Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Dziewczyna z Georgii
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 35, 36, 37 ... 55, 56, 57  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 19:37, 03 Lip 2021    Temat postu:



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7285
Przeczytał: 13 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 23:40, 06 Lip 2021    Temat postu:

W ramach maleńkiej rekompensatki wklejam nieco dłuższy odcinek. Anxious


***

Powrót ojca znacznie poprawił Adamowi humor. Z uwagą wysłuchał relacji Bena, jednak zapewnienie, że Aaron Goldblum poniesie zasłużoną karę przyjął z mieszanymi uczuciami. Doskonale wiedział, jakim człowiekiem jest jego były teść. Uważał, że trzeba czegoś więcej niż tylko obietnicy gubernatora, żeby kara nie minęła Goldbluma. Zresztą, czy jakakolwiek kara zmieniła by tego cynicznego, podłego i wyrachowanego mężczyznę, dla którego liczył się tylko i wyłącznie dobry interes. Adam, co do tego nie miał złudzeń, jednak wierzył, że sprawiedliwości stanie się zadość.
• Cieszę się tato, że przynajmniej ta sprawa znalazła swój szczęśliwy finał – rzekł Adam dopiwszy brandy. Za oknem pomału wstawał dzień. - Wiele dałbym żeby zobaczyć minę Goldbluma, gdy okaże się, że jego krętactwa wyszły na jaw. Kto wie, może nawet stanie przed sądem.
• Co do tego mam pewne wątpliwości – odparł Ben.
• Jak to? - Adam ze zdziwieniem spojrzał na ojca. - Powiedziałeś, że gubernator jest żywo zainteresowany ukaraniem Goldbluma. Bądź co bądź ta sprawa uderza właśnie w niego. Jeśli opinia publiczna dowie się, że gubernator nie wie, co podpisuje to twój przyjaciel Blasdel raczej nie będzie miał szans na reelekcję.
• Widzisz, Blasdel chce ukarania winnych, ale jeszcze bardziej pragnie uniknięcia niepotrzebnego rozgłosu. Jego osobisty sekretarz niejaki Alister McGarth, który podsunął mu do podpisania nakaz odebrania ci syna, poniósł już konsekwencje swojego czynu i pewnie jest w połowie drogi do Anglii.
• Też mi kara – zakpił Adam.
• Najlepsza z możliwych jeśli chce się wyciszyć sprawę. Podobnie będzie z Goldblumem.
• Blasdel chyba nie chce wysłać go w ślad za swoim sekretarzem?
• Oczywiście, że nie. Widzisz, Goldblum jest znaczącą postacią w Carson City i to nie tylko wśród swojej społeczności. Blasdel, jeśli chce utrzymać się na stanowisku, musi utrzymywać dobre kontakty, że wszystkimi środowiskami, a chasydzi w Carson City to duża i licząca się grupa. Dość powiedzieć, że w ich kieszeniach siedzi większość tak zwanej elity miasta.
• Sugerujesz więc, że mój były teść pozostanie bezkarny? - spytał Adam z posępnym wyrazem twarzy.
• Nawet nie sugeruję synu, a jestem o tym przekonany. Zapewnienia Blasdela to jedno, a jego interes polityczny to drugie, i jeśli Goldblum zapewni go, że nic nie wiedział o sprawie, a winę zrzuci na któregoś ze swoich współpracowników, gubernator bez mrugnięcia okiem przyjmie takie tłumaczenie.
• Przecież to twój przyjaciel – zauważył Adam.
• Tak, ale ludzie się zmieniają. To gra o dużą stawkę, a Blasdelowi nie opłaca się zadzierać z gminą żydowską, która przecież go popiera. Sprawiedliwości wszak stało się zadość. Ciebie i Matthew nikt nie będzie niepokoił, a winni, bez względu na to, czy faktycznie nimi są, poniosą karę.
• Szkoda, że wśród tych winnych nie będzie Goldbluma – westchnął Adam.
• Szkoda – przytaknął Ben – ale najważniejsze, że Matthew jest już bezpieczny. I wiesz, co? Wierzę, że prędzej czy później Goldblum poniesie karę za swoje uczynki.
• Chyba na tamtym świecie.
• No, nie bądź takim pesymistą, Adamie. Powinieneś się cieszyć, że ten człowiek już nam nie zagraża.
• Powinienem, ale jakoś nie potrafię. Dopóki nie zniknie z życia Matthew wciąż będę czuł zagrożenie. To twardy gracz, który nie potrafi przegrywać. Do tego jest mściwy.
• A skąd to niby wiesz?
• Od dyrektora tutejszego banku.
• Pana LaMarr? - Ben z niedowierzaniem spojrzał na syna. - Wydawało mi się, że to zaufany człowiek Goldbluma.
• Ja też tak sądziłem, ale prawda jest zupełnie inna. LaMarr to jedna z ofiar Goldbluma – rzekł Adam.
• Co ty mówisz? LaMarr?
• Tak. Powiem tylko, że Goldblum szantażował go przez ponad dwadzieścia lat.
• Jakim sposobem? - spytał wstrząśnięty Ben.
• O tym opowiem ci później, tato. Teraz powinieneś wiedzieć, że LaMarr wypowiedział posłuszeństwo Goldblumowi i będzie potrzebował naszego wsparcia.

***

Promienie słońca delikatnie ślizgały się po twarzyczce śpiącego Matthew. Chłopiec leżał w poprzek łóżka z rozrzuconymi ramionami. Uśmiechał się przez sen. Musiał śnić co miłego, bo gdy wreszcie się obudził uśmiech nie schodził mu z buzi. Trochę zdziwiony rozejrzał się wokół. Był w sypialni ojca, ale jego nie było. Po chwili przypomniał sobie, że w środku nocy coś bardzo go wystraszyło, dlatego szukał pocieszenia w ramionach taty. Przypomniał też sobie, o czym rozmawiali. Ojciec poczynił mu pewną obietnicę dotyczącą Holly. Chłopiec bardzo chciał ją odwiedzić. Dziewczyna nawet mu się przyśniła i wołała go do siebie. Matthew uznał, że natychmiast musi opowiedzieć tacie o swoim śnie. Był pewien, że wobec takiego argumentu nie będzie mógł mu odmówić i na pewno zabierze go do Holly. Szybciutko zsunął się z łóżka. Piąstkami przetarł zaspane oczy, a następnie obciągnąwszy pasiastą koszulę nocną otworzył drzwi sypialni. Korytarz był pusty. Jedynie z pokoju stryjcia Hossa dochodziło głośne chrapanie. Matthew na paluszkach, lekko utykając przeszedł przez korytarz. Gdy znalazł się u szczytu schodów zobaczył siedzących przy kominku i rozmawiających ojca i dziadka. Na ten widok chłopczyk krzyknął radośnie i nie pomny na ból nogi z głośnym tupotem zbiegł po schodach. Po chwili znalazł się w objęciach ukochanego dziadzia. Powitaniom nie było końca, a buzia Matthew wprost się nie zamykała. Chłopiec zdał Benowi relację ze wszystkiego, co wydarzyło się podczas jego nieobecności, zaczynając niemal każde zdanie od: „a wiesz dziadziu, że...”. Adam w milczeniu przysłuchiwał się tej radosnej rozmowie wnuka z dziadkiem i co tu dużo mówić poczuł się dziwnie wzruszony. Może fakt, że Matti niemal cudem uszedł z życiem z niebezpiecznego wypadku tak na niego podziałał, a może tak właśnie czuje ojciec, który ponad wszystko kocha swoje jedyne dziecko. Tymczasem Matthew siedząc na kolanach dziadka spytał:
• A wiesz, że babcia z nami mieszka?
• Twój tata powiedział mi o tym. I jak polubiłeś babcię?
• Bardzo – odparł Matt uśmiechając się przy tym. - Jest miła i wcale nie taka stara. Zupełnie nie wygląda na babcię. Ma czarne włosy i czarne oczy tak, jak ja. Przypomina mi mamę. Dużo mi czyta i opowiada bajki. A wiesz, dziadziu, że takie bajki żydowskie to midriasze?
• Nie wiedziałem.
• To musisz koniecznie posłuchać. Zwłaszcza jeden, o tym kto stworzył świat, jest bardzo ładny. A wiesz, że to był ulubiony midriasz mojej mamy? - a gdy Ben w odpowiedzi pokręcił przecząco głową, chłopiec zaproponował: - Opowiedzieć ci, dziadziu?
• Może innym razem, synku – Adam wtrącił się do rozmowy. - Teraz marsz na górę. Umyj się i ubierz. Niedługo śniadanie.
• Tato, a pójdziemy dziś do Holly? - spytał Matt zsunąwszy się z kolan dziadka.
• Porozmawiamy o tym później. No, idź już do siebie.

***

• Wydaje się, że jest w niezłej formie psychicznej – zauważył Ben, gdy Matthew poszedł do swojego pokoju.
• Teraz już tak, ale pierwsze trzy dni były niezwykle ciężkie. Był przerażony, wciąż śnił mu się wypadek, krzyczał przez sen. Teraz jest już trochę lepiej, ale tej nocy spał ze mną, bo przyśnił mu się jakiś potwór. Bardzo chce odwiedzić Holly, ale nie wiem, czy wizyta u kogoś, kto stracił pamięć jest dobrym pomysłem. Boję się, że dla Matta może to być prawdziwy wstrząs. On tego nie zrozumie, a ja nie chcę niepotrzebnie go narażać. Tak wiele przeszedł. Niby ma się lepiej, ale doktor Martin ostrzegł mnie, że skutki tego wypadku mogą dać o sobie znać nawet w późniejszym czasie.
• Cóż, to w takim razie musimy zrobić, co w naszej mocy, żeby Matthew, jak najszybciej zapomniał o całym tym dramacie. Poczucie bezpieczeństwa to jest to, czego teraz najbardziej potrzebuje. Mówiłeś, że Matt tylko dzięki Holly przetrwał w tym dole. Oni są sobie bardzo bliscy. Na twoim miejscu zabrałbym go do Holly. Może nie dzisiaj, ale za dwa, trzy dni.
• I to niby ma zapewnić mu poczucie bezpieczeństwa? Nie wierzę, tato, że tak uważasz – rzekł Adam, wzruszając ramionami.
• Nawet jeśli Holly go nie rozpozna, to wizyta u niej może mu pomóc. Matt jest bardzo opiekuńczy i nad wiek mądry. Swój lęk przezwycięży, jeśli okaże się, że jego obecność będzie wsparciem dla Holly.
• Może i tak – westchnął Adam. - W każdym razie warto spróbować.
Dalsza rozmowa dotyczyła dotyczyła już spraw rancza. Ben z uwagą przysłuchiwał się relacji syna. Odetchnął z ulgą, gdy okazało się, że Ponderosa nie poniosła większych strat w wyniku gwałtownej nawałnicy, jaka przeszła nad całym hrabstwem. Na koniec Adam opowiedział ojcu o swoim starciu z szeryfem Coffee. Wciąż bowiem, mimo że uznał niewłaściwość swego zachowania, miał żal do szeryfa i nawet argumenty Bena, przemawiające na korzyść stróża prawa, jakoś go nie przekonały. Tymczasem domownicy zaczęli się budzić. Hop Sing już od jakiegoś czasu krzątał się po kuchni, ale dopiero gdy wszedł do salonu, aby nakryć do stołu, zauważył Bena. Nie trzeba mówić, że poczciwy Chińczyk bardzo się ucieszył z powrotu swojego pracodawcy. Podobnie na widok ojca zareagowali Hoss i Mały Joe, którzy zaalarmowani przez Matta zeszli szybko na dół, żeby się z nim przywitać. Głośne okrzyki radości dotarły do pokoju gościnnego przylegającego do salonu, a zajmowanego przez Esterę Goldblum. Zaintrygowana kobieta z pewną nieśmiałością uchyliła drzwi i stanęła niepewnie w progu. Adam zauważywszy ją, podszedł i podał jej rękę. Kobieta wsparła się na jego ramieniu. Oboje podeszli do Bena, który na widok Estery znieruchomiał. Zaskoczony wyglądem kobiety, czuł się tak jakby doznał déjà vu. Przez krótką chwilę bowiem stała przed nim jego piękna synowa, Naomi.

***

Ben zjadłszy śniadanie, zmęczony natłokiem wrażeń, położył się do łóżka. Obudził się wczesnym popołudniem. Przeciągnął się i ziewnął szeroko. Z uśmiechem na twarzy pomyślał, że wszędzie jest dobrze, ale najlepiej jest w domu. Uznawszy, że może pozwolić sobie na trochę lenistwa, postanowił resztę dnia przeznaczyć na wypoczynek. Obowiązki wszak mogą poczekać. Zresztą od czego ma się synów. Ben wierzył swoim chłopcom bezgranicznie, dlatego mógł pozwolić sobie na luksus nicnierobienia. Ponownie się przeciągnął i wreszcie wstał z łóżka. Z podwórka dobiegały wesołe głosy wśród których rozpoznał głosik swojego wnuka. Podszedł więc do okna i ujrzał Matthew siedzącego na Karmelku. Chłopiec niczym prawdziwy kowboj próbował złapać na lasso Speeda Monroe. Tej zabawie z uśmiechem przyglądała się Estera, babcia chłopca. Speed próbował robić uniki, ale wreszcie za którymś razem dał się złapać małemu kowbojowi. Matt krzyknął tryumfalnie, a Estera zaczęła klaskać. W międzyczasie Ben szybko odświeżył się, przebrał w czyste ubranie i wyszedł przed dom. Stanąwszy obok Estery, ruchem głowy wskazując na wnuka stwierdził:
• Niezły z niego kowboj.
• O, tak - przyznała kobieta. - Świetnie trzyma się w siodle.
• Ma to po swoim ojcu. Adam jest doskonałym jeźdźcem. Był mniej więcej w tym samym wieku, co Matthew, gdy nauczył się nie tylko jeździć konno, ale też powozić.
• Nie do wiary – Estera aż pokręciła głową. - I nie bał się pan o syna?
• Oczywiście, że się bałem, ale co miałem robić. Straciłem żonę i zostałem zupełnie sam z dwójką małych dzieci. Adam musiał szybko dorosnąć. Jego pomoc była mi bardzo potrzebna, zwłaszcza, że wówczas byliśmy na szlaku. Czekały nas długie miesiące marszu do tego naszego wyśnionego Edenu.
• Strata żony, niepewność jutra. To musiał być dla pana ciężki czas.
• Nie przeczę – westchnął Ben i cicho dodał: - zwłaszcza, że wciągu sześciu lat straciłem dwie żony.
• To Adam i Hoss nie mieli jednej matki?
• Moja pierwsza żona, Elizabeth, mama Adama, zmarła wydawszy go na świat. Inger, moja druga żona, dała mi Hossa. Gdy miał trzy miesiące wpadliśmy w zasadzkę urządzoną przez Indian. Moja żona walczyła na równi z mężczyznami. Niestety trafiła ją indiańska strzała. Przez długi czas byliśmy sami. Gdy moi synowie podrośli i zmężnieli poznałem wspaniałą kobietę. Miała na imię Marie. Ożeniłem się po raz trzeci. Urodził się Joseph. Przez pięć byliśmy prawdziwą rodziną, ale przyszedł dzień, w którym los odebrał mi kolejną żonę i znowu zostałem sam. Wtedy pomyślałem, że ciąży nade mną jakaś klątwa. Nie chciałem już wiązać się z żadną kobietą. Skupiłem się na wychowywaniu synów i prowadzeniu rancza. Gdy Adam przywiózł do domu Naomi, to było tak, jakby zawitała do Ponderosy wiosna. Wtedy okazało się, jak bardzo brakowało nam kobiecej ręki. Naomi pokochałem, jak własną córkę. Była wspaniała. Piękna i mądra. Gdy rano panią zobaczyłem przez ułamek sekundy pomyślałem, że to ona stoi przede mną. Podobieństwo jest wręcz uderzające.
• To prawda. Byłyśmy do siebie bardzo podobne – przyznała cicho Estera i poruszona opowieścią Bena, zapytała: - jak pan poradził sobie z tak ogromnym nieszczęściem?
• Cóż, gdyby nie chłopcy, nie wiem jak bym to wszystko wytrzymał.
• Po prostu miał pan dla kogo żyć.
• Tak, miałem… nadal mam – odparł Ben, po czym wesołym głosem dodał: - udali mi się synowie, bez dwóch zdań, ale jeśli pani powie im o tym, to się pogniewamy.
• Przyrzekam, że nie pisnę słowa – rzekła z powagą Estera. - A nie uważa pan, że już najwyższa pora, aby uwolnić pana Monroe od towarzystwa naszego małego kowboja? Jeszcze trochę, a Matthew go zamęczy. Ta zabawa trwa już jakiś czas.
• Zdaje się, że ma pani rację. Speed właśnie dostał zadyszki – zauważył Ben i zawołał w kierunku wnuczka: - Matt, podjedź tu do nas.
• Dziadziu, teraz? - chłopczyk zrobił niezadowoloną.
• Tak, teraz.
• Ale Speed obiecał udawać bizona. A ja chciałem złapać go dla babci – krzyknął Matt zarzuciwszy lasso na stojącego bez ruchu, wyraźnie zmęczonego mężczyznę.
• Jak na bizona to nasz przyjaciel kiepsko wygląda i jakiś taki mało ruchliwy się zrobił – zauważył Ben.
• Bo porządnie zmęczyłem tego bizona – odparł dumnie chłopiec i mocno ściągnął lasso, czym doprowadził do widowiskowego, acz bolesnego upadku biednego Speeda.
• Matthew, tak nie można – krzyknęła z naganą Estera.
• Przepraszam, ja nie chciałem – zawołał Matt i wypuścił lasso z dłoni. Estera podbiegła do leżącego mężczyzny i zdobywszy się jakimś cudem na odwagę, z troską spytała:
• Nic panu się nie stało?
• Właściwie nic – odparł Monroe, błyskawicznie podrywając się na nogi i dyskretnie rozcierając obolałe pośladki.
• Czyli jednak pan ucierpiał – Estera wyglądała na przejętą.
• Spokojnie droga pani – odparł z miłym uśmiechem Speed – jedyne, co ucierpiało to moje ego. Zostać powalonym na ziemię w obecności pięknej damy to spory afront. Jednakże pani zainteresowanie moją skromną osobą wszystko mi wynagrodziło.
• Cóż… na przyszłość proszę nie ulegać presji Matthew – rzekła Estera, zapłoniwszy się na wcześniejsze słowa Speeda. Nikt nigdy nie powiedział jej, że jest piękna. Zresztą nikt nigdy tak do niej nie przemawiał. To było takie miłe. Estera mimowolnie uśmiechnęła się. Po raz pierwszy w życiu poczuła się prawdziwą kobietą. W międzyczasie Ben podszedł do wnuka i coś cicho mu powiedział. Chłopiec zrobił zawstydzoną miną i kiwnął głową. Poprosił dziadka, żeby pomógł mu zsiąść z kucyka (noga wciąż go pobolewała), po czym podszedł do Speeda i objąwszy go w pasie przeprosił za swoje zachowanie. Monroe zmierzwił chłopcu włosy i zapewnił, że wcale się na niego nie gniewa. Lubił Matta. Zresztą trudno było nie lubić tak rezolutnego dziecka. Po chwili obaj w jak najlepszej komitywie, prowadząc Karmelka za wodze, ruszyli do stajni.
Tymczasem zbliżała się pora obiadu. Estera udała się do kuchni, aby pomóc Hop Singowi. Kucharz Cartwrightów, polubił tę cichą, nieco wycofaną kobietę, i o dziwo, szybko znalazł z nią wspólny język. Specjalnie dla niej, ale też aby uczcić powrót Bena Cartwrighta przygotował cymes, specjał kuchni żydowskiej, na który przepis dostał od Naomi. Podczas gdy Estera i Hop Sing nakrywali do stołu, Ben usiadł w fotelu przed domem, wystawił twarz do słońca i przymknął oczy. Nagle usłyszał tętent koni i przekonany, że to jego synowie wracają z objazdu pastwisk, wstał z fotela. Gdy po chwili na podwórze wjechał konno szeryf Roy Coffee, a tuż za nim Mike Larsen, pełniący od czasu do czasu funkcję jego zastępcy, Ben nie krył zdziwienia. Jeszcze bardziej zdziwił się, gdy tuż za stróżami prawa na podwórze wtoczył się duży, czarny i ciężki powóz. Doskonale wiedział do kogo należy.

***


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 17:24, 07 Lip 2021    Temat postu:

Cytat:
Z uwagą wysłuchał relacji Bena, jednak zapewnienie, że Aaron Goldblum poniesie zasłużoną karę przyjął z mieszanymi uczuciami. Doskonale wiedział, jakim człowiekiem jest jego były teść. Uważał, że trzeba czegoś więcej niż tylko obietnicy gubernatora, żeby kara nie minęła Goldbluma. Zresztą, czy jakakolwiek kara zmieniła by tego cynicznego, podłego i wyrachowanego mężczyznę, dla którego liczył się tylko i wyłącznie dobry interes. Adam, co do tego nie miał złudzeń, jednak wierzył, że sprawiedliwości stanie się zadość.

Jak widać Adam "docenia" swojego teścia
Cytat:
Widzisz, Blasdel chce ukarania winnych, ale jeszcze bardziej pragnie uniknięcia niepotrzebnego rozgłosu. Jego osobisty sekretarz niejaki Alister McGarth, który podsunął mu do podpisania nakaz odebrania ci syna, poniósł już konsekwencje swojego czynu i pewnie jest w połowie drogi do Anglii.

Ben jest realistą
Cytat:
• Szkoda – przytaknął Ben – ale najważniejsze, że Matthew jest już bezpieczny. I wiesz, co? Wierzę, że prędzej czy później Goldblum poniesie karę za swoje uczynki.
• Chyba na tamtym świecie.
• No, nie bądź takim pesymistą, Adamie. Powinieneś się cieszyć, że ten człowiek już nam nie zagraża.
• Powinienem, ale jakoś nie potrafię. Dopóki nie zniknie z życia Matthew wciąż będę czuł zagrożenie. To twardy gracz, który nie potrafi przegrywać. Do tego jest mściwy.

Trudno powiedzieć, który z nich ma rację. Goldblum jednak tak łatwo się nie poddaje i nie lubi przegrywać
Cytat:
Ojciec poczynił mu pewną obietnicę dotyczącą Holly. Chłopiec bardzo chciał ją odwiedzić. Dziewczyna nawet mu się przyśniła i wołała go do siebie. Matthew uznał, że natychmiast musi opowiedzieć tacie o swoim śnie. Był pewien, że wobec takiego argumentu nie będzie mógł mu odmówić i na pewno zabierze go do Holly.

Oczywiście. To jest argument nie do odrzucenia
Cytat:
Bardzo chce odwiedzić Holly, ale nie wiem, czy wizyta u kogoś, kto stracił pamięć jest dobrym pomysłem. Boję się, że dla Matta może to być prawdziwy wstrząs. On tego nie zrozumie, a ja nie chcę niepotrzebnie go narażać. Tak wiele przeszedł. Niby ma się lepiej, ale doktor Martin ostrzegł mnie, że skutki tego wypadku mogą dać o sobie znać nawet w późniejszym czasie.

Chłopiec jest bardziej odporny niż się wydaje Adamowi
Cytat:
Poczucie bezpieczeństwa to jest to, czego teraz najbardziej potrzebuje. Mówiłeś, że Matt tylko dzięki Holly przetrwał w tym dole. Oni są sobie bardzo bliscy. Na twoim miejscu zabrałbym go do Holly. Może nie dzisiaj, ale za dwa, trzy dni.
• I to niby ma zapewnić mu poczucie bezpieczeństwa? Nie wierzę, tato, że tak uważasz – rzekł Adam, wzruszając ramionami.
• Nawet jeśli Holly go nie rozpozna, to wizyta u niej może mu pomóc. Matt jest bardzo opiekuńczy i nad wiek mądry. Swój lęk przezwycięży, jeśli okaże się, że jego obecność będzie wsparciem dla Holly.
• Może i tak – westchnął Adam. - W każdym razie warto spróbować.

Odwiedziny u Holly są korzystne zarówno dla Matta, jak i dziewczyny
Cytat:
Podszedł więc do okna i ujrzał Matthew siedzącego na Karmelku. Chłopiec niczym prawdziwy kowboj próbował złapać na lasso Speeda Monroe. Tej zabawie z uśmiechem przyglądała się Estera, babcia chłopca. Speed próbował robić uniki, ale wreszcie za którymś razem dał się złapać małemu kowbojowi. Matt krzyknął tryumfalnie, a Estera zaczęła klaskać.

Biedny Speed ... ale mam wrażenie, że obaj dobrze się bawią
Cytat:
W międzyczasie Ben podszedł do wnuka i coś cicho mu powiedział. Chłopiec zrobił zawstydzoną miną i kiwnął głową. Poprosił dziadka, żeby pomógł mu zsiąść z kucyka (noga wciąż go pobolewała), po czym podszedł do Speeda i objąwszy go w pasie przeprosił za swoje zachowanie. Monroe zmierzwił chłopcu włosy i zapewnił, że wcale się na niego nie gniewa. Lubił Matta. Zresztą trudno było nie lubić tak rezolutnego dziecka. Po chwili obaj w jak najlepszej komitywie, prowadząc Karmelka za wodze, ruszyli do stajni.

Cóż, Speed jest starszy, to i prędko się zmęczył, ale ładnie, że Matt przeprosił
Cytat:
Nagle usłyszał tętent koni i przekonany, że to jego synowie wracają z objazdu pastwisk, wstał z fotela. Gdy po chwili na podwórze wjechał konno szeryf Roy Coffee, a tuż za nim Mike Larsen, pełniący od czasu do czasu funkcję jego zastępcy, Ben nie krył zdziwienia. Jeszcze bardziej zdziwił się, gdy tuż za stróżami prawa na podwórze wtoczył się duży, czarny i ciężki powóz. Doskonale wiedział do kogo należy.

Powiało grozą ... mnie ten powóz kojarzy się z wrednym Goldblumem

Długo czekałyśmy, ale warto było. Adam cały czas martwi się o synka, jego psychikę. Mały na szczęście dochodzi do siebie, choć czasem miewa nocne koszmary. To chyba normalne po takich przejściach. Myślę, że niebawem o wszystkim zapomni. Estera coraz lepiej czuje się w Ponderosie. To dla niej zupełnie nowe środowisko, ale jak widać przyjazne i doceniające jej zalety. Mam nadzieję, że niebawem Adam wybierze się z Mattem do Holly, chyba, ze znów coś mu przeszkodzi. Zmartwił mnie ten duży, czarny i ciężki powóz wjeżdżający na podwórze ... do tego Roy Coffee i Mike Larsen, przedstawiciele prawa. Czuję w tym kolejną intrygę Goldbluma. Na szczęście Ben ma pismo gubernatora. Może to pomoże w tej sytuacji? Zobaczymy zapewne w kolejnej części, a raczej przeczytamy o tym. Oby. Będę czekać ... niecierpliwie, aczkolwiek bez wyrzutów. Głośnych Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7285
Przeczytał: 13 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 19:30, 07 Lip 2021    Temat postu:

Serdecznie dziękuję, za ciekawy i miły komentarz. W następnym odcinku dojdzie do starcia Goldblum - Cartwrigthowie. W związku z tym może zabraknąć miejsca dla wątku Holly. Obiecuję jednak, że w następnym fragmencie Adam zabierze Matta do panny McCulligen.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7285
Przeczytał: 13 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 16:26, 12 Lip 2021    Temat postu:

Do Ponderosy zawitał Aaron Goldblum Cool


***

• Witaj Roy – rzekł Ben podchodząc do szeryfa.
• Dobrze cię widzieć – stwierdził Coffee, zsiadając z konia. Jego zastępca pozostał w siodle. - Prawdę mówiąc liczyłem, że już wróciłeś do domu.
• Co cię do nas sprowadza?
• Nie domyślasz się?
• Cóż… chciałbym powiedzieć, że nie.
• Jest Adam?
• Pojechał z braćmi na pastwisko. Spodziewam się ich lada chwila – odparł Ben i wskazując czarny powóz, spytał: - Czyżby sam Aaron Goldblum pofatygował się do nas?
• Owszem, we własnej osobie.
• Dziwne, że zniżył się do tego.
• Śpieszy się mu. Jeszcze dziś wraca do Carson City – odparł szeryf rozglądając się wokół. Wyglądało to tak, jakby chciał maksymalnie przedłużyć rozmowę zanim przedstawi Benowi cel przyjazdu do Ponderosy. Wyraźnie czuł się niekomfortowo. Gdy rano tuż po obchodzie miasta w jego biurze pojawił się Aaron Goldblum w towarzystwie swoich sekretarzy, Roy wiedział, że nie będzie to spokojny dzień. Nakaz, którym Goldblum pomachał mu przed nosem wprawił go w osłupienie. Wszystkiego mógł się spodziewać, ale nie oskarżenia Adama Cartwrighta o to, że zaniedbuje własne dziecko. Roy, doskonale znający Cartwrightów, uważający się za ich przyjaciela, uznał, że to jakieś nieporozumienie. Próbował nawet bagatelizować sprawę, ale Goldblum zdecydowanie zażądał aby z nim nie dyskutował i natychmiast podjął skuteczną interwencję. Szeryf nie miał wyboru. Zrozumiał, że sytuacja jest poważna, zwłaszcza, że na nakazie widniał podpis gubernatora stanu Nevada. Jednakże nie zamierzał do Cartwrightów jechać sam. Potrzebował wiarygodnego świadka. Szczęściem w jego biurze pojawił się Mike Larsen, który po wyłuszczeniu mu sprawy zgodził się towarzyszyć szeryfowi.
• Goldblum okazał ci nakaz, prawda? - spytał Ben z dziwnym wyrazem twarzy.
• Owszem. Gdy go przeczytałem nie mogłem uwierzyć. Adam złym ojcem? Niemożliwe.
• Ten nakaz został zdobyty podstępem, a ja mam decyzję unieważniającą go. Goldblum nie ma żadnych praw do Matthew.
• Mogę zobaczyć ten dokument?
• Oczywiście – odparł Ben. - Zaczekajcie tu. Zaraz przyniosę.
Po chwili Ben wrócił i wręczył szeryfowi decyzję gubernatora, w której czarno na białym uchylano wcześniejszy nakaz i stwierdzano, że nie ma najmniejszych podstaw do odebrania Matthew Cartwrighta jego ojcu. To wystarczyło szeryfowi Coffee. Spojrzawszy na Mike Larsena stwierdził:
• Ten dokument wyjaśnia wszystko. Nic tu po nas, Mike.
• Kamień z serca – odparł z ulgą mężczyzna. - Od początku ten Goldblum wyglądał mi na lepszego cwaniaka.
• Co do tego pełna zgoda – przyznał szeryf.
• To teraz pozostaje ci poinformować pana Goldbluma, że niepotrzebnie zmarnował czas nas wszystkich – rzekł Ben.
Jednak zanim Roy zdążył odpowiedzieć Benowi, drzwiczki powozu otworzyły się i wysiadł z nich jeden z asystentów Goldbluma. Podszedł do mężczyzn i z butnym wyrazem twarzy oznajmił:
• Nazywam się Mosze Levy. Pan Goldblum pragnie wiedzieć, jak długo będzie czekał na wnuka i swoją żonę?
• O ile się nie mylę to nakaz dotyczył tylko chłopca – zauważył Roy.
• Owszem – odparł Mosze – ale w domu tego człowieka – tu wskazał na Bena – przetrzymywana jest żona czcigodnego pana Goldbluma.
• Ben, co ty na to? - szeryf Coffee spojrzał wyczekująco na przyjaciela.
• Pani Goldblum jest u nas w gościnie. O żadnym przetrzymywaniu nie ma mowy – odparł Ben spojrzawszy groźnie na Mosze.
• To jeszcze się okaże – stwierdził Levy – a teraz niech pan przyprowadzi wnuka pana Goldbluma. Czas aby prawu stało się zadość. I niech się pan pośpieszy. Nie będziemy czekać w nieskończoność.
• Czy ktoś już panu powiedział, że jest pan bezczelny?! – Ben podniósł głos.
• Nikt, z kim powinienem się liczyć. Zdanie innych mnie nie obchodzi. A teraz dość tej bezcelowej wymiany zdań. – Rzekł i zwracając się do Roy’a rzucił: - i, co pan tak stoi, szeryfie? Niech pan czyni swoją powinność.
• Wiem, co mam robić. Nie będzie mi pan wydawał poleceń – odparł z naciskiem Coffee. - A teraz niech pan powie swojemu szefowi, żeby pofatygował się do nas. Mamy dla niego arcyważną wiadomość.
• Jestem zaufanym sekretarzem pana Goldbluma. To, co ma pan mu do przekazania może powiedzieć mnie.
• Wierzę, że pan Goldblum obdarzył pana zaufaniem. Jednakże to on przyszedł do mojego biura z żądaniem interwencji w sprawie wnuka, dlatego też byłoby dobrze, gdyby zechciał wysiąść i wysłuchać tego, co mam do powiedzenia.
• Uprzedzam, że pan Goldblum nie będzie tym zachwycony.
• Mało mnie to obchodzi – stwierdził szeryf – i niech się pan pośpieszy, bo jeszcze chwila, a sam wyciągnę pana szefa z tego wehikułu.
Mosze obrzucił wściekłym wzrokiem stojących przed nim mężczyzn. Chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował, gdy zobaczył, że zastępca szeryfa zsiada z konia i demonstracyjnym ruchem dłoni sprawdza, czy colt lekko wychodzi z kabury. Levy nie miał wyjścia. Musiał przekazać swojemu pryncypałowi żądanie szeryfa. Jednocześnie zastanawiał się, o co może mu chodzić. Nakaz, który przedstawili szeryfowi był niezwykle mocnym dokumentem. Bądź co bądź Alister McGarth, nawiasem mówiąc sowicie przez niego opłacony, ręczył za to własnym honorem.
Tymczasem Aaron Goldblum zniecierpliwiony przedłużającym się oczekiwaniem wysiadł z powozu. Mosze podbiegł do niego i zanim przekazał żądanie szeryfa, zgiął się w pół. Goldblum lekceważąco machnął ręką i dał swojemu sekretarzowi znak, aby mówił. Mosze, streścił szybko przebieg rozmowy z szeryfem i Benem Cartwrightem. Aaron cmoknął raz i drugi. Czyżby chcieli ze mną pertraktować? - pomyślał i odepchnąwszy od siebie sekretarza, rzucił z irytacją: z drogi kapcanie. Gdy podchodził do oczekujących na niego Bena, szeryfa i stojącego o krok za nimi Larsena, jego twarz wyrażała głęboką pogardę dla tych parszywych gojów.

***

• O co znowu chodzi?! - Goldblum nawet nie silił się na grzeczność. - Jeśli myślicie, że odstąpię od swoich praw mylicie się i to bardzo. Mam nakaz i to powinno wam wystarczyć.
• Na pana miejscu nie powoływałby się na ten nakaz.
• A niby dlaczego? Wie, pan szeryfie kto go podpisał?
• Gubernator Blasdel – odparł Roy i unosząc na wysokość oczu Goldbluma dokument trzymany w dłoni, dodał: - tę decyzję również podpisał gubernator. Stoi w niej, że Adam Cartwright, ojciec Matthew jest jego jedynym i wyłącznym opiekunem. Nie ma żadnych podstaw, aby odebrać mu chłopca i przekazać go w pana ręce.
• Co takiego?! Chyba nie wiesz człowieku do kogo mówisz! - Goldblum poczuł, jak zalewa go fala gniewu.
• Wiem. – Stwierdził ze stoickim spokojem szeryf. - Ta decyzja jest ostateczna i niepodważalna.
• Chcę ją przeczytać! - krzyknął poczerwieniawszy na twarzy Aaron.
• Pan wybaczy, ale egzemplarz, który trzymam w dłoni należy do pana Adama Cartwrighta. Jak pan pewnie zauważył nie ma go tu z nami, a bez jego zgody nie mogę dać panu do wglądu tego dokumentu.
• W imieniu syna mogę zapewnić, że taki sam egzemplarz decyzji oczekuje na pana w Carson City – wtrącił się do rozmowy Ben. - Dodam jeszcze, że szef tamtejszej policji jest bardzo zainteresowany sposobem w jaki wszedł pan w posiadanie nakazu, który podstępem podsunięto do podpisu gubernatorowi Blasdelowi.
• Pan mnie o coś oskarża?! - Goldblum wprost nie dowierzał własnym uszom.
• Ja? - Ben udał zdziwienie – gdzież bym śmiał, ale wiem, że gubernatorowi bardzo zależy na wyjaśnieniu całej sprawy. Nie spocznie zanim winni nie trafią za kraty.
• Mosze! - Goldblum przywołał do siebie pobladłego sekretarza. Gdy ten stanął przed nim ze spuszczoną głową, spytał: - co masz do powiedzenia?
• Tylko to, szanowny panie Goldblum, że zgodnie z pana poleceniem złożyłem stosowne wnioski, a po kilku dniach odebrałem nakaz. Wszystko odbyło się zgodnie z literą prawa.
• Słyszycie?!!!
• Owszem – odparł Ben i dodał: - nie musi pan podnosić głosu. A skoro wyjaśniliśmy sobie to i owo, to byłoby miło gdyby opuścił pan moje ranczo.
• Pan mnie wyrzuca?! Nie tak szybko – rzekł Goldblum podchodząc bliżej do Bena - bez tego, co moje nie wyjadę.
• Nie wiem, co ma pan na myśli.
• Mojego wnuka i żonę.
• Wydaję mi się, że kwestię pana wnuka już wyjaśniliśmy – wtrącił szeryf – i jeśli nadal będzie pan naprzykrzał się Cartwrightom będę zmuszony pana aresztować. Noc za kratami prawie każdemu dobrze robi.
Aaron Goldblum potoczył wściekłym wzrokiem po stojących mężczyznach, a potem utkwił zmrużone oczy w Roy’u Coffee. Szybko ocenił swoje szanse i doszedł do wniosku, że ten podstarzały i z pozoru safandułowaty szeryf nie blefuje. Czy mu się to podobało, czy nie, musiał, przynajmniej chwilowo, uznać swoją przegraną. Jednak nie byłby sobą, gdyby nie spróbował mieć ostatniego słowa.
• Macie tu kogoś, kto należy do mnie – rzekł, cedząc przez zęby słowa.
• W Nevadzie nie ma niewolnictwa – zauważył Ben.
• Pan wie, że chodzi mi o moją żonę, którą pan tu przetrzymuje – odparł Aaron, po czym zwrócił się do Roy’a. - Czego pan tak stoi? Niech mi pan ją przyprowadzi!
• Nie jestem pana chłopcem na posyłki! - warknął szeryf. - I radzę panu, żeby pan stąd się zabierał.
• Wyjadę, gdy odbiorę żonę!!! - Goldblum już nie krzyczał, a wrzeszczał. Jego wrzask słychać było wszędzie. Nic więc dziwnego, że w drzwiach stajni pojawił się mocno wystraszony Matthew. Speed Monroe trzymał go za rękę przyglądając się stojącemu do nich tyłem potężnemu, ubranemu na czarno człowiekowi. Wiedział kim jest i był gotów stanąć w obronie chłopca, jak również kogoś innego. Kogoś kto bardzo zapadał mu w serce. Tymczasem Matt wyrwał się Speedowi, podbiegł do Bena i spytał:
• Dziadziu, czego on od nas chce? - spytał, tuląc się do jego boku.
• To twój dziadek ze strony mamy – odparł powoli Ben, otaczając wnuka ramieniem.
• Po co tu przyjechał? Ja mam już dziadka – i mimo lęku, którym napawał go ten okropny mężczyzna, bez mrugnięcia okiem wypalił w jego kierunku: - ty nim nie jesteś! Idź sobie stąd i zostaw nas w spokoju!
• Jak śmiesz tak do mnie mówić, bastardzie?! - Aaron zatrząsł się z gniewu. - Widać, że nikt porządnie nie przetrzepał ci skóry!
• Dziadziu, co to znaczy „bastard”? - Matthew spojrzał na Bena oczami okrągłymi ze zdziwienia.
• Ja ci to zaraz wytłumaczyć – zaoferował się Goldblum, a w jego głosie dało się słyszeć wyraźną pogardę.
• Spróbuj tylko, a nie ręczę za siebie! - zabrzmiał silny głos Estery Goldblum. Wszyscy, jak na komendę spojrzeli na nią. Nawet siedzący w powozie Abram, drugi z sekretarzy Goldbluma, z zaciekawieniem wyjrzał przez okno. Tymczasem Estera stała wyprostowana i wyzywająco spoglądała na męża. Jeśli miała, jakiekolwiek złudzenia, co do swojego małżonka to właśnie w tej chwili wszystkie one rozwiały się. Teraz wiedziała już, że odchodząc od Goldbluma podjęła najlepszą z możliwych decyzji.
• Oto i moja pani żona – rzekł z ironią Aaron. - Widzę, że przebywając tu nabrałaś szczególnych manier w tym wyjątkowej bezczelności. Ale zapewniam cię, po powrocie do domu już się postaram, abyś przypomniała sobie rolę jaką ci przeznaczono. Wsiadaj do powozu – powiedział stanowczo i nie spoglądając na nikogo odwrócił się na pięcie. Nie zdążył zrobić kroku, gdy usłyszał krótkie:
• Nie!
Zupełnie zaskoczony spojrzał przez ramię. Estera stała, jak posąg nie zamierzając wypełnić jego polecenia.
• Do powozu, ale już!!! - ryknął.
• Nigdzie z tobą nie pojadę – odparła zdecydowanie pani Goldblum.
• Zapewniam cię, że pojedziesz! Masz względem mnie obowiązki. Związana jesteś przysięgą. Chcesz być potępiona?!
• W twoich oczach już taka jestem. Myślisz, mój mężu, że nie wiem, co czeka mnie po powrocie do domu? Rozwód i to na oczach całego kahału.
• Zachowuj się tak dalej, a dojdzie do tego – zagroził Aaron. - Dosyć tego cyrku. Ty, głupia, co beze mnie poczniesz? Gdzie będziesz mieszkać? Za co żyć? Gdyby kurczak miał twój mózg, pobiegłby prosto do rzeźni.*)
• Nie mów tak do mojej babci! – krzyknął Matthew i doskoczył do Estery. Objąwszy ją w pasie z nienawiścią w dziecięcej twarzyczce dodał: - sam jesteś głupi! Głupi i obrzydliwy!!!
Tego Goldblumowi było za wiele. Na jego i tak już czerwonej twarzy pojawiły się sinawe plamy. Wyglądał tak, jakby miał eksplodować. Nim ktokolwiek zdążył zareagować Aaron, jak rozwścieczony byk ruszył w stronę Matta, który ze strachu całym sobą przywarł do babki. Estera widząc na co się zanosi w ostatniej chwili odwróciła się wraz z chłopcem bokiem, przyjmując w ramię cały impet uderzenia. Goldblum chciał ponownie ją uderzyć, ale w ułamku sekundy rzucił się na niego Speed Monroe. Zwalił go z nóg i siedząc na nim okrakiem okładał pięściami. Nie wiadomo czym to by się skończyło, gdyby z pomocą Goldblumowi nie przyszli szeryf i Ben, którzy z niemałym trudem odciągnęli od niego rozwścieczonego Speeda. Aaron, uniósłszy się na łokciu grzbietem lewej dłonią otarł krew z rozciętej wargi. Z trudem wstał z ziemi. Mosze, stojący do tej pory niczym sparaliżowany i przyglądający się wszystkiemu z niedowierzaniem, podbiegł do swego pryncypała wykrzykując głośno, jaka to dzicz napadła wielmożnego, wielce szanowanego pana Goldbluma. Abram, który wreszcie odważył się wysiąść z powozu, podniósł z ziemi sfatygowaną jarmułkę oraz kapelusz Goldbluma. Gdy chciał mu je podać, Aaron z wściekłością odtrącił dłonie sekretarza i zupełnie nie panując nad sobą zaczął okładać go pięściami.
• Dość! - krzyknął ktoś i schwycił Goldbluma za ramię. Aaron kątem oka dostrzegł intruza. Ze złości zazgrzytał zębami. Intruzem bowiem okazał się Adam, który wraz z braćmi wrócił właśnie z przeglądu pastwisk. Goldblum próbował uwolnić się z jego żelaznego uścisku, ale tylko poczuł, jak coś chrupnęło mu w nadgarstku.
• Ręce precz ode mnie, ty parszywy goju! - krzyknął wreszcie do Adama. Ten odstąpiwszy od Aarona z przesadną uniżonością odparł:
• Służę panu. Czy może w czymś jeszcze mógłbym panu pomóc?
• Pożałujesz, wszyscy pożałujecie – wysyczał, potoczywszy przekrwionym wzrokiem po osobach znajdujących się na podwórzu.
• Panie Goldblum, niech pan nam nie grozi, bo to może obrócić się przeciwko panu – ostrzegł Adam.
• Idź do diabła!!! - wrzasnął Aaron.
• Nie śmiałbym tego zrobić przed panem – rzekł, głosem ociekającym sarkazmem, Adam. Nagle dał się słyszeć potężny huk, niosący się od zachodu. Ziemią niemal wstrząsnęło. - Czyżby samo piekło upomniało się o pana, drogi teściu?

***

________________________________________________________
*) Hebrajskie, lekceważące powiedzenie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pon 16:26, 12 Lip 2021, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 23:38, 12 Lip 2021    Temat postu:

Nareszcie! Czarny charakter w akcji!
Cytat:
Wyglądało to tak, jakby chciał maksymalnie przedłużyć rozmowę zanim przedstawi Benowi cel przyjazdu do Ponderosy. Wyraźnie czuł się niekomfortowo. Gdy rano tuż po obchodzie miasta w jego biurze pojawił się Aaron Goldblum w towarzystwie swoich sekretarzy, Roy wiedział, że nie będzie to spokojny dzień. Nakaz, którym Goldblum pomachał mu przed nosem wprawił go w osłupienie. Wszystkiego mógł się spodziewać, ale nie oskarżenia Adama Cartwrighta o to, że zaniedbuje własne dziecko. Roy, doskonale znający Cartwrightów, uważający się za ich przyjaciela, uznał, że to jakieś nieporozumienie.

Biedny Roy, ale cóż, urzędowy nakaz, to urzędowy nakaz
Cytat:
• Goldblum okazał ci nakaz, prawda? - spytał Ben z dziwnym wyrazem twarzy.
• Owszem. Gdy go przeczytałem nie mogłem uwierzyć. Adam złym ojcem? Niemożliwe.
• Ten nakaz został zdobyty podstępem, a ja mam decyzję unieważniającą go. Goldblum nie ma żadnych praw do Matthew.
• Mogę zobaczyć ten dokument?
• Oczywiście – odparł Ben. - Zaczekajcie tu. Zaraz przyniosę.
Po chwili Ben wrócił i wręczył szeryfowi decyzję gubernatora, w której czarno na białym uchylano wcześniejszy nakaz i stwierdzano, że nie ma najmniejszych podstaw do odebrania Matthew Cartwrighta jego ojcu. To wystarczyło szeryfowi Coffee. Spojrzawszy na Mike Larsena stwierdził:
• Ten dokument wyjaśnia wszystko. Nic tu po nas, Mike.

No i nieco wyjaśniło się, Roy może odetchnąć
Cytat:
• Nazywam się Mosze Levy. Pan Goldblum pragnie wiedzieć, jak długo będzie czekał na wnuka i swoją żonę?
• O ile się nie mylę to nakaz dotyczył tylko chłopca – zauważył Roy.
• Owszem – odparł Mosze – ale w domu tego człowieka – tu wskazał na Bena – przetrzymywana jest żona czcigodnego pana Goldbluma.

Pan Goldblum chce i wnuka i swoją żonę. Pewnie chce się na niej zemścić
Cytat:
...- i, co pan tak stoi, szeryfie? Niech pan czyni swoją powinność.
• Wiem, co mam robić. Nie będzie mi pan wydawał poleceń – odparł z naciskiem Coffee. - A teraz niech pan powie swojemu szefowi, żeby pofatygował się do nas. Mamy dla niego arcyważną wiadomość.
• Jestem zaufanym sekretarzem pana Goldbluma. To, co ma pan mu do przekazania może powiedzieć mnie.
• Wierzę, że pan Goldblum obdarzył pana zaufaniem. Jednakże to on przyszedł do mojego biura z żądaniem interwencji w sprawie wnuka, dlatego też byłoby dobrze, gdyby zechciał wysiąść i wysłuchać tego, co mam do powiedzenia.
• Uprzedzam, że pan Goldblum nie będzie tym zachwycony.
• Mało mnie to obchodzi – stwierdził szeryf – i niech się pan pośpieszy, bo jeszcze chwila, a sam wyciągnę pana szefa z tego wehikułu.

Roy jest twardzielemNie boi się Goldbluma.
Cytat:
• O co znowu chodzi?! - Goldblum nawet nie silił się na grzeczność. - Jeśli myślicie, że odstąpię od swoich praw mylicie się i to bardzo. Mam nakaz i to powinno wam wystarczyć.
• Na pana miejscu nie powoływałby się na ten nakaz.
• A niby dlaczego? Wie, pan szeryfie kto go podpisał?
• Gubernator Blasdel – odparł Roy i unosząc na wysokość oczu Goldbluma dokument trzymany w dłoni, dodał: - tę decyzję również podpisał gubernator. Stoi w niej, że Adam Cartwright, ojciec Matthew jest jego jedynym i wyłącznym opiekunem. Nie ma żadnych podstaw, aby odebrać mu chłopca i przekazać go w pana ręce.

No i okazało się, kto ma fałszywy dokument
Cytat:
• W imieniu syna mogę zapewnić, że taki sam egzemplarz decyzji oczekuje na pana w Carson City – wtrącił się do rozmowy Ben. - Dodam jeszcze, że szef tamtejszej policji jest bardzo zainteresowany sposobem w jaki wszedł pan w posiadanie nakazu, który podstępem podsunięto do podpisu gubernatorowi Blasdelowi.
• Pan mnie o coś oskarża?! - Goldblum wprost nie dowierzał własnym uszom.
• Ja? - Ben udał zdziwienie – gdzież bym śmiał, ale wiem, że gubernatorowi bardzo zależy na wyjaśnieniu całej sprawy. Nie spocznie zanim winni nie trafią za kraty.

Goldblum chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, że też może stanąć przed sądem
Cytat:
• Macie tu kogoś, kto należy do mnie – rzekł, cedząc przez zęby słowa.
• W Nevadzie nie ma niewolnictwa – zauważył Ben.
• Pan wie, że chodzi mi o moją żonę, którą pan tu przetrzymuje – odparł Aaron, po czym zwrócił się do Roy’a. - Czego pan tak stoi? Niech mi pan ją przyprowadzi!
• Nie jestem pana chłopcem na posyłki! - warknął szeryf. - I radzę panu, żeby pan stąd się zabierał.

Goldblum ponosi kolejne klęski
Cytat:
Idź sobie stąd i zostaw nas w spokoju!
• Jak śmiesz tak do mnie mówić, bastardzie?! - Aaron zatrząsł się z gniewu. - Widać, że nikt porządnie nie przetrzepał ci skóry!
• Dziadziu, co to znaczy „bastard”? - Matthew spojrzał na Bena oczami okrągłymi ze zdziwienia.
• Ja ci to zaraz wytłumaczyć – zaoferował się Goldblum, a w jego głosie dało się słyszeć wyraźną pogardę.

Jak on mógł tak powiedzieć do wnuka?
Cytat:
Ty, głupia, co beze mnie poczniesz? Gdzie będziesz mieszkać? Za co żyć? Gdyby kurczak miał twój mózg, pobiegłby prosto do rzeźni.*)
• Nie mów tak do mojej babci! – krzyknął Matthew i doskoczył do Estery. Objąwszy ją w pasie z nienawiścią w dziecięcej twarzyczce dodał: - sam jesteś głupi! Głupi i obrzydliwy!!!

Nie jest to zbyt pedagogiczne, ale Matt ma rację
Cytat:
Goldblum chciał ponownie ją uderzyć, ale w ułamku sekundy rzucił się na niego Speed Monroe. Zwalił go z nóg i siedząc na nim okrakiem okładał pięściami. Nie wiadomo czym to by się skończyło, gdyby z pomocą Goldblumowi nie przyszli szeryf i Ben, którzy z niemałym trudem odciągnęli od niego rozwścieczonego Speeda. Aaron, uniósłszy się na łokciu grzbietem lewej dłonią otarł krew z rozciętej wargi. Z trudem wstał z ziemi. Mosze, stojący do tej pory niczym sparaliżowany i przyglądający się wszystkiemu z niedowierzaniem, podbiegł do swego pryncypała wykrzykując głośno, jaka to dzicz napadła wielmożnego, wielce szanowanego pana Goldbluma. Abram, który wreszcie odważył się wysiąść z powozu, podniósł z ziemi sfatygowaną jarmułkę oraz kapelusz Goldbluma. Gdy chciał mu je podać, Aaron z wściekłością odtrącił dłonie sekretarza i zupełnie nie panując nad sobą zaczął okładać go pięściami.

Należały mu się bęcki. Nie najlepiej świadczy o Goldblumie to, że złość wywarł na swoich sekretarzach

Kolejna, pełna akcji część opowieści. Pan Goldblum dostał za swoje. Mam nadzieję, że to jest pierwsza rata i jeszcze oberwie za swoje niegodziwości. Zło musi być ukarane! Przydało się pismo od gubernatora. To oryginalne oczywiście. Goldblum złość wywarł na swoich pracownikach. Myślę, że niedługo to się na nim zemści. Trudno wytrzymać takie traktowanie. Pani Estera też już się wyzwoliła spod wpływu męża i może będzie w stanie o sobie decydować. Oby. Czekam niecierpliwie na kontynuację ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7285
Przeczytał: 13 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 14:54, 13 Lip 2021    Temat postu:

Dziękuję bardzo za miły i ciekawy komentarz. Very Happy Co prawda Goldblum dostał za swoje, ale nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Dlatego też wkrótce o nim usłyszymy. Cool

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7285
Przeczytał: 13 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 11:11, 14 Lip 2021    Temat postu:

Fragment nieco krótszy, ale to wina upałów i moich zatok...


***

Aaron Goldblum nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Cały jego misternie ułożony plan runął w gruzy. Nie dość, że nie będzie mógł dotrzymać obietnicy, złożonej cadykowi Lurie, to jeszcze stanie się pośmiewiskiem całego kahału. Jakby tego było mało, to jego żona, którą i tak miał oddalić, sprzeciwiła się mu i to w obecności samych mężczyzn. Cóż za poniżenie. Do tego jeszcze ten mamzer, który wykrzyczał mu jak bardzo go nienawidzi. Jak on to powiedział? Ja mam już dziadka. Ty nim nie jesteś! Idź sobie stąd i zostaw nas w spokoju! I jeszcze: Sam jesteś głupi! Głupi i obrzydliwy!!! Na wspomnienie tych słów Goldblum poczuł dziwny ucisk w piersiach. To bolało. Bolało bardziej niż razy zadane przez parobka Cartwrightów. Może nie przejąłby się tym tak bardzo, gdyby oczy przerażonego, ale pełnego determinacji dziecka nie były oczami jego zmarłej córki. Odganiając od siebie to przykre wspomnienie skupił się na osobie mężczyzny, który gwałtownie i bezpardonowo zaatakował go. Swoją drogą trzeba byłoby sprawdzić, kim jest. Aaronowi nie spodobało się, że tak gwałtownie stanął w obronie jego żony. Czyżby coś było na rzeczy? Gdyby tak, wyjaśniałoby to ciągoty jego córki, Noemi do gojów i życia w grzechu. Wszak mówi się, że niedaleko pada jabłko od jabłoni.
Gdy powóz raz i drugi podskoczył na wybojach, Goldblum jęknął cicho. Teraz dopiero poczuł ból w plecach, będący następstwem bójki. Kątem oka zauważył, jak jego sekretarze wymieniają między sobą znaczące spojrzenia. Nie miał wątpliwości, że ci dwaj postarają się, aby o jego poniżeniu dowiedział się cały kahał. W takiej sytuacji jego planowane w największej tajemnicy małżeństwo z młodziutką Gołdą mogłoby nie dojść do skutku. Jej rodzice, którzy wstępnie już zgodzili się na ten mariaż, teraz w obliczu takiej niesławy mogliby wycofać się z danego mu słowa. Któż bowiem oddałby rękę córki człowiekowi, którego dotknęła taka niesława. Aaron mimowolnie westchnął i wyciągnął z przepastnej kieszeni chałatu dużą kraciastą chustkę, którą otarł spoconą twarz. Z rozciętej wargi wciąż sączyła się mu krew. Spróbował ją zatamować. Mosze pochylił się w jego kierunku i coś powiedział, a może o coś zapytał. Goldbluma zupełnie to nie interesowało. Po raz pierwszy w życiu poczuł, jak uchodzi z niego cała energia. Czyżby to starość dawała znać o sobie? Tak, to musiało być właśnie to, bo przecież nie słowa małego chłopca wypowiedziane z taką nienawiścią.

***

Zaraz po odjeździe Goldbluma, Adam sprawdził, czy nikomu nic się nie stało. Matt, co prawda był mocno wystraszony, ale na pytanie, czy wszystko jest w porządku, dzielnie odpowiedział, że tak. Estera też całkiem nieźle się trzymała. Co prawda głos jej drżał, gdy dziękowała Speedowi za obronę, ale po tym, co przeżyła było to zupełnie naturalne. Hoss, Joe i Adam, jeden przez drugiego, próbowali dowiedzieć się, co tak naprawdę zaszło. Gdy Ben i szeryf Coffee zadali im pokrótce relację z przebiegu wizyty Goldbluma, Adam żałował, że nie było go z nimi. Chętnie zobaczyłby minę byłego teścia na wieść, że jego nakaz jest nic nie wartym świstkiem papieru, nie mówiąc już o tym, że sam chętnie by mu przyłożył. Ponieważ zbliżała się pora obiadu, Ben zaprosił szeryfa i jego zastępcę na posiłek. Estera zabrała Matta do jego pokoju, żeby pomóc chłopcu umyć się i przebrać do posiłku. Tymczasem mężczyźni wciąż dyskutujący o tym, co się stało postanowili ukoić nerwy odrobiną brandy. Mieli już siadać do stołu, gdy nagle do domu wpadł rozgorączkowany Fred Berens, zarządca Ponderosy.
• Słyszeliście ten huk? - rzucił w pośpiechu.
• Owszem – odparł Ben. - To chyba było jakieś małe trzęsienie ziemi. Zdarza się.
• To nie trzęsienie ziemi, a wybuch w kopalni starego Walta Dahlmana.
• Co ty mówisz?! - Adam zerwał się od stołu, a reszta mężczyzn poszła w jego ślady.
• John i Bern byli w pobliżu, gdy doszło do wybuchu. Znaleźli dwóch rannych górników. Podobno pod ziemią zostało jeszcze kilku, a może nawet kilkunastu. Potrzebni są ludzie, żeby ich wydostać.
• To jeźdźmy! - krzyknął Joe – nie ma na co czekać.
• Spokojnie synu – rzekł Ben. - Fred, czy wiadomo coś więcej?
• Jeden z ranych powiedział, że Williams bardzo ich poganiał. Obawiał się, że szeryf zacznie się nim interesować.
• Miałem to zrobić – przyznał ze skruchą w głosie Coffee – ale napad na bank w Placerville był ważniejszy.
• Teraz to nie ma już żadnego znaczenia – stwierdził Adam. - Lepiej jedźmy do tej kopalni. Może uda się nam kogoś uratować.
• Masz rację. Szkoda czasu – rzekł szeryf i zwróciwszy się do swojego zastępcy wydał dyspozycje: - Mike, jedź do miasta i zbierz kogo się da. Ludzie niech wezmą ze sobą sprzęt i koce. Wszystko, co może się przydać. Wyślij też kogoś do najbliższych kopalni. Niech powie, co się stało i poprosi o pomoc.
• Coś jeszcze? - spytał Larsen dopinając pas z bronią i zakładając na głowę kapelusz.
• Jak tylko zbierzesz ochotników natychmiast jedź z nimi do kopalni Dahlmana. No, ruszaj – szeryf klepnął swojego zastępcę w ramię. Po chwili spojrzawszy na Josepha Cartwrighta powiedział:
• Joe, by było dobrze gdybyś pojechał po doktora Martina. Ci ludzie, o ile wyciągniemy kogoś żywego, będą potrzebowali medycznego zaopatrzenia.
• Jasne – odparł Mały Joe. - Zajrzę też do chińskiej dzielnicy. Doktor Yao Ming na pewno nie odmówi pomocy.
• Świetny pomysł – stwierdził Ben. - W drogę, synu. A wy – tu spojrzał na Hossa i Adama – załadujcie na wozy liny, łopaty i kilofy. Nie zapomnijcie o lampach. Ja powiem Hop Singowi, żeby przygotował jedzenie i kawę. To może być długa akcja ratownicza.
• Tato – Adam schwycił Bena za ramię - wolałbym żebyś został w domu.
• A to dlaczego?
• Jesteś po ciężkiej, długiej podróży. Niewiele spałeś.
• Miło, że się o mnie troszczysz, ale jestem wypoczęty.
• Tato, proszę zostań. Byłbym spokojniejszy wiedząc, że jesteś tu z Mattem i panią Esterą. Nie powinni teraz zostawać sami. Kto wie, co strzeli Goldblumowi do głowy.
• Masz rację – Ben kiwnął głową. - Zostanę.
• Proponuję, żeby Speed także został. Co dwóch to nie jeden – zauważył Hoss.
• Przesadzacie. Chyba nie sądzicie, żeby pan Goldblum przypuścił atak na Ponderosę.
• Hoss ma rację. Strzeżonego Pan Bóg strzeże – stwierdził szeryf Coffee.
• W porządku. Jedźcie już. Szkoda czasu.
• Wszyscy wiedzą, co mają robić? - spytał szeryf, a gdy mężczyźni zgodnie skinęli głowami, powiedział: - to ruszajmy.
W niespełna kwadrans później podwórze w Ponderosie opustoszało. Cisza, która tak nagle zaległa wokół aż kłuła w uszy. Ben przez chwilę wpatrywał się dal. Nie lubił, gdy jego synowie narażali się, a tego typu akcje zawsze pociągały za sobą pewne niebezpieczeństwo. Gdy tak stał, poczuł jak ktoś bierze go za rękę. Spojrzał w bok. To był Matthew, który podobnie, jak on wpatrywał się w dal. Wreszcie chłopiec zapytał:
• Dziadziu, czy tak kopalnia naprawdę się zawaliła?
• Wszystko na to wskazuje.
• Tatuś i inni uratują tych zasypanych górników?
• Będą się starali. Zrobią wszystko, co w ich mocy.
• Ale tacie nic się nie stanie? - chłopiec zadarł głowę do góry i badawczo wpatrywał się w dziadka.
• Nie martw się. Nic mu nie będzie – Ben pogłaskał wnuka po głowie.
• Może sztygar Scott im pomoże – rzekł Matthew. - Mnie uratował, to może i innych uratuje.
• Być może – Ben uśmiechnął się i mocniej ścisnąwszy dłoń chłopca, powiedział: - chodź, bo obiad nam zupełnie wystygnie.
• Ale dziadziu… ja nie jestem głodny.
• Jak to nie jesteś głodny? Hop Sing przygotował tyle smakołyków. Będzie mu przykro, jak ich nie zjesz. Poza tym powiem ci w sekrecie, że nasz kucharz do spółki z twoją babcią przygotowali podobno wspaniały deser.
• Naprawdę? - oczy chłopca aż się zaświeciły. Przełykając ślinę, spytał: - dziadziu, a wiesz co to będzie?
• Nie mam pojęcia – odparł Ben.
• To zapytam babcię – postanowił Matt – na pewno mi powie.
• No, nie wiem – Ben pokręcił z rozbawieniem głową - przecież to ma być niespodzianka.
• No, tak – Matthew zrobił strapioną minę.
• Ale wiesz, co? Jak grzecznie zjesz cały obiad, to na pewno się dowiesz – rzekł Ben mrugnąwszy do chłopca.

***


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 0:28, 15 Lip 2021    Temat postu:

Cytat:
Nie dość, że nie będzie mógł dotrzymać obietnicy, złożonej cadykowi Lurie, to jeszcze stanie się pośmiewiskiem całego kahału. Jakby tego było mało, to jego żona, którą i tak miał oddalić, sprzeciwiła się mu i to w obecności samych mężczyzn. Cóż za poniżenie. Do tego jeszcze ten mamzer, który wykrzyczał mu jak bardzo go nienawidzi. Jak on to powiedział? Ja mam już dziadka. Ty nim nie jesteś! Idź sobie stąd i zostaw nas w spokoju! I jeszcze: Sam jesteś głupi! Głupi i obrzydliwy!!!

Jakoś mi go nie żal. Zasłużył na to
Cytat:
Gdy powóz raz i drugi podskoczył na wybojach, Goldblum jęknął cicho. Teraz dopiero poczuł ból w plecach, będący następstwem bójki. Kątem oka zauważył, jak jego sekretarze wymieniają między sobą znaczące spojrzenia. Nie miał wątpliwości, że ci dwaj postarają się, aby o jego poniżeniu dowiedział się cały kahał. W takiej sytuacji jego planowane w największej tajemnicy małżeństwo z młodziutką Gołdą mogłoby nie dojść do skutku. Jej rodzice, którzy wstępnie już zgodzili się na ten mariaż, teraz w obliczu takiej niesławy mogliby wycofać się z danego mu słowa. Któż bowiem oddałby rękę córki człowiekowi, którego dotknęła taka niesława.

Prześladuje go pech ... i dobrze
Cytat:
Gdy Ben i szeryf Coffee zadali im pokrótce relację z przebiegu wizyty Goldbluma, Adam żałował, że nie było go z nimi. Chętnie zobaczyłby minę byłego teścia na wieść, że jego nakaz jest nic nie wartym świstkiem papieru, nie mówiąc już o tym, że sam chętnie by mu przyłożył.

Mina Goldbluma z pewnością była bezcenna
Cytat:
• Słyszeliście ten huk? - rzucił w pośpiechu.
• Owszem – odparł Ben. - To chyba było jakieś małe trzęsienie ziemi. Zdarza się.
• To nie trzęsienie ziemi, a wybuch w kopalni starego Walta Dahlmana.
• Co ty mówisz?! - Adam zerwał się od stołu, a reszta mężczyzn poszła w jego ślady.
• John i Bern byli w pobliżu, gdy doszło do wybuchu. Znaleźli dwóch rannych górników. Podobno pod ziemią zostało jeszcze kilku, a może nawet kilkunastu. Potrzebni są ludzie, żeby ich wydostać.

To poważny wypadek, teraz ten kanciarz się nie wykręci, ale ludzi szkoda
Cytat:
• Być może – Ben uśmiechnął się i mocniej ścisnąwszy dłoń chłopca, powiedział: - chodź, bo obiad nam zupełnie wystygnie.
• Ale dziadziu… ja nie jestem głodny.
• Jak to nie jesteś głodny? Hop Sing przygotował tyle smakołyków. Będzie mu przykro, jak ich nie zjesz. Poza tym powiem ci w sekrecie, że nasz kucharz do spółki z twoją babcią przygotowali podobno wspaniały deser.
• Naprawdę? - oczy chłopca aż się zaświeciły. Przełykając ślinę, spytał: - dziadziu, a wiesz co to będzie?
• Nie mam pojęcia – odparł Ben.
• To zapytam babcię – postanowił Matt – na pewno mi powie.

Ben potrafi rozmawiać z wnukiem

Goldbluma ostatnio prześladuje pech, wydało się, że nakaz gubernatora jest fałszywy, został ośmieszony przez żonę, pobity przez pracownika Cartwrightów, a do tego zwymyślany przez własnego wnuka. Co gorsza świadkami kolejnych klęsk byli jego sekretarze. No i szanse uzyskania ręki Gołdy zmalały do zera. I dobrze, zapracował na to swoimi czynami.
Niestety, w kopalni, którą Adam miał na oku nastąpił zawał, dwóch górników zostało rannych, ale kilkunastu zostało zasypanych. Cartwrightowie oczywiście natychmiast ruszają z pomocą, ale nie ufając Goldblumowi zostawiają na straży Bena i Speed'a Monroe. I dobrze, przezorność zawsze popłaca, a Goldblum knucie i intrygi ma we krwi. Czekam niecierpliwie na kontynuację ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7285
Przeczytał: 13 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 13:37, 15 Lip 2021    Temat postu:

Serdecznie dziękuję za komentarz. Very Happy Sprawa z Goldblumem jest jeszcze niezakończona. Obiecuję, że dziadek Matta da o sobie znać. Mruga Tymczasem Adaś będzie musiał stanąć przed pewnym dylematem. Będzie też martwił się zdrowiem Holly. Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7285
Przeczytał: 13 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 21:34, 21 Lip 2021    Temat postu:

***

Ranczo Toliverów. W tym samym czasie.


• Co to za wybuch? - spytała zaniepokojona Holly.
• Wybuch? To raczej brzmiało jak mruknięcie nadciągającej burzy - Emily wzruszyła ramionami.
• Nie żartuj ciociu, to nie burza – odparła dziewczyna podciągnąwszy się na poduszce. - Coś wybuchło. Może dynamit. Tyle razy w czasie wojny słyszałam takie odgłosy.
• Dziecko, a skąd tu u nas dynamit. Wojsko stacjonuje w Silver Springs. To dość daleko od nas.
• Ciociu, mówię ci, że to był wybuch – upierała się Holly. - Proszę, zapytaj wujka.
• Dobrze, zaraz to zrobię – Emily westchnęła. - A teraz proszę, zjedz jeszcze trochę tej pysznej potrawki.
• Już nie mogę.
• Dziecko, jak chcesz wyzdrowieć, skoro prawie nic nie jesz?
• Ciociu, proszę…
• A może przygotuję ci coś innego? Powiedz, na co masz ochotę?
• Naprawdę nie jestem głodna – odparła z irytacją Holly.
• Już dobrze. Nie denerwuj się.
• Strasznie tu gorąco. Tak bardzo chciałabym wyjść na podwórze i zaczerpnąć trochę powietrza.
• Kochanie, jesteś jeszcze bardzo słaba. Doktor Martin wyraźnie powiedział, że musisz leżeć.
• Tylko, jak długo?
• A to już będzie zależało od tego doktora z Filadelfii. Przyjedzie w poniedziałek. To tylko cztery dni, wytrzymasz.
• W tym upale nikt nie wytrzyma – jęknęła Holly. - Tak bardzo chciałabym wyjść na dwór. Choćby na podwórze.
• Otworzę okno na oścież.
• To nic nie pomoże.
• A wiesz co? Może coś na to poradzimy - Emily uśmiechnęła się i widać było, że wpadła na jakiś pomysł – porozmawiam z twoim wujem.
• Ciociu…
• Słucham.
• Czy wiadomo jak czuje się Matthew?
• Podobno coraz lepiej.
• To dobrze. – Odparła Holly, po czym uśmiechnąwszy się łagodnie, dodała: - chciałabym go zobaczyć. To takie miłe dziecko. Pamiętam, jak w tym dole tulił się do mnie. Był wystraszony i zziębnięty.
• Coraz więcej sobie przypominasz – zauważyła Emily – to dobrze, bardzo dobrze.
• Tak, ale chciałabym wreszcie całkowicie odzyskać pamięć. To takie denerwujące, gdy patrzysz na kogoś, kto ciebie zna, a ty go wcale nie poznajesz.
• Mówisz o Adamie?
• Skoro tak ma na imię, to tak. – Holly westchnęła cicho. - Czuję, że go znam, ale nie potrafię połączyć imienia z jego wyglądem. Wydaje mi się, że bywałam już w jego towarzystwie.
• Owszem. Znacie się dobrze. Pojechałaś z nim i Mattem na wycieczkę w góry.
• To ten… Adam tam był? Pamiętam Matta, który płakał, bo nie chciał spotkać się ze swoimi dziadkami. Zaraz, zaraz, czy oni już przyjechali?
• W zeszłym tygodniu – odparła Emily.
• Matt chyba ich się bał – rzekła Holly zmarszczywszy brwi.
• Starego Goldbluma na pewno, ale Esterę, swoją babkę, pokochał. Zresztą ta kobieta, okazała się bardzo miła. Wyobraź sobie, że stanęła w obronie Matta, odeszła od męża i zamieszkała w Ponderosie.
• Doprawdy? Opowiadasz o tym, jakby to była rzecz z nie z tej ziemi.
• Bo prawie tak jest. Estera jest Żydówką, a Żydówki we wszystkim powolne są swoim mężczyznom. Najpierw ojcom, a potem mężom. Estera wykazała się ogromną odwagą. Dla swojego wnuka, poświęciła bezpieczne, wygodne życie i naraziła się na niesławę.
• To musi być wyjątkowa osoba.
• O tak – przyznała Emily. - Razem ze wszystkimi szukała ciebie i Matta. A potem, gdy byłaś nieprzytomna, pomagała mi przy tobie.
• Była tutaj?
• Tak. Dwa razy.
• Chciałabym ją poznać.
• Na pewno będzie ku temu okazja – zapewniła Emily. – Teraz powinnaś odpocząć. Spróbuj się zdrzemnąć.
• To raczej będzie niemożliwe, ale dobrze, spróbuję.
• Grzeczna dziewczynka – stwierdziła Emily i zabrawszy tacę z talerzami już w drzwiach sypialni powiedziała: - gdybyś czegoś potrzebowała, zawołaj. Będę na dole.

***

Emily zamknąwszy za sobą drzwi szybko zbiegła po schodach. Miała w głowie pomysł, jak ulżyć Holly w chorobie, a że należała do osób przechodzących błyskawicznie od pomysłu do czynu, postanowiła działać od razu. Do tego oczywiście potrzebny był jej mąż, który robił wszystko, o co go poprosiła. Czasem tylko, gdy uznał, że prośby żony są czystą ekstrawagancją buntował się, ale i to nie na długo.
• Ralffi, kochanie mam do ciebie mały interes... – zaczęła przymilnie Emily lecz zaraz umilkła w pół zdania. Na środku salonu jej mąż rozmawiał z Adamem Cartwrightem i zupełnie nie zwracał na nią uwagi. - Widzę, że mamy gościa – powiedziała.
• Witaj Emily – odparł na widok kobiety Adam.
• Jeśli chcesz zobaczyć się z Holly, to przykro mi, ale właśnie odpoczywa po obiedzie.
• Niestety nie przyjechałem do Holly – odparł Adam. - W kopalni starego Dahlmana był wybuch.
• Musiał być potężny, bo i u nas go było słychać – rzekła Emily. - Mam nadzieję, że nikt nie ucierpiał.
• Wiemy o dwóch rannych, ale przecież mogą być też zasypani. Musimy to sprawdzić. Wpadłem do was tylko na chwilę, żeby zapytać, czy wasi pracownicy nie pomogliby w poszukiwaniach.
• Oczywiście, że pomożemy – rzekł Ralph. - Zaraz zwołam ludzi. W kilka minut będziemy gotowi.
• Świetnie. Przyda się każda para rąk. – Stwierdził Adam i dodał: - spotkamy się na miejscu.
• To ja w międzyczasie przygotuję trochę prowiantu – powiedziała Emily.
• Nie trzeba. Hop Sing już tym się zajął. Jedzenia i picia wystarczy dla wszystkich – zapewnił Adam.
• Jak myślisz, ile czasu może zająć taka akcja?
• Nie mam pojęcia. Kilka, a może kilkanaście godzin. To zależy od tego, co zastaniemy na miejscu.
• Rozumiem – Emily kiwnęła głową. - A taką miałam nadzieję, że razem z Ralphem uda nam się przygotować dla Holly niespodziankę.
• Cóż moja droga, to musi poczekać – rzekł Ralph zakładając pas z bronią.
• Niespodziankę? A jaką? - zainteresował się Adam.
• Widzisz, chodzi o to, że w sypialni Holly jest bardzo duszno. Pomyślałam, że można by było jej trochę ulżyć, ale do tego potrzebne jest męskie ramię.
• Chętnie pomogę. Czy to coś, co można zrobić od ręki?
• O nie – odparła Emily. - Widzisz chodzi o to żeby… - i tu w kilku krótkich zdaniach przedstawiła Adamowi swój pomysł. On przysłuchiwał się uważnie, po czym stwierdził:
• To jest proste do wykonania. Zajmę się tym zaraz po powrocie.

***


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 15:02, 22 Lip 2021    Temat postu:

Cytat:
• W tym upale nikt nie wytrzyma – jęknęła Holly. - Tak bardzo chciałabym wyjść na dwór. Choćby na podwórze.
• Otworzę okno na oścież.
• To nic nie pomoże.
• A wiesz co? Może coś na to poradzimy - Emily uśmiechnęła się i widać było, że wpadła na jakiś pomysł – porozmawiam z twoim wujem.

Holly chyba zdrowieje, przynajmniej fizycznie lepiej się czuje ... ciekawe, jaki to pomysł ma ciocia Emily?
Cytat:
To takie miłe dziecko. Pamiętam, jak w tym dole tulił się do mnie. Był wystraszony i zziębnięty.
• Coraz więcej sobie przypominasz – zauważyła Emily – to dobrze, bardzo dobrze.
• Tak, ale chciałabym wreszcie całkowicie odzyskać pamięć. To takie denerwujące, gdy patrzysz na kogoś, kto ciebie zna, a ty go wcale nie poznajesz.
• Mówisz o Adamie?
• Skoro tak ma na imię, to tak. – Holly westchnęła cicho. - Czuję, że go znam, ale nie potrafię połączyć imienia z jego wyglądem. Wydaje mi się, że bywałam już w jego towarzystwie.

Jednak trochę odzyskuje pamięć
Cytat:
Miała w głowie pomysł, jak ulżyć Holly w chorobie, a że należała do osób przechodzących błyskawicznie od pomysłu do czynu, postanowiła działać od razu. Do tego oczywiście potrzebny był jej mąż, który robił wszystko, o co go poprosiła. Czasem tylko, gdy uznał, że prośby żony są czystą ekstrawagancją buntował się, ale i to nie na długo.

Emily potrafi postępować z mężem ... może Ralffi nie był zupełnie pod pantoflem, ale się słuchał żony
Cytat:
- W kopalni starego Dahlmana był wybuch.
• Musiał być potężny, bo i u nas go było słychać – rzekła Emily. - Mam nadzieję, że nikt nie ucierpiał.
• Wiemy o dwóch rannych, ale przecież mogą być też zasypani. Musimy to sprawdzić. Wpadłem do was tylko na chwilę, żeby zapytać, czy wasi pracownicy nie pomogliby w poszukiwaniach.
• Oczywiście, że pomożemy – rzekł Ralph. - Zaraz zwołam ludzi. W kilka minut będziemy gotowi.

Być może uratują ludzi, a przy tym wyjaśnią kto stoi za rozpoczęciem robót?
Cytat:
• Widzisz, chodzi o to, że w sypialni Holly jest bardzo duszno. Pomyślałam, że można by było jej trochę ulżyć, ale do tego potrzebne jest męskie ramię.
• Chętnie pomogę. Czy to coś, co można zrobić od ręki?
• O nie – odparła Emily. - Widzisz chodzi o to żeby… - i tu w kilku krótkich zdaniach przedstawiła Adamowi swój pomysł. On przysłuchiwał się uważnie, po czym stwierdził:
• To jest proste do wykonania. Zajmę się tym zaraz po powrocie.

Czyżby to była robota dla Adama? Ciekawe co ma zrobić?

Kolejna część opowiadania. Bardzo interesująca. Holly jednak zdrowieje, zarówno fizycznie, jak i psychicznie, bo zaczyna sobie sporo przypominać. Dziewczyna zaczyna narzekać na pogodę, chciałaby wyjść na podwórze, a lekarz jej tego na razie zabronił. Ciocia Emily ma jakiś pomysł, który chce zrealizować przy pomocy Adama. Adam bardzo chętnie się zgodził. Ciekawa jestem, co Emily wymyśliła? Może też wyjaśni się, a raczej zostanie przyłapany na gorącym uczynku facet, który wznowił wydobycie w opuszczonej kopalni Dalmana. Oby tak było. Czekam więc niecierpliwie na kontynuację, w której być moze dowiem się o niespodziance Emily, może o kolejnych intrygach Goldbluma i innych wydarzeniach, jakie nastąpia w Ponderosie i okolicach.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7285
Przeczytał: 13 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 19:40, 22 Lip 2021    Temat postu:

Serdecznie dziękuję za komentarz. Very Happy Obiecuję, że w kolejnym odcinku wyjaśni się na jaki to pomysł wpadła Emily. Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7285
Przeczytał: 13 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 18:04, 25 Lip 2021    Temat postu:

***

Gdy Adam dotarł wreszcie do kopalni starego Walta Dahlmana, widok który ujrzał nie pozostawiał żadnych złudzeń. Katastrofy nie przeżył nikt. Nawet dwaj ranni mężczyźni, o których wspomniał zarządca Ponderosy, zmarli wkrótce po ich odnalezieniu i teraz leżeli przykryci szarą płachtą. Wszystkie wejścia do kopalni były zawalone. Co prawda ekipa poszukiwawcza pod wodzą znanego już Cartwrightom sztygara Scotta, starała się zorientować w tym okropnym rumowisku, ale bez większego skutku. Wreszcie Scott uznał, że jakiekolwiek działania byłby zbyt niebezpiecznie dla ludzi niosących pomoc zasypanym.
• Naprawdę nic nie można zrobić? - spytał z niedowierzaniem Hoss.
• Nic – odparł sztygar i otarł ramieniem pot spływający po czole.
• A szyb ratunkowy? Może dałoby się przez niego dotrzeć do zasypanych?
• Powiedziałem już – całą kopalnię trafił szlag. Nie myśli pan chyba, że odpuściłbym gdyby była choć najmniejsza szansa na to, że ktoś tam jeszcze żyje. Jeśli nie zabiły ich zwały kamieni, to po prostu udusili się.
• A jeśli ktoś miał szczęście i zdążył się ukryć w jednym z bocznych korytarzy… - zaczął bez przekonania Hoss, ale Scott przerwał mu, mówiąc:
• Wątpię, a nawet jeśli, to nie nazwałbym tego szczęściem.
• To znaczy, że nie możemy im w żaden sposób pomóc – powiedział Adam, który podobnie, jak inni, z poczuciem bezsilności przysłuchiwał się rozmowie mężczyzn. Doskonale wiedział, że Scott ma rację. Takiego wybuchu nikt nie mógł przeżyć. Nawet najlepsze zabezpieczenia nic by tu nie pomogły.
• Panie Cartwright, ci ludzie wiedzieli, na co się decydują. Znali ryzyko.
• Dlatego mamy ich zostawić, tam pod ziemią? - spytał Adam wskazując na zwały skał tarasujących wejście do kopalni.
• Tak właśnie musimy zrobić. To będzie ich miejsce spoczynku. Proszę zrozumieć, nie możemy im pomóc. Każda próba dotarcia do wnętrza kopalni może skończyć się kolejną tragedią. Takiej odpowiedzialności nie wezmę na swoje barki i nie pozwolę, żeby którykolwiek z tych ludzi – tu powiódł wzrokiem po otaczających go mężczyznach – został narażony na bezpieczeństwo.
• Jestem tego samego zdania – rzekł szeryf Coffee, który wraz z doktorem Martinem i kilkunastu ochotnikami dotarł kilka minut wcześniej na miejsce katastrofy – przede wszystkim ważne jest wasze życie i zdrowie. Na pierwszy rzut oka widać, że to beznadziejna sprawa. Nic tu nie poradzimy.
• Nie wierzę! – krzyknął Adam. - Naprawdę się poddajecie?!
• Adamie, nic nie poradzimy. Skoro sztygar Scott, który jest doświadczonym górnikiem, powiedział, że nie ma szans, to nie ma. I ja mu wierzę. Czy ktoś ma inne zdanie? - Roy spojrzał wyczekująco na zebranych. Odpowiedziała mu cisza. - No, właśnie. Dziękuję wam za gotowość niesienia pomocy, ale nic tu po was. Jedźcie do domów.
• A pan, szeryfie? - zapytał któryś z mężczyzn.
• Ja tu jeszcze zostanę. Z tą chwilą rozpoczynam śledztwo. Obiecuję wam, że ustalę kto ponosi winę za tę tragedię.
• A co tu ustalać? Przecież wiadomo, że za tym wszystkim stoi Williams i jego synowie. - Wśród mężczyzn zawrzało. Jeden z nich krzyknął: - powiesić ich to za mało!
• Spokój, spokój! - szeryf Coffee uniósł dłonie w uspokajającym geście. - Nikt nikogo nie będzie wieszał. Na samosąd nigdy nie pozwolę. Williams będzie miał sprawiedliwy proces. Powtarzam: jedźcie do domów i nie podejmujcie żadnych działań na własną rękę. W przeciwnym razie popamiętacie mnie.
Mężczyźni wyraźnie niezadowoleni z takiego obrotu sprawy, szemrając między sobą, zaczęli rozjeżdżać się pomału. Tymczasem doktor Martin podszedł do ciał leżących w niewielkiej odległości od głównego, zupełnie zawalonego, wejścia do kopalni. Uniósł w górę płachtę okrywającą dwóch nieszczęśników i pobladł. Nie uszło to uwadze szeryfa, który stanąwszy obok lekarza, spytał:
• Doktorze, co się stało?
• Wie pan kim są ofiary? Ten z prawej to młodszy syn Williamsa, Jason.
• Co? To przecież jeszcze dzieciak. Nie miał siedemnastu lat – rzekł wstrząśnięty Roy. Równie poruszeni byli bracia Cartwrightowie i Ralph Toliver, którzy stali opodal w zupełnym milczeniu. Wreszcie Ralph cicho powiedział:
• Do czego to może doprowadzić chciwość. Williams został ukarany w najgorszy z możliwych sposobów. Już lepszy byłby stryczek niż świadomość, że ponosi się winę za śmierć własnego syna.
• Dwóch synów. – Rzekł równie cicho doktor Martin i z trudem przełykając ślinę dodał: - ten drugi to Larry.

***

Sztygar Scott i jego kilku zaufanych ludzi zabezpieczali zawalone wejścia do kopalni. Mieli też przez najbliższe godziny pilnować terenu dotkniętego katastrofą. Nie można było przecież dopuścić, aby ktoś niepowołany próbował tam się dostać. Ludziom wszak na pomysłach nie zbywało i zawsze mógł znaleźć się jakiś żądny wrażeń śmiałek, który będzie próbował wejść do środka kopalni. Wiadomość o katastrofie rozniosła się bowiem lotem błyskawicy, ale jeszcze szybciej dodarła do ludzi sensacyjna wiadomość, że w kopalni Dahlmana odkryto gigantyczne złoża srebra. Szeryf Coffee zdawał sobie sprawę, że utrzymanie ciekawskich z dala od tego miejsca będzie niezwykle trudnym zadaniem. Teraz, poniewczasie, wyrzucał sobie, że nie posłuchał Adama Cartwrighta. Może gdyby wówczas to zrobił i postraszył Williamsa, nie doszłoby do tej tragedii, a tak życie straciło tylu ludzi. Chcąc nie chcąc pomyślał o Rose Williams, matce zabitych chłopców. Powinien pojechać do niej i zanim zrobi to ktoś inny, zawiadomić, co się stało. Lubił Rose i na samą myśl, że jej życie zostało nieodwracalnie złamane, poczuł dojmujący ból. Długo już był szeryfem i dużo widział, ale wciąż jeszcze nie potrafił zdystansować się od tak niewyobrażalnych nieszczęść.
Szeryf Coffee nie mógł jednak pozwolić sobie na chwilę słabości. Miał przed sobą do wykonania zadanie. Na rozpamiętywanie, czy mógł zapobiec katastrofie miał jeszcze przyjść czas. Teraz uważnie przysłuchiwał się sprawozdaniu, jakie składał mu sztygar Scott. Uznawszy, że mężczyzna właściwie ocenił sytuację, poprosił dwóch z jego ludzi o ułożenie braci Williamsów na wozie. Postanowił przetransportować ich do Virginia City. Oczywiście wszyscy zastanawiali się, co też mogło stać się ze starym Williamsem. Wkrótce jednak doszli do wniosku, że najpewniej mężczyzna podzielił los zasypanych górników.
Pod wieczór na miejscu katastrofy pracowali jedynie ludzie sztygara Scotta. Byli też Cartwrightowie, którzy nie chcieli zostawiać szeryfa Coffee zupełnie samego. Doktor Martin wraz z Ralphem Toliverem odjechał już jakiś czas temu. Zamierzał w drodze do miasta zajrzeć do Holly McCulligen, której stanem zdrowia bardzo się niepokoił. Gdy wreszcie wszystko zostało już powiedziane i zrobione szeryf nie miał żadnego powodu, żeby przedłużać pobyt w tym naznaczonym śmiercią miejscu. Miał jeszcze do załatwienie sporo spraw związanych bezpośrednio z wypadkiem i nie chciał ich odwlekać. Z wdzięcznością przyjął propozycję Cartwrightów, którzy postanowili towarzyszyć mu do Virginia City. Mieli właśnie ruszać, gdy nagle spośród pobliskich krzaków wyłoniła się, ledwie trzymając się na nogach, dziwna postać. Człowiek ten pokryty był od stóp do głów ziemią i skalnym pyłem. Z rozbitej głowy sączyła mu się stróżka krwi. Wyglądał na zupełnie zdezorientowanego. Widok tego mężczyzny był tak nieoczekiwany, że wszystkim odjęło mowę. Ten zaś potoczył wokół nic nierozumiejącym wzrokiem. Podszedł bliżej i z trudem wykrztusił:
• Moi synowie. Tam byli moi synowie. Ratujcie ich.

***

Gdy szeryf Coffee przekazał Williamsowi tragiczne wieści, mężczyzna w pierwszej chwili nie chciał mu uwierzyć. Z trudem, nie pozwalając sobie pomóc, dowlókł się do wozu, na którym zakryci kocami leżeli jego synowie. Jednym ruchem odsłonił ich twarze. Krzyk zamarł mu na ustach. Trzęsąc się niczym w febrze opadł ciężko na kolana i dopiero wtedy zaniósł się głośnym szlochem. Adam wiedziony współczuciem podszedł do Williamsa i schwyciwszy go pod ramię pomógł mu wstać. Ten jednak odtrącił pomocną dłoń i wpatrując się w Cartwrighta z nienawiścią wycedził:
• To wszystko twoja wina. Twoja i twojego dzieciaka. Gdyby nie pętał się samopas do niczego by nie doszło. Ale nie. Wy musicie we wszystko wsadzić swoje parszywe nosy.
• Panie Williams, co pan mówi. Proszę się uspokoić – rzekł Adam próbując nie stracić nad sobą panowania.
• Uspokoić się?! Ty byłbyś spokojny, gdyby zabito ci syna?! Powiedz, no powiedz! A może ktoś powinien ukręcić mu łeb, żebyś poczuł, co znaczy stracić krew ze swojej krwi!
• Panie Williams… - zaczął Adam.
• Odsuń się ode mnie, bo cię zastrzelę – warknął mężczyzna, a w jego dłoni pojawił się colt. Adam uniósł dłonie w górę i zaczął pomału wycofywać się. Szeryf Coffee widząc, że sytuacja robi się napięta, pojednawczo powiedział:
• Jerry, daj spokój. Chodź, pojedziemy do ciebie do domu, do Rose.
• Nigdzie nie pojadę! - Williams utkwił w szeryfie dziwny, jakby nieobecny wzrok. - Muszę być teraz z synami. Czekają na mnie. Potrzebują mnie. Moi chłopcy na mnie liczą. Nie mogę ich zawieść.
• Posłuchaj Jerry… oni…
• Co? Co oni?! - Williams zaśmiał się histerycznie, po czym z groźnym wyrazem twarzy rzucił: - oni żyją, Roy! Żyją i czekają na mnie. Pójdę do nich. Nikt mnie nie zatrzyma, ale najpierw załatwię sprawę z Cartwrightem. Ktoś wreszcie musi zrobić z nim porządek!
• I koniecznie chce nim być właśnie pan? - spytał Adam, kładąc dłoń na rękojeści rewolweru. Hoss i Joe, stanąwszy obok brata, natychmiast zrobili to samo. Williams na ten widok z kpiną w głosie powiedział:
• Braterska miłość. Jakie to wzruszające. Szkoda, że to już długo nie potrwa. Wasz najstarszy braciszek będzie musiał ponieść karę za to, co zrobił mnie i moim chłopcom.
• Pan dobrze wie, że Adam nic nie zrobił! - krzyknął Joe. - To pana chciwość zabiła Jasona i Larry’ego! Miał pan wszystko, ale panu było za mało!
• Jak śmiesz tak do mnie mówić! Ciebie też mogę załatwić. Jeden Cartwright więcej nie zrobi mi żadnej różnicy.
• Jerry, przecież tak nie myślisz. Ból miesza ci w głowie – rzekł szeryf Coffee, próbując odwrócić uwagę Williamsa od braci Cartwrightów. - Proszę, jedźmy do Rose.
• A po co? Żeby poszczuła mnie psami?
• A twoja córka?
• Jest taka sam, jak jej matka – wysyczał Williams i odwracając się bokiem do szeryfa utkwił dziki wzrok w Adamie. - Miałem synów, a ty mi ich zabrałeś. Musisz ponieść za to karę. Wiem, że moi chłopcy by tego chcieli.
• Nieprawda – odparł Adam. - Ani Jason, ani Larry nie byli mściwi. Byli dobrymi, młodymi mężczyznami, którzy mieli całe życie przed sobą. Stracili je przez zachłanność i arogancję własnego ojca. Współczuję panu, bo strata dzieci musi niewyobrażalnie boleć, ale nie obarczy mnie pan winą za swoje grzechy. Sam musi pan sobie z tym poradzić.
• Szlachetny Adam Cartwright. Przemowa godna pastora – zakpił Williams i pociągając za spust swego colta, krzyknął: - giń psie!
Niemal jednocześnie padły trzy może cztery strzały. Hoss w ostatniej chwili pchnął Adama na ziemię. Kula jedynie lekko drasnęła ramię mężczyzny. Tymczasem Williams z niedowierzaniem spoglądał na wciąż żyjącego Cartwrighta. Sam ranny, nie czuł bólu. Wymierzył jeszcze raz, ale nie zdążył wystrzelić. Joe, brat Adama był szybszy.

***


Uff. Jeden z wątków mamy ostatecznie rozwiązany. Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 11:04, 26 Lip 2021    Temat postu:

Cytat:
Katastrofy nie przeżył nikt. Nawet dwaj ranni mężczyźni, o których wspomniał zarządca Ponderosy, zmarli wkrótce po ich odnalezieniu i teraz leżeli przykryci szarą płachtą. Wszystkie wejścia do kopalni były zawalone.

To wielka tragedia. Zginęli ludzie.
Cytat:
• To znaczy, że nie możemy im w żaden sposób pomóc – powiedział Adam, który podobnie, jak inni, z poczuciem bezsilności przysłuchiwał się rozmowie mężczyzn. Doskonale wiedział, że Scott ma rację. Takiego wybuchu nikt nie mógł przeżyć. Nawet najlepsze zabezpieczenia nic by tu nie pomogły.
• Panie Cartwright, ci ludzie wiedzieli, na co się decydują. Znali ryzyko.
• Dlatego mamy ich zostawić, tam pod ziemią? - spytał Adam wskazując na zwały skał tarasujących wejście do kopalni.

Ludzie chcący pomóc są bezradni, straszne.
Cytat:
• Ja tu jeszcze zostanę. Z tą chwilą rozpoczynam śledztwo. Obiecuję wam, że ustalę kto ponosi winę za tę tragedię.
• A co tu ustalać? Przecież wiadomo, że za tym wszystkim stoi Williams i jego synowie. - Wśród mężczyzn zawrzało. Jeden z nich krzyknął: - powiesić ich to za mało!

Ludzie już znaleźli winnych
Cytat:
Tymczasem doktor Martin podszedł do ciał leżących w niewielkiej odległości od głównego, zupełnie zawalonego, wejścia do kopalni. Uniósł w górę płachtę okrywającą dwóch nieszczęśników i pobladł. Nie uszło to uwadze szeryfa, który stanąwszy obok lekarza, spytał:
• Doktorze, co się stało?
• Wie pan kim są ofiary? Ten z prawej to młodszy syn Williamsa, Jason.
• Co? To przecież jeszcze dzieciak. Nie miał siedemnastu lat – rzekł wstrząśnięty Roy. Równie poruszeni byli bracia Cartwrightowie i Ralph Toliver, którzy stali opodal w zupełnym milczeniu. Wreszcie Ralph cicho powiedział:
• Do czego to może doprowadzić chciwość. Williams został ukarany w najgorszy z możliwych sposobów. Już lepszy byłby stryczek niż świadomość, że ponosi się winę za śmierć własnego syna.
• Dwóch synów. – Rzekł równie cicho doktor Martin i z trudem przełykając ślinę dodał: - ten drugi to Larry.

Dwóch synów zginęło w wypadku. Straszna kara
Cytat:
Mieli właśnie ruszać, gdy nagle spośród pobliskich krzaków wyłoniła się, ledwie trzymając się na nogach, dziwna postać. Człowiek ten pokryty był od stóp do głów ziemią i skalnym pyłem. Z rozbitej głowy sączyła mu się stróżka krwi. Wyglądał na zupełnie zdezorientowanego. Widok tego mężczyzny był tak nieoczekiwany, że wszystkim odjęło mowę. Ten zaś potoczył wokół nic nierozumiejącym wzrokiem. Podszedł bliżej i z trudem wykrztusił:
• Moi synowie. Tam byli moi synowie. Ratujcie ich.

To pewnie Williams, chyba jeszcze jest w szoku
Cytat:
Gdy szeryf Coffee przekazał Williamsowi tragiczne wieści, mężczyzna w pierwszej chwili nie chciał mu uwierzyć. Z trudem, nie pozwalając sobie pomóc, dowlókł się do wozu, na którym zakryci kocami leżeli jego synowie. Jednym ruchem odsłonił ich twarze. Krzyk zamarł mu na ustach. Trzęsąc się niczym w febrze opadł ciężko na kolana i dopiero wtedy zaniósł się głośnym szlochem.

Najgorsze, co może spotkać ojca
Cytat:
• To wszystko twoja wina. Twoja i twojego dzieciaka. Gdyby nie pętał się samopas do niczego by nie doszło. Ale nie. Wy musicie we wszystko wsadzić swoje parszywe nosy.
• Panie Williams, co pan mówi. Proszę się uspokoić – rzekł Adam próbując nie stracić nad sobą panowania.

Dlaczego o katastrofę obwinia Adama i jego syna?
Cytat:
• Uspokoić się?! Ty byłbyś spokojny, gdyby zabito ci syna?! Powiedz, no powiedz! A może ktoś powinien ukręcić mu łeb, żebyś poczuł, co znaczy stracić krew ze swojej krwi!
• Panie Williams… - zaczął Adam.
• Odsuń się ode mnie, bo cię zastrzelę – warknął mężczyzna, a w jego dłoni pojawił się colt.

Groźnie to zabrzmiało
Cytat:
• Braterska miłość. Jakie to wzruszające. Szkoda, że to już długo nie potrwa. Wasz najstarszy braciszek będzie musiał ponieść karę za to, co zrobił mnie i moim chłopcom.
• Pan dobrze wie, że Adam nic nie zrobił! - krzyknął Joe. - To pana chciwość zabiła Jasona i Larry’ego! Miał pan wszystko, ale panu było za mało!

Oczywiście, że zawiniła jego chciwość
Cytat:
• Szlachetny Adam Cartwright. Przemowa godna pastora – zakpił Williams i pociągając za spust swego colta, krzyknął: - giń psie!
Niemal jednocześnie padły trzy może cztery strzały. Hoss w ostatniej chwili pchnął Adama na ziemię. Kula jedynie lekko drasnęła ramię mężczyzny. Tymczasem Williams z niedowierzaniem spoglądał na wciąż żyjącego Cartwrighta. Sam ranny, nie czuł bólu. Wymierzył jeszcze raz, ale nie zdążył wystrzelić. Joe, brat Adama był szybszy.

Adam zawsze mógł liczyć na braci. I dobrze

Bardzo "mocny" fragment. Zwłaszcza ta część o skutkach katastrofy. Zginęli ludzie, a do tych zasypanych, którzy również prawdopodobnie nie żyją, nie można dotrzeć, nie można im pomóc. Najgorsze jest to, że Williams za śmierć swoich synów wini Adama. Przecież to on sam, swoją arogancją i chciwością spowodował śmierć wielu ludzi. Nie tylko jego synowie zginęli. Może dobrze, że Joe w obronie brata zastrzelił Williamsa. W pewnym momencie było mi go żal. Rozpaczał po śmierci synów, chyba stracił rozum. Niestety, swoją rozpacz, żal, wściekłość skierował na Adama, który sam był ofiarą chciwości Williamsa. Przecież i jego synek i ukochana mogli zginąć przez Williamsa. Jeden wątek ostatecznie rozwiązany, ale pozostały jeszcze inne wątki. Czekam więc na kontynuację ...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Uroczysko ADY / Ostępy Aderato Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 35, 36, 37 ... 55, 56, 57  Następny
Strona 36 z 57

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin