Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Zdrowy rozsądek
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 28, 29, 30  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 15:18, 25 Mar 2019    Temat postu:

Cytat:
- A może więcej szczegółów – Adam pomału tracił cierpliwość.
- Jak nie będziesz mi przerywał to się dowiesz.
- Czy ty zawsze musisz być taki irytujący?
- Kto? Ja? To ty wszystkich doprowadzasz do szału – warknął Joe.
- A chcesz w zęby? – w głosie Adama zabrzmiała groźba.

Zniecierpliwiony Adaś i znieważony Joe - cudny zestaw
Cytat:
Doszło do starć pomiędzy zwolennikami Juáreza i nielicznymi stronnikami Maksymiliana. Padły strzały i jakaś zabłąkana kula trafiła Willa. Zginął na miejscu. Pochowano go na miejscowym cmentarzu. Byliśmy z Hossem na jego grobie. Kazaliśmy zrobić nowy krzyż i skromny pomnik, dlatego tak długo nie wracaliśmy.

Bardzo skomplikowana była ta sytuacja, w jakiej znalazł się Will. Bracia dobrze zrobili, że zadbali o jego grób. Jak to Cartwrightowie
Cytat:
- Will przeżył wstrząs i ogromne upokorzenie. Ciekawy jestem, jak ty zachowałbyś się na jego miejscu.
- Na pewno nie szukałbym zemsty w łóżku innej kobiety – odparł, nie zważając na obecność Clarissy, Adam.
- Mógłbyś powstrzymać się od tak nietaktownych uwag.

To była trafna, choć nieco nietaktowna uwaga
Cytat:
- Przepraszam – rzekł Adam – ale nie mogę pogodzić się z tym, że zamiast wychowywać córkę, tak bezsensownie stracił życie. Czy nam się to podoba czy nie Will był tchórzem.
- Dosyć! – krzyknął Ben. – Nie będę wysłuchiwał pomówień wobec człowieka, który nie może już się bronić. To niskie Adamie. Nie spodziewałem się usłyszeć od ciebie takich słów.

No tak, właściwie Will zamiast zająć się niemowlęciem wolał wyjechać na wojnę
Cytat:
- Tato, Adam właściwie ma rację - wtrącił cicho Hoss. – Co prawda nie nazwałby Willa tchórzem, ale faktem jest, że jego wyjazd do Meksyku można odebrać, jako chęć ucieczki… ucieczki od wszystkich problemów.

Hoss i Joe zgodnie popierają Adama, mimo, że Ben ma inne zdanie. Ciekawe
Cytat:
Teraz ważna jest tylko Kathy i jej przyszłość.
- Masz rację, a skoro mowa o Kathy to trzeba, jak najszybciej uregulować jej sytuację prawną. Co powiecie na malutką siostrę?
- Chcesz ją adoptować? – Hoss uśmiechnął się od ucha do ucha. – To świetny pomysł.
- Jestem za – rzekł Joe. – Zawsze chciałem mieć młodszą siostrę, co prawda nie aż tak malutką, ale siostra to siostra. Co ty na to, Adamie?

Bardzo dobry pomysł
Cytat:
- Nie zgadam się – odparł stanowczo mężczyzna.
- A to, dlaczego? – spytał zdziwiony Joe. – Tato, wychował nas trzech i jakoś wyszliśmy na ludzi. Myślisz, że z Kathy nie da sobie rady?
- Dziękuję za wsparcie Joe, ale chyba wiem, co Adamowi chodzi po głowie – powiedział Ben i łagodnie uśmiechnął się do najstarszego syna. – Jesteś pewien swojej decyzji?
- Jak niczego innego na tym świecie – odparł Adam. – Tak, tato chcę być dla Kathy przybranym ojcem.

A to jeszcze lepszy pomysł! Adam z pewnością będzie doskonałym ojcem dla Kathy, żeby jeszcze znalazł jakąś dobrą mamę dla niej

Bardzo przyjemny fragment i sporo z niego wynika. Will nie żyje, pozostała więc sprawa Kathy. Rodzinka decyduje się na adopcję. Najpierw Ben, potem Adam zgłasza swoją kandydaturę. Cóż, opieka nad niemowlęciem to wyzwanie dla prawdziwego mężczyzny, ale czy da sobie radę? na razie ma Clarissę do pomocy, ale co będzie kiedy ona wyjdzie za mąż? jest młoda, atrakcyjna i takie zdarzenie jest prawdopodobne. Chyba Adam będzie musiał nieco zmienić swój punkt widzenia i poszukać swojej drugiej połowymiałby w pakiecie i mamę dla Kathy i może jakieś rodzeństwo, żeby Kathy się nie nudziło
Bardzo jestem ciekawa, jak to się dalej potoczy, jak Clarissa urządzi sobie życie? czy pojawi się jeszcze ta upiorna rodzinka? Co z Delią? Niecierpliwie czekam na ciąg dalszy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 22:59, 25 Mar 2019    Temat postu:

Ewelino, dziękuję bardzo za przesympatyczny i ciekawy komentarz. Wesoly Uchylę nieco tajemnicy: Adam już wkrótce znajdzie sobie żonę. Pojawi się także Della, a Clarissa będzie na dobrej drodze do ułożenia sobie życia. Wesoly A kiedy ciąg dalszy? Właśnie zaczęłam pisać i mam nadzieję, że tym razem kolejny odcinek pojawi się nieco szybciej niż dotąd. Wesoly

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 10:03, 28 Mar 2019    Temat postu:

Pięć miesięcy później

Adam pochylił się nad Kathy i wziął ją na ręce. Dziewczynka na widok znajomej twarzy zaśmiała się radośnie. Rączkami oparła się o jego tors powtarzając: „da-da”. Po chwili, gdy Adam zaczął jej nucić skupiła na nim całą uwagę, a gdy przerwał zapiszczała ukazując dwa dolne ząbki, wymachując przy tym rączkami i podskakując, tak jakby chciała zachęcić go do dalszego śpiewu. Mężczyzna roześmiał się i pogłaskał ją po główce. A gdy usiadł z nią przy stole, jej uwaga natychmiast skupiła się na tym, co na nim stało.
- A teraz moja królewna grzecznie zje jabłuszko – powiedział Adam przysuwając miseczkę ze startym owocem i nabierając odrobinę deseru na łyżeczkę. – Proszę, otwórz buźkę. O, tak… pięknie. Dobra dziewczynka i jeszcze jedną łyżeczkę… ale nie pluj. Kathy, nie pluj. Hop Sing przygotował specjalnie dla ciebie taki smaczny deserek, a ty nie chcesz jeść?
Dziewczynka na widok zbliżającej się łyżeczki z kolejną porcją jabłka odepchnęła rękę Adama, dając mu do zrozumienia, że nic więcej nie zmieści się w jej brzuszku.
- W porządku – westchnął Adam – zjem za ciebie, bo inaczej Hop Sing się wścieknie. A teraz trochę się pobawisz, a wujek sobie poczyta – rzekł, kładąc Kathy na kocu rozłożonym na podłodze i układając wokół niej zabawki: misia, szmacianą lalkę i kilka grzechotek. Sam usiadł w fotelu, sięgnął po książkę i gdy już miał zabrać się do lektury poczuł, jak jedna z grzechotek uderza go w stopę. Zerknął na dziecko, które właśnie szykowało się do rzutu następną zabawką i parsknął cicho śmiechem. Wreszcie Kathy nie miała już, czym rzucać i najzwyczajniej w świecie rozpłakała się. Adam chcąc nie chcąc odłożył książkę, zebrał wszystkie zabawki i usiadł na podłodze obok dziecka, które, wyraźnie zadowolone schwyciło podaną mu grzechotkę i… rzuciło ją przed siebie, popiskując radośnie.
- Widzę, że dobrze się bawicie – zauważył Joe, który właśnie wrócił do domu.
- Żebyś wiedział – odparł Adam. – Rzuty zabawkami opanowaliśmy do perfekcji. A, ty? Co tak szybko cię przywiało? Myślałem, że wieczór spędzisz w Virginia City.
- Takie miałem plany, ale w mieście nic się nie dzieje. W saloonie pustki. Trudno znaleźć dwóch do pokera. Wychyliłem, więc szklaneczkę whiskey i wróciłem. W domu przynajmniej zjem porządną kolację – Joe uśmiechnął się do Kathy podając jej misia.
- Sprawdziłeś pocztę?
- Tak. Pa, przysłał telegram. Wracają w niedzielę popołudniowym dyliżansem.
- Nareszcie – Adam westchnął z ulgą.
- Co, zatęskniłeś za Clarissą? Uważaj, bo Hoss może być zazdrosny.
- Mów sobie, co chcesz, ale jeszcze tydzień tych kaszek, pieluch i zabawek, a oszaleję. Czekam na Clarissę jak na wybawienie.
- Tak bardzo męczy cię opieka nad córką? – zakpił Joe.
- Kathy nie jest moją córką i lepiej nie mąćmy jej w głowie. Ustaliliśmy przecież, że nie będziemy ukrywać przed nią prawdy.
- Spokojnie. Tylko żartowałem.
- Lepiej uważaj z tymi żartami – ostrzegł Adam.
- Faktycznie, najwyższy czas na powrót Clarissy – stwierdził Joe, a Kathy potwierdziła to swoim radosnym „da-da”. – Nawet mała ze mną się zgadza. No, dobrze zajrzę do kuchni. Strasznie zgłodniałem – rzekł wstając z podłogi. – A i jeszcze jedno. Wczoraj do domu wróciła Della. Podobno na krótko.
- Dlaczego mi o tym mówisz? – Adam zmarszczył brwi.
- Pomyślałem, że cię to zainteresuje, choćby ze względu na Kathy.
- Posłuchaj, braciszku, jeśli kiedykolwiek się ożenię to tylko z kobietą, która zaakceptuje małą i będzie dla niej dobrą matką.
- A miłość? Pamiętasz? Jest coś takiego. Podobno kochałeś Dellę.
- Nie twoja sprawa – mruknął Adam.
- Jasne, ale żenić się tylko z powodu dziecka, to niedorzeczność. Możesz zatrudnić nianię. To mniej kosztowne i nie tak stresujące, jak żona.
- Dobrze, dobrze filozofie. Idź już lepiej do kuchni.

***

W niedzielne południe, tuż po nabożeństwie pastor Conor McGregor, jak było to w zwyczaju stał przy drzwiach świątyni i żegnał się z wiernymi, życząc im udanej niedzieli. Nieco dłużej rozmawiał z Jenkinsami i ich córką Dellą. Pozdrowił Josepha i Adama niosącego Kathy, wystrojoną niczym mała księżniczka. Śliczne dziecko u wszystkich pań wywoływało szeroki uśmiech i ogromne pokłady czułości. I o ile pół roku wcześniej Virginia City żyło plotkami na temat ojcostwa Adama, o tyle teraz mieszkańcy miasta byli pełni uznania dla mężczyzny, który podjął się wychowania takiego maleństwa. Trzeba przy tym przyznać, że oboje: Adam i Kathy stanowili uroczy obrazek. Zgoła odmienne zdanie na ten temat miał Della Jenkins, którą irytowały te wszystkie pochwały i słowa podziwu kierowane pod adresem Adama Cartwrighta. Trudno było jej zapomnieć zawód, jaki jej sprawił, choć, żeby oddać mu sprawiedliwość, musiała przyznać, że to właśnie jemu zawdzięczała swój powrót do nauki. Życie na Wschodnim Wybrzeżu bardzo jej się spodobało, a Nowy Jork zupełnie oczarował. Krótka wizyta u rodziców tylko potwierdziła, że życie na wsi nie było jej przeznaczeniem. Co prawda wszyscy byli dla niej bardzo mili i podziwiali nowojorskie kreacje, ale Della miała już tego dosyć i chciała, jak najszybciej wrócić do Nowego Jorku. Tymczasem jednak musiała robić dobrą minę do złej gry. Wreszcie znudzona uwagami matki o kazaniu pastora McGregora, poprosiła ojca, żeby poszedł po lando. W międzyczasie pani Jenkins zaczęła rozmawiać z paniami z kółka parafialnego. Tego Delli było już za wiele. Przeszła kilka kroków i przystanęła w oczekiwaniu na ojca. Wtedy właśnie podszedł do niej Adam z dzieckiem na ręku. Westchnęła ciężko i przybrała wymuszony uśmiech.
- Witaj w domu, Dello.
- Proszę, proszę, Adam Cartwright, a to jak mniemam moja konkurentka – zauważyła kąśliwie dziewczyna przyglądając się Kathy.
- To tylko dziecko. Chyba nie jesteś o nie zazdrosna?
- Ja? Zazdrosna? – Della udała zdziwienie. – Nie pochlebiaj sobie, mój drogi.
- Gdzież bym śmiał – odparł Adam. – A teraz poważnie: chcę cię przeprosić Dellą. Musiałaś czuć się rozczarowana moim zachowaniem, ale wtedy miałem tyle spraw na głowie, do tego Kathy była chora. Gdy tylko mogłem, przyjechałem do ciebie, ale ty wyjechałaś na Wschodnie Wybrzeże.
- Twoim zdaniem miałam, pokornie na ciebie czekać.
- Zależało mi na tobie.
- Czyżby? Nie sądzę. Ten dzieciak – tu Della wskazała z lekceważeniem na Kathy – okazał się ważniejszy ode mnie. Czego oczekiwałeś? Że zaakceptuję małą i będę ją wychowywać, jak rodzoną córkę. Myliłeś się, chcę mieć własne dzieci. Małe sierotki i przybłędy zupełnie mnie nie interesują. I żebyś nie wiadomo, jak pięknie ubierał to dziecko na zawsze już pozostanie ono bękartem.
- Masz szczęście, że jesteś kobietą. Mężczyźnie takich słów nigdy bym nie darował – wzrok Adama pociemniał. – Myliłem się, co do ciebie. Naprawdę myślałem, że moglibyśmy być razem.
- Nie rozśmieszaj mnie. – Della wzruszyła ramionami.
- Mimo wszystko, życzę ci jak najlepiej i jeszcze raz przepraszam.
- Przepraszasz? Może pół roku temu te słowa zrobiłyby na mnie wrażenie, ale nie dziś. Powiedziałeś, że musiałam czuć się rozczarowana. Nie, czułam się upokorzona i tego nigdy ci nie zapomnę. Żegnam panie Cartwright – powiedziała i z dumnie uniesioną głową ruszyła w stronę lando, którym właśnie podjechał jej ojciec.
- I, jak poszło? – spytał Joe, który przez cały czas rozmowy brata z panną Jenkins trzymał się na uboczu.
- Przyjazna wymiana zdań to nie była – odparł Adam.
- Myślałem, że dojdziecie do porozumienia.
- Jak widzisz nic z tego nie wyszło. I dobrze. Damy sobie z Kathy sami radę. Prawda księżniczko? – Adam uśmiechnął się do dziecka, a ono obdarzyło go najpiękniejszym z uśmiechów.
- Myślałeś, więc, o Delli, jako o… - zaczął ostrożnie Joe.
- Przez chwilę – przerwał mu Adam. – To temat skończony. Nie mówmy już o tym.
- Jak sobie życzysz. To, co? Jedziesz do domu, czy zaczekasz ze mną na powrót pa i pary naszych gołąbków? Dyliżans będzie za półtorej godziny.
- Jasne, że zaczekam. Tylko gdzieś muszę przewinąć Kathy i dać jej pić.
- To może u Roy’a?
- W biurze szeryfa? – Adam nie wydawał się przekonany.
- Miejsce dobre, jak każde inne – odparł Joe.
- Może i tak.
- To, na co czekamy? Chodźmy, bo Kathy zaczyna się niecierpliwić.



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pią 10:10, 10 Maj 2019, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 11:02, 29 Mar 2019    Temat postu:

Cytat:
Adam pochylił się nad Kathy i wziął ją na ręce. Dziewczynka na widok znajomej twarzy zaśmiała się radośnie. Rączkami oparła się o jego tors powtarzając: „da-da”. Po chwili, gdy Adam zaczął jej nucić skupiła na nim całą uwagę, a gdy przerwał zapiszczała ukazując dwa dolne ząbki, wymachując przy tym rączkami i podskakując, tak jakby chciała zachęcić go do dalszego śpiewu.

Cóż za rozkoszny obrazek
Cytat:
- W porządku – westchnął Adam – zjem za ciebie, bo inaczej Hop Sing się wścieknie. A teraz trochę się pobawisz, a wujek sobie poczyta – rzekł, kładąc Kathy na kocu rozłożonym na podłodze i układając wokół niej zabawki: misia, szmacianą lalkę i kilka grzechotek. Sam usiadł w fotelu, sięgnął po książkę i gdy już miał zabrać się do lektury poczuł, jak jedna z grzechotek uderza go w stopę. Zerknął na dziecko, które właśnie szykowało się do rzutu następną zabawką i parsknął cicho śmiechem.

Wychodzi na to, że oboje się dobrze bawili
Cytat:
Śliczne dziecko u wszystkich pań wywoływało szeroki uśmiech i ogromne pokłady czułości. I o ile pół roku wcześniej Virginia City żyło plotkami na temat ojcostwa Adama, o tyle teraz mieszkańcy miasta byli pełni uznania dla mężczyzny, który podjął się wychowania takiego maleństwa. Trzeba przy tym przyznać, że oboje: Adam i Kathy stanowili uroczy obrazek.

z pewnością był to bardzo uroczy obrazek
Cytat:
Zgoła odmienne zdanie na ten temat miał Della Jenkins, którą irytowały te wszystkie pochwały i słowa podziwu kierowane pod adresem Adama Cartwrighta. Trudno było jej zapomnieć zawód, jaki jej sprawił, choć, żeby oddać mu sprawiedliwość, musiała przyznać, że to właśnie jemu zawdzięczała swój powrót do nauki. Życie na Wschodnim Wybrzeżu bardzo jej się spodobało, a Nowy Jork zupełnie oczarował.

No tak, zawiedziona kobieta może nie podzielać tego zachwytu, ale przecież minęło trochę czasu i powinna ochłonąć
Cytat:
Wtedy właśnie podszedł do niej Adam z dzieckiem na ręku. Westchnęła ciężko i przybrała wymuszony uśmiech.
- Witaj w domu, Dello.
- Proszę, proszę, Adam Cartwright, a to jak mniemam moja konkurentka – zauważyła kąśliwie dziewczyna przyglądając się Kathy.

Chyba jednak nie ochłonęła
Cytat:
- Zależało mi na tobie.
- Czyżby? Nie sądzę. Ten dzieciak – tu Della wskazała z lekceważeniem na Kathy – okazał się ważniejszy ode mnie. Czego oczekiwałeś? Że zaakceptuję małą i będę ją wychowywać, jak rodzoną córkę. Myliłeś się, chcę mieć własne dzieci. Małe sierotki i przybłędy zupełnie mnie nie interesują. I żebyś nie wiadomo, jak pięknie ubierał to dziecko na zawsze już pozostanie ono bękartem.

Uuuu ... Della pokazała swoją prawdziwą naturęchyba Kathy uratowała Adama przed wpakowaniem się w kłopoty, bo jak inaczej nazwać wybór nieodpowiedniej kobiety na żonę?
Cytat:
– Myliłem się, co do ciebie. Naprawdę myślałem, że moglibyśmy być razem.
- Nie rozśmieszaj mnie. – Della wzruszyła ramionami.
- Mimo wszystko, życzę ci jak najlepiej i jeszcze raz przepraszam.
- Przepraszasz? Może pół roku temu te słowa zrobiłyby na mnie wrażenie, ale nie dziś. Powiedziałeś, że musiałam czuć się rozczarowana. Nie, czułam się upokorzona i tego nigdy ci nie zapomnę. Żegnam panie Cartwright – powiedziała i z dumnie uniesioną głową ruszyła w stronę lando, którym właśnie podjechał jej ojciec.

Oby to było definitywne pożegnanie, bo ona wygląda mi na osobę, która lubi się mścić
Cytat:
- Przyjazna wymiana zdań to nie była – odparł Adam.
- Myślałem, że dojdziecie do porozumienia.
- Jak widzisz nic z tego nie wyszło. I dobrze. Damy sobie z Kathy sami radę. Prawda księżniczko? – Adam uśmiechnął się do dziecka, a ono obdarzyło go najpiękniejszym z uśmiechów.

Oj, nie była to przyjazna wymiana zdań ... raczej grozą? Zgrozą powiało
Bardzo poruszający i pełen ciepła fragment. Pełna emocji rozmowa Adama z Delią. Dodam, że obnażająca prawdziwy charakter Delii. Adam miał szczęście, że się rozstali. A tak niewiele brakowało ... Adaś w roli ojca, to jest opiekuna malutkiej Kathy jest rozczulający. Kathy urocza. Nawet Joe się jej nie oparł. No i co dalej? Czy Adam kogoś znajdzie? Co u Hossa i Clarissy? Co dalej z Kathy? Jak Ben czuje sie w tym wszystkim? Kiedy kontynuacja?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Pią 11:02, 29 Mar 2019, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 11:32, 29 Mar 2019    Temat postu:

Ewelino, serdecznie dziękuję za sympatyczny, kolorowy komentarz. Dellę musiałam usunąć, żeby zrobić miejsce dla kolejnej kandydatki na żonę Adama. O Hossie i Clarissie już w następnym odcinku, do którego zabiorę się dziś popołudniu. Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 20:23, 01 Kwi 2019    Temat postu:

To nie prima aprylis Mruga
Fragment dotyczący Clarissy wyszedł mi bardzo, bardzo słodko... inaczej nie chciał... cóż Aderato rządzi. Laughing


Rozdział 4

- Mój aniołku, ależ za tobą się stęskniłam – powiedziała Clarissa unosząc do góry piszczącą radośnie Kathy.
- My za tobą bardziej – stwierdził Joe i wskazując na najstarszego brata dodał: - szczególnie ten tutaj.
- Mów za siebie – mruknął Adam.
- Czy mam być zazdrosny? – spytał, groźnie mrużąc oczy, Hoss. – Przypominam, że to moja narzeczona.
- Spokojnie braciszku, Adama po prostu zaczęły przerastać obowiązki. Bądź, co bądź Kathy ma swoje wymagania.
- Oberwiesz – zagroził Adam.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Clarissa przytuliła do siebie dziecko, chcąc ukryć zadowolenie, jakie sprawiło jej przekomarzanie się braci, a w szczególności słowa Hossa. W jego głosie było tyle dumy z tego, że właśnie ona jest jego narzeczoną.
Clarissa od pierwszego momentu bardzo polubiła Hossa. Ujęła ją jego delikatność, wrażliwość oraz nieśmiałość. Była zauroczona jego chłopięcym zawstydzeniem, gdy patrzył na nią tymi swoimi błękitnymi oczami. I tak, nie wiadomo, kiedy dziewczyna zakochała się. W Hossie, jego rodzinie i w Ponderosie, będącej dla niej najcudowniejszym miejscem na ziemi. Tu czuła się bezpiecznie i tu znalazła prawdziwe uczucie, dzięki któremu rozkwitła. Kochała i była kochana. Zresztą cała rodzina Cartwrightów bardzo ją polubiła. Była wspaniałą opiekunką małej Kathy, a do tego świetnie dogadywała się z wiecznie zrzędzącym Hop Singiem. Nawet taki odludek, jak zarządca Ponderosy, John Potts uśmiechał się na jej widok. Gdy Cartwrightowie zaproponowali, aby jej rodzina przeprowadziła się do Nevady była ogromnie zaskoczona, ale równocześnie niezmiernie szczęśliwa. A potem wszystko potoczyło się szybko, jak w kalejdoskopie. Podróż do domu rodzinnego, oświadczyny Hossa, wzruszenie rodziców i ich reakcja na propozycję Bena. Wreszcie ekscytacja jej braci, gdy okazało się, że rodzice zgodzili się na przeprowadzkę do Nevady. Teraz, patrząc na śmiejących się Cartwrightów pomyślała, że gdyby nie tragiczny los Olive i małej Kathy nigdy by ich nie poznała. Łzy zakręciły się jej w oczach. Nie chciała, żeby ktoś je dostrzegł, więc szybko pochyliła głowę. Na szczęście Kathy ziewnęła raz i drugi, i Clarissa uznała, że najwyższa pora położyć dziecko spać.
Gdy Cartwrightowie zostali sami, Joe napełnił kieliszki winem i rzekł:
- Jak rozumiem rodzice Clarissy zgodzili się na naszą propozycję. To, kiedy możemy się ich spodziewać?
- Nie wcześniej, niż za miesiąc – odparł Ben. – Muszą sprzedać farmę, uporządkować swoje sprawy.
- To znaczy, że mamy tylko cztery tygodnie na wybudowanie im domu – stwierdził Joe. – Nie wiem czy zdążymy.
- Nie musimy budować domu dla rodziny Clarissy. Jest inny sposób – rzekł Adam.
- Co masz na myśli? – Hoss utkwił w bracie pytające spojrzenie.
- Pamiętacie ten ładny domek Higginsów?
- Ładny to był kiedyś. Teraz stoi i niszczeje.
- Masz rację Hoss, ale można go wyremontować. Od czasu, gdy Jerry Higgins przepadł dom stoi pusty i nie zanosi się, żeby ktoś miał tam zamiar zamieszkać.
- Swoją drogą to była dziwna historia. Wciąż zresztą niewyjaśniona – Ben westchnął i sięgnął po kieliszek z winem. – Jerry był dobrym, pracowitym i uczynnym człowiekiem. Miał młodą, miłą żonę. Sąsiedzi na nich nie narzekali. Całkiem nieźle im się powodziło, ale cztery lata temu zima była wyjątkowo sroga…
- O tak, dotkliwie się o tym przekonaliśmy – wtrącił Hoss.
- Tylko, że my nie straciliśmy, tak jak Jerry, wszystkich swoich oszczędności. Pamiętacie tę aferę z obligacjami?
- Kto by nie pamiętał – rzekł Joe. – Higgins został oszukany i żeby ratować farmę postanowił szukać szczęścia w Kalifornii.
- Tak było – przytaknął Ben. - Skończyło się na tym, że wszelki ślad po nim zaginął, a jego żona, Maggie została zupełnie sama. Przez jakiś czas czekała na niego w ich domu, potem przeniosła się do Virginia City. Dom stoi pusty i tylko wiatr w nim mieszka. Nie wiem, czy nadawałby się do zamieszkania.
- Nadawałby się – zapewnił Adam. – Trzy dni temu razem z Joe obejrzeliśmy ten dom. Jest w całkiem niezłym stanie. Wystarczy naprawić dach, wymienić szyby w oknach, pomalować ściany, odświeżyć i gotowe.
- Można spróbować, ale przecież to wciąż własność Maggie Higgins – zauważył Ben.
- Rozmawiałem z nią – odparł Adam. - Straciła już nadzieję, że mąż do niej wróci. Zresztą uznano, go za zaginionego. Niektórzy twierdzą, że nie żyje. Tak czy inaczej Maggie gotowa jest sprzedać dom. Chce wrócić do rodziny w Nebrasce.
- Skoro tak, to byłoby to dobre rozwiązanie tak dla Maggie, jaki i Palmerów. Hoss, co o tym myślisz?
- Dom Higginsów stoi niedaleko ziemi, którą chcemy wydzierżawić Palmerom. To faktycznie dobry pomysł. Jutro rano możemy go obejrzeć i zrobić wstępny kosztorys remontu – odparł Hoss.
- Jeśli uznamy, że dom nadaje się do zamieszkania od razu trzeba załatwić z Maggie wszystkie formalności.
- Tato, to może po południu pojedziemy do miasta i z nią porozmawiamy. Jeśli się zgodzi to od razu możemy zamówić potrzebne do remontu materiały – zaproponował Adam.
- Zgoda – rzekł Ben. – Trzeba będzie tylko zmienić umowę dzierżawy ziemi, tak, aby dom i całe obejście znalazły się w jej granicach.
- Wystarczy wprowadzić odpowiedni zapis do umowy. Maggie, co prawda nadal dzierżawi od nas ziemię, ale stosowna rekompensata powinna rozwiązać ten problem.
- W takim razie panowie, wznieśmy toast – Ben uśmiechnął się do synów. – Za nowe życie Palemerów.

***
Maggie Higgins z wdzięcznością przyjęła propozycję Cartwrightów. Odkąd jej męża uznano za zaginionego próbowała sprzedać dom, ale jakoś nikt nie był nim zainteresowany. Dziwne to było, bo dom był nie tylko ładny, ale i funkcjonalny. Jerry włożył całe serce i sporo pieniędzy w jego budowę. Jednak chętnych na jego zakup nie było, a ci, którzy się trafili widząc młodą wdowę nie wdowę próbował ją oszukać. Maggie może i miała wygląd bezradnej kobietki, ale głupia nie była i liczyć potrafiła. Doskonale wiedziała ile wart jest jej dom i za bezcen nie zamierzała go oddać. Tyle tylko, że wraz z upływem czasu zainteresowanie domem Higginsów było coraz mniejsze, aż w końcu zupełnie ustało. Maggie była nie tylko mądrą kobietą, ale też upartą i cierpliwą. Wynajmowała pokój w Virginia City, pracowała, jako sprzedawczyni i czekała. Jeśli ktoś pomyślałby, że na męża, byłby w błędzie. Z jego zaginięciem zdążyła się już pogodzić. Chciała wrócić do rodziców, ale z podniesioną głową. Do tego potrzebne były jej pieniądze. Nic, więc dziwnego, że propozycja Cartwrightów spadła jej jak z nieba. Dobicie targu trwało krótko i dwa dni później szczęśliwa Maggie z zasobnym portfelem wyruszyła do rodzinnej Nebraski.
Cartwrightowie niemal natychmiast ostro wzięli się do pracy. Czas naglił, a do tego czekał ich jeszcze jesienny spęd bydła. Na szczęście okazało się, że materiały użyte przez Higginsa do budowy domu były w dobrym gatunku i tak jak zapowiedział Adam, remont nie był dla nich wielkim wyzwaniem. W ciągu dwóch tygodni uporali się z naprawą dachu, pomalowali ściany i wymienili okna. Pozostało tylko zamontować nowe okiennice, dostosować wnętrze domu do potrzeb kalekiego ojca Clarissy, wysprzątać wszystkie pomieszczenia i zawiesić nowe firanki i zasłony.
Z początkiem października Ben wraz z Hossem pojechali do Palmerów, żeby pomóc im w przeprowadzce. Mały Joe dołączył do Johna Pottsa, który rozpoczął właśnie spęd bydła, natomiast Adam pozostał w Ponderosie. Miał jeszcze przed przyjazdem Palmerów zamontować ostatnie okiennice, wszystko jeszcze raz sprawdzić i uporządkować obejście.
Tego dnia od rana wszystko szło mu jak po grudzie. W nocy miał koszmary i na farmę Palmerów pojechał zły i niewyspany. Na efekty tego długo nie trzeba było czekać. Najpierw w trakcie przycinania pękły mu dwie dębowe deski, potem w kciuk weszła drzazga, a na koniec zaczepiwszy o zardzewiały gwóźdź malowniczo rozdarł sobie rękaw koszuli. To przelało szalę goryczy. Adam zaklął soczyście i wtedy uświadomił sobie, że zapomniał zabrać ze sobą zawiasówek*) bez których montowanie okiennic było niemożliwe. Chciał nie chciał musiał wrócić do domu. Gdybyż był z nim Joe to mógłby wyręczyć się młodszym braciszkiem, a tak musiał sam pojechać po te nieszczęsne, bezgłówkowe gwoździe. Widocznie wszystko postanowiło sprzysiąc się przeciwko mnie - westchnął ciężko i dosiadł konia. Humor poprawił mu się dopiero na widok roześmianej Kathy, którą, raz po raz, do góry podnosiła Clarissa. Widać było, że obie świetnie się bawiły. Adam wprost nie mógł oderwać od nich oczu.
- Kathy, zobacz, kto przyjechał. Wujek? – Clarissa wskazała dziecku Adama. Dziewczynka zapiszczała z radości wyciągając do niego rączki.
- Nie, królewno, nie wezmę cię na ręce, bo jestem cały zakurzony – rzekł mężczyzna.
- Do tego masz porwaną koszulę i skaleczony palec – zauważyła Clarissa spoglądając wymownie na zawinięty chusteczką kciuk.
- To nic takiego – Adam wzruszył ramionami.
- Rozumiem, że na dzisiaj już skończyłeś.
- Chciałbym, ale nie – odparł. – Nie zamontowałem jeszcze okiennic. Zapomniałem zawiasówek i po obiedzie będę musiał jeszcze raz pojechać na waszą farmę.
- Nasza farma – powiedziała cicho Clarissa i uśmiechnęła się. – Jak to pięknie brzmi. Och, Adamie nie wiem, jak wam się odwdzięczymy za całe to dobro. Nikt nigdy nie zrobił tak dużo dla nas, jak wy.
- Nie przesadzaj. Normalna sprawa. Trzeba sobie pomagać.
- Żeby to było takie proste.
- To jest proste. Wystarczy chcieć – Adam mrugnął do dziewczyny. – A teraz pójdę na górę i trochę się odświeżę.
- Koszulę zostaw na dole. Naprawię ją i upiorę.
- Nie musisz.
- Ale chcę. Chociaż tyle mogę dla ciebie zrobić.
- Dobrze. Będzie tak, jak chcesz – odparł Adam i wszedł do domu.
- A my jeszcze trochę się pobawimy – rzekła do dziecka Clarissa. – Jest tak cieplutko, że szkoda marnować pięknego dnia.
- Co racja to racja – usłyszała za sobą znajomy głos i zmartwiała. – Witaj Clarisso.
- To pan? Co pan tu robi, panie Langford?!



_____________________________________________________________
*) Gwoździe zawiasowe (zawiasówki) – różnią się od tradycyjnych gwoździ brakiem główki. Przeznaczone są do mocowania starego typu zawiasów okiennych i drzwiowych.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pią 10:10, 10 Maj 2019, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 13:56, 02 Kwi 2019    Temat postu:

Cytat:
- Czy mam być zazdrosny? – spytał, groźnie mrużąc oczy, Hoss. – Przypominam, że to moja narzeczona.
- Spokojnie braciszku, Adama po prostu zaczęły przerastać obowiązki.

Hoss jest rozczulającyPilnuje tego, co jegoa Joe korzysta z okazji, żeby zażartować ze starszego brata.
Cytat:
Clarissa od pierwszego momentu bardzo polubiła Hossa. Ujęła ją jego delikatność, wrażliwość oraz nieśmiałość. Była zauroczona jego chłopięcym zawstydzeniem, gdy patrzył na nią tymi swoimi błękitnymi oczami. I tak, nie wiadomo, kiedy dziewczyna zakochała się. W Hossie, jego rodzinie i w Ponderosie, będącej dla niej najcudowniejszym miejscem na ziemi.

Hoss, niby brzydal, ale swój urok posiada
Cytat:
zapewnił Adam. – Trzy dni temu razem z Joe obejrzeliśmy ten dom. Jest w całkiem niezłym stanie. Wystarczy naprawić dach, wymienić szyby w oknach, pomalować ściany, odświeżyć i gotowe.
- Można spróbować, ale przecież to wciąż własność Maggie Higgins – zauważył Ben.
- Rozmawiałem z nią – odparł Adam. - Straciła już nadzieję, że mąż do niej wróci. Zresztą uznano, go za zaginionego. Niektórzy twierdzą, że nie żyje. Tak czy inaczej Maggie gotowa jest sprzedać dom.

Adam zawsze ma doskonałe pomysły ... no ... prawie zawsze
Cytat:
Maggie Higgins z wdzięcznością przyjęła propozycję Cartwrightów. Odkąd jej męża uznano za zaginionego próbowała sprzedać dom, ale jakoś nikt nie był nim zainteresowany. Dziwne to było, bo dom był nie tylko ładny, ale i funkcjonalny. Jerry włożył całe serce i sporo pieniędzy w jego budowę. Jednak chętnych na jego zakup nie było, a ci, którzy się trafili widząc młodą wdowę nie wdowę próbował ją oszukać. Maggie może i miała wygląd bezradnej kobietki, ale głupia nie była i liczyć potrafiła. Doskonale wiedziała ile wart jest jej dom i za bezcen nie zamierzała go oddać.

Mądra kobieta
Cytat:
Humor poprawił mu się dopiero na widok roześmianej Kathy, którą, raz po raz, do góry podnosiła Clarissa. Widać było, że obie świetnie się bawiły. Adam wprost nie mógł oderwać od nich oczu.
- Kathy, zobacz, kto przyjechał. Wujek? – Clarissa wskazała dziecku Adama. Dziewczynka zapiszczała z radości wyciągając do niego rączki.

Kathy jest urocza, Clarissie też nic nie brakuje
Cytat:
- A my jeszcze trochę się pobawimy – rzekła do dziecka Clarissa. – Jest tak cieplutko, że szkoda marnować pięknego dnia.
- Co racja to racja – usłyszała za sobą znajomy głos i zmartwiała. – Witaj Clarisso.
- To pan? Co pan tu robi, panie Langford?!

A ten gad co tutaj robi? Wietrzę problemy
Kolejny uroczy i emocjonujący fragment. Sprawy idą dobrze - Hoss się oświadczył, Palmerowie osiadają w Ponderosie, mają wygodny dom, ale ... na tym spokojnym niebie pojawia się chmura - przybywa pan Langdonniemiły, wredny, podstępny typ. Wrzaskliwy i bezczelny, chociaż teraz, na razie zachowuje się grzecznie. W każdym razie, jego przybycie zwiastuje problemy ... zapewne duże problemy. Kiedy przypomnę sobie jaką przyszłość chciał zapewnić Kathy ... brrr. Mam nadzieję, że autorka zrobi z im porządek
Całość pełna rodzinnego ciepła i ciekawa. Czekam na kontynuację


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 19:11, 02 Kwi 2019    Temat postu:

Miło mi czytało się Twój komentarz Ewelino. Dzięki Very Happy Langford sporo namiesza, a Adam stanie przed poważnymi wyborami. Tylko Hoss i Clarissa będą szczęśliwi. Na razie tylko oni. Być może innym też się to uda Mruga

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 20:04, 06 Kwi 2019    Temat postu:

Rozdział 5

- Zaskoczona? – spytał z kpiącym uśmieszkiem Langford.
- Mało powiedziane – odparła Clarissa tuląc do siebie dziwnie cichutką Kathy. – Czego pan chce?
- Zawsze byłaś bezczelna, ale teraz jak widzę jeszcze bardziej zhardziałaś. No, ale skoro Cartwrightowie ci na to pozwalają to nie moja sprawa.
- Owszem, nie pana.
- Ja szybko bym ciebie utemperował – powiedział Langford mierząc Clarissę obleśnym wzrokiem.
- Pana niedoczekanie – dziewczyna podniosła głos, czym wystraszyła Kathy, która na moment zaniosła się płaczem. Zaraz jednak ucichła, gdy Clarissa przytuliła ją do siebie.
- To dzieciak Olive? – spytał Langford.
- Ma pan czelność pytać?!
- Proszę, proszę, jaka oburzona, ale nie musisz odpowiadać. Pamiętam, jak wyglądała Olive, gdy była mała. Dzieciak jest do niej podobny, choć włosy ma ciemne.
- Tak, to jej córeczka. Ta, którą chciał pan oddać do sierocińca – Clarissa nie zamierzała silić się na grzeczność.
- Już, już uspokój się. Ale z ciebie groźna kotka. Nawet ładnie wyglądasz, jak tak się złościsz. Szkoda, że nie zauważyłem tego, gdy u mnie pracowałaś – Langford westchnął i znacząco cmoknął.
- Ja nie żałuję. Przynajmniej nie obmacywał mnie pan tak jak Franny, która uciekła po tygodniu.
- Cóż, głupia wieśniaczka, nie wiedziała, co straciła. – Odparł lekceważąco Langford i nie zmieniając tonu dodał: – porozmawialiśmy sobie i etykiecie stało się zadość. A teraz mów: Ben Cartwright w domu?
- Nie.
- Kiedy wróci?
- Nie wiem.
- Ładna ta mała. Spokojna taka – Langford wyciągnął rękę to Kathy, ale Clarissa mocno trzymając dziecko szybko odsunęła się od niego. – Nie bój się nic jej nie zrobię.
- Kto tam pana wie?
- Dość tego! Zawołaj któregoś z młodych Cartwrightów, ale już!
- Nie jestem pana służącą! – krzyknęła zdenerwowana Clarissa. Tymczasem za jej plecami pojawił się zaniepokojony Adam.
- Co tu się dzieje? – spytał i szybko oceniwszy sytuację, opanowanym głosem rzekł: - Clarisso, proszę zabierz Kathy do domu.
- Doprawdy, jak wy wytrzymujecie z tą dziewuchą? – Langford rzucił pytanie na tyle głośno, aby wchodząca do domu Clarissa usłyszała każde jego słowo.
- Clarissa to wspaniała osoba, a niedługo wejdzie do naszej rodziny. Dlatego niech pan powściągnie swój język – w oczach Adama pojawiły się niebezpieczne błyski.
- Proszę, proszę i jak ma być dobrze na tym świecie, gdy dochodzi do takich mezaliansów.
- Pominę tę uwagę milczeniem – odparł ze stoickim spokojem Adam. – Czemu zawdzięczam pana wizytę?
- Byłem tu niedaleko, w Carson City i postanowiłem odwiedzić mojego starego przyjaciela.
- Na pieszo? – spytał z sarkazmem Adam.
- Bryczka stoi na drodze za stajnią. Chciałem się przejść i przypomnieć sobie, jak rok temu świetnie się tu bawiłem.
- Wspomnienia? Nie podejrzewałby pana o to.
- Zapewniam cię, mam wrażliwą naturę.
- Czyżby? – zakpił Adam. – Może przejdźmy do rzeczy. Czego pan chce od mojego ojca?
- Porozmawiać.
- Ojciec wyjechał. Będzie za tydzień.
- A to pech – Langford udał zmartwienie. – Miałem nadzieję, że odnowimy nasze kontakty, które tak nagle zostały zerwane.
- Nie z naszej winy.
- Może zaprosisz mnie do domu. Nie będziemy przecież rozmawiać na podwórzu.
- Dlaczego? Miejsce dobre, jak każde inne. Słońce tak pięknie świeci, ale skoro to panu nie odpowiada, to proszę – Adam wskazał Langfordowi drzwi. W chwilę potem, gdy znaleźli się w salonie, Langford usiadł wygodnie w fotelu i rzekł:
- To powiadasz, że Ben wyjechał. A gdzie, jeśli można spytać?
- Jest w Kalifornii.
- O, to minęliśmy się. Szkoda, naprawdę szkoda. Miałem nadzieję na kieliszek tego waszego wspaniałego burbona.
- Co najwyżej mogę zaproponować kawę – powiedział nie mrugnąwszy okiem Adam.
- Widzę, że jesteś na mnie obrażony. Przyznaję, nasze ostatnie spotkanie było dość niefortunne.
- Niefortunne? Pan raczy żartować.
- Sytuacja wymknęła mi się spod kontroli, dlatego tu jestem i wyciągam rękę do zgody.
- O, co panu właściwie chodzi, panie Langford? Jakoś nie wierzę, że ruszyły pana wyrzuty sumienia.
- Tak samo nieufny i podejrzliwy, jak ojciec – mężczyzna pokręcił głową. – Widzę, że muszę postawić sprawę jasno.
- Tak byłoby najlepiej – stwierdził Adam.
- Przyjechałem po Kathy.
- Słucham? – Adam nie wierząc w to, co usłyszał, zupełnie zaskoczony spoglądał na Langforda.
- Mam powtórzyć? Proszę bardzo: przyjechałem po dziecko i zamierzam je zabrać ze sobą.
- Po moim trupie – wycedził przez zęby Adam. Jego przystojna twarz wydawała się całkiem spokojna, tylko oczy zwęziły mu się niebezpiecznie.
- Tego bym nie chciał – zakpił Langford. – A poważnie mówiąc, mała powinna być wychowywana przez rodzinę matki.
- Przez rodzinę, która chciała ją skazać na pewną śmierć.
- Nie dramatyzuj Adamie. Dzieci czasami trafiają do sierocińców.
- Tak, trafiają. Tyle tylko, że tak małe dziecko, jak Kathy nie przeżyłoby tam nawet tygodnia. Panie Langford nie mamy, o czym mówić. Kathy ma rodzinę i ciepły, bezpieczny dom, a ja jestem jej prawnym opiekunem.
- Rozumiem – Langford pokiwał głową – ale może jednak zastanowisz się. Dziecko dla takiego mężczyzny, jak ty jest tylko ciężarem, a my damy mu wszystko. Mała będzie miała najlepszą opiekę, najlepszych nauczycieli. Poślemy ją do najlepszych szkół. Będzie otoczona bogactwem. Będzie miała wszystko.
- Co za bzdury pan opowiada. Myśli pan, że dziecku to właśnie jest potrzebne do szczęścia?
- Wiem, co mojej córce jest potrzebne.
- Nie rozumiem.
- Posłuchaj Cartwright, to dziecko może przywrócić chęć życia mojej córce. Claire straciła córeczkę. Lekarze powiedzieli, że już nigdy nie zostanie matką. Wiesz, co to znaczy dla młodej, wrażliwej kobiety?
- Bardzo współczuję pana córce, ale Kathy nie będzie lekarstwem na jej tragedię.
- To znaczy, że się nie dogadamy – stwierdził bardziej niż spytał Langford.
- Mowy nie ma – odparł stanowczym głosem Adam.
- To w takim razie spotkamy się w sądzie. Jak myślisz po czyjej stronie stanie wymiar sprawiedliwości? Po stronie samotnego mężczyzny, który ma mętne pojęcie o wychowywaniu dzieci, czy małżeństwa, które niczego tak nie pragnie, jak zostać rodzicami?

***

- Czy on naprawdę może to zrobić? – spytała Clarissa, stojąc z Kathy w ramionach u szczytu schodów.
- Słyszałaś – Adam spojrzał na dziewczynę i westchnął.
- Przepraszam, ale nie mogłam się powstrzymać. Boję się go, Adamie. On zwykle dostaje to, czego chce.
- Nie tym razem.
- To nie jest odpowiedź na moje pytanie – powiedziała schodząc po schodach.
- Tak, może wystąpić do sądu.
- Ale tu jest Nevada, a on jest z Kalifornii.
- To nie ma nic do rzeczy. Prawo przewidziało takie sytuacje i stąd mamy Sąd Federalny, który rozsądza sprawy i spory pomiędzy mieszkańcami różnych stanów.
- To znaczy, że Langford może nam zabrać Kathy.
- To możliwe, ale teraz nie będziemy się tym martwić.
- Chyba jednak powinniśmy. A co będzie, jeśli zechce odebrać ją siłą?
- Nie przesadzaj. Langford ma zbyt dużo do stracenia i nie posunie się do porwania.
- Jakoś mnie nie uspokoiłeś – Clarissa z powątpiewaniem pokręciła głową. – Proszę cię, zostań po obiedzie w domu. Będę czuła się pewniej.
- Nic wam nie grozi, a ja muszę dokończyć montaż okiennic.
- Proszę, zostań. Boję się go. To okropny człowiek i zapewniam, wiem, co mówię – rzekła Clarissa siadając z Kathy na kanapie. Dziecko niczego nieświadome skubało falbankę przy sukni opiekunki. Adam przyglądał się im w milczeniu. Clarissa była prawdziwie wystraszona.
- Dobrze, zostanę i jeśli cię to uspokoi wyślę Hop Singa po szeryfa Coffee. Powiemy mu o niespodziewanej wizycie Langforda i jego propozycji. I oczywiście o twoich niepokojach.
- Tylko moich? – spytała.
- No, dobrze, naszych – przyznał Adam. – A teraz czas na obiad. Zgłodniałem.
- Adamie, a co będzie, jeżeli Langford wygra i trzeba będzie oddać mu Kathy?
- Nie pozwolę na to. Kathy należy do naszej rodziny i tak pozostanie.
- Chciałabym w to wierzyć.
- Po tym, co zrobił ci Langford to naturalne, że boisz się go i nie dowierzasz mu.
- Langford to stary, kuty na cztery kopyta cwaniak. Nie ma szacunku dla nikogo, chyba, że ten ktoś jest postawiony wyżej od niego i może przynieść mu korzyści.
- Wydawało mi się, że naprawdę był wstrząśnięty tragedią, jaka dotknęła jego córkę.
- To prawda, Langford bardzo ją kocha i gotów jest dla niej zrobić wszystko. Clarie jest taka, jak on. Z ta jednak różnicą, że potrafi świetnie grać. Ludzie się na to nabierają, tak jak twój kuzyn.
- Wydawało mi się, że była w nim zakochana.
- Clarie oprócz siebie nie kocha nikogo. Dopóki jej zachcianki są spełniane, pozwala żeby inni ją wielbili i adorowali.
- Uważasz, że chęć odebrania nam Kathy to jej zachcianka?
- Nie ujęłabym tak tego. Na pewno cierpi po stracie córeczki, a o Kathy pewnie pomyślała, gdy okazało się, że już nigdy nie będzie miała własnych dzieci.
- Przytułki są pełne sierot – zauważył Adam.
- Masz rację, ale lepiej wychowywać dziecko, którego rodziców się znało. To daje mniejsze ryzyko rozczarowania.
- Dziecko to dziecko. Jeśli decydujesz się na adopcję, to musisz w pełni je zaakceptować.
- To ty, tak uważasz, ale zapewniam cię, że w życiu Clarie nie ma miejsca na niedoskonałości. Zresztą jej mąż, Floyd Evans jest taki sam. Dobrali się jak w korcu maku.




Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pią 10:11, 10 Maj 2019, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 16:31, 07 Kwi 2019    Temat postu:

Cytat:
– Czego pan chce?
- Zawsze byłaś bezczelna, ale teraz jak widzę jeszcze bardziej zhardziałaś. No, ale skoro Cartwrightowie ci na to pozwalają to nie moja sprawa.
- Owszem, nie pana.
- Ja szybko bym ciebie utemperował – powiedział Langford mierząc Clarissę obleśnym wzrokiem.

A co on się tak wywyższa? Księciem został, czy co?i jeszcze obleśnie spogląda
Cytat:
- Ładna ta mała. Spokojna taka – Langford wyciągnął rękę to Kathy, ale Clarissa mocno trzymając dziecko szybko odsunęła się od niego. – Nie bój się nic jej nie zrobię.
- Kto tam pana wie?
- Dość tego! Zawołaj któregoś z młodych Cartwrightów, ale już!
- Nie jestem pana służącą! – krzyknęła zdenerwowana Clarissa.

Jeszcze ta kanalia rządzi się w domu Cartwrightów. Dobrze, że Kathy mu się postawiła
Cytat:
... Clarisso, proszę zabierz Kathy do domu.
- Doprawdy, jak wy wytrzymujecie z tą dziewuchą? – Langford rzucił pytanie na tyle głośno, aby wchodząca do domu Clarissa usłyszała każde jego słowo.
- Clarissa to wspaniała osoba, a niedługo wejdzie do naszej rodziny. Dlatego niech pan powściągnie swój język – w oczach Adama pojawiły się niebezpieczne błyski.
- Proszę, proszę i jak ma być dobrze na tym świecie, gdy dochodzi do takich mezaliansów.

Jakich mezaliansów?Clarissa to świetna dziewczyna. Hoss nie mógł znaleźć lepszej. Ben też jest zadowolony
Cytat:
- O, to minęliśmy się. Szkoda, naprawdę szkoda. Miałem nadzieję na kieliszek tego waszego wspaniałego burbona.
- Co najwyżej mogę zaproponować kawę – powiedział nie mrugnąwszy okiem Adam.
- Widzę, że jesteś na mnie obrażony. Przyznaję, nasze ostatnie spotkanie było dość niefortunne.
- Niefortunne? Pan raczy żartować.

Jak to się przymawia o napitek, ochlapus jedeni jeszcze określa zachowanie swojej rodziny wobec Adama jako niefortunne
Cytat:
– Widzę, że muszę postawić sprawę jasno.
- Tak byłoby najlepiej – stwierdził Adam.
- Przyjechałem po Kathy.
- Słucham? – Adam nie wierząc w to, co usłyszał, zupełnie zaskoczony spoglądał na Langforda.
- Mam powtórzyć? Proszę bardzo: przyjechałem po dziecko i zamierzam je zabrać ze sobą.

A to gnida! Przecież chciał dziecko oddać do sierocińca ... i nazywał je bękartem!
Cytat:
- Po moim trupie – wycedził przez zęby Adam. Jego przystojna twarz wydawała się całkiem spokojna, tylko oczy zwęziły mu się niebezpiecznie.
- Tego bym nie chciał – zakpił Langford. – A poważnie mówiąc, mała powinna być wychowywana przez rodzinę matki.

A co? Ojciec gorszy? Jeśli Adam zapowiada, że nie odda Kathy, to nie odda!!!
Cytat:
Panie Langford nie mamy, o czym mówić. Kathy ma rodzinę i ciepły, bezpieczny dom, a ja jestem jej prawnym opiekunem.
- Rozumiem – Langford pokiwał głową – ale może jednak zastanowisz się. Dziecko dla takiego mężczyzny, jak ty jest tylko ciężarem, a my damy mu wszystko. Mała będzie miała najlepszą opiekę, najlepszych nauczycieli. Poślemy ją do najlepszych szkół. Będzie otoczona bogactwem. Będzie miała wszystko.

A co on się taki łaskawy zrobił? To nie pasuje do Langforda. Wietrzę jakieś drugie dno tej sprawy
Cytat:
- Posłuchaj Cartwright, to dziecko może przywrócić chęć życia mojej córce. Claire straciła córeczkę. Lekarze powiedzieli, że już nigdy nie zostanie matką. Wiesz, co to znaczy dla młodej, wrażliwej kobiety?
- Bardzo współczuję pana córce, ale Kathy nie będzie lekarstwem na jej tragedię.
- To znaczy, że się nie dogadamy – stwierdził bardziej niż spytał Langford.

No tak ... Claire przeżyła tragedię ... ale co ma do tego Kathy? Po co Langfordom to dziecko?
Cytat:
- Mowy nie ma – odparł stanowczym głosem Adam.
- To w takim razie spotkamy się w sądzie. Jak myślisz po czyjej stronie stanie wymiar sprawiedliwości? Po stronie samotnego mężczyzny, który ma mętne pojęcie o wychowywaniu dzieci, czy małżeństwa, które niczego tak nie pragnie, jak zostać rodzicami?

Paskudnie to zabrzmiało. Langford zaczyna grozić
Cytat:
Boję się go, Adamie. On zwykle dostaje to, czego chce.
- Nie tym razem.
- To nie jest odpowiedź na moje pytanie – powiedziała schodząc po schodach.
- Tak, może wystąpić do sądu.
- Ale tu jest Nevada, a on jest z Kalifornii.
- To nie ma nic do rzeczy. Prawo przewidziało takie sytuacje i stąd mamy Sąd Federalny, który rozsądza sprawy i spory pomiędzy mieszkańcami różnych stanów.
- To znaczy, że Langford może nam zabrać Kathy.
- To możliwe, ale teraz nie będziemy się tym martwić.

Adam jak zwykle realnie ocenia sytuację. Przypuszczam, że obmyśla już jakiś plan
Cytat:
- Po tym, co zrobił ci Langford to naturalne, że boisz się go i nie dowierzasz mu.
- Langford to stary, kuty na cztery kopyta cwaniak. Nie ma szacunku dla nikogo, chyba, że ten ktoś jest postawiony wyżej od niego i może przynieść mu korzyści.
- Wydawało mi się, że naprawdę był wstrząśnięty tragedią, jaka dotknęła jego córkę.

Clarissa dobrze ocenia Langforda, jedyny pozytyw to jego miłość do córki.
Cytat:
- To prawda, Langford bardzo ją kocha i gotów jest dla niej zrobić wszystko. Clarie jest taka, jak on. Z ta jednak różnicą, że potrafi świetnie grać. Ludzie się na to nabierają, tak jak twój kuzyn.
- Wydawało mi się, że była w nim zakochana.
- Clarie oprócz siebie nie kocha nikogo. Dopóki jej zachcianki są spełniane, pozwala żeby inni ją wielbili i adorowali.

Czyli Will okazał się naiwnym, łatwowiernym facetem
Cytat:
Na pewno cierpi po stracie córeczki, a o Kathy pewnie pomyślała, gdy okazało się, że już nigdy nie będzie miała własnych dzieci.
- Przytułki są pełne sierot – zauważył Adam.
- Masz rację, ale lepiej wychowywać dziecko, którego rodziców się znało. To daje mniejsze ryzyko rozczarowania.
- Dziecko to dziecko. Jeśli decydujesz się na adopcję, to musisz w pełni je zaakceptować.
- To ty, tak uważasz, ale zapewniam cię, że w życiu Clarie nie ma miejsca na niedoskonałości. Zresztą jej mąż, Floyd Evans jest taki sam. Dobrali się jak w korcu maku.

No tak, jednak Kathy to dziecko kuzynki Langfordów, a i jej ojciec też jest z dobrej rodziny. Szkoda byłoby gdyby Kathy jednak trafiła do tej rodziny
Kolejny fragment, pełen emocji, podstępów i intryg. Langford grozi i knuje. To obrzydliwy gadJego córka też nie jest lepsza. Nawet słówkiem nie wstawiła się za Kathy, dopiero, gdy sama nie może mieć dziecka zdecydowała się na adopcję dziecka kuzynki. Myślę, że Kathy byłaby niekochanym dzieckiem w tym domu. Cartwrightowie z pewnością jej nie oddadzą takim podłym ludziom, ale pewnie czekają ich trudne chwile. Łatwiej byłoby gdzby Adam miał zonę, ale on chyba nawet dla Kathy nie da się zaobrączkować. Chociaż? Kto wie? Może jednak spotka ideał, który go oczaruje? Tyle, że ma na to niewiele czasu, bo Langford działa, knuje, intryguje
Bardzo podobał mi się ten fragment, niecierpliwie czekam na kontynuację


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Nie 16:35, 07 Kwi 2019, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 20:19, 07 Kwi 2019    Temat postu:

Ewelino, bardzo się cieszę, że ten fragment opowiadania ci spodobał się. Very Happy

A już myślałam, że zbytnio zamotałam Mruga Langford jeszcze nieźle dla się Adamowi we znaki. Jak rozwinie się akcja? Jej zarys już mam. Postaram się trochę przyśpieszyć pisanie. Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 22:26, 07 Kwi 2019    Temat postu:

No to cieszę się i czekam niecierpliwie Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 21:32, 08 Kwi 2019    Temat postu:

Gotowe pół odcinka Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 10:55, 13 Kwi 2019    Temat postu:

Rozdział 6

Ciemniejące niebo przecięła błyskawica. Daleki grzmot przetoczył się nad Ponderosą. Gdy wprowadzali wierzchowce do stajni, pojedyncze, grube krople deszczu zaczęły spadać na ziemię. Szybko oporządzili konie i upewniwszy się, że zwierzęta są bezpieczne, ruszyli biegiem przez ścianę deszczu. Gdy byli już w drzwiach domu kolejna błyskawica rozświetliła niebo i prawie natychmiast rozległ się potężny huk.
- Blisko – stwierdził Adam ściągając z siebie mokrą kurtkę.
- Tak, udało nam się w ostatniej chwili. Pół godziny później, a burza dopadłaby nas w drodze – odparł Ben strząsając wodę z kapelusza.
- Dobrze, że Kathy z nami nie było – rzekł Adam wyglądając przez okno.
- Całe szczęście. Dziecko tylko niepotrzebnie by się wystraszyło – Ben podszedł do stoliczka, na którym stała karafka z brandy. Sięgnął po dwie szklaneczki i napełnił je do połowy.
- Bez tego szkraba jest jakoś dziwnie w domu – Adam westchnął cicho.
- Masz, napij się – Ben podał synowi szklaneczkę z trunkiem – i odsuń się od okna. W czasie burzy lepiej przy nim nie stać.
- Gdy byłem mały zawsze mi to powtarzałeś – Adam uśmiechnął się i upił trochę brandy.
- Niedługo sam będziesz tak robił. Kathy rośnie, jak na drożdżach i na odległość widać jak bardzo jest z tobą związana. – Powiedział Ben siadając w fotelu i nie czekając na odpowiedź syna zmienił temat rozmowy mówiąc: - Palmerowie byli zachwyceni. Myślę, że dobrze będzie się im tu żyło. A ty spisałeś się na medal. Wszystko dopięte na ostatni guzik.
- Duża zasługa w tym Clarissy. Szycie firanek i zasłonek, to nie moja specjalność – odparł Adam siadając naprzeciwko ojca.
- Nie wątpię, ale chodzi mi o wózek dla pana Palmera. Widziałeś, jaki był wzruszony?
- To przecież nic takiego. Clarissa szukała czegoś w składziku i znalazła mój wózek, ten, na którym jeździłem po upadku z drabiny. Drobna naprawa i jest jak nowy.
- Dla Johna ten wózek to możliwość większej samodzielności. Ty o tym wiesz najlepiej.
- Nawet mi nie przypominaj – Adam wzdrygnął się. – Gdy pomyślę, jak niewiele brakowało, żebym skończył tak, jak pan Palmer…
- Daj spokój. Było minęło. Lepiej powiedz mi, czy rozmawiałeś o Johnie z doktorem Martinem?
- Tak. Jutro po południu wpadnie do Palmerów, ale ja nie robiłbym sobie nadziei. Zbyt dużo czasu upłynęło od wypadku.
- Być może masz rację, ale ani ty, ani ja nie jesteśmy lekarzami. Wiesz, że John właściwie nie był badany przez doktora?
- No, ale przecież Clarissa mówiła mi, że wezwali jakiegoś miejscowego lekarza.
- Zgadza się. Tyle tylko, że nie mieli wystarczająco dużo pieniędzy i ów lekarz nie zbadał Johna tak jak należy. Od razu orzekł, że będzie kaleką.
- Co za konował – Adam pokręcił z niedowierzaniem głową. – Może doktor Martin jakoś mu pomoże.
- Miejmy nadzieję. Paul to doskonały lekarz.
- Ale nie cudotwórca.
- Fakt. W przypadku Johna cud bardzo by się przydał. To wspaniały człowiek i przykro mi, że dotknęło go takie nieszczęście.
- Jest do ciebie trochę podobny – zauważył Adam.
- Co masz na myśli? – Ben, przekrzywiwszy lekko głowę, spojrzał z zaciekawieniem na syna.
- Cóż… jest tak jak ty stanowczy i dumny. Ma żelazne zasady oraz zbliżone do ciebie poglądy. Uważam, jednak, że dwóch Benów Cartwrightów, to może być zbyt wiele – rzekł z powagą Adam, po czym mrugnął do ojca, który głośno się roześmiał.
- Jak dobrze być w domu – Ben przeciągnął się w fotelu. – Szkoda tylko, że Hop Sing z nami nie wrócił. Będziemy musieli zadowolić się zimną pieczenią.
- Dla mnie to bez różnicy. I tak nie jestem głodny. Myślisz, że już śpi?
- Kto? Hop Sing?
- Nie. Kathy. Martwię się, że burza ją jednak wystraszyła.
- Przecież jest przy niej Clarissa. Nie musisz się niczego obawiać.
- Żeby to było takie proste – Adam westchnął ciężko.
- Co się dzieje? – spytał Ben. – Obserwuję cię od rana, od kiedy przyjechaliśmy z Palmerami i widzę, że coś bardzo cię dręczy. Nie chodzi przecież o burzę, prawda?
- Masz rację, tato – przyznał Adam. – Tydzień temu mieliśmy niespodziewanego gościa.
- Tak? A kogóż to?
- Zaskoczę cię, Richarda Langforda.
- Co takiego?! Nie wierzę.
- Lepiej uwierz.
- Ależ on ma tupet. Czego chciał?
- Kathy.
- Kathy?! – Ben był wyraźnie wstrząśnięty.
- Wyobraź sobie.
- Pół roku temu, chciał się jej pozbyć, jak niepotrzebnej rzeczy. Nie rozumiem, o co mu teraz chodzi?
- Zaraz zrozumiesz – odparł Adam i zreferował ojcu przebieg wizyty Langforda.
- Bardzo współczuję Claire, ale jeśli uważają, że oddamy im Kathy, to grubo się mylą – rzekł Ben.
- Obawiam się, że będziemy mieli z nimi problemy. Twój przyjaciel jest niezwykle zdeterminowany. Zagroził mi sądem.
- To do niego podobne, a moim przyjacielem przestał być, gdy złamał wszystkie zasady przyzwoitości. Co teraz zamierzasz?
- Nie oddam im Kathy, to pewne. Tak, jak pewne jest to, że Langford będzie chciał dopiąć swego.
- A jeśli ucieknie się do porwania? – spytał Ben.
- Nie sądzę. Za dużo z tym kłopotów. Ucieczka, ukrywanie się – Adam z powątpiewaniem pokręcił głową – nie, to mało prawdopodobne. Natomiast wezwanie do sądu już tak.
- Poinformowałeś Langforda, że jesteś prawnym opiekunem Kathy?
- Owszem, ale nie zrobiło to na nim najmniejszego wrażenia.
- Dobrze byłoby zasięgnąć porady naszego prawnika – zasugerował Ben.
- Już z nim rozmawiałem. Frank polecił mi dobrego prawnika z Sacramento, nawiasem mówiąc to jego przyjaciel, który specjalizuje się w podobnych sprawach i to takich przed Sądem Federalnym. Okazuje się, że przepisy adopcyjne nie są jednoznaczne. Każdy stan inaczej podchodzi do tej kwestii, a sędziowie korzystają z prawa zwyczajowego*). Ta sama sprawa może być zupełnie inaczej rozpatrzona w Nevadzie i zupełnie inaczej w Kalifornii. Mieszkamy w różnych stanach, więc pewne jest, że Langford wniesie sprawę do Sądu Federalnego**). Tam potraktują strony, jak równe sobie. Przynajmniej taką mam nadzieję.
- Opierając się na nadziei możesz się przeliczyć. Musisz dobrze przygotować się do sprawy. Potrzebni będą świadkowie i oczywiście dowody.
- Świadkowie się znajdą. Gorzej z dowodami. – Rzekł Adam i dodał: - gdybym miał jeden mocny dokument, na przykład list Willa, w którym upoważnia mnie do wszelkich działań w jego imieniu byłbym, co do wyroku spokojniejszy, a tak może być różnie.
- Dopóki nie dostaniesz wezwania do sądu nie masz, co martwić się na zapas.
- Tato, to kwestia tygodnia może dwóch. Langford nie po to tu przyjechał, żeby teraz zrezygnować z walki o Kathy. To kwestia jego chorych ambicji.

***

Minął tydzień, potem drugi i następne tygodnie, a spodziewane wezwanie do sądu nie nadchodziło. W Ponderosie powiało ostrożnym optymizmem. Wreszcie wszyscy z wyjątkiem Adama nabrali pewności, że Langford zrezygnował z walki o dziecko.
Tymczasem wielkimi krokami zbliżały się Święta Bożego Narodzenia. Były to dla Cartwrightów święta wyjątkowe z dwóch powodów. Pierwszy to chrzciny Kathy, drugi to oficjalne zaręczyny Hossa i Clarissy, których ślub planowany był na wiosnę. Świąteczne przygotowania szły pełną parą, a cały dom napełniony były radosną atmosferą oczekiwania. Na trzy dni przed świętami Adam wybrał się po ostatnie sprawunki do Virginia City. Również i tu na każdym kroku czuć było, że święta są tuż tuż. Do tego szczególnego czasu dostosowała się również pogoda. Było mroźnie i od kilku dni z krótkimi przerwami, padał śnieg. Zapowiadało się prawdziwie białe Boże Narodzenie. Adam dość szybko pozałatwiał wszystkie sprawy i w doskonałym humorze wsiadł na wóz wyładowany sprawunkami, wśród których większość stanowiły świąteczne prezenty. Ruszył właśnie, gdy nagle ktoś zawołał go po imieniu. Wstrzymał konia i spojrzał przez ramię. Od strony poczty biegł Basil Walsh, telegrafista wymachując kopertą.
- Co za szczęście, że cię zauważyłem – wydusił z siebie zdyszany mężczyzna. – W taką pogodę jazda do Ponderosy jakoś mi się nie uśmiechała, a mam dla ciebie urzędowe pismo. Z San Francisco. Z Sądu Federalnego.
- Dziękuję – rzekł Adam biorąc kopertę z rąk Basila. Poczuł, jak robi mu się gorąco. Zsunął kapelusz w tył głowy i przełknął gwałtownie ślinę.
- To ważne, prawda? – spytał Walsh uważnie przyglądając się Cartwrightowi.
- Tak. Bardzo ważne – odparł cicho Adam.
- To ja już pójdę – rzekł Basil. – Wesołych Świąt, Adamie.
- Wesołych… - zaczął Adam i nagle zeskoczył z wozu mówiąc: - muszę nadać pilnie telegram do Sacramento.

***

Ściemniało się, gdy Adam dotarł wreszcie do Ponderosy. Niezauważenie wszedł do domu. Przez chwilę stał przy drzwiach obserwując swoją rodzinę świetnie bawiącą się przy ubieraniu ogromnej choinki. Joe stał na drabinie i wieszał podawane mu przez Hossa ozdoby. Obaj, jak to mieli w zwyczaju dowcipkowali i przekomarzali się. Clarissa z Kathy na ręku przyglądała się im, co i raz wybuchając śmiechem. Z kolei dziecko popiskiwało radośnie wyciągając rączki do świecących się ozdób. Na ten widok Adam poczuł dziwne ukłucie w sercu, a koperta, którą miał w kieszeni zdawała się być ciężka niczym młyńskie koło.
- Ciebie to gdzieś posłać – powiedział z dezaprobatą w głosie Ben, który akurat wyszedł z kuchni. – Co tak długo?
- Miałem ważną sprawę do załatwienia – odparł z posępną miną Adam.
- Ciekawe, jaką?! – krzyknął spod sufitu Joe.
- Musiałem, kupić bilet na jutrzejszy dyliżans.
- Słucham?! – spytał zaskoczony Ben, a w salonie zaległa cisza.
- Proszę tato, czytaj – rzekł Adam podając ojcu wyjętą z kieszeni kopertę.
- Co to jest? – Ben drżącymi dłońmi wyjął z koperty pismo.
- Wezwanie do sądu na dwudziestego siódmego grudnia.
- A to łajdak! Przecież to niemal zaraz po świętach. Nie zdążysz – stwierdził Ben jednocześnie przebiegając oczami treść dokumentu.
- Muszę. W przeciwnym razie zabiorą nam Kathy.
- Ale to oznaczałoby, że święta spędzisz w podróży.
- Owszem. Langford pewnie liczył, że święta uniemożliwią mi stawienie się w sądzie.
- To znaczy, że nie będziesz na chrzcinach Kathy i na moich z Clarissą zaręczynach? – twarz Hoss wyrażała zdziwienie i smutek w czystej postaci.
- Nie mam wyjścia. Jeśli nie stawię się w sądzie to tak jakbym podał Langfordowi wygraną na srebrnej tacy.
- Masz rację – przyznał Ben – ale nie powinieneś zupełnie sam jechać do San Francisco.
- Mogę pojechać z Adamem – zaoferował się Joe, zeskakując z drabiny.
- Nie, wystarczy, że to ja mam popsute święta – rzekł Adam. – A poza tym zatelegrafowałem do Daniela Taylora.
- To, ten prawnik z Sacramento? – upewnił się Ben.
- Tak. Mam nadzieję, że moja wiadomość zastała go w domu. W przeciwnym razie będę zdany na własne siły.
- Zarezerwowałeś miejsce w hotelu?
- Nie, tato. Na to raczej nie mam szans. Jest okres świąteczny i hotele są przepełnione – odparł Adam. – Teraz nie będę się tym martwił. Muszę się spakować i przygotować do drogi.
- Zaczekaj – rzekł Ben. – Pamiętasz Banninga?
- Tak, ale co to ma do rzeczy?
- Dam ci jego adres i list do niego. Gdyby była taka konieczność na pewno pomoże ci znaleźć nie tylko nocleg. Banning wciąż pracuje, jako wydawca i to wydawca gazety konkurencyjnej dla Daily Alta California. Rozumiesz?
- Daily Alta California to własność teścia Claire – rzekł Adam. – Masz rację, tato, dobrze mieć po swojej stronie jego konkurencję.



_____________________________________________________________
*) Prawo Stanów Zjednoczonych wywodzi się przede wszystkim z czterech źródeł: Konstytucji, ustaw prawnych, przepisów administracyjnych i prawa zwyczajowego, czyli "common law" zaczerpniętego z porządku prawnego Wielkiej Brytanii. Konstytucja Stanów Zjednoczonych, która w zasadzie wyznacza zakres prawa federalnego, który nie może być przekroczony jest najważniejszym źródłem prawa w USA. Tak,więc Konstytucja i prawo federalne są najwyższym prawem kraju i mają przewagę nad prawem stanowym lub terytorialnym w razie konfliktu praw.
**) Odrębny system sądów federalnych działa obok sądów państwowych (stanowych) i zajmuje się sprawami wynikającymi z Konstytucji Stanów Zjednoczonych lub z jakiegokolwiek prawa lub traktatu. Sądy federalne rozsądzają spory dotyczące władz państwowych lub obywateli zamieszkałych w różnych stanach. Sprawy podlegające jurysdykcji federalnej są rozpatrywane przez federalnego sędziego okręgowego.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pią 10:12, 10 Maj 2019, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 23:34, 14 Kwi 2019    Temat postu:

Cytat:
... Kathy rośnie, jak na drożdżach i na odległość widać jak bardzo jest z tobą związana. – Powiedział Ben siadając w fotelu ...

Adam okazał się opiekunem doskonałym
Cytat:
– Tydzień temu mieliśmy niespodziewanego gościa.
- Tak? A kogóż to?
- Zaskoczę cię, Richarda Langforda.
- Co takiego?! Nie wierzę.
- Lepiej uwierz.
- Ależ on ma tupet. Czego chciał?
- Kathy.

Teraz dwóch Cartwrightów będzie się martwiło panem Langfordem
Cytat:
- Pół roku temu, chciał się jej pozbyć, jak niepotrzebnej rzeczy. Nie rozumiem, o co mu teraz chodzi?
- Zaraz zrozumiesz – odparł Adam i zreferował ojcu przebieg wizyty Langforda.
- Bardzo współczuję Claire, ale jeśli uważają, że oddamy im Kathy, to grubo się mylą – rzekł Ben.

Obaj są zdecydowani na pozostawienie Kathy w Ponderosie. I słusznie. U Langfordów dziecko nie będzie szczęśliwe
Cytat:
- Obawiam się, że będziemy mieli z nimi problemy. Twój przyjaciel jest niezwykle zdeterminowany. Zagroził mi sądem.
- To do niego podobne, a moim przyjacielem przestał być, gdy złamał wszystkie zasady przyzwoitości. Co teraz zamierzasz?
- Nie oddam im Kathy, to pewne. Tak, jak pewne jest to, że Langford będzie chciał dopiąć swego.

Będzie starcie w sądzie. Ciekawe, która strona wygra?
Cytat:
Frank polecił mi dobrego prawnika z Sacramento, nawiasem mówiąc to jego przyjaciel, który specjalizuje się w podobnych sprawach i to takich przed Sądem Federalnym. Okazuje się, że przepisy adopcyjne nie są jednoznaczne. Każdy stan inaczej podchodzi do tej kwestii, a sędziowie korzystają z prawa zwyczajowego*). Ta sama sprawa może być zupełnie inaczej rozpatrzona w Nevadzie i zupełnie inaczej w Kalifornii. Mieszkamy w różnych stanach, więc pewne jest, że Langford wniesie sprawę do Sądu Federalnego**). Tam potraktują strony, jak równe sobie. Przynajmniej taką mam nadzieję.

To bardzo skomplikowane. Myślę, że Adam znajdzie jakieś wyjście
Cytat:
Potrzebni będą świadkowie i oczywiście dowody.
- Świadkowie się znajdą. Gorzej z dowodami. – Rzekł Adam i dodał: - gdybym miał jeden mocny dokument, na przykład list Willa, w którym upoważnia mnie do wszelkich działań w jego imieniu byłbym, co do wyroku spokojniejszy, a tak może być różnie.
- Dopóki nie dostaniesz wezwania do sądu nie masz, co martwić się na zapas.
- Tato, to kwestia tygodnia może dwóch. Langford nie po to tu przyjechał, żeby teraz zrezygnować z walki o Kathy. To kwestia jego chorych ambicji.

Świadków tego, że Langford chciał oddać dziecko do sierocińca Adam znajdzie, gorzej z listem Willa. Przecież on chyba nie wiedział o dziecku, nie mógł więc prosić Adama o opiekę nad nim
Cytat:
Tymczasem wielkimi krokami zbliżały się Święta Bożego Narodzenia. Były to dla Cartwrightów święta wyjątkowe z dwóch powodów. Pierwszy to chrzciny Kathy, drugi to oficjalne zaręczyny Hossa i Clarissy, których ślub planowany był na wiosnę.

Trzy w jednym! Oprócz Świąt jeszcze chrzciny i zaręczyny! Wesoło będzie w Ponderosie
Cytat:
... mam dla ciebie urzędowe pismo. Z San Francisco. Z Sądu Federalnego.
- Dziękuję – rzekł Adam biorąc kopertę z rąk Basila. Poczuł, jak robi mu się gorąco. Zsunął kapelusz w tył głowy i przełknął gwałtownie ślinę.
- To ważne, prawda? – spytał Walsh uważnie przyglądając się Cartwrightowi.
- Tak. Bardzo ważne – odparł cicho Adam.

No i stało się. To pewnie wezwanie na rozprawę, przyszło nagle, niczym piorun
Cytat:
- Co to jest? – Ben drżącymi dłońmi wyjął z koperty pismo.
- Wezwanie do sądu na dwudziestego siódmego grudnia.
- A to łajdak! Przecież to niemal zaraz po świętach. Nie zdążysz – stwierdził Ben jednocześnie przebiegając oczami treść dokumentu.
- Muszę. W przeciwnym razie zabiorą nam Kathy.
- Ale to oznaczałoby, że święta spędzisz w podróży.
- Owszem. Langford pewnie liczył, że święta uniemożliwią mi stawienie się w sądzie.
- To znaczy, że nie będziesz na chrzcinach Kathy i na moich z Clarissą zaręczynach? – twarz Hoss wyrażała zdziwienie i smutek w czystej postaci.
- Nie mam wyjścia. Jeśli nie stawię się w sądzie to tak jakbym podał Langfordowi wygraną na srebrnej tacy.

O! Nie! Adam nie pozwoli, żeby Langford wygrał
Cytat:
– Pamiętasz Banninga?
- Tak, ale co to ma do rzeczy?
- Dam ci jego adres i list do niego. Gdyby była taka konieczność na pewno pomoże ci znaleźć nie tylko nocleg. Banning wciąż pracuje, jako wydawca i to wydawca gazety konkurencyjnej dla Daily Alta California. Rozumiesz?
- Daily Alta California to własność teścia Claire – rzekł Adam. – Masz rację, tato, dobrze mieć po swojej stronie jego konkurencję.

Doskonały pomysł!Horacy Banning jest przyzwoitym człowiekiem. Może Adam zmieni zdanie o Melindzie (damie z Baltimore) to rozsądna i sympatyczna dziewczyna. Do tego oddana rodzinie i bardzo ładna
Bardzo ciekawy kolejny odcinek opowiadania. Langford wisi nad Ponderosą niczym gradowa chmura. Kiedy wreszcie uderza, Cartwrightowie bardzo boleśnie to odczuli, ale Kathy jest warta wszystkich wyrzeczeń. Myślę, że Adamowi byłoby łatwiej starać się o przychylną dla niego decyzję sędziego, gdyby miał żonę, lub był zaręczony. Tak cichutko marzę, żeby zwrócił oczy na Melindę, ale to autorka zdecyduje, co dla niego jest najlepsze. W każdym razie niecierpliwie oczekuję na kontynuację


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Nie 23:37, 14 Kwi 2019, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 28, 29, 30  Następny
Strona 5 z 30

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin