|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 11 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Wto 12:53, 31 Maj 2022 Temat postu: Ząb wyrwany nie boli |
|
|
Znając ogromną słabość Eweliny do Joe Cartwrighta, ze specjalną dedykacją dla Koleżanki, przedstawiam pierwszą część opowiadania, w którym głównym bohaterem będzie Pasikonik, zwany też Perłą Ponderosy.
Ząb wyrwany nie boli
Młody, może dwudziestoletni mężczyzna siedział oparty plecami o duże rozłożyste drzewo i trzymając się za wyraźnie opuchnięty prawy policzek to jęczał, to postękiwał. Natężenie wydawanych dźwięków było wprost proporcjonalne do bólu, jaki w danym momencie odczuwał. Należy przy tym nadmienić, że mężczyzna swe cierpienie wyrażał we wszystkich możliwych tonacjach, poczynając od falsetu po bas. Wreszcie biedny cierpiętnik sięgnął po leżącą obok niego butelkę whiskey i pociągnął spory łyk. Gdyby nie konieczność nabrania powietrza pewnie opróżniłby butelkę do samego dna. Pojemność płuc człowieka ma jednak swoje granice. Nic więc dziwnego, że mężczyzna na chwilę przestał pić. Łapczywie zaczerpnął powietrza. Sekundę później niemal zawył z bólu. Wciągnięcie do ust życiodajnego powietrza zadziałało niczym szpikulec wbity w sam środek chorego zęba. Gdy ból nieco zelżał mężczyzna znowu przechylił butelkę, ale tym razem łyknął tylko troszeczkę. Przez krótką chwilkę trzymał alkohol w ustach przechylając głowę to w prawo to w lewo, a potem jakby nigdy nic połknął trunek. Ból ustąpił, ale tylko po to, żeby powrócić zdwojonym dźganiem, rwaniem i pulsowaniem. Do pojękiwania mężczyzna dołączył bujanie się do przodu i do tyłu. Wyglądał przy tym tak, jak sierota pozbawiona nadziei na lepsze jutro.
- Jesteś bardziej uparty niż kobyła starego Sama – rzekł potężnie zbudowany towarzysz mężczyzny, który niemal bezszelestnie podszedł do cierpiącego. - Gdybyś mi pozwolił zająć się tym twoim zębem to nie miałbyś opuchlizny rozmiaru dorodnego melona.
- Twoje niedoczekanie – powiedziała posykując z bólu ofiara zębowej przypadłości. - Nie chcę mieć zmasakrowanej twarzy.
- Uważasz, że takiej już nie masz? - olbrzym zarechotał, po czym stwierdził: - whiskey ci nie pomoże, co najwyżej do bólu zęba dołączy potężny kac.
- Może wtedy ząb przestanie mnie boleć – wyraził nieśmiałą nadzieję cierpiący.
- Nie sądzę, ale zawsze możesz spróbować. Noc przed nami długa.
- Bawi ciebie moje cierpienie?
- Nie, skąd – odparł z niewinnym wyrazem twarzy olbrzym i mocniej nasunął kapelusz na głowę.
- Kłamiesz – orzekł cierpiący – zawsze, gdy tak poprawiasz kapelusz to kłamiesz. A do tego robisz sobie ze mnie żarty, a ja przecież cierpię. Cierpię, rozumiesz?!
- Co mam nie rozumieć – mężczyzna wzruszył ramionami – ale musisz przyznać, że masz to na własne życzenie. Nasz brat przestrzegał cię, żebyś nie popisywał się swoim uzębieniem, ale ty jak zwykle musiałeś postawić na swoim. Trzeba być idiotą, żeby stanąć do zawodów przeciągania liny i to zębami.
- O ile pamiętam, ty również brałeś udział w takich zawodach.
- Owszem i nawet wygrałem, ale miałem wówczas dziesięć lat i mleczne zęby. Do tego za ten wyczyn dostałem od ojca w tyłek.
- Dobrze, że taty nie ma z nami – mruknął obolały mężczyzna.
- Myślisz, że by ci przyłożył? - zaśmiał się olbrzym.
- Raczej nie, ale gadania byłoby co niemiara. Ty i Adam też mielibyście używanie – odparł i zaraz syknął z bólu, po czym dodał: - mieć takich braci to gorzej zarazy.
Tymczasem „zaraza” kręcąc z politowaniem głową przyklęknęła na jedno kolano na wprost cierpiącego i rzekła:
- Joe, dość tych wygłupów. Otwórz usta i to już.
Mężczyzna trzymając się za spuchnięty policzek odsunął się od brata. Ten nie zamierzał ustąpić i wyciągnąwszy ręce schwycił Joego za ramiona i z wściekłym błyskiem w oczach rozkazał:
- Otwieraj gębę! Dwa razy nie będę powtarzał.
- Nie – odparł dzielnie Joe.
- Dlaczego?
- Bo nie – mężczyzna wyrazem twarzy przypominał upartego małego chłopca. Brakowało tylko, żeby jeszcze tupnął nogą, tak jak często robią to rozkapryszone dzieci. Niestety było to niemożliwe z uwagi na fakt, że siedział na ziemi unieruchomiony kleszczowym chwytem ramion swojego brata.
- No już, otwórz usta.
- Ani mi się śni. Tymi grubymi paluchami możesz mnie udusić.
- Chcę tylko zajrzeć.
- Ale Hoss, zapewniam cię, że nie ma tam nic ciekawego.
- Wierzę, ale mimo to chcę zobaczyć.
Joe szybko otworzył usta i zanim jego brat cokolwiek dojrzał natychmiast je zamknął.
- I co, panie doktorze? - zapytał. - Jaka jest twoja diagnoza?
- Kretyn, ale na to nie ma lekarstwa. – Odparł Hoss i wstając z kolan rzekł: - twoja sprawa, ja idę spać. A i lepiej się zaknebluj, bo jak usłyszę to twoje pojękiwanie to do końca życia będziesz miał problemy z jedzeniem Czy to jasne?
- Mhm. – Mruknął Joe i zmieniając temat spytał: - jak myślisz, dlaczego Adam i Dave tak długo nie wracają?
- Być może mieli dosyć twoich całodziennych wrzasków i rozbili się obozem gdzieś, gdzie jest cicho i gdzie w spokoju można przespać noc.
- Naprawdę? - Joe spojrzał z niedowierzaniem na brata.
- Naprawdę – rzucił z wściekłością Hoss szykując sobie posłanie do snu. - Gdybym nie wyciągnął krótszej słomki, to Adam lub Dave wysłuchiwałby twojego zawodzenia. A wystarczyło, żebyś dał sobie usunąć tego cholernego zęba. Podobno ząb wyrwany nie boli.
- Kto tak twierdzi?
- Adam, a on wie co mówi.
- Jak zawsze – zauważył z przekąsem Joe i dodał: - i może jeszcze by mi go usunął?
- Bez przesady. Ja mógłbym to zrobić – zapewnił Hoss. – Mam pewne doświadczenie.
- Ciekawe jakie?
- Kiedyś wyrwałem trzonowca staremu Samowi.
- Wielka mi sztuka – prychnął lekceważąco Joe. - Samowi zęby same wychodzą z dziąseł. Nie musiałeś wcale używać cęgów.
- Fakt, ale z tobą też bym sobie poradził.
- Dobra, dobra. Lepiej idź spać. Ja sobie tutaj trochę posiedzę.
- Tylko nie pij już więcej bo nic ci to nie pomoże.
- Ja nie piję – odparł urażonym tonem Joe. - Ja tylko znieczulam przyczynę mojego cierpienia.
- Byle z umiarem, bo jutro do bólu szczęki dołączy ból głowy – rzekł Hoss moszcząc się na posłaniu rozłożonym w bezpiecznej odległości od pojękującego brata.
- Hoss…
- Czego znowu? - spytał olbrzym nie siląc się na grzeczność.
- Jak myślisz, czy Adam specjalnie tak długo nie wraca? Powinien już być z powrotem. Może chce mnie ukarać?
- Nie sądzisz, że już sam wystarczająco się ukarałeś? Ten ból zęba naprawdę padł ci na mózg. O naszym bracie wiele można powiedzieć, ale nie to, że pozwoliłby komukolwiek cierpieć.
- To dlaczego wciąż nie wraca? - spytał z uporem Joe.
- Pewnie szuka doktora. Long Pike to miasteczko kowboi, a wiesz, że wśród takich łatwo o bijatykę lub strzelaninę. Tamtejszy lekarz musi mieć z nimi urwanie głowy, ale nie martw się Adam go przywiezie.
- Jasne – mruknął bez przekonania Joe. – A tak swoją drogą, to nie sądzisz, że powinien mnie ze sobą zabrać, zamiast ściągać doktora na to pustkowie.
- Dobrze zrobił – stwierdził Hoss. - Ty byś mu tylko przeszkadzał i jeszcze wpadł w jakieś tarapaty.
- W moim stanie? - mężczyzna nie ukrywał zdziwienia. - Musiałbym upaść na głowę.
- Upadłeś i mamy tego skutki. Daj mi wreszcie spać – rzekł Hoss.
- Pewnie śpij sobie – odparł ze smutkiem Joe. - Nie podejrzewałem cię o taki brak współczucia i wrażliwości.
- To, co twoim zdaniem mam zrobić? Też uszkodzić sobie uzębienie? Poczujesz się wtedy lepiej?
- Takiego poświęcenia od ciebie nie oczekuję – zapewnił Joe i krzyknął: - auć! Auć! Jak strasznie boli! Jak boli!
- Nic ci na to nie poradzę. W ostateczności mogę ci zrobić zimny okład lub obić twarz z drugiej strony. Podobno ból można leczyć innym bólem.
- Ciekawe od kogo czerpiesz te mądrości? Pewnie od naszego brata, Adama?
- Czegoś ty się tak uczepił Adama?
- Powinien już wrócić i to z doktorem, dobrym doktorem.
- Co ty wygadujesz? Dobry lekarz, tu na tym zadupiu? - prychnął śmiechem Hoss. - Wiesz, co? Osiodłaj swojego konia i jedź do San Francisco. Tam znajdziesz dobrych lekarzy na kopy.
- Wystarczyłoby Virginia City i doktor Martin – rzekł Joe i jęknął przeciągle.
- To jedź i daj mi święty spokój – warknął Hoss odwracając się do brata plecami i naciągając na głowę koc.
- Tak, śpij sobie. Ja poczekam na Adama. Mimo wszystko to mój brat i skoro obiecał, że przywiezie doktora to przywiezie.
Nagle w stronę Joego coś śmignęło. Był to but Hossa, który mając po dziurki w nosie gadania i jęków swojego młodszego brata w ten właśnie sposób spróbował przywołać go do porządku. Cel osiągnął. Joe odrzucił but i mamrocząc coś niepochlebnego pod adresem Hossa spróbował również trochę się zdrzemnąć. Nie było mu to jednak dane, bo gdy tylko ułożył się na lewym boku poczuł straszliwy ból. Jego ząb obudził się właśnie z krótkiego letargu i postanowił umilić noc swojemu właścicielowi.
⁂
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Wto 16:59, 31 Maj 2022 Temat postu: |
|
|
Dziękuję za dedykację
Cytat: | Młody, może dwudziestoletni mężczyzna siedział oparty plecami o duże rozłożyste drzewo i trzymając się za wyraźnie opuchnięty prawy policzek to jęczał, to postękiwał. Natężenie wydawanych dźwięków było wprost proporcjonalne do bólu, jaki w danym momencie odczuwał. Należy przy tym nadmienić, że mężczyzna swe cierpienie wyrażał we wszystkich możliwych tonacjach, poczynając od falsetu po bas. |
Interesująco brzmi
Cytat: | Łapczywie zaczerpnął powietrza. Sekundę później niemal zawył z bólu. Wciągnięcie do ust życiodajnego powietrza zadziałało niczym szpikulec wbity w sam środek chorego zęba. Gdy ból nieco zelżał mężczyzna znowu przechylił butelkę, ale tym razem łyknął tylko troszeczkę. Przez krótką chwilkę trzymał alkohol w ustach przechylając głowę to w prawo to w lewo, a potem jakby nigdy nic połknął trunek. Ból ustąpił, ale tylko po to, żeby powrócić zdwojonym dźganiem, rwaniem i pulsowaniem. Do pojękiwania mężczyzna dołączył bujanie się do przodu i do tyłu. Wyglądał przy tym tak, jak sierota pozbawiona nadziei na lepsze jutro. |
Jak dotąd nie odczuwam nadmiaru litości … wszak to Joe
Cytat: | Cierpię, rozumiesz?!
- Co mam nie rozumieć – mężczyzna wzruszył ramionami – ale musisz przyznać, że masz to na własne życzenie. Nasz brat przestrzegał cię, żebyś nie popisywał się swoim uzębieniem, ale ty jak zwykle musiałeś postawić na swoim. Trzeba być idiotą, żeby stanąć do zawodów przeciągania liny i to zębami.
- O ile pamiętam, ty również brałeś udział w takich zawodach.
- Owszem i nawet wygrałem, ale miałem wówczas dziesięć lat i mleczne zęby. Do tego za ten wyczyn dostałem od ojca w tyłek. |
Tak, taki pomysł mógł mieć jedynie Joe
Cytat: | Mężczyzna trzymając się za spuchnięty policzek odsunął się od brata. Ten nie zamierzał ustąpić i wyciągnąwszy ręce schwycił Joego za ramiona i z wściekłym błyskiem w oczach rozkazał:
- Otwieraj gębę! Dwa razy nie będę powtarzał.
- Nie – odparł dzielnie Joe.
- Dlaczego?
- Bo nie – mężczyzna wyrazem twarzy przypominał upartego małego chłopca. Brakowało tylko, żeby jeszcze tupnął nogą, tak jak często robią to rozkapryszone dzieci. Niestety było to niemożliwe z uwagi na fakt, że siedział na ziemi unieruchomiony kleszczowym chwytem ramion swojego brata.
- No już, otwórz usta.
- Ani mi się śni. Tymi grubymi paluchami możesz mnie udusić.
- Chcę tylko zajrzeć.
- Ale Hoss, zapewniam cię, że nie ma tam nic ciekawego.
- Wierzę, ale mimo to chcę zobaczyć.
Joe szybko otworzył usta i zanim jego brat cokolwiek dojrzał natychmiast je zamknął. |
Niewdzięcznik! Brat chce mu pomóc a on nie chce nawet pokazać zęba
Cytat: | … - jak myślisz, dlaczego Adam i Dave tak długo nie wracają?
- Być może mieli dosyć twoich całodziennych wrzasków i rozbili się obozem gdzieś, gdzie jest cicho i gdzie w spokoju można przespać noc.
- Naprawdę? - Joe spojrzał z niedowierzaniem na brata.
- Naprawdę – rzucił z wściekłością Hoss szykując sobie posłanie do snu. - Gdybym nie wyciągnął krótszej słomki, to Adam lub Dave wysłuchiwałby twojego zawodzenia. A wystarczyło, żebyś dał sobie usunąć tego cholernego zęba. Podobno ząb wyrwany nie boli.
- Kto tak twierdzi?
- Adam, a on wie co mówi. |
Adam z pewnością wie co mówi
Cytat: | - To dlaczego wciąż nie wraca? - spytał z uporem Joe.
- Pewnie szuka doktora. Long Pike to miasteczko kowboi, a wiesz, że wśród takich łatwo o bijatykę lub strzelaninę. Tamtejszy lekarz musi mieć z nimi urwanie głowy, ale nie martw się Adam go przywiezie. |
Adam z pewnością coś poradzi na dolegliwość brata
Cytat: | – A tak swoją drogą, to nie sądzisz, że powinien mnie ze sobą zabrać, zamiast ściągać doktora na to pustkowie.
- Dobrze zrobił – stwierdził Hoss. - Ty byś mu tylko przeszkadzał i jeszcze wpadł w jakieś tarapaty.
- W moim stanie? - mężczyzna nie ukrywał zdziwienia. - Musiałbym upaść na głowę.
- Upadłeś i mamy tego skutki. |
O tak! Do Joe’go kłopoty lgną niczym muchy do miodu
Cytat: | Joe odrzucił but i mamrocząc coś niepochlebnego pod adresem Hossa spróbował również trochę się zdrzemnąć. Nie było mu to jednak dane, bo gdy tylko ułożył się na lewym boku poczuł straszliwy ból. Jego ząb obudził się właśnie z krótkiego letargu i postanowił umilić noc swojemu właścicielowi. |
Biedny Joe … tak cierpi a ból nie chce ustąpić
Cudne opowiadanie. Joe cierpi. Ból zęba jest jednym z najdotkliwszych bólów. Do tego opuchlizna. Marzenie. No i bracia, którzy spieszą z pomocą. Powoli, ale systematycznie. Rozczula mnie Hoss, który z poświęceniem chce usunąć przyczynę bólu Joe’go. Adam też pragnie mu pomóc. Starszy brat pojechał po doktora. Zapewne szuka najlepszego specjalisty, bo jakoś długo nie wraca. I dobrze. Cierpienie uszlachetnia. Z pewnością Pasikonik po tych przeżyciach będzie lepszym człowiekiem. Oby doktor był trzeźwy (na Dzikim Zachodzie różnie bywało) i nie wyrwał mu zdrowego ząbka. No i mam pytanie: czy bolący ząb jest z przodu, czy jest to ząb trzonowy? Jeśli przedni, to Perła Ponderosy nieco straci na urodzie, jeśli trzonowy, to będzie mniej widać. Chyba, że się szeroko uśmiechnie. Czekam na kontynuację tej rozkosznej opowieści. Oczywiście współczuję, współczuję
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Pią 15:12, 03 Cze 2022, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 11 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Wto 20:03, 31 Maj 2022 Temat postu: |
|
|
Dziękuję za życzliwy komentarz. Co do doktora, to tak jakbyś czytała mi w myślach.
PS. Ząbek do wyrwania to trzonowiec, ale doktorowi zawsze może omsknąć się rączka.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Śro 12:02, 01 Cze 2022, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 11 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Śro 11:28, 01 Cze 2022 Temat postu: |
|
|
Tymczasem w małej miejscowości Long Pike położonej o jakieś dwadzieścia mil od miejsca, w którym rozgrywała się dopiero, co przedstawiona scena, dwóch młodych mężczyzn zadowolonych ze sfinalizowania sprzedaży bydła, raczyło się krwistymi stekami popijanymi schłodzonym i wyjątkowo dobrym piwem. Adam Cartwright i Dave Boon, będący szefem kowboi wynajętych przez ojca tego pierwszego, mieli powody do zadowolenia. Po długim i ciężkim przepędzie bydła udało im się sprzedać stado i to ze sporym zyskiem. Kupiec, gdy usłyszał, że bydło pochodzi z osławionej Ponderosy wcale się nie targował i natychmiast zaprosił mężczyzn do banku, gdzie pobrawszy pieniądze wręczył je Adamowi. Następnego dnia rano miał wraz ze swoimi ludźmi odebrać bydło z obozu pilnowanego przez Joego i Hossa, i popędzić je szlakiem do Belknap, a potem dalej do fortów Sumner i Bascom w Nowym Meksyku. Czy można więc dziwić się, że Adam i Dave byli w doskonałych humorach. Gdyby jeszcze nie konieczność znalezienia lekarza dla cierpiącego na własne życzenie Joego, mogliby powiedzieć, że byli niemal w raju. Co prawda saloonowi, w którym jedli posiłek wiele, do tego raju brakowało, ale w porównaniu, z tym, co przeszli w ciągu minionego miesiąca przybytek ów jawił się im wręcz zjawiskowo. Muzyka, panienki, a przede wszystkim dobre jedzenie, to było to, czego potrzebowali do pełni szczęścia po trudach przepędu bydła. Nic tak nie zaostrza apetytu, jak świadomość dobrze wykonanej roboty, za którą otrzymało się więcej niż godziwą zapłatę. Jeśli jeszcze wziąć pod uwagę czas spędzony w siodle wśród kurzu i ryku pędzonego bydła, spanie na gołej ziemi, zmienną pogodę i gulasz trzy razy dziennie, który miał przełożenie na nadmierną aktywność układów pokarmowych kowboi, to czyż można było się dziwić, że Adam i jego towarzysz zamówili kolejną porcję krwistych steków i na nich skupili całą swoją uwagę.
- Mam wyrzuty sumienia – powiedział Dave pociągając z kufla.
- A to z jakiego niby powodu? - zaciekawił się Adam.
- No wiesz, my tu sobie dogadzamy, a chłopcy w obozie wyskrobują z kotła resztkę tego kitu, którym przez całą drogą karmił nas Pinky.
- Jutro wszystko sobie zrekompensują – odparł Adam – oby tylko zostało im cokolwiek z wypłaty.
- To będzie możliwe, jeśli wypłacisz im połowę zarobku, a jeszcze lepiej jedną czwartą. W przeciwnym razie gotowi są przepuścić wszystko na whiskey, pokera i panienki.
- A ty? - spytał Adam popijając piwo.
- Co ja? - zdziwił się Dave.
- Masz ochoty na którąś z tych rzeczy?
- A dlaczego niby miałbym wybierać skoro mam ochotę na wszystkie te cudowności? Widzisz tę rudą przy barze? Właśnie puściła do mnie oczko – Dave dumnie wyprężył pierś.
- Muszę cię rozczarować – odparł Adam. - Oczko puściła do mnie.
- Przecież nie lubisz rudych – zauważył kowboj.
- A kto ci to powiedział? - spytał Adam i spojrzał na Dave’a spod przymrużonych powiek, po czym rzekł: - po miesiącu w towarzystwie bydła i moich braci, każda, nawet ruda dziewczyna wydaję się pięknością.
- Aż tak jesteś zdesperowany? - Dave zaśmiał się, jednocześnie bujając się na krześle.
- Bez przesady, ale przyznaję, że chętnie odprężyłbym się, bo tej dzikiej orce.
- To na co czekasz? Panna aż przebiera nogami.
- Masz rację, ale nie mogę. Nie mogę, gdy mój najmłodszy brat cierpi tam w obozie – odparł z udawanym smutkiem Adam. - Niestety, muszę poszukać doktora.
- Jasne. A swoją drogą to dlaczego nikt mu tego zęba nie wyrwał? - zaciekawił się Dave.
- Najpierw trzeba byłoby go złapać. Chciałem mu ulżyć w cierpieniu, ale gdy tylko mu to zaproponowałem uciekł jak tchórzliwy zając.
- Też bym uciekł po propozycji wybicia zęba pięścią – mężczyzna parsknął śmiechem.
- Nic innego nie przyszło mi do głowy – odparł z całą szczerością Adam i również się roześmiał.
- A widziałeś minę Hossa, gdy okazało się, że wyciągnął krótką słomkę? Aż żal mi się go zrobiło.
- Dziwisz się? Wysłuchiwać jęków Małego Joe to niczym kara za grzechy.
- Swoją drogą, co go podkusiło, żeby przyjąć zakład Pinky’ego?
- Głupota i nadmierna pewność siebie – odparł Adam – a poważnie mówiąc to nie ma co się dziwić. Ten przepęd był wyjątkowo ciężki. Wszyscy byliśmy na skraju wytrzymałości.
- Masz rację. Ludziom wtedy nieźle odbija – Dave pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Tak, tyle tylko, że mojemu bratu zdarza się to wyjątkowo często.
- Czy ty aby nie przesadzasz? Joe po prostu chciał się zabawić, trochę rozerwać.
- No i zrobił to. Rozerwał się. – Przyznał z kpiną Adam, a następnie dodał: - doskonale wiedział, że Pinky to stary cwaniak i po prostu go podpuszcza.
- Taa – powiedział przeciągle Dave – a do tego zawsze wygrywa.
- Bo trafia na takich głupków, jak mój najmłodszy braciszek. Joemu nic się nie stanie, jak sobie trochę pocierpi. Będzie miał na przyszłość nauczkę.
- Może i tak. Mój tatko często mi powtarzał: „głupie pomysły zawsze się mszczą”. I muszę przyznać, że miał rację.
- Twój ojciec to mądry człowiek – zauważył Adam.
- A żebyś wiedział, tylko syna ma głupiego – westchnął Dave. – Jak widzisz, skończyłem, jak skończyłem.
- Nie przesadzaj. Lepszego poganiacza bydła ze świecą szukać – zapewnił Adam. - Jesteś sławny na całym Zachodnim Wybrzeżu.
- Dla mojego ojca to marne pocieszenie, zwłaszcza, że nie może się mną pochwalić przed nowojorską śmietanką towarzyską.
Tymczasem do stolika rozmawiających mężczyzn podszedł barman z ich kolejnym już zamówieniem. Postawił przed nimi talerze z ogromnymi stekami, koszyk z pieczywem i kufle z piwem, po czym obrzuciwszy ich taksującym spojrzeniem, zapytał:
- Może zainteresowani są panowie atrakcjami, jakie oferuje nasze miasteczko? Mamy najlepsze hurty-gurty girls*1. W sali obok są stoliki do pokera. U nas gra się o najwyższe stawki. Na piętrze są pokoje do wynajęcia. Gdybyście panowie chcieli zażyć gorącej kąpieli, to tu po sąsiedzku jest duża, porządna łaźnia. Można tam skorzystać z usług fryzjera. Po przeciwnej stronie znajdziecie sklep z najlepszymi ubraniami w okolicy. Jeśli chcielibyście potańczyć to przecznicę dalej znajdziecie salę taneczną i calico queens*2.
- Dziękujemy za te cenne informacje. Być może skorzystamy – odparł Adam – ale teraz najbardziej interesuje nas, gdzie tu znajdziemy doktora.
- Czyżby któryś z panów niedomagał? - zaniepokoił się barman.
- Z nami wszystko w porządku – zapewnił Adam. - To mój brat jest cierpiący i potrzebuje pomocy.
- Rana postrzałowa?
- Raczej wyłamanie.
- Ręki, nogi?
- Zęba.
- To po co mu doktor. Wystarczy Billy.
- Billy? A któż to taki? - zaciekawił się Adam.
- Miejscowy kowal, ale jest wszechstronny – zapewnił barman.
- Nie wątpię, ale wolałbym jednak doktora.
- Z tym może być problem.
- A to niby dlaczego?
- Gdy doktor McCoy gra w pokera, to lepiej, żeby nikt mu nie przeszkadzał.
- Doprawdy?
- Zapewniam, że ci, którzy próbowali przerwać mu grę kończyli w jego gabinecie. Panowie rozumiecie, co mam na myśli.
- Jak najbardziej rozumiemy – Adam kiwnął głową. - Mimo to chciałbym z nim porozmawiać.
- Nie radziłbym. Doktor jest w złym humorze. Sporo przegrał i sporo wypił.
- A może zechciałby się odegrać? My z kolegą lubimy pokera. Prawda, Dave?
- Prawda – przyznał kowboj – oj lubimy, jak diabli lubimy.
- To, co? Znajdziemy go tam? - spytał Adam wskazawszy ruchem głowy drzwi prowadzące do jaskini hazardu.
- Tak, ale pamiętajcie, że was ostrzegałem – odparł barman i wzruszył ramionami.
- Nie martw się o nas. Jesteśmy dużymi chłopcami.
- Wiem, ale wy nie wiecie z kim chcecie zadrzeć.
- Nie zamierzamy z nikim zadzierać. Chcemy tylko uzyskać pomoc lekarską.
- Przy stoliku z pokerem? Ciekawe?
- Prawda – Adam uśmiechnął.
- No, dobra, jak tam sobie chcecie, byle tylko nie było draki.
- Zapewniam, że nie będzie. Jesteśmy przecież poważnymi ludźmi.
- Jasne – mruknął barman - stale takich widzę. Coś jeszcze?
- Tak. Butelkę najlepszej whiskey, kolejkę dla tej rudej panny, która tak nam się przygląda i rachunek.
- Robi się.
- A i dasz nam znać, gdyby doktor zamierzał opuścić saloon.
- On przed piątą rano nie odchodzi od stolika.
- A jeśli trafi mu się pacjent?
- Zależy w jakim jest stanie. Czasem udziela pomocy tu na miejscu, między jednym a drugim rozdaniem.
- Intrygujące – stwierdził Adam. - Tym bardziej musimy go poznać.
- Bezapelacyjnie – Dave kiwnął głową i pociągnął z kufla.
- Oj, coś czuję, że będą kłopoty – westchnął barman.
- Nie martw się na zapas, przyjacielu – odparł Dave. - Najpierw musimy wzmocnić nadwątlone przepędem siły, trochę się zabawić, a dopiero potem poprosimy doktora o pomoc.
- Lepiej tego bym nie ujął – zapewnił Adam. - A teraz jedzmy. Steki są tu wyśmienite.
_____________________________________________________________
1* Hurty-gurty girls – sprzedajne dziewczęta z saloonu.
2* Calico queens – tanie tancerki („królowe perkalu”).
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Śro 20:45, 01 Cze 2022, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Śro 16:46, 01 Cze 2022 Temat postu: |
|
|
Cytat: | … dwóch młodych mężczyzn zadowolonych ze sfinalizowania sprzedaży bydła, raczyło się krwistymi stekami popijanymi schłodzonym i wyjątkowo dobrym piwem. Adam Cartwright i Dave Boon, będący szefem kowboi wynajętych przez ojca tego pierwszego, mieli powody do zadowolenia. |
Adam z kumplem popija piwo … a gdzie ratunek dla cierpiącego brata?
Cytat: | - Mam wyrzuty sumienia – powiedział Dave pociągając z kufla.
- A to z jakiego niby powodu? - zaciekawił się Adam.
- No wiesz, my tu sobie dogadzamy, a chłopcy w obozie wyskrobują z kotła resztkę tego kitu, którym przez całą drogą karmił nas Pinky. |
Nieźle sobie dogadzają … a tam Hoss i głoduje i musi słuchać jęków Joe’go
Cytat: | Widzisz tę rudą przy barze? Właśnie puściła do mnie oczko – Dave dumnie wyprężył pierś.
- Muszę cię rozczarować – odparł Adam. - Oczko puściła do mnie.
- Przecież nie lubisz rudych – zauważył kowboj.
- A kto ci to powiedział? - spytał Adam i spojrzał na Dave’a spod przymrużonych powiek, po czym rzekł: - po miesiącu w towarzystwie bydła i moich braci, każda, nawet ruda dziewczyna wydaję się pięknością.
- Aż tak jesteś zdesperowany? - Dave zaśmiał się, jednocześnie bujając się na krześle.
- Bez przesady, ale przyznaję, że chętnie odprężyłbym się, bo tej dzikiej orce.
- To na co czekasz? Panna aż przebiera nogami.
- Masz rację, ale nie mogę. Nie mogę, gdy mój najmłodszy brat cierpi tam w obozie – odparł z udawanym smutkiem Adam. - Niestety, muszę poszukać doktora. |
Oczywiście, że ruda puszcza oczko do Adama, jednak on pamięta o bracie
Cytat: | A swoją drogą to dlaczego nikt mu tego zęba nie wyrwał? - zaciekawił się Dave.
- Najpierw trzeba byłoby go złapać. Chciałem mu ulżyć w cierpieniu, ale gdy tylko mu to zaproponowałem uciekł jak tchórzliwy zając.
- Też bym uciekł po propozycji wybicia zęba pięścią – mężczyzna parsknął śmiechem.
- Nic innego nie przyszło mi do głowy – odparł z całą szczerością Adam i również się roześmiał. |
Oni sobie żartują, a tam Joe cierpi
Cytat: | - Dziwisz się? Wysłuchiwać jęków Małego Joe to niczym kara za grzechy.
- Swoją drogą, co go podkusiło, żeby przyjąć zakład Pinky’ego?
- Głupota i nadmierna pewność siebie – odparł Adam … |
Trafna ocena postępku brata
Cytat: | Joe po prostu chciał się zabawić, trochę rozerwać.
- No i zrobił to. Rozerwał się. – Przyznał z kpiną Adam, a następnie dodał: - doskonale wiedział, że Pinky to stary cwaniak i po prostu go podpuszcza.
- Taa – powiedział przeciągle Dave – a do tego zawsze wygrywa.
- Bo trafia na takich głupków, jak mój najmłodszy braciszek. Joemu nic się nie stanie, jak sobie trochę pocierpi. Będzie miał na przyszłość nauczkę. |
No to się Joe rozerwał
Cytat: | - To mój brat jest cierpiący i potrzebuje pomocy.
- Rana postrzałowa?
- Raczej wyłamanie.
- Ręki, nogi?
- Zęba.
- To po co mu doktor. Wystarczy Billy.
- Billy? A któż to taki? - zaciekawił się Adam.
- Miejscowy kowal, ale jest wszechstronny – zapewnił barman.
- Nie wątpię, ale wolałbym jednak doktora. |
Adam zaczyna kaprysić, przecież wszyscy tego kowala chwalą
Cytat: | - Gdy doktor McCoy gra w pokera, to lepiej, żeby nikt mu nie przeszkadzał.
- Doprawdy?
- Zapewniam, że ci, którzy próbowali przerwać mu grę kończyli w jego gabinecie. Panowie rozumiecie, co mam na myśli.
- Jak najbardziej rozumiemy – Adam kiwnął głową. - Mimo to chciałbym z nim porozmawiać.
- Nie radziłbym. Doktor jest w złym humorze. Sporo przegrał i sporo wypił.
- A może zechciałby się odegrać? My z kolegą lubimy pokera. Prawda, Dave?
- Prawda – przyznał kowboj – oj lubimy, jak diabli lubimy. |
Fajnie, oni sobie pograją, a tam Joe cierpi
Cytat: | - Nie martw się na zapas, przyjacielu – odparł Dave. - Najpierw musimy wzmocnić nadwątlone przepędem siły, trochę się zabawić, a dopiero potem poprosimy doktora o pomoc.
- Lepiej tego bym nie ujął – zapewnił Adam. - A teraz jedzmy. Steki są tu wyśmienite. |
Tak, nie ma co się spieszyć wszak co nagle, to po diable
Bardzo dobra kontynuacja. Wszak Adam z Dave’m muszą wzmocnić nadwątlone spędem siły i dopiero później zająć się tak skomplikowaną czynnością jak poszukiwanie lekarza. Na razie wzgardzili pomocą wychwalanego i skutecznego kowala. Adam i Dave mają zamiar pograć w pokera, więc Joe jeszcze poczeka na ratunek. Oczywiście będą grać w szlachetnym celu, żeby skłonić doktora do udzielenia pomocy na miejscu postoju. Nie wiadomo, czy doktor będzie skłonny do podróży? Chyba, że sporo wygra i będzie w dobrym humorze, albo tak wiele przegra w karty, że wyjazd będzie stawką w grze. W każdym razie Joe jeszcze długo poczeka na ratunek. Z pewnością po tych wydarzeniach będzie dużo lepszym człowiekiem, bo wiadomo, że cierpienie uszlachetnia. Czekam niecierpliwie na kontynuację, oczywiście przepełniona współczuciem dla Pasikonika
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 11 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Śro 20:50, 01 Cze 2022 Temat postu: |
|
|
Bardzo dziękuję za miły komentarz Adam bardzo przejął się stanem Małego Joe. Jeśli on i Dave usiądą do pokera to tylko i wyłącznie po to, żeby przekonać doktora, o konieczności udzielenia pacjentowi pomocy w terenie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 11 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Czw 21:38, 02 Cze 2022 Temat postu: |
|
|
Chyba trochę poszłam po bandzie
Dochodziła północ, gdy stary Pinky, kucharz zatrudniony przez Cartwrightów na czas przepędu bydła z Ponderosy do Long Pike, złorzecząc na czym świat stoi, pochylił się nad Hossem i bezceremonialnie potrząsnął go za ramię. Hoss, nauczony, że na prerii śpi się bardzo czujnie – w przeciwnym razie można w ogóle się nie obudzić – natychmiast otworzył oczy.
- Co jest? - spytał zaspanym głosem.
- Chodzi o twojego brata – odparł Pinky, drapiąc się po głowie, na której sterczały niczym strzecha na dachu, siwe, sztywne od kurzu i brudu włosy.
- Adam wrócił? Nareszcie.
- No, nie wrócił. Chodzi o Małego Joe. Z nim jest chyba coś nie tak.
- Pogorszyło mu się? - Hoss zerwał się na równe nogi.
- Coś w tym rodzaju – mruknął wyraźnie zbity z tropu kucharz.
- A, co niby to znaczy?
- Chodź, to sam zobaczysz – Pinky pociągnął mężczyznę za rękaw koszuli. Hoss rozejrzał się wkoło. W świetle ogniska widać było kilku śpiących kowboi. Inni w pewnym oddaleniu trzymali straż. Tymczasem kucharz przyłożywszy palec do ust nakazał Hossowi zachować ciszę, a potem wskazał chuck-wagon* i postać przed nim siedzącą. W tej postaci Hoss rozpoznał swojego najmłodszego brata, który w najlepsze rozmawiał sobie z… dyszlem. Bełkotliwym, przepełnionym żalem głosem zwierzał się nowemu „przyjacielowi” ze swej niedoli i cierpień, co i raz pociągając przy tym z butelki. Na krótką chwilę umilkł. Wyglądał przy tym tak, jakby kogoś uważnie słuchał. Potem skinął głową i całkiem wyraźnie powiedział:
- Masz rację, słuszną rację. Jak to dobrze, że wśród tych krowich ogonów można porozmawiać z kimś inteligentnym. Ty jeden mnie rozumiesz, przyjacielu, bo też jesteś samotny tak jak ja. Do tego też boli cię ząb. I znikąd pomocy. Mój brat, Adam pojechał sobie w siną dal i nie wiadomo kiedy wróci, a Hoss, mój drugi brat… mój ukochany, prawdziwy brat – słowa te Joe wypowiedział płaczliwym głosem – śpi sobie w najlepsze i ma gdzieś moje cierpienie. Rozumiesz? Obaj mają w tyłkach moje cierpienie. Rozumiem, że Adam, on nigdy mnie nie lubił, ale Hoss? Jak mógł mi to zrobić... ale jeszcze przyjdzie czas, że odpłacę im pięknym za na...nadobne, czy jakoś tak. Obiecuję, jakiem Joe Cartwright – i kładąc dłoń na sercu ukłonił się nowemu „przyjacielowi”, po czym sięgnął po butelkę, w której widać było prawie dno.
- Joe – Hoss pochylił się nad w sztok pijanym bratem i łagodnie, tak jak do małego dziecka powiedział: - oddaj mi tę flaszkę. Wypiłeś już wystarczająco dużo.
- Nieee! - odparł przeciągle Mały Joe, chowając za plecy rękę, w której trzymał butelkę.
- Braciszku, proszę, oddaj mi ją.
- Nieee – powtórzył Joe i utkwiwszy w Hossie mętny wzrok wybełkotał: - wiem, chcesz mi zabrać moją jedyną pocieszycielkę, moją i mojego przyjaciela – tu wskazał na dyszel wozu, czekając na jego wsparcie. Nie doczekawszy się, oskarżycielskim tonem kontynuował: - pewnie sam chcesz się napić, ale nic z tego – słowa te podkreślił machając palcem przed nosem niezwykle opanowanego Hossa. - Poproś Pinky’ego, to może cię poczęstuje tym swoim samogonem. Na wozie ma jeszcze całkiem niezły zapasik.
- O kurde! - jęknął ze zgrozą kucharz – dobrał się do mojej ambrozji. Nic dziwnego, że mu mózg tak przeorało. Niezwyczajny jest, biedaczek.
W tym czasie Mały Joe, wspierając się na prawie pustej butelce, pochylił się do przodu i wyraźnie osłabiony przymknął oczy. Usnął, o czym dobitnie świadczyło ciche pochrapywanie. Gdy jednak Hoss spróbował mu zabrać butelkę, Joe trzepnął go po dłoni i pełen oburzenia stwierdził:
- Złodzejejujesz! A wiesz, że za złodziejejowanie można stracić rękę? Oj, jak nasz tatko dowie się o tym, to nie będzie zadowolony, oj nie będzie. - Tu czknął głośno. - A Adam… nasz drogi brat, Adam… on jest sto razy, co ja mówię, tysiąc razy gorszy od naszego tatki. Wiesz, Hoss, to niemożliwe, żeby ktoś taki jak Adam był synem naszego tatki. Musieli mu go podmienić, na pewno go podmienili. To przecież Jankes, a nasz tatko jest z Nevady.
- Hoss, zrób coś, bo tego nie da się słuchać – poprosił Pinky nie przestając drapać się po głowie.
- Masz rację, ale żeby aż tak go wzięło. To przez ten twój bimber – rzekł z naganą w głosie Hoss.
- A gdzie tam – odparł z oburzeniem kucharz. - Moja ambrozja to szlachetny trunek. Prędzej ta wasza whiskey go załatwiła. Whiskey i ból zęba. To pewne.
- Dobra, dobra, oszczędź mi tej swojej gadki. Nie ma co licytować się, co jest gorsze. Joe wlał w siebie tyle tego świństwa…
- O wypraszam sobie – wtrącił Pinky – moja ambrozja to napitek dla koneserów.
- Takich, jak ty – stwierdził kpiąco Hoss – a Joe po tym „napitku” przez najbliższy tydzień będzie rzygał, jak kot.
- To może wyrzyga tego bolącego zęba – zażartował Pinky i zarechotał.
- Żeby to było możliwe – westchnął Hoss, a Joe usłyszawszy resztką swej świadomości i to z dużym opóźnieniem, wyraz „ząb” natychmiast się ocknął i wymamrotał:
- Ząb? Nie wypadnie. Mój koleżka ma się zdecydowanie lepiej i już prawie nie boli, tylko jak nagryzam to tak jakoś rozjeżdża mi się na boki, ale nie… nie boli – i uśmiechnąwszy się znowu zapadł w pijacką drzemkę. Zaraz jednak podrzucił głową do góry niczym koń wyścigowy i spojrzał wrogo na Hossa: - co, nie wierzysz mi? - spytał zaczepnie.
- Wierzę, wierzę – Hoss nie zamierzał dyskutować z pijanym bratem. Nagle coś zaświtało mu w głowie, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Mrugnąwszy porozumiewawczo do kucharza, przemówił do Joego słodkim głosem: - Bardzo cieszę się, że ząb przestał cię boleć, a pokażesz mi, który tak ci dokuczał?
- A co mam ci nie pokazać? - odparł pytaniem na pytanie Joe i czknął dwa razy, po czym otworzywszy szeroko usta, włożył do nich palec i zaczął w nich gmerać.
- Lepiej odsuń się. Może rzygnąć – Pinky ostrzegł Hossa. Tymczasem Joe nadal gmerał w ustach i wreszcie namacawszy sprawcę swego cierpienia tryumfalnie krzyknął: - o jest sukinsyn. Tu się skrył.
- Pokaż. Który? - Hoss pochylił się nad bratem.
- Jak to który? No ten, tu… a może ten obok… czort go wie – odparł z wysiłkiem Joe, a głowa natychmiast opadł mu na pierś.
- Hoss, czy ja dobrze zrozumiałem, ty chcesz wyrwać mu tego zęba? - spytał z niepokojem Pinky i znowu podrapał się po głowie.
- To przecież idealna okazja. Jest tak pijany, że nic nie poczuje – odparł Hoss, podczas gdy, Joe chrapał w najlepsze.
- Można spróbować, czemu nie. Tylko jak mu zajrzysz do gęby?
- A co, mało to razy zaglądałem krowom i cielakom do pysków?
- No, tak, ale tu jest pewna różnica – odparł z wahaniem kucharz.
- Niby jaka?
- Krowy na ogół są trzeźwe.
- Nic się nie martw. Damy radę – zapewnił Hoss – tylko dorzuć do ognia, żeby było lepiej widać, a potem znajdź mi jakieś małe cęgi i wąski nóż. No i może jakieś dłuto, jeśli takie masz.
- Co mam nie mieć – Pinky wzruszył ramionami. - Coś jeszcze?
- Igłę i nici.
- Chcesz go szyć?
- To tak na wszelki wypadek – zapewnił Hoss.
- A jaki kolor?
- Czego?
- No, tych nici. Czarny, czy biały – widać było, że Pinky poważnie podchodzi do sprawy.
- A co to za różnica? Mogą być białe – odparł Hoss i dodał: - pośpiesz się. Musimy zacząć, dopóki ten twój bimber go trzyma.
Podczas, gdy kucharz szukał narzędzi niezbędnych do wykonania operacji pod kryptonimem: „obcy w szczęce Małego Joe”, Hoss przeniósł brata bliżej płonącego ogniska i ułożył go na wznak. Joe niczego nie świadomy, błogo uśmiechał się przez sen, przyciskając do piersi butelkę z resztką trunku Pinky’ego.
- Hoss, a może poczekajmy na Adama – zasugerował z niepewną miną kucharz, trzymając w dłoniach narzędzia mające posłużyć do ostatecznego rozprawienia się z przyczyną cierpienia najmłodszego z Cartwrightów – przecież obiecał, że przywiezie doktora.
- Nie ma, co czekać – stwierdził Hoss. - Jakby go znalazł to już dawno by tu z nim był. Pinky, to jedyna okazja. Jak Joe oprzytomnieje, to nawet lekarzowi nie pozwoli się dotknąć.
- No, nie wiem. – Kucharz nie wydał się do końca przekonany, wreszcie jednak powiedział: – ale niech będzie. W końcu to twój brat.
- Owszem, mój. Zobaczysz będzie dobrze.
- Oby – rzekł krótko kucharz, nadal sceptycznie nastawiony do całego przedsięwzięcia.
- Jeśli masz wątpliwości, to mogę odpuścić. Tylko wtedy nie waż się narzekać na jęki Joego.
- A to w takim razie, rób, co uważasz za słuszne – Pinky w ułamku sekundy zmienił podejście do pomysłu Hossa.
- Dobra, to bierzemy się do roboty. Zagotuj dużo wody i przynieś mi butelkę tej twojej ambrozji.
- Co, chcesz sobie golnąć? - zaciekawił się kucharz.
- Nie, muszę czymś polać cęgi.
- Zgłupiałeś?! - oburzył się Pinky. - Szkoda takiego trunku na to żelastwo. Wystarczy, jak wrzucisz je do wrzątku lub potrzymasz nad ogniem. Na to samo wyjdzie.
- W sumie masz rację – przyznał Hoss.
- Zawsze mam rację – odparł chełpliwie Pinky i z uśmiechem spytał: - to co mam robić?
- Przytrzymasz go, a jak ci powiem, to otworzysz mu usta, bo raczej sam tego nie zrobi. Rozumiesz?
- A czego mam nie rozumieć? Rozewrę mu gębę, jak cielakowi pysk.
- Właśnie. Dokładnie o to mi chodzi – zapewnił kucharza Hoss. - Resztę zostaw mnie.
_____________________________________________________________
* Chuck-wagon – wóz kucharza na Dzikim Zachodzie wyposażony w niezbędny sprzęt potrzebny do gotowania w terenie oraz specjalny kredens służący, jako podręczny magazynek żywności, ale też miejsce do przechowywania zapasowej broni i osobistych rzeczy kowboi.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pią 8:33, 03 Cze 2022, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pią 15:11, 03 Cze 2022 Temat postu: |
|
|
Ani trochę ... opowiadanie jest w sam raz
Cytat: | Chodzi o Małego Joe. Z nim jest chyba coś nie tak.
- Pogorszyło mu się? - Hoss zerwał się na równe nogi.
- Coś w tym rodzaju – mruknął wyraźnie zbity z tropu kucharz. |
Ciekawe, co zmalował Mały Joe?
Cytat: | … a potem wskazał chuck-wagon* i postać przed nim siedzącą. W tej postaci Hoss rozpoznał swojego najmłodszego brata, który w najlepsze rozmawiał sobie z… dyszlem. Bełkotliwym, przepełnionym żalem głosem zwierzał się nowemu „przyjacielowi” ze swej niedoli i cierpień, co i raz pociągając przy tym z butelki. Na krótką chwilę umilkł. Wyglądał przy tym tak, jakby kogoś uważnie słuchał. |
Mały Joe znalazł przyjaciela
Cytat: | - Masz rację, słuszną rację. Jak to dobrze, że wśród tych krowich ogonów można porozmawiać z kimś inteligentnym. Ty jeden mnie rozumiesz, przyjacielu, bo też jesteś samotny tak jak ja. Do tego też boli cię ząb. I znikąd pomocy. Mój brat, Adam pojechał sobie w siną dal i nie wiadomo kiedy wróci, a Hoss, mój drugi brat… mój ukochany, prawdziwy brat – słowa te Joe wypowiedział płaczliwym głosem – śpi sobie w najlepsze i ma gdzieś moje cierpienie. Rozumiesz? Obaj mają w tyłkach moje cierpienie. Rozumiem, że Adam, on nigdy mnie nie lubił, ale Hoss? Jak mógł mi to zrobić... ale jeszcze przyjdzie czas, że odpłacę im pięknym za na...nadobne, czy jakoś tak. Obiecuję, jakiem Joe Cartwright – i kładąc dłoń na sercu ukłonił się nowemu „przyjacielowi”, po czym sięgnął po butelkę, w której widać było prawie dno. |
Nareszcie ktoś rozumie Pasikonika, bo na współczucie u swoich braci nie może liczyć
Cytat: | Poproś Pinky’ego, to może cię poczęstuje tym swoim samogonem. Na wozie ma jeszcze całkiem niezły zapasik.
- O kurde! - jęknął ze zgrozą kucharz – dobrał się do mojej ambrozji. Nic dziwnego, że mu mózg tak przeorało. Niezwyczajny jest, biedaczek. |
Więc tu jest źródło natchnienia Joe’go
Cytat: | - Złodzejejujesz! A wiesz, że za złodziejejowanie można stracić rękę? Oj, jak nasz tatko dowie się o tym, to nie będzie zadowolony, oj nie będzie. - Tu czknął głośno. - A Adam… nasz drogi brat, Adam… on jest sto razy, co ja mówię, tysiąc razy gorszy od naszego tatki. Wiesz, Hoss, to niemożliwe, żeby ktoś taki jak Adam był synem naszego tatki. Musieli mu go podmienić, na pewno go podmienili. To przecież Jankes, a nasz tatko jest z Nevady. |
Zdaje się, że i Joe nie bardzo lubi Adama
Cytat: | Nagle coś zaświtało mu w głowie, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Mrugnąwszy porozumiewawczo do kucharza, przemówił do Joego słodkim głosem: - Bardzo cieszę się, że ząb przestał cię boleć, a pokażesz mi, który tak ci dokuczał?
- A co mam ci nie pokazać? - odparł pytaniem na pytanie Joe i czknął dwa razy, po czym otworzywszy szeroko usta, włożył do nich palec i zaczął w nich gmerać.
(…) Tymczasem Joe nadal gmerał w ustach i wreszcie namacawszy sprawcę swego cierpienia tryumfalnie krzyknął: - o jest sukinsyn. Tu się skrył.
- Pokaż. Który? - Hoss pochylił się nad bratem.
- Jak to który? No ten, tu… a może ten obok… czort go wie – odparł z wysiłkiem Joe, a głowa natychmiast opadł mu na pierś. |
Czyżby Hoss planował akcję ratowniczą?
Cytat: | - Hoss, czy ja dobrze zrozumiałem, ty chcesz wyrwać mu tego zęba? - spytał z niepokojem Pinky i znowu podrapał się po głowie.
- To przecież idealna okazja. Jest tak pijany, że nic nie poczuje – odparł Hoss, podczas gdy, Joe chrapał w najlepsze.
- Można spróbować, czemu nie. Tylko jak mu zajrzysz do gęby?
- A co, mało to razy zaglądałem krowom i cielakom do pysków?
- No, tak, ale tu jest pewna różnica – odparł z wahaniem kucharz.
- Niby jaka?
- Krowy na ogół są trzeźwe.
- Nic się nie martw. Damy radę – zapewnił Hoss … |
Hoss wie co robi, wszak ma duże doświadczenie w tej dziedzinie
Cytat: | - Hoss, a może poczekajmy na Adama – zasugerował z niepewną miną kucharz, trzymając w dłoniach narzędzia mające posłużyć do ostatecznego rozprawienia się z przyczyną cierpienia najmłodszego z Cartwrightów – przecież obiecał, że przywiezie doktora.
- Nie ma, co czekać – stwierdził Hoss. - Jakby go znalazł to już dawno by tu z nim był. Pinky, to jedyna okazja. Jak Joe oprzytomnieje, to nawet lekarzowi nie pozwoli się dotknąć.
- No, nie wiem. – Kucharz nie wydał się do końca przekonany, wreszcie jednak powiedział: – ale niech będzie. W końcu to twój brat. |
Hoss jest optymistą i ma dobre chęci
Cytat: | - Jeśli masz wątpliwości, to mogę odpuścić. Tylko wtedy nie waż się narzekać na jęki Joego.
- A to w takim razie, rób, co uważasz za słuszne – Pinky w ułamku sekundy zmienił podejście do pomysłu Hossa. |
No tak, jeśli cierpi Joe, to cierpią wszyscy, którzy są blisko niego
Cytat: | …- to co mam robić?
- Przytrzymasz go, a jak ci powiem, to otworzysz mu usta, bo raczej sam tego nie zrobi. Rozumiesz?
- A czego mam nie rozumieć? Rozewrę mu gębę, jak cielakowi pysk.
- Właśnie. Dokładnie o to mi chodzi – zapewnił kucharza Hoss. - Resztę zostaw mnie. |
Cudownie brzmi. Hoss ćwiczył takie zabiegi na … zwierzątkach, to i Joe’mu da radę
Cudowna kontynuacja. W sam raz. Joe cierpi, co z pewnością go uszlachetnia. Hoss jako dobry brat pragnie mu pomóc wykorzystując całą swoją niemałą wiedzę i doświadczenie. Co prawda zdobyte na zwierzętach, ale różnice można pominąć, w takiej potrzebie. Pasikonik, nie mogąc wytrzymać z bólu upił się samogonem Pinky’ego i na pytanie, który ząb sprawia mu tyle kłopotu nie bardzo potrafił odpowiedzieć. I tu mam nadzieję … to znaczy obawiam się, że Hoss może źle zinterpretować obiekt i usunąć nie ten ząb. No i cała operacja praktycznie bez znieczulenia będzie, tylko w stanie upojenia alkoholowego … jak Joe to przetrzyma? Chyba jednak ten doktor przywieziony kiedyś przez Adama jednak się przyda. Kto wie? Zobaczymy w kolejnej części. No i czy po wytrzeźwieniu Joe będzie pamiętał o obietnicy zemsty na braciach?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Pią 15:13, 03 Cze 2022, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 11 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pią 22:45, 03 Cze 2022 Temat postu: |
|
|
Bardzo dziękuje za życzliwy komentarz. Trochę obawiałam się, że alkohol leje się zbyt szeroką rzeką. Hoss bardzo przejął się rolą i wszystko może się zdarzyć. Czy Adam przywiezie na czas doktora? Zobaczymy. Na razie Adaś i Dave posilają się, a potem zapewne zagrają w pokera.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Sob 17:34, 04 Cze 2022 Temat postu: |
|
|
Tak, Hoss jest przejęty swoją nową rolą ... bądź co bądź doktorską przecież. Adam i Dave powinni posilić się i zregenerować nadwątlone spędem siły a i gra w pokera jest ważna. Doktor jest jej entuzjastą i może da się namówić na wyjazd do Pasikonika
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 11 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Nie 10:12, 05 Cze 2022 Temat postu: |
|
|
⁂
Pomieszczenie, w którym grano w pokera*1 było siwe od dymu papierosowego, cuchnęło starym potem i przetrawioną whiskey. Przy stoliku ustawionym w samym centrum tej jaskini hazardu siedziało czterech mężczyzn, którzy od blisko trzech godzin grali w karty z zapałem godnym zupełnie innej sprawy.
- Pas – powiedział z irytacją w głosie jeden z graczy. Drugi, młody, przystojny brunet tylko się uśmiechnął i popatrzył z wyższością na pozostałych przeciwników. Po chwili trzeci z graczy rzekł:
- Czekam.
- Podbijam – odparł na to pewnym siebie głosem brunet i spojrzał wyczekującego na, tyczkowatego mężczyznę dobiegającego pięćdziesiątki. Ten zaklął pod nosem siarczyście i rzucił:
- Sprawdzam.
Brunet z pewnym siebie uśmieszkiem odkrył karty. Na zielonym suknie znalazły się cztery dziewiątki i trójka.
- Kareta – stwierdził wyraźnie poirytowany chudzielec. - Masz dzisiaj człowieku wyjątkowe szczęście. Wygrywasz raz za razem. Jeszcze jedna wygrana, a zacznę myśleć, że ty i twój kumpel chachmęcicie.
- Pan nas o coś oskarża, doktorze McCoy? - spytał mężczyzna i spojrzał spod oka na przeciwnika.
- Nie żebym chciał ci cokolwiek zarzucić, Cartwright, ale dawno się tak nie spłukałem. Zgarnąłeś całą pulę, chyba więc nie dziwisz się mojej reakcji.
- Właściwie to nie. Ludzie różnie reagują na przegraną – przyznał z półuśmiechem mężczyzna. - Ja po prostu miałem dzisiaj wyjątkowe szczęście.
- Nie da się ukryć – westchnął z rezygnacją McCoy i sięgnął po szklaneczkę z whiskey. Tymczasem Cartwright pochylając się w stronę lekarza, spytał:
- Jeszcze jedno rozdanie?
- Chętnie, ale nie mam już ani centa. I gdyby nie twoja hojność – tu wskazał na opróżnioną w trzech czwartych butelkę – whiskey musiałbym pić na kredyt. Cóż pora wstać od stołu.
- Chwileczkę – rzekł mężczyzna – mam pewną propozycję.
- Zamieniam się w słuch, młody człowieku.
- Zagrajmy jeszcze raz, tylko my dwaj, jeden na jednego.
- Brzmi ciekawie, ale ja nie mam już co postawić. – Odparł McCoy i ciężko westchnąwszy, dodał: - została mi tylko torba z narzędziami, a tej nie mogę postawić, bo jak niby leczyłby ludzi.
- Tego od pana nie wymagam.
- Tak? To, co proponujesz?
- Stawiam wszystkie wygrane przeze mnie pieniądze. Jeśli pan wygra będą pana.
- Ciekawe – McCoy przez chwile z uwagą przyglądał się mężczyźnie, po czym stwierdził: - gdyby nie to, że prawie nie piłeś pomyślałby, że się urżnąłeś i nie wiesz, co mówisz. Ty tak na poważnie?
- Jak najbardziej.
- No, dobrze, a jeśli przegram?
- Udzieli pan pomocy mojemu cierpiącemu bratu.
- A co mu dolega?
- Ząb.
- Ząb? - parsknął śmiechem McCoy – trzeba było poprosić o pomoc naszego kowala. Jest świetny w tym co robi, w usuwaniu zębów również.
- Słyszałem. Barman go wychwalał, jednak ja obiecałem bratu, że sprowadzę do niego doktora, dobrego doktora, a za takiego w tym miasteczku wszyscy pana uważają.
- Przez skromność nie zaprzeczę. Jestem dobry nawet bardzo dobry i to nie tylko tu w Long Pike, ale i daleko stąd.
- Wierzę. Dlatego zależy mi właśnie na panu. Chcę, żeby mój brat miał, jak najlepszą opiekę. To jak zgadza się pan?
- Czekaj, niech pomyślę – McCoy potarł brodę i jakby chciał się upewnić, czy dobrze zrozumiał propozycję mężczyzny spytał: - jeśli wygram, te wszystkie pieniądze będą moje?
- Tak.
- A jeśli przegram, to mam przyjąć w swoim gabinecie twojego brata i to za darmo.
- Owszem, tyle tylko, że to będzie taka wizyta bardziej domowa?
- Co? To nie wchodzi w grę. Niech przyjedzie. Nie zamierzam do takiej głupoty ruszać się z miasta.
- A gdybym do tych trzystu dolarów, które wygrałem, dołożył jeszcze stówkę?
- To kusząca propozycja – przyznał McCoy.
- Więc? - Cartwright spojrzał na doktora wyczekująco.
- Zgoda, niech będzie, ale zagramy w coś innego – McCoy zmrużył oczy niczym szczwany lis.
- W co?
- Znasz 7-kartowego studa*2?
- Znam.
- To świetnie, bo to wręcz wymarzony poker dla takich dwóch graczy, jak my. To co, stoi?
- Stoi.
- Przypomnij mi tylko, jak masz na imię. Oprócz nazwiska chcę zapamiętać imię kogoś kto złożył mi tak idiotyczną propozycję – zażądał McCoy.
- Adam. Mam na imię Adam, a pan?
- Po co ci ta informacja?
- Chcę znać imię człowieka, który zgodził się na tę „idiotyczną” propozycję – odparł z sarkazmem Cartwright.
- Doktor, doktor McCoy. To wystarczy.
- W porządku, doktorze – odparł Adam i wzruszył ramionami. Tymczasem wieść o nietypowej stawce lotem błyskawicy obiegła cały saloon. Wokół stolika zgromadziło się sporo widzów, cicho komentując szanse graczy. Niemal wszyscy byli pewni wygranej doktora. 7-kartowy stud nie miał przed nim tajemnic. Zaniepokojony Dave, który brał udział we wcześniejszej rozgrywce, wstał od stolika i pochyliwszy się nad Adamem stwierdził:
- Dużo ryzykujesz. Nie sądziłem, że aż tak poświęcisz się dla brata. Taniej by wyszło, gdyś go tu przywiózł.
- Zapewne, ale nie robię tego dla Małego Joe.
- Nie rozumiem – przyznał zdziwiony Dave.
- Robię to dla dreszczyku emocji.
- Ten przepęd, tobie też pomieszał w głowie. Rób co chcesz, tylko nie mów mi później, że cię nie ostrzegałem.
- Nie powiem – zapewnił Adam, podczas gdy doktor McCoy, podniecony perspektywą dużej wygranej, ze zniecierpliwieniem rzucił:
- Skończcie te pogaduszki. Jak mamy grać to grajmy – i zwróciwszy się do barmana, zarządził: - Frank daj nową talię i usiądź do stołu. Będziesz nam rozdawał. Tak, teraz zobaczycie, jak naprawdę wygląda gra w pokera.
⁂
- Nie wierzę, po prostu nie wierzę! – doktor McCoy przechylił szklaneczkę z whiskey i opróżnił ją do dna. - Nie do wiary. Nigdy, aż do teraz nikt nie pokonał mnie w studa. Gdzie tak nauczyłeś się grać?
- W kasynach na Wschodnim Wybrzeżu – odparł z szelmowskim błyskiem w oczach Adam.
- A cóżeś robił na Wschodnim Wybrzeżu? Chyba nie jesteś zawodowym pokerzystą?
- Skąd panu przyszło to do głowy?
- Styl w jakim mnie ograłeś mówi sam za siebie.
- To tylko matematyka. Rachunek prawdopodobieństwa. Na przykład kareta to 624 możliwe układy kart. Są na to odpowiednie wzory.
- Widzę, że trafił mi się nie tylko świetny przeciwnik, ale też wykształcony.
- Cóż, spędziłem kilka lat na studiach w Bostonie – odparł od niechcenia Adam.
- Widać, że nie marnowałeś czasu. Co studiowałeś?
- Architekturę i inżynierię.
- I wszystko jasne – westchnął McCoy – ścisły umysł. No, dobrze, czas złożyć wizytę „domową” twojemu bratu. Dajcie mi pół godziny, żebym oprzytomniał i przetrawił gorycz porażki.
- Zrobi to pan w siodle, doktorze.
- Niech będzie – zgodził się z rezygnacją w głosie McCoy – a daleko ten wasz obóz?
- Zaledwie dwadzieścia mil na zachód od miasta.
- A to świetnie. W drodze zdążę się zdrzemnąć. To jedźmy. Cierpiący nie może czekać.
⁂
_____________________________________________________________
*1 Pierwszy udokumentowany turniej pokerowy miał miejsce w 1829 roku w Luizjanie i do właśnie tę datę uznaje się za początek pokera, jaki znamy dzisiaj. Gra błyskawicznie zdobyła popularność w całych Stanach Zjednoczonych, zaś z racji tego, że bardzo chętnie grali w nią marynarze, to w mgnieniu oka zasady pokera rozlały się po całym świecie.
*2 7-kartowy stud – był najbardziej popularną, przed Texas Hold (najpopularniejsza na świecie wersja pokera) odmianą pokera grywaną w domach Stanów Zjednoczonych oraz w kasynach we wschodnich częściach kraju. Najbardziej powszechna była gra dla dwóch do ośmiu graczy, jednakże czasami zdarza się, że przy grze w ośmioro potrzebne były specjalne zasady w przypadku, gdy żaden gracz nie spasował. Z bardziej zaawansowanymi graczami, którzy często pasują, można było grać nawet w dziewięcioro
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Nie 10:50, 05 Cze 2022, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pon 9:50, 06 Cze 2022 Temat postu: |
|
|
Cytat: | - Podbijam – odparł na to pewnym siebie głosem brunet i spojrzał wyczekującego na, tyczkowatego mężczyznę dobiegającego pięćdziesiątki. Ten zaklął pod nosem siarczyście i rzucił:
- Sprawdzam.
Brunet z pewnym siebie uśmieszkiem odkrył karty. Na zielonym suknie znalazły się cztery dziewiątki i trójka.
- Kareta – stwierdził wyraźnie poirytowany chudzielec. - Masz dzisiaj człowieku wyjątkowe szczęście. Wygrywasz raz za razem. Jeszcze jedna wygrana, a zacznę myśleć, że ty i twój kumpel chachmęcicie.
- Pan nas o coś oskarża, doktorze McCoy? - spytał mężczyzna i spojrzał spod oka na przeciwnika.
- Nie żebym chciał ci cokolwiek zarzucić, Cartwright, ale dawno się tak nie spłukałem. Zgarnąłeś całą pulę, chyba więc nie dziwisz się mojej reakcji. |
Od razu pomyślałam, że to Adam … ta jego pewność siebie
Cytat: | - Ja po prostu miałem dzisiaj wyjątkowe szczęście.
- Nie da się ukryć – westchnął z rezygnacją McCoy i sięgnął po szklaneczkę z whiskey. Tymczasem Cartwright pochylając się w stronę lekarza, spytał:
- Jeszcze jedno rozdanie?
- Chętnie, ale nie mam już ani centa. I gdyby nie twoja hojność – tu wskazał na opróżnioną w trzech czwartych butelkę – whiskey musiałbym pić na kredyt. Cóż pora wstać od stołu.
- Chwileczkę – rzekł mężczyzna – mam pewną propozycję. |
O! Adam chyba ma plan
Cytat: | - Stawiam wszystkie wygrane przeze mnie pieniądze. Jeśli pan wygra będą pana.
- Ciekawe – McCoy przez chwile z uwagą przyglądał się mężczyźnie, po czym stwierdził: - gdyby nie to, że prawie nie piłeś pomyślałby, że się urżnąłeś i nie wiesz, co mówisz. Ty tak na poważnie?
- Jak najbardziej.
- No, dobrze, a jeśli przegram?
- Udzieli pan pomocy mojemu cierpiącemu bratu.
|
Powoli zmierza do celu, czyli do dostarczenia doktora do cierpiącego brata
Cytat: | - Ząb.
- Ząb? - parsknął śmiechem McCoy – trzeba było poprosić o pomoc naszego kowala. Jest świetny w tym co robi, w usuwaniu zębów również.
- Słyszałem. Barman go wychwalał, jednak ja obiecałem bratu, że sprowadzę do niego doktora, dobrego doktora, a za takiego w tym miasteczku wszyscy pana uważają. |
Nie rozumiem, dlaczego Cartwrightowie tak wybrzydzają na tego kowala
Cytat: | - A jeśli przegram, to mam przyjąć w swoim gabinecie twojego brata i to za darmo.
- Owszem, tyle tylko, że to będzie taka wizyta bardziej domowa?
- Co? To nie wchodzi w grę. Niech przyjedzie. Nie zamierzam do takiej głupoty ruszać się z miasta.
- A gdybym do tych trzystu dolarów, które wygrałem, dołożył jeszcze stówkę?
- To kusząca propozycja – przyznał McCoy.
- Więc? - Cartwright spojrzał na doktora wyczekująco.
- Zgoda, niech będzie, ale zagramy w coś innego – McCoy zmrużył oczy niczym szczwany lis.
- W co?
- Znasz 7-kartowego studa*2?
- Znam.
- To świetnie, bo to wręcz wymarzony poker dla takich dwóch graczy, jak my. To co, stoi?
- Stoi. |
Adam chyba postawi na swoim, to znaczy na tej wizycie domowej, chyba, że przegra
Cytat: | - Nie wierzę, po prostu nie wierzę! – doktor McCoy przechylił szklaneczkę z whiskey i opróżnił ją do dna. - Nie do wiary. Nigdy, aż do teraz nikt nie pokonał mnie w studa. Gdzie tak nauczyłeś się grać?
- W kasynach na Wschodnim Wybrzeżu – odparł z szelmowskim błyskiem w oczach Adam. |
Adam wygrał! Doktor musi pojechać do Pasikonika
Cytat: | - Styl w jakim mnie ograłeś mówi sam za siebie.
- To tylko matematyka. Rachunek prawdopodobieństwa. Na przykład kareta to 624 możliwe układy kart. Są na to odpowiednie wzory.
- Widzę, że trafił mi się nie tylko świetny przeciwnik, ale też wykształcony.
- Cóż, spędziłem kilka lat na studiach w Bostonie – odparł od niechcenia Adam.
- Widać, że nie marnowałeś czasu. Co studiowałeś?
- Architekturę i inżynierię.
- I wszystko jasne – westchnął McCoy – ścisły umysł. No, dobrze, czas złożyć wizytę „domową” twojemu bratu. Dajcie mi pół godziny, żebym oprzytomniał i przetrawił gorycz porażki. |
Nareszcie fachowiec zajmie się Małym Joe
Kolejna część opowiadania. Niestety niewiele było o cierpiącej Perle Ponderosy, za to sporo o Adamie i jego grze w pokera. Okazało się, że ścisły umysł i umiejętność korzystania z praw matematycznych zawsze się przydają. I dobrze. Zobaczymy, czy doktor zdoła pomóc Pasikonikowi i czy jeszcze będzie on tej pomocy potrzebował, zwłaszcza, że Hoss zabrał się za udzielenie bratu braterskiej pomocy. Cóż, o ile pamiętam, to Joe nie potrafił dokładnie pokazać, który ząb mu dokucza. To kiepsko wróży na przyszłość dla niego, a raczej dla jego pięknego uzębienia. Czekam niecierpliwie na kontynuację opowiadania. Może dowiem się, czy akcja Hossa przyniosła ulgę cierpiącemu, czy wręcz przeciwnie?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 11 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pon 12:11, 06 Cze 2022 Temat postu: |
|
|
Dziękuję za miły komentarz. W następnym odcinku Perła Ponderosy powinna brylować.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7592
Przeczytał: 11 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Śro 12:05, 08 Cze 2022 Temat postu: |
|
|
Joe miał brylować, ale niestety wena poprowadziła mnie inną drogą...
⁂
- Ożeż ty w mordę! Trotyl mu w ustach wybuchł, czy co? Kto mu usnął zdrowego zęba i aż tak poharatał dziąsło? Teraz z miesiąc będzie mu się goiło – doktor McCoy rozzłościł się nie na żarty.
- To ja - rzekł cicho Hoss – chciałem mu pomóc. Lekarz zmierzył wrogim wzrokiem samozwańczego doktora. Olbrzym stał ze skruszoną miną wpatrując się we własne dłonie, podczas gdy Joe, pozbawiony zdrowego zęba, spał w najlepsze. McCoy westchnął tylko i pochyliwszy się nad ofiarą braterskiej pomocy zmierzył jej tętno, a potem położył dłoń na czole. Na szczęście nic nie wskazywało, żeby Joe miał gorączkę.
- Dobrymi chęciami to piekło jest wybrukowane - mruknął doktor. - A swoją drogą, jak można pomylić zdrowy ząb z tym pękniętym na pół?
- Brat trochę się rzucał i ręka mi się omsknęła – odparł Hoss z całą szczerością i miną tak bardzo żałosną, że Adam i Dave nie byli w stanie powstrzymać się od parsknięcia śmiechem.
- Was to bawi? - zganił mężczyzn McCoy, a gdy zawstydzeni umilkli, z szatańskim wręcz błyskiem w oku, dodał: - mnie również. Obawiam się jednak, że temu biedakowi nie będzie do śmiechu. Dobrze, że to trzonowce. W przeciwnym razie dużo by stracił na urodzie.
- Co pan zamierza zrobić? - spytał Adam, próbując zachować powagę.
- Naprawić to, co spaprał ten olbrzym – McCoy wskazał na Hossa. - Muszę usunąć pęknięty ząb, a przede wszystkim sprawdzić, czy mój „kolega po fachu” – te ostatnie słowa wypowiedział ze szczególną kpiną - nie zostawił w szczęce jakichś niespodzianek, a na koniec spróbuję zacerować jakoś to pobojowisko. Przewiduję, że przez najbliższe dwa może nawet trzy tygodnie wasz brat będzie odżywiał się papkami. Na pewno podziękuje mojemu „koledze po fachu”.
Hoss westchnął tylko i z niezwykłym zaciekawieniem zaczął sprawdzać stan swoich paznokci. Tymczasem na widnokręgu niebo wyraźnie pojaśniało. Wstawał nowy dzień. McCoy stwierdził, że zaczeka aż zupełnie się rozwidni, aby móc bez problemu zoperować Małego Joe. Pinky, który asystował Hossowi w „udzielaniu pomocy” Joemu, chcąc odwrócić uwagę od swojej roli w całym tym szalonym przedsięwzięciu, postanowił przyrządzić smakowite śniadanie. Wkrótce cały obóz wypełnił zapach jajecznicy na bekonie zmieszany z aromatem świeżo zaparzonej kawy. Gdy mężczyźni skończyli posiłek, słońce było na tyle wysoko, że McCoy mógł zająć się Małym Joe, który wciąż spał jak niemowlę. Doktor spróbował najpierw łagodnie, a potem dość zdecydowanie obudzić pacjenta. Ten tylko coś zamruczał i machnął ręką, tak jakby oganiał się od natrętnej muchy. Zdziwiony lekarz, spojrzawszy na Hossa, spytał:
- Po czym on tak śpi?
- Trochę wypił.
- Co i ile?
- Whiskey i to zaledwie jedną butelkę – odparł Hoss nie wiedząc, gdzie podziać oczy.
- Ciekawe, bardzo ciekawe – rzekł z przekąsem doktor. - A oprócz whiskey, daliście mu coś jeszcze na przykład laudanum?
- Co to, to nie – zapewnił Hoss. - Nawet gdybyśmy chcieli to nie mogliśmy, bo całe laudanum wyżłopał jeden z kowboi, któremu krowa nadepnęła na stopę.
- To w takim razie niech pan mi wyjaśni, panie kolego dlaczego pacjent śpi jak zabity?
- To pewnie od ambrozji – wtrącił Pinky przysłuchujący się uważnie rozmowie.
- Rozumiem, że to jakiś wasz samogon – rzekł McCoy.
- O wypraszam sobie, moja ambrozja to nie jakiś tam samogon, ale prawdziwy napój bogów. Sam, go przyrządzam i to według receptury przekazywanej z ojca na syna. To trunek łączący w sobie moc wszystkich lekarstw. Jedyny w swoim rodzaju. - I jakby na potwierdzenie tych słów Mały Joe, nie przerywając snu, powiedział coś niewyraźnie i uśmiechnął się błogo. Pinky wskazując na śpiącego z nieukrywaną dumą i satysfakcją, stwierdził: - nawet chory to przyznaje.
- Dziękuję za wyczerpujące wyjaśnienia – McCoy skinął głową kucharzowi i z wyraźną ironią w głosie powiedział: - kucharz i lekarz w jednym, pogratulować. Ciekawe czym jeszcze mnie zaskoczycie?
- Jakby chciał pan spróbować mojej ambrozji, to służę – zaproponował Pinky, który nie wychwyciwszy kpiny w głosie doktora, poczuł do niego wielką sympatię.
- Pinky, nie teraz – syknął Adam.
- A dlaczego nie – rzekł McCoy. - Przydałoby mi się coś na wzmocnienie sił.
- To ja skoczę do mojego wozu i zaraz przyniosę. Jestem pewien, że nigdy nie pił pan czegoś tak niebiańskiego. Zobaczy pan, jaką moc ma moja ambrozja.
- Chyba zaczynam się trochę bać.
- Nie ma czego – zapewnił Pinky. - Po mojej ambrozji będzie pan, jak nowo narodzony.
- Jeśli tak, jak ten biedak, to chyba podziękuję.
- No co pan, doktorze. Joe jest niezwyczajny, a poza to jeszcze szczeniak, a taki nie potrafi docenić prawdziwego trunku. Spróbuje pan i będzie chciał jeszcze.
- Oby nie, bo w końcu sam będę musiał usunąć Joemu tego przeklętego zęba – mruknął Adam do stojącego obok niego Dave’a.
⁂
- Nie spodziewałem się, że wszystko pójdzie tak sprawnie – rzekł zadowolonym głosem McCoy szyjąc pokiereszowane dziąsło Małego Joe. Wreszcie lekko dociągnął nić i założył ostatni szew, który zakończył czymś w rodzaju kokardki. - Aż dziwne, że przespał cały zabieg, ale to dobrze, przynajmniej obyło się bez ekscesów. Za siedem dni, jak nic nie będzie się paprać można zdjąć szwy, ale niech to zrobi prawdziwy lekarz.
- W Virginia City mamy takiego – zapewnił Adam. - Doktor Martin dobrze zajmie się Małym Joe.
Gdy Adam wypowiedział nazwisko ich lekarza, McCoy drgnął zaskoczony i spytał:
- Paul Martin?
- Tak, zna go pan?
- Jeśli to ten Paul Martin, o którym myślę, to tak. Studiowaliśmy razem. Mówisz, że jest taki dobry?
- Więcej niż dobry. Mamy do niego pełne zaufanie.
- Nie dziwi mnie to. Był jednym z najlepszych studentów na roku. Macie szczęście, że leczy was taki doktor, jak Martin – McCoy przez chwilę milczał, jakby wspominał dawne czasy, a następnie kiwnąwszy głową rzekł: - no, dobrze wrócimy do naszego pacjenta. Nie przewiduję żadnych komplikacji. Musi tylko unikać gorących potraw i napoi. Na początku szczęka będzie go boleć, ale na to można zaradzić laudanum. Zostawię buteleczkę leku, tylko uważajcie z dawkowaniem. - Doktor pogrzebał w swojej torbie lekarskiej i wyjął z niej małą, brązową buteleczkę. Podając ją Adamowi, powiedział: - sam się tym zajmij, rozumiesz?
- Rozumiem. A kiedy będziemy mogli ruszyć do domu?
- Jak tylko wytrzeźwieje – odparł z poważną miną McCoy, po czym mrugnąwszy, dodał: - w przeciwnym razie nie utrzyma się w siodle i będziesz go zbierał z ziemi. Teraz niech śpi, jak długo chce. Tylko ktoś musi czuwać przy nim i zmieniać mu okłady. Muszą być zimne.
- Ja się tym zajmę – zaoferował się Hoss, który choć w taki sposób chciał się zrehabilitować.
- A proszę, panie kolego, proszę – odparł doktor, chowając narzędzia do torby – i niech pan pamięta, że to mają być tylko okłady. Żadnych eksperymentów, zwłaszcza z alkoholem.
- Zapewniam, że Joe nie powącha nawet korka od butelki.
- Świetnie, a ja chętnie łyknąłbym coś przed drogą do Long Pike.
- A może mojej ambrozji? - zapytał Pinky podsuwając doktorowi butelkę.
- Nie odmówię przyjacielu – doktor z uśmiechem skinął głową. - Świetny napitek. Ręce mi po nim w ogóle nie drżały. Zdradzisz mi jak go robisz?
- Nie mogę doktorze. To tajemnica rodzinna, ale jedną buteleczkę za to, że tak szybko sprawił się pan z Małym Joe, mogę panu ofiarować.
- Dobre i tyle, a dużo masz jeszcze tej ambrozji?
- Jedynie mały zapasik. Ot, tak dla własnych potrzeb. Wie doktor, cierpię na reumatyzm i gdyby nie ambrozja, to w ogóle nie mógłbym chodzić.
- Ciekawe. Ten trunek ma nadzwyczajną moc – zauważył McCoy.
- Przecież mówiłem – Pinky uśmiechnął się szeroko prezentując braki w uzębieniu.
- Pinky, a ty umiesz grać w pokera?
- A kto w dzisiejszych czasach nie potrafi? - odparł pytaniem na pytanie kucharz. - Byle srajdek zabawia się kartami.
- To może zagramy małą partyjkę?
- Chciałbym, ale groszem nie śmierdzę.
- Ja też nie mam pieniędzy, ale przecież możemy zagrać dla przyjemności – rzekł doktor od niechcenia.
- No, co pan?! - w oczach Pinky’ego pojawiło się oburzenie w czystej postaci – jakaś stawka musi być. Obowiązkowo.
- Cóż w takim razie mogę cię zbadać. Kiedy byłeś ostatnio u lekarza?
- A po co miałbym do niego chodzić? Szkoda by mi było pieniędzy.
- A twój reumatyzm?
- E tam. Na to wystarczy ambrozja, chociaż... wie pan co? Nigdy nie byłem u lekarza i nie wiem, jak to jest.
- Najwyższy czas to sprawdzić. Jeśli wygrasz masz u mnie bezpłatną wizytę lekarską.
- To ja stawiam butelkę… niech będzie dwie butelki ambrozji. Stoi?
- Stoi, przyjacielu.
- To w jakiego pokera zagramy? - zaciekawił się Pinky.
- W 7-kartowego studa – odparł z miną prawdziwego pokerzysty McCoy.
- To mi dopiero! - krzyknął z uciechy kucharz i aż klasnął w dłonie. - Dawno nie grałem w studa, a nie chwaląc się jestem w tym mistrzem.
- To grajmy. Może nauczę się czegoś nowego od tak wytrawnego mistrza – rzekł doktor wyciągając z kieszeni nową talię kart.
- Widzę, że jest pan przygotowany na każdą okoliczność – zauważył Adam, który w milczeniu przysłuchiwał się wymianie zdań między doktorem a kucharzem.
- Drogi Adamie nigdy nie rozstaję się z moją torbą lekarską i kilkoma nowymi taliami kart. – Odparł McCoy z czarującym uśmiechem i spojrzawszy na Pinky’ego, spytał: - to gdzie możemy w spokoju usiąść do gry?
- Może za moim chuck-wagonem – zaproponował kucharz. – Mam tam stolik i dwa stołki. Wymarzone miejsce do gry w pokera.
⁂
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Czw 9:54, 09 Cze 2022 Temat postu: |
|
|
Cytat: | - Ożeż ty w mordę! Trotyl mu w ustach wybuchł, czy co? Kto mu usnął zdrowego zęba i aż tak poharatał dziąsło? Teraz z miesiąc będzie mu się goiło – doktor McCoy rozzłościł się nie na żarty.
- To ja - rzekł cicho Hoss – chciałem mu pomóc. |
Ojej! Przecież Hoss tylko chciał mu pomóc
Cytat: | Olbrzym stał ze skruszoną miną wpatrując się we własne dłonie, podczas gdy Joe, pozbawiony zdrowego zęba, spał w najlepsze. McCoy westchnął tylko i pochyliwszy się nad ofiarą braterskiej pomocy zmierzył jej tętno, a potem położył dłoń na czole. Na szczęście nic nie wskazywało, żeby Joe miał gorączkę.
- Dobrymi chęciami to piekło jest wybrukowane - mruknął doktor. - A swoją drogą, jak można pomylić zdrowy ząb z tym pękniętym na pół?
- Brat trochę się rzucał i ręka mi się omsknęła – odparł Hoss z całą szczerością i miną tak bardzo żałosną, że Adam i Dave nie byli w stanie powstrzymać się od parsknięcia śmiechem. |
Oczywiście, że to wina Joe … mógł siedzieć spokojnie
Cytat: | - Was to bawi? - zganił mężczyzn McCoy, a gdy zawstydzeni umilkli, z szatańskim wręcz błyskiem w oku, dodał: - mnie również. Obawiam się jednak, że temu biedakowi nie będzie do śmiechu. Dobrze, że to trzonowce. W przeciwnym razie dużo by stracił na urodzie.
- Co pan zamierza zrobić? - spytał Adam, próbując zachować powagę. |
Prawdę mówiąc mnie też to bawi
Cytat: | - Muszę usunąć pęknięty ząb, a przede wszystkim sprawdzić, czy mój „kolega po fachu” – te ostatnie słowa wypowiedział ze szczególną kpiną - nie zostawił w szczęce jakichś niespodzianek, a na koniec spróbuję zacerować jakoś to pobojowisko. Przewiduję, że przez najbliższe dwa może nawet trzy tygodnie wasz brat będzie odżywiał się papkami. Na pewno podziękuje mojemu „koledze po fachu”. |
Cóż, najważniejsze, że Hoss miał dobre chęci, a Joe jakoś przeżyje żywiąc się papkami
Cytat: | … słońce było na tyle wysoko, że McCoy mógł zająć się Małym Joe, który wciąż spał jak niemowlę. Doktor spróbował najpierw łagodnie, a potem dość zdecydowanie obudzić pacjenta. Ten tylko coś zamruczał i machnął ręką, tak jakby oganiał się od natrętnej muchy. Zdziwiony lekarz, spojrzawszy na Hossa, spytał:
- Po czym on tak śpi?
- Trochę wypił.
- Co i ile?
- Whiskey i to zaledwie jedną butelkę – odparł Hoss nie wiedząc, gdzie podziać oczy. |
Czyli jest bardzo dobrze znieczulony
Cytat: | Spróbuje pan i będzie chciał jeszcze.
- Oby nie, bo w końcu sam będę musiał usunąć Joemu tego przeklętego zęba – mruknął Adam do stojącego obok niego Dave’a. |
To się nazywa reklama! Adam z pewnością nie pomyliłby zębów
Cytat: | Nie przewiduję żadnych komplikacji. Musi tylko unikać gorących potraw i napoi. Na początku szczęka będzie go boleć, ale na to można zaradzić laudanum. Zostawię buteleczkę leku, tylko uważajcie z dawkowaniem. - Doktor pogrzebał w swojej torbie lekarskiej i wyjął z niej małą, brązową buteleczkę. Podając ją Adamowi, powiedział: - sam się tym zajmij, rozumiesz? |
McCoy już zorientował się w możliwościach Hossa i Pinky’ego
Cytat: | - Rozumiem. A kiedy będziemy mogli ruszyć do domu?
- Jak tylko wytrzeźwieje – odparł z poważną miną McCoy, po czym mrugnąwszy, dodał: - w przeciwnym razie nie utrzyma się w siodle i będziesz go zbierał z ziemi. Teraz niech śpi, jak długo chce. Tylko ktoś musi czuwać przy nim i zmieniać mu okłady. Muszą być zimne.
- Ja się tym zajmę – zaoferował się Hoss, który choć w taki sposób chciał się zrehabilitować.
- A proszę, panie kolego, proszę – odparł doktor, chowając narzędzia do torby – i niech pan pamięta, że to mają być tylko okłady. Żadnych eksperymentów, zwłaszcza z alkoholem. |
Biedny Hoss, dręczą go wyrzuty sumienia
Cytat: | - To może zagramy małą partyjkę?
- Chciałbym, ale groszem nie śmierdzę.
- Ja też nie mam pieniędzy, ale przecież możemy zagrać dla przyjemności – rzekł doktor od niechcenia.
- No, co pan?! - w oczach Pinky’ego pojawiło się oburzenie w czystej postaci – jakaś stawka musi być. Obowiązkowo. |
Ma rację, głupio tak grać bez stawki
Kolejna część opowiadania o cierpieniu Małego Joe. Moim zdaniem bardzo zabawna. Bawidamka czekają dni przepełnione bólem (brat ma lekarstwo na ból) i jedzeniem papek. O przemowach ojca nie wspomnę, bo Ben z pewnością wytknie beniaminkowi lekkomyślność i głupotę. Po kilku umoralniających mowach może wyrazi współczucie. Cóż, Joe musi się uczyć na własnych błędach. Może kiedyś spoważnieje, na co liczy kochający go pa, a w co wątpi dobrze go znający starszy brat. Żal mi Hossa, bo ma dobre serduszko i pewnie dręczą go wyrzuty sumienia, a przecież on tylko chciał pomóc bratu. Ciekawe kto będzie zwycięzcą w rozgrywce między doktorem a Pinky’m
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|