|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Domi
Dołączył: 23 Kwi 2017
Posty: 915
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Hökendorf Pommern :)
|
Wysłany: Pią 21:42, 21 Gru 2018 Temat postu: Saga rodzinna: Klątwa, cz 1. Jaromira |
|
|
R. 1.
"Dym"
Panonia, 550 rok. Czasy cesarza Rzymskiego Justyniana.
Tętent kopyt zadzwonił w uszach Jaromiry a tuman kurzu przysłonił jej pole widzenia tak, że gliniane naczynie pełne jagód, które niosła właśnie do wioski wypadło jej z rąk i rozprysło się na kamieniach. Przerażona wycofała się w kierunku lasu, zasłaniając twarz rękoma. Dopiero, gdy pył opadł a huk zaczął cichnąć w oddali, odważyła się unieść wzrok, by sprawdzić co się stało. Zobaczyła grupę uzbrojonych mężczyzn, jadących n wschód. Tam, skąd coraz częściej, nocami dobiegały odgłosy szybko przemieszczających się ludzi... a trzykrotnie już także szczęk broni.
"Co się dzieje?" Jaromira nie miała odwagi rozwinąć swej myśli do pytania "czy zbliża się bitwa?" Przysiadła pod drzewem, obejmując ramionami kolana. Wiedziała, że rodzice chcą ją chronić. Ale wiedziała też, że wolałaby wiedzieć...
- Mirko! - usłyszała wołanie. Uniosła wzrok i odwróciła się w kierunku wioski. Z przerażeniem spostrzegła, że słońce chyli się już do zachodu a wzdłuż chat biega gorączkowo płowowłosy chłopak, wykrzykując umniejszającą formę jej imienia.
- Jestem bracie... - wymówiła słabo. Chciała krzyknąć, na nic się jednak zdał jej zamiar. Zdołała wydobyć z siebie tylko ochrypły głos, niewiele głośniejszy od szeptu.
Chłopak jednak usłyszał ją i rzucił się w stronę lasu.
- Mirko, co się stało? Rodzice już wysłali mnie ciebie szukać... - zaczął powoli, podbiegając do Jaromiry.
- Widziałeś ich? - zapytała, tym samym ochrypłym głosem.
- Kogo? - brat rozejrzał się dookoła. Jaromirze zdało się, że jego zaskoczenie było szczere.
- Wojów - wyjąkała czując, iż jej głos powoli wraca do normy. - Jechali na wschód. Tam, skąd zawsze słychać te hałasy.
- Mają tam swoje obozowisko, Mirko. Mówią, że od wschodu ktoś grozi. Ludzie w popłochu uciekają jedni przed drugimi – odpowiedział chłopak powoli, rozglądając się wokół, jakby bał się, że ktoś go usłyszy. - Ale na razie nikt tu tych wrogów nie widział. Matka czekała na jagody do południowych godzin – dodał i podniósł się z miejsca. Jaromira czuła, że chce jak najszybciej uciąć temat zagrożenia. Jednak historię o tajemniczych wrogach, których nikt nigdy nie widział, słyszała zbyt często ostatnimi miesiącami, by tak po prostu zapomnieć o tym, co sama widziała.
- Zbiłam dzban – odparła sucho. - Czy matka jeszcze potrzebuje jagód? - zapytała powoli, patrząc bratu w oczy.
Ten błyskawicznie odwrócił wzrok.
- Nie zadawaj tylu pytań - burknął. - To nie te czasy, gdy żona i mąż stawali razem do bitwy. To już minęło a twoja rola inna. - wykonał łagodny ruch, jakby zamierzał odejść, jednak zawahał się. - Jagody już niepotrzebne – rzucił, po czy odszedł.
Jaromira zacisnęła powieki i z ciężkim westchnieniem opadła do tyłu, opierając się na pniu drzewa. Jagód matka potrzebowała do naparu, by ulżyć rannemu. Coraz częściej wysyłała Jaromirę na długie godziny do lasu, po zioła i leśne owoce, które następnie odbierał od niej brat... i wysyłał ją po kolejne leki. Przez pierwsze tygodnie, dziewczyna nie rozumiała, dlaczego matka nie chce, by uczestniczyła w warzeniu wywarów i kurowaniu chorych – gdyż, zgodnie z niepisanym zwyczajem, kultywowanym tak długo, jak sięga pamięć najstarszych, pierworodna córka wiedźmy zawsze przejmowała po jej śmierci jej profesję. Taka też miała być przyszłość Jaromiry. W swojej profesji kształciła się już od siódmej wiosny życia, zgodnie z obyczajem. A teraz... Pewnego dnia, zamiast tak, jak jej nakazano, pobiec w las, ukryła się w gąszczu krzewów, tak, by widzieć swoją chatę. Było to krótko po tym, gdy zobaczyła pakującą się do podróży pierwszą grupę mężczyzn. To tamtego dnia, po raz pierwszy zobaczyła to, co później widywała za każdym razem. Ojciec odstawiał włócznię poza ścianę chaty i wprowadzał człowieka, którego przywoził wcześniej, przytroczonego do grzbietu swego konia, do ulokowanej za ich chatą ziemianki dla chorych. Czasem mężczyźni mięli przebite strzałą ramię, czasem bok, czasem tylko oblani byli krwią z trudnej do zlokalizowania rany. Ich jęki Jaromira słyszała później przez całą noc. Czasem jednak ludziom tym brakowało ręki, bądź nogi, bądź z ich szyi sączyła się nadmierna ilość krwi. Wówczas nocą nie dochodziły do niej jęki, ale trzask palącego się drewna i zapach dymu ze stosów pogrzebowych. Jaromira wiedziała, że tak będzie także tej nocy. Czuła też, że zbliża się coś strasznego, burza i kres tego, co znała. Modliła się tylko, by nie nastało to, nim poczuje, co to szczęście. Podniosła się z miejsca i po omacku zaczęła zbierać resztki jagód i skorupy dzbana do skraju sukienki.
Wieczorny zapach wody od zawsze wzbudzał niepokój w duszy Jaromiry. O tej porze dnia, nikogo wzdłuż strumienia nie było. Uciekła tu. Wracając do domu ze skorupami i resztką jagód, zastała ojca okadzającego wnętrze chaty. I uciekła. Dopiero, trzy dni wcześniej ojciec robił to samo. Nigdy jeszcze, w przeciągu trzech dni i o tej porze roku nie zebrało się w ich chacie tak wiele natrętnych owadów, by normalny sen nie był tam możliwy. Tym razem chodziło o coś innego... Jaromira nachyliła się nad wodą, lekko przymykając oczy i i nabrała jej trochę, by się napić. Skorupy dzbana zakopała obok strumienia, modląc się w duchu, by taki dar był dla tamtejszych bóstw choć w tej chwili wystarczający. Bądź co bądź był on takim samym darem stworzenia, jak wszystko inne, co mogli uczynić własnymi rękami.
- Mirko! - usłyszała nagle za plecami. Poderwała się z miejsca, nieomal zachłystując się wodą. Przez chwilę wydawało się jej, że nie utrzyma równowagi i wpadnie do strumienia.
- Co się stało? - zapytała, ocierając twarz skrajem rękawa.
- Ojciec twój pyta, dlaczego wybiegłaś. Martwią się – usłyszała w odpowiedzi a zza drzew zamajaczyła pyzata twarz jej najdroższej towarzyszki zabawa sprzed lat.
- Boję się Sława... - szepnęła Jaromira. - Coś strasznego wisi nad nami. Czuję to.
- Tak... - Sława spuściła wzrok. - Twoja matka mówi, że jutro rada wojenna ma zwołać mieszkańców. Ale nie wolno mi o ty tobie mówić.
Rada wojenna. Jaromira poczuła lodowaty dreszcz lęku, przecinający jej ciało od czubka głowy aż do stóp. Wojna, tak?
- Wojna?- zapytała ostrożnie.
- Chyba nie – westchnęła Sława. - Ale i nie pokój. Czuję, że jutro wreszcie poznamy prawdę.
Jaromira przykucnęła i spojrzała w wodę. Nie ulegało wątpliwości, że prawda nie będzie taka, jaką mogłaby przyjąć za zwykłą kolej losu. Ani też taka, jakiej oczekiwała dotychczas.
Wtem, w głębi strumienia zamajaczył jakiś okrągły cień. Jaromira mogłaby przysiąc, że zobaczyła głowę starca, pokrytego rybią łuską a do jej uszu dotarł zduszony chichot.
- Sława... - szepnęła drżącym głosem. - Wodnik...
Sława drgnęła i nachyliła się przez ramię Jaromiry. Dziewczyna dostrzegła, że jej oczy robią się coraz większe.
- Uciekamy! - krzyknęła i chwyciła Jaromirę za rękę. Nim jej oczy przyzwyczaiły się do ciemności wewnątrz zagajnika, znalazła się już na skraju wioski. Sława przystanęła i z ulgą wypuściła powietrze.
- Myślisz, że nas zobaczył? - zapytała, opierając dłonie na kolanach i spoglądając na Jaromirę z wyraźnym niepokojem w oczach.
- Ty też go widziałaś? - upewniła się dziewczyna.
- Nie wiem, co widziałam – odpowiedziała Sława, potrząsając głową. - Ale to był zły znak. Bardzo zły.
Jaromira poczuła, że pokrywa się gęsią skórką. Jeśli utopiec ją widział, jej życie było już przesądzone.
- Nie mów o tym w domu – powiedziała nagle Sława. - My nie powinnyśmy być tam... nad rzeką.
Jaromira popatrzyła chłodno na Sławę. Rodzice mieli już zbyt wiele problemów, by jeszcze martwić się o jej życie...
Tej noc, Jaromira długo nie mogła zasnąć. Powietrze było wyjątkowo duszne i gorące, nietypowe, jak na kwietny miesiąc. Czuć było w nim niepokój. W pewnym momencie poczuła, że ciemność, która ją otacza, nie jest tą samą ciemnością, w której układała się do snu. To była ciemność dna ich rzeki. Tak gęsta, że nie pozwalała oddychać. Była uwięziona w królestwie wodnika. Już słyszała ten chichot, nad wodą. A teraz rozlegał się tak blisko a powietrza było coraz mniej...
Przerażona, poderwała się do pozycji siedzącej. Była w domu. Przez otwarte drzwi, do chaty wpadało światło księżyca, oświetlając palenisko, krosno, śpiących braci... ale dlaczego drzwi były otwarte? Jaromira przechyliła się nieznacznie w bok, szukając wzrokiem sylwetek rodziców. Ale... ich posłania były puste i leżały nieuprzątnięte niedaleko ognia.
"coś się dzieje..." pomyślała Jaromira, tym razem usiłując wstać tak, by nie obudzić braci. Nim jednak zdołała to zrobić, dobiegły d niej z zewnątrz głody rodziców.
- Oni mają rację, wiesz o tym – mówił ojciec. - Musimy się przenieść.
- W nieznane – skwitowała matka. - Wiesz do jakich walk nam tam przyjdzie?
- Ale podróżni twierdzą, że te ziemie prawie pustkami świecą, tylko kilka wiosek i las – tłumaczył ojciec.
- Las. Może pusty las. Gdyby tam żyć się dało, ktoś by tam żył. A tak... w nieznane. Na poniewierkę - wyjąkała matka. Jej głos drżał.
- Większa poniewierka tutaj. Nie widzisz co się dzieje? Ludzie ze wschodu do nas ściągają, bo wróg jakiś się zbliża. Widziałaś naszych ludzi. Ciągle tylko walki o wszystko, może nawet wojna. Zrozum, my tu już jedynymi nie jesteśmy. Ich też ta puszcza będzie żywić. A jak potem jedzenia dla nas tylu zabraknie? Głodni mamy stąd potem uciekać? - tłumaczył ojciec.
Jaromira zacisnęła powieki i opadła na posłanie. A więc taka była prawda. To nie wróg napadał na ich ziemie, tylko ludzie, którzy ze swoich ziem przed tym wrogiem uciekali. A im... też przyjdzie uciekać. Być może jutro właśnie rada wojenna miała to ogłosić. To, że widzi ten las i tę chatę być może po raz ostatni w swoim życiu. Że musi uciekać na nieznane pustkowie, gdzie nie wiadomo, kto żyje i, kto może ją skrzywdzić. Wiedziała, że nie powinna, bo w tej sytuacji rodzice odkryją, iż ich słyszała, ale zbliżającą się do jej oczu falę ciepła, wypuściła na zewnątrz wraz ze łzami...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Domi dnia Śro 17:59, 05 Maj 2021, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Domi
Dołączył: 23 Kwi 2017
Posty: 915
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Hökendorf Pommern :)
|
Wysłany: Wto 23:11, 25 Gru 2018 Temat postu: |
|
|
Nie podoba się?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Śro 13:31, 26 Gru 2018 Temat postu: |
|
|
Podoba, ale skomentuję później, po drugiej części.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Senszen
Moderator artystyczny
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 5361
Przeczytał: 14 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Śro 14:11, 26 Gru 2018 Temat postu: |
|
|
Domi, ja przyznam się, że nie czytałam jeszcze, bo miałam trochę innych zawirowań... Postaram się szybko nadgonić zaległości i skomentować.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7585
Przeczytał: 11 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Śro 23:09, 26 Gru 2018 Temat postu: |
|
|
Ciekawy fragment. Sięgnęłaś daleko wstecz, aż do VI wieku. To wymaga sporej wiedzy. Widać, że przyłożyłaś się do opisów. Są intrygujące, trochę tajemnicze, a jednocześnie pozwalają dość płynnie zagłębić się w opowiadanie. Czy będzie kontynuacja? Mam nadzieję, że tak. Mirko jest ciekawą postacią. Chciałabym poczytać o jej losach. Jaką decyzję podejmą rodzice dziewczyny i czy złowieszczy wodnik będzie miał wpływ na jej życie?
Inne drobiazgi przesyłam Ci na pw.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Senszen
Moderator artystyczny
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 5361
Przeczytał: 14 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Czw 4:26, 27 Gru 2018 Temat postu: |
|
|
Przeczytałam i jestem zaintrygowana znalazłam tu też drobiazg na temat zwyczajów Słowian:
[link widoczny dla zalogowanych]
Czekam na ciąg dalszy
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Senszen dnia Czw 13:56, 27 Gru 2018, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Domi
Dołączył: 23 Kwi 2017
Posty: 915
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Hökendorf Pommern :)
|
Wysłany: Wto 19:22, 01 Sty 2019 Temat postu: |
|
|
ADA napisał: | Czy będzie kontynuacja? |
Tak, będzie, już się pisze... może jutro, może pojutrze, chcę szybko skończyć drugą część i wstawić... nie wiem, czy to, co zrobię będzie dobre, ale modlę się, by tak było
ADA napisał: | Jaką decyzję podejmą rodzice dziewczyny i czy złowieszczy wodnik będzie miał wpływ na jej życie? |
Wyjadą. A wodnik owszem będzie miał na jej życie wpływ na zasadzie sugestii... i nie tylko na JEJ życie, ale tego konsekwencje będą już dużo poważniejsze... mam nadzieję, że uda mi się dociągnąć do tego momentu
ADA napisał: | Inne drobiazgi przesyłam Ci na pw. |
Zajrzałam Zaraz się tym zajmę
Senszen napisał: | Przeczytałam i jestem zaintrygowana znalazłam tu też drobiazg na temat zwyczajów Słowian:
[link widoczny dla zalogowanych]
Czekam na ciąg dalszy |
Jasne Wiesz, ja mam w domu taką wielką książkę o historii Polski od czasów neolitu to i z tamtąd czerpię podstawową wiedzę... ale część informacji wyrwana z kontekstu zapewne pozwoli mi się lepiej zapamiętać, tak, ja np. przepisy, które znalazłam w internecie
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Domi dnia Wto 19:23, 01 Sty 2019, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Domi
Dołączył: 23 Kwi 2017
Posty: 915
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Hökendorf Pommern :)
|
Wysłany: Sob 12:42, 05 Sty 2019 Temat postu: |
|
|
R. 2.
"Wilk z Rzymu"
Poza prawym brzegiem Dniepru.
Deszcz lał tak intensywnie, że Rodolf co chwilę tracił z oczu ścieżkę, którą podążał... samemu nie wiedząc dokąd. Szedł już od 15 dni, szukając jakiegokolwiek ludzkiego osiedla, gdzie mógłby uzyskać jakiekolwiek informacje na temat rodu, z którego rzekomo miała pochodzić jego matka. Miesiąc temu, nagła, śmiercionośna zaraza pokonała jego rodziców i dwie młodsze siostry. On jeden z całej rodziny nie zachorował. Tylko on... nadal żył. I nie miał już czego szukać na bagnistym, szarym pustkowiu, gdzie dotychczas mieszkali. Dochodziły słuchy, że ludzie z rodu jego ojca, właśnie teraz, z włócznią w ręku walczyli o Rzym. Miało to być miejsce nieporównywalne z niczym innym na ziemi, monumentalne miasto z białego kamienia. Rodolf jednak nie potrafił go sobie wyobrazić. I chyba nie chciał. Wystarczała mu jego drewniana chata ze słomianym dachem, opadającym niemal do ziemi. Jednakże... jego chaty także już nie było. Spalił ją, by to, co musiał zostawić nie dostało się w ręce rabusiów. A teraz szedł przed siebie. Szedł, pomimo, że już dawno zapadł zmrok i niedługo miało stać się zupełnie ciemno. Wdawało mu się, że droga, którą podąża z każdym kolejnym krokiem ustępuje miejsca zwartej puszczy. Ścieżka była coraz węższa a gałęzie zwieszały się coraz niżej... tym traktem zapewne, podróżowała bardzo mała ilość ludzi. Być może nie było tutaj nikogo od lat. Rodolf dziękował w duchu Bogu, iż jest wiosna. Gdyby utkwił w takim miejscu zimą, zapewne rano, byłby już martwy. Na dokładkę potknął się o kamień i zerwał rzemień w bucie... a wędrówka boso po takim terenie zakończyć się mogła poranieniem stóp. Mokre drewno się nie zapali a bez ognia... czy usłyszał właśnie wycie wilka? Odwrócił się gwałtownie w stronę źródła dźwięku i wymierzył włócznię w kierunku zbliżającego się do drogi, pokrytego liśćmi cienia. Ten drgnął, zatrzymał się i odrzucił poły burej peleryny, która okazała się okrywać człowieka.
- Nie atakuj! Ja w pokoju! - zawołał po łacinie. Barwa jego głosu wskazywała, iż Rodolf ma do czynienia z mężczyzną. Ale kto o zdrowych zmysłach przemierzał o tej porze to bagniste pustkowie... mając pokojowe zamiary?
- Stój! - zawołał Rodolf w swoim języku. Rozumiał łacinę, nie chciał jednak zdradzać tego od razu. - Kim jesteś?
- Ja? - wyjąkał podróżny. Zdawało się, że zrozumiał pytanie Rodolfa, jednak nie potrafił na nie odpowiedzieć jego rodzimą mową. - Ja... Ja Markus Pawlus... syn Juliusza, urzędnika... z Konstantynopola. Ja tu tylko bursztynu szukam... nic więcej... ale tu inaczej jakoś, niż w książkach piszą... - wyjąkał podróżny. W ciemnościach, białka jego oczu świeciły na kolor porannego nieba.
- Ty żeś na głowę upadł?! Ja mam w to uwierzyć?! - warknął Rodolf, postępując krok przed siebie. Markus wycofał się do tyłu, unosząc w górę dłonie, w uspokajającym geście.
- Ja naprawdę... wyjąkał. - Ty nie wiesz, co się w Rzymie dzieje... ty nie wiesz... sześć lat temu, na miasto nasze, Konstantynopol i cały kraj taka zaraza przyszła, że... - zasłonił oczy dłonią i zadrżał, jakby powstrzymywał płacz. - Nasi pisali, że sto tysięcy ludzi na dzień zabijała. I talia przez nią stracona. A moja rodzina... ja.. uciekłem stamtąd...
Rodolf opuścił włócznię i odsunął się od mężczyzny. Zaraza? Czy... czy i jego rodzinę zabiła właśnie ona?
- Ja też tu dlatego... - odezwał się ostrożnie po łacinie. - Moja rodzina też... na zarazę pomarła... szukam swoich ludzi... nie wierzę, że ty od swoich uciekasz...
- Uciekam, bo nie podobają mi się cesarskie rządy – Markus splunął na ziemię. - Ale, gdyby nie zaraza, nie poszedłbym. Nie mam już w Rzymie nikogo. Nic mnie tam nie trzyma. Szukam północnego morza, żeby zarobić na bursztynie.
Rodolf kichnął i otworzył oczy. Tuż przed jego nosem dogasało ognisko a niebo powoli jaśniało, pokryte charakterystycznymi, lekkimi chmurami, układającymi się we wstęgi tak, jak zwykle po deszczu. Swąd dopalających się, nadgniłych gałęzi, błyskawicznie przywrócił Rodolfa do przytomności. Usiadł i rozejrzał się wokoło, nie dostrzegł jednak nigdzie tego dziwacznego rzymskiego podróżnika, który wczoraj kładł się razem z nim przy tym ogniu. Nerwowo rozejrzał się dookoła, sprawdzając, czy wszystkie jego rzeczy znajdują się tam, gdzie je zostawił przed zaśnięciem. A, czy gdyby ten podróżny był złodziejem... nie zabiłby go od razu? Nie zdążył głębiej się nad tym zastanowić, gdy usłyszał głos Markusa z oddali. Recytował coś monotonnie, jakby ze czcią i dumą. Rodolf odniósł wrażenie, że mężczyzna się modli. Zacisnął zęby. Mógłby teraz przyznać się kim jest i, że... teraz, prawdopodobnie ich narody walczą. Jednak ten dziwny mężczyzna w przykrótkiej koszuli zdawał się samemu być przeciwnikiem swoich władców. Przez krótką chwilę, Rodolf wsłuchiwał się w recytowane przez Markusa słowa... aż zdał sobie sprawę, że od bardzo dawna sam się nie modlił. Właściwie, to nie zrobił tego ani razu, od kiedy umarła jego cała rodzina. Jak dziś pamiętał, gdy patrząc na swój płonący dom, myślał, że jego Bóg wcale tak naprawdę nie istnieje. A ten Rzymianin, widział tyle śmierci i nadal miał siłę, by się modlić... Rodolf westchnął ze smutkiem i podniósł się, by do niego dołączyć. W tej samej chwili jednak, modlitwa ucichła a od strony północnej rozległy się kroki. Rodolf poderwał się i nieznacznie położył dłoń na włóczni.
- Ty znowu chcesz mnie zabić? - usłyszał po chwili a z gąszczu liści wyłoniła się twarz młodego mężczyzny. Dopiero teraz Rodolf zobaczył wyraźnie, jak cudacznie wygląda jego towarzysz i, jak dziwnie jest ubrany. Z trudem powstrzymał śmiech. Marus owinięty był długim niemal do ziemi, burym płaszczem, przypiętym na trójkąt do jego prawego ramienia tak, że okrywał w tej chwili tylko jego lewy bok. Spod płaszcza widoczna była jasnoniebieska, upaćkana błotem koszula, która kończyła się gdzieś w połowie uda, ukazując nagie i podrapane kolana. Nogi, owinięte miał czymś na kształt onuc, przytrzymywanych rzemieniami, co też już w paru miejscach pękło. Ale... jego nos! Gdy Rodolf to zauważył, po prostu musiał dotknąć własnego, by porównać go z tym, co widział. Markus mimowolnie powtórzył jego gest i także złapał się za nos. Największy nos, jaki Rodolf kiedykolwiek zobaczył... takie, wypukły w górnej części tam, gdzie powinien znajdować się dołek, nadający mu normalny kształt... no i włosy. Markus włosy miał ciemne, jak pióra kruka i tak krótko ścięte, że otaczały całą jego głowę, niczym puszysta, ciasno poskręcana aureola. Rodolf tymczasem, miał włosy zupełnie proste, koloru świeżych sztabek złota, które obcinał dopiero, gdy dosięgały ramion tak, jak robili to jego ludzie.
Nagle, Markus podskoczył dziwnie w miejscu w miejscu a jego loki tak zabawnie zatrzęsły mu się na głowie, że Rodolf nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem. Dopiero teraz uświadomił sobie, że obaj stali i patrzyli na siebie przez przez dobrą chwilę, zupełnie nic nie mówiąc. Być może, dla Markusa to on wyglądał dziwnie...
Tymczasem Rzymianin krzyknął przeraźliwie i odskoczył w bok, poza resztki paleniska. Dopiero to przykuło uwagę Rodolfa.
- Co się stało? - krzyknął, również odskakując w bok i chwytająca za włócznię.
- Wąż – powiedział Markus w jego języku, wskazując na plątaninę traw przed nimi. - Ukąsił mnie.
Rodolf popatrzył na niego przerażony.
- W tych stronach nie ma jadowitych węży... - powiedział powoli. - Przynajmniej matka nic mi o tym nie mówiła...
- Zostaw! - krzyknął Markus po łacinie.
Nim Rodolf zdążył zaprotestować, chłopak wyrwał mu włócznię i doskoczył do traw. Wymierzył kilka silnych ciosów, w miejsce, skąd rozległo się syczenie, po czym oddał włócznię Rodolfowi i usiadł na skraju obozowiska. Rodolf obserwował, jak zdejmuje but i owija nogę białą chustą, którą wydobył ze swego toboła. Chwilę później, jego wzrok powędrował na ostrze jego własnej włóczni. Grot umazany był krwią. Czyli ten Rzymianin, którego dotychczas miał za tchórza, wcale takim nie był... nie tylko opatrzył się sam, ale także zabił węża. Rodolf nerwowo przełknął ślinę. Teraz... jego podróż zapewne miała wyglądać inaczej...
- I powiesili ich. Złapali, aresztowali i powiesili publicznie. Widziałem to. Wiesz, jak się czuje dziesięcioletni chłopak, który musi patrzeć, jak wieszają człowieka? Matka zasłaniała mi oczy, ale ja i tak widziałem. Ojciec mówił, że mężczyzną będę, to i muszę to oglądać, żeby zrozumieć znaczenie śmierci. Mój wuj nieomal zginął wtedy... ale zabili go podczas tej masakry, kiedy zaczęło się powstanie... - Markus zacisnął powieki i potrząsnął głową.
Rodolf pomyślał, że nie rozumiem połowy jego opowieści, jednak to, co stało się jego udziałem musiało być przerażające. Być może, właśnie z tego powodu jego towarzysz był taki dziwny, a każdy szmer powodował, że rzucał się do walki. Szli wspólnie już drug dzień i Rodolfowi powoli przestawało przeszkadzać jego towarzystwo.
- Jeszcze raz... - powiedział, nabierając głęboko powietrza. - Twój wuj był... zielony, czy niebieski?
- Mówiłem ci już, że zielony. .. - westchnął Markus nerwowo. - Niebiescy się sprzedali.
- Jak ludzie mogą być zieloni...? - mruknął Rodolf. - U nas wszyscy są różowi. Zielonego człowieka nie widziałem.
Markus wydobył z siebie dziwne charknięcie i ukrył warz w dłoniach.
- Głupi, głupi! - warknął.
- No nie! - Rodolf położył dłoń na rękojeści włóczni.
Markus jednak, jakby tego nie zauważył, spojrzał w niebo i powoli powtórzył:
- To chodzi o rydwany. O to, że... kolor odpowiada drużynie. I tym kolorem nazywamy też tych, którzy te drużyny wspierają. Rozumiesz?
- - Tak – mruknął Rodolf, puszczając włócznię. - O rydwanach słyszałem, ale nie widziałem nigdy. To jak taki mały wóz?
Markus popatrzył na niego przerażony. Po chwili, westchnął ciężko i pokiwał głową.
- Tak, jak mały wóz – powiedział z rezygnacją. - Boże... dlaczego akurat mnie posłałeś pomiędzy barbarzyńców?!
- Było zostać w swoim cywilizowanym Rzymie – warknął Rodolf, ponownie chwytając za włócznię.
- Gdyby chociaż ktoś z mojej rodziny... - jęknął Markus, ponownie ignorując gest Rodolfa. - A tak... jak wrócę to i mnie powieszą.
- Powieszą cię? Za co? - Rodolf ponownie puścił włócznię.
- A bo... spaliłem dwa urzędy podatkowe i klasztor – Markus odwrócił wzrok. Rodolf odniósł wrażenie, że widział w jego oczach ten sam dziwny błysk, jaki zobaczył, gdy Markus zabijał węża.
- Po co to zrobiłeś? - zapytał powoli.
- Bo mieliśmy długi. A tak, przynajmniej dokumenty się spaliły... - odparł Markus sucho.
- A klasztor? - upewnił się Rodolf.
- Bo to zdrajcy! - warknął Markus. Chwilę później drgnął, dobył miecza i rozejrzał się bacznie dookoła.
- Co? - jęknął Rodolf.
- Nie słyszałeś? - zapytał Markus szeptem. - Ktoś tu jest.
- Nie ma ni... - zaczął Rodolf. Nie zdążył jednak dokończyć, gdy poczuł silne uderzenie w kark. Obok niego spadł duży kamień.
- Poddać się! - zawołał ktoś w jego języku. - Jesteście otoczyć. My was na niewolników.
- Rodolf chciał coś powiedzieć, gdy jednak otworzył usta, poczuł kolejne uderzenie a z krzaków wyskoczyła grupa, może pięciu płowowłosych mężczyzn z obfitymi brodami. Zadrżał. Nerwowo odwrócił się w stronę swojego dziwnego towarzysza podróży. Ten jednak stał bez ruchu. Wzrok miał nieprzytomny.
- Rusz się! - krzyknął. Markus drgnął i odwrócił się w jego stronę. Był bardzo blady. Po chwili zrobił niezdarny krok w tył... przewrócił oczami i osunął się na ziemię...
- Zabiliście go! - wrzasnął Rodolf.
- Nie... nie! - odkrzyknął stojący na czele mężczyzn chłopak, jedyny, który nie miał brody. - Ja... nie trafiłem.
- Wąż go ugryzł... - wyjąkał Rodolf. Sam nie wiedział, dlaczego to powiedział.
- Tak! - krzyknął chłopak. Nim Rodolf zdążył zareagować, doskoczył do Markusa. Przyłożył mu dłoń do czoła, po czym warknął coś w swoim języku.
- Zostaw go! - Rodolf wykonał krok w jego stronę.
- Ten wąż był jadowity. Jeśli nie pozwolisz nam go zabrać, on umrze, albo straci nogę. Chcesz tego? Moja matka zna medycynę...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Domi dnia Sob 13:01, 05 Sty 2019, w całości zmieniany 3 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Sob 23:07, 05 Sty 2019 Temat postu: |
|
|
Bardzo interesujące, do tego akcja toczy się w VI wieku. To prawdziwe wyzwanie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Senszen
Moderator artystyczny
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 5361
Przeczytał: 14 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Nie 0:17, 06 Sty 2019 Temat postu: |
|
|
Kolejny, bardzo interesujący fragment
Domi, myślę, że dobrze by było dodawać przypisy. Czasy, które opisujesz nie są proste, tym bardziej, że nawiązujesz do ważnych i bardzo złożonych wydarzeń. Ja się akurat średnio orientuje w tym okresie i musiałam doczytać, by zrozumieć lepiej, o czym mówią bohaterowie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Domi
Dołączył: 23 Kwi 2017
Posty: 915
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Hökendorf Pommern :)
|
Wysłany: Nie 11:32, 06 Sty 2019 Temat postu: |
|
|
Senszen napisał: | Domi, myślę, że dobrze by było dodawać przypisy. Czasy, które opisujesz nie są proste, tym bardziej, że nawiązujesz do ważnych i bardzo złożonych wydarzeń. Ja się akurat średnio orientuje w tym okresie i musiałam doczytać, by zrozumieć lepiej, o czym mówią bohaterowie. |
Um Dobra... spoko Dodam wieczorem, bo akurat w internecie też o ty jest trochę, to i będzie łatwiej... tylko o wydarzenia kaman, czy linki do ubioru i wyglądu bohaterów też trzeba?! Bo z tym, to w internecie, może być ciężko...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Senszen
Moderator artystyczny
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 5361
Przeczytał: 14 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Nie 11:58, 06 Sty 2019 Temat postu: |
|
|
Domi, ja sobie to znalazłam. To była ogólna rada. I chodziło mi tylko o wydarzenia.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Senszen dnia Nie 12:05, 06 Sty 2019, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Domi
Dołączył: 23 Kwi 2017
Posty: 915
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Hökendorf Pommern :)
|
Wysłany: Nie 14:34, 06 Sty 2019 Temat postu: |
|
|
Senszen napisał: | Domi, ja sobie to znalazłam. To była ogólna rada. I chodziło mi tylko o wydarzenia. |
To mi ulżyło Postaram się dostosować Mam nadzieję, że wszystko jest już jasne, bo jak nie, to mogę coś pozmieniać
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Domi
Dołączył: 23 Kwi 2017
Posty: 915
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Hökendorf Pommern :)
|
Wysłany: Śro 19:07, 05 Maj 2021 Temat postu: |
|
|
R.3.
"Wódz"
Obóz w Pannoniej.
Jaromira przymknęła oczy i oblała wodą ramiona. Wschodzące słońce tańczyło wokół niej odwieczny taniec odradzającej się natury. Po tych przerażających latach, gdy, za jej dzieciństwa słońce zgasło na czas dwóch cykli życia a Ziemia zderzyła się z Nawią, świat powracający do normy cieszył ją jeszcze bardziej, niż zwykła wiosna. Zdawało się jej, że do końca swojego życia pamiętać będzie te dni wiecznej zimy... i głodu. Dziś, wprawdzie świat stał się zimniejszy, niż był, gdy biegała tu, jako dziecko, ale kwiaty znowu kwitły a śnieg nie padał już w czerwieniu.
- Mirko! - usłyszała wołanie. Odwróciła się. Pomiędzy drzewami, na brzegu stał jej starszy brat.
- Co się stało? - zapytała Jaromira, kucając w wodzie. Naturalnie, nie miała nic do ukrycia, jednak, sama nie wiedząc dlaczego, wolała, by brat nadal widział ją, jako dziecko, nie zaś pełnej krasy kobietę.
- Wybrali księcia – zaczął chłopak. - Jeśli chcesz, chodź zobaczyć. Nie uwierzysz w to!
- Mirona wybrali? - zapytała Jaromira powoli, usiłując przedostać się do swoich ubrań nie wstając.
- Nie... gorzej – westchnął brat. A... co ty robisz? - zapytał po chwili zaskoczony. - Utopisz się.
Jaromira drgnęła. Słowa brata natychmiast przywiodły jej na myśl topielca. Wprawdzie nie była tam... uciekła, wybrała inny strumień, bardziej oddalony od ich wioski, by się wykąpać. Wierzyła, że tutaj będzie bezpieczniejsza. Ale... jeśli... Ze złością wstała i zaczęła zbierać swoje rzeczy.
- Nie zadawaj tylu pytań Bojan – popatrzyła na brata znacząco. Ten wycofał się w tył. - To... kogo wybrali?
Jaromira już po raz trzeci wycierała stopy o suchą trawę. Żałowała, że posłuchała Bojana i rzuciła się w ten tłum mężczyzn i kobiet, który zebrał się na głównym placu. I tak nie widziała księcia, gdyż głowy i ramiona rosłych młodzieńców, stojących tuż przed nią, zasłaniały cały widok na plac a tylko stawiając świeżo umyte stopy na mokrej ziemi, pobrudziła je bardziej, niż mogłaby to zrobić przed kąpielą. Odwróciła się, chcąc obejść tłum z drugiej strony, gdy do jej uszu dobiegła para męskich głosów. Znała... znała je. Głosy zapowiadały, że ich życie, choć od teraz będzie inne, nowa ziemia uczyni lepszym. Wreszcie znalazła pustą przestrzeń, między kobietą, trzymającą za rączkę mała córkę a grupką chłopców przed postrzyżynami. Wcisnęła się między dzieci, łagodnie rozsuwając je ramionami i wydostała się z tłumu wprost w centrum placu. Tuż przed jej oczami, członkowie wiecu unosząc w dłoniach symbole książęcych dystynkcji – i żelazny miecz, wręczyli je dwóm mężczyznom, stojącym na drewnianym postumencie, wyobrażającym cykl życia. Czyli tak... to wyglądało. Jaromira pierwszy raz w życiu uczestniczyła w wyborze i koronacji księcia. I poczuła nagle, że to nie tylko to... nie tylko zwykła podróż. Że ta chwila w jakiś tajemniczy sposób pieczętowała ich przyszłość... poczuła, że właśnie teraz coś się zaczęło, że... że widzi.
- Mirko! - usłyszała nagle z oddalenia. Odwróciła się. Zobaczyła cień wędrujący wśród tłumu, zajęło jej jednak trochę czasu, by oprzytomnieć i zrozumieć, że to wołał jej brat. Jej najstarszy brat, który powinien teraz walczyć poza wioską. Czy... było już tak źle...? Jaromira wycofała się z tłumu, pozostawiając nowych przywódców dla innych. Wiedziała, że będzie jeszcze miała okazję ich zobaczyć.
- Gosław... - zaczęła Jaromira powoli. - Czy... jest źle?
- Hm? - mruknął mężczyzna. - Źle... - popatrzył na nią niepewnie. Chwilę później, gwałtownie potrząsnął głową i zawołał. - Nie! Nic się nie dzieje! Matka cię woła do pomocy.
Jaromira spojrzała na niego zaskoczona. Przez chwilę chciała powiedzieć, że... że przecież rodzice nie pozwalają jej oglądać żołnierzy rannych w bitwie. Gosław odchrząknął i pokręcił głową.
- To nie tak... - zaczął, jakby spodziewał się o czym myśli Jaromira. - Znalazłem dzisiaj mężczyznę. Jego towarzysz powiedział, że ukąsiła go żmija. Kiedy go badałem leżał już, jak martwy. Ale potem ten drugi stwierdził, że to było dwa dni temu.
- To były już martwy od wczoraj... - mruknęła Jaromira. - Krwawił?
- Nie – odparł Gosław. - Ale od kiedy go przywiozłem co chwilę mdleje... a po chwili się budzi.
- Gorączka? - upewniła się Jaromira.
- Lekka. Serce z kolei bije mu za szybko. Nie majaczy
, ale próbuje uciekać. Jego towarzysz powiedział, że krzyczy coś o swoim bracie i, że on właśnie tak skończył...
- Mama podała maliny i melisę? - zapytała Jaromira.
- Tak, ale trzeba więcej. I ktoś musi z nim posiedzieć. A jego towarzysz dostał w głowę...
- Trzeba pajęczynę? - mruknęła Jaromira. Wzdrygnęła się. Nienawidziła jej zbierać. Była taka lepka i czasem w środku były martwe muchy... odwróciła się. Tym razem, ponad głowami zebranych zobaczyła wyraźnie dwóch sędziwych mężczyzn przysięgających przed bogami wywiązać się ze swej roli... znała ich. Byli to jedni z najmądrzejszych i najbardziej szanowanych członków wiecu. Ten starszy na imię miał Lech a do rodu, z którego wywodził się młodszy należała jej towarzyszka dorastania, Sława...
Jaromira otarła pot z czoła i potarła obolałe uszy. Jej pacjent szarpał się tak bardzo, że matka kazała Bojanowi i Gosławowi przytwierdzić go rzemieniami do drewnianego stołu. Na krzyk nie dało się jednak nic poradzić... Towarzysz chorego iż dwukrotnie proponował, by wetknąć mu do ust zawinięte w kulę płótno, Jaromira jednak nie mogła tego zrobić – uniemożliwiłoby to podanie mężczyźnie leków. Na szczęście połykał on to, co mu podawały. Gdyby zaczął wypluwać napar, nie byłoby sensu nadal go leczyć. Jaromira zacisnęła powieki, gdy matka przepalała mu ranę po ukąszeniu węża. Wiedziała, że powinna już umieć to robić, nie mogła jednak znieść widoku nadpalonego ciała pacjentów. Zapach, jaki rozchodził się wówczas po chacie, przypominał jej zapach zwłok zmarłych tlących się na stosach pogrzebowych. Jakby chory palony był żywcem...
Towarzysz chorego tymczasem rozsiadł się wygodnie na ułożonym w kącie posłaniu i zajadając się zupą obserwował ich zmagania z kpiącym uśmieszkiem. Czasami rzucał w powietrze "dobijcie go", lub "nie ma sensu go leczyć, to tchórz". Jaromira posyłała mu tylko kolejne wściekłe spojrzenia. Nie mogła tracić czasu na przepychanki. Poza tym, nie znała jego języka a jedyną osobą, która go rozumiała był Gosław. Była to jedna z bardziej wartościowych pozostałości po ośmiu miesiącach, które spędził w nieprzyjacielskiej wówczas niewoli. Drugą, nieco mniej wartościową była blizna, przecinająca ukośnie jego lewą brew. Cios na szczęście oszczędził oko, bo inaczej, jako na wpół niewidomy, Gosław nie zdołałby zbiec. Dość, że po powrocie, okrzyknięty został w wiosce bohaterem a dwie najpiękniejsze panny natychmiast zażądały go za męża. W tej chwili jednak to, że Gosław zmuszony był tłumaczyć jej kłótnię z przybyszem zdawało się jej co najmniej niezręczne. Tymczasem, odstawił on miskę z zupą i podszedł do stołu, spoglądając z ciekawością na wijącego się i wrzeszczącego po łacinie obelgi towarzysza. Jego złociste brwi uniosły się wysoko w górę.
- Jego tylko dobić! - prychnął. - Zobaczcie tylko! On ma policzek spuchnięty, jak jabłko... - po czym sięgnął po wymieniony owoc na półeczkę na leki, wgryzł się w niego z głośnym warknięciem i wyszedł. Jaromira odprowadzała go zrezygnowanym wzrokiem.
- Co on powiedział? - zapytała.
- Że wasz chłopak ma policzek, jak jabłko... - westchnął Gosław, pocierając uszy.
- Jabłko? - upewniła się Jaromira, po czym chwyciła chorego za dolną szczękę i odciągnęła jego głowę w swoją stronę. Policzek młodego mężczyzny obejmowała wielka, krwistoczerwona opuchlizna...
- Mamo... - zaczęła powoli. - Zęby.
- Ja nie będę patrzeć, kiedy to robicie... - westchnął Bojan. Podniósł się z miejsca i wyszedł na podwórze. Tymczasem, Jaromira wraz z matką spędziły kolejne kilkanaście minut na walce, by przybysz otworzył usta i powoli usnąć sobie zęby z opuchniętego dziąsła. Przytrzymujący chorego Gosław, co chwilę odwracał głowę, krzywiąc się z niesmakiem. W pewnym sensie, Jaromirę to bawiło. Oto ten, który nie bał się oglądać rozpruwanych włócznią mężczyzn, uciekał wzrokiem od zwykłego wyrywania zębów... wreszcie, w dłoni dziewczyny spoczęły cztery białe zęby. Odetchnęła z ulgą. Usiadła i otarła pot z czoła, podczas gdy matka podawała choremu zioła nasenne. Zdało się, że problem został rozwiązany... Jaromira poderwała się z miejsca. Nagle za jej plecami rozległ się huk otwieranych drzwi. Do izby wpadł Bojan.
- Ten wasz, jasnowłosy... przewrócił się pod zagrodą. Krzyczy i trzyma się za głowę. Chyba jednak odczuje skutki uderzenia – Bojan uśmiechnął się chytrze.
- Gosław... - zaczęła Jaromira, ważąc słowa. Usiłowała powstrzymać uśmiech triumfu. - Powiedz mu, że taki ból może trwać przez kilka dni. I lepiej, żeby wrócił do chaty i się położył. Na chorobę to i gocka odwaga nie pomoże...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Sob 10:58, 08 Maj 2021 Temat postu: |
|
|
Bardzo dawne czasy. Ciekawe. Czy wybór nowego księcia rzeczywiście wpłynie na życie mieszkańców wioski? Jaromira potrafi leczyć. To cenna umiejętność, w każdych czasach Wyrywanie zębów - przyprawia o dreszcze ... kiedyś i obecnie. Ciekawe, czy pacjent wyzdrowieje? To znaczy pewnie wyzdrowieje, ale czy będzie wdzięczny za kurację? Jednak stracił aż cztery zęby! Zobaczymy.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|