|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Domi
Dołączył: 23 Kwi 2017
Posty: 915
Przeczytał: 7 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Hökendorf Pommern :)
|
Wysłany: Nie 14:49, 15 Lis 2020 Temat postu: Droga do Ponderosy, cz. 1 |
|
|
1826 rok, Boston Massachusetts
Przepiękna biała jabłoń rosnąca za kamiennym murem Akademii rozsiewała płatki kwiatów i cudowna woń naookoło. Rozświetlała ponury gmach szkoły, sprawiała, że jej teren wydawał się przyjaźniejszy. Właśnie za pień tego drzewa wskoczyła lekko, jak piórko piękna dziewczyna o kasztanowych włosach i błękitnych oczach. Miała na sobie suknię równie białą, jak płatki kwiatów, z koronkami na dekolcie i rękawach. Śmiała się przytrzymując ręką korę.
- Myślisz, że mi uciekniesz? Nie licz na to Elizabeth, i tak cię złapię! - zawołała nadbiegająca z naprzeciwka czarnowłosa dziewczyna w zielonej sukni. Elizabeth odskoczyla od drzewa i puściła się biegiem w kierunku szkolnego trawnika. Przyjaciółka podążyła za nią.
- I tak jestem szybsza od ciebie, Gracie! - zawołała z energią.
Biegły jeszcze jakiś czas, kiedy Gracie zatrzymała się i oparła ręką o ścianę budynku.
- Wygrałaś! Nawet koń cię nie prześcignie - wysapała.
- Nie musi - Elizabeth odwróciła się do niej. - Liczy się to, że ty mnie złapałaś.
- Złapałam? - Gracie popatrzyła na przyjaciółkę z zaskoczeniem.
- Pewnie! - Elizabeth się zaśmiała.
Żadna z dziewcząt nie mogła wiedzieć, że w tej chwili obok muru przechodziło dwóch chłopaków. Jeden z nich zatrzymał się widząc dziewczynę w białej sukni, otoczoną przez kwiaty jabłoni.
- Co się stało? Chodź, nie mamy czasu - drugi trącił go łokciem w bok.
- Zaczekaj, popatrz na nią... - ten pierwszy wskazał mu oczami biegnące dziewczyny. - Widziałeś już kiedyś coś podobnego? - zapytał niepewnie.
- To jest szkoła dla dziewcząt. Chodzi ich tutaj kilkadziesiąt. Nie rozpoznaję każdej z osobna - westchnął ten drugi. - Chodź, Ben, zastanowisz się nad tym w tawernie - lekko złapał go za ramię.
- Dobrze - odpowiedział on powoli. Poszedł, jednak cały czas zerkał na dziewczynę w białej sukni. Nie mógł nacvieszyć oczu tak pięknym widokiem...
- Dlaczego ty tak o wszystkim myślisz? Wiesz dobrze, że to nie ma sensu... I tak nigdy jej nie poznasz. Uważasz, że wykształcona dziewczyna będzie chciała wyjść za marynarza? - westchnął Robert Staton patrząc na przyjaciela.; Byli w tawernie, Robertowi udało się go tu przyprowadzić.
- Nieważne. Idę po piwo, chcesz też? - Ben wstał od stolika.
- Tak, jedno - Robert podał mu monetę.
Ben szybkim krokiem podszedł do baru.
- Ej, co jest? Coś ty taki zmaltretowany, Benjamin? - usłyszał obok siebie kpiący głos. Odwrócił się gwałtownie. Przy barze stał ciemnowłosy chłopak i patrzył na niego wyzywająco. To był Thomas Shelton. Zawsze szukał guza...
Co ty powiedziałeś?! - wycedził Ben mierząc go wzrokiem.
- Pytałem, czemuś taki zmaltretowany, BENJAMIN! - twarz Thomasa rozjaśnił uśmiech.
Ben poczuł wzbierającą wściekłość i nie mówiąc nic uderzył go z całej siły. Robert poderwał się z krzesła. Thomas ostrożnie wstał, rozcierając policzek. Rzucił się na Bena i obaj zaczęli się okładać. Robert patrzył na to z otwartymi ustami nie wiedzą czy ma interweniować, czy nie. Bijący się przewrócili już dwa stoliki i wylądowali na podłodze, kiedy usłyszał głosy za oknem. Niepewnie popatrzył przez nie na ulicę. Gdy usłyszał odgłos wydawany przez dwóch biegnących ludzi westchnął ciężko. Thomas i Ben ponownie wstali. Nie zdążył jednak paść następny cios, kiedy do tawerny wpadło dwóch chłopaków. Jeden z nich szarpnięciem odwrócił Thomasa i uderzył a drugi z całej siły przytrzymał Bena.
- Nie wtrącajcie się! - wrzasnął Ben szamocząc się z trzymającym go chłopakiem. - To moja sprawa!
- Tatuś cię szuka - westchnął drugi patrząc z rezygnacją na Thomasa leżącego na podłodze. Robert tymczasem ciężko opadł na krzesło.
Ben uspokoił się, słysząc o tacie. Popatrzył na trzymającego go. Wtedy tamten go puśił.
- Nie byłby zadowolony z tego, co tu widać, braciszku... - ten drugi nadal patrzył ponuro na Thomasa, który powoli zaczął się podnosić. Lekko trącił go nogą. Thomas upał na podłogę, jak martwy. Chłopak odwrócił wzrok. - Ja się nie gniewam. Osobiście uznaję taki sposób rozwiązywania problemów. Ale tym razem nie wiem, czy był powód. Możer było jak zwykle...
- Nie było - Ben machnął ramionami, by poprawić marynarkę. - Ale, jeśli będziesz tak gadać tobie też przyłożę. Nie jestem jeszcze zmęczony.
- Ja też nie. Dwóch na jednego? Braciszku? - drugi z chłopaków podszedł do niego.
- Nieważne. Czego chciał tatuś? - Ben westchnął z rezygnacją i popatrzył na braci.
- Chciał zapytać o sprawy urzędowe,, które miałeś załatwić. I wyjaśnic to zajście w sobotę - pierwszy z chłopaków zbliżył się do niego.
- Ach, ta sprawa... - Ben popatrzył na nich wzrokiem, którego zabarwienia emocjonalnego nie można był określić. Sięgnął powoli do kieszeni marynarki. - Papier jest tutaj - podał bratu złożoną w kostkę kartkę.
- Całe szczęście - drugi brat wziął ją od niego. - Tatuś wie, że można na ciebie liczyć.Nie jesteś jak ja... Mimo, że nas obu ciągnie do morza... Chwilami cię nie rozumiem... - powiedział. - Ale teraz jeszcze sprawa tej soboty...
- Jakiej soboty? - Ben popatrzył na niego ze zszokowaną miną.
- Tej samej, o której mówił John. Co się wtedy stało i dlaczego - brat odpowiedział zupełnie spokojnie.
- Dowiesz się w domu. Możemy już iść - Ben podniósł z podłogi swoją czapkę i podążył w stronę wyjścia.
- No nie wiem.. jak tatuś zobaczy twoją twarz, wątpię, żeby był szczęśliwy nawet, jeśli pokażesz mu ten kwit - John skinął na brata.
- A co z nim? - brat wskazał na leżącego nadal na podłodze nieprzytomnego Thomasa.
- Ma twardą głowę. Wyliże się - Ben wyjął z kieszeni monetę i rzucił ją na blat stolika, za którym siedział Robert. - To za piwo - powiedział.
Robert pokiwał głową. Jednocześnie był przerażony i ledwo tłumił śmiech. Bracia poszli za Benem po drodze wzrokowo lustrując straty.
- Ciekawe kto za to wszystko zapłaci - westchnął drugi brat.
- Ja to kto? Nasz braciszek - John uśmiechnął się przebiegle.
Gdy wychodzil Ben dostrzegł swoje odbicie w szybie. Zatrzymał się.
- No tak. Pewnych rzeczy nie da się ukryć... - westchnął widząc siny policzek i rozciętą wargę.
- Już ja coś wymyślę, zaufaj mi - brat klepnął go z całej siły w plecy. Ben wydał jęk, ale uśmiechnął sie do niego.
- Jeśli dasz rade, proszę - powiedział.
- końcu nas obu czeka morze. Trzeba sobie pomagać - brat zaśmiał się.
- Ale z ojcem nie pójdzie tak łatwo - westchnął Ben.
Wieczorem, kiedy morze z lekka zaczynało się burzyć, mimo czystego nieba, Ben wreszcie uwolnił się od braci i wyszedł z domu. Miał dosyć. Ta dwójka zawsze pojawiała się, kiedy wreszcie mógł raz na zawsze rozwiązać sprawy z Thomasem. Czuł, że przyzwolenie z jego strony na takie traktowanie plami jego honor. Musiał odpowiedzieć pięścią na kpiny. A póki bracia będą za każdym razem ich rozdzielać Thomas wciąż będzie uważać go za dzieciaka. Popatrzył na wodę. Znów wróciło wspomnienie dziewczyny w białej sukni. Z całej siły zapragnął je odgonić. To było nierealne...
- Elizabeth? - Gracie wsunęła się do pokoju przyjaciółki. - Nad czym tak myślisz?
- Wiesz, Gracie... - zaczęła dziewczyna. Jej błękitne oczy o kształcie migdałów promieniały uczuciem nieznanym dla koleżanki. - Kiedy stałyśmy przy tym drzewie, które rośnie przy szkole... wiesz, wydawało mi się, że podglądali nas jacyś marynarze - zachichotała.
- Kto? - Gracie popatrzyła na nią zaskoczona.
- Wyglądali jeszcze na uczniów. Nie widziałaś ich? - Elizabeth wyglądała na coraz bardziej rozbawioną. - Jeden z nich, ten brunet miał takie piękne, czarne oczy... i był dużo wyższy od przyjaciela. Szkoda, że nie wiem, na którą z nas patrzył... - westchnęła smutno.
- Przestań! - Gracie wyjrzała trwożliwie za okno. - Biegłam. Musiałam okropnie wyglądać.
Elizabeth popatrzyła na Gracie a uśmiech ponownie wypłynął na jej twarz. Dobrze wiedziała, że, jeżeli ci dwaj chłopcy uczą się w szkole marynarskiej któryś z nich, na którymś etapie prawdopodobnie będzie musiał mieć kontakt z jej ojcem. Kapitanem jednego ze sławnych w bostońskim porcie okrętów - Wardenera. Surowym kapitanem, ale cudownym ojcem. Wiedziała, że, gdy wróci z rejsu... Zresztą był to kolejny raz, gdy odpływając pozostawił ja w pensjonacie. Była zupełnie mała, gdy jej matka umarła. Od tamtej pory zawsze wypływała z ojcem w rejsy. Jednak teraz... była szesnastoletnią uczennicą szkoły dla młodych dam i już trzeci rok, ojciec pozostawiał ją w porcie. Bała się o niego. Gdyby nie Gracie, nigdy nie zgodziłaby się zostać tu sama. A teraz przyjaciółka podsunęła jej pewien pomysł...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Domi dnia Śro 13:44, 17 Mar 2021, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Nie 17:52, 15 Lis 2020 Temat postu: |
|
|
Interesujący opis pierwszego spotkania Bena i Elizabeth. Zobaczymy, co dalej? Jak Ben sobie poradzi?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Domi
Dołączył: 23 Kwi 2017
Posty: 915
Przeczytał: 7 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Hökendorf Pommern :)
|
Wysłany: Nie 18:15, 15 Lis 2020 Temat postu: |
|
|
Cóż, poradzić to sobie jakoś biedak musi Ale, pinieważ z założenia wszystkie żony Bena były silnymi kobietami, Elizabeth też wtrąci tutaj swoje trzy grosze Sama rozumiesz
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|