Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

O(błędny) rycerz Joe

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Polanka Eweliny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 17:04, 12 Kwi 2020    Temat postu: O(błędny) rycerz Joe

O(błędny) rycerz Joe

Wszyscy liczący się w miejscowej społeczności mieszkańcy Wirginia City i okolic szykowali się na bal u Richmondów. Rodzina ta niedawno przybyła z Georgii, ale znakomicie „wtopiła” się w miejscowe towarzystwo. Wprowadziła też trochę zwyczajów i pomysłów zabaw nieznanych Jankesom, a bardzo popularnych na Południu. To właśnie pani Izabela Richmond była pomysłodawczynią sprzedaży pocałunków na jednym z przyjęć. Pieniądze w ten sposób uzbierane przeznaczone były na budowę szpitala w Wirginia City. Tak bardzo potrzebnego miastu, kopalniom i ranczerom.
Pan Albert Richmond był właścicielem kopalni. Właściwie miał w niej większość udziałów, bo część akcji mieli również zaprzyjaźnieni z nim Cartwrightowie. Tegoroczny bal zapowiadał się jako kolejny towarzyski sukces. Oczywiście nie była to typowa, banalna potańcówka, z ponczem i orkiestrą. O! Nie! – Południowców stać na coś o wiele oryginalniejszego! – stwierdziła pani Richmond i oznajmiła, że w tym roku wyprawiają bal maskaradowy. Czyli goście przychodzą obowiązkowo w przebraniu. Wybór kostiumu zależy od fantazji gościa – podkreśliła – od noszenia kostiumu zwolnione będą jedynie starsze osoby – dodała. Ben odetchnął z ulgą – Nie będę musiał z siebie robić idioty-pomyślał. Jego synowie mieli inne zdanie. Z zapałem podeszli do realizacji tego pomysłu. Jedynie Adam lekko się ociągał, ale zapytany o wybór kostiumu, stwierdził, ze jeśli już musi się wygłupiać, to jako Indianin, żeby uczcić pierwszych mieszkańców tej ziemi. Joe z lekceważeniem wydął wargi.
-Nie wysiliłeś się starszy bracie. Przepaska na czoło, kilka piórek i skórzane spodnie … no … jeszcze mokasyny i po kłopocie. Adam zatrzymał dla siebie ripostę, że przy jego wzroście może pozwolić sobie na mokasyny, Nie musi nosić kowbojek na obcasach, żeby przewyższać wzrostem kobiety obecne na balu. Chrząknął i zapytał
-A wy? Za kogo się przebieracie?
-Ja? Oczywiście za wikinga – z dumą podkreślił swoje skandynawskie korzenie Hoss
-A ty Joe? Może za markiza? – zakpił z beniaminka tak dumnego ze swych nowoorleańskich korzeni.
-Ja? O! Nie! Ja będę przebrany za sir Lancelota – dumnie odparł Joe – Lucy powiedziała, że marzy o rycerzu na białym koniu … więc go ujrzy … na balu – oświadczył
-Joe! Biały koń jakiś się znajdzie … ale skąd weźmiesz zbroję? – zmartwił się Hoss.
-Jak to skąd? Gdzieś znajdę. Nawet wiem gdzie – tajemniczo odparł Joe. Adam zamilkł pełen złych przeczuć.
Przygotowania do balu były w pełnym rozkwicie. Richmondowie udekorowali salę balową. Rozwieszono baloniki i gustownie rozmieszczono kwiatowe girlandy. Później miały być również rozwieszone chińskie lampiony, bardzo ostatnio modne.
Młodzi Cartwrightowie kończyli pracę nad swoimi kostiumami. Adam dostał od swojego przyjaciela Małego Jelenia z plemienia Pajutów pięknie wyprawioną koszulę, ochraniacze na nogi i przepaskę na włosy. Od ojca Małego Jelenia dostał mokasyny – bardzo wygodne Jeszcze kilka piór przymocuje do opaski, trochę barw wojennych i … Indianin jak się patrzy – stwierdził z zadowoleniem patrząc w lustro. –Ciekawe, jak idzie braciom?– zastanowił się. Szło nieźle. Joe wypożyczył stosowną zbroję od tzw. kolekcjonera. Vincent zbierał rozmaite starocie. Niezbyt się na tym znał, więc jego kolekcja nieco przypominała przypadkowy zbiór eksponatów z „pchlego targu”. Zbroja była również dość nietypowym okazem – składała się z części pochodzących z różnych epok. Młodzieńcy jednak nie zawracali sobie głowy takimi drobiazgami jak różnica kilku wieków.
-Zbroja to zbroja! Napierśnik ma? Ma. Hełm ma? Ma! Przyłbicę, a raczej poprawnie zasłonę ma? Ma? Grzebień na hełmie też. Tarcza z jakimś herbem również się znalazła. Teraz tylko pióropusz do hełmu przyczepić i sir Lancelot jak trzeba - orzekł Vince.
Hoss również skompletował swój kostium. Co prawda nie był tak skomplikowany jak brata, ale jednak i on robił wrażenie. Potężny Cartwright w kolczudze misternie wykonanej z połączonych ze sobą metalowych pierścieni, w hełmie co prawda odkrywającym twarz, ale za to wyposażonym w dwa potężne, budzące grozę rogi. Nieco raziły spodnie wpuszczone w zwykłe kowbojki, ale cóż, butów nawiązujących do tamtej epoki nigdzie nie udało się zdobyć. Trafiały się podobne, ale były zbyt małe na stopę Hossa. Za to tarcza skutecznie odwracała wzrok od obuwniczych niedostatków. Okrągła, drewniana, dokładnie taka jak trzeba. Hoss własnoręcznie ją zrobił posiłkując się rysunkami z książek Adama.
Ben, który z racji wieku zwolniony był z obowiązku przywdziania kostiumu wsiadł do bryczki. Za nim podążyli jego dwaj synowie. Z niesmakiem popatrzył na Hossa i mruknął coś o niecnych zwyczajach Wikingów i o złym wzorze do naśladowania. W obronie Hossa stanął Adam twierdząc, że to tylko zabawa, jeden wieczór i Hoss z pewnością nie zmieni swego trybu życia i przyzwyczajeń. Wtem do ich uszu dobiegł lekki zgrzyt i pobrzękiwanie. Zza stodoły wyjechał rycerz na białym koniu. Do hełmu miał przymocowany imponujący pióropusz, lekko falujący pod wpływem podmuchów wiatru. W jednej ręce trzymał tarczę, drugą trzymał wodze. Efekt nieco psuł odgłos tarcia między metalowymi częściami zbroi.
-Joe! Zastanawiam się, czy nas najpierw zobaczą, czy usłyszą – nie wytrzymał Ben, ale na tym na szczęście zakończył swój wywód. Pora była dość późna i musieli już ruszać.
Konie ciągnące bryczkę równo kłusowały świadome, że wiozą –statecznego ranczera, uroczego Indianina wspaniale wyglądającego w skórzanej koszuli, przepasce z piórami, skórzanych ochraniaczach i … z barwami wojennymi. Wiozły również groźnego rogatego wikinga.
Za nimi na białym, nieco nerwowo potrząsającym głową rumaku podążał rycerz w lśniącej zbroi, wydający od czasu do czasu niepokojące dźwięki – zgrzytanie, szczękanie, pobrzękiwanie itp. Ben starał się zachowywać godnie i spokojnie, ale nie mógł opanować nerwowego rozglądania się, czy aby ktoś nie przystanął i nie chichocze na ich widok.
-Pa, taki bal jest organizowany najwyżej raz w roku-mruknął do niego Adam
-O jeden raz za dużo-odmruknął Ben. Uspokoił się jednak, gdy dojechali na miejsce. Na ich spotkanie wyległ mały tłum wschodnich księżniczek, indiańskich dziewcząt, francuskich arystokratów w pudrowanych perukach i krótkich spodniach, piratów i … innych przebierańców.
-O! jaki groźny wiking – zapiszczały panienki – jaki niebezpieczny Indianin – pisnęły kolejne – trzeba go wziąć do niewoli …
Ben został sam. Powoli wysiadł. Zajął się koniem. Stwierdził, że pobrzękiwanie od pewnego czasu ucichło. Rozejrzał się za Małym Joe. Syn usiłował zsiąść z konia. Nie było to zadanie łatwe. Średniowiecznym rycerzom pomagali w tej czynności giermkowie. Joe takowego nie posiadał. Vince pomógł mu wsiąść na konia. O zsiadaniu niestety ani Vincent ani Joe nie pomyśleli. Ben stanął koło bryczki i obserwował wysiłki syna. Nie skojarzył, że te blachy krępują zwinnego niczym łasica młodzieńca. Senior zajął się ustawianiem bryczki tam, gdzie nie przeszkadzałaby kolejnym przybywającym i … nagle usłyszał łomot, łoskot i brzęk. Obejrzał się i ujrzał usiłującego się podnieść z ziemi syna. Odprowadził bryczkę na miejsce i ruszył beniaminkowi na ratunek. Silna ojcowska ręka szybko wybawiła nieszczęśnika z opresji. Joe stanął pewnie na nogach. Kiwnął w podzięce głową i ruszył w kierunku sali balowej. Powoli, rytmicznie, lekko człapiąc i pobrzękując. Przed dom wybiegła Lucy Richmond
-O! Jest i mój rycerz!- radośnie krzyknęła wieszając się Joe na szyi. Joe poczuł się usatysfakcjonowany-trochę wysiłku się włożyło w ten kostium, ale się opłaciło! Dziewczyna je mi z ręki! Można powiedzieć! Ten zachwyt w jej oczach ...-stwierdził z zadowoleniem i przyspieszył kroku zapominając o uwieszonej Lucy, która odruchowa złapała za zasłonę i … zatrzasnęła ją. Joe usiłował otworzyć hełm, aby poszerzyć pole widzenia, ale coś stawiało opór. Dobrze, że to korytarz, a nie sala balowa-pomyślał z ulgą, odłożył tarczę i poprosił – idź po moich braci – zadudniło z wnętrza zbroi-szybko! Lucy pognała i po chwili przyprowadziła Hossa.
-Adam przyjdzie za chwilę. Jest oblężony i trudno mu się wyrwać z grona pań – wyjaśniła. Hoss pokiwał współczująco głową.
-Zaraz cie uwolnię-obiecał i chwycił za zasłonę usiłując ją otworzyć. Niestety, coś zgrzytnęło, poleciała jakaś śrubka i … zasłona zatrzasnęła się jeszcze mocniej i szczelniej. Teraz Joe została jedynie maleńka szparka, przez którą niewiele mógł dostrzec. Również i odgłosy jakie wydawał zostały stłumione. Z wnętrza hełmu dochodziło jedynie głuche, tętniące dudnienie
-adź … ma … adź … ma
-Co on mówi? -zastanowił się Hoss …adźma? Wiedźma? To nie ma sensu! – zadecydował
-Ma! Ama! – dudniło ze środka blach. Dudnienie było podkreślone gwałtownymi ruchami dłoni – Ama … Ama … Ama
-Może chodzi mu o Adama? -podsunęła Lucy. Wysunięty kciuk potwierdził jej teorię. Po chwili pojawił się najstarszy brat. Rozbawiony, zadowolony, usatysfakcjonowany powodzeniem jakim cieszył się wśród pań.
-O! Młodszy bracie … widzę, że masz kłopoty – stwierdził mało odkrywczo. Odpowiedziała mu kolejna seria dudnień z wnętrza hełmu i ponaglające ruchy ręki Joe. Lucy spokojna o los Joe zostawiła braci i wróciła do gości.
-Co my tu mamy? – zastanawiał się Adam – jak to ruszyć? Hoss! Czy próbowałeś to już otworzyć?
-Tak. Coś się zatrzasnęło. Pewnie za silnie pociągnąłem, albo ścisnąłem – przyznał się Hoss
-No tak! Śrubka urwana … a tu się zakleszczyło … jak to otworzyć? Może przyniesiesz młotek, tylko taki większy … dwa uderzenia powinny wystarczyć … - z wnętrza rozległo się bardzo donośne dudnienie o charakterze protestującym … co potwierdzały energiczne wymachy rąk braciszka.
-To może otwieracz do konserw – z typowym dla siebie sarkazmem podsumował protesty Adam – w kuchni pani Richmond na pewno coś takiego jest.
-Um um um – zadudniło z hełmu
-Co? Otwieracz do konserw też nie? -zdziwił się Adam – dobrze, spróbujemy śrubokrętem – Hoss przynieś jakiś!
-Em … em … emmm...em ...sz ... sz ... sss – dudnienie powtórzyło się – pospiesz się - biegle przetłumaczył Adam. Hoss wrócił ze śrubokrętem. Adam zręcznie pogrzebał nim przy zaczepach, potem podważył zasłonę, uniósł ją i ujrzał znękane oblicze beniaminka. Biedak … musiał się nieźle przestraszyć - pomyślał ze współczuciem Adam - było minęło, zabawa trwa – Wracajmy na salę – zachęcił braci. Poszli. Z lekkim pobrzękiwaniem.
-Joe! Dlaczego nie puściłeś choćby kropli oliwy do zawiasów zbroi?- zapytał Adam – teraz nie szczękałaby i nie skrzypiała. Robisz tyle hałasu co handlarz starym żelastwem – zrzędził. Przypomniał jednak sobie o cierpieniach Joe i umilkł – Cóż, jak na jeden wieczór, to już pasikonik dość przeszedł-pomyślał. Joe najchętniej pozbyłby się swojego maskaradowego stroju. Niestety, pod blachami miał jedynie … bieliznę.
Nie było więc mowy o zdjęciu zbroi. Biedak musiał do końca przyjęcia stać pod ścianą i patrzeć na tańczących. Sam niestety nie mógł puścić się w tany ponieważ efektowny strój bardzo krępował jego ruchy. Z zazdrością patrzył na Adama hasającego w wygodnych mokasynach i … mającego coraz mniej widoczne barwy wojenne.
-Po każdym wyjściu do ogrodu ma mniej tych kolorów – pomyślał z zazdrością Joe – nawet się domyślam jak i kto mu je ściera! Ten to się zawsze wygodnie urządzi. A Hoss? Też ma dobrze. Jako wiking ma powodzenie, może sobie tańczyć … urwał i przestał zazdrościć Hossowi. Potężny, wysoki wiking, w typowym dla wikingów hełmie z rogami niestety gabarytowo kłócił się z balonikami rozwieszonymi przez pana Alberta na sali balowej. Co jakiś czas, w czasie tanecznej ewolucji rozlegał się huk przekłuwanego balonika, tancerze nerwowo podskakiwali i spłoniony Hoss, który którymś z rogów zawadzał o ozdobę, nie wiedział gdzie oczy podziać. Na szczęście girlandy wisiały nieco wyżej i o nie Hoss tylko raz zawadził. Po kolejnym tańcu i kolejnych przekłutych balonikach zmartwiony Hoss skierował się w stronę Joe. Był już był wieczór i służba pana Richmonda rozwiesiła lampiony. Oczywiście pechowy wiking prawie natychmiast nadział jeden z lampionów na róg. Joe usiłował mu o tym powiedzieć, ostrzec brata. Dźwięki muzyki zagłuszyły okrzyki Joe. Hoss widząc żywą mimikę beniaminka nachylił się, chcąc usłyszeć, co ten ma do powiedzenia i stało się! Od płonącego lampionu nadzianego na róg Hossa zapalił się pióropusz na hełmie Joe.
-Joe! Pióropusz ci się pali – zauważył Hoss
-Tak! Zapalił się od płonącego lampionu, jaki wisi na twoim rogu wysyczał mu prosto w ucho Joe – podskakując w miejscu, bo go zaczynało nieco przypiekać w głowę.
-Ja … ja nie chciałem – jęknął zgryziony Hoss – ja naprawdę nie chciałem – upierał się.
Na szczęście, ktoś chlusnął na nich woda i ugaszono pechowców.
-Ben, ale masz ognistych chłopaków – zażartował któryś z gości, ale nie kontynuował wątku, bo został zmierzony bardzo nieżyczliwym spojrzeniem. Takim samym jak jego zabawowi synowie. Wszyscy!

Drogę powrotną przebyli w milczeniu. Dopiero w salonie Ben odzyskał głos.
-Taki wstyd! Taki wstyd! Joe! Kiedy spoważniejesz? Co ci do głowy strzeliło, żeby zakładać te blachy? Hoss! Na co ci te rogi? Musiałeś akurat za wikinga się przebierać? Adam! Jesteś najstarszy! Nie mogłeś wyperswadować braciom tych głupich pomysłów? I dlaczego co pół godziny wychodziłeś do ogrodu? Jakbyś roślin nie widział? Przecież my też mamy ogród! Możesz sobie z Hop Singiem oglądać grządki jeśli chcesz … a ty u Richmondów … Co trochę czasu minęło … ty do ogródka …
-Ale bez Hop Singa, pa … bez Hop Singa – zapewnił go Adam z uśmiechem.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Nie 17:05, 12 Kwi 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 23:49, 13 Kwi 2020    Temat postu:

Dziękuję bardzo za przypomnienie tego zabawnego opowiadania.Very Happy Pamiętam, że spodobało mi się przebranie Adama Very Happy Biedny Hoss, musiał momentami czuć się jak słoń w składzie porcelany, ale jakże uroczy. No i wreszcie Joe, który w zbroi wprost z pchlego targu wyglądał obłędnie.Mruga A tak przy okazji zawsze zastanawiałam się, jak rycerze dawali sobie radę, gdy przypiliła ich tzw. potrzeba? Czy korzystali z pomocy giermków tak, jak przy wsiadaniu na konia?Mruga

Dobrze, że Mały Joe był szczupłym chłopakiem, bo w przeciwnym razie musiałby przywdziać zbroję rycerską wersja USA Mruga



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 10:52, 14 Kwi 2020    Temat postu:

Dziękuję za komentarz. Jak zwykle starałam się "dołożyć Joe'emu nieco emocji Laughing

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ADA
Administrator



Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 6360
Przeczytał: 21 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 12:44, 14 Kwi 2020    Temat postu:

Pognębiony Joe zawsze jest miłym obrazkiem dla oka. Very Happy A gdy sprawcą tego pognębienia jest Adam tym większa zabawa. Very Happy Choć jeszcze lepsza jest wtedy, gdy Mały Joe pada ofiarą własnej przebiegłości lub głupoty. Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Polanka Eweliny Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin