|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Domi
Dołączył: 23 Kwi 2017
Posty: 915
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Hökendorf Pommern :)
|
Wysłany: Nie 21:34, 06 Gru 2020 Temat postu: Mali Cartwrightowie |
|
|
Tak jakoś mnie dzisiaj naszło, by przejrzeć stare foldery, dotyczące Bonanzy i innych seriali Mike'a - przeglądam, przeglądam... aż tu nagle znalazłam plik pt. "Dzieci", którego kompletnie nie pamiętałam... wchodzę - A tam fanfik! Obłędny fanfik, w naszym dawnym stylu! Muszę poszukać zeszytu, by sprawdzić, czy nie mam więcej, na razie wstawia to, co mam na dysku
**********
Część druga.
- W porządku chłopcy! Hop Sing musiał wyjechać na trzy dni do San Francisco. To wiecie. Ale jeszcze nie powiedziałem wam, że wczoraj przysłał mi wiadomość, że musi zostać u jednego ze swoich krewnych. Na te trzy tygodnie, kiedy go nie będzie, zatrudniłem u nas w kuchni panią Stacy Stevens - powiedział Ben. Tego popołudnia zebrał swoich synów w salonie na rozmowę. - Proszę chłopcy, bądźcie dla niej mili...
Adam, Hoss i Joe popatrzyli po sobie zdziwieni. Mili? Oni mieliby być mili?
- Pa... a ile lat ma pani Stevens? - zapytał przytomnie Adam.
- Dwadzieścia osiem - westchnął Ben. - Ale... dlaczego pytasz? - popatrzył na niego zaskoczony.
- A, nie... nic... - mruknął Adam, spuszczając niewinnie wzrok.
- To dobrze... A więc, chłopcy - Ben podniósł się z fotela. - Jesteście już dość duzi, by zrozumieć, że czasem trzeba coś poświęcić. Acha - uniósł głowę na chłopców, jakby sobie coś przypomniał. - Pani Stevens ma męża.
Gdy drzwi wejściowe zamknęły się za głową rodziny z trzech piersi wydobyło się westchnienie ulgi.
- Hoss? Ale co ty naprawdę myślisz o pani Stevens? - zapytał Joe starszego brata.
Obaj siedzieli pod stołem w kuchni, ukryci pod seledynowym obrusem sięgającym podłogi. Stacy Stevens przyniosła go ze swojego domu, gdyż w kuchni jadła wraz ze swoim mężem - pracownikiem Cartwrightów już od dwóch lat. Powiadała, że stale musi przypominać mu o dobrych manierach a brak obrusu na stole, na którym spożywa boże dary sprawi, że bez trudu zapomni w jaki sposób powinien godnie to robić.
- Lubię ją - mruknął Hoss. - Pamiętasz wczorajszy deser?
Joe trącił go nadgarstkiem z płomykami w oczach.
- Masz rację! Wiesz... chyba podpatrzyłem, co ugotuje dzisiaj - mruknął, zerkając spod obrusu na bulgocące na kuchni potrawy o wspaniałym zapachu. Wpatrywał się w garnki w niemym zachwycie. Po upływie kilku sekund poczuł jednak, że coś jest nie tak.
- Ej, Hoss... gdzie jest pani Stevens? - wyjąkał niepewnym głosikiem.
- Nie ma jej? - zapytał niepewnie Hoss.
- Nie... - Joe pokręcił przecząco głową.
- Zaraz zobaczę - Hoss podczołgał się do miejsca, skąd Joe obserwował kuchnię, zgniatając przy okazji młodszego braciszka, który wydał stłumiony jęk.
- I co? - wykrztusił, gdy Hoss wrócił na swoje miejsce.
- Nie ma jej - chłopiec pokręcił głową.
Wtem poczuli, że coś unosi do góry obrus, który ich zasłaniał.. Chwilę później oślepił ich blask słońca wpadającego do kuchni.
- Mam was hultaje! - usłyszeli nad sobą a po chwili ujrzeli roześmianą twarz Stacy Stevens.
- Uciekajcie... - zawołała ze śmiechem, wyprowadzając chłopców za próg kuchni. Tak Joe, jak i Hoss posłusznie wybiegli na podwórko.
- Pan Benjamin Cartwright! - zawołała Stacy Stevens rozpromieniona.
Ben, który właśnie czytał gazetę za stołem w salonie, omal nie zakrztusił się pitą właśnie kawą. Benjamin?!
- Słucham... pani Stevens... - wykrztusił.
- Po prostu Stacy - kobieta stanęła przy krześle, tuż obok prawego boku Bena. Mężczyzna drgnął i uniósł na nią z lekka trwożliwe spojrzenie. - Czy nie zauważył pan zbyt dużej różnicy między swoimi synami? - zadała pytanie kobieta, wycierając dłonie w fartuch tak machinalnym gestem, aż Ben poczuł falę gorąca.
- Jaką... różnicę...? - wykrztusił.
- Proszę spojrzeć na Erica. Jest za pulchny jak na swój wiek. O wiele za pulchny... A Joseph to z kolei skóra i kości. Sześcioletnie dziecko powinno być o połowę większe. Ja myślałam na początku, że on ma cztery lata! A Eric... jest prawie mojego wzrostu! To niepojęte, żeby dwunastoletni chłopiec tak wyrósł! - wołała Stacy Steven żywo gestykulując. W chwilach, gdy machała ręką w kierunku Bena mężczyzna kulił się i odsuwał w tył, co jednak niewiele mu pomagało. Obawiał się, że jeżeli nie uda mu się jakoś podnieść z krzesła ta piękna, jasnowłosa dama zdoła podbić mu prawe oko.
- Wiem... jak mam wychowywać synów... - wykrztusił. - Eric... znaczy, Hoss od dziecka jest dosyć wysoki... to prawda... nie ma problemów z jedzeniem... ale Joseph również ma apetyt... po prostu... matka Hossa była stosunkowo wysoką kobietą... - wykrztusił ostrożnie wstając.
- Acha... - westchnęła Stacy Stevens smutno. - No nic, w każdym razie postanowiłam ustawić chłopcom dietę, by dostosować ich wygląd do wyglądu rówieśników - uśmiechnęła się ciepło.
- Dieta? - zapytał Ben zaskoczony.
- Tak... o ile pan Benjamin Cartwright się na to zgodzi - odparła Stacy Stevens słodko.
- I co... - zapytał Joe z nadzieją.
- Nic nie słychać - mruknął Hoss.
Obaj chłopcy z całych sił wyciągali głowy, by dosięgnąć do okna w salonie z blatu stojącego na werandzie stolika.
- Dajcie spokój... - mruknął Adam unosząc wzrok znad książki, którą spokojnie czytał, siedząc na krześle.
- Ona na pewno mówi mu o nas - pisnął Joe z wyrzutem. - Powinno cię to interesować...
- Dobrze... - westchnął Adam, odkładając powieść. Podniósł się i zerknął przez okno do wnętrza pokoju, mierzwiąc przy okazji fryzurkę Joe.
- Zobaczcie! - wykrzyknął Hoss podskakując do góry i niemal spadając ze stolika.
Joe natychmiast przestał poprawiać włosy a Adam obserwować go przy tej czynności i obaj wpatrzyli się w okno. Dostrzegli, jak ich ojciec pochylając się nisko całuje z nabożną czcią dłoń Stacy Stevens, która wydaje się iście kontenta jego zachowaniem.
- Jesteście... pewni, że Pa pamięta o mężu pani Stevens? - zapytał Joe drżącym głosikiem.
- No nie wiem... mruknął Adam. - Ale to nic. Najwyżej będziemy mieć jeszcze jednego brata - zachichotał i powrócił na swoje miejsce i do przerwanej lektury.
Hoss i Joe popatrzyli na siebie z rozpaczą na słodkich twarzyczkach. Czwarty brat? Co to to nie! Musieli koniecznie coś zrobić!
Część trzecia:
- Nie, Adam! Nie ma mowy! Nigdy się na to nie zgodzę! - krzyczał Ben, patrząc na swojego pierworodnego z mieszaniną zwątpienia i strachu, ukrytą w błyszczących złością, czarnych oczach.
- W takim razie, nie potrzebuję twojej zgody, Pa - odparł hardo Adam.
- Synu - Ben wzniósł oczy do nieba, szukając tam pomocy. - Zastanów się. Ile ty masz lat? Jesteś jeszcze za młody.
- Nie jestem za młody na małżeństwo - odparł Adam, prostując się. Jego szarozielone oczy istotnie, patrzyły dojrzale.
- Ale nie z nią, synu! - Ben przestał spoglądać w niebo i odwrócił się plecami do syna. Przespacerował kilka kroków wzdłuż kominka, po czym ciężko wypuścił powietrze. Od dobrej pół godziny mówił jak do ściany. Miał tego dosyć.
- Tato, co ty masz do niej? - zaczął Adam.
Ben zatrzymał się wpół kroku. W zasadzie, to...
- Nie... nic... jest na pewno inteligentna, wykształcona... no i ładna... jest... miła, uczynna... ale... synu! - westchnął, wznosząc teatralnie ręce w górę.
- Skoro tak o niej myślisz, to idę do pastora. Ustalimy termin ślubu - powiedział Adam rzeczowo, po czym opuścił salon, trzaskając przy tym drzwiami. Mężczyzna powiódł za nim wzrokiem z rezygnacją, po czym ciężko opadł na fotel przy kominku.
- Co się stało, Ben? - usłyszał nad sobą miękki kobiecy głos, mówiący z delikatnym francuskim akcentem. Odwrócił się. Na schodach stała jego żona ubrana w domową sukienkę i uśmiechała się ciepło.
- Nic nowego, Marie. Zawziął się. Nic nie mogę zrobić. Chyba naprawdę będziemy musieli szykować ślub - westchnął Ben.
- Może ja z nim porozmawiam? - zaczęła Marie, kładąc dłoń na oparciu fotela, gdzie siedział jej mąż.
- Nie wydaje mi się, żeby to coś dało. Skoro mnie nie posłuchał - Ben zacisnął zęby i powiódł wzrokiem po krokwiach podtrzymujących dach, jakby szukając tam odpowiedzi. - Ja w tym wieku nie sprawiałem takich problemów.
- I właśnie w tym wieku to szybko przechodzi... Minie mu...
- Mam nadzieję, że przynajmniej nie rozmyśli się przed ołtarzem...
- Ben, to dojrzały chłopak.... Jestem pewna, że tego nie zrobi...
- Czyli się ożeni - westchnął Ben, wstając z fotela. - Zrozum, Marie, że ja nie mogę na to pozwolić. On ma tylko siedemnaście lat. A ta "panna" jest sześć lat młodsza ode mnie!
- Wciąż to powtarzasz. Uspokój się... Każę Hop Singowi zrobić ci herbaty - Marie zdecydowanym krokiem udała się do kuchni.
Gdy Ben został sam w salonie, dotarła do niego potworna prawda. Jego syn weźmie ślub, czy on sam chce tego, czy nie. Odwrócił się i wpatrzył w ogień trzaskający na kominku. Miał problem. Poważny problem. I musiał liczyć, że ten problem rozwiąże się sam.
Adam Cartwright jechał powoli czerwoną, piaszczystą drogą wijącą się wśród sosen ku jezioru Washoe. Zastanawiał się, co powinien teraz zrobić. Profesor Sylvie Cornway poznał miesiąc temu, gdy pojechał do miasta złożyć egzaminy. Chciał to zrobić, chciał dać zadość wysiłkom Bena, który wykształcił go niegorzej od najlepszych nauczycieli. Ale to Sylvie namawiała go, by pojechał studiować, zostawił Ponderosę i rodzinę. Przekonała go, choć z początku nienawidził jej za słowa, jakich używała rozmawiając z nim i za ten zdecydowany ton. Teraz widział w niej odważną, bezpośrednią kobietę, która każdego potrafiła przeciągnąć na swoją stronę. Dodatkowo piękną kobietę. Przypominała mu matkę. Swoje czarne, jak krucze skrzydła włosy, skręcone w drobne loki upinała skrupulatnie w warkocz wokół głowy. Nie malowała się, ale mimo to jej cera była gładka i sprężysta, idealnie biała. Jak śnieg. Jej twarz też była cudowna. Pełne, czerwone usta, maleńki, prosty nos i błękitne oczy, jasne, jak wiosenne niebo. Miała trzydzieści dwa lata. Ukończyła szkołę, jako jedyna kobieta, wtedy w przebraniu mężczyzny. Była starsza, niż inni nauczyciele na wydziale architektury. Namówiła go. Udało jej się, ale w trochę inny sposób, niż zapewne chciała.
"Nie, nie powiem ojcu. Ani słowa więcej o ślubie. Ale pojadę na uniwersytet, na którym wykłada. Dzisiaj jeszcze wyślę tam papiery. Będziemy dłużej razem. Do tego, ta szkoła jest w Bostonie. Po raz pierwszy złożę kwiaty na grobie matki i zobaczę Baldwin Lane. Tam się urodziłem. Pokażę te miejsca Sylvie. Spędzę z nią tyle czasu, ile trzeba, by zrozumiała, że jej pragnę. Będzie moja. Dziś wieczorem napiszę list..." pomyślał Adam z powagą i zawrócił konia w kierunku domu...
*****
Nie wiem, co to jest, ale już kojarzę, że coś takiego było... przeczytajcie i oceńcie, czy wam się spodoba
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7585
Przeczytał: 11 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pon 10:33, 07 Gru 2020 Temat postu: |
|
|
Opowiadanie jest ciekawe, ale gdzie jest pierwsza część? Charaktery, a właściwie charakterki chłopców bardzo dobrze oddane.
Poza tym, skoro w części trzeciej pojawia się Marie, to dlaczego nie ma jej w drugiej części? To wygląda tak, jakby Ben już był wdowcem. I jeszcze jedna uwaga: w części trzeciej napisałaś:
"Nie malowała się, ale mimo to jej cera była gładka i sprężysta, idealnie biała."
Z tego wynika, że kobiety w XIX w. malowały się, a to nie jest w pełni zgodne z prawdą. Kobiety i panny z tzw. dobrych domów (zamożniejszych i tych biedniejszych), nie malowały się, gdyż to mogłoby zrujnować im opinię. Używały jedynie odrobinę różu lub pudru. W cenie była naturalność i skromność. Szminek używały jedynie panie lekkich obyczajów i aktorki. Zwykłe kobiety, na specjalne okazje używały pudru, aby np. zmatowić nos lub dekolt i to w niewielkiej ilości.
Adam jest pod wrażeniem Sylvie Cornway i raczej nie przyszłoby mu do głowy, że ta piękna kobieta może się malować. No, chyba, że miał już doświadczenie z nieco innymi pannami, specjalizującymi się w zupełnie innej dziedzinie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Domi
Dołączył: 23 Kwi 2017
Posty: 915
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Hökendorf Pommern :)
|
Wysłany: Pon 15:46, 07 Gru 2020 Temat postu: |
|
|
Kurczę, nie wiedziałam Myślałam, że kobiety zawsze się malowały, bo w filmach to tak wygląda... w tym wypadku, myślałam, że zwykłe kobiety malowały się delikatnie, jak to pokazano w Bonanzie a dziewczyny z saloonu robiły sobue po prostu taki wulgarny makijaż... wydaje mi się też, że szminka to wynalazek lat 40 XX wieku
Nie mam pojęcia, gdzie jest część pierwsza, muszę dokładnie przekopać stare zeszyty, bo tego fanfika zupełnie nie pamiętałam
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
ADA
Administrator
Dołączył: 22 Kwi 2017
Posty: 7585
Przeczytał: 11 tematów
Pomógł: 5 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pon 16:36, 07 Gru 2020 Temat postu: |
|
|
Owszem, kobiety i nie tylko, malowały się i to poczynając od starożytności. Oczywiście nie były to takie kosmetyki upiększające jakimi obecnie dysponujemy. Były to różne mazidła, papki i pudry. Za datę narodzin pomadki przypominającej obecną szminkę uważa się rok 1883. Ta pierwsza szminka wyglądała jak pałeczka i zrobiona była z łoju jeleniego, wosku pszczelego i oleju rycynowego. Do tego zawinięta była w bibułkę. Dopiero na przełomie XIX i XX w. pojawiły się szminki w opakowaniach podobnych do tych, które znamy obecnie. W Internecie jest sporo ciekawych artykułów na ten temat. Poza tym, nie można sugerować się tym, co pokazują nam w filmie. Pamiętaj, że aktorzy do każdej sceny są odpowiednio charakteryzowani. Inaczej wyglądaliby dziwnie i nieciekawie. Makijaż sceniczny pozwala wręcz zmienić wygląd aktora. W "Bonanzie", jak łatwo dostrzec panowie również byli dość mocno charakteryzowani. Dlatego warto sprawdzić, jak wyglądało codzienne życie naszych przodków, bo nie zawsze jest tak, jak nam się wydaje.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Domi
Dołączył: 23 Kwi 2017
Posty: 915
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Hökendorf Pommern :)
|
Wysłany: Wto 12:09, 08 Gru 2020 Temat postu: |
|
|
No właśnie okropny ten makijaż u mężczyzn Widać to i to bardzo, szczególnie eyeliner i przez to wyglądają oni sztucznie i jakoś dziwnie... a, moim zdaniem byli dostatecznie przystojni, by nie trzeba im było zmieniać wyglądu
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ewelina
Moderator
Dołączył: 25 Kwi 2017
Posty: 2682
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Wto 12:23, 08 Gru 2020 Temat postu: |
|
|
Ja również pytam się o pierwszą część? Bardzo "trafione" sylwetki młodych Cartwrightów. Tacy musieli być w dzieciństwie. Ben też podobny do siebie a problemy z synami nie minęły Zmienił się jedynie ich charakter, nieco się zmienił, bo Hoss pozostał łakomczuszkiem, a dla Joe fryzura stanowi problem numer jeden Marie jeszcze żyje, więc Joe ma mniej niż siedem lat, czyli Adam ma mniej więcej siedemnaście, osiemnaście lat ... i jak zwykle wybiera nieodpowiednią kobietę Nieodpowiednią zdaniem Bena oczywiście.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|