|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pią 20:32, 04 Gru 2020 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Do czego to podobne, żeby żona sprzeciwiała się mężowi. Twoim obowiązkiem jest mnie słuchać.
• Nigdy ci się nie sprzeciwiałam, ale to, co chcesz zrobić jest okrutne. Okrutne i podłe – rzekła cicho Estera, siedząca z opuszczoną głową przy stole. |
Czyżby pani Goldblum "postawiła się" panu Goldblumowi?
Cytat: | • Myślisz, że ja nie cierpię po stracie naszego jedynego dziecka – powiedział niemal z naganą w głosie. - Cierpię. Ten chłopiec to namiastka naszej córki. Powinien być z nami.
• Przecież chcesz go oddać do chederu, a potem cadykowi.
• Mówiąc „z nami” miałem na myśli naszą gminę. On powinien wiedzieć kim jest i kim byli jego przodkowie, a nie wychowywać się wśród ludzi, którzy za nic mają naszą religię, nasze tradycje. Poza tym tylko w ten sposób można zmazać hańbę, jaką sprowadziła na naszą rodzinę Noemi. |
A ten cały czas swoje - on cierpi, on jest skrzywdzony, on jest zhańbiony, nikt inny ... egoista!
Cytat: | Nie można budować życia na czyjejś krzywdzie.
• A on mógł?
• Kto?
• Jeszcze pytasz? Ten goj parszywy, który, jak wąż wśliznął się do naszej rodziny, który omotał i ogłupił naszą córkę, a wreszcie wykradł ją z domu rodzinnego. On musi, powtarzam, musi ponieść karę. To, że zabiorę mu dziecko będzie tylko wyrównaniem naszych krzywd. |
On chce zabrać Matta rodzinie, jedynej, jaką chłopiec zna
Cytat: | • A, cóż trudnego jest w siodłaniu konia? Przecież już tyle razy to robiłam, a poza tym w górach nikt tego za mnie nie zrobi.
• Adam jest dżentelmenem… - zaczął Ralph.
• Skoro wujaszek tak twierdzi – mruknęła Holly dociągając popręg.
• I na pewno ci we wszystkim pomoże – dokończył niezrażony uwagą dziewczyny.
• Tyle tylko, że ja nie chcę jego pomocy. |
Kiedy nie ma cioci Emily wujek zaczyna głosić własne poglądy ... oczywiście przypadkowo zbliżone do poglądów żony
Cytat: | - Mężczyzna rozłożył dłonie i zdezorientowany dodał: - wy, kobiety jesteście jednak bardzo skomplikowane.
Holly, widząc minę wujka, uśmiechnęła się. |
Bardzo śmiałe stwierdzenie ... na szczęście Emily tego nie słyszy
Cytat: | Wypad w góry ma być przyjemnością, a tymczasem coś mi się widzi, że to może być droga przez mękę, tak dla ciebie, jak i dla Adama.
• Ja to robię tylko dla Matthew – odparła Holly. - Przecież już mówiłam z jakiego powodu przyjęłam zaproszenie Adama. |
Chyba powinna być zadowolona z takiej wycieczki?
Cytat: | Z tego, co wiem Adam nie podejmował żadnej decyzji zanim nie przedyskutował jej z żoną. To była bardzo mądra kobieta.
• Wnoszę z tego, że pani Cartwright była lokalną gwiazdą – stwierdziła kąśliwie Holly. Dziwne, ale poczuła się zazdrosna o zmarłą żonę Adama. Pomyślała, że skoro Naomi była takim chodzącym ideałem to ona nigdy jej nie dorówna. |
Tak, zdecydowanie to jest zazdrość!
Cytat: | • Czyli jednak Adam powiedział coś, czego nie powinien – rzekł Ralph i pokiwał głową.
• Mhmm.
• A ty postanowiłaś sprawdzić, czy w stosunku do innych kobiet bywa niemiły.
• Mhmm. |
Jak widać Holly poczuła się bardzo urażona
Cytat: | • Zadałam mu pewne pytanie.
• Tak…
• Spytałam, czy gdyby nie Matti, to zaprosiłby mnie na tę wycieczkę.
• I, co odpowiedział?
• Początkowo nic, ale gdy spytałam jeszcze raz zrobił się zły i burknął, że nie. |
A powinien powiedzieć, że zaprosiłby! To oczywiste!
Cytat: | Tymczasem Ralph rzekł:
• Kochasz go, żebyś nie wiadomo, jak zaprzeczała. I on ciebie kocha. Pasujecie do siebie. Nie zniszcz tego.
• Ja już kochałam – odparła z zaciętym wyrazem twarzy. - Taka miłość dwa razy się nie zdarza.
• Jesteś tego pewna?
• Jestem.
• A może warto byłoby się przekonać, czy tak naprawdę jest? |
Jasne, powinna się o tym przekonać!
Długo oczekiwana kontynuacja. Ciekawa, stanowiąca wstęp do dalszych wydarzeń. Już widać, że pan Goldblum ma niecne plany, a pani Goldblum raczej nie ... to znaczy chce dobrze dla wnuka, ale czy znajdzie siłę, żeby nadal opierać się mężowi? Do tej pory postępowała zawsze zgodnie z jego wolą. Niestety. Widzimy, że pan Goldblum był złym ojcem, jest złym mężem i jeszcze gorszym dziadkiem - przynajmniej wedle naszych pojęć, bo według niego to on jest kryształowym człowiekiem, godnym szacunku i współczucia za krzywdy, które go spotkały. Dodam, że jest mściwym, bezwzględnym facetem. Holly znów zaczyna się gubić ... chyba jeszcze nie uświadomiła sobie dokładnie co czuje? Czy to jest miłość, pociąg fizyczny, chęć pomocy, czy może przyjaźń? Przyjaciele jednak raczej tak bardzo się nie sprzeczają, a ona z Adamem owszem - czynią to dość często i z przyjemnością. Na szczęście dla Matta ich znajomość nie z samych kłótni się składa Adam jednak liczy na jej pomoc w trudnej rozmowie z Mattem. Myślę, że Holly pomoże mu, wszak dobro dziecka przede wszystkim jest. Może i dorośli się na tej wycieczce jakoś dogadają ... po raz kolejny, ale przypuszczam, że nie ostatni. Mają podobne charaktery i łatwo się złoszczą. Cóż, ich życie na pewno nie jest nudne Czekam niecierpliwie na dalszy ciąg ...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Pią 20:32, 04 Gru 2020, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 12 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pią 22:08, 04 Gru 2020 Temat postu: |
|
|
Zdaje się, że małżeństwo Goldblumów się rozpada. Wyjazd do Virginia City będzie dla nich prawdziwym egzaminem. Holly i Adam również staną przed egzaminem. Czy wytrzymają ze sobą przez dwa dni? Zobaczymy.
Dziękuję bardzo za interesujący i inspirujący komentarz.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 12 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Wto 1:03, 08 Gru 2020 Temat postu: |
|
|
Gdzieś na szlaku górskim.
Jechali powoli. Kopyta koni stukały głucho o skalne podłoże. W siodle przed Adamem siedział niezwykle podekscytowany Matthew. Od wyjazdu z domu buzia mu się nie zamykała, jednak, gdy opuścili teren Ponderosy i wjechali w wyższe partie gór zamilkł, zdziwiony i onieśmielony pięknem groźnych gór. Za nimi jechała równie cicha Holly. Cieszyła się, że nie musi z nikim rozmawiać. Jakoś nie miała ochoty na pogawędkę, zwłaszcza na pogawędkę z Adamem. Prawdę mówiąc, gdyby nie Matthew zrezygnowałaby z tej wycieczki, bowiem szczerość Adama uraziła ją bardziej niż myślała. Po upływie mniej więcej pół godziny Adam wstrzymał konia i odwróciwszy się do Holly spytał, czy wszystko jest w porządku. Gdy otrzymał twierdzącą odpowiedź oznajmił, że przed nimi najcięższy odcinek drogi i jeśli chce odpocząć, to teraz jest ku temu najlepsza okazja. Holly podziękowała mu za troskę i powiedziała, że nie ma takiej potrzeby. Czuła się świetnie i chciała, jak najszybciej znaleźć się w miejscu, które Adam określił jako czarowne. Ruszyli. Konie zaczęły wspinać się wąską, wijącą się w górę ścieżyną. Matthew zesztywniał, zamknął oczy i odruchowo przylgnął plecami do ojca. Ten uśmiechnął się i szepnął mu do ucha, żeby się nie bał, bo przy nim nic mu nie grozi. Powiedział też, żeby nie patrzył w dół tylko przed siebie, na góry pokryte śniegiem. Chłopczyk poszedł za radą ojca i od razu poczuł się lepiej. Nadal jednak nic nie mówił, tylko przyglądał się z uwagą dalekim szczytom. Wreszcie nie wytrzymał i spytał:
• Tato, dlaczego tam leży śnieg? Mamy lato, jest ciepło, więc dlaczego się nie rozpuścił?
• Jest ciepło, ale w dolinie – odparł Adam. - To ciepło idzie od ziemi nagrzanej przez słońce. Im wyżej tym mniej odczuwamy tego ciepła, a powietrze robi się coraz chłodniejsze. Rozumiesz?
• Chyba tak, tato – odparł Matthew. - To ciepłe powietrze, które nas ogrzewa, jak doleci do gór, to robi się zimne i dlatego śnieg się nie rozpuszcza. Czy tak?
• Brawo. Lepiej bym tego nie ujął, synku.
• Tato, a ten szczyt, tam po prawej, jak się nazywa? - Matthew wskazał górę, która wydawała się być położona blisko ich szlaku.
• To Głodna Góra*) - odparł Adam.
• Śmiesznie się nazywa – zauważył Matt.
• Owszem i ma mroczną legendę.
• Jaką?
• Pożera ludzi – powiedział robiąc straszliwą minę Adam.
• Żartujesz sobie, tato – zachichotał Matt i dodał: - przecież góry nie mają zębów. A pojedziemy tam?
• Nie, to za daleko. Biwak rozbijemy znacznie bliżej. Widzisz to wzniesienie przed nami?
• Tak.
• Gdy go miniemy zobaczysz małą polankę. Tam założymy nasze obozowisko.
• Długo będziemy jeszcze jechać?
• Najwyżej półtorej godziny. Dlaczego pytasz?
• Bo jestem już głodny – odparł Matt i głośno przełknął ślinę.
• Możemy zrobić sobie krótką przerwę. – Rzekł Adam i spojrzawszy za siebie spytał: - co ty na to, Holly?
• Rób, jak uważasz – odpowiedziała bezbarwnym głosem. - Ty, tu rządzisz.
• W takim razie zarządzam krótki odpoczynek – powiedział Adam i po kilku minutach zjechał ze ścieżki i zatrzymał konia przy płaskim, niczym stół, głazie. Zsiadł z wierzchowca, a potem zdjął Matta z siodła. Chciał też pomóc Holly, ale ona udała, że tego nie dostrzega i szybko zeskoczyła na ziemię. Adam wzruszył ramionami i pokręciwszy ze zniecierpliwieniem głową, wyjął z torby przytroczonej do siodła bułeczki maślane owinięte w płócienną ściereczkę. Podał je synkowi i poprosił, żeby poczęstował Holly. Sam jedynie napił się wody. Spod oka przyglądał się dziewczynie i Mattowi, którzy, jedząc bułki, szeptali coś do siebie. Musiał przyznać, że tych dwoje naprawdę świetnie się dogadywało. Jedno, co go niepokoiło, to dziwaczny nastrój Holly. Była cicha, przygaszona, jak nie ona. Niewiele się odzywała i unikała jego wzroku. Adam i tak sfrustrowany koniecznością przeprowadzenia rozmowy z synem, postanowił nie zwracać na nią uwagi. Wszak wiadomo było, że kobiety miewają słabsze dni i zapewne Holly, takie właśnie miała.
• Tato, a ty nie jesteś głodny? - spytał naraz chłopczyk.
• Nie, synku, ale dziękuję, że pomyślałeś o mnie – odparł Adam.
• Holly mi kazała – wyznał z całą szczerością Matthew i zaraz dodał: - ale i tak miałem ciebie zapytać.
• To miłe. – Zauważył mężczyzna i powiedział: - jeśli już odpoczęliście, to ruszamy. Chciałbym w południe być na miejscu.
***
Adam siedział na kamieniu i ściskając w obu dłoniach metalowy kubek z kawą, przyglądał się zachodowi słońca. Nic nigdy nie robiło na nim takiego wrażenia, jak te magiczne chwile, gdy słońce z całym swym dostojeństwem chowało się za górami. Niebo i szczyty skąpane w słonecznej barwie sprawiały wrażenie jakby pochłaniał je pożar. Wszechogarniający spokój i cisza były naturalnym dopełnieniem tego niesamowitego spektaklu. Wreszcie ostatnie promienie słońca, musnąwszy grzbiety górskie, skryły się za horyzontem. Wówczas Adam wstał i dorzucił drew do ogniska. Po chwili ogień wystrzelił wesoło w górę rozsypując wokół mnóstwo maleńkich iskier. Mężczyzna zajrzał do dzbanka i stwierdziwszy, że jest w nim wystarczająco dużo kawy postawił go na jednym z kamieni, które ułożone w okrąg stanowiły małe palenisko. Potem, jakby z obawą spojrzał na Holly siedzącą nieco dalej na posłaniu i tulącą w ramionach jego syna. Chłopczyk już wiedział, co czeka go w najbliższych dniach. Całą rozmowę zniósł mężnie, ale gdy spytał, dlaczego nowi dziadkowie nie chcieli wcześniej go poznać, a ojciec nie potrafił mu na to odpowiedzieć, emocje wzięły górę i rozpłakał się. Adam chciał go pocieszyć, ale Matti odepchnął jego ręce, tak jakby całą swoją złość chciał wyładować właśnie na nim. Wtedy Holly podeszła do chłopca i coś mu powiedziała, a on, objąwszy ją w tali, mocno się przytulił. Trwali tak przez kilka chwil, po czym nic nie mówiąc usiedli obok siebie. Kobieta otarła zapłakane policzki dziecka i odgarnęła z czoła czarne, niesforne kosmyki włosów. Spojrzała w smutne i wystraszone czarne oczy Matta, tak inne niż oczy jego ojca i poczuła, jak ponownie budzi się w niej instynkt macierzysty. W tej jednej chwili zrozumiała, że dla tego dziecka jest gotowa zrobić wszystko, nawet dogadać się z jego koszmarnie upartym, apodyktycznym i nadętym ojcem. Kątem oka spojrzała na „bostońskiego sztywniaka” siedzącego na kamieniu i zapatrzonego w dal. Nagle zrobiło się jej żal mężczyzny. Doskonale rozumiała, co musiał przeżywać i jakie niepokoje nim targały. Poczuła, że musi z nim porozmawiać, pocieszyć. Nawet jeśli odtrąci wyciągniętą do niego dłoń musi, spróbować. Zerknęła na na Matthew, który zmęczony wrażeniami całego dnia usnął w jej ramionach. Powoli ułożyła dziecko na posłaniu i otuliła kocem. Chłopczyk, poruszył się niespokojnie, coś płaczliwie, niewyraźnie powiedział, ale nie obudził się. Holly jeszcze chwilę przy nim posiedziała, po czym wstała i podeszła do pogrążonego w rozmyślaniach Adama.
• Usnął? - spytał nie patrząc na dziewczynę.
• Tak. Był bardzo zmęczony.
• Jest na mnie wściekły?
• Nie, raczej rozżalony i to nie na ciebie, tylko na tych nieznanych mu dziadków. Powiedział mi, że nie rozumie dlaczego wcześniej nie chcieli go poznać i dlaczego nie odwiedzali jego mamy.
Adam na te słowa ciężko westchnął i pochylił głowę. Zacisnął mocno palce na trzymanym kubku, aż knykcie mu pobielały. Głosem cichym, jakby wbrew sobie, rzucił pytanie:
• Jak myślisz, zgodzi się na spotkanie z nimi?
• Nie wiem - odparła. - Musisz mu dać trochę czasu.
• O to chodzi, że tego czasu już właściwie nie ma. Powinienem wcześniej mu powiedzieć, a tak naraziłem go na niepotrzebny szok – Adam ponownie westchnął.
• Nie rób sobie wyrzutów.
• Łatwo powiedzieć. – Prychnął ze złością i zaraz łagodniej dodał: - prawda jest taka, że nie sprawdziłem się jako ojciec.
• Czy ty aby nie przesadzasz? Posłuchaj, na takie rewelacje, jak te o jego dziadkach, żaden czas nie jest dobry. On jest tylko małym dzieckiem. Boi się kolejnej zmiany w swoim krótkim życiu. Nie wie, co go czeka. Musi to sobie po swojemu poukładać. A ty, Adamie powinieneś po prostu przy nim być i okazywać mu dużo ciepła – rzekła Holly, kładąc dłoń na ramieniu mężczyzny. On uniósł głowę i uśmiechnął się do niej w taki sam sposób, jak wcześniej uczynił to jego syn. Oczy Adama, podobnie jak Matta wyrażały smutek pomieszany ze strachem i złością, ale też ogromną determinację. Holly znała takie spojrzenia i doskonale wiedziała do czego mogą posunąć się ludzie będący pod taką presją, jak Adam. Jeśli miała zastrzeżenia do niego, jako ojca, teraz musiała je zweryfikować. Może i nie potrafił okazywać uczuć, ale bardzo kochał syna. To było pewne. W ułamku sekundy wszystkie żale, jakie Holly miała do Adama przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Poczuła się, jak idiotka, gdy pomyślała o swoim wcześniejszym, koszmarnym zachowaniu.
• Pięknie tu – rzekła, cofając dłoń z ramienia Adama i rozglądając się wokół.
• Owszem – przyznał, skinąwszy głową. - Usiądziesz?
• Jak je znalazłeś? - spytała sadowiąc się przy nim.
• To była, jakieś osiem lat temu. Krótko przed moim ślubem. Pokłóciłem się z ojcem, uciekłem w góry i znalazłem to miejsce. Nikt o nim nie wie.
• Nikt?
• Teraz wiesz ty i Matt.
• Przyrzekam, że nikomu nie zdradzę, jak tu dojechać.
• Trzymam cię za słowo – uśmiechnął się, ale zaraz posmutniał i stał się jakby nieobecny. Holly stwierdziwszy, że nie tylko syn, ale i ojciec potrzebuje jej wsparcia, powiedziała:
• Bardzo lubisz góry, prawda?
• Tak. Mogę obserwować je godzinami. Są takie surowe i piękne. W zależności od pory dnia zmieniają kolor, wydłużają lub skracają rzucany cień.
• Żeby to wszystko dostrzec trzeba mieć dużo cierpliwości – zauważyła.
• To prawda – przyznał. - Mam ją, przynajmniej tu w górach. One nie tolerują pośpiechu i lekceważenia. Wielu o tym boleśnie się przekonało. Góry są bezwzględne i wymagają dla siebie szacunku.
• Mówisz o nich, jakby były żywe.
• Są żywe, tak jak cała otaczająca nas natura.
• To piękne, co powiedziałeś.
• Nie, Holly. Piękny to jest świat, tylko my, ludzie nie potrafimy tego dostrzec. Wciąż gdzieś pędzimy, coś zdobywamy, czegoś chcemy, o coś walczymy. Dopiero w takim miejscu, jak to, możemy zwolnić i zastanowić się nad sobą.
• A ty?
• Co ja?
• Zastanowiłeś się nad sobą? - spytała, cicho wypowiadając poszczególne słowa.
• Chcesz mnie wziąć na spytki? - odparł pytaniem na pytanie.
• Pomyślałam, że w tak piękny wieczór miło byłoby porozmawiać.
• Lubisz rozmawiać?
• Tak, zwłaszcza gdy mój rozmówca jest interesującym człowiekiem.
• Czyżbyś za takiego mnie uważała? - Adam lekko się ożywił.
• Jesteś wykształcony. Bywasz czasami zabawny i miły. Potrafisz współczuć innym, choć bywasz także uparty, jak muł i szybko ponoszą cię nerwy.
• Dziękuję pani za tak wyczerpującą charakterystykę. Jestem pod wrażeniem – rzekł z sarkazmem. - Czy teraz mam ciebie scharakteryzować?
• Nie ma takiej potrzeby. Wiem doskonale, co o mnie myślisz.
• A niby, co? - Adam utkwił przenikliwy wzrok w dziewczynie.
• Że jestem pyskatym, rudym szczeniakiem i rozwydrzoną pannicą.
• Skąd to wiesz?!
• Ciszej, Matti śpi. – Rzekła Holly i z satysfakcją w głosie dodała: - wiem i już.
• Przyznaję, tak myślałem o tobie na początku naszej znajomości.
• A teraz?
• Cóż, sporo między nami się zmieniło. Chyba nie zaprzeczysz?
• Nawet, gdybym chciała to nie zrobiłabym tego, bo przecież my…
• …przyjaźnimy się – dopowiedział za nią. - Czy tak?
Holly popatrzyła Adamowi prosto w oczy i oblała się rumieńcem. Tak bardzo chciała skłamać, ale nie potrafiła. Uciekając wzrokiem w bok, szepnęła:
• Nie.
• Mam więc rozumieć, że z naszej przyjaźni nici?
• Sam mówiłeś, że nie jesteśmy przyjaciółmi.
• Punkt dla ciebie – przyznał Adam. - To w takim razie może powiesz mi, dlaczego dziś rano byłaś tak wrogo nastawiona do mnie?
• Źle się czułam.
• Holly, nie zapominaj, że trochę już ciebie znam. Nie potrafisz kłamać.
• Masz rację – przyznała dziewczyna i zaczerpnąwszy głęboko powietrza, rzekła: - miałam do ciebie żal.
• O odpowiedź na pytanie, czy zaprosiłbym ciebie na wycieczkę, gdyby nie Matt?
• Tak. Chyba liczyłam na coś więcej i przeliczyłam się. Było mi przykro, że potraktowałeś mnie przedmiotowo.
• Ja? Nieprawda – potrząsnął przecząco głową. - Nigdy nikogo tak bym nie potraktował. Poza tym, to ty ustanowiłaś między nami granicę.
• Myślałam, że po mile spędzonej niedzieli zrozumiałeś, że jej nie ma.
• Widocznie nie jestem zbyt domyślny – westchnął. - Wiem tylko, że od tamtej nocy w jaskini nie jest już tak, jak było.
• I, co w związku z tym? Może chcesz mi powiedzieć, że zakochałeś się we mnie? - spytała próbując nadać głosowi żartobliwy ton.
• Nie, bo sam nie wiem, co do ciebie czuję – przyznał ze szczerością Adam. - Wiem jedno, że jeśli nie damy sobie szansy, to nigdy nie przekonamy się, czy między nami może być coś więcej.
• Nie mogę ci teraz nic obiecać – rzekła wyraźnie spłoszona Holly.
• Rozumiem i poczekam.
• Ale przecież my się nie kochamy – powiedziała bezradnie. Adam zupełnie ją zaskoczył. Nie spodziewała się, że tak otwarcie postawi sprawę. Owszem, podobał się jej i to z każdym dniem coraz bardziej. Jednak nie była gotowa na trwały związek, a jak zrozumiała ze słów Adama, to on do tego właśnie dążył. Jeszcze przed kwadransem, gdy tuliła zapłakanego Matthew była gotowa dla dobra dziecka związać się z jego ojcem. Lecz gdy ten ojciec niemal jej to zaproponował, stchórzyła. Nagle poczuła się, jak mała zagubiona dziewczynka, która nie wie czego tak naprawdę chce. Gdy Adam objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie, nie oponowała. Gdy ją pocałował, oddała pocałunek, prosząc o jeszcze.
_________________________________________________________
*) Głodna Góra, czyli Hungry Range lub Hungry Mountain – niski, podłużny szczyt w Hrabstwie Washoe w Nevadzie. Wysokość góry wynosi 1 822 m, czyli 5 978 stóp n.p.m.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Wto 1:04, 08 Gru 2020, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Wto 11:33, 08 Gru 2020 Temat postu: |
|
|
Cytat: | W siodle przed Adamem siedział niezwykle podekscytowany Matthew. Od wyjazdu z domu buzia mu się nie zamykała, jednak, gdy opuścili teren Ponderosy i wjechali w wyższe partie gór zamilkł, zdziwiony i onieśmielony pięknem groźnych gór. Za nimi jechała równie cicha Holly. Cieszyła się, że nie musi z nikim rozmawiać. Jakoś nie miała ochoty na pogawędkę, zwłaszcza na pogawędkę z Adamem. Prawdę mówiąc, gdyby nie Matthew zrezygnowałaby z tej wycieczki, bowiem szczerość Adama uraziła ją bardziej niż myślała. |
Na razie każdy z tej wędrownej trójki ma inny humor - od radosnego (Matt), po ponuro rozgoryczony Holly
Cytat: | Im wyżej tym mniej odczuwamy tego ciepła, a powietrze robi się coraz chłodniejsze. Rozumiesz?
• Chyba tak, tato – odparł Matthew. - To ciepłe powietrze, które nas ogrzewa, jak doleci do gór, to robi się zimne i dlatego śnieg się nie rozpuszcza. Czy tak?
• Brawo. Lepiej bym tego nie ujął, synku. |
Pochwała taty wiele dla Matta znaczy
Cytat: | • Możemy zrobić sobie krótką przerwę. – Rzekł Adam i spojrzawszy za siebie spytał: - co ty na to, Holly?
• Rób, jak uważasz – odpowiedziała bezbarwnym głosem. - Ty, tu rządzisz.
• W takim razie zarządzam krótki odpoczynek – powiedział Adam i po kilku minutach zjechał ze ścieżki i zatrzymał konia ... |
Oby zauważył, że Holly coś gnębi
Cytat: | Musiał przyznać, że tych dwoje naprawdę świetnie się dogadywało. Jedno, co go niepokoiło, to dziwaczny nastrój Holly. Była cicha, przygaszona, jak nie ona. Niewiele się odzywała i unikała jego wzroku. Adam i tak sfrustrowany koniecznością przeprowadzenia rozmowy z synem, postanowił nie zwracać na nią uwagi. |
Jednak zauważył! Oby coś z tym zrobił
Cytat: | • Tato, a ty nie jesteś głodny? - spytał naraz chłopczyk.
• Nie, synku, ale dziękuję, że pomyślałeś o mnie – odparł Adam.
• Holly mi kazała – wyznał z całą szczerością Matthew i zaraz dodał: - ale i tak miałem ciebie zapytać.
• To miłe. – Zauważył mężczyzna ... |
Świetne! Synek był bardzo prawdomówny
Cytat: | Chłopczyk już wiedział, co czeka go w najbliższych dniach. Całą rozmowę zniósł mężnie, ale gdy spytał, dlaczego nowi dziadkowie nie chcieli wcześniej go poznać, a ojciec nie potrafił mu na to odpowiedzieć, emocje wzięły górę i rozpłakał się. Adam chciał go pocieszyć, ale Matti odepchnął jego ręce, tak jakby całą swoją złość chciał wyładować właśnie na nim. |
No tak! Goldblum zawinił, a skrupiło się na Adamie
Cytat: | W tej jednej chwili zrozumiała, że dla tego dziecka jest gotowa zrobić wszystko, nawet dogadać się z jego koszmarnie upartym, apodyktycznym i nadętym ojcem. Kątem oka spojrzała na „bostońskiego sztywniaka” siedzącego na kamieniu i zapatrzonego w dal. Nagle zrobiło się jej żal mężczyzny. Doskonale rozumiała, co musiał przeżywać i jakie niepokoje nim targały. Poczuła, że musi z nim porozmawiać, pocieszyć. Nawet jeśli odtrąci wyciągniętą do niego dłoń musi, spróbować. |
Nareszcie zmądrzała, a raczej ustaliła priorytety. Matt jest najważniejszy, ale ... ona jednak bardzo lubi Adama ... lubi? To jest pytanie?
Cytat: | • Usnął? - spytał nie patrząc na dziewczynę.
• Tak. Był bardzo zmęczony.
• Jest na mnie wściekły?
• Nie, raczej rozżalony i to nie na ciebie, tylko na tych nieznanych mu dziadków. Powiedział mi, że nie rozumie dlaczego wcześniej nie chcieli go poznać i dlaczego nie odwiedzali jego mamy. |
Tak. Tego się nie da wytłumaczyć
Cytat: | Jeśli miała zastrzeżenia do niego, jako ojca, teraz musiała je zweryfikować. Może i nie potrafił okazywać uczuć, ale bardzo kochał syna. To było pewne. W ułamku sekundy wszystkie żale, jakie Holly miała do Adama przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Poczuła się, jak idiotka, gdy pomyślała o swoim wcześniejszym, koszmarnym zachowaniu. |
Samokrytyka Holly jest niesamowita, ma dziewczyna rację
Cytat: | • Lubisz rozmawiać?
• Tak, zwłaszcza gdy mój rozmówca jest interesującym człowiekiem.
• Czyżbyś za takiego mnie uważała? - Adam lekko się ożywił.
• Jesteś wykształcony. Bywasz czasami zabawny i miły. Potrafisz współczuć innym, choć bywasz także uparty, jak muł i szybko ponoszą cię nerwy.
• Dziękuję pani za tak wyczerpującą charakterystykę. Jestem pod wrażeniem – rzekł z sarkazmem. |
Oj tam, oj tam, przecież to były komplementy! No ... mniej więcej
Cytat: | - miałam do ciebie żal.
• O odpowiedź na pytanie, czy zaprosiłbym ciebie na wycieczkę, gdyby nie Matt?
• Tak. Chyba liczyłam na coś więcej i przeliczyłam się. Było mi przykro, że potraktowałeś mnie przedmiotowo.
• Ja? Nieprawda – potrząsnął przecząco głową. - Nigdy nikogo tak bym nie potraktował. Poza tym, to ty ustanowiłaś między nami granicę.
• Myślałam, że po mile spędzonej niedzieli zrozumiałeś, że jej nie ma.
• Widocznie nie jestem zbyt domyślny – westchnął. - |
Prawda, sama określiła tak ich relacje i granicę
Dalszy ciąg historii Holly, Adama i Matta. Bardzo ciekawy. Wspaniała wycieczka w góry, która może wiele zmienić w ich życiu. Matt dowiaduje się o swoich nieznanych dziadkach, Holly nadal jest zagubiona, nie wie co czuje do Adama. Adam też nie wie, a raczej nie jest pewien. Dwoje zagubionych ludzi - na szczęście nie w górach, ale w swoich uczuciach Do tego muszą, chcą pomóc Mattowi dla którego wiadomość o Goldblumach była szokiem. Myślę, że w trójkę pokonają wszystkie przeszkody, ale muszą połączyć swoje siły i muszą poznać swoje uczucia. Jak słusznie zauważyła ciocia Emily - oni są dla siebie stworzeni! I dobrze. Czekam na kontynuację i oczywiście relację ze spotkania z Goldblumami, którzy cały czas czają się, gdzieś na razie daleko, ale są coraz bliżej i bliżej ...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 12 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Wto 12:05, 08 Gru 2020 Temat postu: |
|
|
Dziękuję bardzo za komentarz. Goldblumowie są tuż, tuż. Mam nadzieję, że już w następnym odcinku dojdzie do pierwszego spotkania Matta z dziadkami.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 12 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Śro 19:07, 09 Gru 2020 Temat postu: |
|
|
Jak już wspomniałam Goldblumowie nadciągają, ale zanim to nastąpi postanowiłam zajrzeć do Emily i Ralpha Toliverów.
***
Była głęboka noc, a Emily wciąż nie mogła zasnąć. Łóżko wydawało się jej wyjątkowo niewygodne, a pochrapywanie Ralpha doprowadzało ją do szału. Przez dłuższą chwilę leżała na wznak i z nadzieją, że wreszcie zaśnie, zaczęła w myślach liczyć piękne, białe i łagodne owieczki, które z gracją przeskakiwały mały płotek. Niestety im dłużej je liczyła tym słodkie owieczki przybierały postać rozjuszonych, wściekłych baranów. Wreszcie ze złością uderzyła dłonią w kołdrę i gwałtownie usiadła, wydając przy tym przekleństwo nie nadające się do powtórzenia. Spojrzała w bok. Jej ślubne szczęście spało w najlepsze, chrapiąc tak głośno, że aż dziw, że sufit się nie zawalił. Emily zagwizdała cicho raz i drugi. Efekt tego zabiegu był taki, że Ralph zachrapał jeszcze głośniej. Tego było jej ze wiele. Ścisnęła więc dwoma palcami nos małżonka, który wreszcie przestał chrapać. Oczywiście nadal spał, jak niewinne dziecię. Emily westchnęła ze zniecierpliwieniem i szturchnęła nogą, nogę męża. Ralph poruszył się gwałtownie, coś zamamrotał i odwróciwszy się do małżonki plecami znowu zaczął chrapać.
• Mężczyźni – warknęła ze złością Emily – żadnego z was pożytku.
• Co mówisz, kochanie? - dobiegł ją rozespany głos męża.
• Nic, nic – odparła szybko i z żałością poskarżyła się: - jakoś nie mogę spać.
• To dlaczego mnie nie obudziłaś?
• Spałeś tak smacznie. Chrapałeś sobie. Co tam ja i moje problemy - tu westchnęła przesadnie. Ralph tymczasem ziewnął przeciągle, odrzucił kołdrę i usiadł na łóżku. Przetarłszy dłonią twarz po omacku znalazł zapałki i zapalił lampę naftową stojącą na szafce nocnej. Ciepły, migoczący płomień lampy rozjaśnił przytulną sypialnię Toliverów. Mężczyzna spojrzał na zegar. Dochodziła druga w nocy. Westchnął cicho i objąwszy ramieniem żonę, spytał:
• Co się dzieje?
• Nic.
• Gdyby tak było, to nie rzucałabyś się w łóżku, jak puma złapana w potrzask. I nie próbowałabyś podduszać męża.
• Ja? - udała zdziwienie.
• A, co? Może sam sobie ścisnąłem nos?
• Przepraszam – odparła gładząc jego tors. - Strasznie chrapałeś.
• Ja nie chrapię.
• Tak? To, kto wydaje te dziwne odgłosy, które słychać aż w Virginia City?!
• Już dobrze. Niech ci będzie, że chrapię. – Przyznał ze śmiechem, po czym spytał: - to powiesz mi wreszcie, dlaczego nie możesz spać?
• Martwię się – rzekła ze smutkiem.
• A czymże to martwi się moja piękna żona? - spytał Ralph i cmoknął ją w policzek.
• Och, jak ty nic nie wiesz – jęknęła Emily.
• To oświeć mnie – poprosił.
• Martwię się o Holly – rzekła wygładzając kołdrę.
• Tylko o nią?
• O Matta i Adama też. O całą trójkę. Widziałeś, jaką minę miała na widok Adama?
• Normalną.
• To według ciebie miała być normalna, radosna mina kogoś, kto wybiera się na wycieczkę w miłym towarzystwie? Nie sądzę – pokręciła głową.
• Podejrzewasz, że znowu się pokłócili?
• Ja nie podejrzewam. Ja wiem – odparła stanowczo Emily.
• Być może masz rację – orzekł Ralph.
• Sam widzisz. Ale, zaraz, zaraz, skąd to niby wiesz? - Emily podsunęła się wyżej na poduszce i badawczo spojrzała na męża.
• Rozmawiałem z nią tuż przed wyjazdem. Była smutna i przygaszona.
• To znaczy, że przeczucie mnie nie myliło – powiedziała. - Mój Boże, kiedy oni wreszcie zrozumieją, że są sobie przeznaczeni.
• Kochanie, w kwestii miłości niczego nie można przyśpieszyć, ani tym bardziej wtrącać się. To dorośli ludzie i do tego po przejściach. Poza tym twój ulubieniec w kwestii uczuć nie jest taki szybki, jak choćby Mały Joe. Musisz uzbroić się w cierpliwość.
• Mówisz tak, jakbym nie wiedziała – fuknęła Emily.
• To skoro to wiesz, to czym się martwisz? - spytał łagodnie.
• Tak sobie pomyślałam, czy to dobrze, że Holly pojechała na tę wycieczkę?
• No… teraz to zupełnie mnie zaskoczyłaś – Ralph miał zupełnie zdezorientowany wyraz twarzy.
• Bo widzisz, jeśli rozejdzie się, że nasza Holly, pojechała na dwudniową wycieczkę z Adamem, to będzie mnóstwo niepotrzebnych plotek. Ludzie już i tak gadają. Nie chciałabym, żeby Holly spotkała jakaś przykrość.
• Ludzie zawsze gadają. Gadają, a potem zapominają.
• Z wyjątkiem Myrny Chump.
• A to zmienia postać rzeczy – stwierdził Ralph. - Czego to wścibskie babsko chce od naszej Holly?
• Wyobraź sobie, że gdy w piątek byłam w mieście zaczepiła mnie i zaczęła wypytywać o różne sprawy. W końcu nie wytrzymałam i spytałam, o co właściwie jej chodzi. Wiesz, co mi odpowiedziała?
• A niby skąd mam wiedzieć? Przecież nie jestem jasnowidzem.
• Otóż, powiedziała mi, że wszyscy wiedzą o potajemnych schadzkach Holly i Adama, i są tym faktem wstrząśnięci i oburzeni. Zapytała, czy w związku z tym podejmiemy stosowne działania. Przypomniała mi też, że Adam jest pogrążonym w bólu wdowcem, a taka młoda panna, jak Holly nie powinna bawić się jego uczuciami, bo to na wskroś niemoralne i nienormalne.
• Nienormalny to jest ten babsztyl – powiedział z pasją Ralph. - Co za bezczelność! Dziwne, że jeszcze nikt nie utarł jej nosa. Nie martw się. W te jej rewelacje nikt nie uwierzy.
• Sęk w tym, że niektórzy już uwierzyli.
• Niemożliwe – zdumiał się Ralph.
• A jednak – odparła Emily. - Wyobraź sobie, że gdy odbierałam od Emmy Stone suknię letnią dla Holly, ona również zapytała o to samo, ale w o wiele delikatniejszy sposób. Dodała też, że ma nowe fasony sukien, idealne na zaręczyny. Jakby tego było mało, również szeryf Coffee nadmienił, że z Holly i Adama to piękna para.
• Tu akurat zgadzam się z Roy’em. Bardzo ładna z nich para: ona delikatna o burzy płomiennorudych włosów, on wysoki, przystojny, męski.
• Och, Ralfi te twoje uwagi – Emily wywróciła oczami.
• A cóż ja znowu takiego powiedziałem?
• Wiesz, co? Lepiej pomyśl, co ludzie zaczną wygadać, gdy zorientują się, że Adama i Holly nie będzie na niedzielnym nabożeństwie. To tylko potwierdzi wymysły Myrny. Nie, ta wycieczka to nie był dobry pomysł.
• Czy ty, aby nie przesadzasz? Przecież z nimi jest Matthew.
• Owszem, ale wiesz, co z takiej informacji zrobiłaby ta wścibska plotkara.
• To akurat jestem w stanie sobie wyobrazić – rzekł Ralph.
• No, właśnie. I tym mi mówisz, że przesadzam. Któreś z nas powinno pojechać z nimi w te góry.
• W roli przyzwoitki? - Ralph uśmiechnął się.
• Ciebie to śmieszy? - spytała z naganą w głosie Emily.
• Tylko trochę – przyznał.
• Lepiej znalazłbyś sposób, żeby zamknąć usta Myrnie Chump.
• Można ją zakneblować – zasugerował.
• Jeszcze jeden taki genialny pomysł, a sama cię zaknebluję – rzuciła rozsierdzona Emily.
• Już dobrze. Myślę, że nic nie powinniśmy robić. A jeśli ktoś zapyta o Adama i Holly odpowiemy, że to nie jego sprawa.
• I myślisz, że to wystarczy?
• Pewnie, nie, ale im bardziej będziesz zaprzeczać, tym bardziej uprawdopodobnisz insynuacje Myrny.
• Może i masz rację – stwierdziła z rezygnacją Emily.
• Nie, może, tylko mam. A teraz moja kochana żono, przestań już o tym myśleć. Lepiej spróbujmy trochę się zdrzemnąć – rzekł Ralph i zgasił lampę.
• Ja i tak już nie zasnę – odparła ze smutkiem.
• Mogę ci w tym pomóc - zasugerował przysuwając się do niej bardzo blisko.
• A jak? - spytała udając, że nie wie do czego zmierza Ralph.
• Może tak – odparł, rozwiązując tasiemki jej koszuli nocnej.
***
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Czw 12:17, 10 Gru 2020, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Czw 11:26, 10 Gru 2020 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Przez dłuższą chwilę leżała na wznak i z nadzieją, że wreszcie zaśnie, zaczęła w myślach liczyć piękne, białe i łagodne owieczki, które z gracją przeskakiwały mały płotek. Niestety im dłużej je liczyła tym słodkie owieczki przybierały postać rozjuszonych, wściekłych baranów. |
Problem z zaśnięciem jest ponadczasowy
Cytat: | • Spałeś tak smacznie. Chrapałeś sobie. Co tam ja i moje problemy - tu westchnęła przesadnie. Ralph tymczasem uniósł się na łokciu i zapalił lampę stojącą na szafce nocnej. Ciepły, migoczący płomień lampy rozjaśnił przytulną sypialnię Toliverów. Mężczyzna spojrzał na zegar. Dochodziła druga w nocy. |
Jak na wyrwanego ze snu Ralf był zdumiewająco przytomny - tak bez wysiłku zapalił lampę ... szybko w ciemności znalazł zapałki, potarł jedną z nich o draskę ... i już?! Lampa naftowa zapalona! Chyba, że to była księżycowa noc
Cytat: | Widziałeś, jaką minę miała na widok Adama?
• Normalną.
• To według ciebie miała być normalna, radosna mina kogoś, kto wybiera się na wycieczkę w miłym towarzystwie? Nie sądzę – pokręciła głową.
• Podejrzewasz, że znowu się pokłócili?
• Ja nie podejrzewam. Ja wiem – odparła stanowczo Emily.
• Być może masz rację – orzekł Ralph. |
Kłótni to nie było, ale Holly rzeczywiście miała pretensję do Adama
Cytat: | • Sam widzisz. Ale, zaraz, zaraz, skąd to niby wiesz? - Emily podsunęła się wyżej na poduszce i badawczo spojrzała na męża |
Jak to?! To Ralph jest w jakiejś sprawie lepiej poinformowany niż Emily?
Cytat: | • Tak sobie pomyślałam, czy to dobrze, że Holly pojechała na tę wycieczkę?
• No… teraz to zupełnie mnie zaskoczyłaś – Ralph miał zupełnie zdezorientowany wyraz twarzy.
• Bo widzisz, jeśli rozejdzie się, że nasza Holly, pojechała na dwudniową wycieczkę z Adamem, to będzie mnóstwo niepotrzebnych plotek. Ludzie już i tak gadają. Nie chciałabym, żeby Holly spotkała jakaś przykrość. |
No tak, plotki mogą być
Cytat: | • Ludzie zawsze gadają. Gadają, a potem zapominają.
• Z wyjątkiem Myrny Chump.
• A to zmienia postać rzeczy – stwierdził Ralph. - Czego to wścibskie babsko chce od naszej Holly?
• Wyobraź sobie, że gdy w piątek byłam w mieście zaczepiła mnie i zaczęła wypytywać o różne sprawy. ...
• Otóż, powiedziała mi, że wszyscy wiedzą o potajemnych schadzkach Holly i Adama, i są tym faktem wstrząśnięci i oburzeni. |
A co to tę babę obchodzi?
Cytat: | Myślę, że nic nie powinniśmy robić. A jeśli ktoś zapyta o Adama i Holly odpowiemy, że to nie jego sprawa.
• I myślisz, że to wystarczy?
• Pewnie, nie, ale im bardziej będziesz zaprzeczać, tym bardziej uprawdopodobnisz insynuacje Myrny.
• Może i masz rację – stwierdziła z rezygnacją Emily. |
Chyba wreszcie dotarło do Emily, że czasem i Ralph miewa rację
Bardzo zabawna małżeńska scena. Myślałam, że zanosi się na kłótnię, bo akcja Emily zdenerwowanej chrapaniem męża była nieco brutalna, aczkolwiek skuteczna. Podziwiam Ralpha bestialsko wybudzonego za jego przytomność umysłu, cierpliwość i logiczne wnioski. Taki mąż to skarb i zdaje się, że Emily to wie i docenia. Kobieta cały czas martwi się o Holly, o jej szczęście, o to jak potraktują ją miejscowe plotkarki, a zwłaszcza jedna z nich, ta najbardziej jadowita Na szczęście Ralph wie doskonale jak uspokoić żonę, a ona z pewnością chętnie podda się owej terapiiW każdym razie małżonkowie solidarnie decydują się stawić czoła miejscowym plotkarkom (zwłaszcza sławnej Myrnie Chump) i wspierać Holly oraz Adama. Całe szczęście, że i takie małżeństwa bywają - szczęśliwe, w miarę zgodne, z dystansem do siebie i swoich wad i z poczuciem humoru. A cały czas "wiszą" w tle, niczym złowrogie fatum - państwo Goldbergowie, którzy zapewne utrudnią życie naszym bohaterom. Dodam, że chyba wszystkim bohaterom. Może przydałoby się wsparcie w postaci przystojnego i przedsiębiorczego detektywa? Niecierpliwie czekam na kontynuację
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 12 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Czw 12:17, 10 Gru 2020 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Cytat:
• Spałeś tak smacznie. Chrapałeś sobie. Co tam ja i moje problemy - tu westchnęła przesadnie. Ralph tymczasem uniósł się na łokciu i zapalił lampę stojącą na szafce nocnej. Ciepły, migoczący płomień lampy rozjaśnił przytulną sypialnię Toliverów. Mężczyzna spojrzał na zegar. Dochodziła druga w nocy.
Jak na wyrwanego ze snu Ralf był zdumiewająco przytomny - tak bez wysiłku zapalił lampę ... szybko w ciemności znalazł zapałki, potarł jedną z nich o draskę ... i już?! Lampa naftowa zapalona! Chyba, że to była księżycowa noc |
Słuszna uwaga, dlatego przeredagowałam ten fragment. Teraz będzie brzmiał:
" - Spałeś tak smacznie. Chrapałeś sobie. Co tam ja i moje problemy - tu westchnęła przesadnie. Ralph tymczasem ziewnął przeciągle, odrzucił kołdrę i usiadł na łóżku. Przetarłszy dłonią twarz po omacku znalazł zapałki i zapalił lampę naftową stojącą na szafce nocnej. Ciepły, migoczący płomień lampy rozjaśnił przytulną sypialnię Toliverów."
A przy okazji naszła mnie taka refleksja (może nie nazbyt oryginalna), że przy pisaniu takich opowiadań naprawdę trudno jest wczuć się w czasy sprzed 150 lat. Dzisiaj, jak chcę zapalić światło to... pstryk i nastała jasność. Wtedy faktycznie wymagało to więcej zachodu (chyba, że spano przy przygaszonych lampach, ale to wydaje mi się zbyt niebezpieczne). Dlatego też podziwiam zawodowych pisarzy, którzy potrafią z niesamowitą dokładnością oddać realia danej epoki. Dobry research przed rozpoczęciem pisania książki to połowa sukcesu.
Emily i Ralph to wyjątkowo zgodne małżeństwo, w którym ona wiedzie prym. Może są trochę wyidealizowani, ale tacy właśnie mieli być. Dużo przeszli w swoim życiu. Do wszystkiego właściwie dochodzili sami. Stracili dziecko i nie mogli mieć następnego. Pozostało im, albo stać się dla siebie wsparciem i obdarzać się miłością i przyjaźnią, albo rozstać się. Wybrali to pierwsze i jest im z tym dobrze.
Dziękuję za ciekawy komentarz i inspirujące uwagi. Następny odcinek postaram się wkleić do soboty.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Czw 12:26, 10 Gru 2020 Temat postu: |
|
|
Muszę przyznać, że przeredagowany fragment brzmi doskonale i podkreśla intymną i domową atmosferę małżeńskiej sypialni Tolliver'Ow.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 12 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Czw 21:08, 10 Gru 2020 Temat postu: |
|
|
Dziękuję.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 12 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Sob 12:25, 12 Gru 2020 Temat postu: |
|
|
Godzina zero nadciąga...
***
Virginia City, Hotel International, apartament Państwa LaMarr, 14 czerwca 1865 r.
Tego dnia Richarda LaMarr drażniło wszystko. Od rana nie mógł znaleźć sobie miejsca. Pokłócił się z żoną, która w dobrej wierze spytała go o samopoczucie, nakrzyczał na Susan, najmłodszą z córek, a do tego złajał kelnera, który nie dość szybko przyniósł mu kawę z hotelowej kuchni. Jednie nie oberwało się Valerie, która widząc, co się dzieje w ogóle się nie odzywała. Ona jedna wiedziała, co, a właściwie kto stoi za złym humorem ojca. Była bowiem środa, dzień przyjazdu tajemniczego pana Goldbluma, którego jej papa tak bardzo się obawiał. Jakiś czas temu przyznał się jej, że ten człowiek wyciągnął go z ogromnej opresji i teraz oczekuje rewanżu. Dla Valerie było to niezwykle intrygujące. Zastanawiała się, co też takiego ma na sumieniu jej, do granic możliwości, uczciwy papa. Przecież wielu ludzi uważało go za chodzącą dobroć. Potrafił prowadzić interesy tak, że obie strony, bank i klienci, były zadowolone. Ci, którzy mieli problemy ze spłacaniem zobowiązań, zawsze mogli liczyć na prolongatę. Kilka raz, znając tragiczną sytuację jakiegoś petenta, anulował weksle, które dla banku nie miały większego znaczenia, natomiast dla dłużnika często stanowiły o jego dalszym istnieniu. Przyznać należy, że Richard LaMarr był nietypowym bankierem, który oprócz pieniędzy widział także ludzi. Niektórzy twierdzili, że to nie licytuje z wizerunkiem prawdziwego finansisty, ale LaMarr nic sobie z tego nie robił. Miał zresztą powody, żeby tak właśnie postępować.
Valerie uwielbiała swojego ojca. Zawsze uśmiechnięty, pogodny i życzliwy ludziom był dla niej wzorem. Dlatego jego poranny wybuch gniewu bardzo ją zaskoczył i niemal przeraził. Chciała z nim porozmawiać, ale pomyślała, że rozsądniej będzie, jak zrobi to później. Tymczasem postanowiła zajrzeć do Susan, z którą dzieliła wspólny pokój. Jej siostrzyczka miała zaledwie dziesięć lat i po tym, jak ojciec bez powodu na nią nakrzyczał, uciekła tam z płaczem. Valerie powoli otworzyła drzwi. Susan leżała na swoim łóżku zwinięta w kłębek i cichutko popłakiwała. Wyglądała, jak małe skrzywdzone zwierzątko. Na ten widok Valerie zamarło serce. Podeszła do łóżka i usiadła obok dziewczynki. Głaszcząc ją po szczuplutkim ramieniu powiedziała:
• Mgiełko, no już, nie płacz. Wszystko będzie dobrze.
• Nie będzie – zaszlochała Susan rzucając się jej w ramiona. - Papa już mnie nie kocha.
• Ależ kocha, bardzo cię kocha.
• To dlaczego tak mnie skrzyczał, przecież nie zrobiłam nic złego. Spytałam tylko, czy mogę z nim iść, żeby zobaczyć tego jego znajomego.
• Oczywiście, że nie zrobiłaś nic złego. Nasz papa bardzo przejmuje się wizytą państwa Goldblumów. Chce, żeby wszystko wypadło, jak najlepiej.
• Ja to wiem, Val, ale przecież nie musiał na mnie tak krzyczeć – pożaliła się Susan, rozcierając piąstkami łzy spływające jej po policzkach.
• Masz rację, Mgiełko. Jestem pewna, że papa nie chciał zrobić ci przykrości. Po prostu czasem tak jest, że człowiek traci nad sobą panowanie i wtedy rani innych ludzi, nawet tych najbliższych mu.
• Jak się kogoś kocha, to tak się nie robi. Na naszą maman też nakrzyczał.
• Wiesz, co? - Valerie uśmiechnęła się do siostry. - Myślę, że papa już zrozumiał, że źle postąpił. Na pewno obie was przeprosi. Daj mu tylko trochę czasu. Niech wszystko sobie przemyśli, a przede wszystkim niech spotka się panem Goldblumem i jego żoną.
• Nie cierpię ich – powiedziała z zaciętą miną Susan. - To przez nich nasz papa tak się zmienił.
• Nie mów tak. Nie znamy ich i nie wiemy jacy są. Mogą okazać się całkiem miłymi ludźmi.
• I tak ich nie cierpię.
• Już dobrze – rzekła uspokajająco Valerie i przytuliła siostrę do siebie. Po chwili spytała: - a, co byś powiedziała na porcję meringue*) i dużą szklankę lemoniady?
• A mogę podwójną porcję? - spytała dziewczynka.
• Tak, ale to przecież bardzo słodki deser. Może cię zemdlić.
• Nie zemdli – zapewniła Susan. - To kiedy idziemy?
• Choćby teraz – odparła Valerie – tylko umyj buzię. Niech nikt nie widzi, że płakałaś.
• A potem pójdziemy na spacer?
• Jeśli maman pozwoli, to tak.
• Jesteś najlepszą siostrą pod słońcem – krzyknęła Susan i zarzuciwszy ramiona na szyję Valerie powiedziała: - bardzo cię kocham.
• Ja ciebie też, Mgiełko – odparła wzruszona Valerie.
W kwadrans później obie panny LaMarr za pozwoleniem swojej matki zeszły do restauracji hotelowej. Zanim jednak usiadły do stolika, Valerie poprosiła kierownika sali, o przywołanie do nich kelnera, który rano obsługiwał ich ojca. Kierownik, starszy, szpakowaty mężczyzna, najwidoczniej zorientowany w sytuacji, skinął tylko głową i poszedł na zaplecze restauracji. Po chwili do panien LaMarr podszedł niespełna dwudziestoletni chłopak. Unikając ich spojrzeń spytał:
• Czym mogę pannom służyć?
• Jake – zaczęła Valerie – chciałam Cię przeprosić za to, do czego doszło w naszym apartamencie. Mój papa nie chciał cię obrazić. On po prostu jest dzisiaj bardzo zdenerwowany. Pragnę, żebyś wiedział, że bardzo doceniamy twoją pracę.
• Dziękuję panno LaMarr za te słowa, jednak nie zmienia to faktu, że pani ojciec wyraźnie nie był ze mnie zadowolony.
• To tylko tak wyglądało. Jak znam swego papę, jeszcze dziś osobiście cię przeprosi. Byłoby mi przykro, gdybyś powziął o nas złą opinię.
• W żadnym wypadku tak stać się nie może, panno LaMarr – rzekł Jake. - Pani, pani matka i oczywiście panienka Susan, jesteście prawdziwymi damami i nic nie zmieni mojej o paniach opinii.
• Miło mi to słyszeć – odparła Valerie.
• Czy mogę jeszcze czymś służyć?
• Owszem. Mamy ochotę na bezę i lemoniadę.
• W takim razie pozwolą panny, że wskażę im stolik – Jake uśmiechnął się i ruszył przodem. Valerie i Susan poszły za nim. Gdy przechodziły pomiędzy stolikami, nagle od jednego z nich wstał mężczyzna i niechcący potrącił Valerie. Dziewczyna zachwiała się, a mężczyzna odruchowo ją podtrzymał.
• Proszę wybaczyć, nie zauważyłem pani. – Rzekł i dodał: - mam nadzieję, że nie wyrządziłem pani krzywdy.
• Nic mi się nie stało – zapewniła Valerie.
• To kamień spadł mi z serca. Nigdy nie wybaczyłbym sobie, gdybym tak pięknej pannie sprawił ból. Pozwoli panna, że się przedstawię: Logan Carter.
• Valerie LaMarr. Miło mi pana poznać – odparła zaskoczona głębią spojrzenia mężczyzny.
• Mnie również – odparł uśmiechnąwszy się w chłopięcy, ujmujący sposób. Oboje przez chwilę wpatrywali się w siebie. W oczach Cartera pojawił się błysk zainteresowania. Czyżby ta urocza dziewczyna była córką wspólnika Goldbluma? - pomyślał. Jednak nie miał czasu na rozważanie tej kwestii, bowiem zniecierpliwiony głosik dziewczynki towarzyszącej pannie LaMarr przywrócił go do rzeczywistości.
• A mnie jak zwykle nikt nie zauważa – pożaliła się i zrobiła nieszczęśliwą minkę. Valerie uśmiechnęła się wyrozumiale i wskazawszy dłonią małą pannę, rzekła:
• Panie Carter, proszę poznać moją siostrzyczkę, Susan.
• Witam panienkę. Jesteś równie piękna, jak twoja siostra.
• Dziękuję panu – odparła pokraśniała z radości dziewczynka i natychmiast zapytała: - pan to chyba nie mieszka w Virginia City? Nigdy pana tu nie widziałam.
• Susan, to nie wypada – skarciła ją Valerie.
• Ależ nic się nie stało – zapewnił Carter. - Z ochotą odpowiem młodej damie.
• To może przy naszym stoliku – zaproponowała Susan ośmielona odpowiedzią przystojnego mężczyzny.
• Jeśli siostra panienki nie będzie miała nic przeciwko temu, to z przyjemnością przyjmę to niezwykle miłe zaproszenie – odparł, spoglądając przy tym na Valerie, która zaskoczona bezpośredniością siostry skinęła tylko głową.
***
________________________________________________________
*) Meringue (fr.) - beza
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Sob 17:34, 12 Gru 2020 Temat postu: |
|
|
Cytat: | Od rana nie mógł znaleźć sobie miejsca. Pokłócił się z żoną, która w dobrej wierze spytała go o samopoczucie, nakrzyczał na Susan, najmłodszą z córek, a do tego złajał kelnera, który nie dość szybko przyniósł mu kawę z hotelowej kuchni. |
Pan LaMarr ma zły humor ... czyżby z powodu przyjazdu Goldlumów?
Cytat: | Valerie uwielbiała swojego ojca. Zawsze uśmiechnięty, pogodny i życzliwy ludziom był dla niej wzorem. Dlatego jego poranny wybuch gniewu bardzo ją zaskoczył i niemal przeraził. Chciała z nim porozmawiać, ale pomyślała, że rozsądniej będzie, jak zrobi to później. |
Bardzo rozsądna decyzja
Cytat: | Jej siostrzyczka miała zaledwie dziesięć lat i po tym, jak ojciec bez powodu na nią nakrzyczał, uciekła tam z płaczem. Valerie powoli otworzyła drzwi. Susan leżała na swoim łóżku zwinięta w kłębek i cichutko popłakiwała. Wyglądała, jak małe skrzywdzone zwierzątko. Na ten widok Valerie zamarło serce. |
Biedne dziecko
Cytat: | Niech wszystko sobie przemyśli, a przede wszystkim niech spotka się panem Goldblumem i jego żoną.
• Nie cierpię ich – powiedziała z zaciętą miną Susan. - To przez nich nasz papa tak się zmienił.
• Nie mów tak. Nie znamy ich i nie wiemy jacy są. Mogą okazać się całkiem miłymi ludźmi.
• I tak ich nie cierpię. |
Susan ma rację, przyjazd Goldblumów zapowiada problemy, i nie są oni miłymi ludźmi, no może pani Goldblum jest sympatyczniejsza, ale to się jeszcze okaże
Cytat: | Po chwili do panien LaMarr podszedł niespełna dwudziestoletni chłopak. Unikając ich spojrzeń spytał:
• Czym mogę pannom służyć?
• Jake – zaczęła Valerie – chciałam Cię przeprosić za to, do czego doszło w naszym apartamencie. Mój papa nie chciał cię obrazić. On po prostu jest dzisiaj bardzo zdenerwowany. Pragnę, żebyś wiedział, że bardzo doceniamy twoją pracę.
• Dziękuję panno LaMarr za te słowa, jednak nie zmienia to faktu, że pani ojciec wyraźnie nie był ze mnie zadowolony.
• To tylko tak wyglądało. Jak znam swego papę, jeszcze dziś osobiście cię przeprosi. Byłoby mi przykro, gdybyś powziął o nas złą opinię.
• W żadnym wypadku tak stać się nie może, panno LaMarr – rzekł Jake. - Pani, pani matka i oczywiście panienka Susan, jesteście prawdziwymi damami i nic nie zmieni mojej o paniach opinii. |
Muszę przyznać, że Valerie potrafi się zachować! W każdej sytuacji
Cytat: | nagle od jednego z nich wstał mężczyzna i niechcący potrącił Valerie. Dziewczyna zachwiała się, a mężczyzna odruchowo ją podtrzymał.
• Proszę wybaczyć, nie zauważyłem pani. – Rzekł i dodał: - mam nadzieję, że nie wyrządziłem pani krzywdy.
• Nic mi się nie stało – zapewniła Valerie.
• To kamień spadł mi z serca. Nigdy nie wybaczyłbym sobie, gdybym tak pięknej pannie sprawił ból. Pozwoli panna, że się przedstawię: Logan Carter.
• Valerie LaMarr. Miło mi pana poznać – odparła zaskoczona głębią spojrzenia mężczyzny. |
Pojawił się przystojny detektyw. Nareszcie!
Cytat: | ... bowiem zniecierpliwiony głosik dziewczynki towarzyszącej pannie LaMarr przywrócił go do rzeczywistości.
• A mnie jak zwykle nikt nie zauważa – pożaliła się i zrobiła nieszczęśliwą minkę. Valerie uśmiechnęła się wyrozumiale i wskazawszy dłonią małą pannę, rzekła:
• Panie Carter, proszę poznać moją siostrzyczkę, Susan.
• Witam panienkę. Jesteś równie piękna, jak twoja siostra. |
Susan jak zwykle czujna ... dziewczynka zapowiada się na łamaczkę męskich serc
Cytat: | Nigdy pana tu nie widziałam.
• Susan, to nie wypada – skarciła ją Valerie.
• Ależ nic się nie stało – zapewnił Carter. - Z ochotą odpowiem młodej damie.
• To może przy naszym stoliku – zaproponowała Susan ośmielona odpowiedzią przystojnego mężczyzny.
• Jeśli siostra panienki nie będzie miała nic przeciwko temu, to z przyjemnością przyjmę to niezwykle miłe zaproszenie – odparł, spoglądając przy tym na Valerie, która zaskoczona bezpośredniością siostry skinęła tylko głową. |
Trafiło mu się! I miłe towarzystwo i może okazja do rozmowy o Goldblumach
Kolejna część. Goldblumowie coraz bliżej. Już dostrzegam złowrogi cień nad Ponderosą. Ciekawe, że wdzięczny Goldblumowi pan LaMarr wcale nie jest uszczęśliwiony ich przyjazdem i możliwością odwdzięczenia się. Może przeczuwa, że jego dobroczyńca planuje jakieś świństwo? Niestety, swój zły humor odreagowuje na rodzinie. Najbardziej cierpi na tym Susan, młodsza córka. Valerie jakoś sobie radzi z tą sytuacją, nawet sprawnie łagodzi nietakty popełnione przez ojca. Bardzo fajna rozmowa sióstr. Taka pełna siostrzanej miłości i ciepła rodzinnego. Ku mojej (i nie tylko mojej) radości pojawił się przystojny detektyw. Przypadkiem w hotelowej restauracji wpadł na pannę La Marr i ... tak zaczęła się ich znajomość. Przypadkowe zderzenie doprowadziło do zaprezentowania się stron, a potem (dzięki interwencji Susan) do zaproszenia do stolika. I dobrze. Carter będzie mógł delikatnie wypytać je o Goldblumów, a przy tym miło spędzić czas w towarzystwie dwóch pięknych kobiet Wydaje też mi się, że między Valerie i detektywem coś zaiskrzyło od pierwszego spojrzenia i uśmiechuI bardzo dobrze, to byłaby piękna para. Czekam niecierpliwie na kontynuację.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 12 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Sob 18:23, 12 Gru 2020 Temat postu: |
|
|
To prawda, że między Valerie i Loganem zaiskrzyło. Czy zostaną parą... tego jeszcze nie wiem. Wszystko się wyjaśni, gdy wreszcie pojawi się pan Goldblum. Mała Susan faktycznie zapowiada się na łamaczkę męskich serc. Najpierw Mały Joe, teraz Logan. Ciekawe do czego to doprowadzi.
Dziękuję serdecznie za miły i ciekawy komentarz.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 12 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pon 21:00, 14 Gru 2020 Temat postu: |
|
|
***
• I, jak? Smakuje panu deser? - spytała Valerie.
• Wyśmienity – odparł Logan. - Dawno nie jadłem tak dobrego. W Carson City takiego ze świecą szukać.
• Pochodzi pan z Carson City?
• Nie. Pracuję tam i mieszkam. Urodziłem się i wychowałem w Lexington, w stanie Kentucky. Tam też mieszkają moi rodzice.
• Słyszałam, że z Kentucky pochodzą najlepsze konie i najlepsze bydło.
• Owszem, ale Kentucky to także przemysł wydobywczy i oczywiście produkcja bourbonu.
• A czym się pan zajmuje, jeśli to nie tajemnica? - spytał Valerie.
• Cóż… pracuję w firmie mojego wuja. To nic wielkiego, takie tam usługi dla ludności. - odparł Logan niezbyt zadowolony z kierunku, jaki obrała rozmowa.
• Rozumiem, że przyjechał pan w interesach.
• Nie. Przyjechałem do znajomego. A pani, co porabia w Virginia City?
• Mieszkam tu. Razem z rodzicami i moją nieznośną siostrą – odparła dziewczyna, spojrzawszy z miłością na małą panienkę siedzącą przy ich stoliku i pałaszującą już drugi deser.
• Wcale nie jestem nieznośna – odparła Susan z pełnymi ustami. - No, może trochę. Ale nie tak, jak Edwina Chump.
• A kimże jest ta Edwina? - spytał Logan.
• To moja koleżanka ze szkoły. Strasznie wścibska. Bo wie pan, ja tu chodzę do szkoły, ale dzisiaj mamy wolne, bo pani nauczycielka od kilku dni źle się czuje. Edwina mówi, że pani Banks i jej mąż będą mieli dzidziusia.
• Naprawdę?
• Mhmm – Susan kiwnęła blond główką i dodała z ogromną powagą: - jak jest się małżeństwem, to ma się dzieci. A pan? Ma pan dzieci?
• Najpierw musiałbym mieć żonę – odparł Carter rozbawiony rezolutnością dziewczynki.
• No, tak – westchnęła ciężko Susan i z troską powiedziała: - moja siostra też jest sama.
• Siostrzyczko, bądź cicho – Valerie spojrzała na nią ostrzegawczo.
• Będę, ale poproszę jeszcze jeden deser.
• O, nie. Zjadłaś dwa i wystarczy. Chcesz się rozchorować?
• Ale na spacer mnie zabierzesz?
• Przecież ci obiecałam, Mgiełko.
• „Mgiełko”? - Logan spojrzał zdziwiony na siedzące przed nim panny.
• To drugie imię mojej siostry – odparła Valerie.
• Przyznaję, że dość oryginalne.
• Moi rodzice mają francuskie korzenie i fantazję. Gdy Susan się rodziła nasz papa był tak przejęty, że dla kurażu wypił sobie zbyt dużo. Podobno, gdy ją ujrzał wykrzyknął: brouillard*) i rozpłakał się ze szczęścia. Potem okazało się, że po prostu nie widział zbyt ostro, a do tego język mu się plątał. Rozumie, pan?
• Owszem – odparł uśmiechnąwszy się Logan. - I, co było dalej?
• Nasza maman na ogromne poczucie humoru i gdy przyszło do nadania imienia nowej córeczce zaproponowała, aby na drugie imię miała właśnie Mgiełka. I tak siedząca przed panem dziewczynka została nazwana Susan Brouillard LaMarr.
• Piękna historia – stwierdził Carter. - A pani ma drugie imię?
• Niestety, nie – odparła Valerie. - Gdy ja pojawiłam się na świecie, papa nie miał mgły przed oczami i być może dlatego mam tylko jedno imię.
• Bardzo pani kocha ojca?
• O, tak. Jest wspaniałym człowiekiem.
• Doprawdy? - w głosie Logana zabrzmiała jakaś dziwna ostrość, a nawet wrogość. Valerie spojrzała zdziwiona na Cartera. Miała już zapytać go, o co mu chodzi, gdy Susan szepnęła:
• Val, papa tu idzie.
Faktycznie do ich stolika zbliżał się pan LaMarr. Widok młodego mężczyzny siedzącego z jego córkami na chwilę go zaskoczył. Odniósł wrażenie, że już gdzieś go widział, ale jakoś nie mógł sobie przypomnieć gdzie. Tymczasem Valerie uśmiechnęła się do niego, podobnie, jak Susan, co od razu poprawiło mu humor. Rano w stosunku do młodszej córki by więcej niż opryskliwy. Było mu wstyd, że jego ukochana córeczka płakała przez niego, dlatego mimo spotkania jakie go czekało, postanowił przeprosić ją za swoje zachowanie. Zresztą przeprosiny należały się nie tylko jej.
• Widzę, że moje panny mają towarzystwo. – Powiedział, a gdy Logan wstał od stolika zauważył: - my chyba się nie znamy?
• Ma pan rację. Jestem Logan Carter.
• Richard LaMarr, ojciec tych pięknych i wspaniałych panien.
• Och, papo nie mów tak – rzekła Valerie. - Co pan Carter pomyśli sobie o nas?
• Na pewno nic złego, prawda? - spytał LaMarr.
• Pomyślę jedynie, że stanowicie państwo miłą rodzinę.
• Dziękuję, panu – odparł mężczyzna przyglądając się Loganowi. Coś w jego wyglądzie nie dawało mu spokoju. Wreszcie zagadnął: - czy my na pewno się nie znamy? Na przykład z Carson City?
• Pan Carter tam mieszka – wtrąciła cicho Susan.
• Doprawdy?
• Tak. Od kilku lat – potwierdził Logan.
• To w takim razie tam mogliśmy się spotkać – rzekł LaMarr. - Może w banku?
• To możliwe – Carter skinął głową. - Pan pracował w banku?
• Kierowałem tamtejszym oddziałem Bank of California.
• To potężny bank i lukratywne stanowisko – zauważył Logan. - Mam w nim swoje konto. Pan wybaczy, ale co takiego bankier pana klasy robi w Virginia City? To, przecież w porównaniu z Carson City nie mówiąc już o Sacramento czy San Francisco, małe miasto.
• Ale bardzo prężne i szybko się rozwijające. Kopalnie srebra dają dużo możliwości, a tutejszy bank potrzebuje reorganizacji.
• Rozumiem, że pan tym się zajął.
• Owszem, ale chyba nie będziemy teraz poruszać tej kwestii. Zanudzilibyśmy moje córki.
• Proszę wybaczyć mój nietakt – rzekł Carter.
• Nic się nie stało – LaMarr uśmiechnął się z wyrozumiałością.
• Usiądziesz z nami, tato? - spytała Valerie.
• Chciałbym, ale niestety obowiązki wzywają – odparł i spojrzawszy na Susan, głosem pełnym skruchy, powiedział: - Mgiełko, tak mi przykro za to, co było rano. Porozmawiamy wieczorem, dobrze?
• Dobrze papo – odparła Susan i zerknęła na Valerie, która bezgłośnie powiedziała: A nie mówiłam?
• Widziałyście może Jake’a? - spytał tymczasem LaMarr.
• Tak i nawet z nim rozmawiałam – rzekła Valerie.
• Ja również muszę to zrobić – westchnął mężczyzna.
• To masz ku temu okazję, papo. Jake właśnie skończył obsługiwać klientów w końcu sali.
• Panie Carter – LaMarr spojrzał na Logana – mam nadzieję, że jest pan człowiekiem honoru i w pana towarzystwie moim córkom nic nie grozi.
• Może pan być tego pewien.
• Oby, bo w przeciwnym razie nie chciałbym być w pana skórze – LaMarr groźnie zmarszczył brwi. - A wy moje panny, nie zapominajcie o swojej matce. Dobrze zrobiłoby jej świeże powietrze. Mogłybyście namówić ją na spacer.
• Dobrze papo, spróbujemy – rzekła Valerie.
• Cieszę i do zobaczenia wieczorem. – Powiedział LaMarr i skinąwszy głową w stronę Logana, dodał: - Panie Carter, miło było pana poznać.
• Z wzajemnością – odparł mężczyzna.
• Na długo pan przyjechał do Virginia City?
• Na dwa, trzy dni.
• To w takim razie może jeszcze się spotkamy?
• Całkiem możliwe – odparł Logan.
• Moje panny, bawcie się dobrze i nie zapomnijcie o maman – LaMarr uśmiechnął się do córek i westchnąwszy odwrócił się na pięcie i podszedł do Jake’a. Carter odprowadził go wzrokiem. Trudno było mu uwierzyć, że bądź co bądź, miły i uwielbiany przez córki człowiek może mieć coś wspólnego z kimś takim, jak Goldblum.
***
Czarny zadaszony powóz jadący główną ulicą miasta wzbudzał prawdziwą sensację. Rzadko bowiem zdarzało się, aby przy pięknej i słonecznej pogodzie ktoś jechał powozem tak szczelnie zamkniętym i zaciemnionym. Niektórzy z gapiów twierdzili nawet, że to karawan, inni wykluczyli taką możliwość, obstawiając, że to wóz do transportu więźniów. Tymczasem czarny powóz zatrzymał się przed Hotelem International, czym wzbudził jeszcze większe zainteresowanie.
• I, co pan o tym myśli, szeryfie? - spytał Speed Monroe stanąwszy obok Roy’a Coffee. - Chyba jakiś znaczący więzień – dodał.
• Żaden więzień. W powozie nie ma krat – odparł ze znawstwem Roy i spojrzał podejrzliwie na Speeda. - A, co ty tu robisz?
• Przyjechałem z Hop Singiem po zakupy – odparł mężczyzna. Nie przypominał już dawnego Speeda, brudnego i wiecznie pijanego. Odkąd zaczął pracować w Ponderosie nie miał alkoholu w ustach, a Cartwrightowie, jego pracodawcy, nie mogli się go nachwalić. Tę przemianę zawdzięczał Holly McCulligen, która jako jedyna zobaczyła w nim człowieka.
• Jak tam w Ponderosie? - rzucił Coffee obserwując czarny powóz.
• Wszystko w jak najlepszym porządku.
• Dobrze wyglądasz – stwierdził szeryf, spojrzawszy kątem oka na Speeda.
• I dobrze się czuję – odparł Monroe.
• Nadal uczysz kowboi czytać?
• Tak. Nawet garną się do nauki.
• Dobry był z ciebie nauczyciel.
• Dawne czasy – Speed machnął ręką.
• Może powinieneś pomyśleć o powrocie do szkoły – rzekł szeryf.
• Żartuje pan?
• Nie. Pani Banks niedługo urodzi. Dzieci zostaną bez nauczycielki.
• To kuszące, ale nie. Dobrze mi u Cartwrightów – odparł Speed, który podobnie jak szeryf przyglądał się czarnemu powozowi. Nagle w drzwiczkach pojazdu uniesiono zasłonę i pojawiła się w nich czyjaś głowa w czarnym kapeluszu spod którego po bokach zarośniętej twarzy wiły się szpakowate długie pejsy.
• Co za oryginał – zaśmiał się szeryf.
• To chasyd – rzekł Speed.
• Kto? - zdziwił się Roy.
• Żyd.
• Co ty opowiadasz? Żaden z naszych Żydów tak nie wygląda. Jak długo żyję nie widziałem takiego dziwaka.
• Chasydzi to ortodoksyjny odłam.
• Orto… co? - spytał zdziwiony szeryf.
• Jakby to panu wytłumaczyć – zaczął Speed, ale zrezygnował gdyż właśnie w tej chwili do powozu podszedł nie kto inny, jak dyrektor banku Richard LaMarr. Skłonił się z uszanowaniem, coś powiedział, potem przez chwilę uważnie słuchał, a na koniec skinął głową i wsiadł do bryczki stojącej nieopodal. - To interesujące? - mruknął Speed.
• Co takiego?
• Bankier ma tajemniczego gościa. Ciekawe, co oni knują?
***
• Dobrze, dobrze – mruczał Aaron Goldblum rozglądając się po domu. – Spisałeś się, LaMarr.
• Wszystko jest tak, jak pan sobie życzył – odparł mężczyzna ze wzrokiem wbitym w podłogę.
• Widzę.
• Mam nadzieję, że pana małżonka jest również zadowolona.
• Moja żona, Estera jest zadowolona, gdy ja jestem zadowolony. A jestem, mój przyjacielu z ciebie zadowolony. Będę jeszcze bardziej, gdy wyświadczysz mi kolejną przysługę.
• Słucham?
• Pojedziesz do tej Ponderosy i oznajmisz ojcu chłopca, że chcę go widzieć jutro o jedenastej przed południem. Ani minuty wcześniej, ani minuty później. Zrozumiano?
• Tak. Czy chłopiec ma z nim przyjechać?
• Nie. Jeszcze, nie. Na razie chcę porozmawiać z tym gojem.
• A jeżeli nie zechce z panem rozmawiać?
• To już twój problem, żeby zechciał.
• Będzie zdziwiony, że to ja jestem pana posłannikiem.
• Nie obchodzi mnie to.
• Jednak to delikatna sprawa. Przecież chodzi o dziecko.
• Czyżby słyszał w twoim głosie, jakieś wahanie? A może wyrzuty sumienia? Nie sądzisz, że na nie już trochę za późno? Zrobisz, co powiedziałem i wtedy może – tu dla lepszego efektu Goldblum zawiesił na chwilę głos, po czym dokończył: - być może będziemy kwita.
• Postaram się – odparł ściszonym głosem LaMarr. Widać było, że rozmowa z Goldblumem kosztuje go bardzo dużo. Tymczasem Aaron mając świadomość, że bankiera niemal sparaliżował strach, łagodnym głosem, tak jakby chwalił ucznia, który mierzy się z zadaniem ponad siły, powiedział:
• Byłoby dobrze. Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć, drogi przyjacielu. A jak ma się twoja piękna żona i udane córki?
• Dziękuję, bardzo dobrze.
• To wspaniale. Taka rodzina to prawdziwy skarb. Chyba nie chciałbyś jej stracić? Wiesz, wstydliwe fakty z przeszłości mogą pojawić się w każdym momencie życia. Twoja żona byłaby zaskoczona, gdyby ktoś poinformował ją kim jest Haim Gottlieb.
• Zapewne byłaby – przyznał LaMarr. Na jego skroniach perliły się kropelki potu.
• Widzę, że zrozumiałeś, o co toczy się gra. Richardzie, ja nie żartuję. Żeby osiągnąć cel jestem gotów na wszystko. Jeśli nie chcesz lub nie możesz jechać sam, powiedz, a wyślę razem z tobą do Ponderosy mojego prawnika. Czeka w pokoju obok na mój znak.
• Nie ma takiej potrzeby. Dam sobie radę – odparł w miarę opanowanym głosem LaMarr.
• Doskonale – Goldblum podszedł do Richarda i poklepał go po ramieniu. - Wiedziałem, że mogę na tobie polegać. Zaprosiłbym ciebie na kieliszek orzechówki, ale przecież masz dużo obowiązków. Wiem, że bank rządzi się swoimi prawami, mam jednak nadzieję, że znajdziesz czas, żeby załatwić moją sprawę.
• Oczywiście, panie Goldblum. Od razu pojadę do Ponderosy.
• To się chwali – rzekł zadowolony Aaron. - A tak przy okazji, przejeżdżaliśmy przez Ponderosę. Piękny kawałek ziemi. Ciekawe, czy byłaby na sprzedaż?
• Nie sądzę – odparł LaMarr. - Cartwrightowie to jedni z najbogatszych ranczerów. Oni raczej skupują ziemię, a nie sprzedają.
• Doprawdy? Widzisz, przyjacielu, wszystko można kupić. To tylko kwestia ceny – rzekł Goldblum chytrze się uśmiechając. - No, koniec tych pogawędek. Muszę trochę odpocząć po podróży. A ty jedź do tej Ponderosy, jak masz jechać. Jeszcze będziemy mieli czas, żeby porozmawiać. No, jedź już, jedź. I nie bój się o swój dom. Odzyskasz go w przyszłym tygodniu.
***
_________________________________________________________
*) Brouillard (fr.) - mgła, mgiełka
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Czw 1:31, 17 Gru 2020 Temat postu: |
|
|
Cytat: | • Pochodzi pan z Carson City?
• Nie. Pracuję tam i mieszkam. Urodziłem się i wychowałem w Lexington, w stanie Kentucky. Tam też mieszkają moi rodzice.
• Słyszałam, że z Kentucky pochodzą najlepsze konie i najlepsze bydło.
• Owszem, ale Kentucky to także przemysł wydobywczy i oczywiście produkcja bourbonu. |
Dobrze im się rozmawia
Cytat: | • A czym się pan zajmuje, jeśli to nie tajemnica? - spytał Valerie.
• Cóż… pracuję w firmie mojego wuja. To nic wielkiego, takie tam usługi dla ludności. - odparł Logan niezbyt zadowolony z kierunku, jaki obrała rozmowa.
• Rozumiem, że przyjechał pan w interesach.
• Nie. Przyjechałem do znajomego. A pani, co porabia w Virginia City? |
Rozmowa jednak zbacza na temat, którego Logan chciałby uniknąć, więc zmienia temat
Cytat: | Rano w stosunku do młodszej córki by więcej niż opryskliwy. Było mu wstyd, że jego ukochana córeczka płakała przez niego, dlatego mimo spotkania jakie go czekało, postanowił przeprosić ją za swoje zachowanie. |
Na szczęście ochłonął i chce naprawić krzywdę wyrządzoną rodzinie
Cytat: | Coś w jego wyglądzie nie dawało mu spokoju. Wreszcie zagadnął: - czy my na pewno się nie znamy? Na przykład z Carson City?
• Pan Carter tam mieszka – wtrąciła cicho Susan. |
LaMarr skądś kojarzy Cartera
Cytat: | - Pan pracował w banku?
• Kierowałem tamtejszym oddziałem Bank of California.
• To potężny bank i lukratywne stanowisko – zauważył Logan. - Mam w nim swoje konto. Pan wybaczy, ale co takiego bankier pana klasy robi w Virginia City? To, przecież w porównaniu z Carson City nie mówiąc już o Sacramento czy San Francisco, małe miasto. |
Carter chyba coś podejrzewa ... do tego kontakty z panem Goldblmem
Cytat: | Czarny zadaszony powóz jadący główną ulicą miasta wzbudzał prawdziwą sensację. Rzadko bowiem zdarzało się, aby przy pięknej i słonecznej pogodzie ktoś jechał powozem tak szczelnie zamkniętym i zaciemnionym. Niektórzy z gapiów twierdzili nawet, że to karawan, inni wykluczyli taką możliwość, obstawiając, że to wóz do transportu więźniów. Tymczasem czarny powóz zatrzymał się przed Hotelem International, czym wzbudził jeszcze większe zainteresowanie. |
To zabrzmiało bardzo złowrogo
Cytat: | Dobrze mi u Cartwrightów – odparł Speed, który podobnie jak szeryf przyglądał się czarnemu powozowi. Nagle w drzwiczkach pojazdu uniesiono zasłonę i pojawiła się w nich czyjaś głowa w czarnym kapeluszu spod którego po bokach zarośniętej twarzy wiły się szpakowate długie pejsy. |
No to pojawił się pan Goldblum
Cytat: | • Co za oryginał – zaśmiał się szeryf.
• To chasyd – rzekł Speed.
• Kto? - zdziwił się Roy.
• Żyd.
• Co ty opowiadasz? Żaden z naszych Żydów tak nie wygląda. Jak długo żyję nie widziałem takiego dziwaka.
• Chasydzi to ortodoksyjny odłam. |
Speed bezbłędnie rozpoznał człowieka
Cytat: | ...gdyż właśnie w tej chwili do powozu podszedł nie kto inny, jak dyrektor banku Richard LaMarr. Skłonił się z uszanowaniem, coś powiedział, potem przez chwilę uważnie słuchał, a na koniec skinął głową i wsiadł do bryczki stojącej nieopodal. - To interesujące? - mruknął Speed.
• Co takiego?
• Bankier ma tajemniczego gościa. Ciekawe, co oni knują? |
Speed jest bardzo mądrym człowiekiem i orientuje się, że spotkanie tych dwóch ludzi nie wróży nic dobrego
Cytat: | • Mam nadzieję, że pana małżonka jest również zadowolona.
• Moja żona, Estera jest zadowolona, gdy ja jestem zadowolony. A jestem, mój przyjacielu z ciebie zadowolony. |
Typowy męski szowinista, niezależnie od narodowości i religii
Cytat: | • Pojedziesz do tej Ponderosy i oznajmisz ojcu chłopca, że chcę go widzieć jutro o jedenastej przed południem. Ani minuty wcześniej, ani minuty później. Zrozumiano?
• Tak. Czy chłopiec ma z nim przyjechać?
• Nie. Jeszcze, nie. Na razie chcę porozmawiać z tym gojem.
• A jeżeli nie zechce z panem rozmawiać?
• To już twój problem, żeby zechciał. |
Ten gad coś knuje!
Cytat: | Taka rodzina to prawdziwy skarb. Chyba nie chciałbyś jej stracić? Wiesz, wstydliwe fakty z przeszłości mogą pojawić się w każdym momencie życia. Twoja żona byłaby zaskoczona, gdyby ktoś poinformował ją kim jest Haim Gottlieb.
• Zapewne byłaby – przyznał LaMarr. Na jego skroniach perliły się kropelki potu.
• Widzę, że zrozumiałeś, o co toczy się gra. Richardzie, ja nie żartuję. Żeby osiągnąć cel jestem gotów na wszystko. |
On go szantażuje! Kim jest Haim Gottlieb i jaki jest jego związek z panem LaMarr?
Cytat: | przejeżdżaliśmy przez Ponderosę. Piękny kawałek ziemi. Ciekawe, czy byłaby na sprzedaż?
• Nie sądzę – odparł LaMarr. - Cartwrightowie to jedni z najbogatszych ranczerów. Oni raczej skupują ziemię, a nie sprzedają.
• Doprawdy? Widzisz, przyjacielu, wszystko można kupić. To tylko kwestia ceny – rzekł Goldblum chytrze się uśmiechając. |
Ten zachwyt nad Ponderosą? Czyżby i tu coś kombinował?
Kolejna, interesująca część opowiadania. Ciekawa rozmowa Valerie i Logana z udziałem Susan. Dziewczynka bezbłędnie wyciąga z niego wiadomości (jest do wzięcia!) i podstępnie zaznacza, że jej siostra również jest samotna. Kto wie? Może spełnią się jej przewidywania? Pan LaMarr bardzo ceni rodzinę i ma wyrzuty sumienia spowodowane wcześniejszym zachowaniem. Chce przeprosić zarówno rodzinę, jak i kelnera. Ojciec Valerie wywarł bardzo dobre wrażenie na detektywie. On chyba też zaczął się zastanawiać, co naprawdę łączy bankiera z Gooldblumem? W Wirginia City pojawiają się nareszcie złowrodzy Goldblumowie. Powóz jakim przyjechali doskjonale pasuje do charakteru Goldbluma. Z rozmowy wynika, że LaMarr jest szantażowany przez Goldblma, który zna jakąś tajemnicę z jego przeszłości. Być może pomógł mu się wyplątać z jakiejś sprawy, bo jest i mowa o długu wdzięczności i ewentualnym skwitowaniem przysługi. Goldblum cały czas kombinuje. Ponderosa mu się spodobała, choć nie ze względu na piękne widoki, lecz cenę. Chyba ma na nią chrapkę. Ale jednocześnie myśli, jak przywłaszczyć (bo nie odzyskać) wnuka. Ciekawe, że nigdy wcześniej nie starał się zobaczyć z Mattem. Nie chodzi więc tu o tęsknotę dziadka za wnukiem, ale o coś innego. Pani Goldblum zdaje się jest temu przeciwna, niestety jako chasydka nie śmie sprzeciwić się mężowi. Zastanawiam się, co jest ważniejsze dla Goldbluma - wnuk, czy Ponderosa? A dla Cartwrightów? Co jest ważniejsze - Matt, czy Ponderosa? Goldblum już po przyjeździe myśli nad kolejnym świństwem, jakie mógłby wyrządzić Adamowi. To pewne jak w banku. Czekam więc niecierpliwie na kontynuację
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|