gdy tak droczyli się ze sobą, a poza tym Clarissa nosiła przecież jego dziecko i z tej choćby przyczyny gotów był żonie przychylić nieba. Ona wiedziała o tym i wiedziała też, że w każdym związku jest granica, której nie można przekroczyć.
Melinda jeszcze raz spojrzała przez okno i dostrzegła w oddali jakiegoś jeźdźca. Przez chwilę pomyślała, że to Adam, ale przecież było to niemożliwe. Jej mąż miał wrócić dopiero za trzy dni. Ktoś po prostu sobie przejeżdżał i tyle, a ona w każdym widziała Adama. Prychnęła cicho i wzruszyła ramionami. Postanowiła zejść do kuchni i przygotować podwieczorek. Najwyższa po temu była pora.

***

Ben nie był tak restrykcyjny, jak Adam i przymykał oko na słabość synowej do aromatycznej używki. Właśnie siedzieli sobie w altance jedząc przepyszne ciasto z brzoskwiniami i rozmawiając o różnych sprawach. Na stoliku przed nimi stał oczywiście dzbanek świeżo zaparzonej kawy. Zapach musiał nieść się daleko bo nagle usłyszeli:
• Proszę, proszę, ale ktoś sobie tu dogadza.
• Hoss, jak miło cię wiedzieć – Melinda ucieszyła się na widok olbrzyma. - Co cię do nas sprowadza?
• A, jak myślisz?
• Clarissa, czegoś potrzebuje – odparła z powagą.
• Mhhm – mruknął Hoss ze zrezygnowanym wyrazem twarzy, czym wywołał uśmiech Melindy i Bena.
• Mów, o co tym razem chodzi?
• Clarissa całymi dniami wyszywa ubranka dla dziecka. No, i wreszcie nici się skończyły. Wysłała mnie do ciebie, bo stwierdziła, że na pewno je będziesz mieć. Jeśli nie, to czeka mnie jazda do Virginia City. Bez tego, jak mu tam… atłasku, nie mam się co pokazywać w domu. - Hoss wyglądał na prawdziwie strapionego.
• Nie martw się, atłasku mam całą masę i nie będziesz musiał jechać do miasta – rzekła Melinda.
• Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczny – odparł uradowany Hoss.
• Cieszę się. Powiedz mi tylko, o jaki kolor chodzi.
• O biały.
• Na pewno?
• Tak, ale na wszelki wypadek dorzuć inne kolory, oczywiście jeśli masz i możesz.
• Mam i mogę. O nic się nie martw. Zaraz przyniosę. Tymczasem poczęstuj się ciastem. Świeżo upieczone.
• O, z brzoskwiniami – rzekł Hoss łakomie się oblizując. - Chętnie skosztuję.
Gdy Melinda weszła do domu, aby przygotować dla przyjaciółki nici do wyszywania, Ben, spojrzawszy na syna, spytał:
• Tylko to cię sprowadza?
• Niezupełnie – odparł Hoss.
• Mów.
• Od kilku dni po Ponderosie kręcą się jacyś ludzie.
• Ilu?
• Dwóch, może trzech.
• Kto ich widział?
• Potts, nasz zarządca. Pomyślałem, że powinieneś wiedzieć. Może to po prostu zwykli wędrowcy.
• To możliwe, ale warto to sprawdzić – stwierdził Ben. - Po tym napadzie na farmę Greenów niczego nie można lekceważyć.
• Na szczęście obyło się bez ofiar.
• Na szczęście, ale pamiętaj, że mamy dwie ciężarne kobiety. Wiesz, jak coś takiego mogłoby na nie wpłynąć?
• Nie strasz mnie, tato.
• Nie robię tego – rzekł z powagą Ben – ale ostrożności nigdy dosyć.
• Może powinny o tym wiedzieć? - spytał Hoss.
• Lepiej nie. Po co mają się martwić. Po prostu musimy mieć oczy dookoła głowy. Ci, którzy napadli na Greenów, zabrali im jedzenie i oszczędności. Myślę, że to drobni złodzieje i na duże rancza nie napadną. Oczywiście powiedz naszym pracownikom, żeby byli czujni. Zajrzyj też do Hop Singa. Niech na wszystko ma baczenie i na noc niech dobrze zamknie dom. Ja, do powrotu Adama i Małego Joe muszę być z Melindą i Kathy.
• Dobrze, powiem im. I oby to faktycznie byli tylko zwykli obwiesie – westchnął Hoss. - A tak przy okazji, to kiedy wracają moi bracia?
• Spodziewamy się ich w piątek – odparł Ben.
• To za trzy dni.
• To aż za trzy dni. – Ben uśmiechnął się i dodał: - Melinda bardzo tęskni.
• Jak, znam Adama, to on również.
• Wychodzi na to, że tylko Joe świetnie bawi się w San Francisco.
• Czy ja wiem, tato? - Hoss podrapał się po głowie i sięgnął po następny kawałek ciasta. - Od tego niepowodzenia z Sheilą chodzi dziwnie markotny.
• Nie przesadzaj. Zaraz tam niepowodzenie. Z Sheilą to przecież nie było nic poważnego.
• Nic poważnego?! - wykrzyknął Hoss z ustami pełnymi ciasta - przecież on jej się oświadczył, a ona te jego oświadczyny odrzuciła.
• O tym nie wiedziałem- odparł zaintrygowany Ben. - Skąd wiesz?
• Pokazał mi pierścionek, który kupił dla Sheili i powiedział, że do miasta wrócił Tom Logan z lepszym pierścieniem niż ten jego.
• No tak, to teraz wszystko jasne. To musiało być tego dnia, gdy taki wystrojony wrócił z Virginia City.
• Pewnie tak. Biedny Joe. Myślę, że on naprawdę zakochał się w Sheili.
• Kto to może wiedzieć – odparł wzruszając ramionami Ben. - Twój najmłodszy brat jest bardzo kochliwy. Niestety – westchnął – na to nic nie można poradzić. Skoro jednak jest tak, jak mówisz, pobyt w San Francisco dobrze mu zrobi.
• Tato, a dlaczego w końcu nie pojechałeś na ten ślub Daniela i Deidre?
• Przecież wiesz, że stłukłem sobie kostkę.
• Ale doktor Martin powiedział, że to nic takiego.
• No dobrze, powiem ci prawdę. Adam mnie prosił, żebym czuwał nad Melindą i Kathy. Nie mogłem mu odmówić.
• No, i wszystko jasne – Hoss kiwnął głową.
• Tylko nie mów nic Melindzie. – Rzekł Ben i na widok zbliżającej się do nich synowej dodał: - o, właśnie idzie. Pamiętaj to tajemnica.
• Jak tajemnica, to tajemnica – odparł Hoss i sięgnął po trzeci kawałek ciasta.

***

Wreszcie przyszedł tak długo wyczekiwany przez Melindę piątek. Od samego rana kobieta nie mogła znaleźć sobie miejsca. Wstała skoro świt i jeszcze raz sprawdziła, czy dom przygotowany jest odpowiednio na powrót Adama. Przez dwa pani Olsen pomagała jej w porządkach. Przy czym stwierdzić należy, że tak naprawdę to sprzątała pani Olsen, a ona jej jedynie asystowała, co i raz zresztą przeganiana przez uczynną sąsiadkę. Wreszcie, kobieta nie wytrzymała i wprost powiedziała, skądinąd miłej pani Cartwright, że najlepiej byłoby, gdyby jej nie przeszkadzała. Melindzie nie pozostało nic innego, jak zająć się pisaniem, bowiem nawet Kathy nie była zainteresowana jej towarzystwem. Zresztą, jak miałaby być, gdy właśnie zadowolona siedziała dziadkowi Benowi na ramionach, a on udając wierzchowca biegał z nią po całym podwórzu.
Sprawdziwszy, że wszystko jest w jak najlepszym porządku Melinda poszła do kuchni przygotować śniadanie. Ben jeszcze spał. Odsypiał zabawę z Kathy, która nieźle dała mu się we znaki. Zaraz po kolacji poszedł do siebie i zanim jego głowa dotknęła poduszki w najlepsze już chrapał. Melinda bardzo doceniała pomoc teścia. Miała do niego zaufanie i pokochała, go jak własnego ojca. Nigdy jednak nie odważyła się powiedzieć do niego:„tato”, tak, jak robili to jego synowie. Stała właśnie przy kuchni, gdy usłyszała, jak otwierają się drzwi. Pewna, że to Ben właśnie wszedł, nie odwracając się powiedziała:
• Śniadanie zaraz będzie. Napijesz się kawy, ojcze?
• Chętnie. Po długiej podróży przyda mi się łyk mocnej kawy – usłyszała kochany głos.
• Adam!!! - krzyknęła i rzuciła się w jego ramiona. - Jesteś, nareszcie jesteś, mój kochany. Tak bardzo tęskniłam.
• Ja też tęskniłem – odparł obsypując ją pocałunkami. Po chwili wziąwszy ją za dłonie nieco odsunął od siebie i przyjrzał się jej uważnie. Wyglądała prześlicznie. Błyszczące szczęściem oczy i zaokrąglona sylwetka dodawały jej uroku. Bywają kobiety, które będąc przy nadziei wyglądają tak, jakby spadł na nie dopust boży. Melindzie jednak ten stan wyjątkowo służył.
• Spodziewałam się was dopiero wieczorem – rzekła rozradowana.
• Od Reno, dyliżans oprócz Joe i mnie nie miał żadnych pasażerów. Na koźle siedział Charlie Krzywe Oko i pędził, jak szalony. Nic więc dziwnego, że dotarliśmy sporo przed czasem.
• To było nierozsądne. Musieliście tak ryzykować? - spytała robiąc nadąsaną minę.
• Droga był prosta, jak po stole, a ja bardzo stęskniony – rzekł Adam i przyciągnąwszy Melindę do siebie mocno pocałował.
• Nadal uważam, że głupotą jest tak ryzykować – odparła omdlewającym głosem i szybko poszukała jego ust.
• To, jak dostanę trochę kawy? - spytał Adam, gdy wreszcie oderwali się od siebie.
• Tak, już podaję. Siadaj – rzekła Melinda i postawiła przed nim filiżankę z kawą. - A gdzie jest Joe?
• Wyprzęga konie. Zaraz tu będzie.
• Świetnie. Zjemy razem śniadanie. A to niespodzianka – klasnęła w dłonie. - No, ale powiedz, jak ślub, jak wesele?
• Wspaniale, ale o tym później. Najpierw powiedz mi, jak się czujesz i, co słychać w domu?
• Czuję się bardzo dobrze, choć, jak widzisz, znowu mnie przybyło. W domu wszystko w jak najlepszym porządku. Twój ojciec jest nieoceniony w opiece nad Kathy. Cieszę się, że tu z nami zamieszkał.
• Miło mi to słyszeć. A jak tam twoja powieść?
• Wspaniale. Wczoraj skoczyłam piąty rozdział – zameldowała Melinda.
• Dasz mi przeczytać?
• Oczywiście. Wiesz, jak tak dalej pójdzie to zdążę ją skończyć przed narodzinami naszego dziecka.
• Byłoby świetnie, ale obiecaj mi, że nie będziesz się przemęczać.
• Och, przecież wiesz, że dla mnie to czysta przyjemność. O żadnym zmęczeniu nie ma mowy – zapewniła i siadając naprzeciwko Adama rzekła: - a teraz opowiadaj, jak było w San Francisco?
• Mgliście, jak zwykle.
• Nie o to pytałam – fuknęła.
• Już dobrze – zaśmiał się Adam. - Ślub i wesele było bardzo udane. Daniel i Deidre szczęśliwi, a ich rodziny wniebowzięte. Teraz pewnie są w połowie drogi na Wschodnie Wybrzeże.
• Wspaniale. Ja nigdy tam nie byłam – powiedziała z żalem.
• Nic straconego. Zabiorę cię tam – obiecał.
• A kiedy?
• No przecież nie teraz – zaśmiał się ponownie.
• Szkoda – Melinda zrobiła markotną minę.
• Nie smuć się. Na wszystko przyjdzie czas. A na razie mam dla ciebie niespodziankę – rzekł i podał jej małe pudełeczko wyciągnięte z kieszeni spodni.
• Jakie cieplutkie – stwierdziła zamykając je w dłoniach.
• Żar mojego serca je rozgrzał – odparł z powagą i roześmiał się głośno.
• Mój mąż zmienił się w romantyka. No, proszę, co za przemiana.
• Otwórz. Mam nadzieję, że ci się spodoba.
Melinda pomału uchyliła wieczko pudełeczka i westchnęła głośno z zachwytu. W środku był złoty pierścionek niezwykłej urody. Spory brylant otoczony ametystami o delikatnej fiołkowej barwie mrugał do niej wesoło.
• Jaki piękny – zachwyciła się. - Naprawdę dla mnie?
• Nie, dla pani Olsen – mruknął Adam, wstał z krzesła i stanął przy żonie. Spojrzał głęboko w jej oczy i wyjął pierścionek z pudełeczka wciąż przez nią trzymanego. Zakładając go jej na serdeczny palec prawej ręki ( na lewej lśniła szeroka złota obrączka) powiedział: - pozwól, niech to będzie mój spóźniony, zaręczynowy pierścionek dla ciebie.
• Nie wiem, co mam powiedzieć – powiedziała głęboko wzruszona.
• Wystarczy zwykłe „dziękuję” i jeden całus – Adam powrócił do tak charakterystycznego dla siebie sarkastycznego tonu.
• Dziękuję – powiedziała, otoczyła jego szyję ramionami i pocałowała.
• To nie wszystko, co mam dla ciebie – rzekł Adam.
• Czyżby kolejny prezent? Rozpieszcza mnie, pan, panie Cartwright. A o Kathy pamiętałeś?
• O Kathy, o ojcu i całej rodzinie – Adam zaśmiał się i spytał: - nie jesteś ciekawa, co jeszcze ci przywiozłem?
• A, co mi przywiozłeś?
• Książki. Specjalne książki – odparł z tajemniczą miną.
• To znaczy?
• To znaczy, że specjalne wydanie przygód Holly jest już w księgarniach w San Francisco, a w przyszłym miesiącu trafi do księgarni w Londynie.
• Naprawdę?!!! W Londynie też?!!!
• Wszystko, tak jak obiecał twój ojciec. Wasz dawny pracodawca, wiedział co robi angażując się w wydanie przygód Holly. Nie ma, co mówić, postarał się i w ramach reklamy przygotował specjalną edycję twojej książki. Powieść wydrukowana została na najlepszym papierze, oprawiona jest w skórę, z tytułem wytłoczonym złotymi literami.
• Możesz mi ją przynieść. Chcę ją zobaczyć, dotknąć – gorączkowała się.
• Teraz? Myślałem, że trochę odpocznę, zjem dobre śniadanie – mówił wolno, specjalnie drażniąc się z podekscytowaną Melindą. Do tego ze znudzoną miną niedbałym ruchem zdjął pas z bronią, który położył na stole. Wreszcie usiadł na krześle bezczelnie wpatrując się w żonę i świetnie bawiąc się jej ekscytacją i zniecierpliwieniem.
• Adamie – Melinda wreszcie tupnęła nogą - chcę ją zobaczyć i to już. W przeciwnym razie sam sobie zrobisz pyszne śniadanko.
Po słowach mężczyzna poderwał się, jakby coś ugryzło go w cztery litery i skierował się do drzwi kuchennych prowadzących na podwórze, mówiąc:
• Skoro tak pięknie mnie prosisz.
• Jesteś niemożliwy! - krzyknęła Melinda za nim. Adam ze śmiechem na ustach wyszedł z domu i ruszył do stojącego na środku podwórza wozu. Nagle dostrzegł leżącego przy tylnych kołach, twarzą do ziemi Joseph’a. Coś błysnęło w promieniach porannego słońca. Adam podniósł głowę. Na wprost niego stał, jakiś stary, brudny i oberwany człowiek. Stał i mierzył do niego z rewolweru.

***

_________________________________________________________
*) Ben śpiewał piosenkę „Sweet Betsy from Pike”


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 22:40, 24 Sty 2020    Temat postu:

Cytat:
Melinda skończywszy rozdział swojej powieści, stwierdziła, że należy jej się nagroda za pracowicie spędzone popołudnie. Nagle zachciało jej się kawy, kawy, której Adam zabraniał jej pić. No, ale przecież Adam bawił teraz w San Francisco i żadnym sposobem nie mógł dowiedzieć się, że jego żona od czasu do czasu wypija sobie maleńką filiżankę tego aromatycznego napoju.
No tak, jakby domowy tyran dowiedział sie o kawie, byłby złya przynajmniej nieco marudził.
Cytat:
• Hoss, jak miło cię wiedzieć – Melinda ucieszyła się na widok olbrzyma. - Co cię do nas sprowadza?
• A, jak myślisz?
• Clarissa, czegoś potrzebuje – odparła z powagą.
• Mhhm – mruknął Hoss ze zrezygnowanym wyrazem twarzy, czym wywołał uśmiech Melindy i Bena.
• Mów, o co tym razem chodzi?

Prośba Clarissy to dla Hossa rozkaz. Wzorowy mąż
Cytat:
Tymczasem poczęstuj się ciastem. Świeżo upieczone.
• O, z brzoskwiniami – rzekł Hoss łakomie się oblizując. - Chętnie skosztuję.

Tak, na pyszne ciasto Hoss jest zawsze chętny
Cytat:
• Od kilku dni po Ponderosie kręcą się jacyś ludzie.
• Ilu?
• Dwóch, może trzech.
• Kto ich widział?
• Potts, nasz zarządca. Pomyślałem, że powinieneś wiedzieć. Może to po prostu zwykli wędrowcy.
• To możliwe, ale warto to sprawdzić – stwierdził Ben. - Po tym napadzie na farmę Greenów niczego nie można lekceważyć.

Powiało lekkim zagrożeniem
Cytat:
Melinda bardzo tęskni.
• Jak, znam Adama, to on również.
• Wychodzi na to, że tylko Joe świetnie bawi się w San Francisco.
• Czy ja wiem, tato? - Hoss podrapał się po głowie i sięgnął po następny kawałek ciasta. - Od tego niepowodzenia z Sheilą chodzi dziwnie markotny.
• Nie przesadzaj. Zaraz tam niepowodzenie. Z Sheilą to przecież nie było nic poważnego.
• Nic poważnego?! - wykrzyknął Hoss z ustami pełnymi ciasta - przecież on jej się oświadczył, a ona te jego oświadczyny odrzuciła.

To Joe się pochwalił odmową?
Cytat:
• Pokazał mi pierścionek, który kupił dla Sheili i powiedział, że do miasta wrócił Tom Logan z lepszym pierścieniem niż ten jego.
• No tak, to teraz wszystko jasne. To musiało być tego dnia, gdy taki wystrojony wrócił z Virginia City.
• Pewnie tak. Biedny Joe. Myślę, że on naprawdę zakochał się w Sheili.
• Kto to może wiedzieć – odparł wzruszając ramionami Ben. - Twój najmłodszy brat jest bardzo kochliwy. Niestety – westchnął – na to nic nie można poradzić. Skoro jednak jest tak, jak mówisz, pobyt w San Francisco dobrze mu zrobi.

Joe nie ma tajemnic przed Hossem, jak widać. Ojciec dobrze zna syna
Cytat:
Pewna, że to Ben właśnie wszedł, nie odwracając się powiedziała:
• Śniadanie zaraz będzie. Napijesz się kawy, ojcze?
• Chętnie. Po długiej podróży przyda mi się łyk mocnej kawy – usłyszała kochany głos.
• Adam!!! - krzyknęła i rzuciła się w jego ramiona. - Jesteś, nareszcie jesteś, mój kochany. Tak bardzo tęskniłam.

A to miła niespodzianka
Cytat:
Melinda pomału uchyliła wieczko pudełeczka i westchnęła głośno z zachwytu. W środku był złoty pierścionek niezwykłej urody. Spory brylant otoczony ametystami o delikatnej fiołkowej barwie mrugał do niej wesoło.
• Jaki piękny – zachwyciła się. - Naprawdę dla mnie?
• Nie, dla pani Olsen – mruknął Adam, wstał z krzesła i stanął przy żonie. Spojrzał głęboko w jej oczy i wyjął pierścionek z pudełeczka wciąż przez nią trzymanego. Zakładając go jej na serdeczny palec prawej ręki ( na lewej lśniła szeroka złota obrączka) powiedział: - pozwól, niech to będzie mój spóźniony, zaręczynowy pierścionek dla ciebie.

Kolejna miła niespodzianka
Cytat:
• To znaczy, że specjalne wydanie przygód Holly jest już w księgarniach w San Francisco, a w przyszłym miesiącu trafi do księgarni w Londynie.
• Naprawdę?!!! W Londynie też?!!!
(...)
Powieść wydrukowana została na najlepszym papierze, oprawiona jest w skórę, z tytułem wytłoczonym złotymi literami.
• Możesz mi ją przynieść. Chcę ją zobaczyć, dotknąć – gorączkowała się.
• Teraz? Myślałem, że trochę odpocznę, zjem dobre śniadanie – mówił wolno, specjalnie drażniąc się z podekscytowaną Melindą. Do tego ze znudzoną miną niedbałym ruchem zdjął pas z bronią, który położył na stole. Wreszcie usiadł na krześle bezczelnie wpatrując się w żonę i świetnie bawiąc się jej ekscytacją i zniecierpliwieniem.

I kolejna przemiła niespodzianka. Adam nie powinien tak denerwować ciężarną żonę
Cytat:
Adam ze śmiechem na ustach wyszedł z domu i ruszył do stojącego na środku podwórza wozu. Nagle dostrzegł leżącego przy tylnych kołach, twarzą do ziemi Joseph’a. Coś błysnęło w promieniach porannego słońca. Adam podniósł głowę. Na wprost niego stał, jakiś stary, brudny i oberwany człowiek. Stał i mierzył do niego z rewolweru.

A tu już powiało grozą

Kolejny bardzo ciekawy rozdział. Sporo się dzieje. Najpierw sielski rodzinny obrazek - Melinda w tajemnicy popijająca kawę, Ben śpiewający Kathy i noszący ją na barana Smutny Hoss spełniający życzenia swojej Clarissy, potem przyjazd Adama i cios między oczy Jakiś facet mierzy do niego z rewolweru! I Joe leżący na ziemi, nie wiadomo, czy ogłuszony, czy postrzelony ... groza! A w domu Melinda w zaawansowanej ciąży! Wracając do tematu Joe, może istotnie ten wyjazd do San Francisco dobrze mu zrobił, być może Pasikonik znów się zakochał, w tej jedynej, wybranej, kolejnej Very Happy Jakby co, to pierścionek już ma Czekam na dalszy ciąg ... z obawą o los Adama i Melindy ... czy nic im się nie stanie? Czy to nie zaszkodzi dziecku?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 14:17, 25 Sty 2020    Temat postu:

Serdecznie dziękując za miły komentarz, wklejam ostatnie już przygody Adama i Melindy oraz ich rodziny. Smile


Rozdział 13


• Kim jesteś i o co ci chodzi? - Adam odruchowo sięgnął do boku i zdał sobie sprawę, że broń zostawił w domu. Mężczyzna zauważył jego manewr i zarechotał.
• Przyjechałem, wyrównać rachunki – wychrypiał. Adamowi wydawało się, że skądś zna ten głos. Zmrużył powieki, intensywnie wpatrując się w zarośniętego mężczyznę. Ten rozciągnął usta w uśmiechu i wtedy Adam go poznał. To był Richard Langford, który już w niczym nie przypominał aroganckiego i pewnego siebie bogacza. Brudny, obszarpany, ziejący nienawiścią, wpatrywał się w Adama, a jego palec na spuście rewolweru niebezpiecznie drgał.
• Widzę, że mnie rozpoznałeś. To dobrze. Nie muszę ci przypominać kim jestem.
• O, co panu chodzi, panie Langford?
• Nie wiesz? Nie udawaj idioty. Ze wszystkich synów Bena ty jesteś najmądrzejszy i najbardziej przebiegły. Przyznaję, nie doceniłem cię.
• Co pan zrobił mojemu bratu?
• Przyłożyłem mu w głowę. Musiałem, go jakoś unieszkodliwić. Strzelać do niego nie chciałem, żebyś zbyt wcześnie nie zorientował się, kto przyszedł do ciebie z wizytą.
• Chcę do niego podejść.
• Po co? Nie warto. Głowę rozłupałem mu niczym orzech – zaśmiał się Langford. - No, dobrze może faktycznie trochę za mocno go uderzyłem, ale nie mogłem ryzykować, że nagle się ocknie i pokrzyżuje mi mój plan.
• Jaki znowu plan? - Adam próbował ustawić się bokiem.
• Nie ruszaj się. To ci nic nie da. Jestem doskonałym strzelcem. Twój ojciec wie coś o tym. Gdyby nie ja, gryzłby teraz ziemię. A plan, mój chłopcze, jest prosty: zemsta!
• Co ja mam do tego?
• Śmiesz jeszcze pytać?! - krzyknął Langford. - To przez ciebie wszystko straciłem. Władzę, pieniądze, pozycję, córkę, przyjaciół. Nawet ta zdzira, moja żona uciekła ode mnie, zabierając, co tylko mogła.
• Nie rozumiem pana pretensji do mnie – odparł spokojnie Adam. - Sam jest pan sobie winien.
• Gdybyś nie pojawił się wtedy w moim domu i nie zabrał tego bachora wszystko byłoby dobrze. Ale ty musiałeś się wtrącić. Jesteś taki sam, jak twój ojciec. Prawy, aż do wyrzygania. To przez ciebie i tego twojego prawnika pismaki zaczęły węszyć.
• O ile się nie mylę prasa dużo wcześniej interesowała się pana poczynaniami – zauważył Adam.
• Wtedy to był jeden, głupi reporter, którego łatwo było unieszkodliwić.
• A teraz? Nie było już tak łatwo, prawda?
• Co ty możesz wiedzieć? Co możesz wiedzieć o sile jaką daje władza i pieniądz?
• Faktycznie nic o tym nie wiem – przyznał Adam.
• Zniszczyłeś mnie, Cartwright – powiedział zduszonym głosem Lanford - Zniszczyłeś mnie, a ja teraz zniszczę ciebie. A potem załatwię Taylora. Ot, tak, dla fantazji.
• Panie Langford, dobrze pan wie, że nie ponoszę winy za pana upadek. Tym bardziej nie jest to wina pana Taylora.
• Zamilcz, śmieciu! Nic ci już nie pomoże.
• Chce pan mnie zabić, i co? Myśli pan, że ujdzie panu to na sucho? Będzie pan wisiał.
• Nie obchodzi mnie to, a wiesz dlaczego? - Langford spojrzał na Adama przekrwionymi oczami. - Bo mnie już nie ma. Niczym nie ryzykuję – rzekł i uniósł wyżej dłoń z rewolwerem. Adam z trudem przełknął ślinę. Kątem oka zauważył, że Joe poruszył się. Żyje – pomyślał z ulgą. Teraz musiał zrobić wszystko, żeby zająć czymś uwagę Langforda. Tylko, jak długo mu się to uda? Przecież w domu jest Kathy i ciężarna Melinda. Poczuł, jak zimny pot oblewa mu czoło. Co robić? Gdyby tylko miał broń, gdyby ją miał. I nagle przypomniał sobie, że w domu jest jego ojciec. Może już coś usłyszał, może spostrzegł. Adam uczepił się tej myśli, jak tonący brzytwy. Dla siebie nie widział już ratunku. Pomyślał, że jeśli sprowokuje Langforda i ten wystrzeli, to tym samym ostrzeże ojca i da mu czas na ukrycie Melindy i Kathy. Nie przewidział jednak, że sytuacja potoczy się zupełnie inaczej. Naraz usłyszał skrzypnięcie drzwi i zaraz potem padł strzał. Zdziwiony Langford zachwiał się i nacisnął spust. Kula otarła się o głowę Adama rozcinając mu skórę na skroni. Oszołomiony mężczyzna upadł na kolana. Wtedy Langford jeszcze raz strzelił do kogoś stojącego za plecami Cartwrighta. Krzyk bólu przeciął powietrze. Znowu padł strzał, tym razem od strony wozu. Langford padł, jak ścięty. Przez kilka sekund drgał w konwulsjach i wreszcie znieruchomiał. Wszystko trwało niewyobrażalnie szybko. Adam będąc wciąż na klęczkach spojrzał w kierunku wozu. Joe wspierając się na łokciu trzymał w lewej dłoni broń. Krew ściekała mu po czole i policzku. Nie był w stanie mówić, tylko głową na coś wskazywał. Adam spojrzał przez ramię i jęknął. O krok od niego leżała Melinda osłaniając jedną ręką brzuch. Drugą miała odrzuconą w bok. Z jej otwartej dłoni wysunął się rewolwer, jego rewolwer. Adam nie miał siły wstać. Doczołgał się do Melindy. Ona jeszcze przytomna, dzielnie uśmiechnęła się do niego. Chciała coś powiedzieć, ale ból wykrzywił jej twarz. Adam spojrzał na jej brzuch i niżej na brzeg jasnej sukni, która szybko zmieniała kolor na czerwony. Wokół panowała dziwna cisza, którą najpierw przerwał rozpaczliwy płacz dziecka, a potem głośny tupot czyichś nóg i wreszcie krzyk Bena.

***

Adam siedział w zaciemnionej sypialni wspierając głowę na dłoniach. Przysypiał. Nagle poczuł jak ktoś położył mu dłoń na ramieniu.
• Może chcesz odpocząć? – usłyszał głos Hossa.
• Nie – przetarł twarz dłonią i niespokojnym wzrokiem obrzucił postać leżącą nieruchomo na łóżku. - Co z Joe? - spytał.
• Jeszcze nic nie wiadomo. Musimy czekać. To było bardzo ciężkie uderzenie.
• Jest przytomny?
• Nie – odparł cicho Hoss i opuścił głowę.
• Ojciec jest przy nim?
• Tak.
• Nawet nie zdążyli się przywitać. – Zauważył szeptem Adam i zaciskając nerwowo dłoń w pięść powiedział: - to bydlę musiało nas obserwować. Gdybym mógł przewidzieć, gdybym miał przy sobie broń.
• Nie rób sobie wyrzutów. Pamiętaj, że mogło się wszystko skończyć o wiele gorzej.
• Wiem, ale nie zmienia to faktu, że czuję się podle. To ja powinienem tu leżeć, a nie moja żona.
• Uratowała ci życie, tak jak i Joe – zauważył Hoss.
• Dlaczego zdjąłem ten cholerny pas? Dlaczego go zdjąłem? - głos Adama dziwnie zadrgał i Hoss przez chwilę pomyślał, że jego brat wybuchnie szlochem.
• Uspokój się. Wróciłeś do domu, do żony i dziecka. Zdjąłeś broń. Zawsze tak robisz. Każdy z nas tak robi. Nie mogłeś przewidzieć, że zaatakuje was szaleniec. Zobaczysz wszystko będzie dobrze. A w ogóle, co powiedział doktor Martin? Co z Melindą, co z dzieckiem?
• Na szczęście obojgu już nic nie grozi. Kula cudem ominęła tętnicę i kość piszczelową, ale uszkodziła ścięgno. Melinda może utykać. Hoss, dlaczego ona tak bardzo zaryzykowała?
• Bo cię kocha. Tak bardzo, cię kocha, że dla ciebie zaryzykowała własne i dziecka życie. Była gotowa za ciebie zginąć. Doceń to i nie rób jej wymówek. Obiecaj mi.
• Obiecuję, Hoss. Wszystko dla niej zrobię – powiedział Adam drżącym głosem i szybko otarł oczy. Po chwili powiedział: - dziękuję, że zaopiekowaliście się Kathy. Ja do tego nie miałbym teraz głowy.
• Nie martw się. Matka Clarissy nam pomoże, a jak trzeba będzie, to i do was przyjdzie.
• Dziękuję. Mamy już pomoc. Pani Olsen zamieszka z nami aż do rozwiązania. Będzie też pomagać przy Joe.
• To dobrze – odparł Hoss i umilkł, bo sam już nie wiedział, co mógłby w tej ciężkiej dla wszystkich sytuacji powiedzieć. Po chwili doszedł do niego cichy głos Adama.
• Ożeniłem się z nią z rozsądku. Zależało mi tylko na bezpieczeństwie Kathy. To dla niej zawarliśmy umowę, że nasze małżeństwo będzie białym małżeństwem.
• Nie rozumiem.
• Tak się mówi o nieskonsumowanym związku. Mieliśmy żyć obok. Myślałem, że to będzie łatwe, bo na początku ledwie ją akceptowałem, ale potem wszystko się zmieniło. Okazało się, że jest mądra, inteligentna, dobra i bardzo czuła Do tego przestrzegała naszej umowy. Nie wiesz nawet, jak bardzo. Wszystko w niej jest takie niezwykłe, inne. To już nie jest tamta Melinda sprzed sześciu lat. Oszalałem na jej punkcie. I wiesz, co? Lepszej żony nie mógłbym sobie wymarzyć. Gdyby jej zabrakło, nie potrafiłbym bez niej żyć.
• Nie mów tak. Nawet tak nie myśl. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Nasz brat też wyzdrowieje. Wiem, co mówię. – Hoss usiadł obok Adama. - Jeszcze zatańczymy na jego weselu.
***
• Adam… - Melinda poruszyła się niespokojnie. Dłoń położyła na brzuchu i odetchnęła z ulgą. - Adam… - powtórzyła.
• Jestem, kochana – usłyszała wreszcie. - Jak się czujesz?
• Teraz już dobrze – uśmiechnęła się blado. - A ty? Co z twoją głową?
• To tylko draśnięcie. Nic mi nie jest.
• Ten człowiek… kto to był?
• Langford.
• Langford? Przecież miał uciec do Europy.
• Widocznie coś poszło nie tak. Nie zaprzątaj sobie nim głowy. Nie jest tego wart. Odpoczywaj, a ja cały czas będę przy tobie.
• Kochany mój, tak bardzo się cieszę się, że ten okropny człowiek nic ci nie zrobił. A Joe? Co z nim?
• Ma rozciętą głowę – odparł Adam uciekając wzrokiem w bok.
• Nie mówisz mi całej prawdy – Melinda położyła dłoń na ramieniu męża. - Czy Joe żyje?
• Tak, ale jego stan jest ciężki. Obrażenia głowy są poważniejsze niż na początku się wydawało.
• On jest silny. Wiem, że z tego wyjdzie. Po prostu wiem.
• Chciałbym mieć twój optymizm – westchnął Adam. - Jesteś taka dzielna. Bałem się, że ta wiadomość zaszkodzi tobie i dziecku.
• Niepotrzebnie się martwiłeś. Wbrew pozorom jestem silna i już nie mdleję na widok znaczonych cieląt. Pamiętasz?
• Oczywiście, że pamiętam – odparł uśmiechając się do niej. - Byłem przerażony, gdy wtedy zemdlałaś na pastwisku.
• Przerażony? Nie wierzę. Byłeś wściekły, że tam się pojawiłam. Niestety to był pomysł mojej matki.
• Uwierz, naprawdę martwiłem się o ciebie.
• Może przez chwilę, a potem skorzystałeś z pierwszej okazji i uciekłeś z Ponderosy.
• Nie uciekłem, tylko wyjechałem razem z Hossem w interesach.
• Jak zwał tak zwał – powiedziała Melinda. - Teraz to nieistotne. Najważniejsze jest, żeby Joe wyzdrowiał. Oboje zawdzięczamy mu życie. Choć nie... to maleństwo pod moim sercem również mu je zawdzięcza.
• To prawda. Do końca życia mu się nie wywdzięczymy.

***

Epilog


Dwa lata później

Na ławce w altance siedziało dwóch młodych i elegancko ubranych mężczyzn. U ich stóp na rozłożonym na trawie kocu siedziały trzy małe, wystrojone niczym księżniczki, dziewczynki. Jedna, mająca około trzech lat, śpiewała czysto i wyraźnie „Sweet Betsy from Pike”. Dwie pozostałe, sporo młodsze, siedziały, jak zaczarowane i słuchały małej śpiewaczki. Gdy ta przestała, jedna z dziewczynek, pucołowata blondyneczka o niebieskich, jak niebo oczach, klaszcząc nieporadnie w rączki wykrzyknęła: Jeszcze, chcę jeszcze! Druga z dziewczynek, ciemnowłosa i jakby zawstydzona uśmiechnęła się i ukazując dołeczki w policzkach dużo ciszej powiedziała: i ja, i ja. Śpiewaczka nie dała się długo prosić i przy aplauzie małej widowni po raz kolejny zaczęła śpiewać piosenkę o dzielnej pionierce Betsy i jej kochanku Pike’u.
• Kathy naprawdę ładnie śpiewa – zauważył z uciechą jeden z mężczyzn.
• Szkoda tylko, że jedną i tę samą piosenkę. Według Melindy niestosowną dla tak małych dziewczynek.
• A, co jest w niej niestosownego?
• Mnie pytasz, Hoss? Piosenka, jak piosenka, ale może Melinda ma trochę racji – odparł drugi z mężczyzn i do taktu zaczął lekko uderzać dłonią o udo. Przez chwilę obaj przysłuchiwali się popisowi wokalnemu małej panny, po czym Hoss powiedział:
• Wiesz, co Adamie? Myślałem, że nasz brat nigdy się nie ożeni. On ciągle skakał z kwiatka na kwiatek. A teraz popatrz: siedzimy i czekamy na jego ślub. Przyznam się, że jego decyzja mnie zaskoczyła, zwłaszcza, że wydawało się że z nikim się nie spotyka.
• No popatrz, jaki tajemniczy gość zrobił się z naszego brata – Adam parsknął śmiechem, po czym zapytał: - naprawdę nie dały ci nic do myślenia te jego wypady do San Francisco.
• Myślałem, że jeździ w interesach.
• W gruncie rzeczy można byłoby to tak nazwać – przytaknął rozbawiony Adam.
• Od początku wiedziałeś – Hoss zmarszczył groźnie brwi – i nic mi nie powiedziałeś.
• Nie mogłem, bo obiecałem dyskrecję.
• No ładnie – Hoss pokiwał głową – tobie powiedział, a mnie nie.
• Nic mi nie powiedział.
• To od kogo się dowiedziałeś?
• Od Daniela. Okazało się, że nasz brat i Melody mają się ku sobie, a jej rodzice są mu przychylni.
• A to szczwany lis z tego naszego Joe, ale żeby tak nic nie powiedzieć – Hoss wyraźnie nie mógł sobie tego darować.
• Myślę, że bał się kolejnej porażki. Po raz pierwszy udało mu się zachować milczenie.
• Wyobrażasz sobie, jak musiał się męczyć? - spytał ucieszony Adam.
• O, tak, musiał – Hoss uśmiechnął się od ucha do ucha.
• A wam, co tak wesoło? - spytała Melinda, która właśnie razem z Clarissą pojawiła się w altance.
• Obgadujemy Małego Joe – odparł Hoss.
• To prawda – Adam z powagą skinął głową.
• Zachowujecie się, jak panie z kółka różańcowego – rzekła Clarissa i pochyliła się nad swoją córeczką, która na widok matki zupełnie straciła zainteresowanie popisami wokalnymi rodzinnej artystki. Tymczasem „artystka” podeszła do Melindy i powiedziała:
• Ciociu, Gwen i Susan, były bardzo grzeczne. Siedziały na kocu i nie pobrudziły sukienek.
• Dziękuję, ci kochanie – odparła Melinda całując dziewczynkę w czoło – na ciebie zawsze można liczyć. Prawda, Adamie?
• Tak, oczywiście, ale teraz łap Susan, bo ta ładna sukieneczka będzie cała zielona.
• Kotku, co ty robisz? – Melinda, nieznacznie utykając, ruszyła za turlającą się po trawie córeczką. Po chwili podniosła małą z ziemi i poprawiając falbanki jej sukieneczki powiedziała: - tak nie można. Dzisiaj musisz pięknie wyglądać, tak jak Kathy i Gwen. Pamiętasz, co mamusia mówiła? Twój wujek się żeni i razem z kuzynkami będziesz w kościele sypała kwiatki. Pamiętasz? - a gdy dziewczynka kiwnęła główką dodała: - dlatego musisz być bardzo grzeczna. Będziesz?
• Tak, mamciu – odparła Susan i zarzuciła Melindzie rączki na szyję, mocno do niej się tuląc.
• Skoro wszystko zostało już wyjaśnione – rzekła radośnie Clarissa. - to znaczy, że możemy już jechać.
• A młodzi? - spytał Hoss.
• Wyruszą zaraz po nas. No, panowie pośpieszmy się. Pastor nie będzie na nas czekał.
W kilka godzin później szczęśliwa młoda para: Joseph i Melody odbierali gratulacje i życzenia od zaproszonych gości. Panna młoda wyglądała przepięknie. Oczy błyszczały jej szczęściem, gdy co i raz spoglądała na swojego męża. On też nie mógł oderwać od niej wzroku i cały czas trzymał ja za rękę, tak jakby ani na chwilę nie chciał zostawić jej bez opieki. Wesele trwało do samego rana. Było z tych, o których latami wspominano w całej okolicy. Na następny dzień młodzi udali się w podróż poślubną. Przez ponad miesiąc zwiedzali Wschodnie Wybrzeże. Potem zamieszkali w domu Bena, który stanowczo zapowiedział, że nie zamierza mieszkać sam w tak dużej posiadłości. Zresztą od dawna było wiadomo, że po jego śmierci to właśnie najmłodszy syn otrzyma w spadku rodzinny dom Cartwrightów.
I tak wszystko wróciło wreszcie do normy. Kolejne lata życia Adama i Melindy, Hossa i Clarissy oraz Małego Joe i Melody wyznaczały większe lub mniejsze problemy i radości dnia codziennego. Dzieci rosły jak na drożdżach. Oczywiście rodzina powiększyła się o kolejne maluchy. Na świecie pojawiły się niemal w tym samym czasie kolejne trzy dziewczynki. I tak Adam i Hoss mieli po dwie córeczki, a Joe jedną. Przy czym Joe zapewnił, że razem z Melody intensywnie pracują nad wyrównaniem stanu dzieci w rodzinie Cartwrightów. W jakiś czas potem na świat przyszedł Joseph junior, jedyny wnuk Bena. Nie trzeba dodawać, że stał się on oczkiem w głowie szczęśliwego dziadka.
Na koniec dodać należy, że kariera literacka Melindy Cartwright kwitła. Kolejnymi przygodami Holly McCulligen zaczytywały się młode panny w całym kraju i nie tylko. Za oceanem w starej Europie Melinda miała swoje wielbicielki. Z pisania nigdy nie zrezygnowała. Jej powieść „Zdrowy rozsądek”, o ludziach zachłannie poszukujących miłości, stała się literackim wydarzeniem roku tysiąc osiemset osiemdziesiątego. Mała Kathy, od której rozpoczęła się cała ta historia wyrosła na piękną pannę. Miała słuch absolutny i wspaniały głos, który kształciła w Nowym Jorku. Jesienią, roku tysiąc osiemset osiemdziesiątego piątego mając zaledwie dwadzieścia lat stanęła na deskach scenicznych Metropolitan Opera i wystąpiła w roli Violetty, w „Traviacie” pana Verdiego. Gdy śpiewała partię „Ach, moje dla niego serce to bije” publiczność słuchała jej, jak zaczarowana. Oczywiście tego dnia nie mogło zabraknąć jej rodziny. W loży honorowej siedział dumny Adam, wzruszona Melinda i dwie niezwykle podekscytowane mode panny, kuzynki Kathy, która już wkrótce miała stać się wielką divą operową.


KONIEC


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 23:38, 25 Sty 2020    Temat postu:

Cytat:
• Przyjechałem, wyrównać rachunki – wychrypiał. Adamowi wydawało się, że skądś zna ten głos. Zmrużył powieki, intensywnie wpatrując się w zarośniętego mężczyznę. Ten rozciągnął usta w uśmiechu i wtedy Adam go poznał. To był Richard Langford, który już w niczym nie przypominał aroganckiego i pewnego siebie bogacza. Brudny, obszarpany, ziejący nienawiścią, wpatrywał się w Adama, a jego palec na spuście rewolweru niebezpiecznie drgał.

A to gadzina! Aż tutaj się przywlókł
Cytat:
• Śmiesz jeszcze pytać?! - krzyknął Langford. - To przez ciebie wszystko straciłem. Władzę, pieniądze, pozycję, córkę, przyjaciół. Nawet ta zdzira, moja żona uciekła ode mnie, zabierając, co tylko mogła.
• Nie rozumiem pana pretensji do mnie – odparł spokojnie Adam. - Sam jest pan sobie winien.

Jasne, że sam był sobie winien. Mógł pozwolić Adamowi zabrać KathyŻaden z Cartwrightów nie nakazywał mu oszukiwać i kraść.
Cytat:
• Zniszczyłeś mnie, Cartwright – powiedział zduszonym głosem Lanford - Zniszczyłeś mnie, a ja teraz zniszczę ciebie. A potem załatwię Taylora. Ot, tak, dla fantazji.
• Panie Langford, dobrze pan wie, że nie ponoszę winy za pana upadek. Tym bardziej nie jest to wina pana Taylora.

A Langford cały czas nadaje to samo
Cytat:
Krzyk bólu przeciął powietrze. Znowu padł strzał, tym razem od strony wozu. Langford padł, jak ścięty. Przez kilka sekund drgał w konwulsjach i wreszcie znieruchomiał. Wszystko trwało niewyobrażalnie szybko. Adam będąc wciąż na klęczkach spojrzał w kierunku wozu. Joe wspierając się na łokciu trzymał w lewej dłoni broń. Krew ściekała mu po czole i policzku. Nie był w stanie mówić, tylko głową na coś wskazywał. Adam spojrzał przez ramię i jęknął. O krok od niego leżała Melinda osłaniając jedną ręką brzuch. Drugą miała odrzuconą w bok.

To wygląda przerażająco
Cytat:
Z jej otwartej dłoni wysunął się rewolwer, jego rewolwer. Adam nie miał siły wstać. Doczołgał się do Melindy. Ona jeszcze przytomna, dzielnie uśmiechnęła się do niego. Chciała coś powiedzieć, ale ból wykrzywił jej twarz. Adam spojrzał na jej brzuch i niżej na brzeg jasnej sukni, która szybko zmieniała kolor na czerwony. Wokół panowała dziwna cisza, którą najpierw przerwał rozpaczliwy płacz dziecka, a potem głośny tupot czyichś nóg i wreszcie krzyk Bena.

To Melinda strzelała? Niesamowite
Cytat:
Gdybym mógł przewidzieć, gdybym miał przy sobie broń.
• Nie rób sobie wyrzutów. Pamiętaj, że mogło się wszystko skończyć o wiele gorzej.
• Wiem, ale nie zmienia to faktu, że czuję się podle. To ja powinienem tu leżeć, a nie moja żona.
• Uratowała ci życie, tak jak i Joe – zauważył Hoss.

Ufff! Żyją ... to bardzo dobrze
Cytat:
Hoss, dlaczego ona tak bardzo zaryzykowała?
• Bo cię kocha. Tak bardzo, cię kocha, że dla ciebie zaryzykowała własne i dziecka życie. Była gotowa za ciebie zginąć. Doceń to i nie rób jej wymówek. Obiecaj mi.
• Obiecuję, Hoss. Wszystko dla niej zrobię – powiedział Adam drżącym głosem i szybko otarł oczy.

A za co ma jej robić wymówki? Za to, że nie pozwoliła go zabić
Cytat:
• Jak zwał tak zwał – powiedziała Melinda. - Teraz to nieistotne. Najważniejsze jest, żeby Joe wyzdrowiał. Oboje zawdzięczamy mu życie. Choć nie... to maleństwo pod moim sercem również mu je zawdzięcza.
• To prawda. Do końca życia mu się nie wywdzięczymy.

A to się Mały Joe zasłużył
Cytat:
...siedziały trzy małe, wystrojone niczym księżniczki, dziewczynki. Jedna, mająca około trzech lat, śpiewała czysto i wyraźnie „Sweet Betsy from Pike”. Dwie pozostałe, sporo młodsze, siedziały, jak zaczarowane i słuchały małej śpiewaczki.

To zdaje się była ulubiona piosenka Kathy z repertuaru Bena
Cytat:
...Hoss powiedział:
• Wiesz, co Adamie? Myślałem, że nasz brat nigdy się nie ożeni. On ciągle skakał z kwiatka na kwiatek. A teraz popatrz: siedzimy i czekamy na jego ślub. Przyznam się, że jego decyzja mnie zaskoczyła, zwłaszcza, że wydawało się że z nikim się nie spotyka.

Pasikonik się żeni? A to niespodzianka
Cytat:
Okazało się, że nasz brat i Melody mają się ku sobie, a jej rodzice są mu przychylni.
• A to szczwany lis z tego naszego Joe, ale żeby tak nic nie powiedzieć – Hoss wyraźnie nie mógł sobie tego darować.
• Myślę, że bał się kolejnej porażki. Po raz pierwszy udało mu się zachować milczenie.
• Wyobrażasz sobie, jak musiał się męczyć? - spytał ucieszony Adam.
• O, tak, musiał – Hoss uśmiechnął się od ucha do ucha.

Joe i Melody? Koniec świata! A Pasikonik rzeczywiście musiał cierpieć nie mogąc się pochwalić kolejnym podbojemI pierścionek już miał
Cytat:
Na świecie pojawiły się niemal w tym samym czasie kolejne trzy dziewczynki. I tak Adam i Hoss mieli po dwie córeczki, a Joe jedną. Przy czym Joe zapewnił, że razem z Melody intensywnie pracują nad wyrównaniem stanu dzieci w rodzinie Cartwrightów. W jakiś czas potem na świat przyszedł Joseph junior, jedyny wnuk Bena. Nie trzeba dodawać, że stał się on oczkiem w głowie szczęśliwego dziadka.

Prawie same dziewczynki Very Happy jeden męski rodzynek. Mam nadzieję, że Adam i Hoss jeszcze się trochę postarają
Cytat:
...kariera literacka Melindy Cartwright kwitła. Kolejnymi przygodami Holly McCulligen zaczytywały się młode panny w całym kraju i nie tylko. Za oceanem w starej Europie Melinda miała swoje wielbicielki. Z pisania nigdy nie zrezygnowała. Jej powieść „Zdrowy rozsądek”, o ludziach zachłannie poszukujących miłości, stała się literackim wydarzeniem roku tysiąc osiemset osiemdziesiątego.

Adam ma powody, żeby czuć dumę z osiągnięć żony
Cytat:
Mała Kathy, od której rozpoczęła się cała ta historia wyrosła na piękną pannę. Miała słuch absolutny i wspaniały głos, który kształciła w Nowym Jorku. Jesienią, roku tysiąc osiemset osiemdziesiątego piątego mając zaledwie dwadzieścia lat stanęła na deskach scenicznych Metropolitan Opera i wystąpiła w roli Violetty, w „Traviacie” pana Verdiego. Gdy śpiewała partię „Ach, moje dla niego serce to bije” publiczność słuchała jej, jak zaczarowana. Oczywiście tego dnia nie mogło zabraknąć jej rodziny. W loży honorowej siedział dumny Adam, wzruszona Melinda i dwie niezwykle podekscytowane mode panny, kuzynki Kathy, która już wkrótce miała stać się wielką divą operową.

Życie Kathy bardzo dramatycznie się zaczęło. Na szczęście trafiła do dobrych ludzi

To już koniec opowieściBardzo starannie napisanej, wzbudzającej emocje - wzruszenie, oburzenie, radość, satysfakcję. Fajne zakończenie, optymistyczne, a zarazem życiowe. Dziękuję.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Sob 23:42, 25 Sty 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6419
Przeczytał: 22 tematy

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 23:51, 25 Sty 2020    Temat postu:

To ja dziękuję Ci Ewelino za wytrwałość w czytaniu i bardzo ciekawe oraz inspirujące komentarze. Nie ukrywam, że bardzo pomogły mi w pisaniu. Też mam nadzieję, że Adam i Hoss postarają się o kolejne dzieciaczki, tym razem płci męskiej Very Happy

Jeszcze raz dziękuję za tak pozytywny odbiór. Dziękuję wszystkim, którzy zechcieli tu zajrzeć. Very Happy



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 28, 29, 30
Strona 30 z 30

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin