Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Bonanza: Pozbawieni złudzeń

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Wrzosowisko Domi
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Domi




Dołączył: 23 Kwi 2017
Posty: 913
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hökendorf Pommern :)

PostWysłany: Nie 15:25, 15 Lis 2020    Temat postu: Bonanza: Pozbawieni złudzeń

Jesień 1873

Joe otworzył oczy i rozejrzał się po pokoju. Znów tu był. To był jego pokój. Od lat. Widział jasne ściany, zielone zasłony, wysokie rzeźbione biurko. Ten widok kojarzył mu się z pzeszłością. Czuł, że wrócil do niej, że jego cudowną teraźniejszość pochłonął ogień i ogrom śmierci. Już od pół roku budził się tutaj i nie dowierzał własnym oczom, że tu jest. A nocami zadawał sobie pytanie, kto po nich weźmie w opiekę Ponderosę... Hoss nie żyje, nie pozostawił dziecka... On również... obiecał Alice, że ich miłość będzie "na zawsze"... Jego syn... albo córka... stracił życie, nim się narodził... Więcej już nigdy... zacisnął ręce na poduszce i wstał. Gdy już ubrał się prawie całkowicie usłyszał hałasy za swoimi drzwiami. Wyszedł powoli zastanawiając się co się dzieje...
- Gdzie on jest?! - usłyszał obok siebie, gdy wyjrzał na zewnątrz.
- Powiesz wreszcie co gdzie jest? - Joe zobaczył ojca stojącego obok szafki z obrusami. Zniżył wzrok i zobaczył, że wszystkie obrusy leżą na ziemi a ktoś ubrany w ogniście czerwoną koszulę wyciąga szuflady.
- Rewolwer. Schowałem go tu wczoraj - wycedził przez zęby Candy.
- W szafce z obrusami? - Joe ostrożnie się odezwał.
- Tak! Co w tym dziwnego? Nie wtrącaj się! - Candy z trudem wcisnął ostatnią szufladę na miejsce. - Rany... - wstał i skierował się przed siebie.
- Rany... - Joe przewrócił oczami i zamknął drzwi do pokoju.
Ben wybuchnął śmiechem patrząc na nich.
- Gdyby Adam tu był skomentowałby to odpowiednio - powiedział.
- Owszem, zrobiłby to... - Ben usłyszał głos za sobą. Ten sam, który słyszał tak często, lata temu...
Słysząc ten głos Joe delikatnie wychylił się z pokoju. Na szczycie schodów, oparty o ścianę stał wysoki, ciemnowłosy mężczyzna. Uśmiechał się z wyższością tak, jak tulko jedna osoba na świecie potrafi. Miał wąsy, ale to był on...
- Czy dobrze trafiłem? Ten skrawek ziemi nazywa się Ponderosa? - zapytał wyraźnie rozbawiony.
- Ta, skrawek... - prychnął Candy. On jeden nie wiedział kim jest ten człowiek.
- Synu! - zawołał Ben. Nie podszedł do niego, czuł, że nie może nic zrobić. - Adam... jakim cudem... - wykrztusił.
- Adam? - Candy uniósł głowę. - Ten?
- Nawet sobie nie żartujcie... - Joe wyszedł z pokoju najostrożniej, jak tylko mógł.
- Miło cię widzieć, braciszku - Adam popatrzył na niego. - Proszę, proszę... Zapamiętałem takiego dzieciakowatego pięknisia a tu... kiedy ostatnio byłeś u fryzjera? - zmierzył gop wzrokiem w tylko sobie właśviwy sposób.
- Co cię to obchodzi - prychnął Joe i spróbował choć trochę przygładzić swoje włosy, które tego dnia były wyjątkowo puszyste...
- Będą ze trzy lata! - zaśmiał się Candy. Joe zmrozil go spojrzeniem.
- Ty też nie wyglądasz najlepiej.... Zastanawiam się, jak długo nie odwiedziłeś golibrody... No chyba, że w dalekich krajach ludzie się już nie golą... - Joe spojrzał na niego z przebiegłą miną.
Widząc ten wyraz twarzy i Ben i Adam poczuli ciepło. Od tak dawna...
- Moja broda to jest mój problem - Adam popatrzył na niego ze zdenerwowaniem. - Musiałem odłożyć pieniądze na podróż dla dwóch osób...
- Acha... To już nawet na golenie ci szkoda pieniędzy... Daleko już zaszła ta twoja oszczędość... - Winni są tu raczej jankescy przodkowie - prychnął Joe.
- Przyłożę ci... - Adam zrobił krok do przodu.
- Chłopcy... - westchnął Ben wchodząc między nich. Zachowujecie się zupełnie, jak piętnaście lat temu. Nie ma Hossa, żeby was rozdzielił, więc dajcie spokój.
- A właśnie... - Adam uniósł głowę. - Gdzie jest Hoss?
Joe odwrócił się do niego plecami, oparł ręke o ścianę i powoli zacisnął ją w pięść.
- Nie żyje...! - wykrztusił ledwo zrozumiałym głosem.
- Może żyje... - mruknął Candy. - Cztery miesiące nie wracał a wy go od razu położyliście do grobu...
- Kiedy ta kobieta mówiła, że widziała, jak jakiś duży mężczyzna... - jęknął Joe.
- Nie jeden Hoss jet duży na świecie, braciszku - Adam uśmiechnął się łagodnie.
- Nie mów na mnie bracioszku. I... dajmy temu spokój! - Joe puścił ścianę i podszedł do niego. - Mówiłeś, że nie przyjechałeś sam?
- Ale... gdzie jest mój rewolwer! - Candy wydał z siebie przeraźliwy jęk.
- U mnie w pokoju na półce - Joe wskazał głową swoje drzwi.
Candy westchnął i wszedł do środka.
- A no, sam nie przyjechałem... - Adam uśmiechnął się tajemniczo. - Chodźcie.
Powoli poprowadził ich do szczytu schodów. Delikatnie i z uczuciem musnął palcami ich porecz. Przypominała mu tyle lat dom... Joe i Ben wyszli zza ściany. W salonie obok stolika i krzeseł stała śliczna, ciemnowłosa dziewczynka ubrana w niebieską, koronkową sukienkę. Przestępowała z nogi na nogę i rozglądała się uważnie dookoła.
- Przedstawiam wam moją córeczkę Sally. Ma siedem lat. Urodziła się w Paryżu. - Adam wskazał na dziecko. - Amelie zginęła trzy lata temu w wypadku. Ona została. Nie chciałem byśmy byli sami, dlatego wrócilem.
- Papa... Est-ce vous eter... - dziewczynka uniosła główkę.
- Tak ochanie, to twój dziadek. I wujek - Adam przez moment zmroził Joe wzrokiem. Tamten odwrócił się z niesmakiem.
- Sally mówi po angielsku? - zapytał Ben patrząc na syna uważnie.
- Trochę - westchnął Adam.
- Hu hu hu... - usłyszeli za plecami. - To zapowiada się niezła zabawa... Cieksawe kto tutaj mówi po francusku...
- Wszyscy! - warknął Joe. - Adam? Będzie tak formalnie, czy po ludzku? O ile to dziecko w ogóle rozumie co to zabawa... - Joe odwrócił się do Adama i zmierzył go wzrokiem.
- Okej - Adam wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Papa... - jęknęła dziewczynka.
- Nie bój się, kochanie. To nasz dom. - Adam zszedł ze schodów i wziął dziewczynkę na ręce. - Zostajemy tu - wysunął głowę do przodu i potarł nosem o nosek dziewczynki. Dopiero teraz Joe poczuł, że znów ma łzy w oczach.
- Adam? Czemu nie odpowiadałeś na listy? - powiedział słabym głosem.
- Bo od dwóch lat nie dostałem żadnego - Adam się do niego odwrócił.
- Acha... ech, ta poczta! - westchnął Joe.
- Mam wrażenie, że chciałeś powiedzieć mi coś innego - Adam przyjrzał mu się uważnie.
- Nie, nie chciałem - Joe zszedł powoli na dół.
Dziewczynka szepnęła coś Adamowi na ucho i oboje wybuchnęłi serdecznym śmiechem.
- Co się stało? - Joe wytrzeszczył oczy. W tej chwili miały intensywny, zielony kolor.
- Sally mówi, że twoje włosy przypominają jej owce, które widziała na wakacjach w Alpach - wykrztusił Adam. - Chyba cię zaciągnę do fryzjera braciszku.
- Nie m ów na mnie "braciszku", słyszałeś - warknął Joe, ale po chwili zorientował się, że tu jest dziecko. Trochę się wystraszył. Popatrzył na Sally i zrobił zeza. Dziewczynka wybuchnęła śmiechem.
- Kompletnie nic z tego nie rozumiem... - Candy pokręcił głową. - Powie mi ktos wreszcie co się dzieje?
- Zamknij się - Ben popatrzył na niego lodowato, a potem znów się roześmiał, Żadna przyszłość nie grozi upadkiem. Z Adamem.

- Moja teściowa powiedziała mi pół roku temu, że Ponderosa spłonęła podczas napadu. Nie otrzymałem od was wiadomości już dwa lata, ale ponieważ rodzina jest dla mnie... nieważne. Przyjechałem na wasze groby. Chciałem się pożegnać. Spodziewałem się, że zastanę tu tylko zgliszcza.... - powiedział Adam. Siedzieli we trójkę w salonie, przy jadalnianym stole, mężczyzna położył już spać swoją córeczkę. - Byłem zaskoczony, kiedy po przyjeździe do Virginia City szeryf powiedział, że ucieszycie się tato, Joe... Pytałem w mieście i zrozumiałem, że matka mojej żony mnie oszukała. Na pisałem do niej natychmiast. Zamiast odpowiedzi przysłała mi te listy - Adam wydobył z kieszeni płaszcza plik papierów, przewiązany błękitną wstążką. Położył go na stole i rozwiązał wstążkę. Ben przyjrzał się listom i pokiwał głową. - Zrozumiałem, że to ona chowała listy. Wiedziała dobrze, że kiedyś będę chciał wrócić do Ponderosy i chciała tego uniknąć. Zwłaszcza, kiedy Amélie umarła.
- Rozumiem, dziecko - mruknął Ben. Od dłuższego już czasu walczył z łzami, ale wiedział, że głowa rodziny nie powinna płakać w obecności synów i ewentualnej obecności wnuczki. Zrozumiał, czemu miało służyć zachowanie syna przez cały dzień. Nie chciał pozwolić im obu na wzruszenie. Jemu i Joe. Teraz jednak ojciec wiedział, że i najmłodszy syn to zrozumiał.
- Przepraszam was za to wszystko. Nie pisałem, b posłuchałem teściowej. Mogłem odjechać stamtąd cztery lata temu. Zabrałbym Amélie. Tutaj by nie zginęła - westchnął Adam. Gdy tylko skończył, dotarło do niego skrzypnięcie odsuwanego krzesła.
- Zaraz wracam - usłyszał, a gdy uniósł głowę dostrzegł odchodzącego Joe.
- Co mu... - zaczął.
- Wiesz... on też stracił żonę... - zaczął Ben powoli. - Nie zdążyliśmy napisać ci o tym.
- Przeczytałem wszystkie wasze listy wczoraj. Rano nie zapytałem, gdzie jest Alice, bo czułem, że coś jest nie tak - westchnął Adam. - Wiem też, że przygarnąłeś dwóch chłopców. Ile oni teraz mają lat?
- Griff ma szesnaście lat, Jamie osiemnaście - odpowiedział Ben. - Teraz pojechali na objazd rancza. Ucieszą się, kiedy wrócą jutro rano.
- Rozumiem - Adam odsunął od siebie listy. - Pójdę położyć się w gościnnym - dodał, wstając od stołu.
- Dlaczego w gościnnym? - zapytał Ben, udając zdziwienie. - Przecież masz swój pokój.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Domi dnia Nie 22:35, 06 Gru 2020, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ewelina
Moderator



Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 19:00, 15 Lis 2020    Temat postu:

Sporo się wydarzyło w Ponderosie i nie tylo w Ponderosie. Adam jest wdowcem i ma córeczkę oraz wredną teściową. Czuję, że będzie się sporo działo, zwłaszcza, że Joe jak zwykle ma do niego pretensję. Z przyzwyczajenia chyba Very Happy Pojawili się Jamie i Griff. Młodzi i zapewne pełni energii, co chyba "podkręci" akcję.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Domi




Dołączył: 23 Kwi 2017
Posty: 913
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hökendorf Pommern :)

PostWysłany: Nie 19:18, 15 Lis 2020    Temat postu:

Tutaj niewiele potrzeba do katastrofy... mam już poważne plany co do ciągu dalszego, ale muszę dopiero sprawdzić, co mi z tego wyjdzie Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Domi




Dołączył: 23 Kwi 2017
Posty: 913
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hökendorf Pommern :)

PostWysłany: Nie 22:38, 06 Gru 2020    Temat postu:

Ten fanfik był w jednym folderze z tym o małych Cartwrightach, ale był na forum, więc go pamiętam... wygląda na to, że kiedyś pisałam i prequel i sequel Bonanzy... mam nadzieję, że oba teksty polubicie Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.plonocamapa.fora.pl Strona Główna -> Nasz ogród / Wrzosowisko Domi Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Emule.
Regulamin